0
Kacperun 6 października 2018 22:40
Image

Image

Image

Co jakiś czas mijamy jurty, gdzie jesteśmy atrakcją dla lokalnej społeczności i niemal w każdej otrzymujemy zaproszenie na jedzenie i czaj. Grzecznie odmawiamy, gdyż już w pierwszej jurcie najedliśmy się do syta. Ludzie tutaj są niezwykle mili i gościnni. Schodzimy coraz niżej, jurt zaczyna być coraz mniej, a wiatr hula po stepie z coraz większą siłą. Podejmujemy więc decyzję o dojściu do opuszczonych zabudowań znajdujących się ok. 5 km przed pierwszą miejscowości i wewnątrz rozbijamy namiot. Ta decyzja umożliwia nam spokojne przespanie nocy. Nazajutrz nie udaje nam się nawet dość do Kashka-suu, gdyż zatrzymuje się samochód z ofertą podwiezienia nas do Osh za jedyne 500 Som/osobę. Taniej niż w pierwszą stronę, kolejny raz dopisuje szczęście. Staramy się być uprzejmi i respektować kraj, w którym się znajdujemy oraz zamieszkujących go ludzi, więc to chyba karma. Ostatni rzut oka na Pamir przez okno minibusa. Spełnił moje oczekiwania z nawiązką. Zrealizowałem swoje marzenie i jestem szczęśliwy. Już wtedy w tym minibusie, zanim Pamir zniknął mi z pola widzenia, zaczął em organizować w głowie powrót w to miejsce, który mam nadzieję zostanie zrealizowany w najbliższych latach. Do zobaczenia Pamirze. Kiedyś na pewno.

ImageROZDZIAŁ IV
MIĘDZYGÓRZE



Jako, że trekking po górach był głównym celem tego wyjazdu, najbliższe dni możemy uznać za przejściowe. Choć były one również niewątpliwie wspaniałe. Pierwsze co robimy po wyjściu z mini-busa w Osz to kierujemy kierujemy się w stronę zarezerwowanego hostelu. Prysznic, ciepłe łóżko... warto czasem zrezygnować z udogodnień życia codziennego by móc potem docenić to, czego na co dzień nie zauważamy. A to wszystko jest naprawdę warte docenienia. Samo Osz nie jest w żaden sposób ciekawym miastem pod względem architektoniczny, ale ma swój urok. Mało turystów, przemili ludzie, którzy dowiadując się, że jesteśmy z Polski, są jeszcze bardziej mili. No i duży bazar, na którym można kupić dosłownie wszystko. I to za grosze. Tam też zaopatrujemy się w prowiant na kolację i śniadanie (polecam lepioszkę z kajmakiem, tak nas goszczono w jurtach i by być bardziej "kirgijscy" sami również zaczęliśmy spożywać ten zestaw na śniadanie).

Bazar z pięknie uformowanymi lepioszkami:

Image

Jako, że nie ma nic do zwiedzania, jemy tylko kebaba i zaszywamy się w hostelu, gdzie przechodzimy regenerację. Nazajutrz wymeldowanie, znowu bazar, znowu kebab i rozpoczynamy szukanie transportu do Biszkeku. Transport oczywiście znajduje nas pierwszy. A więc ubożsi o 1200 somów/osobę jedziemy całą noc do stolicy Kirgistanu. Biszkek nie oferuje wiele atrakcji, ale jako stolica jest wspaniałym miejscem przesiadkowym i często by dostać się w różne rejony kraju najłatwiej jest podróżować właśnie przez Biszkek. My dokładnie tak robimy i w mieście spędzamy ok. 30 minut, bo tyle zajmuje nam dojście do właściwego dworca i znalezienie transportu do naszego kolejnego celu, czyli Isyk-Kul. Ze względu na bardzo wczesną porę jest mało chętnych do podwózki, więc do miejscowości, którą wybraliśmy na chybił-trafił, czyli Tosor, dostajemy się z przesiadką w Bałykczy. Całość wyniosła nas 550 somów/osobę.
Tosor okazało się malutką mieściną, małą do tego stopnia, że nie udało nam się nawet znaleźć restauracji lub czegokolwiek sprzedającego posiłki na ciepło (choć nie gwarantuję, że czegoś takiego tam nie ma). Zadowoliliśmy się więc ogromnym arbuzem i innymi produktami oferowanymi przez okoliczne sklepy. Niewielkość wioseczki niewątpliwie dodała klimatu temu miejscu, a brak turystów nad przepięknym Isyk-Kul jeszcze bardziej podkreśla magię tego miejsca.

Image

Image

Image

Teraz dopiero skojarzyłem fakty, u góry na zdjęciu oprócz arbuza możecie zobaczyć power bank, wygrany przeze mnie na tym forum za relację o Spitsbergenie (przepraszam za autoreklamę). Dzięki F4F! :D

Trudno mi porównać Tosor z innymi miejscowościami położonymi nad Isyk-Kul, ale dla ludzi chcących zaznać spokoju nad cudownym jeziorem otoczonym majestatycznymi górami jest to zdecydowanie godne polecenia miejsce.
A więc rozbijamy namiot w otoczeniu tych cudów natury i właśnie tam spędzamy noc. Rankiem decydujemy się jednak jechać dalej, w kierunku tego co widoczne w oddali i tego co przyciąga nas najbardziej, czyli gór.


RODZIAŁ V
COOL ALA-KUL



Naszym kolejnym celem jest trekking w Parku Narodowym Karakol. Dojeżdżamy więc za 150 somów/osobę do miejscowości o tej samej nazwie, gdzie zjadamy bardzo tani i niezwykle smaczny posiłek w jednej z restauracji (polecam wątek na forum o jedzeniu w Kirgistanie, tam znajdziecie namiary na tę knajpę, a zdecydowanie warto ;) )

Image

Wejście do parku kosztuje chyba 250 somów/osobę, jednak nasz taksówkarz jadący do resortu narciarskiego znajdującego się na terenie parku sam proponuje nam się schować przy przejeździe przez bramkę, przez co opłata nas omija. ;) No cóż, wzbogacimy gospodarkę w Kirgistanie tymi pieniędzmi w inny sposób. Godzina jest już późna, więc decydujemy się iść przed siebie do zachodu słońca, a potem rozbić namiot. Szlak jest w rzeczywistości szutrową drogą bezproblemowo przejezdną dla samochodów, choć my oczywiście polecamy trekking, szczególnie że jest co podziwiać wokoło.

Image

Image

Słońce chyli się ku zachodowi, a więc znajdujemy odpowiednią polankę, stawiamy nasz przenośny dom i kładziemy się spać. Nazajutrz w planach mamy niezbyt długą podróż w kierunku jeziora Ala-Kul, do miejsca przeznaczonego na kemping, skąd kolejnego dnia chcemy ruszyć "na lekko" na eksplorację jeziora i okolic. Nie zrywamy się więc szybko, nie forsujemy tempa, lecz na spokojnie podziwiamy otaczające nas krajobrazy. A jest co podziwiać...

Image

Image

Image

Droga w dalszym ciągu jest szeroka i wygodna, aż wreszcie dochodzimy do skrętu na most prowadzący przez rzekę, za którym już wąska ścieżka prowadzi nas przez las wyraźnie pod górę. Jest coraz wyżej, coraz bardziej stromo, ale jeszcze w granicach dobrego smaku. A i z góry widoki ładniejsze.

Image

Na kamieni napis: "bar, camp 200 m". Czyli już prawie, więc idziemy. 200 metrów? Ktoś tu mocno zaniżył odległość... ale w końcu są jurty na wynajem do spania dla bogatszych podróżników i rzeczywiście "bar", gdzie można kupić piwo, wódkę, napoje i przekąski. Pani zarządzająca tym "kompleksem" oferuje również śniadania i kolacje własnej roboty odpowiednio za 250 i 300 somów. Jest wcześnie, więc na polanie stoi tylko jeden namiot, lecz z biegiem czasu robi się coraz bardziej tłoczno. Co ciekawe, zarówno w parku, jak i w samej miejscowości Karakol spotykamy mnóstwo Polaków (może niektórzy są obecni na tym forum? ;) ), a więc pierwszy raz od dawna mamy okazję porozmawiać w ojczystym języku nie tylko między sobą. Wieczór upływa przyjemnie, palą się dwa ogniska przyciągające wszystkich chcących się ogrzać obozowiczów. Następnego dnia czeka nas dłuższy trekking, a więc uciekamy do namiotu, żeby znów powalczyć z zimnem nieodłącznie towarzyszącym nocom na tej wysokości (kemping znajduje się na wysokości ok. 3000 m n.p.m.) i choć trochę zmrużyć oko.
Nazajutrz wstajemy wcześnie i na oszronionej polanie, w najcieplejszych rzeczach rzeczach pakujemy niezbędne rzeczy do plecaków. Zostawiamy namiot wraz z pozostałym dobytkiem i ruszamy na trekking w okolicach jeziora Ala-Kul. Początkowo leśna droga łagodnie wznosi się do góry, lecz następnie teren robi się bardziej surowy i bardziej stromy. Widać przełęcz, ale jest ona ciągle tak samo daleko... idziemy i idziemy, coraz bardziej zmęczeni i w końcu jest! przed nami ukazuje się jezioro Ala-Kul, położone na wysokości 3500 m n.p.m.

Image

Image

Image

Image

Image

Jest znacznie większe niż myśleliśmy. I jest piękne. A wokół równie wspaniałe górskie szczyty. Idziemy więc wzdłuż jeziora podziwiając widoki, które z każdym krokiem w górę pokazuje nam coraz piękniejszą swoją stronę.

Image

Jest też lodowiec po drugiej stronie jeziora. Początkowo planowaliśmy pójść właśnie w tym kierunku i przejść choć kawałek po lodzie, lecz jest to bardzo daleko i nie ma żadnej sensownej drogi. Trudno, ciężkie raki, które znacznie obciążają nasze plecaki okazują się na tym wyjeździe bezużyteczne. Ale za to jest droga na przełęcz. Znacznie bliżej. I to teraz jest nasz nowy cel. I znów wysoko, znów stromo, znów niezwykle się męczymy. Po co? Nie wiem, ale wiem, że warto. Choć podczas wchodzenia niejednokrotnie myślę inaczej. Jesteśmy na przełęczy. Rzeczywiście warto, choćby dla tych widoków...

Image

Image

Image

Image

Image

Dalej droga prowadzi w dół do kolejnego kempingu, i tak też podąża większość zataczając koło w Parku Narodowym Karakol. My jednak wracamy z powrotem do naszego namiotu. Po kilku godzinach docieramy. Zmęczeni, ale szczęśliwi. W nagrodę kupujemy sobie piwo w "barze" w iście barowej cenie 150 somów za litr. Leżąc przed namiotem i pijąc złocisty trunek odpoczywamy. Dopóki spadająca temperatura nie zmusi nas do wejścia do środka.
Kolejna noc, kolejna ciężka, ale pociesza nas, że ostatnia. Teraz pociesza, a za jakiś czas będziemy za tym tęsknić. W tej chwili obaj jednak jesteśmy szczęśliwi, że czeka nas zejście znaną nam, łatwą trasą do miejscowości Karakol, gdzie będziemy korzystać z dobrobytu cywilizacji. Schodzimy więc. Podziwiając piękne widoki spędzamy ostatnie chwile w górach podczas tego wyjazdu. Było super.

Image

Image


RODZIAŁ VI
KIRGIJSKIE OSTATKI



Pobyt w Karakol zaczynamy od posiłku, w tym samym miejscu co ostatnio. Następnie zameldowanie w pensjonacie, kąpiel, łóżko i jesteśmy jak nowi. Podobnie jak w Osz, nie ma tu co zwiedzać, lecz miasto ma swój klimat. Większość dróg niewyasfaltowana, owce chodzące po ulicach... jest swojsko. Początkowo założyliśmy, że to ostatnia noc w Kirgistanie. Na następny dzień chcieliśmy się dostać do Kanionu Szaryńskiego już po stronie kazachskiej, lecz ostatecznie decydujemy się jechać okrężną drogą przez Biszkek, dzięki czemu zostajemy w Kirgistanie jeden dzień dłużej. Kirgistan nie chce nas wypuścić. Nie, bliżej prawdy jest to, że my nie chcemy wyjeżdżać. Ostatnie chwile spędzone w Karakol poświęcamy na eksplorację ogromnego bazaru.

Image

Image

Po zakupach udajemy się na dworzec autobusowy, skąd odjeżdżamy do Cholpon-Ata (200 somów/osobę z bagażem), miejscowości położonej na północnym wybrzeżu Isyk-Kul, gdzie właśnie odbywają się zawody Nomad Games. Jest to niezwykle ważne wydarzenie sportowe dla tej części świata. My jednak ze względu na późną porę zostajemy tu dosłownie chwilę i wsiadamy do kolejnego busa, który za 400 somów/osobę zawozi nas do Biszkeku. Jest późno, więc nic już nie zwiedzamy, a nazajutrz po wymeldowaniu się z hostelu idziemy na dworzec. Stąd marszrutka już za normalną cenę 400 somów/osobę zabiera nas do Ałmatów. Przekraczając granicę odczuwam żal, że to już koniec. Podróż jeszcze trwa, ale coś już teraz się skończyło. Żegnaj Kirgistanie. Wrócę. Na pewno.


ROZDZIAŁ VII
STEP BY STEP W KIERUNKU DOMU



Witaj Kazachstanie. Ponownie. Tym razem na troszkę dłużej. Przygodę z tym państwem zaczynamy od drogi, którą pokonywaliśmy na zakończenie naszego poprzedniego, krótkiego pobytu, czyli jedziemy z granicy w kierunku Ałmatów. Dawna stolica ponownie zostaje przez nas odwiedzona tylko przelotnie, gdyż naszym pierwszym celem jest dotarcie do Kanionu Szaryńskiego. Za 4000 Tenge taksówkarz podwozi nas oraz parę z Czech pod samą bramę wjazdową do parku. Kupujemy bilet wstępu za 750 Tenge i wchodzimy do kanionu. Widoki niewątpliwe mogą zrobić wrażenie, tak więc powoli przechadzamy się dnem kanionu podziwiając piękno natury.

Image

Image

Image

Image

Wieczór jest idealną porą na zwiedzanie tego miejsca ze względu na przyjemniejsze temperatury, o czym dobitnie przekonamy się nazajutrz. Po kilkudziesięciu minutach dochodzimy do Eco Parku znajdującego się na końcu kanionu, w którym można wynająć jurtę lub (co nas bardziej interesuje) znajduje się miejsce, gdzie możliwe jest rozbicie namiotu. Zapada zmrok, a więc korzystamy z usług znajdującej się tu restauracji oferującej piwo, a następnie przenosimy się do namiotu, który tej nocy służy nam po raz ostatni w trakcie tej wyprawy. Nasz przenośny dom spisał się naprawdę dzielnie.

Image

Rankiem, po spakowaniu wszystkich swoich rzeczy ruszamy w drogę odwrotną do tej, którą przebyliśmy dnia poprzedniego. Tym razem upał daje o sobie znać, więc idzie się zdecydowanie mniej przyjemnie. Jednakże słońce i bezchmurne niebo nadają kanionowi jeszcze piękniejszą postać.

Image

Po dotarciu za bramkę zostajemy zabrani przez robotników do głównej drogi (wg wcześniejszych relacji odbicie do parku było jeszcze niedawno nierówną drogą szutrową, teraz jest to piękny, nowy asfalt, a prace tutaj nadal trwają, dzięki czemu nie musimy pokonywać tej trasy na piechotę ;) ), a następnie płatnym (ku naszemu rozczarowaniu) autostopem docieramy po raz trzeci do Ałmatów. Tym razem nie na chwilę. Spędzamy w tej miejscowości niecałe 2 dni. Pierwszym naszym celem jest oczywiście hostel, prysznic, łóżko i odpoczynek. Jako że wieczór zbliża się nieubłaganie, czasu starcza nam tylko na odwiedzenie kantoru, sklepu i posiłek na mieście. W nocy udaje nam się jeszcze znaleźć otwarty 24/dobę pub, w którym oglądamy mecz Polski z Włochami. ;) Zwiedzanie zostawiamy na dzień kolejny. W trakcie spacerowania po Ałmatach zahaczamy o Centralny Meczet, Zielony Bazar oraz wjeżdżamy kolejką na Kok Tobe, z którego rozpościera się piękny widok na miasto. Koszt tej podróży to 1000 Tenge w jedną stroną (my decydujemy się zejść na nogach z powrotem) i 2000 Tenge w obie.

Image

Image

Image

Image

Image

Ałmaty niewątpliwie mogą się podobać, choć miasto to zdecydowanie bardziej przypomina miasta cywilizowane, europejskie, a w tej części świata oczekuje się chyba czegoś innego.
Następnego dnia czeka nas znana już nam dobrze wielogodzinna podróż przez step w kierunku stolicy Kazachstanu - Astany - naszego ostatniego celu przed powrotem do Polski. Standardowo zaczynamy od zameldowania się w hostelu, a następnie ruszamy na zwiedzanie. Pogoda tego dnia po raz pierwszy podczas naszego wyjazdu jest nienajlepsza, a dodatkowo zmęczenie 3-tygodniową podróżą daje o sobie znać. Nie odpuszczamy jednak i kierujemy się w stronę centrum miasta, które charakteryzuje niesamowity przepych. Tak jak nie jestem wielkim fanem zwiedzania miast, tak Astana ma w sobie zupełnie coś innego niż inne miejscowości. Jednak to nie przez urok. A przez to, że wszystko jest tutaj jakieś takie sztuczne. Nie pochlebiam tego typu zabiegów, jakim poddana została ta jeszcze niedawno mała mieścina, jednak uważam, że warto zobaczyć to na własne oczy, bo jest to niewątpliwie... inne. Tak więc spacerujemy podziwiając miasto, które stworzył prezydent Kazachstanu dla uczczenia samego siebie.

Image

Image

Image

Image

Image

Po szybkim zwiedzeniu stolicy Kazachstanu, wracamy ogrzać się do hostelu (tego dnia było naprawdę chłodno), gdzie spędzamy ostatnią noc w Azji Centralnej. Następnego dnia czeka nas już tylko podróż na lotnisko, a potem powrót do rzeczywistości...


EPILOG


Lotnisko. Jak wszystko tutaj imienia prezydenta Nazarbayewa. Odwracam się i ostatni raz zaciągam się powietrzem, innym niż to normalne, pachnącym podróżą i przygodą. Narodowe linie lotnicze LOT to pierwszy kontakt z polskością. To właśnie one zabierają mnie z powrotem do mojego kraju. Lubię go, ale siedząc w samolocie do Warszawy czuję przede wszystkim tęsknotę do tego, co przeżyłem przez ostatnie tygodnie. Żegnaj Kazachstanie. I przede wszystkim, żegnaj Kirgistanie. Witaj Polsko. No i niestety, witaj rzeczywistości.


POSŁOWIE


Zarówno Kazachstan jak i Kirgistan to niewątpliwie państwa, które da się polubić. Mi przede wszystkim do gustu przypadł Kirgistan, którego uwielbiam za dzikość, wspaniałe górskie krajobrazy i niezwykle miłych ludzi, szczególnie wobec Polaków. Do tego Kirgistan jest zdecydowanie tańszy, dlatego zwiedzanie tych państw polecam rozpocząć od Kazachstanu, a skończyć na Kirgistanie, gdyż my przekalkulowaliśmy nasz budżet na podstawie Kirgijskich cen i po przekroczeniu granicy wszystkie nasze obliczenia poszły w łeb. ;)
Kazachstan zrobił na mnie wrażenie już prawie europejskiego kraju, więc będzie on na pewno przyjemniejszy dla osób, które nie chcą się zderzyć z całkowicie innym światem. Każdy oczywiście wybierze to, co uzna dla siebie za najlepsze, ja w każdym razie w żadnym z tych dwóch państw nie spotkałem się z niczym bardzo nieprzyjemnym i mogę z czystym polecić obydwa kraje.
Dziękuję wszystkim, którzy dotarli tak daleko i mam nadzieję, że nie zanudziłem Was na śmierć swoimi wypocinami. Jeśli macie jakieś pytania odnośnie organizacji podobnego wyjazdu dla siebie, chętnie służę pomocą.
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam wszystkich forumowiczów.

Dodaj Komentarz

Komentarze (16)

cypel 7 października 2018 10:04 Odpowiedz
Jakim cudem zapłaciłeś 3000 za bilet z Ałmaty do granicy, skoro normalnie w kasie bez żadnego kombinowania bilet Ałmaty-Biszkek kosztuje 1800 KZT. Czytam z zainteresowaniem bo jestem świeżo po podróży po Kirgistanie i zakochałem się w tym kraju.Kilka razy podchodziłem do kurut i dla mnie jest to obrzydliwe :lol: ale faktycznie oni to jedzą jak tic taci zawsze i wszędzie, fu
kacperun 7 października 2018 14:50 Odpowiedz
Wiem, nie znając standardowych cen przepłaciłem mega, ale potem już nie popełniałem tego typu błędów. ;)Co do kurutu to rzeczywiście jest bardzo specyficzny, można go uwielbiać lub nienawidzić, mi akurat podszedł bardzo.
cccc 11 października 2018 04:44 Odpowiedz
Wow bomba, wielkie gratulacje, a tak czasem sie zastanawiam jaka gorke sobie obrac po Kili. :D
cypel 11 października 2018 08:36 Odpowiedz
Ech Kirgistan, przepiękny skrawek świata, aż mi ślinka pociekła.cccc napisał: jaka gorke sobie obrac po Kili. :D@cccc zacznij od obierania jabłek a później na dobry początek myślę, że пик Ленина spełni Twoje wymaganiabodajże Rafał Fronia powiedział, że zna ludzi, którzy weszli na Kilimandżaro a mieli problem ze Śnieżką ;)
cccc 11 października 2018 09:12 Odpowiedz
@cypel, bylem na Sniezce, duuuzzzo wczesniej zanim wybralem sie na Kili. :DBTW Kili nie jest trudny, gorzej sobie wyobrazalem jak o nim czytalem. :)
cypel 11 października 2018 11:04 Odpowiedz
@cccc reprymenda od mistrza offtopu i spamu przyjętanie ktoś tylko Rafał Froniao tym mówię, że Kilimandżaro w skali trudności nie jest trudny. I proszę nie porównuj coca-cola route (Marangu Route) z tragarzami i przewodnikami z dzikim Pamirem bądź nie bądź ;) Kilimandżaro jest na mojej liście do odwiedzenia w drugiej setce, jak nie dalej :lol:
cccc 11 października 2018 11:15 Odpowiedz
@cypel lubisz sie wymadrzac i cytujesz po raz wtory, przyjalem do wiadomosci, ale nie rob prosze smietnika z relacji! 8-) BTW dla Twojej wiadomosci, bo nic nie zrozumiales, ja nic nie porownywalem, wspomnialem tylko ze szukam kolejnej gory. ;) Jesli masz problem, napisz na pw, albo sklec nowy watek.
cypel 11 października 2018 11:26 Odpowiedz
Niepotrzebnie się napinasz.Zaproponowałem Ci kolejną "górkę do ogarnięcia" Pik Zwycięstwa ;) Przyznaję była złośliwość z mojej strony, ale wynikała ona z tego, że odebrałem to jako brak szacunku dla gór.A relacji nasza dyskusja raczej nie zaszkodzi, rzekłbym nawet, że przez to jest widoczna w aktywnych wątkach i więcej ludzi może do niej dotrzeć.Również życzę miłego dnia.
kawon30 17 października 2018 07:28 Odpowiedz
Fajna relacja a rejon inspirujący. Mam głupie pytanie - jaki to model namiotu na zdjęciach?
olajaw 17 października 2018 13:47 Odpowiedz
Extra wyprawa! Szkoda, że niektóre zdjęcia prześwietlone, ale i tak super widoki. Góry wyglądają niesamowicie! :)
kacperun 17 października 2018 21:39 Odpowiedz
@kawon30 używany przeze mnie namiot to jeden z tańszych tego typu sprzętów na rynku czyli Arbaqs Malwa 3.@olajaw z góry przepraszam, jeśli zdjęcia nie są najlepszej jakości, gdyż fotografem jestem niestety kiepskim. ;)
kawon30 18 października 2018 07:33 Odpowiedz
Ale grunt, że namiot dał radę. Czasami nie potrzeba jakiegoś super wypasionego.
cypel 3 listopada 2018 09:00 Odpowiedz
Okolice Karakol i Kirgistan moja nowa miłość. Fajna wyprawa.Osobiście w pierwszej wersji chciałem swój niedługi pobyt w Kazachstanie i Kirgistanie podzielić sprawiedliwie po połwie, ale tak mi się w Kirgistanie spodobało, że zostałem tam dłużej niż planowałem. O Kirgizach złego słowa nie powiem, świetni ludzie za to kilku wrednych Kazachów spotkałem na swojej drodze.Do Kirgistanu wrócę na 100%. Czekam tylko na dobre ceny od UIA do Ałmaty.
pietrucha 8 listopada 2018 00:37 Odpowiedz
Kacperun napisał:Poeta napisałby pewnie, że zasłany mgłą Pik Pietrowskiego zapraszająco otworzył przed nami swoje oblicze. Ja pomyślałem wtedy tylko: cholera, jak tu ładnie. Wisienka na torcie tej doskonałej relacji :) Do tego świetny kierunek i styl podróżowania. Głos oddany :)
kacperun 8 listopada 2018 21:48 Odpowiedz
Dziękuję za tę opinię! ;) Szczerze mówiąc w najśmielszych snach nie spodziewałem się, że moje wypociny mogą zostać nagrodzone tak miłym komplementem. To na pewno motywuje do pisania kolejnych relacji. ;)
bartibarry 14 listopada 2018 10:52 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja! Gratulacje za organizację dobrego tripa!.