+2
asiaad 8 października 2018 21:53
Po długiej zimie nadeszła upragniona wiosna, a wraz z nią nieustające myśli, że wakacje wkrótce, a pomysłu jak je spędzić, brak. Wkrótce z pomocą przyszedł jeden z podróżniczych portali internetowych i promocje w Ukrainian Airlines na loty z Pragi. Po znalezieniu odpowiedniego połączenia decyzja zapadła dość szybko bez głębszego zastanowienia. W składzie pary rodzeństwa: siostra i jej osiem lat starszy brat, we wrześniu 2018 roku lecimy do Teheranu. Lecimy do Persji.

Z racji, że młodsza część rodzeństwa jest studiująca, to ustalając czas podróży w grę wchodziła tylko druga połowa września. Tak więc, z Pragi wylatujemy 15 września i wracamy do niej 27. Planowo w Teheranie jesteśmy 16 września o 1 w nocy, natomiast 27 wylatujemy o 4 nad ranem. Daje nam to 11 pełnych dni, niezbyt duże pole do manewru, ale jak się przekonaliśmy, wystarczyło aby zobaczyć podstawowy pakiet irańskiego „must see” wraz z paroma dodatkami.

Nadszedł lipiec, a wraz z nim przygotowania do wyjazdu ruszyły pełną parą i tutaj dawka praktycznych informacji.

Udając się do Islamskiej Republiki oczywistym jest uwzględnienie odpowiedniego stroju, co się szczególnie tyczy nas, kobiet. Ja, jako 20-letnia blondynka zdecydowanie wolałam dmuchać na zimne i jednak mieć na sobie więcej aby później nie zostać obiektem spojrzeń i komentarzy irańskiej ludności lub nawet Strażników Rewolucji (policji obyczajowej). Co jednak nie oznacza, że należy kupić kilka kompletów burek :D
Mój codzienny strój, jedynie w różnych kombinacjach kolorystycznych, składał się z obcisłych spodni, tuniki do połowy uda przewiązanej paskiem w talii, rękawów ¾, pełnych butów i oczywiście chusty na głowie. Taki zestaw był zdecydowanie akceptowany. Mężczyźni mają zdecydowanie mniejszy problem z garderobą, ich dress code jest znacznie mniej restrykcyjny, wystarczą długie spodnie i koszulka z krótkim rękawem.

Oprócz odpowiedniego stroju dość istotną i potrzebną nam rzeczą jest wiza. I tutaj przedstawię dwa wypróbowane sposoby uzyskania jej. Obydwa nieuwzględniające żadnego pośrednika.
Pierwszym krokiem jest wypełnienie wniosku na stronie Irańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych (odsyłam: https://e_visa.mfa.ir/en/), gdy zostanie on zatwierdzony otrzymujemy numer referencyjny i w przeciągu paru dni roboczych informację zwrotną o przyznaniu (lub i nie) naszej wizy. Należy jednak zauważyć przy wypełnianiu formularza, że mamy możliwość wybrania miejsca odbioru wizy. Ja wybrałam Ambasadę Iranu w Warszawie, natomiast mój brat, lotnisko Imama Chomeiniego w Teheranie. I uwaga: w przypadku poczty gmail wszystkie maile dotyczące wizy były w folderze spam.

Przy wyborze pierwszej opcji, do ambasady udajemy się z naszym paszportem, dowodem wpłaty 50 euro, kopią ubezpieczenia i wydrukowanym formularzem wizowym. Całość zajmuje ok. 10 minut, a paszport trzeba odebrać osobiście lub zamówić kuriera tydzień później.

Przy wyborze drugiej opcji najważniejszym jest mieć wydrukowany formularz wizowy oraz potwierdzenie o zaakceptowaniu go (bratu ono przyszło dzień przed wylotem). Dokumenty sprawdzane są nie tylko przy stanowisku wizowym w Teheranie, ale również jak w naszym przypadku, podczas odprawy na lotnisku w Pradze. Teoretycznie jest możliwość uzyskania wizy od zera będąc już w Iranie, ale jak się przekonaliśmy przy stanowisku odpraw- tylko teoretycznie. Po wylądowaniu w Teheranie udajemy się za strzałeczkami prowadzącymi do biura wizowego. Tam składamy nasze dokumenty, ubezpieczenie (i tu uwaga: u nas polskie, nieprzetłumaczone ubezpieczenie było zaakceptowane, ale bywa z tym różnie, wtedy należy kupić ubezpieczenie na lotnisku za 15 euro) oraz wpłacamy 60 euro opłaty wizowej. W przypadku brata proces ten trwał ok. 40 minut, lecz spotkaliśmy Polaka któremu zajął on ponad 3 godziny. Kwestia losowa.

Nadszedł 15 września, do Pragi przyjechaliśmy dzień wcześniej, więc bez znacznego pośpiechu zbieramy się na lotnisko, lot mamy o 15:15.
Planowo, bez komplikacji opuszczamy lotnisko Vaclava Havla, przed nami dwugodzinny lot na kijowskie lotnisko Boryspol.
Ukraiński narodowy przewoźnik bez zarzutów, wszystko utrzymane w standardzie normalnych tanich linii. Autobusowe fotele, płatne przekąski, ale personel miły, samolot czysty i przede wszystkim na czas.

Będąc w Iranie, od jednego z poznanego tam Polaków usłyszeliśmy o lotnisku Boryspol taką opinię, że można być 3 godziny przed następnym lotem, ale i tak się możesz na niego spóźnić. Nogami i rękami ją potwierdzamy. Na samolot zdążyliśmy a nasza przesiadka trwała mniej niż 3 godziny, ale sprawność obsługi lotniska w podstawianiu schodów do samolotu czy kolejnego autobusu, pozostawia wiele do życzenia.
Absolutnie nie narzekamy, a jedynie przestrzegamy przed transferem trwającym mniej niż półtorej godziny. :)

O 20 z paroma minutami jesteśmy już w samolocie do Teheranu. Standard jest taki sam z małą różnicą w postaci smacznej kanapki i kubeczka ciepłej kawy.
Lądujemy na teherańskim lotnisku ok. 1 w nocy czasu lokalnego. Już w samolocie witają nas uśmiechnięte w naszą stronę twarze Irańczyków powtarzających „Welcome in Iran”, „Hello” etc.

Po załatwieniu opisanego wyżej procesu wizowego idziemy odebrać nasz bagaż.
Jest godzina 2.30, z całym dobytkiem wychodzimy z lotniska Imama Chomeiniego.
QbaqBA napisał:
asiaad napisał:
Teoretycznie jest możliwość uzyskania wizy od zera będąc już w Iranie, ale jak się przekonaliśmy przy stanowisku odpraw- tylko teoretycznie.


Skąd pomysł że tylko teoretycznie?


Przy stanowisku odpraw obsługa linii lotniczych żądała okazania wizy lub jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego przyznanie jej.
Pewnie wszystko zależy od linii i osoby, ale to kolejna kwestia losowa :)
pbak napisał:
Nie powinna żądać, jeżeli obsługa może sobie sprawdzić w systemie, że na posiadany poaszport i długość wyjazdu przysługuje visa on arrival. I to nie jest zależne od linii lotniczej ani osoby.


W takim razie niefart i niedoinformowanie z naszej strony. Dobra informacja na przyszłość i dzięki za korektę ;)Na samym początku chciałabym skorygować jedną informację podaną we wcześniejszym poście. Mianowicie koszt wizy na lotnisku nie wynosi 60 euro, lecz 75. Drobna korekta :D

fott2.jpg


Dostanie gdziekolwiek w Europie riala irańskiego chyba graniczy z cudem, więc pojechaliśmy z portfelami pełnymi euro (w obawie, że USD może być niemile widziane, lecz jest zwyczajnie mniej popularne). Na lotnisku niedoinformowani, że w Iranie istnieje coś takiego jak kurs oficjalny i kurs nieoficjalny (o tym później) oraz przytłoczeni ilością oferowanych usług wymiany pieniędzy, daliśmy się trochę naciągnąć. W wyniku tego za 100 euro otrzymaliśmy 6 mln riali.
Do dziś plujemy sobie za to w brodę, ale cóż, chyba się to nazywa przecieranie szlaków. :D

Wychodząc z lotniska widzimy postój taksówek wraz z tablicą na której są ustalone ceny do poszczególnych miejsc.
My się udajemy na lotnisko Mehrabad. Stamtąd mamy o 16:15 lot do Shiraz. Lecimy tym razem z Iran Air. W drodze przez miasto mijamy złote kopuły i podświetlone minarety przy Mauzoleum Chomeiniego oraz symbol Teheranu - Łuk Triumfalny wzniesiony przez ostatniego szacha z okazji 2500-lecia Persji.
Za taksówkę płacimy 20 euro (kolejny wynik niedoinformowania o kursie riala).

Aby wejść do terminalu lotniska zostają prześwietlone nasze bagaże i przechodzimy kontrolę.
Oczywiście oddzielna jest dla kobiet, oddzielna dla mężczyzn. Znajdujemy przechowalnię bagażu, płacimy 20 000 riali i wychodzimy na zewnątrz.
Przy lotnisku Mehrabad znajduje się stacja żółtej linii (nr 3) metra, więc bez problemu można się przedostać do centrum miasta. Czekamy do 6 kiedy zostaje uruchomiona komunikacja i naszym pierwszym przystankiem jest spacer pod wspomnianym wcześniej Łukiem Triumfalnym. Przy poruszaniu się teherańskim metrem wygodna jest credid card, którą możemy kupić w okienku przy każdej stacji metra. Kartę doładowujemy odpowiednią ilością pieniędzy, jednak mając na uwadze, że irańskie metro należy do najtańszych na świecie i za jeden przejazd zapłacimy grosze, dosłownie. Kartę należy przyłożyć do czytnika przy wejściu jak i przy wyjściu z metra.

Po wyjściu na powierzchnię pierwszą rzeczą, która nas wprawia w osłupienie jest ruch uliczny. To co widzieliśmy dotychczas jest niczym.
Jednym zdaniem- dla przejeżdżających samochodów pieszy na przejściu nie jest powodem do zatrzymania się, motocykliści jeżdżący pod prąd na czerwonym świetle zdecydowaną i akceptowaną normą, a stukot silnika autobusu niecały metr od naszych uszu, uczuciem towarzyszącym codziennie.
Pierwsze przejście w części pokonaliśmy dzięki patrolującemu policjantowi, który po zobaczeniu dwóch europejskich twarzy się zlitował i wstrzymał ruch.

fot6.jpg


Pod Azadi Tower docieramy akurat na wschód słońca.

43604079_180720106136852_1273357678986395648_n.jpg



fot1.jpg



fott5.jpg


Po zrobieniu kilku zdjęć ruszyliśmy na poszukiwanie śniadania. W międzyczasie ukazał nam się nieostry obraz gór otaczających miasto.

fott3.jpg



fott4.jpg



Widok taki nie był wynikiem warunków pogodowych, lecz tego, że Teheran ma jeden z najwyższych na świecie poziom smogu. Powodów do zdziwienia w tych statystykach nie należy szukać, ponieważ witamy w mieście o 16 milionach mieszkańców, gdzie litr benzyny kosztuje ok. 15 groszy.

W drodze zjedliśmy prowizoryczne śniadanie i przedostaliśmy się linią metra nr 1 na północ miasta.
W planie było zobaczenie kompleksu pałacowego Saad Abad z wejściem do Białego i Zielonego Pałacu. No właśnie, w planie, bo na nim się skończyło.

Chcąc coś znaleźć w Teheranie to jedynym wypracowanym i działającym według nas sposobem jest zakupienie irańskiej karty SIM w celu posiadania pakietu Internetu. Chyba, że się nie obawiamy późniejszego rachunku od polskiego operatora, to ten punkt pomijamy.
Ale z racji, że pierwszego dnia takowej karty nie posiadaliśmy to i znalezienie konkretnego miejsca, dla nas równało się z niemożliwym.
Nie spodziewaliśmy się oznaczeń i kierunkowskazów po angielsku, jedynie pomocy paru przechodniów. Irańczycy, a przynajmniej ci z którymi my mieliśmy styczność, rzadko kiedy znają angielskie nazwy atrakcji turystycznych. Generalnie rzadko znają angielski.
Tutaj się nasuwa pewna rada, warto mieć przygotowane nazwy miejsc zapisanych w farsi. To znacznie ułatwi sprawę. Rozmawiając z pewną Polką w Yazd wspominała, że takowe udogodnienie znajduje się w przewodniku Small Planet. Warto sprawdzić.
Zauważyliśmy też pewną tendencję w zachowaniu Irańczyków. Mianowicie pytając o coś przechodnia on zawsze odpowie, wskaże drogę, nawet nie mając pojęcia o czym mówimy i gdzie to jest.

Kompleksu pałacowego nie znaleźliśmy, za to przeszliśmy się bazarem i klimatycznymi uliczkami północnego Teheranu.

fttt.jpg



fott.jpg



deedee.jpg


Nadszedł czas na kolejne wyzwanie. Humory coraz gorsze, żołądki coraz bardziej puste. Obiad. Koniecznie.
Przy stacji metra Saadi znaleźliśmy przyjemną knajpkę prowadzoną przez (wniosek wynikający jedynie z moich obserwacji) męskie rodzeństwo. Starsze gotowało, młodsze przyjmowało zamówienie i pieniążki. Za ok. 450 000 riali otrzymaliśmy dwa dania główne, na które składała się wielka porcja ryżu, mięso i garstka warzyw, do tego dwie puszki Pepsi (tak, Coca-Cole też mają) i dwie buteleczki ajranu.
Do kwestii cen i przeliczania ich przejdę później, przy okazji relacji z Shiraz, bo właśnie tam zaliczyliśmy wycieczkę do kantoru.

Z pełnymi brzuszkami ruszyliśmy dalej, jednak już nie na długo, ponieważ zbliżał się czas powrotu na lotnisko.
Żelazna zasada bycia na lotnisku 2 godziny przed odlotem i tym razem znalazła swoje uzasadnienie.
W jakież osłupienie wprawiła nas tablica odlotów na której nie było naszego lotu, a bilety na niego kupiliśmy w Polsce 2 miesiące wcześniej. Sprawdzam jeszcze raz bilety, ale nic się nie zgadza. Udajemy się do uśmiechniętej pani w informacji i pytamy o co chodzi, dlaczego nie jest wyświetlone nasze połączenie. Na pytania pani nam odpowiada, że jedyny lot tego dnia z Teheranu do Shiraz jest o 21:30, a nie 16:15, ale obok jest biuro Iran Air, idźcie tam zapytajcie. Znowu pokazuję te nieszczęsne bilety, pan wtedy coś wstukuje w komputerze, następnie drukuje i daje nam świstek papieru. Samolot jest, ale o 19:15, o 17 należy iść po boarding passy.
No to ok, w miarę usatysfakcjonowani i zadowoleni, że jakoś dolecimy do Shiraz, idziemy znowu do tablicy odlotów a na niej żadnego z tych lotów nie ma, ani o 19:15, ani o 21:30. I znowuż idziemy męczyć panią z informacji, tym razem pytaniem czy to normalne, że lot który się odbywa nie jest wyświetlany na tablicy informacyjnej. Na co pani z wielkim uśmiechem na twarzy i pełnym przekonaniem odpowiada radośnie „YEES!”. :D

Także na lotnisku spędziliśmy więcej godzin niż zakładaliśmy na początku, ale zmęczenie i nieprzespana noc dawały o sobie znać, więc czas wykorzystaliśmy na krótką drzemkę.

Wybiła 17. Odebraliśmy boarding passy, idziemy do kontroli. Ja na prawo, brat na lewo.
Poziom bezpieczeństwa na irańskim lotnisku? Brat przeszedł kontrolę z półtoralitrową butelką wody i pustą puszką, a zaczynając się tłumaczyć i przepraszać strażników oni jedynie machnęli ręką i kazali iść dalej.
Po kilkugodzinnych przygodach z Iran Air siedzimy w samolocie do Shiraz.
Standard linii jak w takich europejskich sprzed ery Ryanair’a i Wizza. Na dwugodzinny lot dostaliśmy sporą kanapkę, przekąskę w postaci paczki orzeszków, coś słodkiego, buteleczkę wody i ciepły napój do wyboru.

Wychodzimy z lotniska, wita nas tłum taxówkarzy. Wsiadamy do samochodu jednego z nich, pokazujemy adres naszego hostelu i ruszamy.
Jest godzina 22, siedzimy na patio Taha Traditional Hostel i pijemy herbatę od naszego gospodarza, Hamida :)
Pabloo napisał:
asiaad napisał:
[...] do tego dwie puszki Pepsi (tak, Coca-Cole też mają) [...].

Jesteś pewna, że te same co u nas? 8-)
Fajna relacja, czekamy na kolejną część.


Dziękuję, bardzo mi miło! :)
A co do napojów, w przypadku Pepsi nie zwróciłam uwagi, ale na puszce Coca-Coli nad logo widniał napis "oryginal" :DZanim jednak dotarliśmy do hostelu to czekała nas przeprawa przez miasto. Okazało się to większą atrakcją niż przypuszczaliśmy. Przejechaliśmy przedmieścia i powoli wjeżdżamy do centrum Shiraz. Zaraz się przekonujemy, że czeka nas kolejna niespodzianka, czyli trafiliśmy na celebrację jednego z najważniejszych szyickich świąt, czyli Ashurę.
Jest to święto żałobne, ponieważ wtedy opłakuje się męczeńsko zamordowanego Husajna, wnuka Mahometa.

Z powodu trwających w centrum miasta procesji nasz kierowca decyduje się na jazdę małymi i wąskimi uliczkami. A tak wąskimi, że dwie dorosłe osoby stojące koło siebie z wyprostowanymi rękoma by się nie zmieściły. Niestety nie mamy tego w żaden sposób udokumentowanego, ale nie była to nie byle atrakcja.

Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Taha Traditional Hostel. Za pośrednictwem znanych nam stron jak booking.com bardzo ciężko jest znaleźć nocleg w Iranie w dobrej cenie. My ten hostel, jak i pozostałe zarezerwowaliśmy za pomocą strony hostelu Taha (odsyłam: http://www.iranianhostel.com/). Kolejna ważna uwaga, tamtejsze hostele mają standardy naszych prostych hotelików. Oddzielny pokój, własna łazienka z kosmetykami i kompletem ręczników, a rano zawsze czeka na nas pyszne śniadanie i kawa.

Zatrzymam się chwilę przy hostelu Taha, ponieważ chcę zaznaczyć, że to chyba najlepsze miejsce w jakim spaliśmy będąc w Iranie. Przemiła obsługa, właściciel który nas naprawdę ciepło ugościł i pomagał w każdej sprawie. Jeżeli ktoś ma w planie Shiraz, niezależnie od wieku, z całego serca polecam to miejsce.

fot1.jpg


Kolejny dzień, poniedziałek. Plany były ambitne, wstajemy o 7, z której mimo szczerych chęci, zrobiła się 9.30.
Przy pomocy jednego z pracowników hostelu uzyskaliśmy irańską kartę. Głównie chodziło nam o spory pakiet Internetu i możliwość dzwonienia, taka przyjemność kosztowała 1 000 000 riali. Całym procederem, włącznie z rejestracją karty, zajął się pracownik hostelu. Ten sam człowiek nam powiedział żebyśmy brali dowolną ilość napojów z lodówki, jedynie zapamiętali ilość każdego z rodzajów, a rozliczenie nastąpi przy wyjeździe.

Pierwsze pół dnia w Shiraz spędziliśmy na kompletnym plątaniu się po wąskich uliczkach miasta. Przeszliśmy dwoma bazarami, placem przy meczecie Vakil i wzdłuż murów Twierdzy Khana.

fot9.jpg



fot10.jpg



fot6.jpg


Znając z krajów arabskich obdarowywanie turystów drobnymi prezentami, a następnie krzyczenie o „one dolar” albo „one euro” byliśmy bardzo sceptyczni, gdy podczas spaceru podszedł do nas młody chłopaczek z dwoma owocami na dłoni. Wzbranialiśmy się kilkukrotnie, lecz koniec końców wzięliśmy dwa małe, granatowe owocki. W sumie do dziś nie wiemy co to było, ale było przepyszne. A chłopiec niczego nie chciał, niczego nie oczekiwał. Jedynie uśmiechnął się do nas od ucha do ucha i z powrotem pobiegł do grupy swoich rówieśników. A z każdą taką sytuacją sympatia do Irańczyków rosła.

Zdecydowaliśmy już wcześniej, ze popołudnie spędzamy w Eram Garden. Znajdujący się ogród wraz z pałacem, był oficjalną rezydencją żony Szacha podczas wizytacji w Shiraz.
Postanowiliśmy nie zamawiać taxówki tylko poczuć miasto, poprzyglądać się mieszkańcom w codziennych czynnościach, więc czekał nas godzinny spacer. Po drodze klasycznie, świeży sok z granata.

fot11.jpg


Za wejście do ogrodu płacimy 200 000 riali. Przeszliśmy każdy zakątek, pałac obejrzeliśmy z każdej strony i doszliśmy do wniosku, że pora znaleźć jakieś miejsce ma obiad.
Znaleźliśmy świetną restaurację.

fot12.jpg


Jak na irańskie standardy za obiad zapłaciliśmy bardzo dużo, bo aż 1 200 000 riali. Za taką cenę mieliśmy dwie miski zupy, talerze sałatek, wielkie talerze z daniem głównym oraz napoje w postaci buteleczek wody i kawy po turecku.

fot2.jpg


W drodze powrotnej do hostelu wstąpiliśmy do kantoru. I teraz dochodzę do bardzo ważnej kwestii.
Jeszcze przyjeżdżając w maju, za 1 euro dostalibyśmy ok. 40 000 riali, lecz później stał się Donald Trump. Znajomi, którzy do Iranu przyjechali na początku września za 1 euro dostali 126 000 riali. My, wymieniając 17 września za 1 euro mieliśmy 165 000 riali(!!!). Różnica kolosalna, przerażająca i tłumacząca kilometrowe kolejki pod bankami. To jest właśnie kwestia kursu oficjalnego i nieoficjalnego. Irańska prasa i rząd wartość emisyjną pieniądza podaje wciąż sprzed maja, tak samo jak i wszystkie przeliczniki online. Znajomy podesłał stronę gdzie można sprawdzić kurs nieoficjalny, czyli ten po którym wymienimy w każdym banku i kantorze w Iranie, odsyłam: http://www.tgju.org/en. Takim sposobem wymieniając 200 euro staliśmy się milionerami, dostaliśmy 32 miliony riali.

fot4.jpg


Wróciliśmy do hostelu, trochę odpoczynku i około 20 wyszliśmy poobserwować celebrację Ashury. Coś niesamowitego i jedynego w swoim rodzaju. Tłum ludzi ubranych na czarno, w tym co druga osoba bijąca się w pierś. Po środku procesja z różnymi ozdobami trzymanymi przez minimum 10 osób, pomiędzy każdą z nich grupa mężczyzn, który symbolicznie biczują się materiałowymi sznurami z frędzlem. W tle cały czas bicie w bębny i puszczone przez magnetofony śpiewy i modlitwy. W międzyczasie grupka dziewczyn zafascynowanych naszym europejskim wyglądem robiła sobie z nami zdjęcia. Krótka rozmowa, wymiana Instagramem i WhatsAppem i idziemy dalej.
Jeszcze chwila na Ashurę i wracamy. Jest 22, a nazajutrz czeka nas bardzo wczesna pobudka.
Idziemy do Różowego Meczetu w czasie wschodu słońca.

fot13.jpg


Jest 6, wstajemy, zbieramy się i około 7.30 jesteśmy w Różowym Meczecie.
Wedle zaleceń jest to najlepsza pora, żeby zobaczyć salę z witrażami. Raz, faktycznie światło jest świetne o tej porze dnia, a dwa, wtedy jeszcze nie ma aż tylu turystów.
Spędziliśmy tam około półtorej godziny i wróciliśmy do hostelu na śniadanie.

DSC05998.JPG



fot14.jpg


Na 15 był zaplanowany wyjazd do Persepolis. Mając do dyspozycji ponad 5 godzin wybraliśmy się do Vakil Bazaar i jego okolic. Po drodze spotkaliśmy młodą dziewczynę, która zaoferowała swoje towarzystwo. Wydawała się bardzo sympatyczna jednocześnie znając dobrze angielski, więc czemu nie, idziemy razem.
Bardzo dużo nam opowiadała o współczesnym Iranie i o tym jak panujący system jest postrzegany przez młode pokolenie.
Jak się czuje przeciętna dziewczyna, która nie może wyjść z grupą znajomych, bo będą w niej osoby płci przeciwnej. Jak się czuje typowy licealista, który pamięta, że niespełna 3 lata temu powieszono dwóch siedemnastolatków, ich równolatków, za homoseksualizm.
Jak się czuje większość młodych osób, które jest w stanie chwycić się brzytwy, byleby uciec do Europy.
O tym, że za jakiekolwiek ruchy buntu i sprzeciwu władze nie szczędzą środków, a w więzieniach nie brakuje nastolatków. A w przypadku kiedy nie skończyli 13 lat, wtedy nie brakuje rodziców i opiekunów.
Mnóstwo, w naszej opinii, niesamowicie przerażających rzeczy, lecz mocno otwierających oczy.

Przed wyjazdem do Persepolis wpadliśmy na szybki lunch.

fot3.jpg


Wedle umowy kierowca pierwsze nas zawiózł do Naghsz-e Rostam. Groby Dariusza I, Kserksesa i Dariusza II. Niesamowicie potężne. Mówiliśmy, że taka mini Petra, do tego bez tłumów turystów.

nekropolis.jpg


Paręnaście kilometrów dalej zatrzymujemy się przy wjeździe do Persepolis. Kupujemy bilety, przechodzimy przez plac i wspinamy się małymi schodkami na górę. Pierwsze co się nam ukazuje to Brama Wszystkich Narodów. Przechodzimy dalej i po lewej widzimy pomnik gryfa, symbol wspominanych wcześniej linii lotniczych Iran Air.
Naszym zdaniem, jadąc do Persepolis nie ma potrzeby brania specjalnego przewodnika, który nam o wszystkim opowie. Są tablice informacyjne na których znajdziemy najważniejsze informacje. Także będąc średnim maniakiem historii taki poziom w zupełności wystarczy.

persepolis.jpg



persepolis2.jpg


Po powrocie wspólnie ze znajomymi wstąpiliśmy na kolację. Każdy głodny, menu dość skromne, ale zachęceni nazwą „Kotlet, iranian beef” czekaliśmy z językiem na brodzie na nasze talerze.
To co dostaliśmy nie zawiodło, ale z pewnością zaskoczyło. Widząc nazwę „beef” każdy się spodziewał kawałka mięsa w niewiadomej do końca postaci, ale mięsa. A na naszych talerzach, obok świeżych oliwek i warzyw, leżały małe placuszki ziemniaczane. Wszyscy delikatnie zdziwieni, ale jednocześnie mocno głodni, więc większych narzekań jedzenie z talerzy zniknęło.

Wracamy do hostelu, żegnamy się z Hamidem i pozostałą częścią obsługi.
Symboliczna łezka w oku, mnóstwo wspomnień i poznanych ludzi.
Czas goni, musimy dojechać na dworzec autobusowy, a przecież całe centrum miasta wyłączone z ruchu.
Jest godzina 22, siedzimy na ławce dworca w Shiraz i czekamy na nasz autobus do Bandar Abbas.
Następny przystanek- Qeshm.Na samym początku chciałam przeprosić za chwilowe porzucenie wątku, lecz zaczęły się pewne obowiązki, a co za tym idzie mniej czasu na pisanie. Postaram się wszystko nadrobić :D

Wysiadamy na dworcu autobusowym w Banddar Abbas. Wita nas rażące słońce, upał i niewyobrażalnie wysoki poziom wilgoci w powietrzu. Czyli tak jak nas ostrzegano. Łapiemy taxówkę, która nas zawozi do portu, z którego popłyniemy promem na Qeshm.
Przeprawa promem trwała ok. 45 minut. Po drugiej stronie wraz z kartką z naszymi imionami, czekał na nas kierowca podstawiony przez gospodarza u którego mięliśmy zarezerwowany nocleg.

Spaliśmy w Assad Homestay, numer znajdziemy na TripAdvisorze, najlepiej się kontaktować przez WhatsAppa.

fot1.jpg


Za cenę 15 euro mięliśmy zapewniony nocleg oraz 3 posiłki przygotowane przez żonę Assada. On sam oraz jego 13-letnia córka dobrze mówią po angielsku, więc bez problemu można się z nimi dogadać. Gospodarz zorganizował nam kierowcę obwożącego po atrakcjach Qeshmu oraz na 800-kilometrową trasę do Yazd, ale o tym to później.

Z racji panujących na Qeshmie warunków atmosferycznych niemożliwym było wyjście gdziekolwiek przed godziną 15.
Odczuwalna temperatura wynosiła ok. 45 stopni.
Jako pierwsze pojechaliśmy do (sądząc po stanie rzeczy jaki tam zastaliśmy, to chyba opuszczonej, ale żadnej informacji potwierdzającej to nie znaleźliśmy) stoczni, która zajmowała się produkcją charakterystycznych dla tego miejsca łodziami. Obejście tego, porobienie paru zdjęć zajęło nam ok. 30 minut, na więcej nie mieliśmy siły.

fot3.jpg



fot2.jpg


Na po południe zaplanowana była godzinna przeprawa łódką aby zobaczyć mangrove forest (to chyba więcej komuś powie niż „namorzyny”).
Irański temperament do prowadzenia wszelakich środków transportu, jest wszędzie tak sam, niezależnie czy znajdujemy się na lądzie czy wodzie. Także godzinę spędziliśmy na kręceniu dzikich piruetów, niemalże rozbijając się o brzeg, podglądaniu miejscowego ptactwa i faktycznie wartej zobaczenia roślinności.

fot4.jpg


Po łódce śmierci pojechaliśmy do miejsca, na którym nam najbardziej zależało. Spacer po kanionie o zachodzie słońca.
Dla tego miejsca warto pokonać setki kilometrów. Dzikie, nieprzedeptane, bez wyznaczonych szlaków i tłumów ludzi. Nad widokami nie będę się specjalnie rozczulać, jedynie pozostawię zdjęcia.

fot5.jpg



fot6.jpg



fot7.jpg


Na następny dzień szybka pobudka i jedziemy zobaczyć jaskinię solą oraz jej okolice, wszystko tak, żeby zdążyć przed południem.
Przy naszych aparatowych możliwościach w jaskini jednak się nie udało zrobić zdjęć.
W drodze powrotnej zahaczamy o plażę wzdłuż Zatoki Perskiej.

fot8.jpg


Pomoczyliśmy tylko stopy, bo jak wiadomo- oddzielne plaże dla kobiet i mężczyzn, do tego oddalone od siebie paręnaście kilometrów. Żeby się nie rozdzielać rezygnujemy, szczególnie, że woda niezbyt orzeźwiająca, ma temperaturę ponad 30 stopni.
Po półtorej godziny wróciliśmy, jemy lunch i pod bramę domu przyjeżdża po nas prywatny kierowca.

Za trasę Qeshm-Yazd (760 km) zapłaciliśmy 60 euro. Wiadomo, że autobus był znacznie tańszym rozwiązaniem, lecz nasza trasa przypadała na kulminacyjny dzień Ashury. Sklepy nieczynne, komunikacja kursuje inaczej, ale nikt do końca nie wie jak, a zależało nam na jak najszybszym dotarciu do Yazd.
Większość drogi prowadzi przez góry. Niesamowicie malowniczo położona.

fot9.jpg


Przed samym wjazdem do miasta czeka nas pewna niespodzianka. Podczas ostatniej kontroli na autostradzie zatrzymuje nas policja. Strażnicy wypytują naszego kierowcę kogo wiezie, skąd i dokąd, a że on z tej kategorii co ani me, ani be po angielsku, to poinformował, że jesteśmy z Ukrainy. Policjanci wtedy zażądali naszych paszportów, które no jak się okazało, nic z obywatelami Ukrainy nie miały wspólnego. Co nas bardzo zaniepokoiło, jeden z nich gdzieś z nimi poszedł, a drugi kontynuował wywiad. Musieliśmy okazać potwierdzenie rezerwacji noclegu w Yazd oraz kontaktował się z naszym gospodarzem z Qeshm w celu potwierdzenia naszej wersji wydarzeń.
Wszystko skończyło się dobrze, zajęło ok. 20 minut, ale chwila wyobrażania sobie irańskiego więzienia została.

Po 21 meldujemy się w naszym Friendly Hotel. Świętowanie Ashury się już zakończyło, ale na ulicach wciąż tłumy ubranych na czarno ludzi. Znajdujemy otwarty sklepik i na kolacje była paczka chipsów i ciastek, orientalnie.

Rano wita nas śniadanie na dachu naszego hotelu. Plan na ten dzień był dość luźny, odnaleźć 2-3 przewodnikowe obiekty, a tak to plączemy się i gubimy w wąskich uliczkach starego miasta.
W południe udaliśmy się do sporej kawiarni na kawę i chłodne napoje.

fot11.jpg


Miejsce było połączone z księgarnią, sporym sklepem z pamiątkami i perskimi dywanami. W ciągu dnia wybieramy stolik przy małej sadzawce z fontanną, lecz wrócimy tutaj jeszcze na zachód słońca, tym razem siadając na dachu.
Wypełniając swoje plany, stare miasto obeszliśmy z każdej strony, w dzień jak i po zmroku.

fot10.jpg



fot12.jpg



fot13.jpg



fot14.jpg


Kończymy go w knajpce na dachu przy bezalkoholowym piwie, paląc szisze i podziwiając zachód słońca nad Yazd.

fot15.jpg



fot16.jpg


W ciągu dnia znaleźliśmy biuro podróży z którym umówiliśmy się na następny dzień. Nasza umowa zawierała wycieczkę do Tower of Silence, do twierdzy w Meybod, stare miasto Kharanaq oraz przejazd na zachód słońca na pustyni wraz z noclegiem w niedalekiej wiosce. Zapewnione mieliśmy również lunch, obiad, śniadanie oraz przejazd tym samym prywatnym samochodem do Isfahanu. Taki zestaw kosztował nas 45 euro od osoby.

Jak było umówione o 7:30 przyjechał po nas nasz anglojęzyczny kierowca Hassan.
Pierwszy punkt dnia znajduje się pod miastem, Tower of Silence wraz z przylegającą do niej wioską.
Miejsce szczególne dla wyznawców zaratusztrianizmu. Ludzie wierzący w żywioły nie mogli pozwolić aby skazić ziemię zwłokami, dlatego był wyznaczany jeden człowiek, który nie mógł mieć żadnego kontaktu z resztą społeczności, a za zadanie miał wyniesienie ciała do wieży gdzie miało ono zostać zjedzone przez sępy. Praktyki tej oficjalnie zakazano 2 lata temu.

fot17.jpg


Udajemy się w dalszą drogę do Meybod na zwiedzenie twierdzy i Caravan Saray. Naszym zdaniem atrakcje, które śmiało można pominąć i nie mieć z tego powodu żadnych wyrzutów. Jedyne co, to z murów twierdzy rozciągał się piękny widok nowej części miasta w otoczeniu gór.

fot18.jpg


Po półtoragodzinnej drodze dojeżdżamy do Kharnaq.

fot19.jpg


Z początku bardzo zawiedzeni, bowiem na pierwszy rzut oka miasto nie wydaje się niczym interesujące, ot kupa gruzu podobna do tych co na każdej polskiej wsi. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy tylko weszliśmy do środka.
Ta kupa gruzu okazała się wielkim labiryntem korytarzy i opuszczonych pomieszczeń. Brak wytyczonej ścieżki, więc idziemy tam gdzie nas nogi poniosą. Momentami przez sypiące się dachy, więc towarzyszy nam nutka adrenaliny, ponieważ wysokości zaczęły się robić poważne. Pomiędzy nami cicha rywalizacja kto znajdzie miejscówkę z najlepszym widokiem. Oficjalnie jest remis, ale ja utrzymuję wersje, że konkurs wygrałam ja :P

W międzyczasie włączyłam Internet i wiadomości od znajomych, czy wszystko ok, czy nic nam się nie stało. Trochę nie rozumiem o co chodzi, lecz po chwili dostaję link do artykułu „Zamach w irańskim mieście Ahvaz”.
Od nieszczęsnego miasta byliśmy 800 kilometrów, lecz jednak dreszczyk strachu nas obleciał.

fot20.jpg



fot21.jpg


Po wyjściu z plątaniny uliczek, co wbrew pozorom naprawdę nam chwilę zeszyło, wyruszyliśmy w dalszą drogę, już na pustynię.
Jedziemy wąską, ale pustą drogą, niemalże szutrową z ostrymi zakrętami oraz uskokami, nasz kierowca na liczniku spokojnie 140 km/h. Opisane warunki nie przeszkadzały mu kiedy wchodząc w zakręt puszcza kierownice, spuszcza z oczu drogę i krzyczy abyśmy podziwiali „niesamowitą” studnię, jeszcze dodając komentarz, że Irańczycy jeżdżą bardzo spokojnie, ostrożnie i uważnie. :lol:
Po takiej przeprawie docieramy na pustynie. Odeszliśmy w głąb wpinając się po wydmach, żeby się położyć na jednej z nich i napawać się otaczającym nas widokiem.

fot22.jpg


Przyjeżdżamy do naszego hotelu w małej wiosce, której nazwy niestety żadne z nas nie pamięta, w stołówce obok dostajemy jedną z najpyszniejszych kolacji w Iranie i przed 22 bez trudu zasypiamy.

Następnego dnia pobudka o 7, śniadanie i przed nami do pokonania 400 kilometrów.
Nadszedł czas na Isfahan.
cccc napisał:
@asiaad ale sie fajnie czyta, dziewczyna to potrafi opowiadac tak ciekawie i kolorowo. :D
De facto swietne fotki.


Dziękuję, bardzo mi miło!
A co do zdjęć, powinnam była już to zaznaczyć wcześniej, że wszystkie wyszły spod ręki mojego brata ;) ale w jego imieniu dziękuje za słowa uznania! :DOkej, trochę z tym Isfahanem zeszło, ale postaram się już pomału kończyć irańską relację.

W malutkiej wiosce w której nocowaliśmy nie byliśmy jedynymi turystami- była również para Niemców, myślę, że w podobnym do naszego przedziale wiekowym. Chwilę się na nich skupię, ponieważ jak się okaże, ich obecność wywarła znaczenie na naszą podróż.
Podróżowaliśmy trochę na odwrót, my z Yazd zahaczając o pustynię i do Isfahanu, a oni z Isfahanu zahaczając o pustynię i do Yazd. No i stąd również się wzięło pochodzenie naszych kierowców i co by żaden z nich nie musiał nadrabiać kilometrów (a w przypadku Iranu w grę wchodziło nadrabianie ich setek), postanowiliśmy się zamienić. Nasz z Yazd wziął tamtą dwójkę, ich z Isfahanu - nas.

Czy była to dla nas korzystna zamiana to bym nie powiedziała.
Para Niemców przestrzegła nas, że jedynym słowem po angielsku, które zna ich, a teraz i nasz, kierowca jest „camel”. No ok, nie planujemy z nim spędzić długich dni, a może akurat nam zwróci uwagę na jakieś stado wielbłądów.

Droga do krótkich nie należała, około 450 kilometrów i wyjątkowo się ciągnęła.
Gdzieś 100 km przez Isfahanem nasz kierowca zatrzymał się średniej wielkości miejscowości, zaraz pod meczetem. Spotkaliśmy pod nim jakiegoś organizatora wycieczek, ale mówił po angielsku, więc uchylił nam rąbka tajemnicy na temat tego gdzie my w ogóle jesteśmy.
Ponoć jeden z najstarszych meczetów w Iranie, więc super, idziemy. Zanim jednak udaliśmy się w stronę kasy biletowej nasz kierowca za pośrednictwem ów przewodnika zapytał, czy w czasie kiedy my będziemy podziwiać meczet, to czy on mógłby pójść do swojego rodzinnego domu. Z zaznaczeniem na czasownik: PÓJŚĆ. No to okej, dla nas to żaden problem.
Idziemy w stronę kasy, a nasz kierowca wcale nigdzie nie idzie tylko odjeżdża samochodem w którym są nasze walizki. A w nich pieniądze, potwierdzenia rezerwacji, bilety lotnicze. Od razu podeszliśmy to wcześniej wspomnianego przewodnika i opisaliśmy nasze zaskoczenie i delikatne niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Ten najspokojniej w świecie zdziwiony, że mamy w ogóle jakikolwiek problem, ale od razu do kierowcy zadzwonił i sprowadził do porządku.

Nas zaś wysłał na zwiedzanie tegoż niesamowitego meczetu.
Z „niesamowitym” to jednak on nie ma nic wspólnego. I nie wynika to z tego, że jesteśmy totalnymi ignorantami, którzy nie potrafią docenić bliskowschodniej architektury. Był to po prostu plac na planie średniej wielkości prostokąta, otoczony murkiem i niewielkim sklepieniem podtrzymywanym przez kolumny. Wszystko jednak niesamowicie zaniedbane. Odłażący tynk, wybrakowane płytki na podłodze a po kątach śmieci.

Zawiedzeni meczetem, zdenerwowani sytuacją z kierowcą ruszamy w dalszą drogę. Na szczęście w Isfahanie będziemy za niecałe półtorej godziny.

Do miasta docieramy około godziny 13. Rezerwację mieliśmy w Orchid Hotel. Standard taki sam jak wszędzie indziej- pokój dwuosobowy, z prywatną łazienką i śniadaniem w postaci skromnego bufetu.

Szybkie odświeżenie i idziemy w stronę placu Imama zahaczając o restaurację.
Sam plac i ulice otaczające go przypominały nam najbardziej te z rodzaju europejskich. Był na nich stosunkowo porządek, motory nie jeździły pod prąd a kierowcy wiedzieli do czego służy sygnalizacja świetlna.

DSC06501.JPG



DSC06500.JPG


Po Placu Imama można chodzić cały dzień i w dalszym ciągu mieć poczucie nie napatrzenia się i nie odkrycia ciekawych zakątków. Jest to świetne miejsce nie tylko ze względu na otaczające go atrakcje turystyczne, ale też żeby usiąść na ławce lub trawie, zjeść paczkę isfahańskich (ponoć najlepszych w Iranie) słodyczy, wypić sok z granata i cieszyć się przyjemnym wieczorem. Tak też robi mnóstwo miejscowych, tak zrobiliśmy i my.


Dodaj Komentarz

Komentarze (19)

cccc 9 października 2018 03:19 Odpowiedz
Wow, ciekawie sie zapowiada. :)
brzemia 9 października 2018 08:06 Odpowiedz
Tylko zdjęć mało. Proszę się poprawić. [emoji16]Wysłane z taptaka.
qbaqba 9 października 2018 12:36 Odpowiedz
asiaad napisał:Teoretycznie jest możliwość uzyskania wizy od zera będąc już w Iranie, ale jak się przekonaliśmy przy stanowisku odpraw- tylko teoretycznie.Skąd pomysł że tylko teoretycznie?
asiaad 9 października 2018 18:10 Odpowiedz
QbaqBA napisał:asiaad napisał:Teoretycznie jest możliwość uzyskania wizy od zera będąc już w Iranie, ale jak się przekonaliśmy przy stanowisku odpraw- tylko teoretycznie.Skąd pomysł że tylko teoretycznie?Przy stanowisku odpraw obsługa linii lotniczych żądała okazania wizy lub jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego przyznanie jej. Pewnie wszystko zależy od linii i osoby, ale to kolejna kwestia losowa :)
pbak 9 października 2018 19:15 Odpowiedz
Nie powinna żądać, jeżeli obsługa może sobie sprawdzić w systemie, że na posiadany poaszport i długość wyjazdu przysługuje visa on arrival. I to nie jest zależne od linii lotniczej ani osoby.
asiaad 9 października 2018 20:14 Odpowiedz
pbak napisał:Nie powinna żądać, jeżeli obsługa może sobie sprawdzić w systemie, że na posiadany poaszport i długość wyjazdu przysługuje visa on arrival. I to nie jest zależne od linii lotniczej ani osoby.W takim razie niefart i niedoinformowanie z naszej strony. Dobra informacja na przyszłość i dzięki za korektę ;)
tiktak 10 października 2018 21:25 Odpowiedz
Czekam niecierpliwie na wszystko, co dotyczy podróży po Iranie.Marzę o zobaczeniu tego kraju.Bardzo ciekawie piszesz, Blondynko. :))
d4fc4 10 października 2018 21:33 Odpowiedz
Zaczyna się interesująco, zatem czekam na więcej
cccc 10 października 2018 22:05 Odpowiedz
@asiaad fajny masz styl, wciaga Twoja opowiesc. :D
pabloo 10 października 2018 22:58 Odpowiedz
asiaad napisał:[...] do tego dwie puszki Pepsi (tak, Coca-Cole też mają) [...]. Jesteś pewna, że te same co u nas? 8-) Fajna relacja, czekamy na kolejną część.
asiaad 11 października 2018 17:50 Odpowiedz
Pabloo napisał:asiaad napisał:[...] do tego dwie puszki Pepsi (tak, Coca-Cole też mają) [...]. Jesteś pewna, że te same co u nas? 8-) Fajna relacja, czekamy na kolejną część.Dziękuję, bardzo mi miło! :) A co do napojów, w przypadku Pepsi nie zwróciłam uwagi, ale na puszce Coca-Coli nad logo widniał napis "oryginal" :D
cccc 11 października 2018 19:44 Odpowiedz
Pamietanm, w latach 90-tych nigdzie nie widzialem coca-coli tylko napoj cola podobny o nazwie Parsi-Cola. :D W dzisiejszej dobie GLOBALIZACJI Iran legalnie importuje z Iralndii konzentrat od firmy nalezacej do Coca-Coli i firma Koshgovar produkuje za zgoda Coca-Coli niby oryginalny napoj. :DJakby nie bylo to Iran nie importuje bezposrednio z USA i podobno recepty produkcji pochodza z 1979, za czasow Szacha.Poza tym nie zdziwilbym sie, ze czesc moze pochodzic z przemytu, np. z Emiratow czy Iraku.
volcano 11 października 2018 21:47 Odpowiedz
CC jest produkowana na licencji australijskiej firmy i to stanowi dla Persów wystarczające rozgrzeszenie - przecież nie pijemy amerykańskiego napoju, proszę Cię!Na moje pytanie o iPhona odpowiedź była również rozbrajająca - ale to z Chin, mejd in Czajna! Co dotyczy przemytu z Dubaju, to w ostatnim półroczu władze skutecznie zablokowali. Nielegalnie ściągane kontenery (pod kuratelą funkcjonariuszy MSW, tak na marginesie) stoją teraz na olbrzymich placach a ich docelowi odbiorcy mają możliwość wykupienia towaru po zapłaceniu kary i cła. Próbowano importu mniejszymi partiami w łodziach, tylko skala zniszczeń towaru podczas takiego transportu była zbyt wysoka, sięgająca 25%, więc zaniechano.
cccc 26 października 2018 23:34 Odpowiedz
@asiaad ale sie fajnie czyta, dziewczyna to potrafi opowiadac tak ciekawie i kolorowo. :D De facto swietne fotki.
asiaad 26 października 2018 23:53 Odpowiedz
cccc napisał:@asiaad ale sie fajnie czyta, dziewczyna to potrafi opowiadac tak ciekawie i kolorowo. :D De facto swietne fotki.Dziękuję, bardzo mi miło! A co do zdjęć, powinnam była już to zaznaczyć wcześniej, że wszystkie wyszły spod ręki mojego brata ;) ale w jego imieniu dziękuje za słowa uznania! :D
tiktak 27 października 2018 10:06 Odpowiedz
Relacja wciągająca niczym powieść sensacyjna. C.d.n ? :))
antekwpodrozy 29 października 2018 19:50 Odpowiedz
Iran jest cudny. Byłem rok temu i chciałbym tam wrócić ponownie.
e-prezes 6 czerwca 2019 15:09 Odpowiedz
Czyli Kashan niezaliczyłaś? Fajna relacja, już w sumie druga jaką o Iranie czytam. Dobrze, że czytałem jednego dnia, bo bym się nie doczekał na kolejne części ;)
asiaad 13 czerwca 2019 19:30 Odpowiedz
e-prezes napisał:Czyli Kashan nie zaliczyłaś? Fajna relacja, już w sumie druga jaką o Iranie czytam. Dobrze, że czytałem jednego dnia, bo bym się nie doczekał na kolejne części ;)Nie, niestety Kashan nie :( mam po co wrócić! Dziękuje za miłe słowa :D