+2
asiaad 8 października 2018 21:53
DSC06492.JPG



DSC06494.JPG


Trochę odpoczęliśmy, trochę pokręciliśmy się to Wielkim Bazarze i gdy zrobiło się ciemno udaliśmy się w stronę rzeki podziwiać isfahańskie słynne mosty.

DSC06490.JPG


Jak bardziej lub mniej wiadomo nazwa rzeka z faktyczną rzeką nie ma nic wspólnego. Koryto, wody nie widziało już dobrych parę miesięcy, lecz ewidentnie jest to typ okresowy, nawet widzieliśmy przybrzeżną wypożyczalnię rowerków wodnych. Także w miesiącach wiosennych jakaś woda musi tam płynąć.
Po spacerze wstąpiliśmy do baru z sziszą i już prosto do hotelu.Rozmawiając z wieloma turystami z Polski i z tymi spoza niej, wzajemnie wymienialiśmy się planami podróży przez Iran. W odpowiedzi często słyszeliśmy, że jak to być w Isfahanie i Teheranie, i nie odwiedzić lezącego pomiędzy Kaszan?! Toż to zbrodnia.

Słysząc mnóstwo rekomendacji, pochwał, „ochów i achów” pomyślałam, co w przypadku mojej osobowości jest dużym wyczynem, chrzanić plany, chce zobaczyć to Kaszan i koniec. Nic mnie nie może przecież ominąć :D

Z pomocą sympatycznej pani z biura podróży w Yazd (tej samej, która nam zorganizowała wycieczkę na pustynię), zakupiliśmy bilet autobusowy z Isfahanu do Kaszan i następnie bilet pociągowy (co by zaliczyć już wszystkie środki transportu) z Kaszan do Teheranu. Czasowe zabezpieczenie też uwzględnione- w Teheranie będziemy mieć ponad 24 godziny do powrotnego samolotu. Wszystko było super.

No właśnie. Było.

Autobus odjeżdżał o godzinie 6, więc pobudka przed 5. Półżywi wleczemy się do recepcji gdzie mówię, że dzień wcześniej zamówiłam taksówkę na 5.15 i za ile mniej więcej powinniśmy się jej spodziewać. Oczywiście zamówiony samochód gdzieś zaginął, pan zamówił kolejny.
On również przepadł w taksówkowej otchłani.
Coraz więcej nerwów, stresu, niemiłych słów (przypominam, była 5 rano, kto potrafi być miły o takiej porze?).

Koniec końców coś po nas przyjechało. Coś, bo drzwi mu się nie zamykały i szczerze się bałam, żeby się nie rozleciało w części podczas drogi.
Na dworcu irański klasyk- nikt nic nie wie, ale każdy chce pomóc, więc tak biegamy z jednego końca na drugi.
Pan pomaga nam wymienić wydrukowany w Yazd bilet, na bilet, który trzeba okazać kierowcy.

Autobus pełen luksus, wygodne fotele, reklamówka jedzenia i napojów. W Kaszan mamy być za ok. 2 godziny, więc na wszelki wypadek ustawiłam budzik w telefonie, bo wiedziałam, że oboje zaraz zaśniemy.

Pani z biura nas uprzedziła, ze autobus nie zatrzymuje się w Kaszan, jedynie zatrzymuje się w zatoczce na autostradzie gdzie zaraz podjedzie po nas taksówka. Bacznie obserwuję naszą lokalizację przez Google Maps. Coraz bliżej, więc zaczynam wypatrywać rzekomej zatoczki.

Według mapy jesteśmy na wysokości Kaszan, a autobus zdecydowanie nie miał w zamiarze zatrzymania się. No i tak jedziemy, jedziemy, ja czekam i patrzę.
W końcu byliśmy już parędziesiąt kilometrów za miastem, więc zdezorientowana i zdenerwowana piszę do naszej pani z biura (na potrzeby tej relacji dajmy jej na imię Shiva) pytając o co chodzi. Shiva z pełnym spokojem odpowiada, że musiała nastąpić pomyłka no i przeprasza, ale życzy miłego pobytu w Teheranie!

A no to ok., dzięki.

Po dodatkowych dwóch godzinach wysiadamy na dworcu głównym w Teheranie, wsiadamy do taksówki i jedziemy do hostelu.

Dostaliśmy jeden z ciekawszych noclegów w czasie pobytu w Iranie. Dwuosobowy pokój był rozumiany jako namiot (nie miało to nic wspólnego z nim, ale nie umiem znaleźć innego określenia) w kształcie walca ze stożkowym daszkiem. W środku znajdowało się wszystko czego potrzeba, duży materac na podłodze, gniazdka po obu stronach i klimatyzator.
Szybka toaleta i wychodzimy coś zjeść.

Będąc już drugi raz na ulicach Teheranu – nie wyobrażam sobie znalezienia czegokolwiek w tym mieście inaczej, niż za pomocą Googla bądź innej nawigacji.
Wielkie, zatłoczone, nieoznaczone, brudne, smog kłuje w oczy. To wszystko dawało niepowtarzalną kombinację, odpowiednio dawkowana sprawiła, że zaczynało się to podobać.

Teheran6.jpg


Lunch – obiad zjedliśmy w (ponoć) jednej z lepszych knajp w Teheranie. Mieliśmy trochę ochotę na europejskie smaki, czyli burger dla brata i makaron ze szpinakiem dla mnie. Do tego po dwie filiżanki pysznej kawy i deser w postaci soku z mango.

Z tak szczęśliwymi brzuszkami podjęliśmy kolejną próbę znalezienia byłej Amerykańskiej Ambasady, w której aktualnie znajduje się Muzeum Szpiegostwa. Jako, że fanatykami muzeów, szczególnie tych opisanych jedynie w języku farsi, nie jesteśmy to chcemy zobaczyć słynne murale dookoła budynku.
Ambasada znajduje się w okolicach stacji pierwszej linii metra Saadi. W okolicach, czyli od wyjścia na ulicę czeka nas jeszcze ok. 30 minut spaceru.
Z pomocą młodego mężczyzny, który w rozmowie z nami słowo BYŁA Ambasada USA, podkreślał z dziesięć razy, dotarliśmy.

Na zobaczeniu tego miejsca zależało chyba bardziej mi niż mojemu bratu. Dlaczego? Bo to była druga rzecz, o której pomyślałam słysząc „Teheran” i myśl, że faktycznie, to jest jedyne miejsce na świecie gdzie przy głównej ulicy można zobaczyć wielki napis „GET DOWN WITH USA”.

Teheran2.jpg



Miejsce to ma swoistą aurę. Jest trochę smutne, trochę kipi złością i żalem do świata, a trochę pokazuję dumę ze swojej niezależności. I to pierwsze miejsce, gdzie w twarzach przechodzących obok Irańczyków zobaczyłam cień nieprzyjacielskiego nastawienia.

Teheran3.jpg



Teheran4.jpg



Zobaczyliśmy to co chcieliśmy i taksówką udaliśmy się do północnej części miasta – Darband. Słynie z bogatych mieszkańców i znacznie lepszej jakości powietrza wynikającej tego, że udając się tam, jedziemy w coraz wyższe góry.

Teheran5.jpg



Po przyjeździe na miejsce postanowiliśmy się zgubić w plątaninie ulic i uliczek w towarzystwie willi i panoramy na Teheran. Niestety w międzyczasie aparat postanowił odejść na emeryturę, więc muszą nas zadowolić zdjęcia z telefonu.

Teheran9.jpg



Teheran7.jpg



Spacer zajął około dwóch godzin, więc postanowiliśmy wstąpić do jakiejś knajpki na siszę, pepsi i opcjonalną kolację.
Głodny brat dostał kartę, lecz jedynie w farsi. Nasz kelner, któremu naprawdę zależało, żeby coś nam sprzedać, postanowił wedle swoich możliwości to menu przetłumaczyć. Wskazując kolejne pozycje w karcie pokazywał, uwzględniając wydawany dźwięk, z jakiego stworzonka dana potrawa powstała.
Przykładowo, przy czymś z kurczaka, machał rękami robiąc „ko ko ko”, w przypadku wołowiny dostaliśmy pokaz „muuczenia”.
W tej sytuacji wygraliśmy ze sobą i wybuch śmiechu stłumiliśmy do momentu opuszczenia miejsca. :D
Przy okazji złapaliśmy zachód słońca

Teheran8.jpg



Po zjedzeniu, wypiciu litrów herbaty złapaliśmy taksówkę i wracamy w stronę hostelu.
Wpakowaliśmy się w teherański korek. Droga wcześniej pokonana w ok. 20 minut trwała ponad półtorej godziny…Znowu trochę zeszło, ale tym razem to już naprawdę koniec irańskiej przygody.

Okej, to już dziś. Ostatni dzień w Iranie. Naprawdę przykro. Ale czekają nas dziś jeszcze przyjemności – Pałac Golestan i Wielki Bazar, czyli ścisłe centrum Teheranu.
Do Golestan Palace dojechaliśmy pierwszą linią metra, wysiadając na stacji Emam Khomeini Square. Od stacji do wejścia do pałacu czekało nas ok. 15 minut spaceru.
Został on jednak urozmaicony przez pewne małżeństwo, które zaproponowało nam swoje towarzystwo. On – nauczyciel angielskiego w teherańskim liceum, ona – opiekunka domu. Z pozoru typowa para, lecz jedno wypowiedziane przez niego zdanie wprawiło nas w delikatne osłupienie.
„Nienawidzimy Chomeiniego. Nienawidzimy rewolucji islamskiej. Cześć wielkiemu Szachowi!”

Podczas wielu rozmów, szczególnie z przedstawicielami młodego pokolenia, często się zdarzały głosy o wyjściu na ulicę mając na sobie krótkie spodenki, bądź bezproblemowego wyjazdu na wakacje do Europy. Ale nikt nigdy nie powiedział tego tak bezpośrednio, tak pewnym i donośnym tonem.
Chyba zauważyli nasze zdumienie na twarzach i zaraz przystąpili do tłumaczenia. On, jako nauczyciel angielskiego, osoba z doktoratem, mówi wprost, że zamknęli mu drogę do świata. Do świata, którego Irańczycy są tak ciekawi. Zamknęli światu drogę do Iranu mówiąc, że jedyne co można tu spotkać to terrorystów na ulicach (nie wiem jak w innych przypadkach, lecz z tym stwierdzeniem sama się spotkałam parę razy, kiedy odpowiadałam na pytanie „A jakie masz plany na wakacje Asia?”). Osobiście mnie to bardzo ruszało kiedy człowiek, który specjalnie nadkłada drogi, żeby odprowadzić nas do miejsca przez nas szukanego, mówi z pełną świadomością, że wie, że „u nas” na takich jak on mówi się terrorysta, bo jestem Irańczykiem.

Po dość ciekawej wymianie zdań rozstaliśmy się i każdy poszedł w swoją stronę. Trochę jeszcze poruszaliśmy ten temat do momentu znalezienia bramek wstępu do pałacu Golestan.


fot2.jpg



fot3.jpg



Przy wejściu wybieramy obiekty na które chcemy kupić wejściówki. Po przeczytaniu przewodnika i paru relacji, uwzględniając to, że brat nie był zafascynowany pomysłem wchodzenia tam – kupujemy bilety do dwóch atrakcji, Lustrzana Sala oraz Żółty Tron.
I faktycznie, dla przeciętnego maniaka muzeów, było to wystarczające.
Pokoje lustrzane niesamowite, nie mam co się rozwodzić nad opisem, więc dołączam zdjęcia.


fot7.jpg



fot8.jpg



fot6.jpg



fot9.jpg



Następnie Żółty Tron, ciężko było uchwycić w jednym kadrze.


fot44.jpg



fot5.jpg



Po obejściu pałacu przechodzimy na drugą stronę deptaku na Wielki Bazar, czyli połączenie kilku mniejszych o konkretnej tematyce – na jednym znajdziemy biżuterię, na drugim wyposażenie domu itd.
Cele mieliśmy dwa, pamiątki i wydanie wszystkich riali, które nam zostały. Na nasze szczęście były one ze sobą dość mocno skorelowane.
Z pamiątek kupiliśmy średniej wielkości dzban oraz cztery talerzyki – dwa mniejsze i dwa większe. Wszystko wykończone charakterystycznymi irańskimi wzorami i zwieńczone pieczątką rządu, która potwierdza jakość produktu. Zapłaciliśmy 60 euro (cena +/- parę euro, po prostu już dokładnie nie pamiętam :D ).
Za resztę riali obkupiliśmy się wszelakimi słodyczami.

No i czas wracać do hostelu. Spakować wszystkie manatki, zapalić ostatnią sziszę, wypić ostatnią herbatkę. Ale żeby się nie zrobiło zbyt nostalgicznie to czekała nas kolejna atrakcja!
Na powrót za transport obraliśmy nasze nogi. Także idziemy, a na czymś na kształt ronda, wita nas taki widok.


fot1.jpg



W Iranie tak się świętuje rocznice zakończenia wojny z Irakiem :lol:

Ostatnie zdjęcie z telefonu:

fot10.jpg



Także parę godzin później byliśmy już na pokładzie samolotu do Kijowa.
I przyznam, że kiedy zdjęłam chustkę z głowy to na początku było mi dziwnie, jakoś tak „łyso” :P

Podróż od której dostałam znacznie więcej niż bym się spodziewała. Masa poznanych ludzi, dużo śmiechu i trochę cichych wzruszeń. Kawał fascynującej historii i tej starożytnej, i tej współczesnej, a kto lepiej o niej opowie niż oni sami – Irańczycy? Tak sympatycznego i przyjaźnie nastawionego narodu nigdy nie spotkałam.
„Powiedzcie tam u siebie jak u nas, jak w Iranie jest naprawdę, ok?”. Mam nadzieję, że wypełniłam daną obietnicę :)
_______________________________________________________________________________________________________________



Postaram się jeszcze przedstawić kosztorys.

- bilet lotniczy: Praga – Kijów – Teheran; Teheran – Kijów – Praga (Ukrainian Airlines) 950 zł + dopłata w sumie na oba loty 100 USD za bagaż rejestrowany;

- bilety lotnicze wewnętrzne: Teheran – Shiraz oraz Isfahan – Teheran, w sumie ok. 500 zł, niestety już nie mam potwierdzeń aby sprawdzić dokładną cenę.
Z tego co usłyszałam od innych podróżujących, bilety w Iran Air można kupić na miejscu za ceny pokroju 15 euro, lecz też kwestia szczęścia czy na dany lot będzie dostępne miejsce.

- noclegi: zawsze spaliśmy w hostelach, lecz ich standard był jak w europejskim hotelu (prywatna łazienka, dostępne kosmetyki wraz z wliczonym w cenę śniadaniem). Średnio za dwie noce płaciliśmy w sumie ok. 30-35 euro.

- bilety wstępu do różnych atrakcji: fakt jest taki, że turyści płacą więcej od lokalsów. Przeciętnie cena ta wynosiła do 300 000 – 400 000 riali (najdroższy Golestan, cena wejścia do jednego obiektu – 500 000 riali).

- riale: Irańczycy ceny podają w tomanach, gdzie 10 riali = 1 toman. Oraz istnieje kurs riala ten oficjalny i nieoficjalny. Wszystko trzeba sobie sprawdzać na bieżąco. Stronę z informacją o kursie nieoficjalnym podrzuciłam w pierwszym poście ;)
My wymieniliśmy każdy po 150 euro. W zupełności wystarczyło, a soków z granatu i tym podobnych, sobie nie odmawialiśmy w żadnym stopniu.

- pokonywanie dużych odległości w Iranie: jest świetnie rozwinięta sieć dróg i autostrad, zatem z wygodnym autobusem VIP nie ma najmniejszego problemu. Cena naszego z Shiraz do Bandar Abbas to ok. 1 200 000 riali.
Nie mieliśmy przyjemności, lecz Teheran jest również połączony gęstą siecią linii kolejowych, także fani pociągów również znajdą coś dla siebie :P

- pokonywanie tych mniejszych odległości: jako swój główny środek transportu obieraliśmy własne nogi, odległości w miastach (oprócz Teheranu ofc) są na tyle nieduże, że jak ktoś nie ma problemu z godzinnym spacerem w jedną stronę, to naprawdę szkoda tracić tych widoków na taxówki!

- i najważniejsze, jedzenie: jest ono przepyszne. I jest ono bardzo tanie. Syty, dwu daniowy obiad dla dwóch osób to wydatek rzędu 6 euro. Świeżo wyciskane soki z granatu, pomarańczy czy innych cytrusów za naprawdę drobne pieniądze, że nawet nie rejestrowaliśmy ich ceny.

Podsumowując: cały wyjazd kosztował ok. 3500 zł za osobę.
Niemniej jednak my trafiliśmy w czas spadku wartości riala, więc dlatego też wszystko było tak taniutkie.


Mam nadzieję, że może kogoś zainspiruje do odwiedzenia tego niesamowitego miejsca!
I dziękuje pięknie za poświęcony czas i uwagę <3

Dodaj Komentarz

Komentarze (19)

cccc 9 października 2018 03:19 Odpowiedz
Wow, ciekawie sie zapowiada. :)
brzemia 9 października 2018 08:06 Odpowiedz
Tylko zdjęć mało. Proszę się poprawić. [emoji16]Wysłane z taptaka.
qbaqba 9 października 2018 12:36 Odpowiedz
asiaad napisał:Teoretycznie jest możliwość uzyskania wizy od zera będąc już w Iranie, ale jak się przekonaliśmy przy stanowisku odpraw- tylko teoretycznie.Skąd pomysł że tylko teoretycznie?
asiaad 9 października 2018 18:10 Odpowiedz
QbaqBA napisał:asiaad napisał:Teoretycznie jest możliwość uzyskania wizy od zera będąc już w Iranie, ale jak się przekonaliśmy przy stanowisku odpraw- tylko teoretycznie.Skąd pomysł że tylko teoretycznie?Przy stanowisku odpraw obsługa linii lotniczych żądała okazania wizy lub jakiegokolwiek dokumentu potwierdzającego przyznanie jej. Pewnie wszystko zależy od linii i osoby, ale to kolejna kwestia losowa :)
pbak 9 października 2018 19:15 Odpowiedz
Nie powinna żądać, jeżeli obsługa może sobie sprawdzić w systemie, że na posiadany poaszport i długość wyjazdu przysługuje visa on arrival. I to nie jest zależne od linii lotniczej ani osoby.
asiaad 9 października 2018 20:14 Odpowiedz
pbak napisał:Nie powinna żądać, jeżeli obsługa może sobie sprawdzić w systemie, że na posiadany poaszport i długość wyjazdu przysługuje visa on arrival. I to nie jest zależne od linii lotniczej ani osoby.W takim razie niefart i niedoinformowanie z naszej strony. Dobra informacja na przyszłość i dzięki za korektę ;)
tiktak 10 października 2018 21:25 Odpowiedz
Czekam niecierpliwie na wszystko, co dotyczy podróży po Iranie.Marzę o zobaczeniu tego kraju.Bardzo ciekawie piszesz, Blondynko. :))
d4fc4 10 października 2018 21:33 Odpowiedz
Zaczyna się interesująco, zatem czekam na więcej
cccc 10 października 2018 22:05 Odpowiedz
@asiaad fajny masz styl, wciaga Twoja opowiesc. :D
pabloo 10 października 2018 22:58 Odpowiedz
asiaad napisał:[...] do tego dwie puszki Pepsi (tak, Coca-Cole też mają) [...]. Jesteś pewna, że te same co u nas? 8-) Fajna relacja, czekamy na kolejną część.
asiaad 11 października 2018 17:50 Odpowiedz
Pabloo napisał:asiaad napisał:[...] do tego dwie puszki Pepsi (tak, Coca-Cole też mają) [...]. Jesteś pewna, że te same co u nas? 8-) Fajna relacja, czekamy na kolejną część.Dziękuję, bardzo mi miło! :) A co do napojów, w przypadku Pepsi nie zwróciłam uwagi, ale na puszce Coca-Coli nad logo widniał napis "oryginal" :D
cccc 11 października 2018 19:44 Odpowiedz
Pamietanm, w latach 90-tych nigdzie nie widzialem coca-coli tylko napoj cola podobny o nazwie Parsi-Cola. :D W dzisiejszej dobie GLOBALIZACJI Iran legalnie importuje z Iralndii konzentrat od firmy nalezacej do Coca-Coli i firma Koshgovar produkuje za zgoda Coca-Coli niby oryginalny napoj. :DJakby nie bylo to Iran nie importuje bezposrednio z USA i podobno recepty produkcji pochodza z 1979, za czasow Szacha.Poza tym nie zdziwilbym sie, ze czesc moze pochodzic z przemytu, np. z Emiratow czy Iraku.
volcano 11 października 2018 21:47 Odpowiedz
CC jest produkowana na licencji australijskiej firmy i to stanowi dla Persów wystarczające rozgrzeszenie - przecież nie pijemy amerykańskiego napoju, proszę Cię!Na moje pytanie o iPhona odpowiedź była również rozbrajająca - ale to z Chin, mejd in Czajna! Co dotyczy przemytu z Dubaju, to w ostatnim półroczu władze skutecznie zablokowali. Nielegalnie ściągane kontenery (pod kuratelą funkcjonariuszy MSW, tak na marginesie) stoją teraz na olbrzymich placach a ich docelowi odbiorcy mają możliwość wykupienia towaru po zapłaceniu kary i cła. Próbowano importu mniejszymi partiami w łodziach, tylko skala zniszczeń towaru podczas takiego transportu była zbyt wysoka, sięgająca 25%, więc zaniechano.
cccc 26 października 2018 23:34 Odpowiedz
@asiaad ale sie fajnie czyta, dziewczyna to potrafi opowiadac tak ciekawie i kolorowo. :D De facto swietne fotki.
asiaad 26 października 2018 23:53 Odpowiedz
cccc napisał:@asiaad ale sie fajnie czyta, dziewczyna to potrafi opowiadac tak ciekawie i kolorowo. :D De facto swietne fotki.Dziękuję, bardzo mi miło! A co do zdjęć, powinnam była już to zaznaczyć wcześniej, że wszystkie wyszły spod ręki mojego brata ;) ale w jego imieniu dziękuje za słowa uznania! :D
tiktak 27 października 2018 10:06 Odpowiedz
Relacja wciągająca niczym powieść sensacyjna. C.d.n ? :))
antekwpodrozy 29 października 2018 19:50 Odpowiedz
Iran jest cudny. Byłem rok temu i chciałbym tam wrócić ponownie.
e-prezes 6 czerwca 2019 15:09 Odpowiedz
Czyli Kashan niezaliczyłaś? Fajna relacja, już w sumie druga jaką o Iranie czytam. Dobrze, że czytałem jednego dnia, bo bym się nie doczekał na kolejne części ;)
asiaad 13 czerwca 2019 19:30 Odpowiedz
e-prezes napisał:Czyli Kashan nie zaliczyłaś? Fajna relacja, już w sumie druga jaką o Iranie czytam. Dobrze, że czytałem jednego dnia, bo bym się nie doczekał na kolejne części ;)Nie, niestety Kashan nie :( mam po co wrócić! Dziękuje za miłe słowa :D