Klasztor zbudowany jest na półce skalnej i prowadzą do niego schody. Przed wejściem trzeba się przebrać w długie spodnie i mieć bluzę - t-shirty zabronione. Zostawia się też aparat i telefon w skrytce. W środku jest kilka świątyń i miejsc kultu. Przewodnik opowiada mi długo o każdym z nich. W każdym pomieszczeniu jesteśmy sami i możemy oglądać tutejszą sztukę. Czas szybko mija i po 30 minutach wracamy, bo coraz więcej ludzi dochodzi.
Jeszcze ostatni rzut oka...
Na początku drogi powrotnej okazało się, że spotkaliśmy matkę króla, która nawet się zatrzymała i spytała skąd jestem. Widziałem też znowu Polaków, spotkanych dzień wcześniej. W dół idzie się dużo szybciej i przed południem byliśmy już przy samochodzie. W Paro zjedliśmy lunch i pojechaliśmy zobaczyć tutejszą twierdzę i muzeum. Robią wrażenie.
Widoki z twierdzy na dolinę:
W środku:
i z dołu:
Dolina Paro z plantacjami ryżu:
Zmęczenie dopada mnie wczesnym popołudniem. Zwiedzamy jeszcze najstarszą świątynię w Bhutanie i zaglądam na lokalny market.
Całą noc i cały czas do mojego wylotu do 11 rano padał deszcz, więc miałem mega szczęście, że Tigers Nest odwiedziłem dzień wcześniej. Nie wyobrażam sobie tej stromej wspinaczki w błocie. Szybko skończył się ten wyjazd i zostało trochę niedosytu, a z drugiej strony, jak powiedział mój przewodnik, zobaczyłem najważniejsze rzeczy w Bhutanie. Z uwagi na drogi, trzeba by z 5 dni więcej, żeby zobaczyć wschód kraju.
Po 80 minutach lotu byłem w Kalkucie. Miejsca do zostawienia bagażu nie ma, więc na mojej 7h przesiadce miałem nadzieję go nadać już na lot. Udało się bezproblemowo, ale nie mogłem wyjść z lotniska przez te ich kontrole. Dopiero pracownik linii musiał mi zrobić check-out i mogłem zejść na dół by złapać pre-paid taxi do centrum. Plan był by dojechać do Victoria Memorial, pokręcić się po mieście i wrócić. Sam memorial był zamknięty, bo poniedziałek, ale można było wejść na ogrody i porobić zdjęcia. Budynek robi spore wrażenie i jest przeogromny. Obchodzę go dookoła.
Potem idę do Katedry św. Pawła, która też jest pozostałością po Anglikach.
Najciekawsze jednak w Indiach jest życie uliczne, więc gubię się w okolicznych uliczkach i robię ukradkiem zdjęcia. Sprzedaje się tu wszystko i ogrom ludzi, zapachów (i smrodu) przytłacza. W porównaniu Do Bhutanu to zwrot o 180 stopni.
Zaglądam jeszcze na grilla do jednej z tutejszych lepszych knajpek i zbieram się z powrotem na lotnisko. Łapię bardzo starą taksówkę i jadę wolno ulicą, po której jeżdżą chyba 50-letnie trolejbusy! Trochę szok je tu widzieć. Tory są tak sfatygowane, że chyba szybciej by się pieszo szło.
Kalkuta to ostatnie miasto w Indiach, gdzie dozwolone są jeszcze piesze ryksze.
I jeszcze kilka zdjęć z taksówki:
Lot do Bombaju trwał tylko 2h. W Bombaju szybko załatwiam sprawy lotniskowe i idę do saloniku na prysznic i masaż stóp. Lufthansa na bramce upgrejduje mnie do premium economy, więc podróż do Monachium przebiega mi przyjemnie. Potem jeszcze LOT i jestem w Warszawie po 22h podróży.
Wow, nareszcie relacja o tym wspanialym i fascynujacym kraju!
:D Bhutanu nigdy nie jest dosyc, jak sie odwiedzi raz przychodzi ochota na wiecej i ciekaw jestem Twoich wrazen.
wysyłasz paszport i kasę i biuro wszystko załatwia. High season to taksa 250$, low season to 200$. Particulars Cost One Time Visa Processing Fee $40.00Minimum Daily Tariff $250.00 (x3)FIT Surcharge $40.00 (x3)Calcutta - Paro - Calcutta (Economy) $412.00Total Tour Price $ 1,322.00W cenę wliczone wszystko, więc jak pijesz tylko wodę to nie dołożysz ani grosza (oprócz napiwku).
cart napisał:wysyłasz paszport i kasę i biuro wszystko załatwia. High season to taksa 250$, low season to 200$. Particulars Cost One Time Visa Processing Fee $40.00Minimum Daily Tariff $250.00 (x3)FIT Surcharge $40.00 (x3)Calcutta - Paro - Calcutta (Economy) $412.00Total Tour Price $ 1,322.00W cenę wliczone wszystko, więc jak pijesz tylko wodę to nie dołożysz ani grosza (oprócz napiwku).A jak długo trwa załatwianie? Bo skoro wysyła się paszport, to trzeba już raczej być w Indiach?
BartiBarry napisał:Czekam na więcej! Swoją drogą, ciekawe jak tubylcy reagują tam na turystów.cart napisał:Nijak, olewają
:). Tak trochę to wygląda jakby żyli w swoim buddyjskim świecie.@cart sorry, ze troche dopisze z moich doswiadczen.Reaguja roznie, przewaznie uprzejmie i przyjaznie, ale z pewnym dystansem, dopoki sie ich bardziej nie pozna.
;) Niezwykle goscinny i solidarny narod, ktory potrafi sie nawet ostatnia miska ryzu podzielic. W zadnym innym kraju nie otrzymalem tyle prezentow co w Bhutanie.
:) Nawet w bardziej odleglych wioskach pozwola wejsc do domu, aby zwiedzic, nie oczekujac nic w zamian.Niekiedy widac skrajna biede i ma sie wrazenie, ze czas w sredniowieczu sie zatrzymal.Nie raz widzialem biednych rolnikow uprawiajacych ziemie plugiem z wolami.Bylem swiadkiem, jak jeden turysta z Niemiec, de facto zamozny czlowiek, ktory twierdzil ze ma wielkie gospodarstwo rolne i powazna ilosc krow, probowal dac banknot 10 Ng tak biednym ludziom, ze az sciskalo. Wytlumaczylem mu, ze to jest nic i prawdopodobnie 1 jajka nie kupia, ale nie chcial slyszec i probowal wcisnac na sile, gdyz odmawiali przyjac.Co ci Biedni, sympatyczni i dumni ludzie mogli sobie o tym turyscie w tym momencie pomyslec?
8-) BTW niektorzy uwazaja, ze turysci musza byc b. bogaci, skoro stac ich zaplacic stawke dzienna w wysokosci $250.
Klasztor zbudowany jest na półce skalnej i prowadzą do niego schody. Przed wejściem trzeba się przebrać w długie spodnie i mieć bluzę - t-shirty zabronione. Zostawia się też aparat i telefon w skrytce. W środku jest kilka świątyń i miejsc kultu. Przewodnik opowiada mi długo o każdym z nich. W każdym pomieszczeniu jesteśmy sami i możemy oglądać tutejszą sztukę. Czas szybko mija i po 30 minutach wracamy, bo coraz więcej ludzi dochodzi.
Jeszcze ostatni rzut oka...
Na początku drogi powrotnej okazało się, że spotkaliśmy matkę króla, która nawet się zatrzymała i spytała skąd jestem. Widziałem też znowu Polaków, spotkanych dzień wcześniej. W dół idzie się dużo szybciej i przed południem byliśmy już przy samochodzie. W Paro zjedliśmy lunch i pojechaliśmy zobaczyć tutejszą twierdzę i muzeum. Robią wrażenie.
Widoki z twierdzy na dolinę:
W środku:
i z dołu:
Dolina Paro z plantacjami ryżu:
Zmęczenie dopada mnie wczesnym popołudniem. Zwiedzamy jeszcze najstarszą świątynię w Bhutanie i zaglądam na lokalny market.
Szybko skończył się ten wyjazd i zostało trochę niedosytu, a z drugiej strony, jak powiedział mój przewodnik, zobaczyłem najważniejsze rzeczy w Bhutanie. Z uwagi na drogi, trzeba by z 5 dni więcej, żeby zobaczyć wschód kraju.
Po 80 minutach lotu byłem w Kalkucie. Miejsca do zostawienia bagażu nie ma, więc na mojej 7h przesiadce miałem nadzieję go nadać już na lot. Udało się bezproblemowo, ale nie mogłem wyjść z lotniska przez te ich kontrole. Dopiero pracownik linii musiał mi zrobić check-out i mogłem zejść na dół by złapać pre-paid taxi do centrum. Plan był by dojechać do Victoria Memorial, pokręcić się po mieście i wrócić. Sam memorial był zamknięty, bo poniedziałek, ale można było wejść na ogrody i porobić zdjęcia. Budynek robi spore wrażenie i jest przeogromny. Obchodzę go dookoła.
Potem idę do Katedry św. Pawła, która też jest pozostałością po Anglikach.
Najciekawsze jednak w Indiach jest życie uliczne, więc gubię się w okolicznych uliczkach i robię ukradkiem zdjęcia. Sprzedaje się tu wszystko i ogrom ludzi, zapachów (i smrodu) przytłacza. W porównaniu Do Bhutanu to zwrot o 180 stopni.
Zaglądam jeszcze na grilla do jednej z tutejszych lepszych knajpek i zbieram się z powrotem na lotnisko. Łapię bardzo starą taksówkę i jadę wolno ulicą, po której jeżdżą chyba 50-letnie trolejbusy! Trochę szok je tu widzieć. Tory są tak sfatygowane, że chyba szybciej by się pieszo szło.
Kalkuta to ostatnie miasto w Indiach, gdzie dozwolone są jeszcze piesze ryksze.
I jeszcze kilka zdjęć z taksówki:
Lot do Bombaju trwał tylko 2h. W Bombaju szybko załatwiam sprawy lotniskowe i idę do saloniku na prysznic i masaż stóp. Lufthansa na bramce upgrejduje mnie do premium economy, więc podróż do Monachium przebiega mi przyjemnie. Potem jeszcze LOT i jestem w Warszawie po 22h podróży.