0
Pietrucha 8 stycznia 2019 22:59
IMG_20181130_141250.jpg


Jeżeli kiedyś łapalibyście stopa do Madaby, to jedźcie trasą polecaną przez Google. My zdecydowaliśmy się na krótszą trasę poniżej i prawie żadne auta tamtędy nie jeździły

Screenshot_5.jpg



Po dwóch stopach i taksówce za jednego dinara za dwie osoby, docieramy do Madaby. Gdy po raz pierwszy widzimy w sklepach normalne ceny, oddajemy się zakupowemu szaleństwu. Tutaj wyciskany sok kosztuje dinara, a nie cztery. Udajemy się, aby zobaczyć mapę w kościele oraz pozostałe mozaiki. Całość zajmuje nam maksymalnie trzydzieści minut. Tutaj się nie zawiedliśmy – po prostu nie mieliśmy żadnych oczekiwań. Jadąc przez Madabę po drodze, warto zajść i sobie chwilę na to popatrzeć, natomiast, aby specjalnie się kierować w jej kierunki to trzeba być fanatykiem takowej sztuki. Obiektywnie patrząc, mozaiki potrafią przyciągnąć oko, ale nie ma tam przecież żadnych wybuchów, ani szampańskiej zabawy :) Zdecydowanie bardziej przypada nam do gustu Góra Nebo, z której rozpościera się przepiękny krajobraz, w środku są ładniejsze mozaiki i kościół na niej postawiony jest najpiękniejszym budynkiem jaki do tej pory widzieliśmy w Jordanii. Na Górę Nebo zabrało nas dwóch oficerów jordańskiej armii, ale z nimi związana jest kolejna historia…W kieszeniach mamy bilety na Górę Nebo z nadrukowaną ceną 0.00 JOD, które uzyskaliśmy dzięki wojskowym identyfikatorom naszych nowych znajomych. Praktycznie nie możemy się z nimi porozumieć. Dowiadujemy się jednak, że jadą nad Morze Martwe, bo mają jakąś misję do spełnienia. Mają na sobie koszule, marynarki, skórzane buty i ciemne okulary. Zatrzymują samochód przed pawilonem sklepów, jeden idzie z jednej, drugi z drugiej strony budynku. Scena jak z amerykańskiego filmu kryminalnego kiedy mają kogoś sprzątnąć. Okazuje się, że jedynymi, których sprzątną, jesteśmy my, jeśli nie zjemy obiadu, który nam kupili w ramach "jordanian hospitality". Ruszamy dalej, aby wypełnić misję. Dojeżdżamy do granicy jordańsko-izraelskiej, gdzie mieszkają palestyńscy uchodźcy. Obraz nędzy i rozpaczy. Sam piach, pełno śmieci, pełno kóz, jakiś pies biega z oderwaną nogą, z której zwisają kawałki skóry :( Wszyscy jedliśmy obiad w samochodzie, a jedzenie było zapakowane w duże, styropianowe opakowania. I jak myślicie, co z nimi stanie? Nie, nie lądują w najbliższym koszu. Ciach za okno i po problemie. To samo każą zrobić nam. Jesteśmy u nich, choć z niechęcią przychodzi nam dostosowywanie się do ich zwyczajów. Podjeżdżamy przed namiot wodza wioski zamieszkiwanej przez sto osób. Groteskowa scena witającego się biznesmena z wiejskim rolnikiem. Wszyscy zostajemy zaproszeni do namiotu. Jeszcze więcej gwiazd, a w dodatku siadały na nas jeszcze częściej niż ostatnio. Cel podróży to zrobienie zdjęć starym, wyblakłym, stuletnim dokumentom pochodzącym z izraelskiego miasta Be’er Sheva. Ta sytuacja również sprawiła, że poczuliśmy się jak statyści grający w filmie. W tym miejscu możemy powiedzieć, że mamy jakieś, bo aż trzy doświadczenia z gościną u Beduinów. Gdyby ktoś z Was chciał wyemigrować za granicę i przyjąć ich styl życia, to mamy dla Was gotowy poradnik.


IMG_20181128_155014.jpg



Jak przyjmować gości będąc Beduinem?
- spraw, aby zaznali jak najwięcej lokalnego klimatu i nie reaguj, gdy do środka wejdzie koza,
- przez cały czas patrz się gościom prosto w oczy jednocześnie uśmiechając się. Pilnuj, żeby to samo robiły Twoje dzieci,
- razem z dziećmi zagraj w „setna mucha siądzie na mnie challenge”,
- tak jak wszyscy w tym kraju powiedz im, że wyglądają jak rodzeństwo i zastosuj wyuczony, sprawdzony schemat rozmowy po angielsku:
„- Where are you come from?
- From [random country].
- You are welcome.”

- uprzedź ich o zachowywaniu czystości, po czym spluń na dywan,
- gdy wyrażą aprobatę dla wspólnego posiłku, to nie pytaj ich o zdanie, tylko czym prędzej rozpakuj ich jedzenie. Zjedz ich chleb, bo jest lepszy, a na dalszą drogę daj im swój gorszy,
- aby poczuli się wyjątkowo, daj im wystawne szklanki, a sam pij herbatę z rozbitego słoika,
- gdy zauważysz, że gość ma śmiecia w ręku, uprzejmie zabierz go od niego i wyrzuć metr za siebie,
- pokaż im jakim beduin jest twardzielem i kiepuj sobie papierosa na palce od stóp,
- gdy zorientujesz się, że jednak mogli zobaczyć tę małą, martwą kozę przy wejściu do namiotu, to odsuń ją o metr i przykryj kocem, ale tak, żeby nadal wystawały jej nogi. Niech wiedzą jak wygląda prawdziwe życie.


IMG_20181128_145102.jpg



Misja zakończona pozytywnie i w związku z tym ruszamy do Ammanu. Po zmroku dojeżdżamy do stolicy i zostajemy zaprowadzeni do salonu Samsunga, w którym pracuje znajomy naszych towarzyszy mówiący po angielsku. Nie mamy pojęciach co się dzieje, ale wszystko się wyjaśnia po jakichś piętnastu minutach. Otrzymujemy kolejną dawkę dobroci, gdyż jeden z oficerów chce nas ugościć u siebie lecz poza miastem. Musimy podziękować, gdyż mamy już ogarniętego coucha na północy miasta.

Nasz couch, Moh, zabiera nas na kilka wzgórz, skąd rozpościera się widok na stolicę po zmroku. Nie spodziewaliśmy się wcześniej, że to miasto jest tak ogromne. Dowiadujemy się, że to, co usłyszeliśmy o mleku wielbłądzim, o ojcu 38 dzieci oraz drogich wizach wyjazdowych dla jordańczyków to nieprawda. Moh dopowiada również, że beduini hodujący zwierzęta, tak naprawdę nie są biedni. Często posiadają rozległą ziemię o dużej wartości, kupują kolejne tereny, a same zwierzęta przynoszą im duży miesięczny dochód. Żyją w taki sposób, bo dokonali takiego wyboru. Dodaje również, że w polecanej na tym forum Hashem Restaurant, zwyczajnie nabija się turystów w butelkę. Miejscowi mają tam osobny cennik, gdzie płacą trzy razy mniej. Jeżeli ktoś byłby w stanie sprostować bądź uzupełnić to co napisałem o życiu Beduinów, to byłbym bardzo wdzięczny :) Zasypiamy w ogromnym mieszkaniu. Jest to nasz pierwszy dzień, kiedy nie jesteśmy przemęczeni.

Dzień siódmy: Dżerasz, Cytadela, Rzymski teatr


Pamiętacie z początku tę butelkę metanolu? Nie dość, że nie oślepliśmy, to jeszcze poprawił nam się wzrok. Tworząc plan nie spodziewaliśmy się, że uda nam się odhaczyć wszystkie punkty, a co dopiero zrealizować nadprogramowy :)


Screenshot_5.jpg



Do Dżerasz ruszamy z Sweileh Interchange, skąd jeździ dużo busików za dinara za osobę. Docieramy w ciągu 40 minut i rozpoczynamy zwiedzanie. Udaje nam się zostawić bagaże u ochroniarza. Jest brudno, na terenie ruin wypasywane są owce. Wyobrażamy sobie ogrom przedsięwzięcia jakiemu czoło musieli stawić rzymianie. Nie żałujemy, że tu przyjechaliśmy, ale po półtorej godziny zmykamy z powrotem. Decydujemy się na autobus za 2 dinary za osobę, lecz niestety zanim cały autobus się wypełnił, minęła godzina. Dojeżdżamy na Tabarbour Bus Station, skąd ruszamy do cytatedi dzieloną taksówką za pół dinara za osobę. Oczywiście inni taksówkarze będą Was naciągać na prywatne, droższe przejazdy. Jeżeli ktoś ma ograniczony czas i ma zamiar pieszo przejść do cytadeli z teatru to trzeba sobie zdać sprawę, że to naprawdę spora górka i wejście na nią może zająć nawet 30 minut. Świetny widok na stolicę, dobre miejsce na spacer czy rozmowę na ławeczce, nic więcej. Spektakularnie wyglądająca na zdjęciach ręka Herkulesa jest w rzeczywistości tak mała, że mieliśmy problem z jej odnalezieniem. Ze wzgórza widać piękne, kolorowe schody. Szybka wizyta w teatrze i ruszamy na Rainbow Street, po drodze zachodząc na targ warzywny i próbując dziwnie wyglądających owoców. Wałęsamy się ponad godzinę, krążąc czasem w tę i z powrotem i niestety nie potrafimy znaleźć kolorowych schodów, które widzieliśmy z cytadeli. Dodatkowo nikt nie jest w stanie nam ich dokładnie wskazać. W końcu, gdy już jest ciemno, zaprowadza nas do nich Mohammed, który sam do nas podszedł i zagadał. Schody znajdują się tutaj obok ministerstwa finansów:


Screenshot_3.jpg



Następnie zostajemy zaprowadzeni przez Mohammeda do knajpki, gdzie w trójkę najadamy się pysznym jedzonkiem za 4 dinary. Jednakże w tej knajpce zaczynają się dziać dziwne rzeczy :D Nasz samozwańczy przewodnik zaczyna fanatycznie opowiadać o islamie. Wyciąga kartki i rozpisuje nam całą historię. Wyciąga koran i zaczyna go czytać. Czyta drugą wersję po niemiecku. Pobiera z internetu koran w języku polskim i prosi nas o to, abyśmy przeczytali mu jedną modlitwę. Przepisuje na kartki tę modlitwę w języku polskim. Niestety była to sytuacja, z której za bardzo nie mieliśmy wyjścia i całość trwała około godziny. Moh, nasz wczorajszy couch, nie mógł nas nocować dzisiejszej nocy. W międzyczasie okazało się, że inny gospodarz umówiony na dzisiejszą noc utknął na granicy izraelsko-jordańskiej. Porozmawiał jednak ze swoim przyjacielem, który zgodził się nas przenocować. Porozumienie z przyjaciel przychodzi nam bardzo ciężko i około dwudziestu minut zajmuje nam ustalenie, że spotykamy się tu, gdzie aktualnie jesteśmy. Niestety Mohammed zaczyna za bardzo się rozkręcać, a nie chcemy już zmieniać ustalonej wersji spotkania z couchem. Część z Was wie, że Arabowie się nigdzie nie śpieszą i niestety tak samo dzieję się w tym przypadku. W naszych głowach tylko myśli " niech on już w końcu pójdzie do domu”. Na szczęście pojawia się nasz wybawiciel. Przezabawny facet w garniturze, który przyjechał pożyczonym od ojca dostawczakiem do rozwożenia butli z gazem :D Pokazuje nam eksluzywne The Boulevard i dzielnice z nowymi wieżowcami. Całe miasto, jest brudne, nie porywa. Na obrzeżach, choć nadal w mieście są wypasywane owce. Natomiast Boulevard, niczym nie ustępuje polskim galeriom handlowym, a nawet przebija większość z nich. Dostrzegamy ogromny kontrast pomiędzy przepychem, które widzimy teraz, a ubóstwem, które widzieliśmy jeszcze kilka dni temu. Nie spodziewaliśmy się, że takie obrazki zobaczymy w Jordanii. Na sam koniec późną nocą decyduję się na grę w piłkę nożną. Gdyby ktoś nie widział co się dzieje i tylko słuchał samych dźwięków dobiegających z boiska to by pomyślał, że trwa kłótnia, która zaraz zakończy się śmiercią co najmniej kilku osób. Nie przesadzę jeśli powiem, że ¼ gry to były kłótnie i że nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tak głośno na kogoś krzyczał. Polecam każdemu grę w piłkę z arabami, emocje gwarantowane :D

Dzień ośmy: powrót do Krakowa

Podróż na lotnisko trwa 50 minut. Wsiadamy na Tabarbour Bus Station do lotniskowego autobusu za 3,30 dinara za osobę, który wygląda tak:


IMG_20181130_084651.jpg



Screenshot_4.jpg



Podsumowanie

Internet:
Korzystaliśmy z internetu sieci Zain, bo taki tu polecaliście! Za 10 GB, 1000 smsów i nielimitowane rozmowy zapłaciliśmy 16.2 JOD. Przy wylocie sprzedaliśmy kartę jakiemuś Irakijczykowi na lotnisku. Mieliśmy trochę czasu więc się zorientowaliśmy jak to wygląda u konkurencji. Istnieje o wiele lepsze rozwiązanie: 1 GB i pakiet rozmów za 4,33 JOD, a jak komuś mało to 6 GB za 9 JOD. Takie cudo dostaniecie w sieci Umniah, obok stanowiska Zaina:


IMG_20181130_090831.jpg



Dla porównania Orange:


IMG_20181130_092352.jpg



Jedzenie:
Mówiąc o Wadi Musa, bardziej nam się podobało w Al-Arabi niż Reem Baladi. W obydwu restauracjach zjedliśmy bardzo smacznie, czego nie żałujemy, ale jak się później okazało, było tam bardzo drogo. Innych wymiernych doświadczeń nie mamy, natomiast jednak trzeba się trzymać tej zasady, żeby nie jadać tam, gdzie stołują się sami turyści :) Herbata i kawa z kardamonem była fenomenalna w każdym miejscu. Przywieźliśmy ze sobą kawę z kardamonem do Polski. Niestety nie smakuje ona tak dobrze. Zdecydowanie lepsza wychodzi jeśli do naszej zwykłej, doda się osobno kardamon jako przyprawę.

Gotówka:
Wymieniliśmy gotówkę w pierwszym lepszym punkcie wymiany jaki zobaczyliśmy, gdyż myśleliśmy, że wszędzie jest stały kurs do dolara. Niestety z 200 dolarów zamiast 142 dinarów zrobiło nam się 132 ze względu na jakieś „fee”. Gdy już wracaliśmy do Polski, dowiedzieliśmy się od Polaków, że w innym punkcie na lotnisku wymienili oni dolary po normalnym kursie.

Autostop i spanie na dziko:
W namiocie spędziliśmy tylko dwie noce. Wadę, jaką jest brak codziennego prysznica można nieco zredukować nawilżonymi chusteczkami. Nie spodziewaliśmy się, że kraj ten będzie istnym rajem dla autostopowiczów. Nasz najdłuższy postój trwał około 25 minut i miał miejsce na dróżce do Madaby, o której wspomnieliśmy. Jordańczycy są bardzo mili, serdeczni i pomocni. Szkoda tylko, że są takimi śmieciuchami :) Nie spodziewaliśmy się również szczerej, ludzkiej dobroci i ogromu pomocy, którą od nich otrzymaliśmy. Dali nam nocleg, jedzenie, napoje, dodatkową podwózkę oraz wiele uśmiechów i przydatnych rad. Dodatkowo, zaoszczędziliśmy dużo pieniędzy na kolejne podróże.

Koszty na osobę:
304 zł - bilety lotnicze (wiem, teraz da się taniej, ale w momencie kupowania biletów to była dobra okazja!)
380 zł - Jordan Pass z jednodniowym wejściem do Petry
370 zł - gotówka na wydatki miejscu
0 zł - noclegi

Gdybyśmy wiedzieli to, co wiemy teraz:
1. Kupilibyśmy tańszy internet, gdyż najtańszy wariant, czyli 1GB na tydzień to aż zanadto.
2. Poszukalibyśmy punktu wymiany bez prowizji i tam wymienili dolary.
3. Nie robilibyśmy zakupów w sklepie tuż przy wejściu do Petry.
3. Wstawalibyśmy 30 minut wcześniej.
4. Nie zabralibyśmy ze sobą butelki Water to Go, bo i tak nie było miejsc, gdzie jej używaliśmy.
5. Wykąpalibyśmy się na dziko w Morzu Martwym w miejscu, które zostało już opisane na forum.
6. Z Jebel Burdah Rock Bridge wracalibyśmy tylko po znanej i oznaczonej trasie.

Nasz ranking atrakcji:
1. Wadi Rum
2. Wadi Ghuweir
3. Petra
4. Rezerwat Dana
5. Góra Nebo
6. Cytadela
7. Ruiny Dżerasz
8. Rzymski Teatr
9. Mapa w Madabie
Obstawiamy, że gdyby udało nam się przejść Wadi Zarqa oraz wykąpać w Morzu Martwym, to ten punkt uplasowałby się na trzecim miejscu. Jeżeli macie możliwość tygodniowej wycieczki, to wybierzcie ten wariat zamiast czterech dni. Jeżeli nie macie nadmiaru czasu, a chcecie spędzić dwa dni w Petrze, to nie ulegajcie turystycznej nagonce i jeden dzień poświęćcie na inne skarby natury. W Jordanii jest wiele Wadi, o których więcej informacji znajdziecie na forum.

Z dzisiejszej perspektywy nie żałujemy żadnej decyzji. Piesza eksploracja Wadi Rum dała nam wiele satysfakcji i było to dla nas unikatowe doświadczenie – z chęcią zrobilibyśmy to jeszcze raz. Autostop i couchsurfing to również strzał w dziesiątkę. Dzięki takiego sposobowi podróżowania mieliśmy kilka ciekawych przygód i poznaliśmy wspaniałych localsów, którzy nie są nakierunkowani na zyski z turystyki. A nawet Ci w miejscach turystycznych nie są nachalni, rozumieją słowa „no, thank you”. O bogactwach natury już wiecie. Obecnie mamy dwie tanie alternatywy podróży na bliski wschód. Jeżeli ktoś nie jest zafascynowany podążaniem szlakiem Chrystusa, to o wiele lepiej i taniej jest przylecieć do Jordanii niż do Izraela.

Jak dotąd była to nasza najprzyjemniejsza podróż - 3 razy TAK dla Jordanii :)

KONIEC

Dodaj Komentarz

Komentarze (10)

oskiboski 8 stycznia 2019 23:50 Odpowiedz
Świetnie się czytało :)
pkn-2606 14 stycznia 2019 13:36 Odpowiedz
Rewelacja. Przeszły mnie dreszcze, proszę o jeszcze :)
pkn-2606 14 stycznia 2019 14:22 Odpowiedz
Rewelacja. Przeszły mnie dreszcze, proszę o jeszcze :)
foodtravel-pl 14 stycznia 2019 14:22 Odpowiedz
Extra wyprawa, czekam na ciąg dalszy :)
wtak 16 stycznia 2019 05:08 Odpowiedz
Ile dźwigaliście wody na Wadi Rum? :)
ka-s-ka 16 stycznia 2019 15:30 Odpowiedz
tez przylatuję koło 11.00 z Krakowaczy zauważyliscie na lotnisku jakiś transport bezpośrednio do Petry?
juggler5 17 stycznia 2019 13:35 Odpowiedz
Czekamy na ciąg dalszy :)
pietrucha 17 stycznia 2019 13:35 Odpowiedz
Dzięki! Niebawem nadrobię zaległości :)@wtak dźwigaliśmy ze sobą około 3 litry na osobę na półtora dnia - jest to wystarczająca ilość.@ka.Ś.ka nie orientowałem się w tej sprawie, ani na miejscu nie rozglądałem się za tym. Teraz żeby udać, że znam się na temacie i odpowiedzieć na Twoje pytanie, musiałbym sam poszukać tych informacji, czyli dokładnie to, co możesz zrobić Ty :) jestem pewien, że znajdziesz odpowiedź na tym forum.
jerzy5 8 lutego 2019 00:59 Odpowiedz
jerzy5 8 lutego 2019 01:02 Odpowiedz
Mega relacja, spora konkretnych informacji, miałem w grudniu lecieć na 4 dni, ale się nie udało, w marcu już na tydzień i dzięki tej relacji widzę że nie będziemy się nudzić, dzięki pietrucha