+1
Woy 10 marca 2019 09:07
20190223_093712.jpg



W jednym miejscu odbiliśmy od głównej drogi, żeby zobaczyć jezioro Madarounfa i okoliczny las, oba będące podobno świętymi miejscami dla okolicznej ludności – w okolicy znajdują się groby 99 świętych. Grobów nie widzieliśmy, jezioro i las były najzupełniej zwykłe, ale najlepsze było spotkanie z ludnością wioski. Można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że byliśmy tam jedynymi białymi od bardzo dawna. Zaczęło się od zebrania chmary dzieci (przypominam – w Nigrze na kobietę przypada aż siódemka!), ale później dołączyli starsi i skończyło się na zgromadzeniu prawie całej wioski. To już nie uszło uwadze lokalnych stróżów prawa i kiedy mieliśmy opuszczać wioskę, podjechały dwa patrole policji. Nie było jednak żadnych problemów, policjanci byli bardziej zaciekawieni niż podejrzliwi.


20190222_180041.jpg



20190222_180854.jpg



20190222_181144.jpg



20190222_181431.jpg



20190222_181734.jpg



20190222_181751.jpg



20190222_181811.jpg



20190222_181958.jpg



20190222_182001.jpg



Z Zinderu do Niamey wiedzie całkiem niezła droga, miejscami dość dziurawa, ale jak na standardy afrykańskie więcej niż akceptowalna. Policyjne checkpointy są często (między innymi z uwagi na bliskość granicy), choć na szczęście policjanci są wprawdzie oficjalni, ale przyjaźni. Nigdzie nie mieliśmy nawet sugestii łapówki. Dwa czy trzy razy poproszono nas o opłatę za korzystanie z drogi, zbieraną podobno po to, żeby ją poprawić. Tu też wszystko odbyło się oficjalnie, otrzymaliśmy potwierdzenie, które potem uczciwie sprawdzano i puszczano nas dalej. Jak na tę część świata, organizacja godna podziwu. Nie można tego powiedzieć o organizacji transportu kur, szczególnie z perspektywy samych kur.


20190223_164349.jpg



Podczas robienia zdjęć z okna samochodu nasz kolega zrobił kardynalny błąd – przypadkowo zrobił zdjęcie policjantowi. Coś takiego w Zachodniej Afryce podpada pod najcięższe paragrafy i może się naprawdę źle skończyć. I zaczęło się niepokojąco – sfotografowany policjant wsiadł na motor, dogonił nas i kazał się zatrzymać. Współczuliśmy koledze, który w drżących rękach ledwo był w stanie utrzymać telefon, kiedy go podawał policjantowi. Ten oczywiście zdjęcie usunął, po czym wykonał kilka telefonów, konsultując sprawę z przełożonymi. Po jakichś piętnastu minutach puścił nas wszystkich wolno, bez żadnych próśb o łapówkę. Za mniejszej wagi numer (zrobienie zdjęcia placówce bankowej) niektórzy uczestnicy naszej podróży spędzili w Republice Środkowoafrykańskiej kilka godzin na komisariacie, co i tak wszyscy traktowali jako szczęśliwe zakończenie sprawy. Tutaj jak widać jest zdecydowanie bardziej przyjaźnie.

I tak mogę podsumować cały Niger. Kraj jest niesamowicie biedny, co widać gołym okiem (choć zdaje się, że na szczęście nie ma tutaj głodu), niedoinwestowany, ale przyjazny. W miejscach, w których byliśmy, nigdy nie czuliśmy jakiegokolwiek zagrożenia, nikt nie był wobec nas agresywny czy nawet nadmiernie namolny. Ludzie są najczęściej zaciekawieni i przyjaźni. Organizacja na lotniskach i drogach bez zarzutu, nigdy nic się nie opóźniło. Jak na frankofoński kraj przystało, nie było problemu ze znalezieniem dobrego jedzenia, każdy hotel miał wifi, a internet mobilny był dostępny w większości miejsc. Nie jest tanio, ale też nie jest specjalnie drogo. Słowem, kraj najzupełniej nadaje się do samodzielnego zwiedzania, choć na pewno warto znać trochę podstawowych zwrotów po francusku.

To już ostatni odcinek opowieści o Nigrze. Ostatnia część będzie poświęcona sąsiadowi, czyli Burkina Faso.Część 4 - Burkina Faso

Przedostanie się do Burkiny Faso miało być najbardziej ekscytującą częścią podróży. W Niamey nasza 7-osobowa grupa się rozdzieliła i tylko ja z Harrym mieliśmy jechać dalej. Nasz kierowca Junior zgodził się wcześniej na przejazd z Niamey do Wagadugu drogą południową, tj. przez miasta Kantchari i Fada-Ngourma. Później jednak powiedział, że wolałby wybrać drogę północną, przez miasta Dori i Kaya, południowa miała być jego zdaniem aktualnie zbyt niebezpieczna. To zapaliło nam żółtą lampkę. Później, gdy w Agadezie podzieliliśmy się planami podróży, właścicielka hotelu złapała się za głowę i zdecydowanie odradziła nam jazdę, dzieląc się ostatnimi newsami na temat bezpieczeństwa w Burkinie, twierdząc, że jest tam znacznie gorzej niż w Nigrze. Rzeczywiście, ostatnie doniesienia były więcej niż alarmujące, MSZ-y krajów zachodnich świeżo zaktualizowały swoje ostrzeżenia, zdecydowanie odradzając podróże na cały wschód Burkiny Faso i pogranicze z Nigrem (tak naprawdę z wszystkimi krajami z wyjątkiem Wybrzeża Kości Słoniowej i Ghany). Media donosiły o świeżych zabójstwach i porwaniach białych z Zachodu – kilka tego typu wydarzeń miało miejsce w ciągu ostatniego miesiąca. Okazuje się, że sytuacja w tym kraju ulega drastycznemu pogorszeniu, a to wszystko z paradoksalnego powodu sukcesów w wojnie z terroryzmem. Po pokonaniu (wprawdzie jeszcze nie całkowitym) terrorystów w Mali część z nich przesunęła się na południe, destabilizując sytuację w Burkinie, a niedawne zamieszanie ze zmianą rządu i protestami opozycji nie wpłynęło pozytywnie na atmosferę w kraju.

Nie należymy do szczególnie strachliwych, ale tym razem odpuściliśmy, uznając, że przygoda nie jest warta ryzyka. Zamiast drogi lądowej zdecydowaliśmy się na przelot. Tego dnia przeloty były dwa – Air Burkina o 8.00 i Asky Airlines (dość spora linia lotnicza z Togo) o 8.30. Za oba w formule last minute trzeba było zapłacić jak za zboże – godzinny lot to nieco mniej niż 1000 zł. Harry wybrał Asky, bo jeszcze z nimi nie leciał, i był to szczęśliwy strzał – przelot Air Burkina został odwołany. Samolot Asky był całkiem przyzwoicie wypełniony, ale większość pasażerów stanowili bardzo młodzi ludzie z Sierra Leone z dziwnymi dokumentami podróży i bez paszportów. Mamy podejrzenie, że byli to nielegalni imigranci cofnięci ze swojej drogi do Europy.

Po przylocie do Wagadugu od razu można było poczuć, że jesteśmy w innym, lepszym świecie. Burkina Faso to ciągle jeden z dwudziestu najbiedniejszych krajów świata, ale w porównaniu z Nigrem to prawdziwy krezus, z PKB na osobę prawie dwa razy większym. W Burkinie wszystko działa lepiej – na lotnisku są normalne sklepy, większość dróg jest asfaltowa, a w Wagadugu działa regularna komunikacja miejska – autobusy mają nawet numery, co w ogóle w Afryce jest ewenementem. Nawet poza stolicą co chwilę widać oznaki wyższego poziomu cywilizacyjnego – szyldy szkół podstawowych i średnich czy nawet bibliotek.

Bardzo chciałem zwiedzić jedyne dwa miejsca z listy UNESCO, które posiada Burkina Faso, ale okazało się to niemożliwe – Park Narodowy Arly był zbyt niebezpieczny, a ruiny Loropeni wymagały co najmniej trzech dodatkowych dni, których nie miałem. Z dużym prawdopodobieństwem w tym roku Burkina doczeka się trzeciego wpisu na tę listę – w lipcu będzie głosowana kandydatura miejsc starożytnej obróbki żelaza (Les sites de métallurgie ancienne de réduction du fer). Jako, że jest to jedyna propozycja z Afryki w tym roku, prawdopodobieństwo wpisania jest bardzo duże. Sprawdziłem, gdzie potencjalnie mogą znajdować się lokalizacje (zanim wpis nie jest oficjalnie ogłoszony nie jest to wcale proste), i jedna z nich była tylko 100 km od Wagadugu, obok miasta Kaya. Kaya teoretycznie znajdowała się na granicy strefy no-go, ale taksówkarz na lotnisku zapewniał, że jest bezpiecznie. Za 50 tys. CFA (coś koło 320 zł) taksówkarz zgodził się zawieźć nas tam, gdzie chcemy.

Droga do Kaya zabrała nam dwie godziny i wcale nie wyglądała na drogę przez kraj z zagrożeniem terrorystycznym. Przez ponad 100 kilometrów nie widzieliśmy żadnego policyjnego checkpointu (być może właśnie dlatego ekstremistom łatwiej jest tu działać). Nie muszę dodawać, że droga była znacznie lepsza od większości tych w Nigrze. Dojechaliśmy do Kaya i miasteczko pozytywnie nas zaskoczyło – ma nawet muzeum (wprawdzie niedziałające, ale co tam – można było przynajmniej obejrzeć lub kupić trochę lokalnego rzemiosła).


20190224_134531.jpg



20190224_134741.jpg



20190224_134949.jpg



Zaraz potem zaczęło się tropienie właściwego celu podróży. Miejsce, którego szukaliśmy – piece hutnicze Tiwega – miało być położone tylko kilka kilometrów od Kaya. Google miało nawet jego dokładne koordynaty, ale okazały się bezwartościowe. Przy głównej drodze stał drogowskaz, tyle, że w plątaninie polnych dróg nie było szans na samodzielne znalezienie tych pieców. Nie było rady, trzeba było zapytać w najbliższej wiosce.

A tam ulga – wiedzą, gdzie są piece i są w stanie nas tam zawieźć! Ale jest jeden problem… szef wioski musi o tym wiedzieć i wyrazić zgodę, a aktualnie nie ma go na miejscu. Pojechał w interesach do Kaya, a jego telefon milczy… Na szczęście znalazł się młody człowiek, który wskoczył na motor i zaoferował się znaleźć szefa. Nam postawiono krzesła w centralnym miejscu wioski i kazano czekać.

O, właśnie tam w cieniu czekaliśmy.


20190224_132700.jpg



A tak wyglądała wioska.


20190224_131853.jpg



20190224_132703.jpg



20190224_115401.jpg



Byliśmy trochę niespokojni, bo to czekanie mogło trwać nie wiadomo jak długo. Ale nie minęło więcej niż dwadzieścia minut i nasz posłaniec był z powrotem, razem z szefem wioski. Szef okazał się ludzkim panem i nie tylko zgodził się być naszym przewodnikiem, ale nawet zaoferował podwózkę swoim własnym pick-upem. Potem się okazało, że naszą taksówką raczej nie bylibyśmy w stanie tam dojechać i trzeba by było sporo drałować.

Po 10-minutowej jeździe i 5-minutowym spacerze wreszcie dotarliśmy do pieców. Tego dnia panował niemiłosierny upał – coś koło 35 stopni, a w miejscu, w którym byliśmy, praktycznie nie było cienia. Jednak szef wioski cały czas paradował w ocieplanej kurtce! Pomyślałbym, że to oznaka władzy, ale widziałem więcej osób, dla których luty w Sahelu to rzeczywiście zima – np. żołnierze chodzili w grubych wełnianych czapkach. Strach pomyśleć, jak tu wygląda w środku sezonu gorącego, czyli w maju czy czerwcu.


20190224_124459.jpg



20190224_124854.jpg



20190224_124927.jpg



Szef okazał się nie tylko przywódcą, ale pełną gębą przewodnikiem. Widać było, że nie oprowadza turystów pierwszy raz, a z uwagi na kandydaturę w UNESCO wspominał, że pojawiali się tu niedawno międzynarodowi goście. Sam szef oprowadzał delegację z niemieckiego Herzogenaurach, czyli miasta partnerskiego Kaya. I tak dowiedzieliśmy się, że piece były używane w XIV w. i bardzo szybko porzucone. Z jednego wkładu uzyskiwano 15 do 25 kilo surówki, a do pieca wkładano 10 razy więcej węgla (domyślam się, że drzewnego) niż rudy. Temperatura w piecu to około 1600 stopni, a uzyskiwaną surówkę czyszczono dodatkowo w znacznie mniejszych piecach. Najciekawszy był sposób, w jaki znajdowano rudę – wystarczyło chodzić boso, bo ziemia w miejscu z rudami żelaza była tak nagrzana, że nawet miejscowi nie byli w stanie po niej stąpać. Inny sposób to obserwacja przyrody - ponoć w miejscu, gdzie występuje, rośnie ten oto krzew:


20190224_130227.jpg



Wyjaśniło się też dlaczego mieszkańcy wioski musieli wołać swojego naczelnika. Miejsce, gdzie stoją piece, w lokalnej tradycji było traktowane jako święte i zwykli mieszkańcy bez naczelnika nie mogli i nie chcieli się tam zapuszczać. Kobiety niemogące zajść w ciążę pojawiały się tam, aby w kontakcie z nadprzyrodzonymi siłami poszukać wsparcia dla swoich problemów. Jak widać, ta tradycja pozostała żywa i do tej pory. Naczelnik przy okazji wyjaśnił, że jego pozycja jest przekazywana z ojca na syna, ale jego władza jest mniejsza niż kiedyś. Jak widać, trochę jej jeszcze zostało, przynajmniej w sferze sakralnej...





Po powrocie do Wagadugu miałem jeszcze półtora dnia, które przeznaczyłem na zwiedzanie miasta. Zatrzymałem się w hotelu Relax w samym centrum – za 55 euro miałem dość obskurny, ale czysty pokój, bardzo dobre śniadanie i duży, dobrze utrzymany basen. Harry zatrzymał się w najdroższym hotelu w mieście – Laico Ouaga 2000 za jakieś 250 euro za pokój. Spędziłem tam ostatnie pół dnia i stwierdzam, że hotel jest w porządku, ze świetnym basenem, ale niekoniecznie wart swojej ceny. Środki bezpieczeństwa były za to ogromne – samochód wjeżdżał do przedsionka z czterech stron zabezpieczonego kratami, wszyscy pasażerowie wychodzili, a ochroniarz zaglądał do każdego zakamarka. Oczywiście pasażerowie dodatkowo byli poddawani kontroli z wykrywaczem metali.

Samo Wagadugu jest miastem znacznie przyjemniejszym, niż Niamey, ale też nie ma tam szczególnie dużo do zwiedzania. Przeszedłem się do Katedry Niepokalanego Poczęcia NMP, a że była niedziela, na jej terenie (oczywiście nie w budynku) odbywały się gry i zabawy z występami i tańcami, podtrzymywanymi sporą ilością piwa. Widziałem Pomnik Męczenników – współczesną, niezbyt ciekawą konstrukcję. Przeszedłem się wzdłuż jeziora i na główny targ miasta. Byłem nawet w lokalnym parku rozrywki, ale w poniedziałek był zamknięty. Obejrzałem ciekawe murale na murze lokalnego uniwersytetu.


20190224_172608.jpg



20190224_172516.jpg



20190225_132611.jpg



20190224_095158.jpg



20190225_105709.jpg



20190225_105950.jpg



20190225_110112.jpg



20190225_110139.jpg



20190225_110204.jpg



20190225_110250.jpg



W Wagadugu funkcjonują aż dwa działające muzea, w których w dodatku można robić zdjęcia – widoma oznaka cywilizacji. Jedno to Muzeum Muzyki, drugie – Muzeum Narodowe z kolekcją różności – od kaset magnetofonowych z lokalnymi artystami po kolekcję masek.


20190225_104017.jpg



20190225_104212.jpg



20190225_104457.jpg



20190225_122505.jpg



20190225_122558.jpg



20190225_122644.jpg





______________________________________________


Dziękuję wszystkim czytelnikom za uwagę. Garść praktycznych informacji zamieszczałem w treści, ale chętnie odpowiem – tutaj lub na PW – na dodatkowe pytania.

Na koniec zamieszczam podsumowanie finansowe – cały wyjazd kosztował prawie 9 tys. zł, z czego:

1770 zł kosztował bilet lotniczy Mediolan-Niamey i Wagadugu-Mediolan . Do tego dokupiłem za 170 zł i 20k mil dolot z Warszawy do Mediolanu. Bilety na trasie Niamey-Agadez-Zinder to 360 euro (więcej niż podawałem poprzednio) czyli około 1550 zł, bilet na trasie Niamey – Wagadugu, kupowany last minute, to niemal równo 1000 zł. W sumie bilety lotnicze wyniosły około 4450 zł, połowę ceny wycieczki.

530 zł to wizy (nie liczę dwukrotnego dojazdu do Berlina, który w moim przypadku był bezkosztowy).

200 zł to malarone (zostało mi jedno opakowanie, którego chętnie się pozbędę). Szczepionki na żółtą gorączkę nie liczę, jej koszt rozłoży się jeszcze na wiele wyjazdów.

Na hotele wydałem prawie równo 2000 zł (8 nocy) – gdybym był sam, zapłaciłbym zdecydowanie mniej, ale że wszedłem między bogatsze od siebie wrony, krakałem tak jak one wybierając te same hotele.

150 euro, czyli 640 zł na osobę, kosztował transport z Zinderu do Niamey w komfortowych 4x4 (900 kilometrów pokonane w ciągu dwóch dni).

Pozostałe 1200 zł to wydatki na miejscu – inny transport (głównie wycieczki w Agadezie i Burkinie + taxi), jedzenie, bilety wstępu itd.

Aha, zostało mi 10 tys. franków CFA – chętnie wymienię po średnim kursie.

Dodaj Komentarz

Komentarze (13)

cart 10 marca 2019 09:44 Odpowiedz
No i pięknie. Afryka ma coś w sobie.
nelson-1974 10 marca 2019 10:06 Odpowiedz
@Woy No to czekamy na ciąg dalszy ;)
kamo375 12 marca 2019 18:18 Odpowiedz
Fajnie się zaczyna, czekamy na dalszą część :)
gecko 12 marca 2019 19:07 Odpowiedz
Super! Czekałem na tę relację! :D
sudoku 17 marca 2019 21:18 Odpowiedz
No to jak zwykle czekamy na praktykalia, aby samemu zaplanować lub pomarzyć o takiej wyprawie.
woy 19 marca 2019 05:08 Odpowiedz
@Sudoku trochę praktykaliow już było, jeśli czegoś brakuje, chętnie dodam. Przypomnę, że część wyjazdu była zorganizowana przez innych, więc część problemów u mnie odpadła. Natomiast da się Niger zwiedzić samemu, najwyżej prosząc o pomoc w zakupie biletów lotniczych jeśli ktoś ma potrzebę latać.
jasiub 21 marca 2019 18:25 Odpowiedz
Super relacja i zdjęcia, zazdroszczę :D Szczerze zasmuciła mnie wiadomość o problemach z bezpieczeństwem w Burkina , które planuję od dawna i zawsze uchodziło za ostoję spokoju w tym rejonie.Woy napisał:Podczas robienia zdjęć z okna samochodu nasz kolega zrobił kardynalny błąd – przypadkowo zrobił zdjęcie policjantowi. Coś takiego w Zachodniej Afryce podpada pod najcięższe paragrafy i może się naprawdę źle skończyć. I zaczęło się niepokojąco – sfotografowany policjant wsiadł na motor, dogonił nas i kazał się zatrzymać. Współczuliśmy koledze, który w drżących rękach ledwo był w stanie utrzymać telefon, kiedy go podawał policjantowi. Ten oczywiście zdjęcie usunął, po czym wykonał kilka telefonów, konsultując sprawę z przełożonymi. Po jakichś piętnastu minutach puścił nas wszystkich wolno, bez żadnych próśb o łapówkę. Za mniejszej wagi numer (zrobienie zdjęcia placówce bankowej) niektórzy uczestnicy naszej podróży spędzili w Republice Środkowoafrykańskiej kilka godzin na komisariacie, co i tak wszyscy traktowali jako szczęśliwe zakończenie sprawy. Tutaj jak widać jest zdecydowanie bardziej przyjaźnie.A tak przy okazji ... dotyczy to całej północnej Afryki. Ostatnio pstryknąłem fotkę kolejki osób stojących do bankomatu w Chartumie , okazało się, że stał tam jakiś tajniak, który tak wrzeszczał, że zbiegła się cała okoliczna policja. Szczęśliwie zdjęcie skasowałem, telefonu wyrwać sobie nie dałem, więc zostałem zaprowadzony do szefa policjantów, ten przywołał jeszcze ważniejszego szefa i ... ten też mnie po dłuższym pouczeniu i przeglądnięciu zdjęć puścił. Ale podobnie jak Wy nauczkę miałem.
pietrucha 23 kwietnia 2019 21:03 Odpowiedz
To uczucie kiedy myślisz, że wróciłeś z dobrego tripa, a wtedy Woy wjeżdża z nową relacją...Gdyby był konkurs na forumową podróż roku to w ciemno miałbyś mój głos. W poprzednim roku również ?Czy rozmawiałeś może z jakimś localsem na temat dzietności mieszkańców Nigru? Jak oni sami do tej kwestii podchodzą?
woy 25 kwietnia 2019 05:08 Odpowiedz
@Pietrucha dzięki za miłe słowa. Z lokalsami ciężko rozmawiać, bo mój francuski jest mniej niż mierny, a po angielsku tylko z kierowcą można było rozmawiać. Dzietnosc w Nigrze jest wysoka, ale w porównaniu z sąsiadami aż tak się nie wyróżnia. W długich okresach pokoju i braku głodu powinna spadać. Na razie to część stylu życia.
irae 22 lutego 2020 09:36 Odpowiedz
@Woy Wspaniała wyprawa i dziękuję Ci bardzo za pomocne info na początku tekstu ;)Jutro wylatuję do Zachodniej Afryki zobaczymy jak wyjdzie trip :)Pozdrawiam!
sko1czek 22 lutego 2020 09:40 Odpowiedz
@iraeNapisz w kilku słowach dokąd lecisz, proszę.Niedawno wróciłem z "cywilizowanego", spokojnego Cote d'Ivoire.
irae 22 lutego 2020 11:36 Odpowiedz
sko1czek napisał:@iraeNapisz w kilku słowach dokąd lecisz, proszę.Niedawno wróciłem z "cywilizowanego", spokojnego Cote d'Ivoire.Lecę do Marrakeszu bo dorwałem bilet za 100 zł i potem już busami, Mauretania (już byłem - robiłem ten pociąg sławny (opisywałem na forum), Senegal, Gambia, Mali (będę próbował Timbuktu, ale bez napinki - bo jednak niebezpiecznie), WKS i stąd pewnie będzie powrót do Polski, być może jak będę miał dobre tempo to jeszcze Ghana, ale to bardzo opcjonalnie. Opiszę oczywiście.@WoyPrzepraszam, że się w Twoim wątku panoszę :/
woy 23 lutego 2020 01:38 Odpowiedz
@irae Nie szkodzi, może przez to więcej osób się zapozna i skonstatuje, że nie taka Zachodnia Afryka straszna. Też w tym roku planuję powrót, tylko nie wiem, który kraj wybrać. @sko1czek WKS jest na krótkiej liście, czekam na zachętę z Twojej strony ;)