@julk1 Miałem nadzieję, że była to bengalska wersja pytania how tall?, więc odpowiadałem zgodnie z prawdą. Wydaje mi się, że nie miało znaczenia, co mówiłem. Ci ludzie żyją bez smartfonów, dostępu do internetu, rzadko spotykają obcych i każdy kontakt z czymś innym był dla nich cenny. Niecodziennie mogli zobaczyć takie dziwo jak ja. A jak już spotkali, nie mieli skrupułów by pytać, dotykać, głaskać. Na początku było to ciekawe i miłe, po czterech dniach miałem już trochę dość.@samaki9 Dhaka taka po prostu jest i pewnie jeszcze długo się nie zmieni.Barisal
Rocket Paddle Steamer okazał się być w gorszym stanie, niż myślałem a czasy jego świetności już dawno minęły. Moja kajuta była dość brudna a po 15 minutach dałem sobie spokój z zabijaniem komarów. Ale nie było tak źle. I tak sporo czasu chciałem spędzić wpatrując się w noc i wsłuchując w odgłosy rzeki. Pierwsza klasa mieści się samej górze, poniżej druga, a na samym dole miejsca nie są numerowane i zajmowanie podłogi odbywa się na zasadzie “kto pierwszy ten lepszy”. Myślałem, że właśnie tu spotkam jakiegoś turystę. Nic z tego, sami Bengalczycy. Towarzyszył mi głównie gadatliwy czternastolatek, który wybrał się z rodziną odwiedzić krewnych i starszy pan jadący do brata. Rozmowa toczyła się na dość odlegle od siebie tematy.
- Kobieta powinna wyjść za mąż w wieku 16 lat, nie pożniej. (starszy pan). - Bangladesz za 30 lat zostanie (w wyniku globalnego ocieplenia) doszczętnie zalany wodą. (wyjątkowo pesymistyczny czternastolatek). - W Bangladeszu jest brudno I nigdy się to nie zmieni (obaj) - Przyjechałes do Bangladeszu na cztery dni i płyniesz do Barisal? Po co??? (obaj z uśmiechem mówiącym – świr) ). - Czy umiesz pływać? Kogo ratowałbyś na samym początku? ( obaj z nieśmiałym uśmiechem mówiącym – ratuj mnie).
Najbardziej zdziwiło ich jednak, że lubię i umiem gotować. Wręcz nie mieściło im się to w głowach. W Bangladeszu to domena kobiet. Mężczyzna jest od zarabiania pieniędzy.
Na początku widać było jeszcze światła po obu brzegach rzeki. Zostałem lojalnie uprzedzony, ze po 23-ej nie będzie już widać nic. Tylko ciemność. I tak właśnie było. Wydawało mi się, że płynę do jądra ciemności. Powietrze było wilgotne, siedziałem, wsłuchiwałem się w odgłosy rzeki, paliłem papierosy. Było magicznie. Po 12 godzinach dotarliśmy do Barisal. W hotelu do którego trafiłem, nie chcieli mnie zameldować o szóstej rano. Postanowiłem, że wyjadę z miasta. Kiedyś czytałem o targu wodnym w okolicy, na którym lokalni rolnicy sprzedają owoce. Niestety, czytałem nieuważnie, co wpłynęło na kolej wypadków tego dnia. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałem sobie, ze targ znajduje się w miejscowości Banaripara. Najpierw pojechałem na zły dworzec. Chodziłem, pokazując zdjęcia targu na ekranie telefonu, pytałem o autobusy do Banaripary. Już miałem się poddać, gdy stwierdziłem, że odnalezienie tego targu, nada sensu mojej czterodniowej podróży (spoiler – nie znalazłem go). W końcu jakimś cudem dotarłem na właściwy dworzec, kupiłem bilet, usadzono mnie na miejscu VIP, w pełnym po dach autobusie (zresztą dach też był pełny) i pojechałem do Banaripary. W autobusie znów próbowałem pytać miejscowych o targ, pokazywałem zdjęcia, ale jedyne co mnie spotkało to śmiech lub odpowiedzi w stylu to Dhaka, port Sadarghat
Wysiadłem w Banariparze i chyba nigdy nie czułem się bardziej nie na miejscu. Tu właściwie wszyscy zwracali na mnie uwagę, zaczepiali. Poszedłem w stronę rzeki. I znowu zacząłem litanie pytań o targ i pokazywania zdjęć.
Zaopiekował się mną znający kilka słów po angielsku chłopak. Mówił, że miejsce, którego szukam, znajduje się jakieś 20 kilometrów od Banaripary, ale targ można obejrzeć w sezonie, gdy zbiera się guavę. Nieźle, musiałbym wrócić do Barisal, szukać właściwego dworca... Nie miałem na to ani siły ani ochoty. Zapytałem, czy nie można tam dopłynąć łodzią. Posadził mnie w jakimś sklepie, gdzie w towarzystwie kilkunastu Bengalczyków piłem herbatę i współmilczałem przez następne pół godziny. Wrócił z informacją, że znalazł człowieka, który zgodzi się ze mną popłynąć za 2000 taka. Potargowałem się trochę i podjąłem decyzję, że płynę. Kapitan mojej łodzi w ogóle nie mówił w języku Szekspira, ale mi to odpowiadało. W końcu mogłem odpocząć od ciągłych pytań. Cała wyprawa trwała kilka godzin. Mogłem się przyglądać życiu mieszkańców z poziomu rzeki. Pranie, kąpanie, transportowanie czegosiętylkoda. Było ciekawie.
W pewnym momencie przybiliśmy do brzegu, gdyż kapitan mojej łodzi najwyraźniej stwierdził, że potrzebuję skorzystać z toalety. Toaleta z gatunku tych lepiej załatwić wszystko obok. We wsi, w której się zatrzymaliśmy, znów byłem w centrum uwagi. Przypadkowo zostałem ugoszczony przez lokalnego starostę i lekarza. Nakarmili mnie, napoili, pokazali okolicę i wypytali na każdą okazję. Po kilku godzinach wycieczki, pobłąkałem się jeszcze po miasteczku I wróciłem do Barisal. Okazało się, że w międzyczasie pokój w hotelu staniał o 20%. Tego dnia już nie zwiedzałem. Postanowiłem się w końcu wyspać.
Wieczorem, ze smutkiem zauważyłem, ze mój zastępczy aparat (poprzedni dokonał żywota kilka dni wcześniej w Słowenii) odmówił posłuszeństwa i nie zapisał sporej części zdjęć. Do tej pory żyję w przeświadczeniu, że były to zdjęcia dużo lepsze od tych, które Wam tu prezentuję.Barisal II
Przyjechałem tu nie tylko dlatego, że miasto jest na trasie Rocket Paddle Steamera, ale również, by trochę odpocząć od zgiełku Dhaki. Nie do końca się udało. Miasto jak na bengalskie warunki nie jest duże, nie zmienia to jednak faktu, że wciąż było głośno i brudno. Taka mniejsza wersja stolicy. Gdy rzuciłem okiem na listę miejsc do zobaczenia, nie byłem zdziwiony. Tu jakaś sadzawka, tu kościół katolicki. Generalnie do zwiedzania niewiele. Liczyłem się z tym i robiłem to, co potrafię najlepiej, po prostu spacerowałem po okolicy.
Zjadłem hotelowe śniadanie (serwowane do pokoju od 8 do 8.50 (sic!)), składające się głównie z chodzących po mikroskopijnym omlecie mrówek. Po skromnym posiłku, wyszedłem na papierosa i przecierałem oczy ze zdumienia. Otóż, środkiem ulicy, pomiędzy licznymi rykszami i samochodami, jechał chłop na słoniu. Po prostu. Nie spodziewałem się tego. Myślę, że reklamował w ten sposób jakiś przyjezdny cyrk, innego wytłumaczenia nie widzę. Po takim początku, nie zostało mi nic innego, jak zanurzyć się w miasto. Zwiedzało się trudno. Było niesamowicie gorąco, duszno, na ulicach i chodnikach czasami musiałem się przedzierać pomiędzy wychudzonymi krowami lub kozami. Ehh, podobało mi się.
Kupiłem bilet na statek do Dhaki, z której o drugiej w nocy czekał mnie lot do Bangkoku. Pan w biurze firmy Green Line, kilkukrotnie zapewniał mnie, że nie ma żadnego znaczenia, że na bilecie w rubryce name of passenger widniało imię i nazwisko jakiejś kobiety. Uwierzyłem mu, co miałem zrobić... Trudno opisać te kilka godzin. Widziałem głównie chaos, biedę i miłych, ciekawskich ludzi. Gdy gromadki dzieci zaczęły się ze mną witać, głaskać, dotykać, zastanawiałem się, jakie choroby ze sobą przywiozę. Były niesamowicie brudne, nie wiem czy bardziej od ulicy, czy od rzeki w której przed chwilą zażywały kąpieli.
Ta wzmianka o braku czystej pościeli niestety utwierdziła mnie tylko w przekonaniu że nigdy tam nie pojadę. Ale poczytać zawsze warto, tym bardziej że Twój nienachalnie pesymistyczny styl wypowiedzi pasuje do tego Bangladeszu jak ulał...
@julk1 Miałem nadzieję, że była to bengalska wersja pytania how tall?, więc odpowiadałem zgodnie z prawdą. Wydaje mi się, że nie miało znaczenia, co mówiłem. Ci ludzie żyją bez smartfonów, dostępu do internetu, rzadko spotykają obcych i każdy kontakt z czymś innym był dla nich cenny. Niecodziennie mogli zobaczyć takie dziwo jak ja. A jak już spotkali, nie mieli skrupułów by pytać, dotykać, głaskać. Na początku było to ciekawe i miłe, po czterech dniach miałem już trochę dość.
@Sudoku jak jeździsz po łatwch krajach to Bangladesz będzie dużym szokiem. Natomiast całe piękno Bangladeszu to wejść w ten gąszcz w starej Dhace i chłonąć atmosferę.Ja byłem zachwycony, ale wziąłem sobie całkiem przyzwoity hotel obok lotniska jako oddech spokoju.
Wiem, ze relacja starszawa, ale dopiero teraz czytam.Wiesz, jak ktos czyta to, to moze miec zupelnie niewlasciwe wyobrazenie o Bangladeszu, a w szczegolnosci o Dhace.Bo nawet sama Dhaka jest bardzo rozna. Tutaj moja dopiska o innej twarzy Bangladeszu.Ja bylam tam w styczniu i naprawde zaskoczylo mnie jak czysto bylo i jak sprawnie wszystko dzialalo, bo nie taka Dhake pamietalam. (Gwoli wyjasnienia, moj maz spedzil w Bangladeszu dwa lata na poczatku lat 2000-nych).W Gulshan pelny swiatowy swiat - restauracje jakich nie powstydzilby sie Nowy Jork, sklepy z cenami bardziej na miejscu w Londynie niz w Bangladeszu, na ulicach samochody na ktore ja nie jestem sobie w stanie pozwolic.Korki, fakt, okropne, ale i tak lepiej jest niz bylo kiedys.Ludzie tez bardziej wyluzowani niz kiedys.W Shyamoli (gdzie kiedys mieszkalismy) teraz kultura pelna para. Nowe apartamentowce (naprawde piekne mieszkania ze wszystkimi zachodnimi wygodami) na kazdym kroku, galerie handlowe, przedszkola prowadzone wylacznie po angielsku...Do tego stopnia mi sie w tym roku w Dhace podobalo, ze az sama bylam zaskoczona. Bo pamietalam z dawnych lat tylko smrod, brud i skrajne ubostwo.A teraz ulice pelne mlodych ludzi ze smartphone'ami w garsci, biurowce ze szkla i metalu (i nowe w roznych fazach konstrukcji), a nowa generacja ubolewa nad faktem, ze w Dhace nie ma jeszcze Starbucks'a. No i kurde, nawet Coke Light teraz wszedzie mieli...Jedynie na poczcie nic sie nie zmienilo. Wysylka zwyklej pocztowki za granice to nadal wieloetapowy proces, ktory trzeba pokonac niczym tor przeszkod. Ale za to tablice z numerkami do wyswietlania do ktorego okienka podejsc juz sa.Nikt mnie nie dotykal, nikt mnie nie chcial glaskac, nie wiem, moze wygladam na jadowita babe, ktora moze ugryzc. Niektorzy prosili o wspolne zdjecie, ale w wiekszosci przypadkow nikt mnie nie zaczepial. I nie bardzo sie nawet gapili, przynajmniej nie w tej czesci stolicy, gdzie bylam.Ja lecialam porannym samolotem z Kalkuty i to byl pelen lot. Kolejka po VOA byla dosyc spora - grupa backpackerska z Niemiec, rodzina z Wloch, ludzie z Australii, dziewczyny podrozujace same z Teksasu, paru mlodych Japonczykow. Urzedasy skrupulatnie sprawdzali kazdy wydruk potwierdzenia rezerwacji hotelu na KAZDY dzien pobytu. Jesli rezerwacji ktos nie mial, to musial ja robic na miejscu w hotelach z listy podsunietej pod nos przez pana / pania od VOA.Wracajac do Kalkuty samolot tez byl pelen. Jak wylatywalam, to na lotnisku byla tez grupa Polakow, ktorzy czekali na lot do Dubaju. I takie jest to moje oblicze Bangladeszu...
8-) PS> Mnie sie tam bardzo podobalo (duzo bardziej niz w Kalkucie), do tego stopnia, ze rozwazamy z mezem przeprowadzke do Dhaki i myslimy, zeby jakis biznes tam otworzyc...
Dopiero teraz zauważyłem odpowiedź. Miałem za mało czasu, by odwiedzić Gulshan i wyrobić sobie zdanie o tej części Dhaki. To co ja widziałem dalekie było od "europejskości". Bardziej cywilizowane części miasta zostawię sobie na kolejną wizytę. Chociaż do starej Dhaki też chętnie wrócę.
:)
@julk1 Miałem nadzieję, że była to bengalska wersja pytania how tall?, więc odpowiadałem zgodnie z prawdą. Wydaje mi się, że nie miało znaczenia, co mówiłem. Ci ludzie żyją bez smartfonów, dostępu do internetu, rzadko spotykają obcych i każdy kontakt z czymś innym był dla nich cenny. Niecodziennie mogli zobaczyć takie dziwo jak ja. A jak już spotkali, nie mieli skrupułów by pytać, dotykać, głaskać. Na początku było to ciekawe i miłe, po czterech dniach miałem już trochę dość.@samaki9 Dhaka taka po prostu jest i pewnie jeszcze długo się nie zmieni.Barisal
Rocket Paddle Steamer okazał się być w gorszym stanie, niż myślałem a czasy jego świetności już dawno minęły. Moja kajuta była dość brudna a po 15 minutach dałem sobie spokój z zabijaniem komarów. Ale nie było tak źle. I tak sporo czasu chciałem spędzić wpatrując się w noc i wsłuchując w odgłosy rzeki. Pierwsza klasa mieści się samej górze, poniżej druga, a na samym dole miejsca nie są numerowane i zajmowanie podłogi odbywa się na zasadzie “kto pierwszy ten lepszy”. Myślałem, że właśnie tu spotkam jakiegoś turystę. Nic z tego, sami Bengalczycy. Towarzyszył mi głównie gadatliwy czternastolatek, który wybrał się z rodziną odwiedzić krewnych i starszy pan jadący do brata. Rozmowa toczyła się na dość odlegle od siebie tematy.
- Kobieta powinna wyjść za mąż w wieku 16 lat, nie pożniej. (starszy pan).
- Bangladesz za 30 lat zostanie (w wyniku globalnego ocieplenia) doszczętnie zalany wodą. (wyjątkowo pesymistyczny czternastolatek).
- W Bangladeszu jest brudno I nigdy się to nie zmieni (obaj)
- Przyjechałes do Bangladeszu na cztery dni i płyniesz do Barisal? Po co??? (obaj z uśmiechem mówiącym – świr) ).
- Czy umiesz pływać? Kogo ratowałbyś na samym początku? ( obaj z nieśmiałym uśmiechem mówiącym – ratuj mnie).
Najbardziej zdziwiło ich jednak, że lubię i umiem gotować. Wręcz nie mieściło im się to w głowach. W Bangladeszu to domena kobiet. Mężczyzna jest od zarabiania pieniędzy.
Na początku widać było jeszcze światła po obu brzegach rzeki. Zostałem lojalnie uprzedzony, ze po 23-ej nie będzie już widać nic. Tylko ciemność. I tak właśnie było. Wydawało mi się, że płynę do jądra ciemności. Powietrze było wilgotne, siedziałem, wsłuchiwałem się w odgłosy rzeki, paliłem papierosy. Było magicznie.
Po 12 godzinach dotarliśmy do Barisal. W hotelu do którego trafiłem, nie chcieli mnie zameldować o szóstej rano. Postanowiłem, że wyjadę z miasta. Kiedyś czytałem o targu wodnym w okolicy, na którym lokalni rolnicy sprzedają owoce. Niestety, czytałem nieuważnie, co wpłynęło na kolej wypadków tego dnia. Nie wiem dlaczego, ale ubzdurałem sobie, ze targ znajduje się w miejscowości Banaripara. Najpierw pojechałem na zły dworzec. Chodziłem, pokazując zdjęcia targu na ekranie telefonu, pytałem o autobusy do Banaripary. Już miałem się poddać, gdy stwierdziłem, że odnalezienie tego targu, nada sensu mojej czterodniowej podróży (spoiler – nie znalazłem go). W końcu jakimś cudem dotarłem na właściwy dworzec, kupiłem bilet, usadzono mnie na miejscu VIP, w pełnym po dach autobusie (zresztą dach też był pełny) i pojechałem do Banaripary. W autobusie znów próbowałem pytać miejscowych o targ, pokazywałem zdjęcia, ale jedyne co mnie spotkało to śmiech lub odpowiedzi w stylu to Dhaka, port Sadarghat
Wysiadłem w Banariparze i chyba nigdy nie czułem się bardziej nie na miejscu. Tu właściwie wszyscy zwracali na mnie uwagę, zaczepiali. Poszedłem w stronę rzeki. I znowu zacząłem litanie pytań o targ i pokazywania zdjęć.
Zaopiekował się mną znający kilka słów po angielsku chłopak. Mówił, że miejsce, którego szukam, znajduje się jakieś 20 kilometrów od Banaripary, ale targ można obejrzeć w sezonie, gdy zbiera się guavę. Nieźle, musiałbym wrócić do Barisal, szukać właściwego dworca... Nie miałem na to ani siły ani ochoty. Zapytałem, czy nie można tam dopłynąć łodzią. Posadził mnie w jakimś sklepie, gdzie w towarzystwie kilkunastu Bengalczyków piłem herbatę i współmilczałem przez następne pół godziny. Wrócił z informacją, że znalazł człowieka, który zgodzi się ze mną popłynąć za 2000 taka. Potargowałem się trochę i podjąłem decyzję, że płynę. Kapitan mojej łodzi w ogóle nie mówił w języku Szekspira, ale mi to odpowiadało. W końcu mogłem odpocząć od ciągłych pytań. Cała wyprawa trwała kilka godzin. Mogłem się przyglądać życiu mieszkańców z poziomu rzeki. Pranie, kąpanie, transportowanie czegosiętylkoda. Było ciekawie.
W pewnym momencie przybiliśmy do brzegu, gdyż kapitan mojej łodzi najwyraźniej stwierdził, że potrzebuję skorzystać z toalety. Toaleta z gatunku tych lepiej załatwić wszystko obok. We wsi, w której się zatrzymaliśmy, znów byłem w centrum uwagi. Przypadkowo zostałem ugoszczony przez lokalnego starostę i lekarza. Nakarmili mnie, napoili, pokazali okolicę i wypytali na każdą okazję.
Po kilku godzinach wycieczki, pobłąkałem się jeszcze po miasteczku I wróciłem do Barisal. Okazało się, że w międzyczasie pokój w hotelu staniał o 20%. Tego dnia już nie zwiedzałem. Postanowiłem się w końcu wyspać.
Wieczorem, ze smutkiem zauważyłem, ze mój zastępczy aparat (poprzedni dokonał żywota kilka dni wcześniej w Słowenii) odmówił posłuszeństwa i nie zapisał sporej części zdjęć. Do tej pory żyję w przeświadczeniu, że były to zdjęcia dużo lepsze od tych, które Wam tu prezentuję.Barisal II
Przyjechałem tu nie tylko dlatego, że miasto jest na trasie Rocket Paddle Steamera, ale również, by trochę odpocząć od zgiełku Dhaki. Nie do końca się udało. Miasto jak na bengalskie warunki nie jest duże, nie zmienia to jednak faktu, że wciąż było głośno i brudno. Taka mniejsza wersja stolicy. Gdy rzuciłem okiem na listę miejsc do zobaczenia, nie byłem zdziwiony. Tu jakaś sadzawka, tu kościół katolicki. Generalnie do zwiedzania niewiele. Liczyłem się z tym i robiłem to, co potrafię najlepiej, po prostu spacerowałem po okolicy.
Zjadłem hotelowe śniadanie (serwowane do pokoju od 8 do 8.50 (sic!)), składające się głównie z chodzących po mikroskopijnym omlecie mrówek. Po skromnym posiłku, wyszedłem na papierosa i przecierałem oczy ze zdumienia. Otóż, środkiem ulicy, pomiędzy licznymi rykszami i samochodami, jechał chłop na słoniu. Po prostu. Nie spodziewałem się tego. Myślę, że reklamował w ten sposób jakiś przyjezdny cyrk, innego wytłumaczenia nie widzę.
Po takim początku, nie zostało mi nic innego, jak zanurzyć się w miasto. Zwiedzało się trudno. Było niesamowicie gorąco, duszno, na ulicach i chodnikach czasami musiałem się przedzierać pomiędzy wychudzonymi krowami lub kozami. Ehh, podobało mi się.
Kupiłem bilet na statek do Dhaki, z której o drugiej w nocy czekał mnie lot do Bangkoku. Pan w biurze firmy Green Line, kilkukrotnie zapewniał mnie, że nie ma żadnego znaczenia, że na bilecie w rubryce name of passenger widniało imię i nazwisko jakiejś kobiety. Uwierzyłem mu, co miałem zrobić...
Trudno opisać te kilka godzin. Widziałem głównie chaos, biedę i miłych, ciekawskich ludzi. Gdy gromadki dzieci zaczęły się ze mną witać, głaskać, dotykać, zastanawiałem się, jakie choroby ze sobą przywiozę. Były niesamowicie brudne, nie wiem czy bardziej od ulicy, czy od rzeki w której przed chwilą zażywały kąpieli.