Kolejnego, ostatniego już dnia pobytu w regionie Missiones, chcemy zaliczyć nowy kraj- Paragwaj. Dla zasady. Jedziemy z naszym taksówkarzem- dzień wcześniej umówiliśmy się z nim gdy wiózł nas a potem przywoził z wodospadów. Żeby z Argentyny dostać się do Paragwaju trzeba przejechać przez Brazylie- niestety nie stemplowali paszportu (kolekcjonuje pieczątki
;) )
Dowiózł nas do początku mostu między Brazylią a Paragwajem, co już musieliśmy pokonać pieszo; natomiast w drugą stronę (powrót) miał na nas czeka na granicy po stronie Argentyńskiej.
Paragwaj- Ciudad del Este- jeśli kogoś nie jara "zaliczanie przy okazji"- nie ma żadnego powodu żeby tam jechać. No chyba że chcesz robić zakupy- elektronika albo kicz odzieżowy.
Po prawej stronie Paragwaj, po lewej Brazylia, w oddali- Argentyna.
Przez granicę da się przejść bez pieczątek, natomiast można wejść na posterunek i poprosić. I tak też zrobiłem
;)
Przy okazji zaliczyliśmy też Brazylie- W drodze między granicami, zjedliśmy obiad w mieście. Asua dostała największe Empanadas jakie widziałem!
Z Fos do Iguacu do granicy BR-AR trzeba dojechać autobusem, bo to dystans kilkunastu km. Tam, po drugiej stronie czekał na nas umówiony kierowca, który zabrał nas do hotelu żeby wziąć bagaże, a następnie zabrał na lotnisko.
Do Cordoby (COR) lecimy linią Fly Bondi. W chwili gdy lecieliśmy (wrzesień `18) linia miała raptem 9 miesięcy.
Ciekawostka- Austral pomalowany w Skyteam. Dla wyjaśnienia- w sojuszu jest Aerolineas Argentinas, a nie Austral Lineas Aeras- ten jest tym czym dla LOTu był Eurolot- linią regionalną. To tak jakby był swego czasu był Eurolot w malowaniu Star Alliance
;)
No i nasz samolot:
Lądowanie w COR:
Koniec części drugiej.Po dłuższej przerwie, pora na część trzecią. Cordoba- San Salvador de Jujuy- Purmamarca- Paso del Jama- San Pedro de Atacama
Przylatujemy z Iguazu do Cordoby ok. 22:00, odbieramy bagaże i idziemy na autobus. Mam dejavu i wydaje mi się że jestem w OPO, terminal zdawał mi się złudnie podobny. Po dojściu na przystanek czekają na nas dwie niemiłe niespodzianki: 1. autobus będzie dopiero za 50 minut; 2. trzeba kupić karty magnetyczne. Nie mamy tyle gotówki aby kupić trzy razy bilet + karta. Pieniędzy starcza nam na styk, aby dojechać w pobliże hotelu taksówką.
Hotel się okazuje bardzo miłym zaskoczeniem. Jest w stylu lat 70, w pozytywnym znaczeniu. Wyposażenie z lakierowanego drewna, dużo kwiatów, obsługa w garniturach. W tle słychać hiszpańską muzyke klasyczną, a w powietrzu jeszcze się unosi zapach kolacji w hotelowej restauracji.
Następnego dnia, zwiedzamy Cordobe. Miasto jak każde inne, najbardziej mi się spodobał park w którym było tyle pierścieni ile miasto liczy sobie lat, i na każdym były wygrawerowane najważniejsze wydarzenia w danym roku. Bardzo oryginalne.
Kolejnego dnia, tzn 6.09.2018 z rana żegnamy się ze Stefanem. On leci z Cordoby do Santiago (SCL), skąd po dwóch dniach z powrotem do Tampy, FL. My od tej pory możemy podróżować nieco bardziej w naszym stylu. Planu (trasy) póki co brak, ale ma być autostop, namiot i przygoda. Nakreśla nam się pomysł aby odwiedzić rejon Atacama. Decydujemy się, że przejedziemy autobusem z Cordoby do San Salvador de Jujuy, skąd już będziemy próbować łapać stopa do Chile. Poza zaplanowaniem dalszej części podróży ten dzień nie był najbardziej produktywny bo po prostu czekaliśmy na dworcu na odjazd autobusu. Odjazd o 18, przyjazd o 7 rano następnego dnia. Pojechaliśmy Andesmar- wnętrze bardzo komfortowe- WC, AC, poczęstunek i gorące napoje, fotele rozkładane praktycznie na płasko. No ale tanio nie było, z tego co pamiętam ok. 120zł (kupione na dworcu na 4 godziny przed odjazdem).
Obudziłem się o wschodzie słońca. Byłem zaskoczony jak bardzo zmienił się krajobraz za oknem. Jesteśmy prawie 1000km na północ- pojawiły się kaktusy, poza pojedynczymi wioskami jedziemy głównie po pustkowiu. Jest mega sucho dookoła. Widoki z okna autobusu:
Plan zakładał aby przeżyć totalny adventure time- przedostać się do Chile autostopem. Postanowiliśmy zacząć już w mieście dokąd dojechaliśmy autobusem z Cordoby, czyli San Salvador de Jujuy- chcieliśmy dojechać do Purmamarca. Przeszliśmy pieszo na wylotówkę w prawidłową stronę... Przez 2h nie zatrzymał się nikt. Słyszeliśmy inne historie o stopie w Ameryce Południowej, że zazwyczaj jest mega łatwo... Decydujemy się nie marnować więcej czasu i wrócić się jednak na dworzec, dojechać do Purmamarca autobusem. Wystarczająco dużo czasu straciliśmy; ok. 5 godzin.
Jedziemy do Purmamarca. Dlaczego tam, a nie do Tilcara albo Humahuaca? Chcieliśmy dotrzeć do drogi w strone Chile dla zwiększenia szans na powodzenie...
Po dojechaniu na miejsce, czuć klimat. Jest tak jak tu miało być, tak w dzieciństwie sobie wyobrażałem całą Amerykę Południową. Kaktusy, skały...
Szukamy pola namiotowego. Najbliższe oficjalne jest ponad 2km od centrum. Powoli zmierzając w tamtą strone, zaczepia nas chłopak i się pyta po angielsku czy mamy nocleg. Zazwyczaj spuszczamy takich na drzewo, ale ten mówi o campingu 300m stąd, nieopodal stadionu. Postanawiamy zaryzykować i idziemy za nim. Doprowadza nas do hipisowego obozu, gdzie wolno płynie czas. Podejrzewam że teren został przez nich zajęty w formie samowolki
;)
Purmamarca i okolice:
W środku nocy jest bardzo chłodno, temperatura spada do ok. 5 stopni. Za to niebo... w życiu nie widziałem tyle gwiazd. Jak nie mam w zwyczaju wpatrywać się w sklepienie przez dłuższy czas, tam nie mogłem oderwać wzroku. Fotki jakie są takie są, starałem się jak mogłem- ale oczywiście zupełnie nie oddają tego widoku.
Następnego dnia, powolny poranek. Yerba w jedynej pamiątce jaką sobie przywiozłem- kubku z iguazu. Towarzyszy mi jeden z kotów zamieszkujących ten obóz, oprócz tego mieszka tam też całe stado psów, które szczekały praktycznie całą noc.
Zwijamy się w miare wcześnie rano aby zacząć łapać stopa w stronę Chile. Podchodzimy ok. 30 minut do potencjalnie "idealnego miejsca" na łapanie... Znów pare godzin bez jakiejkolwiek podwózki- mimo że ruch wcale taki mały nie był, co 4-5 minut coś jechało, tiry także. No może nie tak zupełnie bez jakiejkolwiek okazji- zatrzymał się pickup i wsiedliśmy z nadzieją na jakiekolwiek posunięcie się do przodu. Po pięciu minutach kierowca mówi że jedzie do Tilcara. Hola Amigo, Tilcara jest nie w tą stronę, to jest RN52 na Chile. Zatrzymał się, zawrócił, zawiózł nas w to samo miejsce skąd nas zabrał. Po sześciu godzinach stwierdzam że rezygnujemy, to i tak jest mega ryzyko i lepiej będzie także tą trasę przejechać autobusem.
Z tym także wcale nie jest tak łatwo. Andesmar jeździ z trzy razy w tygodniu z Purmamarca do San Pedro de Atacama... ale nie można kupić biletów w Purmamarca, nie prowadzą tutaj sprzedaży. Przez internet też nie pójdzie, bo nie przechodzi karta płatnicza- potrzebna by była argentyńska. Musimy się wrócić spowrotem do San Salvador de Jujuy, żeby tam na miejscu kupić bilet w kasie, po czym w drodze do S.P de Atacama przejedziemy przez Purmamarca. Trasa: 10h, odjazd o 02:45.
Na granicę Argentyna-Chile, przyjeżdżamy o 7:00 rano. Jak tu jest pusto. Oprócz naszego autobusu, jest posterunek, i postój tirów na którym stoją DWIE ciężarówki. Granica jest na wysokości 4200mnpm, zwie się Paso de Jama. Miałem problemy z oddychaniem bo podróż zaczeliśmy od wysokości 1259 mnpm. Z autobusu trzeba zabrać cały swój bagaż i go prześwietlić. Całość zajmuje około 1 godziny.
Nadchodzi pora na coś, na co najbardziej czekałem. Trasa od Paso de Jama do San Pedro de Atacama- Chile Route 27. W pewnym miejscu wjeżdża się na 4800. Przez 160 km nie ma kompletnie niczego. Miało być nieco inaczej, mieliśmy to przeżywać siedząc w szoferce jakiegoś tira albo na pace jakiegoś pickupa, ale i tak jest klimat.
Około 12 dojeżdżamy do San Pedro de Atacama. Szukamy wpierw jakiegoś pola namiotowego... większość pozamykana, albo ma ceny porównywalne jak w hostelu. Ogólnie jest tu bardzo drogo. Bardziej nam się opłaca pójść jednak na tę noc do hostelu.
S. P. de Atacama znajduje się na 2400mnpm, i leży w klimacie chłodnym pustynnym. Jest to najbardziej suchy rejon na świecie. Ten dzień spędzamy na włóczeniu się po mieścinie i chillowaniu na hamakach w hostelu, siorbiąc yerbe.
sevenfiftyseven napisał: Pieczątka do paszportu i witaj Ameryko Południowa. Ten kontynent jest idealny do podóżowania na polskim paszporcie- wiza nie jest potrzebna do żadnego kraju!Do Gujany i Surinamu też nie trzeba?
:-)Tak czy inaczej czekam na dalszy ciąg bo na forum mało relacji z Argentyny
Wielkie dzięki za świetną relację z Iguazu - w tym za mapki dające wyobrażenie tego co można zobaczyć na miejscu.Mam pytanie do tych, którzy byli również po stronie brazylijskiej: czy w porównaniu do tego co widać od strony Argentyny warto tam w ogóle zaglądać i czy może jest tam jakieś szczególne "must see". Jeśli będę jechał do Iguazu to raczej na pewno z Buenos Aires i po tym co zobaczyłem powyżej zaczynam mieć wątpliwości, czy w ogóle warto jechać na stronę brazylijską.
Strona Brazylijska zapewnia widok z zupełnie innej perspektywy. Po stronie klienta Argentyńskiej podobały mi się pomosty którymi można było podejść pod sam wodospad, niemniej widok z dołu robi ogromne wrażenie. Myślę że obie strony są warte odwiedzin. Must see to oczywiście Gardziel Diabła. Szykuj się na to że wrócisz mokry bo "mgiełka" z wodospadu dociera do szlaku.
SPLDER napisał:Myślę że obie strony są warte odwiedzin, może z minimalnym wskazaniem na Brazylię.No to ja bym się raczej nie zgodził
:) To znaczy pełna zgoda co do tego, że warto odwiedzić obie strony, ale jak dla mnie to prawdziwe wodospady poznaje się dopiero po stronie argentyńskiej, kiedy jesteś ich dużo bliżej i czujesz tę moc. Podobno wśród miejscowych jest powiedzenie, że wodospady po stronie brazylijskiej to oglądanie imprezy, a po stronie argentyńskiej uczestnictwo w niej. I moim zdaniem coś w tym jest. Tak że @greg2014 - jeśli zdecydujesz się na obie strony, to polecam pierwszego dnia oglądać stron brazylijską, a drugiego argentyńską. Ja to robiłem w takiej kolejności i bardzo się cieszę, bo wydaje mi się, że po zobaczeniu strony argentyńskiej, brazylijska może robić już mniejsze wrażenie. Ale jak widać po różnicy mojego zdania i kolegi @SPLDER, różne są gusta. Warto się przekonać samemu.
Romku, to specjalnie dla Ciebie:Dzień dobry, cześć i czołemPytacie, skąd się wziąłem:Jestem Wesoły RomekMam na przedmieściu domekA w domku wodę, światło, gazPowtarzam zatem jeszcze razJestem Wesoły RomanMam stół i pięć otoman...Równie bez sensu, jak Twoje dzisiejsze wpisy w różnych wątkach.
Kolejnego, ostatniego już dnia pobytu w regionie Missiones, chcemy zaliczyć nowy kraj- Paragwaj. Dla zasady. Jedziemy z naszym taksówkarzem- dzień wcześniej umówiliśmy się z nim gdy wiózł nas a potem przywoził z wodospadów. Żeby z Argentyny dostać się do Paragwaju trzeba przejechać przez Brazylie- niestety nie stemplowali paszportu (kolekcjonuje pieczątki ;) )
Dowiózł nas do początku mostu między Brazylią a Paragwajem, co już musieliśmy pokonać pieszo; natomiast w drugą stronę (powrót) miał na nas czeka na granicy po stronie Argentyńskiej.
Paragwaj- Ciudad del Este- jeśli kogoś nie jara "zaliczanie przy okazji"- nie ma żadnego powodu żeby tam jechać. No chyba że chcesz robić zakupy- elektronika albo kicz odzieżowy.
Po prawej stronie Paragwaj, po lewej Brazylia, w oddali- Argentyna.
Przez granicę da się przejść bez pieczątek, natomiast można wejść na posterunek i poprosić. I tak też zrobiłem ;)
Przy okazji zaliczyliśmy też Brazylie- W drodze między granicami, zjedliśmy obiad w mieście. Asua dostała największe Empanadas jakie widziałem!
Z Fos do Iguacu do granicy BR-AR trzeba dojechać autobusem, bo to dystans kilkunastu km. Tam, po drugiej stronie czekał na nas umówiony kierowca, który zabrał nas do hotelu żeby wziąć bagaże, a następnie zabrał na lotnisko.
Do Cordoby (COR) lecimy linią Fly Bondi. W chwili gdy lecieliśmy (wrzesień `18) linia miała raptem 9 miesięcy.
Ciekawostka- Austral pomalowany w Skyteam. Dla wyjaśnienia- w sojuszu jest Aerolineas Argentinas, a nie Austral Lineas Aeras- ten jest tym czym dla LOTu był Eurolot- linią regionalną. To tak jakby był swego czasu był Eurolot w malowaniu Star Alliance ;)
No i nasz samolot:
Lądowanie w COR:
Koniec części drugiej.Po dłuższej przerwie, pora na część trzecią.
Cordoba- San Salvador de Jujuy- Purmamarca- Paso del Jama- San Pedro de Atacama
Przylatujemy z Iguazu do Cordoby ok. 22:00, odbieramy bagaże i idziemy na autobus. Mam dejavu i wydaje mi się że jestem w OPO, terminal zdawał mi się złudnie podobny. Po dojściu na przystanek czekają na nas dwie niemiłe niespodzianki: 1. autobus będzie dopiero za 50 minut; 2. trzeba kupić karty magnetyczne. Nie mamy tyle gotówki aby kupić trzy razy bilet + karta.
Pieniędzy starcza nam na styk, aby dojechać w pobliże hotelu taksówką.
Hotel się okazuje bardzo miłym zaskoczeniem. Jest w stylu lat 70, w pozytywnym znaczeniu. Wyposażenie z lakierowanego drewna, dużo kwiatów, obsługa w garniturach. W tle słychać hiszpańską muzyke klasyczną, a w powietrzu jeszcze się unosi zapach kolacji w hotelowej restauracji.
Następnego dnia, zwiedzamy Cordobe. Miasto jak każde inne, najbardziej mi się spodobał park w którym było tyle pierścieni ile miasto liczy sobie lat, i na każdym były wygrawerowane najważniejsze wydarzenia w danym roku. Bardzo oryginalne.
Kolejnego dnia, tzn 6.09.2018 z rana żegnamy się ze Stefanem. On leci z Cordoby do Santiago (SCL), skąd po dwóch dniach z powrotem do Tampy, FL. My od tej pory możemy podróżować nieco bardziej w naszym stylu. Planu (trasy) póki co brak, ale ma być autostop, namiot i przygoda.
Nakreśla nam się pomysł aby odwiedzić rejon Atacama. Decydujemy się, że przejedziemy autobusem z Cordoby do San Salvador de Jujuy, skąd już będziemy próbować łapać stopa do Chile. Poza zaplanowaniem dalszej części podróży ten dzień nie był najbardziej produktywny bo po prostu czekaliśmy na dworcu na odjazd autobusu. Odjazd o 18, przyjazd o 7 rano następnego dnia. Pojechaliśmy Andesmar- wnętrze bardzo komfortowe- WC, AC, poczęstunek i gorące napoje, fotele rozkładane praktycznie na płasko. No ale tanio nie było, z tego co pamiętam ok. 120zł (kupione na dworcu na 4 godziny przed odjazdem).
Obudziłem się o wschodzie słońca. Byłem zaskoczony jak bardzo zmienił się krajobraz za oknem. Jesteśmy prawie 1000km na północ- pojawiły się kaktusy, poza pojedynczymi wioskami jedziemy głównie po pustkowiu. Jest mega sucho dookoła.
Widoki z okna autobusu:
Plan zakładał aby przeżyć totalny adventure time- przedostać się do Chile autostopem. Postanowiliśmy zacząć już w mieście dokąd dojechaliśmy autobusem z Cordoby, czyli San Salvador de Jujuy- chcieliśmy dojechać do Purmamarca.
Przeszliśmy pieszo na wylotówkę w prawidłową stronę... Przez 2h nie zatrzymał się nikt. Słyszeliśmy inne historie o stopie w Ameryce Południowej, że zazwyczaj jest mega łatwo... Decydujemy się nie marnować więcej czasu i wrócić się jednak na dworzec, dojechać do Purmamarca autobusem. Wystarczająco dużo czasu straciliśmy; ok. 5 godzin.
Jedziemy do Purmamarca. Dlaczego tam, a nie do Tilcara albo Humahuaca? Chcieliśmy dotrzeć do drogi w strone Chile dla zwiększenia szans na powodzenie...
Po dojechaniu na miejsce, czuć klimat. Jest tak jak tu miało być, tak w dzieciństwie sobie wyobrażałem całą Amerykę Południową. Kaktusy, skały...
Szukamy pola namiotowego. Najbliższe oficjalne jest ponad 2km od centrum. Powoli zmierzając w tamtą strone, zaczepia nas chłopak i się pyta po angielsku czy mamy nocleg. Zazwyczaj spuszczamy takich na drzewo, ale ten mówi o campingu 300m stąd, nieopodal stadionu. Postanawiamy zaryzykować i idziemy za nim. Doprowadza nas do hipisowego obozu, gdzie wolno płynie czas. Podejrzewam że teren został przez nich zajęty w formie samowolki ;)
Purmamarca i okolice:
W środku nocy jest bardzo chłodno, temperatura spada do ok. 5 stopni. Za to niebo... w życiu nie widziałem tyle gwiazd. Jak nie mam w zwyczaju wpatrywać się w sklepienie przez dłuższy czas, tam nie mogłem oderwać wzroku. Fotki jakie są takie są, starałem się jak mogłem- ale oczywiście zupełnie nie oddają tego widoku.
Następnego dnia, powolny poranek. Yerba w jedynej pamiątce jaką sobie przywiozłem- kubku z iguazu. Towarzyszy mi jeden z kotów zamieszkujących ten obóz, oprócz tego mieszka tam też całe stado psów, które szczekały praktycznie całą noc.
Zwijamy się w miare wcześnie rano aby zacząć łapać stopa w stronę Chile. Podchodzimy ok. 30 minut do potencjalnie "idealnego miejsca" na łapanie... Znów pare godzin bez jakiejkolwiek podwózki- mimo że ruch wcale taki mały nie był, co 4-5 minut coś jechało, tiry także. No może nie tak zupełnie bez jakiejkolwiek okazji- zatrzymał się pickup i wsiedliśmy z nadzieją na jakiekolwiek posunięcie się do przodu. Po pięciu minutach kierowca mówi że jedzie do Tilcara. Hola Amigo, Tilcara jest nie w tą stronę, to jest RN52 na Chile. Zatrzymał się, zawrócił, zawiózł nas w to samo miejsce skąd nas zabrał. Po sześciu godzinach stwierdzam że rezygnujemy, to i tak jest mega ryzyko i lepiej będzie także tą trasę przejechać autobusem.
Z tym także wcale nie jest tak łatwo. Andesmar jeździ z trzy razy w tygodniu z Purmamarca do San Pedro de Atacama... ale nie można kupić biletów w Purmamarca, nie prowadzą tutaj sprzedaży. Przez internet też nie pójdzie, bo nie przechodzi karta płatnicza- potrzebna by była argentyńska. Musimy się wrócić spowrotem do San Salvador de Jujuy, żeby tam na miejscu kupić bilet w kasie, po czym w drodze do S.P de Atacama przejedziemy przez Purmamarca. Trasa: 10h, odjazd o 02:45.
Na granicę Argentyna-Chile, przyjeżdżamy o 7:00 rano. Jak tu jest pusto. Oprócz naszego autobusu, jest posterunek, i postój tirów na którym stoją DWIE ciężarówki. Granica jest na wysokości 4200mnpm, zwie się Paso de Jama. Miałem problemy z oddychaniem bo podróż zaczeliśmy od wysokości 1259 mnpm. Z autobusu trzeba zabrać cały swój bagaż i go prześwietlić. Całość zajmuje około 1 godziny.
Nadchodzi pora na coś, na co najbardziej czekałem. Trasa od Paso de Jama do San Pedro de Atacama- Chile Route 27. W pewnym miejscu wjeżdża się na 4800. Przez 160 km nie ma kompletnie niczego. Miało być nieco inaczej, mieliśmy to przeżywać siedząc w szoferce jakiegoś tira albo na pace jakiegoś pickupa, ale i tak jest klimat.
Około 12 dojeżdżamy do San Pedro de Atacama. Szukamy wpierw jakiegoś pola namiotowego... większość pozamykana, albo ma ceny porównywalne jak w hostelu. Ogólnie jest tu bardzo drogo. Bardziej nam się opłaca pójść jednak na tę noc do hostelu.
S. P. de Atacama znajduje się na 2400mnpm, i leży w klimacie chłodnym pustynnym. Jest to najbardziej suchy rejon na świecie. Ten dzień spędzamy na włóczeniu się po mieścinie i chillowaniu na hamakach w hostelu, siorbiąc yerbe.
Pizza z Avokado: