A na koniec jak zawsze troszkę ciekawostek i uwag. Jako że unikam leżakowania na plaży, to zdziwiła mnie możliwość zrobienia sobie masażu w takich mniej więcej punktach, jak na zdjęciu poniżej. A’propos leżakowania: można wynająć na plażach parasole i leżaki (najtańsze widziałem za 3,50 lv, najdroższe za 5 lv). W wersji mega hiper giga lux można wynająć łoże w baldachimami, ale ta przyjemność to już 50 lv. Oczywiście można rozbić się bezpłatnie ze swoim sprzętem lub po prostu poleżeć na ręczniku w darmowych rejonach plaży.
Opalanie topless jest dość popularne i praktycznie w każdym z odwiedzonych miast odważniejsze panie tak leżakowały sobie na plażach. W S.B. i Sozopolu były dla najodważniejszych ludzi plaże typowo naturystyczne. Bez żadnych tablic, informacji itp. Nagle można znaleźć się wśród golasów, nawet tego nie chcąc, a niektórych widoków nie da się już odzobaczyć. Bardzo wkurzające są progi zwalniające, usytuowane często kilkadziesiąt metrów od siebie. Spowalniają ruch i to skutecznie.
Na pewno rzucą się wam w oczy żółte taksówki, ale oficjalne cenniki są bardzo różne w Sozopolu i Sarafovie. Jednak chyba i tak nie mają za wielkiego zastosowania, bo od mojej dziewczyny taksiarz chciał 15 lv za około 2-3 km odcinek. Ciekawostka to fakt, że na każdym pojeździe jest nazwisko i telefon właściciela (tak przynajmniej wywnioskowałem).
Przy drodze można spotkać taki oto słodki znak drogowy (niestety, zdjęcie zrobione w ruchu).
Ceny paliw i walut w kantorze przedstawiają się następująco:
A że nie samą plażą człowiek żyje, to trzeba zaopatrywać się w jedzenie i picie. Ceny w S.B. w supermarketach nie należą do najniższych – o wiele taniej było w Billi w Burgas. Większość sklepików jest czynna do późnych godzin, a ceny jak na polską kieszeń są do zaakceptowania. Co krok można kupić napoje, czy piwo. Nawet w takich 2,3-litrowych „maciorach” (w przeliczeniu za niecałe 6 zł). A że butelka plastikowa, nie szklana? Piwo smakuje tak samo.
Idąc za podpowiedziami podróżników wybraliśmy w S.B. do stołowania się miejsce, gdzie przebywają głównie tubylcy, a turyści są w mniejszości. Codziennie menu było nieco zmieniane, ale naszym stałym punktem była sałatka szopska (pomidor, ogórek, cebula, bryndza). Kapitalna w smaku. Próbowaliśmy jej bodajże w trzech innych miejscach, ale smakiem odstawały od tej serwowanej w naszej knajpce. Jednak bryndza ma znaczenie… Sanepid może miałby jakieś zastrzeżenia do jej funkcjonowania, ale nam to nie przeszkadzało. Najbarwniejszą postacią był ok. 70-letni pan Stefko, który był pizzermanem. Nieodłączny papieros w ustach, niczym fajka u Popeya, brudny fartuch, ubranie nieświeże, pociąganie rozweselających napojów, wszystko robił rękami bez ich przemywania, ale sympatia aż biła z jego twarzy. Moim drugim ulubionym daniem były małe rybki ca-ca z piwkiem. Za taki zestaw płaciło się 2 lv, czyli 4,60 zł.
A królowa szkopskich sałatek prezentowała się w tej żuler…, przepraszam, knajpce, w sposób zaiste imponujący. Naprawdę, pod spodem są warzywa. Same warzywa, bez żadnych przypraw.
W Sarafovie wdałem się w integracyjną rozmowę z miejscowym smakoszem tanich piw i rakiji. Pan o twarzy wypalonej nie tylko słońcem miał pseudonim „Dżamaika” i według niego każdy go znał w tym mieście. Na pytanie o to, czy ksywka pochodzi od nazwy państwa stwierdził stanowczo, że nie, bo nie ma przecież kraju Jamajka. Pan pracował przy produkcji soli, jak sam przyznał typowo przy łopacie i narzekał na bułgarski rząd, jego politykę i ceny. „Tomasz, powiedz, jak można żyć w kraju, gdzie w restauracji piwo kosztuje 4 lv, a papierosy w sklepie 5 lv, a człowiek zarabia 400 lv?” – spytał filozoficznie. I słusznie zauważył, że liczba turystów mocno spadła, każdy za nimi tęskni. Wiadomo – mniej ludzi, mniej pieniędzy. Przez pół godziny próbował mi też wyjaśnić niuanse w rozumieniu słowa „kur..” w różnych językach, nie widząc w nim za wiele złego I jeszcze nie mógł nadziwić się, że w Polsce nie można posiedzieć przed sklepem z butelką piwa i może to grozić mandatem. Ciekawy człowiek. Bardzo lubię takie spotkania. Równie ciekawą osobą była pani biegle władająca polskim, bułgarskim, ukraińskim, rosyjskim i nieco gorzej innymi językami. Jej ojciec wyswabadzał Bułgarię w czasie wojny, mieszkała w różnych krajach i ma nawet „Kartę Polaka”. Pisze wiersze, działa w stowarzyszeniach. Kobieta orkiestra. Od pana „Dżamaiki” dowiedziałem się też o nieznanej u nas tradycji. Na budynkach, drzewach, przy kościołach i w wielu innych miejscach można znaleźć podobne informacje będące wspomnieniem osób, które już odeszły dawno i całkiem niedawno…
Świat Instagramu pozostanie dla mnie tajemnicą nie do pojęcia. Po kiego wała ktoś sobie robi sesję selfie w największym syfie, błocie i glonach na plaży w Sarafovie??
A na koniec coś z pogranicza erotomaństwa. W drogerii znalazłem takie oto akcesorium. Słowa na nim się znajdujące nie wymagają komentarza, chociaż w rzeczywistości mają inne znaczenie, niż nam się wydaje
Bardziej niż dupa sex przeraził mnie chyba tylko pies skaczący przez wielką kupę. Ale generalnie zakładam że Twój wyjazd był bardzo interesującym doświadczeniem, gratuluję!
;)
Wielką kupę wodorostów... faktycznie, woda w Sarafovie bywa mętna
:DW tym roku Bułgaria dla nas nieco droższa, bo kurs leva powiązany jest z kursem euro, a ten do złotówki ułożył się dość niekorzystnie.@Tom Stedd - podzielisz się lokalizacją sprawdzonej lokalnej spelunki w S.B.? Może we wrześniu skorzystam
;)
Bardzo ciekawa i pouczająca relacja
:DGdyby producent przywołanego przez Ciebie piwa chciał wejść na polski rynek, mam dla niego hasło reklamowe:"Astika z plastikawali w łeb i znika"Dla wielu koneserów byłaby to pokusa nie do zwalczenia
:D
@arturroNie zwróciłem uwagi, czy ten przybytek ma w ogóle jakąś nazwę własną, ale wg maps.google jego lokalizacja to 42.701056, 27.711672. Jest to bar narożny, a nie leżący po sąsiedzku elegancki grill.
A na koniec jak zawsze troszkę ciekawostek i uwag. Jako że unikam leżakowania na plaży, to zdziwiła mnie możliwość zrobienia sobie masażu w takich mniej więcej punktach, jak na zdjęciu poniżej. A’propos leżakowania: można wynająć na plażach parasole i leżaki (najtańsze widziałem za 3,50 lv, najdroższe za 5 lv). W wersji mega hiper giga lux można wynająć łoże w baldachimami, ale ta przyjemność to już 50 lv. Oczywiście można rozbić się bezpłatnie ze swoim sprzętem lub po prostu poleżeć na ręczniku w darmowych rejonach plaży.
Opalanie topless jest dość popularne i praktycznie w każdym z odwiedzonych miast odważniejsze panie tak leżakowały sobie na plażach. W S.B. i Sozopolu były dla najodważniejszych ludzi plaże typowo naturystyczne. Bez żadnych tablic, informacji itp. Nagle można znaleźć się wśród golasów, nawet tego nie chcąc, a niektórych widoków nie da się już odzobaczyć.
Bardzo wkurzające są progi zwalniające, usytuowane często kilkadziesiąt metrów od siebie. Spowalniają ruch i to skutecznie.
Na pewno rzucą się wam w oczy żółte taksówki, ale oficjalne cenniki są bardzo różne w Sozopolu i Sarafovie. Jednak chyba i tak nie mają za wielkiego zastosowania, bo od mojej dziewczyny taksiarz chciał 15 lv za około 2-3 km odcinek. Ciekawostka to fakt, że na każdym pojeździe jest nazwisko i telefon właściciela (tak przynajmniej wywnioskowałem).
Przy drodze można spotkać taki oto słodki znak drogowy (niestety, zdjęcie zrobione w ruchu).
Ceny paliw i walut w kantorze przedstawiają się następująco:
A że nie samą plażą człowiek żyje, to trzeba zaopatrywać się w jedzenie i picie. Ceny w S.B. w supermarketach nie należą do najniższych – o wiele taniej było w Billi w Burgas. Większość sklepików jest czynna do późnych godzin, a ceny jak na polską kieszeń są do zaakceptowania. Co krok można kupić napoje, czy piwo. Nawet w takich 2,3-litrowych „maciorach” (w przeliczeniu za niecałe 6 zł). A że butelka plastikowa, nie szklana? Piwo smakuje tak samo.
Idąc za podpowiedziami podróżników wybraliśmy w S.B. do stołowania się miejsce, gdzie przebywają głównie tubylcy, a turyści są w mniejszości. Codziennie menu było nieco zmieniane, ale naszym stałym punktem była sałatka szopska (pomidor, ogórek, cebula, bryndza). Kapitalna w smaku. Próbowaliśmy jej bodajże w trzech innych miejscach, ale smakiem odstawały od tej serwowanej w naszej knajpce. Jednak bryndza ma znaczenie… Sanepid może miałby jakieś zastrzeżenia do jej funkcjonowania, ale nam to nie przeszkadzało. Najbarwniejszą postacią był ok. 70-letni pan Stefko, który był pizzermanem. Nieodłączny papieros w ustach, niczym fajka u Popeya, brudny fartuch, ubranie nieświeże, pociąganie rozweselających napojów, wszystko robił rękami bez ich przemywania, ale sympatia aż biła z jego twarzy. Moim drugim ulubionym daniem były małe rybki ca-ca z piwkiem. Za taki zestaw płaciło się 2 lv, czyli 4,60 zł.
A królowa szkopskich sałatek prezentowała się w tej żuler…, przepraszam, knajpce, w sposób zaiste imponujący. Naprawdę, pod spodem są warzywa. Same warzywa, bez żadnych przypraw.
W Sarafovie wdałem się w integracyjną rozmowę z miejscowym smakoszem tanich piw i rakiji. Pan o twarzy wypalonej nie tylko słońcem miał pseudonim „Dżamaika” i według niego każdy go znał w tym mieście. Na pytanie o to, czy ksywka pochodzi od nazwy państwa stwierdził stanowczo, że nie, bo nie ma przecież kraju Jamajka. Pan pracował przy produkcji soli, jak sam przyznał typowo przy łopacie i narzekał na bułgarski rząd, jego politykę i ceny. „Tomasz, powiedz, jak można żyć w kraju, gdzie w restauracji piwo kosztuje 4 lv, a papierosy w sklepie 5 lv, a człowiek zarabia 400 lv?” – spytał filozoficznie. I słusznie zauważył, że liczba turystów mocno spadła, każdy za nimi tęskni. Wiadomo – mniej ludzi, mniej pieniędzy. Przez pół godziny próbował mi też wyjaśnić niuanse w rozumieniu słowa „kur..” w różnych językach, nie widząc w nim za wiele złego I jeszcze nie mógł nadziwić się, że w Polsce nie można posiedzieć przed sklepem z butelką piwa i może to grozić mandatem. Ciekawy człowiek. Bardzo lubię takie spotkania.
Równie ciekawą osobą była pani biegle władająca polskim, bułgarskim, ukraińskim, rosyjskim i nieco gorzej innymi językami. Jej ojciec wyswabadzał Bułgarię w czasie wojny, mieszkała w różnych krajach i ma nawet „Kartę Polaka”. Pisze wiersze, działa w stowarzyszeniach. Kobieta orkiestra.
Od pana „Dżamaiki” dowiedziałem się też o nieznanej u nas tradycji. Na budynkach, drzewach, przy kościołach i w wielu innych miejscach można znaleźć podobne informacje będące wspomnieniem osób, które już odeszły dawno i całkiem niedawno…
Świat Instagramu pozostanie dla mnie tajemnicą nie do pojęcia. Po kiego wała ktoś sobie robi sesję selfie w największym syfie, błocie i glonach na plaży w Sarafovie??
A na koniec coś z pogranicza erotomaństwa. W drogerii znalazłem takie oto akcesorium. Słowa na nim się znajdujące nie wymagają komentarza, chociaż w rzeczywistości mają inne znaczenie, niż nam się wydaje