Gili Air jest naprawdę mała i można ją obejść w przeciągu 2 godzin. Większość turystów decyduje się jednak wypożyczyć rowery, żeby przemieszczać się sprawniej. Warto zaznaczyć, że nie ma tu dróg asfaltowych. Wyspa to to po prostu jedna wielka wioska z piaszczystymi drogami, skromnymi domkami i licznymi restauracjami.
Miejsce to jest bardzo spokojne, co potwierdza zamknięcie praktycznie wszystkie około 22. Po tej godzinie już trudno będzie Wam znaleźć jakiś bar czy restaurację. Ludzie głównie gromadzą się w okolicy portu, gdzie znajdziecie także masę sklepów z pamiątkami i biur podróży, które zabiorą Was na snurkowanie czy pobliski Lombok, żeby wspiąć się na wulkan.
Nie ma co się oszukiwać i trzeba powiedzieć o olbrzymim zaniedbaniu wyspy. Śmieci można znaleźć na każdym kroku, a głównie w centralnej części, gdzie żyją lokalsi. To tam zobaczycie rozwalające się gospodarstwa i wielkie hałdy śmieci. W sumie na Gili Air jest około 450 rodzin, jednak nie każdy ma dach nad głową. Są ludzie, którzy mieszkają w namiotach, a w dzień robią z nich stoiska handlowe. Na wyspie znajdziemy także meczet, bowiem to muzułmańskie miejsce. Różnic w stosunku do Bali jest naprawdę sporo i mimo, że wyspy te są tak blisko siebie to mają ze sobą niewiele wspólnego.
Obecnie na wyspie nie ma już problemu z dostępem do bankomatu i znajdziemy tu niejeden ATM. Również Internet działa sprawnie, więc posiadając własną kartę SIM będziemy cały czas mieli dobry zasięg. Wysoki sezon jest tutaj od maja do października, ale my będąc na miejscu w marcu nie mogliśmy narzekać na pogodę. Co prawda bywało pochmurnie, raz nawet zrobiło się ekstremalnie ciemno i przeszła prawdziwa nawałnica (w restauracji na świeżym powietrzu fruwało dosłownie wszystko), ale mimo to było bardzo ciepło i przyjemnie.
Naszą pierwszą noc na wyspie Air spędziliśmy w ośrodku Wake & Baked Escape, który znajduje się mniej więcej w północnym-centrum wyspy. Cena to niecałe 100 złotych za 2 osoby ze śniadaniem, czyli bardzo przyzwoicie. Również nie musieliśmy czekać na nasz pokój, a byliśmy nieco przed południem, bowiem tak przypłynął prom z Bali, a później zjedliśmy tylko skromne śniadanie w pobliskiej, hipsterskiej kawiarni.
Wake & Baked Escape mogę szczerze polecić – pokoje są duże, czyste, a obsługa bardzo pomocna. Do dyspozycji mieliśmy duży taras, a na terenie obiektu był także basen i bar, gdzie wieczorem mogliśmy wypić Bintanga (nawet po 22). Pewnie, gdyby nie wcześniejsza rezerwacja w innym hotelu na kolejne dwie noc to zostalibyśmy tutaj dłużej, bo miejsce to charakteryzowało się naprawdę świetnym stosunkiem ceny do jakości.
Zapewne zastanawiacie się co robiliśmy na Gili Air. Spacerowaliśmy, kąpaliśmy się i po prostu odpoczywaliśmy. Nie było żadnego planu. Robiliśmy dziennie kilkanaście kilometrów deptając po miękkim i ciepłym piasku. Kiedy zgłodnieliśmy to szybko zaglądaliśmy na Tripadvisora i udawaliśmy się do jakiejś niedrogiej knajpy, żeby coś zjeść i wypić. Wieczorami chodziliśmy na zachodnie wybrzeże, żeby obserwować piękne zachody słońca. Zresztą tak robili prawie wszyscy turyści.
Zostawiam Was z licznymi zdjęciami z pierwszego dnia na Gili Air. Następnie pokażę Wam kilka innych ujęć z kolejnych dwóch dni i naszej dalszej podróży. Aha, i najważniejsze! Tytuł relacji zobowiązuje, więc wróćmy do tematu sprzętowego. Cały czas z tyłu głowy miałem potrzebę jak najszybszego udania się do Dubaju i sprawdzenia czy znaleziony aparat jest mój. Czytałem też na każdym kroku o postępującym wirusie i bałem się tego co nastąpi (i jak wiemy nastąpiło) chwilę później. Mieliśmy kupione loty z Bali do Singapuru i dalej na pokładzie Scoot do Hong Kongu, skąd mieliśmy wrócić do Warszawy lotem British Airways przez Heathrow. Tym samym linie te pozwalały na darmowe zmiany i anulowanie lotów, jeżeli te były właśnie do/z Hong Kongu. Stwierdziłem, że to może być ostatnia okazja i po prostu chwyciłem za telefon i tego dnia (pierwszego na Gili) zadzwoniłem do BA i poprosiłem o anulowanie lotu. Trwało to dosłownie 5 minut i już miałem potwierdzenie „full refund” na mailu. Ze Scoot było nieco trudniej – tutaj dostanie się do agenta wymagało długiego oczekiwania na słuchawce, a pieniądze na konto wróciły po kilku miesiącach.
Tak więc na tę chwilę byliśmy na Gili bez lotu powrotnego do domu, a COVID-19 stawał się najczęstszym tematem w mediach.Kolejne dwa dni na Gili to przede wszystkim chill w innym hotelu, układanie w głowie planu powrotu do Polski przez Dubaj oraz ostatnie chwile z wypożyczonym aparatem. Do tego rozważanie co zrobimy, kiedy nie zostaniemy wpuszczeni na pokład samolotu AirAsia z Lomboku na Bali z powodu braku paszportu. Jak widzicie było sporo niewiadomych, a my nie mieliśmy w zasadzie nic zarezerwowane poza najbliższymi dwiema nocami w hotelu L'Archipel.
Zacznijmy od tego butikowego przybytku, który składa się z kilku eleganckich bungalowów z tarasami i basenu w centralnej części. Miejsce to jest bardzo zadbane i nowoczesne, więc z czystym sumieniem mogę polecić, chociaż spodziewałem się bardziej „klimatycznej” miejscówki. Plusem jest także położenie, dosłownie 3-4 minuty od plaży i wybrzeża, gdzie znajdują się dziesiątki restauracji. Z drugiej strony my najbardziej polubiliśmy zachodnią część Gili Air, gdzie znajdował się popularny „różowy” hotel. To chyba najlepsza miejscówka na całej wyspie. Dwukrotnie byliśmy tam coś zjeść i wypić.
Podsumowując nasz pobyt na wyspie Gili Air muszę ponownie przyznać, że nie zostałem oczarowany, tak samo jak miało miejsce to przed kilkoma laty z Trawangan. Nie można jednak im odmówić egzotycznego klimatu, niezłych wąskich plaż i smacznego jedzenia w nadmorskiej scenerii. Do tego w głowie pozostaną nam fajne zachody słońca. Na pewno w przyszłości dam Gili kolejną szansę, w końcu jeszcze została wyspa Meno i w końcu skupić się na snorkelingu.
Przyszedł czas na przemieszczenie się z Gili na Bali. Tym razem, tak jak Wam wspomniałem postanowiliśmy polecieć samolotem. Rano zjedliśmy dobre śniadanie (naleśniki z bananami), a następnie wymeldowaliśmy się z hotelu. Do portu dotarliśmy pieszo i kupiliśmy bilety na publiczną łódkę na Lombok. Działa ona tak, że odpływa kiedy zbierze się odpowiednia liczba pasażerów. Mieliśmy zaplanowany lot około 12 w południe, więc nie było dużo czasu, jednak po niespełna 30 minutach mieliśmy już komplet i mogliśmy popłynąć na wschód, na Lombok.
przemos74 napisał:Jestem wręcz pewny, że są tutaj dziesiątki użytkowników, którzy latali już składakiem WizzAir + Cebu na Filipiny. Ja również, teraz już po raz trzeci postanowiłem wybrać się w ten sam sposób na azjatycki kontynent. Chyba łatwiej byłoby wymienić kto nie leciał
;) U mnie w Chromie nie wyświetlają się zdjęcia, w Firefoxie już tak. Ma ktoś ten sam problem?
Skoro jednym działają zdjęcia (mi też w Chrome działa), a innym nie, to problem jest lokalny u tych, co im nie działa. Naprawcie u siebie i nie zaśmiecajcie tematu
:)
xionc napisał:Skoro jednym działają zdjęcia (mi też w Chrome działa), a innym nie, to problem jest lokalny u tych, co im nie działa. Naprawcie u siebie i nie zaśmiecajcie tematu
:)Zajrzałem w kod strony i problemem jest to, że obrazki są podlinkowane z serwera po http, a fly4free idzie po https, więc obrazki obniżają bezpieczeństwo połączenia (można je w locie podmienić i wpłynąć na wygląd strony tak w skrócie), więc niektóre przeglądarki tylko krzykną ostrzeżeniem, a niektóre takie obrazki zablokują. Problem nie do końca taki lokalny jednak
;) i najlepiej jakby robiący relacje (nie tylko tę) wrzucali obrazki na zasoby wystawione po https
8-)ps. Sorry za spam dla obserwujących relację...
Bardzo mi sie podoba Twoja relacja!Ponieważ więcej niż polowe zajmują opisy i zdjęcia jedzenia oraz fajnych hoteli do moczenia 4liter w basenach i plażach.
Jedna uwaga: W DXB zamiast Ahlan Business wybierz następnym razem Ahlan First Class Lounge. To o poziom wyżej. Ahlan First Class nie działa na PP, ale działa za to na DC lub Dragona. Druga drobna sprawa: Jeżeli w MNL dalej lecisz krajówkę to warto wziąć również Cebu (nawet gdy jest droższe od Air Asia czy PAL), ponieważ nie ma zmiany terminala to raz, a dwa że mimo tego że loty nigdy nie będą na jednym bilecie to obsługa Cebu zazwyczaj poczuwa się do odpowiedzialności tak jakby to była jedna rezerwacja i idzie się dogadać na ew. zmiany lotów itd.W Caticlanie uwaga na naciągaczy bagażowych. Chętnie wyładują i przeniosą walizki do trike'a, ale stawki mają złodziejskie za taką usługę. Wiadomo jak to jest w takich miejscach
;) Tak jak z tą taryfą w MNL.
@przemos74 Możesz podać nazwę lub pinezkę do tej knajpy przy Diniwid Road?Przy okazji: na Diniwid Beach po prawej stronie (stojąc na plaży i patrząc w ocean) jest wzgórze u podnóża którego chodziłeś tą betonową ścieżką. Jakieś dwa lata temu był tam pożar i do dziś stoją spalone chaty. Na szczycie tego wzgórza jest jakiś słynny mistrz kung-fu czy podobnego sportu walki (nie wnikałem). Podobno to człowiek mega legenda. Aktualnie pustelnik. Niektórzy podróżują przez pół świata w to miejsce mając nadzieje na lekcje u mistrza. Ot taka legenda, aczkolwiek zasłyszana już z kilku źródeł.
To będzie gdzieś w tym miejscu: https://goo.gl/maps/DGTUY68rvY1qZcPC6Tak, byłem świadkiem tego pożaru - również wtedy byłem na Boracay'u i mieszkałem bardzo blisko, widziałem wszystko z okna pokoju. A legendy nie znałem - bardzo ciekawa sprawa!
Jeszcze dwa dni wcześniej mogłem widzieć zdjęcia, wczoraj już nie. Myślałem, że to przejściowe, ale dzisiaj jest tak samo. Sprawdziłem w innych relacjach i wszędzie jest ok
:(
Nie do końca lokalny, kolega xionc opisał to na pierwszej stronie wątku. Faktycznie pomaga zmiana przeglądarki na taką, która nie będzie aż tak restrykcyjna, na przykład EDGEQuote:Zajrzałem w kod strony i problemem jest to, że obrazki są podlinkowane z serwera po http, a fly4free idzie po https, więc obrazki obniżają bezpieczeństwo połączenia (można je w locie podmienić i wpłynąć na wygląd strony tak w skrócie), więc niektóre przeglądarki tylko krzykną ostrzeżeniem, a niektóre takie obrazki zablokują. Problem nie do końca taki lokalny jednak
;) i najlepiej jakby robiący relacje (nie tylko tę) wrzucali obrazki na zasoby wystawione po https
8-)A relacja świetna, idealnie dobierasz ilość tekstu oraz obrazków, więc się nie dłuży, a można też z niej coś ciekawego wyciągnąć i nie jest to tylko zbiór fotek.
Rozmawiałem z supportem od hostingu i obecnie nie mają dostępnych darmowych certyfikatów dla tej domeny. Postaram się to jak najszybciej przenieść, żeby problem zniknął i rotacje między przeglądarkami nie były konieczne.
przemos74 napisał:Rozmawiałem z supportem od hostingu i obecnie nie mają dostępnych darmowych certyfikatów dla tej domeny. Postaram się to jak najszybciej przenieść, żeby problem zniknął i rotacje między przeglądarkami nie były konieczne.Kiedyś chciałem nawet zaproponować na forum zrobienie takiej funkcji (przełącznika), żeby dało się oglądać posty z załączonymi zdjęciami lub bez.Czasem szuka się np. jakichś faktów w znanej już relacji i zdjęcia nie dość, że muszą się załadować, to jeszcze utrudniają przegląd. A tu proszę - jest i działa
:)
Stasiek_T napisał:Kiedyś chciałem nawet zaproponować na forum zrobienie takiej funkcji (przełącznika), żeby dało się oglądać posty z załączonymi zdjęciami lub bez. Czasem szuka się np. jakichś faktów w znanej już relacji i zdjęcia nie dość, że muszą się załadować, to jeszcze utrudniają przegląd. A tu proszę - jest i działa
:)Jak @przemos74 już zepsuł niewyświetlanie naprawił wyświetlanie zdjęć, to mam coś dla Ciebie. Przetestowałem właśnie u siebie w Chrome. Robisz sobie zakładkę z takim adresem URL:Code:javascript:{$('img').hide();} i nazywasz ją np. "Ukryj obrazki".Potem otwierasz sobie relację, klikasz w tak utworzoną zakładkę i obrazki magicznie znikają
;)
przemos74 napisał:Niech jeszcze ktoś potwierdzi że jest okay i zepsuję niewyświetlanie w pozostałej części
;)wczoraj nie było, dzisiaj są
;) dawaj dalej, bo fajnie się czyta i ogląda
:)
Wróciliśmy, ale nerwowo tu jeszcze będzie i loty, które kupiliśmy nie okazały się ostatecznymi. Może ktoś zauważył, że coś w tym składaku jest nie tak?
:) Postaram się dzisiaj wrzucić kolejną część relacji.
Przesiadka w Indiach bez wizy na dwóch osobnych biletach ... Uratować sytuację mogłyby tylko 104ry dodatkowe pieczątki na kartach pokładowych
:DAlbo nie wpuścili w KUL na pokład albo jakiś fuck up w Chennai
Przesiadka w Indiach nawet z wiza tranzytowa (badz jakakolwiek inna) na dwoch osobnych biletach, tanimi liniami, nawet jesli tylko z bagazem podrecznym, w 3 GODZINY to jest sport ekstremalny.
mk89 napisał:Chcemy więcej! Co takie krótkie te odcinki ostatnio
;)?Bo to nie Netflix, nie przeczytasz wszystkiego w jeden wieczór
:)Przemos74 Nas tak przeciągnie do grudnia, a przed Bożym Narodzeniem będzie finał sezonu i rozwiązanie zagadki, co się stało z aparatem i dlaczego wycieczka nie skończyła się szczęśliwie.
yaacek napisał:mk89 napisał:Chcemy więcej! Co takie krótkie te odcinki ostatnio
;)?Bo to nie Netflix, nie przeczytasz wszystkiego w jeden wieczór
:)Przemos74 Nas tak przeciągnie do grudnia, a przed Bożym Narodzeniem będzie finał sezonu i rozwiązanie zagadki, co się stało z aparatem i dlaczego wycieczka nie skończyła się szczęśliwie.to skoro to nie Netflix to jakieś zapowiedzi wrzucaj
:) na forum jestem krótko, może i mało widziałem i czytałem ale ta relacja jest prze fajna
:) czyta się jak dobrą powieść, nie mogę się doczekać wyjaśnienia co z aparatem i jak wyglądał powrót z urlopu (zwłaszcza po tym jak wielu ludzi piszę o problemach z wizą w Indiach).
Super że takie szczęśliwe zakończenie i z powrotem i z aparatem
:) No i nie sądziłem że takie składane loty lastminute z Azji do Europy mogą być aż takie tanie
:)
Ten koniec w sumie nie był taki zły, trochę nastraszyłeś
;) Te pisane dziś relacje z ciepłych krajów, z pobytów sprzed prawie roku, to taki wirtualny powrót do normalności. Takie to trochę na niby, ale z drugiej strony zapowiedź lepszego jutra. Super się czytało. I tak jak Bali nigdy dotąd nie było moim celem, zachęciłeś mnie i się pochylę nad tym kierunkiem, dzięki!
Gaszpar napisał:@przemos74 a odzywałeś się później do Kiwi w sprawie "gwarancji" przesiadki? Tak z ciekawości pytam czy jakoś się poczuli do błędu?Ja nie kupiłem przez Kiwi, oni byli dla mnie tylko inspiracją żeby zrobić takie połączenie. Zawsze taniej wychodzi kupić 2 osobne bilety niż u nich 'jeden' z ich "gwarancją", o której słyszałem wiele złych opinii.
Gwarancja kiwi.com to pic na wodę fotomontaż. Znam wiele historii związanych z tym syfem ale dwie najgorsze to :ARN-WAW LOWMI-AMM FRZ gwarancją przesiadki.. niestety nie poinformowali,że drugi lot odbywa się z innego lotniska. Na szczęście nocna przesiadka i 200pln za taxi z lotniska załatwiło sprawę.Druga to spóźniony wizz do WAW i przesiadka do OSL. Call center kiwi stwierdziło,że trzeba kupić nowy bilet (1500pln) a oni oddadzą na drodze reklamacyjnej..Super,że dotarłeś bez utknięcia gdziekolwiek. Nauczyka dla nas wszystkich by sprawdzać terminale przy przesiadkach bezwizowych
ofer napisał:Jedna uwaga: W DXB zamiast Ahlan Business wybierz następnym razem Ahlan First Class Lounge. To o poziom wyżej. Ahlan First Class nie działa na PP, ale działa za to na DC lub Dragona. Jeżeli korzystałeś z tego saloniki to podpowiedz mi: czy Ahlan First Class Lounge jest na przylotach? i po przylocie z Polski można skorzystać z jego oferty (lecimy wizzairem z Krakowa)?
Gili Air jest naprawdę mała i można ją obejść w przeciągu 2 godzin. Większość turystów decyduje się jednak wypożyczyć rowery, żeby przemieszczać się sprawniej. Warto zaznaczyć, że nie ma tu dróg asfaltowych. Wyspa to to po prostu jedna wielka wioska z piaszczystymi drogami, skromnymi domkami i licznymi restauracjami.
Miejsce to jest bardzo spokojne, co potwierdza zamknięcie praktycznie wszystkie około 22. Po tej godzinie już trudno będzie Wam znaleźć jakiś bar czy restaurację. Ludzie głównie gromadzą się w okolicy portu, gdzie znajdziecie także masę sklepów z pamiątkami i biur podróży, które zabiorą Was na snurkowanie czy pobliski Lombok, żeby wspiąć się na wulkan.
Nie ma co się oszukiwać i trzeba powiedzieć o olbrzymim zaniedbaniu wyspy. Śmieci można znaleźć na każdym kroku, a głównie w centralnej części, gdzie żyją lokalsi. To tam zobaczycie rozwalające się gospodarstwa i wielkie hałdy śmieci. W sumie na Gili Air jest około 450 rodzin, jednak nie każdy ma dach nad głową. Są ludzie, którzy mieszkają w namiotach, a w dzień robią z nich stoiska handlowe. Na wyspie znajdziemy także meczet, bowiem to muzułmańskie miejsce. Różnic w stosunku do Bali jest naprawdę sporo i mimo, że wyspy te są tak blisko siebie to mają ze sobą niewiele wspólnego.
Obecnie na wyspie nie ma już problemu z dostępem do bankomatu i znajdziemy tu niejeden ATM. Również Internet działa sprawnie, więc posiadając własną kartę SIM będziemy cały czas mieli dobry zasięg. Wysoki sezon jest tutaj od maja do października, ale my będąc na miejscu w marcu nie mogliśmy narzekać na pogodę. Co prawda bywało pochmurnie, raz nawet zrobiło się ekstremalnie ciemno i przeszła prawdziwa nawałnica (w restauracji na świeżym powietrzu fruwało dosłownie wszystko), ale mimo to było bardzo ciepło i przyjemnie.
Naszą pierwszą noc na wyspie Air spędziliśmy w ośrodku Wake & Baked Escape, który znajduje się mniej więcej w północnym-centrum wyspy. Cena to niecałe 100 złotych za 2 osoby ze śniadaniem, czyli bardzo przyzwoicie. Również nie musieliśmy czekać na nasz pokój, a byliśmy nieco przed południem, bowiem tak przypłynął prom z Bali, a później zjedliśmy tylko skromne śniadanie w pobliskiej, hipsterskiej kawiarni.
Wake & Baked Escape mogę szczerze polecić – pokoje są duże, czyste, a obsługa bardzo pomocna. Do dyspozycji mieliśmy duży taras, a na terenie obiektu był także basen i bar, gdzie wieczorem mogliśmy wypić Bintanga (nawet po 22). Pewnie, gdyby nie wcześniejsza rezerwacja w innym hotelu na kolejne dwie noc to zostalibyśmy tutaj dłużej, bo miejsce to charakteryzowało się naprawdę świetnym stosunkiem ceny do jakości.
Zapewne zastanawiacie się co robiliśmy na Gili Air. Spacerowaliśmy, kąpaliśmy się i po prostu odpoczywaliśmy. Nie było żadnego planu. Robiliśmy dziennie kilkanaście kilometrów deptając po miękkim i ciepłym piasku. Kiedy zgłodnieliśmy to szybko zaglądaliśmy na Tripadvisora i udawaliśmy się do jakiejś niedrogiej knajpy, żeby coś zjeść i wypić. Wieczorami chodziliśmy na zachodnie wybrzeże, żeby obserwować piękne zachody słońca. Zresztą tak robili prawie wszyscy turyści.
Zostawiam Was z licznymi zdjęciami z pierwszego dnia na Gili Air. Następnie pokażę Wam kilka innych ujęć z kolejnych dwóch dni i naszej dalszej podróży. Aha, i najważniejsze! Tytuł relacji zobowiązuje, więc wróćmy do tematu sprzętowego. Cały czas z tyłu głowy miałem potrzebę jak najszybszego udania się do Dubaju i sprawdzenia czy znaleziony aparat jest mój. Czytałem też na każdym kroku o postępującym wirusie i bałem się tego co nastąpi (i jak wiemy nastąpiło) chwilę później. Mieliśmy kupione loty z Bali do Singapuru i dalej na pokładzie Scoot do Hong Kongu, skąd mieliśmy wrócić do Warszawy lotem British Airways przez Heathrow. Tym samym linie te pozwalały na darmowe zmiany i anulowanie lotów, jeżeli te były właśnie do/z Hong Kongu. Stwierdziłem, że to może być ostatnia okazja i po prostu chwyciłem za telefon i tego dnia (pierwszego na Gili) zadzwoniłem do BA i poprosiłem o anulowanie lotu. Trwało to dosłownie 5 minut i już miałem potwierdzenie „full refund” na mailu. Ze Scoot było nieco trudniej – tutaj dostanie się do agenta wymagało długiego oczekiwania na słuchawce, a pieniądze na konto wróciły po kilku miesiącach.
Tak więc na tę chwilę byliśmy na Gili bez lotu powrotnego do domu, a COVID-19 stawał się najczęstszym tematem w mediach.Kolejne dwa dni na Gili to przede wszystkim chill w innym hotelu, układanie w głowie planu powrotu do Polski przez Dubaj oraz ostatnie chwile z wypożyczonym aparatem. Do tego rozważanie co zrobimy, kiedy nie zostaniemy wpuszczeni na pokład samolotu AirAsia z Lomboku na Bali z powodu braku paszportu. Jak widzicie było sporo niewiadomych, a my nie mieliśmy w zasadzie nic zarezerwowane poza najbliższymi dwiema nocami w hotelu L'Archipel.
Zacznijmy od tego butikowego przybytku, który składa się z kilku eleganckich bungalowów z tarasami i basenu w centralnej części. Miejsce to jest bardzo zadbane i nowoczesne, więc z czystym sumieniem mogę polecić, chociaż spodziewałem się bardziej „klimatycznej” miejscówki. Plusem jest także położenie, dosłownie 3-4 minuty od plaży i wybrzeża, gdzie znajdują się dziesiątki restauracji. Z drugiej strony my najbardziej polubiliśmy zachodnią część Gili Air, gdzie znajdował się popularny „różowy” hotel. To chyba najlepsza miejscówka na całej wyspie. Dwukrotnie byliśmy tam coś zjeść i wypić.
Podsumowując nasz pobyt na wyspie Gili Air muszę ponownie przyznać, że nie zostałem oczarowany, tak samo jak miało miejsce to przed kilkoma laty z Trawangan. Nie można jednak im odmówić egzotycznego klimatu, niezłych wąskich plaż i smacznego jedzenia w nadmorskiej scenerii. Do tego w głowie pozostaną nam fajne zachody słońca. Na pewno w przyszłości dam Gili kolejną szansę, w końcu jeszcze została wyspa Meno i w końcu skupić się na snorkelingu.
Przyszedł czas na przemieszczenie się z Gili na Bali. Tym razem, tak jak Wam wspomniałem postanowiliśmy polecieć samolotem. Rano zjedliśmy dobre śniadanie (naleśniki z bananami), a następnie wymeldowaliśmy się z hotelu. Do portu dotarliśmy pieszo i kupiliśmy bilety na publiczną łódkę na Lombok. Działa ona tak, że odpływa kiedy zbierze się odpowiednia liczba pasażerów. Mieliśmy zaplanowany lot około 12 w południe, więc nie było dużo czasu, jednak po niespełna 30 minutach mieliśmy już komplet i mogliśmy popłynąć na wschód, na Lombok.