Kolejnym punktem mojego zwiedzania było wejście na górę do Kościoła św. Eufemia? Eufemii? Przed kościołem jest spory plac, z którego możemy podziwiać zatokę. W środku nie jest jakoś bardzo bogato, ale na pewno ciekawie. Sarkofag, do którego w dawnych czasach pielgrzymowano , znajduje się po prawej na wysokości ołtarz. Trasa jest oznaczona, ale i tak mało kto tam trafia. Tak konkretnie to nie wiedziałem nikogo kto by wszedł za ołtarz boczny(?) gdzie znajduje się grób.
W okolicy znajduje się jeszcze latarnia morska, ale ma jakieś pięć metrów wysokości i nie warto nawet robić jej zdjęcia. Schodzę więc ulicą Grisia do głównego placu, aby nabrać wody. To jedyne miejsce, które zaobserwowałem gdzie można się napić. Przyciski aktywacyjne są w podłodze. Wracając jednak do ulicy Grisia. Swego czasu była miejscem słynnym wśród artystów. Tutaj odbywała się coroczna wystawa prac. Obecnie nadal mamy tutaj sporo sklepów z biżuterią czy obrazami. Charakter jest jednak zupełnie inny. Być może zwróciłem na to uwagę, gdyż jeszcze w Puli natrafiłem na wystawę o Rovinj. Po II wojnie i późniejszej wyprowadzce części ludności pochodzenia włoskiego, miasto mocno się wyludniło. Władza centralna postanowiła zrobić tu kolonię artystyczną. Rzeczywiście to się udało. Wielu artystów przeprowadziło się tutaj, część przyjeżdżała tylko w okresie wakacyjnym z Zagrzebia czy Belgradu. Z czasem jednak sztuka traci na znaczeniu i zmienia się w tanią chińszczyznę (wystawa nosiła tytuł Made in China) serwowaną turystom. Jeśli się przyjrzeć, rzeczywiście tak jest sprzedawane obrazy przedstawiają głównie panoramę miasta i mają trafiać w gusta typowego turysty. Artyści, którzy woleli tworzyć, a nie być tylko rzemieślnikami nastawionymi na masówkę, po prostu wyjechali. Masowa turystyka czasami powoduje nieoczywiste rzeczy, a może i oczywiste.
-- 07 Lip 2021 09:10 --
Kolejna atrakcją to franciszkanski monastyr znajdujący się nieco z boku.
Chodzę i przeglądam sklepy z pamiątkami, ale nic ciekawego nie znajduję. W końcu w okolicach godziny 20.30 zaczyna się zachód słońca. Na ten moment do miasta zjeżdżają się ludzie. Parkingi pękają w szwach. Sam zachód nie jest ani trochę spektakularny i w ogóle nie przypomina tego co powiedziano mi w informacji turystycznej. Miejsce na najlepsze zdjęcia wcale nie powoduje, że słońce zachodzi na tle starego miasta. Taki zachód słońca można sobie obejrzeć wszędzie w okolicy, nie trzeba tu specjalnie przyjeżdżać. Nie mniej jednak robię milion zdjęć - w tym jedno jakiejś pary co mi się usadowiła w kadrze, a mi się nie chciało wstawać, żeby przejść w inne miejsce.
Chorwackie miasta nocą nie są moim zdaniem nadmiernie atrakcyjne, dlatego nie poleciłbym takiego bezsensownego czekania jak ja. Jako że miałem trochę czasu poszedłem do sklepu zrobić zakupy na następny dzień. Uporałem się na tyle szybko, że wróciłem na dworzec o godzinę za wcześnie. Na szczęście pozwolono mi pojechać wcześniejszym autobusem do Puli. Arriva oferuje bardziej komfortowe przejazdy niż "flixbus". Siedzenia są wygodniejsze i mają więcej miejsca na nogi, internet działa, a standardowa cena jest właściwie ta sama czyli 41 kun.Mała aktualizacja z promu, bo następny przystanek to Zadar. W dniu dzisiejszym przestankami były kolejno: Susak, Mali Lošinj, Ilovik i Silba. Sama trasa nie powala widokami. Mam mieszane uczucia czy warto było zapłacić o jakieś 50% więcej niż za autobus. A skoro już o płaceniu, to okazało się, że tylko gotówką. Powiedzieli mi, żebym poszedł do pobliskiego bankomatu. Odpowiedziałem, że przy wysokości prowizji za wypłatę, to ja podziękuję za bilet. W sumie nie mam pojęcia, może i mam nawet bezpłatne bankomaty, ale wolałem nie ryzykować. Powtórzyłem jeszcze raz historię jak to wczoraj dzwonili do nich z pytaniem o płatność kartą i wszystko miało być ok. Trochę podebatowali i wymyślili rozwiązanie. Miałem kupić bilet na inny dzień na ich stronie. Przypominam, że bilety sprzedają na co najmniej dwa dni przed wypłynięciem. Nagle magicznie nic nie trzeba było drukować i mogłem wejść na pokład z pdfem. Ci, którzy nie mają biletów i chcą zapłacić gotówką na pokładzie, proszeni są o zostawienie dowodu do czasu zapłaty. Sam statek prawie sunie po wodzie. Miejsca jest sporo, siedzenia są wygodne, choć dość ciasno ustawione, jak na statek, żadne ryanair. Internet jest, choć na początku było wywieszone złe hasło. Okna są brudne, więc widoki prezentują się jeszcze bardziej średnio. W czasie gdy statek płynie nie można wyjść na zewnątrz. Natomiast gdy jest przystanek otwierają drzwi z przodu na kilka minut. Wysiadający i wsiadający są obsługiwani drzwiami z tyłu, więc można spokojnie robić zdjęcia stojąc z przodu. Bar jakiś jest, ale obsługa tylko w nim bywa i głównie serwuje kawę. Cała taka przygoda kosztuje 200 kun za trasę Pula-Zadar. Statek płynie 6 godzin.Po zameldowaniu się - nie miałem ochoty na nic innego niż plaża. Dzisiaj było strasznie gorąco, a dość długi spacer wzdłuż asfaltowej drogi na pewno nie pomógł. Jak się dowiedziałem okoliczne plaże to pierwsza klasa. Mam wrażenie, że Bałtyk mnie zbyt rozpieścił. Nie uważam kawałka bardziej zdobnej płyty chodnikowej z ławeczkami za plażę, nawet gdy w okolicy rosną drzewa. Gdy poszedłem dalej znalazłem co prawda plażę wyglądającą bardziej malowniczo, ale nadal jak na standardy plaży jako plaży a nie tła, to była dość kiepska.
Gdy słońce trochę osłabło udałem się na stare miasto. Gdy już dotarłem zorientowałam się, że nie mam maseczki. Specjalnie się nawet wracałem do pokoju by wziąć gotówkę na wejście na wieżę, maska leżała obok, ale nie. Przez chwilę rozważałem powrót, ale było nadal zbyt gorąco. Trudno - nie będę jadł i nigdzie nie wejdę, ale nie wracam. Samo stare miasto można przejść dość szybko. Jest ładnie, ale żeby specjalnie tu przyjeżdżać, to chyba nie.
Nie tylko kościołami człowiek żyje. Dziwna sprawa, że niektóre są płatne. Poza Wenecją się chyba z tym nie spotkałem, by było to dość powszechne w mieście.
Ostatnia ważna atrakcja jaką zaliczyłem jest zachód słońca. Znowu nic nadzwyczajnego, ale mają tu coś, czego nazwy nie pamiętam, co sprawia, że zachód jest niezapomniany. Okazało się, że świecą światełka w podłożu i to już po zachodzie. Obok są też organy wodne, których dźwięk powoduje płacz małych dzieci. Takie atrakcje w stylu festynu w Mielnie, na którym nigdy nie byłem, u pewnie nic takiego nie istnieje. Siedzę tu dwie godziny, żeby było ciemno i żeby zobaczyć miasto nocą. Obok, już czwarty raz, jacyś kolesie dają przedstawienie. Ludzie bez maseczek stoją ściśnięci jak sardynki. Panie jaka pandemia. No i w końcu jesteśmy na zewnątrz. Biznes as usual przedpandemicznie. Trochę fajnie, a trochę wszyscy są już tak rozluźnieni, że już żadnych nowych obostrzeń nikt skutecznie nie wprowadzi. Oby nie były potrzebne.
Ostatnia noc była nieco bardziej szalona przez co moje wrażenia z Zadaru momentalnie się poprawiły. Niestety oznacza to, że rano było ciężko. Poszedłem na stare miasto na wieżę i na wiele więcej nie starczyło mi czasu. Czas się zbierać na lotnisko. Poniżej kilka zdjęć miasta nocą i kilka z dzisiejszej wizyty na wieży i drogi do niej.
To już ostatni post w tej relacji. Zamieszczę tutaj również krótkie podsumowanie.
Na lotnisko docieram z moim hostem, dzięki czemu mogę wyjść półtorej godziny później. Jako, że port lotniczy w Zadarze jest mały, to autobus rzadko tam jeździ. Dzisiaj np. miałem do wyboru wyjazd o 12 lub 14. Ten drugi zważywszy na wylot o 15:05 wydawał się ryzykowny. Autobus jedzie podobno ok. 25 minut i kosztuje 25 kun.
Kontrola przeszła sprawnie. Jakaś dziewczyna przede mną miała za duży bagaż i nie chcieli jej puścić. Powiedziała, że zawsze tak lata. O dziwo, wystarczyło. Miała tylko pamiętać na przyszłość. Odprawa przy gate poszła już gorzej. Wygonili ludzi na słońce i kazali czekać, aż prawie wszyscy zostaną odprawieni. Dzisiaj było mega gorąco, a lotniskowy asfalt czy inny beton na pewno nie pomagał. Sam lot odbył się maszyną Laudy. Wypełniony był może w 3/4. Jakiś człowiek podobno wygrał milion w zdrapce, ale nie wiem czy to prawda. Byłaby to chyba pierwsza taka nagroda w historii. Zdaje się, że żeby ją wygrać trzeba wybrać jakąś kopertę, więc być może wygrał tylko możliwość wygranej.
Po godzinie i trzech kwadransach wylądowaliśmy w naszym pięknym baraku w Modlinie. Polska przywitała nas burzą na przystanku w Modlinie.
Podsumowanie Zacznę od tego, że chyba zgodzę się z autorem tematu, który próbuje zrozumieć fenomen Chorwacji. Mam mieszane uczucia. Moim zdaniem nie zobaczyłem niczego wyjątkowego. Ceny także jakieś zastanawiająco wysokie. Może to wynikać z czynnika psychologicznego, bo Kuna jest warta sześćdziesiąt kilka groszy. Jednak nawet dzieląc ceny na dwa spożywka była droższa. Jedzenie na mieście miało bardziej zbliżone ceny. Zdecydowanie wolę płacić w euro, wydaje się tanio. Jeśli miałbym wybrać jedno z trzech miast to wybrałbym Rijeke, choć przed wyjazdem myślałem, że będzie na trzecim miejscu. Rovinj jest oczywiście jeszcze lepszy, ale to moim zdaniem miasto na półdniówkę. Ile wydałem na miejscu, to nawet nie chcę wiedzieć, ale sporo. Podam tylko ceny transportu, bo to może być jakiś punkt odniesienia. Lot z Zielonej Góry do Rijeki - 72 zł Autobus z lotniska do Rijeki - 55HKR Przejazd Rijeka - Pula 59 zł lub 98HKR Bilet na trasie Rovinj - Pula - 41 HKR Prom Pula - Zadar - 200HKR Autobus na lotnisko w Zadarze - 25HKR
Dziękuję wszystkim czytelnikom za wspólną podróż i lajki. Już jutro lub w sobotę zapraszam na nową relację live pod roboczym tytułem "Bajońskie Sumy, Seba, Matka Boska i Papież". Niedługo nadejdzie dla mnie posucha w podróżowaniu, a jakoś te punkty trzeba zdobyć.
:lol:
Ja wybrałem taką opcję "zaliczenia" lotniska w Babimoście + także dla mnie do tej pory dziewiczych Szyman:Wylot w sobotę z Szyman do Rijeki, powrót w niedzielę z Rijeki do Zielonej
W Nowym Kramsku spedzalem wakacje jako dziecko i w tym roku tez bylem przez tydzien. Mieszkalem 200m w linii prostej od IEG. Idealne miejsce na "nicnierobienie". [emoji3]
kacper451 napisał:To w takim razie ja inauguracyjnie wracam do Zielonej.Tak więc piątka do przybicia na lotnisku w Rijece
:)Piątka była przybita z kimś innym
:D
Byłem w tym miejscu w Zadarze w zeszłym roku i naprawdę te tłumy bez maseczek (nie było obowiązku ich noszenia) powodowały bardzo duży dyskomfort i bardzo szybko stamtąd uciekliśmy.
Kolejnym punktem mojego zwiedzania było wejście na górę do Kościoła św. Eufemia? Eufemii? Przed kościołem jest spory plac, z którego możemy podziwiać zatokę. W środku nie jest jakoś bardzo bogato, ale na pewno ciekawie. Sarkofag, do którego w dawnych czasach pielgrzymowano , znajduje się po prawej na wysokości ołtarz. Trasa jest oznaczona, ale i tak mało kto tam trafia. Tak konkretnie to nie wiedziałem nikogo kto by wszedł za ołtarz boczny(?) gdzie znajduje się grób.
W okolicy znajduje się jeszcze latarnia morska, ale ma jakieś pięć metrów wysokości i nie warto nawet robić jej zdjęcia. Schodzę więc ulicą Grisia do głównego placu, aby nabrać wody. To jedyne miejsce, które zaobserwowałem gdzie można się napić. Przyciski aktywacyjne są w podłodze.
Wracając jednak do ulicy Grisia. Swego czasu była miejscem słynnym wśród artystów. Tutaj odbywała się coroczna wystawa prac. Obecnie nadal mamy tutaj sporo sklepów z biżuterią czy obrazami. Charakter jest jednak zupełnie inny. Być może zwróciłem na to uwagę, gdyż jeszcze w Puli natrafiłem na wystawę o Rovinj. Po II wojnie i późniejszej wyprowadzce części ludności pochodzenia włoskiego, miasto mocno się wyludniło. Władza centralna postanowiła zrobić tu kolonię artystyczną. Rzeczywiście to się udało. Wielu artystów przeprowadziło się tutaj, część przyjeżdżała tylko w okresie wakacyjnym z Zagrzebia czy Belgradu. Z czasem jednak sztuka traci na znaczeniu i zmienia się w tanią chińszczyznę (wystawa nosiła tytuł Made in China) serwowaną turystom. Jeśli się przyjrzeć, rzeczywiście tak jest sprzedawane obrazy przedstawiają głównie panoramę miasta i mają trafiać w gusta typowego turysty. Artyści, którzy woleli tworzyć, a nie być tylko rzemieślnikami nastawionymi na masówkę, po prostu wyjechali. Masowa turystyka czasami powoduje nieoczywiste rzeczy, a może i oczywiste.
-- 07 Lip 2021 09:10 --
Kolejna atrakcją to franciszkanski monastyr znajdujący się nieco z boku.
Chodzę i przeglądam sklepy z pamiątkami, ale nic ciekawego nie znajduję. W końcu w okolicach godziny 20.30 zaczyna się zachód słońca. Na ten moment do miasta zjeżdżają się ludzie. Parkingi pękają w szwach. Sam zachód nie jest ani trochę spektakularny i w ogóle nie przypomina tego co powiedziano mi w informacji turystycznej. Miejsce na najlepsze zdjęcia wcale nie powoduje, że słońce zachodzi na tle starego miasta. Taki zachód słońca można sobie obejrzeć wszędzie w okolicy, nie trzeba tu specjalnie przyjeżdżać. Nie mniej jednak robię milion zdjęć - w tym jedno jakiejś pary co mi się usadowiła w kadrze, a mi się nie chciało wstawać, żeby przejść w inne miejsce.
Chorwackie miasta nocą nie są moim zdaniem nadmiernie atrakcyjne, dlatego nie poleciłbym takiego bezsensownego czekania jak ja. Jako że miałem trochę czasu poszedłem do sklepu zrobić zakupy na następny dzień. Uporałem się na tyle szybko, że wróciłem na dworzec o godzinę za wcześnie. Na szczęście pozwolono mi pojechać wcześniejszym autobusem do Puli. Arriva oferuje bardziej komfortowe przejazdy niż "flixbus". Siedzenia są wygodniejsze i mają więcej miejsca na nogi, internet działa, a standardowa cena jest właściwie ta sama czyli 41 kun.Mała aktualizacja z promu, bo następny przystanek to Zadar. W dniu dzisiejszym przestankami były kolejno: Susak, Mali Lošinj, Ilovik i Silba. Sama trasa nie powala widokami. Mam mieszane uczucia czy warto było zapłacić o jakieś 50% więcej niż za autobus. A skoro już o płaceniu, to okazało się, że tylko gotówką. Powiedzieli mi, żebym poszedł do pobliskiego bankomatu. Odpowiedziałem, że przy wysokości prowizji za wypłatę, to ja podziękuję za bilet. W sumie nie mam pojęcia, może i mam nawet bezpłatne bankomaty, ale wolałem nie ryzykować. Powtórzyłem jeszcze raz historię jak to wczoraj dzwonili do nich z pytaniem o płatność kartą i wszystko miało być ok. Trochę podebatowali i wymyślili rozwiązanie. Miałem kupić bilet na inny dzień na ich stronie. Przypominam, że bilety sprzedają na co najmniej dwa dni przed wypłynięciem. Nagle magicznie nic nie trzeba było drukować i mogłem wejść na pokład z pdfem. Ci, którzy nie mają biletów i chcą zapłacić gotówką na pokładzie, proszeni są o zostawienie dowodu do czasu zapłaty.
Sam statek prawie sunie po wodzie. Miejsca jest sporo, siedzenia są wygodne, choć dość ciasno ustawione, jak na statek, żadne ryanair. Internet jest, choć na początku było wywieszone złe hasło. Okna są brudne, więc widoki prezentują się jeszcze bardziej średnio. W czasie gdy statek płynie nie można wyjść na zewnątrz. Natomiast gdy jest przystanek otwierają drzwi z przodu na kilka minut. Wysiadający i wsiadający są obsługiwani drzwiami z tyłu, więc można spokojnie robić zdjęcia stojąc z przodu. Bar jakiś jest, ale obsługa tylko w nim bywa i głównie serwuje kawę.
Cała taka przygoda kosztuje 200 kun za trasę Pula-Zadar. Statek płynie 6 godzin.Po zameldowaniu się - nie miałem ochoty na nic innego niż plaża. Dzisiaj było strasznie gorąco, a dość długi spacer wzdłuż asfaltowej drogi na pewno nie pomógł. Jak się dowiedziałem okoliczne plaże to pierwsza klasa. Mam wrażenie, że Bałtyk mnie zbyt rozpieścił. Nie uważam kawałka bardziej zdobnej płyty chodnikowej z ławeczkami za plażę, nawet gdy w okolicy rosną drzewa. Gdy poszedłem dalej znalazłem co prawda plażę wyglądającą bardziej malowniczo, ale nadal jak na standardy plaży jako plaży a nie tła, to była dość kiepska.
Gdy słońce trochę osłabło udałem się na stare miasto. Gdy już dotarłem zorientowałam się, że nie mam maseczki. Specjalnie się nawet wracałem do pokoju by wziąć gotówkę na wejście na wieżę, maska leżała obok, ale nie. Przez chwilę rozważałem powrót, ale było nadal zbyt gorąco. Trudno - nie będę jadł i nigdzie nie wejdę, ale nie wracam. Samo stare miasto można przejść dość szybko. Jest ładnie, ale żeby specjalnie tu przyjeżdżać, to chyba nie.
Nie tylko kościołami człowiek żyje. Dziwna sprawa, że niektóre są płatne. Poza Wenecją się chyba z tym nie spotkałem, by było to dość powszechne w mieście.
Ostatnia ważna atrakcja jaką zaliczyłem jest zachód słońca. Znowu nic nadzwyczajnego, ale mają tu coś, czego nazwy nie pamiętam, co sprawia, że zachód jest niezapomniany. Okazało się, że świecą światełka w podłożu i to już po zachodzie. Obok są też organy wodne, których dźwięk powoduje płacz małych dzieci. Takie atrakcje w stylu festynu w Mielnie, na którym nigdy nie byłem, u pewnie nic takiego nie istnieje. Siedzę tu dwie godziny, żeby było ciemno i żeby zobaczyć miasto nocą. Obok, już czwarty raz, jacyś kolesie dają przedstawienie. Ludzie bez maseczek stoją ściśnięci jak sardynki. Panie jaka pandemia. No i w końcu jesteśmy na zewnątrz. Biznes as usual przedpandemicznie. Trochę fajnie, a trochę wszyscy są już tak rozluźnieni, że już żadnych nowych obostrzeń nikt skutecznie nie wprowadzi. Oby nie były potrzebne.
Ostatnia noc była nieco bardziej szalona przez co moje wrażenia z Zadaru momentalnie się poprawiły. Niestety oznacza to, że rano było ciężko. Poszedłem na stare miasto na wieżę i na wiele więcej nie starczyło mi czasu. Czas się zbierać na lotnisko. Poniżej kilka zdjęć miasta nocą i kilka z dzisiejszej wizyty na wieży i drogi do niej.
To już ostatni post w tej relacji. Zamieszczę tutaj również krótkie podsumowanie.
Na lotnisko docieram z moim hostem, dzięki czemu mogę wyjść półtorej godziny później. Jako, że port lotniczy w Zadarze jest mały, to autobus rzadko tam jeździ. Dzisiaj np. miałem do wyboru wyjazd o 12 lub 14. Ten drugi zważywszy na wylot o 15:05 wydawał się ryzykowny. Autobus jedzie podobno ok. 25 minut i kosztuje 25 kun.
Kontrola przeszła sprawnie. Jakaś dziewczyna przede mną miała za duży bagaż i nie chcieli jej puścić. Powiedziała, że zawsze tak lata. O dziwo, wystarczyło. Miała tylko pamiętać na przyszłość. Odprawa przy gate poszła już gorzej. Wygonili ludzi na słońce i kazali czekać, aż prawie wszyscy zostaną odprawieni. Dzisiaj było mega gorąco, a lotniskowy asfalt czy inny beton na pewno nie pomagał.
Sam lot odbył się maszyną Laudy. Wypełniony był może w 3/4. Jakiś człowiek podobno wygrał milion w zdrapce, ale nie wiem czy to prawda. Byłaby to chyba pierwsza taka nagroda w historii. Zdaje się, że żeby ją wygrać trzeba wybrać jakąś kopertę, więc być może wygrał tylko możliwość wygranej.
Po godzinie i trzech kwadransach wylądowaliśmy w naszym pięknym baraku w Modlinie. Polska przywitała nas burzą na przystanku w Modlinie.
Podsumowanie
Zacznę od tego, że chyba zgodzę się z autorem tematu, który próbuje zrozumieć fenomen Chorwacji. Mam mieszane uczucia. Moim zdaniem nie zobaczyłem niczego wyjątkowego. Ceny także jakieś zastanawiająco wysokie. Może to wynikać z czynnika psychologicznego, bo Kuna jest warta sześćdziesiąt kilka groszy. Jednak nawet dzieląc ceny na dwa spożywka była droższa. Jedzenie na mieście miało bardziej zbliżone ceny. Zdecydowanie wolę płacić w euro, wydaje się tanio.
Jeśli miałbym wybrać jedno z trzech miast to wybrałbym Rijeke, choć przed wyjazdem myślałem, że będzie na trzecim miejscu. Rovinj jest oczywiście jeszcze lepszy, ale to moim zdaniem miasto na półdniówkę.
Ile wydałem na miejscu, to nawet nie chcę wiedzieć, ale sporo. Podam tylko ceny transportu, bo to może być jakiś punkt odniesienia.
Lot z Zielonej Góry do Rijeki - 72 zł
Autobus z lotniska do Rijeki - 55HKR
Przejazd Rijeka - Pula 59 zł lub 98HKR
Bilet na trasie Rovinj - Pula - 41 HKR
Prom Pula - Zadar - 200HKR
Autobus na lotnisko w Zadarze - 25HKR
Dziękuję wszystkim czytelnikom za wspólną podróż i lajki. Już jutro lub w sobotę zapraszam na nową relację live pod roboczym tytułem "Bajońskie Sumy, Seba, Matka Boska i Papież". Niedługo nadejdzie dla mnie posucha w podróżowaniu, a jakoś te punkty trzeba zdobyć. :lol: