Do wioski Bintang dotarłem po chwili i wzbudziłem sporą sensację, gdyż byłem jedynym turystą. Od razu raźnym krokiem udałem się do hostelu/restauracji Bintang Bolong, gdzie zjadłem przepyszną rybkę z frytkami i - UWAGA - cebulą. Po pysznym jedzonku swoje kroki skierowałem z powrotem do wioski. Nie bardzo mając co ze sobą zrobić pooglądałem ogromne baobaby (ale tak naprawdę ogromne) i w końcu podszedłem na jakiś przystanek zapytać kiedy przyjedzie bus. Dostałem odpowiedź, że "soon". (Soon, które nigdy nie nastąpiło tak w ogóle). Podbiegły do mnie oczywiście dzieci i ku mojemu przerażeniu, ale nie dałem tego po sobie poznać, jedno z nich, pewnie maks 12-letnia dziewczynka była w ciąży... Generalnie dzieci pytały mnie czy jestem muzułmaninem i mocno interesowały się moimi tatuażami. Podszedł do mnie też jakiś starszy mieszkaniem wioski i zaprosił mnie do siebie do domu. Trochę pogadał, w sumie to nie wiem o czym, bo nie mówił ani po angielsku ani po francusku. Pokazał mi swój telewizor, tabliczkę ze swoim nazwiskiem. Po kilku minutach pożegnaliśmy się i uznałem, że wracam z buta do głównej drogi, może coś się trafi. Nie uszedłem 500 metrów, a zaczepiła mnie mega ładna dziewczyna z pobliskiej szkoły dla kobiet. Zaprosiła mnie na herbatę z jakimiś innymi trzema koleżankami, oczywiście nie odmówiłem. Picie herbaty odbyło się pod jakimś drzewem i muszę przyznać, że była bardzo smaczna. Dałem im za to jakieś w przeliczeniu 20 zł (a tak naprawdę to same się dopraszały
:lol: ). Minęło kilka chwil na wymianie uprzejmości i postanowiłem znowu zawinąć się w stronę drogi, zwłaszcza że robiło się już późno. Żeby nie to, że po drodze zawinął mnie jakiś przyjazny człowiek na skuterze to do drogi spokojnie szedłbym 2 godziny i byłoby już po zachodzie słońca. Udało się jednak dość sprawnie wrócić do Serrekundy i potem do Banjulu.
Następny dzień to szybki wypad na plażę, gdzie pierwszy raz spotkałem się z taką praktyką, że chodzili po niej dobrze zbudowani lokalni chłopcy i wyrywali stare Brytyjki (których była dosłownie garstka). Popołudniu udałem się już na Banjul Airport, na którym w pewnym momencie wysiadł cały prąd. Trochę miałem nadzieję, że nie padnie jak będzie startował mój samolot.
Kończąc relację dodam, że lot powrotny miałem przez Barcelonę. Lądowaliśmy o 4 nad ranem, chwilę spania na ławce, chodzenie po Barcelonie i powrót popołudniu do Warszawy.
Podsumowując: cała trasa to było 2800 kilometrów i trwała 13 dni. Pieniędzy nie wydałem dużo, bo jednak poza lotami na miejscu płaci się dość mało, zwłaszcza jeśli tak jak ja śpi się głównie po tanich hostelach. Tekstu wyszło 5 stron A4, a zdjęć 112, więc mam nadzieję, że w jakimś stopniu będzie oddany klimat podróży. Mam nadzieję, że relacja się spodoba. Do następnego
:ugeek:Czytać czytać
;) Dziękuję
:)
marcino123 napisał:
Ależ konkret wjechał
:D
Bardzo dziękuję, super wspomnienia mam z tej podróży, mam pewne plany związane z Afryką na ten rok również, ale zobaczymy
:DWiza płatna na granicy, +- 250 zł.
Super!!! No i znowu jak przy relacji @tropikey z Jukatanu mialem dylemat, czytac, czy zostawic....bo to jeden z moich nastepnych planow...
:-)Dzieki @irae!
Czytać czytać
;) Dziękuję
:)marcino123 napisał:Ależ konkret wjechał
:DBardzo dziękuję, super wspomnienia mam z tej podróży, mam pewne plany związane z Afryką na ten rok również, ale zobaczymy
:D
irae napisał:Nie przesadzam, wydaje mi się że we dwóch spokojnie wypili pierwszego wieczoru 20 piw. Jest to o tyle śmieszne, że kilka godzin wcześniej targowaliśmy się wspólnie o tańszą jajecznicęMłody zawsze zdziwiony. Po trudach podróży trzeba odreagować. A że picie drogo wyszło? No cóż. Przecież zaoszczędzili na jajecznicy;-)A tak na poważnie. Świetna relacja. Pisz kolejne, dobrze się czyta.
fajna relacja, niebanalny kierunekSt. Louis jest świetne, Dakar paskudny ale będąc w Dakarze trzeba było skoczyć na mega klimatyczną wyspę wpisaną zresztą na UNESCO île de Gorée.przejechałem trochę wybrzeża od Mbour przez Dakar do St. Louis i syf na plażach straszny, zdziwiony jestem, że tak czysto na Langue De Barbarie (tam akurat nie byłem) bo trochę bardziej na północ jeden wielki śmietnik
Dziękuję bardzo
:)Mam w zanadrzu 3 tygodniową trasę Singapur - Hanoi, ale nie mogę się zebrać.I myślę, że w te wakacje ze 2 fajne wycieczki przede mną
:)
Ekstra! Juz prawie dwa lata nie bylem w Podrozy przez duze "P"
:D Europejskie city breaki w dobie covida, nie daja mi nawet namiastki tego podrozniczego kopa. Chyba juz czas powoli wracac do przedpandemicznego trybu zycia
:D
Świetna podróż. Mauretania - mój wymarzony acz niezrealizowany plan - mieliśmy bilety na przełom marca i kwietnia 2020, podróż w drugą stronę - z Senegalu do Mauretanii. Bardzo ciekawa relacja - nie za krótka i nie za długa, tak jak piszesz. No i zdjęcia z miejscowymi pięknościami! Trzeba się przymierzyć ponownie do tego kierunku.
gecko napisał:Ekstra! Juz prawie dwa lata nie bylem w Podrozy przez duze "P"
:D Europejskie city breaki w dobie covida, nie daja mi nawet namiastki tego podrozniczego kopa. Chyba juz czas powoli wracac do przedpandemicznego trybu zycia
:DNie wszędzie, ale w kilka fajnych miejsc można już spokojnie się dostać i budować zacnego tripa.Quote:Świetna podróż. Mauretania - mój wymarzony acz niezrealizowany plan - mieliśmy bilety na przełom marca i kwietnia 2020, podróż w drugą stronę - z Senegalu do Mauretanii. Bardzo ciekawa relacja - nie za krótka i nie za długa, tak jak piszesz. No i zdjęcia z miejscowymi pięknościami! Trzeba się przymierzyć ponownie do tego kierunku.Mauretania jest super, bo poza wrażeniem bycia trochę w innym czasie to przynajmniej tak jest u mnie, można nabrać fajnego dystansu do życia.Quote:Rewelacyjna relacja, już kilka razy się przymierzałem do podobnej trasy, po tej herbacie... rozwiałeś moje wszelkie wątpliwości
:DZdecydowanie łatwo nawiązać tam kontakt międzyludzki, większa otwartość.
Do wioski Bintang dotarłem po chwili i wzbudziłem sporą sensację, gdyż byłem jedynym turystą. Od razu raźnym krokiem udałem się do hostelu/restauracji Bintang Bolong, gdzie zjadłem przepyszną rybkę z frytkami i - UWAGA - cebulą.
Po pysznym jedzonku swoje kroki skierowałem z powrotem do wioski. Nie bardzo mając co ze sobą zrobić pooglądałem ogromne baobaby (ale tak naprawdę ogromne) i w końcu podszedłem na jakiś przystanek zapytać kiedy przyjedzie bus. Dostałem odpowiedź, że "soon". (Soon, które nigdy nie nastąpiło tak w ogóle).
Podbiegły do mnie oczywiście dzieci i ku mojemu przerażeniu, ale nie dałem tego po sobie poznać, jedno z nich, pewnie maks 12-letnia dziewczynka była w ciąży... Generalnie dzieci pytały mnie czy jestem muzułmaninem i mocno interesowały się moimi tatuażami. Podszedł do mnie też jakiś starszy mieszkaniem wioski i zaprosił mnie do siebie do domu. Trochę pogadał, w sumie to nie wiem o czym, bo nie mówił ani po angielsku ani po francusku. Pokazał mi swój telewizor, tabliczkę ze swoim nazwiskiem. Po kilku minutach pożegnaliśmy się i uznałem, że wracam z buta do głównej drogi, może coś się trafi. Nie uszedłem 500 metrów, a zaczepiła mnie mega ładna dziewczyna z pobliskiej szkoły dla kobiet. Zaprosiła mnie na herbatę z jakimiś innymi trzema koleżankami, oczywiście nie odmówiłem. Picie herbaty odbyło się pod jakimś drzewem i muszę przyznać, że była bardzo smaczna. Dałem im za to jakieś w przeliczeniu 20 zł (a tak naprawdę to same się dopraszały :lol: ). Minęło kilka chwil na wymianie uprzejmości i postanowiłem znowu zawinąć się w stronę drogi, zwłaszcza że robiło się już późno. Żeby nie to, że po drodze zawinął mnie jakiś przyjazny człowiek na skuterze to do drogi spokojnie szedłbym 2 godziny i byłoby już po zachodzie słońca. Udało się jednak dość sprawnie wrócić do Serrekundy i potem do Banjulu.
Następny dzień to szybki wypad na plażę, gdzie pierwszy raz spotkałem się z taką praktyką, że chodzili po niej dobrze zbudowani lokalni chłopcy i wyrywali stare Brytyjki (których była dosłownie garstka). Popołudniu udałem się już na Banjul Airport, na którym w pewnym momencie wysiadł cały prąd. Trochę miałem nadzieję, że nie padnie jak będzie startował mój samolot.
Kończąc relację dodam, że lot powrotny miałem przez Barcelonę. Lądowaliśmy o 4 nad ranem, chwilę spania na ławce, chodzenie po Barcelonie i powrót popołudniu do Warszawy.
Podsumowując: cała trasa to było 2800 kilometrów i trwała 13 dni. Pieniędzy nie wydałem dużo, bo jednak poza lotami na miejscu płaci się dość mało, zwłaszcza jeśli tak jak ja śpi się głównie po tanich hostelach.
Tekstu wyszło 5 stron A4, a zdjęć 112, więc mam nadzieję, że w jakimś stopniu będzie oddany klimat podróży.
Mam nadzieję, że relacja się spodoba.
Do następnego :ugeek:Czytać czytać ;) Dziękuję :)
Bardzo dziękuję, super wspomnienia mam z tej podróży, mam pewne plany związane z Afryką na ten rok również, ale zobaczymy :DWiza płatna na granicy, +- 250 zł.