Wczoraj nawet nawet udało mi się znaleźć miejsce, w którym nie dość że jest lane piwo, to na dodatek nikt się nie obraża, że można nie chcieć konsumpcji. I w dodatku nie płaci się haraczu za obsługę. Co prawda byłem jedynym klientem, co jak na godzinę dwudziestą jest nietypowe, ale - na tyle na ile rozumiem portugalski - to chyba dopiero się o tej porze przybytek otwiera. I widziałem cenę za wino. Więc chciałem to sprawdzić dzisiaj.
Cóż. Błąd. Duży błąd. Najwyraźniej per vinho nie określa się napoju z winogron. Tylko jakiś słodki ulepkowaty płyn będący połączeniem porzeczki i jakieś multiwitaminy. Ponoć z alkoholem. Tyle dobrze, że wziąłem średniej wielkości pojemnik. Ale bez wątpienia wstrząsające doświadczenie. Nie polecam.
Nie do końca jestem przekonany do tego miejsca, bowiem po pierwsze dystrybutor do lania piwa pan podpinał wczoraj do prądu jak miał mi nalać (i wyłączył zaraz po), a nie wiem czy to nie powinno być włączone na stałe. A i nie jestem pewien czy przypadkiem część mojego piwa nie zostało nalane z wczorajszych resztek. Bo coś tam przyniósł z zaplecza co wyglądało na 1/3 kubka wypełnionego piwem z kiedyś, a potem już tego nie odniósł...
A poza tym, jak wszędzie na wyspie, do wyboru są lokalne siki zwane brahma, międzynarodowe siki zwane Heineken oraz niewiadomojakie popłuczyny po sikach zwane skol oraz antarktika. Wszystkie dobre na ugaszenie pragnienia (dużego), ale nie do picia dla przyjemności. A że wino aż takie popularne tutaj nie jest, to troszkę ciężko znaleźć przyjemność w sączeniu tych wytworów przemysłowego piwowarstwa. I na dodatek jeszcze te "wino". Obrzydlistwo.
Jeszcze może wspomnę o moim wczorajszym obiedzie. Poszedłem do miejsca reklamującego się jako bufet samoobsługowy. Wszystko fajnie, ale dopiero przy tym bufecie była informacja ze jedna sztuka mięsa (pardon, proteiny) per klient. A takie bardzo rachityczne były te sztuki. Plus dużo węglowodanowych wypełniaczy i 3 sałatki. Sałata, pieczona dynia z lodówki oraz pieczony bakłażan w kostce. Też z lodówki. Ale nie był to mój najgorszy obiad tutaj [emoji16] nie polecam żadnych adresów jadłodajni, bo jeszcze nie trafiłem na taką, do której chciałbym wrócić. Ale jutro coś na ten temat napiszę.
piotrkr napisał:
Strasznie ponure te zdjęcia bez słońca
:)
Tak, wczoraj pogoda była mało przyjemna - nie wiem czy to przez to, ale nie mam też innej koncepcji, wieczorem ludzi na ulicach było o połowę mniej, a z 20% knajp było zamkniętych. Po zmroku zrobiło się na tyle chłodno, że wyciągnąłem polar, chomikowany na powrót do Europejskiej pogody...
Ale dzisiaj się zapowiada słonecznie. Co jest miłe, bo to mój ostatni pełny dzień tutaj i mam ambitne plany kąpielowe.
Dzisiaj to ostatni dzień na wyspie, więc wypadałoby wykorzystać go w pełni. A że bilet mam na rejs dookoła wyspy i pogoda zapowiada się bardzo dobrze, to jestem dobrej myśli.
Widzę że wyjście słońca naprawdę dużo zmienia - pod agencjami oferującymi rejsy jest dużo osób a i oferta dzisiaj pełniejsza. Tutaj oferta agencji z której ja skorzystałem - ceny są dość podobne, ale warto się przejść bo w poszczególnych miejscach może być o 20 reali drożej (np Vuelta a Ilha widziałem za 200, tutaj 170, ale ilhas paradisas jest za 140, a można gdzie indziej dostać za 120)
Ale w drogę. Dzisiaj sporo ludzi wszędzie i chyba wiem dlaczego...
Pierwszy przystanek - łódka zaopatrująca w lód. Serio. Wczoraj zatrzymywaliśmy się po kubeł lodu, dzisiaj większą łodzią po 3. A można kupić piwo jakby ktoś się zapomniał zaopatrzyć.
Na początek przydługo opiekun wycieczki opowiada. O czymś istotnym zapewne, procedury bezpieczeństwa, albo może jak poznał czyjaś matkę, kto go tam wie. Pół łódki go słyszało, większość wyglądała jakby rozumiała, ja miałem minę studenta na egzaminie. Inteligentną.
Pierwszy przystanek był rozczarowujący. O ile samo Caxadaco jest bardzo ładną skalną zatoczką, z mikro plażą, z możliwością skoków ze skalnego cypla, to ruch tam był jak na EF Alitalii do Japonii. Zamarudziłem trochę robiąc zdjęcia, to od razu mnie zaczęto wyganiać, bo trzeba wyrzucić pasażerów i zrobić miejsce dla kolejnych łódek. A na plaży tłok, co najmniej jakby była niedziela handlowa przed świętami i rzucili karpia. Chciałem troszkę popływać, ale przy brzegu człowiek na człowieku, w dodatku woda trochę żurowata, a dalej strach, bo co chwilę jakąś motorówka płynie, obraca się, a inne czekają. A na skalny cypel się nie dostałem, dojście było trudnawe i się zrobił korek...
Drugim postojem była Parnaioca, bardzo ładna plaża, niewiele ustępująca Lopez Mendez. I nawet to, że poruszamy się troszkę w konwoju, bo tutaj było nas razem 10 motorówek, nie przeszkadzało aż tak - jest to na tyle duża plaża, żesmy się jakoś rozeszli. Z lekkich minusów, fale się tutaj załamują tuż przy brzegu, więc i mniej zabawy z nimi można mieć. Ale niemniej pocztówkowo.
Kolejny przystanek - Aventureiro. Powoli kończą mi się przymiotniki, więc powiem, że ta zatoczka ze skalnym cyplem wygląda jak konie w galopie. I to co najmniej kasztanki. Sympatyczna (się mi podniosły standardy... ) plaża, ale nie skorzystałem, z ikoniczną palmą. Za to se skoczyłem z nieodległego pomostu, do którego dobijają łódki z turystami. Aczkolwiek plaża niezbyt do snorkelingu, nie aż tak dużo się dzieje pod wodą.
(kolejka do zdjęcia z palmą)
Oraz skalny cypel z przepięknymi niczym katastrofa finansów publicznych w Polsce widokami. Zarówno na samą zatoczkę, jak i inne części wyspy. Można znaleźć zaciszne miejsce, ale słońce praży, chętni mogą się powspinać po drabince.
Jeśli ktoś byłby zainteresowany, są dostępne cele zakonne. Znaczy się mikro suity.
Następna w kolejce jest Praia Meros, bardzo przyjemna mała plaża ograniczona z dwóch stron przez wysokie wzgórza. I nie wiedzieć czemu jak kończy się piasek - jest płot i zakaz wstępu. I Pan ochroniarz, bez budki, ale za to z daszkiem. Gdyby nie to, że jest to miejsce trochę za małe jak na nasz dziesięciołódkowy konwój to miejscówka jest urocza niczym szczeniaczki husky. A i jest duży i krótki spad tuż przy brzegu, tak, że nadchodząca fala zderza się z powracającą, więc bardzo miło można dać się pomasować. W połączeniu z peelingiem gruboziarnistym od piasku...
Potem była Maguriquessaba. Sympatyczny zakątek, ale ze to typowo komercyjny postój na lunch w zaprzyjaźnionej restauracji (najtańsza potrawa - frytki za 40 reali), dobrze że nie było prezentacji cudownych garnków zeptera z wełny merino. Był też stand z kubkami acai, ale ceny też były o co najmniej 50% wyższe niż gdzie indziej. Swoją drogą, ta przerwa jest dodana troszkę na siłę - chyba większość uczestników wycieczki nie korzystała z posiłku, a że wszyscy mają przesyt kąpieli (i to w ładniejszych miejscach), to przez godzinę sobie staliśmy i grzebaliśmy nogą w piasku...
Mały pro tip po dwóch dniach pływania. Pod koniec dnia robi się chłodno - słońce po 16 już tak nie grzeje albo pojawiają się chmury. A ostatni odcinek przeważnie jest najdłuższy. I robi się zimno od wiatru, szczególnie jak jeszcze jakaś porządniejsza fala się trafi i nas zmoczy. Lepiej zapakować coś cieplejszego...
Zapytacie, jak się ma wasz dzielny sprawozdawca. Cóż, plażing i kąpieling był bardzo przyjemny i relaksujący, nawet pomimo tłoku. Aczkolwiek troszkę o siebie nie zadbałem z tym ciągłym przejściem woda, słońce, łódka i niewystarczająco się smarowałem. Więc jest niczym w starym kawale - przychodzi panienka do spowiedzi po tym, jak się niezbyt po bożemu zabawiła że swoim kawalerem, "będzie Piekło", mówi ksiądz. "Już piecze..."Jedna z rzeczy, która powtarzała się z opisach pobytu na wyspie, jest "cash is king" i że nie ma żadnego bankomatu. Z tym drugim to prawda, nigdzie takowego nie widziałem. Natomiast z gotówką to nieprawdziwa nieprawda. W Abraão karty można było używać wszędzie gdzie byłem (tylko należy pamiętać że zagraniczne karty przechodzą jako credito). Gotówka nadal obowiązuje (ale było kilka karcianych wyjątków) w sklepikach na plażach i w mniejszych miejscowościach.
Jako, że chciałem być po bezpiecznej stronie i wziąłem troszkę więcej niż wydawało mi się potrzebne oraz wydałem troszkę mniej niż mi się wydawało że będę potrzebował, to mogłem sobie pozwolić na dodatkową wycieczkę - dlatego były dwie. Szczególnie, że moje mięśnie też miały ochotę na wakacje. A póki co nie mam w planach kolejnej Brazylii, to wolałem się pozbyć niepotrzebnych papierków...
Ceny na wyspie są mniej więcej takie, jakie kojarzę z Warszawy kilka miesięcy temu (z dzisiejszą inflacją może DC jest już droższe...)
A jak one wyglądają?
Tak wygląda 15 reali (łącznie - wszystkie ceny dotyczą zestawów ze zdjęć )
Albo tak
Tak też, tylko 3/5 poprzedniego
Tak wygląda 36 reali - ponoć buła w burgerze była robiona na miejscu, ale bym w to nie wierzył. Sam burger to kotlet, ser, bułka. Żadnego sosu czy dodatków.
Tak wygląda 55 reali. Swoją drogą, frytki to są bardzo drogie - nie widziałem tańszych niż 33 (chyba że mniejsze w zestawie)
A tak 56 reali, typowe danie obiadowe - albo filet z kurczaka, potrawka albo szaszłyk z mięsa. Cena też dość typowa. Dygresja - przy tym daniu moje męskie ego trochę ucierpiało: jem sobie spokojnie a nagle jakąś bardzo miłe wyglądająca pani zaczęła sympatycznie do mnie zagadywać. Dopiero po chwili się zorientowałem, że to nie do mnie, tylko do psa, który siedział przy mojej nodze i żebrał o jakiś ochłap... Najwyraźniej jej uciekł wcześniej, bo potem poszedł na smycz. Cóż, życie.
A tak wyglądają 92 reale, czyli pizza na głównym placu miejskim. Chciałem bezpiecznie zaszaleć. Cóż. Troszkę nadgryziona, bo bardzo długo czekałem na napój. Z walącym kościelnym dzwonem w tle (jak ktoś ma potrzebę, mam też zdjęcie tego walenia [emoji16]) . I nie polecam pizzerii na placu pod kościołem. Nie dość że pizza średnia, to jeszcze próbowali przestawić mi stolik w połowie jedzenia...
PS. To chyba jednak Urban ledżend z tą bezsamochodową wyspą. Albo że ich jest tylko 3. Tak upadają legendy... A @mapa ma pewnie rację.
jaco027 napisał:
Nie jestem pewien czy to ostatnie to zdjęcie samochodu... [emoji6]
Samo chodzi. Czyż nie? [emoji16]Mówią, że najlepiej się uczyć na doświadczeniach. Więc patrząc na bardziej obytych w live'ach nie powinienem deklarować czegoś, by już w następnym wpisie robić coś przeciwnego [emoji16]
Pisałem, że nie będę niczego polecał? Cóż, zacznę od pół polecenia - wczorajszy wieczór zakończyłem w Biergarten, które wcześniej odwiedziłem, ale nie skorzystałem, bo wbrew nazwie piwa dobrego tam nie ma, a żarcie drogie, a w dodatku to raczej przestrzeń wspólna hostelu - wtedy kompletnie pusta. Ale wczoraj przechodząc obok usłyszałem sympatyczne dźwięki. Sporo knajp oferuje wieczorem koncert w postaci Pana czy Pani z gitarą, przeważnie śpiewających rzewne lokalne szlagiery albo mordujących międzynarodowe hity - w sam raz do kotleta. Tutaj natomiast było trio grające do tańca - brazylijskie rytmy. Wreszcie taka atmosfera przy której można sobie podładować akumulatory. Co prawda potem się okazało że trzeba było zapłacić całe 10 reali doliczone do rachunku - ale było warto.
Drugim miejscem które mogę z czystym sumieniem polecić, na śniadanie, jest Mercado z poniższego zdjęcia. Znajduje się na "obwodnicy" - jakby uznać centrum miasteczka za literę D, to pionową kreską jest promenada, a ulica idącą od jednego prawie końca promenady do drugiego prawie końca jest taka właśnie obwodnicą. Wracając do sniadaniowni - kawa z potraktowaną grillem bułką - 15 reali. Proste, tanie, smaczne. Może nie do końca zdrowe, ale kaloryczne. Cóż więcej chcieć przed pójściem w świat?
I to by było na tyle jeśli chodzi o Ilha Grande. Jeszcze tylko pożegnalny kubeczek acai i trzeba rozpocząć powrót do domu. Zaczynam w piątkowy poranek - powinienem wrócić w poniedziałkowy ranek. A świat się ponoć zrobił mały [emoji16] (jeśli ktoś jest leniwy, może sobie wynająć tragarza)
abelincoln napisał:Od początku pobytu w Foz mam mieszane uczucia. Już w drodze z lotniska widać sporo brzydoty - jakieś ledwo stojące słupy, zabudowania w stanie agonalnym, droga proszącą się o remont (i chyba coś takiego się dzieje) ale oprócz tego też pasujące jak pięść do nosa ogromne resorty, hotele, centrum handlowe godne Mokotowia, czy odpustowe atrakcje w postaci wystawy o dinozaurach połączonej z motoryzacyjną oraz ice-barem. W centrum jest niewiele lepiej. Jakieś bloki, każdy z innej bajki, dziurawe ulice oraz odpicowane pojedyncze parcele.Mi akurat po pobycie w Sao Paulo, Foz jawiło się jako bardzo przyjemne miejsce.Co do kierowców to tak, oni faktycznie wychodzą, kierują a nawet każą się wpychać przed innych, bo im się generalnie spieszy. No i jak się nie wepchniesz, to może nie poczekać. Powodzenia!
abelincoln napisał:Swoją drogą, ktoś wie dlaczego EU serce Foz? Widziałem to w kilku miejscach...'Eu' nie 'EU'.'Eu' to po portugalsku "Ja" - Ja kocham Foz do Iguacu.
8-)
abelincoln napisał:A i dlaczego przez kilka lat(bo na tyle wygląda ten autobus) nie ściągną resztek folii z siedzeń? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi...Jechałem tym samym,
:mrgreen: tyle że byłem już po prawie miesiącu pobytu w Am. Pd. Po takim czasie powoli przestajesz sobie zaprzątać głowę takimi pytaniami wiedząc, że resztki folii, to tak naprawdę nie jest jakiś wielki problem i zaczynasz być wyluzowany.
;)
abelincoln napisał:Piwo smaczne, steków nie polecam. Rozumiem że nie spytali się o poziom wysmażenia że względu na różnice językowe, ale nie znaczy to że musieli go przypalić. Szkoda krowy...Miałeś pecha (sic!) bo ja tam jadłem najlepszego steka w moim życiu. Warto próbować dalej....
abelincoln napisał:Swoją drogą, nie wiem czy to mój wygląd czy też od razu wiadomo że miewam głupie pomysły (..ale nie uprzedzajmy faktów... ) ale zaskakująco duża ilość osób proponowała mi sprzedaż kokainy. I chyba tylko jedna z nich poza podstawową ofertą (koszulki, miętówki czy inne przydatne gadżety) zanim dotarła do oferty proszkowej, zmiękczyła to jakimś haszyszem czy inną trawą. Zarówno na plaży jak i później w barze. Sam nie wiem co o tym myślec...Hehe mi też ciągle proponowali, ale najpierw, gość że niby jest fizjoterapeutą (chodził z rozkładanym łóżkiem po Copacabanie) i uleczy mój ból kręgosłupa, a jak odmawiałem to na koniec proponował kokę i trawę
:) później wieczorem na deptaku też go spotykałem i taka sama gadka
:)
@tropikey ulało mi się na to miasteczko, ale jedno trzeba przyznać, można się tu czuć bezpiecznie. Wczoraj wracałem po 23 i na ulicach (3 w sumie) były rodziny z dziećmi czy samotne kobiety. Aczkolwiek jak się ten dżentelmen z prawej dowie, że go umieściłem pod tekstem o leczeniu kompleksów sylwetkowych, to pewnie zrobi mi - tak jak wczoraj inni - głośną imprezę pod oknem do 5 rano, bym przypadkiem się nie wyspał [emoji16]
@piotrkr kiedyś kupiłem na allegro - najtańszy jaki był w okolicach 35l i miał dolną kieszeń oraz w pasie biodrowym a także możliwość dostępu do głównej komory od dołu https://www.amazon.in/Senterlan-Outdoor ... B00RV35PGIButy to vibram fivefingers - świetne buty do biegania ale też i codziennego chodzenia. I mają ten plus, że nie trzeba do nich używać skarpetek, po wyjeździe lądują w pralce. Te tutaj są na grubszej podeszwie tak by za bardzo się nie ślizgać w terenie...
Super relacja. A z tymi 3 sztukami samochodów na wyspie to może chodziło o 3 rodzaje aut: ambulans, śmieciarka i autobus szkolny, ale po kilka sztuk z każdego:)
abelincoln napisał:Jeszcze tylko coś, co mnie bardzo śmieszy w Brazylii, czyli tutejsze kubły na śmieci - przed każdym (prawie) domem.Ale wiesz dlaczego to jest na podniesieniu? Inaczej bezpańskie (i nie tylko) psy rozdzierały by worki i utrudniały pracę lokalnym odpowiednikom MPGK czy innego MPO. Standardowe nie tylko w Brazylii.
8-)
Tyle to wykoncypowałem, napisałem tylko że mnie to śmieszy. W Foz, w przeciwieństwie do pozostałych części Brazylii które odwiedziłem, akurat było pełno bezdomnych kotów - ciekawe czy na nie też to działa, szczególnie jeśli kosz wisi na murze a nie jest wolnostojący jak na moich zdjęciach...
Wczoraj nawet nawet udało mi się znaleźć miejsce, w którym nie dość że jest lane piwo, to na dodatek nikt się nie obraża, że można nie chcieć konsumpcji. I w dodatku nie płaci się haraczu za obsługę. Co prawda byłem jedynym klientem, co jak na godzinę dwudziestą jest nietypowe, ale - na tyle na ile rozumiem portugalski - to chyba dopiero się o tej porze przybytek otwiera. I widziałem cenę za wino. Więc chciałem to sprawdzić dzisiaj.
Cóż. Błąd. Duży błąd. Najwyraźniej per vinho nie określa się napoju z winogron. Tylko jakiś słodki ulepkowaty płyn będący połączeniem porzeczki i jakieś multiwitaminy. Ponoć z alkoholem. Tyle dobrze, że wziąłem średniej wielkości pojemnik. Ale bez wątpienia wstrząsające doświadczenie. Nie polecam.
Nie do końca jestem przekonany do tego miejsca, bowiem po pierwsze dystrybutor do lania piwa pan podpinał wczoraj do prądu jak miał mi nalać (i wyłączył zaraz po), a nie wiem czy to nie powinno być włączone na stałe. A i nie jestem pewien czy przypadkiem część mojego piwa nie zostało nalane z wczorajszych resztek. Bo coś tam przyniósł z zaplecza co wyglądało na 1/3 kubka wypełnionego piwem z kiedyś, a potem już tego nie odniósł...
A poza tym, jak wszędzie na wyspie, do wyboru są lokalne siki zwane brahma, międzynarodowe siki zwane Heineken oraz niewiadomojakie popłuczyny po sikach zwane skol oraz antarktika. Wszystkie dobre na ugaszenie pragnienia (dużego), ale nie do picia dla przyjemności. A że wino aż takie popularne tutaj nie jest, to troszkę ciężko znaleźć przyjemność w sączeniu tych wytworów przemysłowego piwowarstwa. I na dodatek jeszcze te "wino". Obrzydlistwo.
Jeszcze może wspomnę o moim wczorajszym obiedzie. Poszedłem do miejsca reklamującego się jako bufet samoobsługowy. Wszystko fajnie, ale dopiero przy tym bufecie była informacja ze jedna sztuka mięsa (pardon, proteiny) per klient. A takie bardzo rachityczne były te sztuki. Plus dużo węglowodanowych wypełniaczy i 3 sałatki. Sałata, pieczona dynia z lodówki oraz pieczony bakłażan w kostce. Też z lodówki. Ale nie był to mój najgorszy obiad tutaj [emoji16] nie polecam żadnych adresów jadłodajni, bo jeszcze nie trafiłem na taką, do której chciałbym wrócić. Ale jutro coś na ten temat napiszę.
Ale dzisiaj się zapowiada słonecznie. Co jest miłe, bo to mój ostatni pełny dzień tutaj i mam ambitne plany kąpielowe. Dzisiaj to ostatni dzień na wyspie, więc wypadałoby wykorzystać go w pełni. A że bilet mam na rejs dookoła wyspy i pogoda zapowiada się bardzo dobrze, to jestem dobrej myśli.
Widzę że wyjście słońca naprawdę dużo zmienia - pod agencjami oferującymi rejsy jest dużo osób a i oferta dzisiaj pełniejsza. Tutaj oferta agencji z której ja skorzystałem - ceny są dość podobne, ale warto się przejść bo w poszczególnych miejscach może być o 20 reali drożej (np Vuelta a Ilha widziałem za 200, tutaj 170, ale ilhas paradisas jest za 140, a można gdzie indziej dostać za 120)
Ale w drogę. Dzisiaj sporo ludzi wszędzie i chyba wiem dlaczego...
Pierwszy przystanek - łódka zaopatrująca w lód. Serio. Wczoraj zatrzymywaliśmy się po kubeł lodu, dzisiaj większą łodzią po 3. A można kupić piwo jakby ktoś się zapomniał zaopatrzyć.
Na początek przydługo opiekun wycieczki opowiada. O czymś istotnym zapewne, procedury bezpieczeństwa, albo może jak poznał czyjaś matkę, kto go tam wie. Pół łódki go słyszało, większość wyglądała jakby rozumiała, ja miałem minę studenta na egzaminie. Inteligentną.
Pierwszy przystanek był rozczarowujący. O ile samo Caxadaco jest bardzo ładną skalną zatoczką, z mikro plażą, z możliwością skoków ze skalnego cypla, to ruch tam był jak na EF Alitalii do Japonii. Zamarudziłem trochę robiąc zdjęcia, to od razu mnie zaczęto wyganiać, bo trzeba wyrzucić pasażerów i zrobić miejsce dla kolejnych łódek. A na plaży tłok, co najmniej jakby była niedziela handlowa przed świętami i rzucili karpia. Chciałem troszkę popływać, ale przy brzegu człowiek na człowieku, w dodatku woda trochę żurowata, a dalej strach, bo co chwilę jakąś motorówka płynie, obraca się, a inne czekają. A na skalny cypel się nie dostałem, dojście było trudnawe i się zrobił korek...
Drugim postojem była Parnaioca, bardzo ładna plaża, niewiele ustępująca Lopez Mendez. I nawet to, że poruszamy się troszkę w konwoju, bo tutaj było nas razem 10 motorówek, nie przeszkadzało aż tak - jest to na tyle duża plaża, żesmy się jakoś rozeszli. Z lekkich minusów, fale się tutaj załamują tuż przy brzegu, więc i mniej zabawy z nimi można mieć. Ale niemniej pocztówkowo.
Kolejny przystanek - Aventureiro. Powoli kończą mi się przymiotniki, więc powiem, że ta zatoczka ze skalnym cyplem wygląda jak konie w galopie. I to co najmniej kasztanki. Sympatyczna (się mi podniosły standardy... ) plaża, ale nie skorzystałem, z ikoniczną palmą. Za to se skoczyłem z nieodległego pomostu, do którego dobijają łódki z turystami. Aczkolwiek plaża niezbyt do snorkelingu, nie aż tak dużo się dzieje pod wodą.
(kolejka do zdjęcia z palmą)
Oraz skalny cypel z przepięknymi niczym katastrofa finansów publicznych w Polsce widokami. Zarówno na samą zatoczkę, jak i inne części wyspy. Można znaleźć zaciszne miejsce, ale słońce praży, chętni mogą się powspinać po drabince.
Jeśli ktoś byłby zainteresowany, są dostępne cele zakonne. Znaczy się mikro suity.
Następna w kolejce jest Praia Meros, bardzo przyjemna mała plaża ograniczona z dwóch stron przez wysokie wzgórza. I nie wiedzieć czemu jak kończy się piasek - jest płot i zakaz wstępu. I Pan ochroniarz, bez budki, ale za to z daszkiem. Gdyby nie to, że jest to miejsce trochę za małe jak na nasz dziesięciołódkowy konwój to miejscówka jest urocza niczym szczeniaczki husky. A i jest duży i krótki spad tuż przy brzegu, tak, że nadchodząca fala zderza się z powracającą, więc bardzo miło można dać się pomasować. W połączeniu z peelingiem gruboziarnistym od piasku...
Potem była Maguriquessaba. Sympatyczny zakątek, ale ze to typowo komercyjny postój na lunch w zaprzyjaźnionej restauracji (najtańsza potrawa - frytki za 40 reali), dobrze że nie było prezentacji cudownych garnków zeptera z wełny merino. Był też stand z kubkami acai, ale ceny też były o co najmniej 50% wyższe niż gdzie indziej. Swoją drogą, ta przerwa jest dodana troszkę na siłę - chyba większość uczestników wycieczki nie korzystała z posiłku, a że wszyscy mają przesyt kąpieli (i to w ładniejszych miejscach), to przez godzinę sobie staliśmy i grzebaliśmy nogą w piasku...
Mały pro tip po dwóch dniach pływania. Pod koniec dnia robi się chłodno - słońce po 16 już tak nie grzeje albo pojawiają się chmury. A ostatni odcinek przeważnie jest najdłuższy. I robi się zimno od wiatru, szczególnie jak jeszcze jakaś porządniejsza fala się trafi i nas zmoczy. Lepiej zapakować coś cieplejszego...
Zapytacie, jak się ma wasz dzielny sprawozdawca. Cóż, plażing i kąpieling był bardzo przyjemny i relaksujący, nawet pomimo tłoku. Aczkolwiek troszkę o siebie nie zadbałem z tym ciągłym przejściem woda, słońce, łódka i niewystarczająco się smarowałem. Więc jest niczym w starym kawale - przychodzi panienka do spowiedzi po tym, jak się niezbyt po bożemu zabawiła że swoim kawalerem, "będzie Piekło", mówi ksiądz. "Już piecze..."Jedna z rzeczy, która powtarzała się z opisach pobytu na wyspie, jest "cash is king" i że nie ma żadnego bankomatu. Z tym drugim to prawda, nigdzie takowego nie widziałem. Natomiast z gotówką to nieprawdziwa nieprawda. W Abraão karty można było używać wszędzie gdzie byłem (tylko należy pamiętać że zagraniczne karty przechodzą jako credito). Gotówka nadal obowiązuje (ale było kilka karcianych wyjątków) w sklepikach na plażach i w mniejszych miejscowościach.
Jako, że chciałem być po bezpiecznej stronie i wziąłem troszkę więcej niż wydawało mi się potrzebne oraz wydałem troszkę mniej niż mi się wydawało że będę potrzebował, to mogłem sobie pozwolić na dodatkową wycieczkę - dlatego były dwie. Szczególnie, że moje mięśnie też miały ochotę na wakacje. A póki co nie mam w planach kolejnej Brazylii, to wolałem się pozbyć niepotrzebnych papierków...
Ceny na wyspie są mniej więcej takie, jakie kojarzę z Warszawy kilka miesięcy temu (z dzisiejszą inflacją może DC jest już droższe...)
A jak one wyglądają?
Tak wygląda 15 reali (łącznie - wszystkie ceny dotyczą zestawów ze zdjęć )
Albo tak
Tak też, tylko 3/5 poprzedniego
Tak wygląda 36 reali - ponoć buła w burgerze była robiona na miejscu, ale bym w to nie wierzył. Sam burger to kotlet, ser, bułka. Żadnego sosu czy dodatków.
Tak wygląda 55 reali. Swoją drogą, frytki to są bardzo drogie - nie widziałem tańszych niż 33 (chyba że mniejsze w zestawie)
A tak 56 reali, typowe danie obiadowe - albo filet z kurczaka, potrawka albo szaszłyk z mięsa. Cena też dość typowa. Dygresja - przy tym daniu moje męskie ego trochę ucierpiało: jem sobie spokojnie a nagle jakąś bardzo miłe wyglądająca pani zaczęła sympatycznie do mnie zagadywać. Dopiero po chwili się zorientowałem, że to nie do mnie, tylko do psa, który siedział przy mojej nodze i żebrał o jakiś ochłap... Najwyraźniej jej uciekł wcześniej, bo potem poszedł na smycz. Cóż, życie.
A tak wyglądają 92 reale, czyli pizza na głównym placu miejskim. Chciałem bezpiecznie zaszaleć. Cóż.
Troszkę nadgryziona, bo bardzo długo czekałem na napój. Z walącym kościelnym dzwonem w tle (jak ktoś ma potrzebę, mam też zdjęcie tego walenia [emoji16]) . I nie polecam pizzerii na placu pod kościołem. Nie dość że pizza średnia, to jeszcze próbowali przestawić mi stolik w połowie jedzenia...
PS. To chyba jednak Urban ledżend z tą bezsamochodową wyspą. Albo że ich jest tylko 3. Tak upadają legendy... A @mapa ma pewnie rację.
Pisałem, że nie będę niczego polecał? Cóż, zacznę od pół polecenia - wczorajszy wieczór zakończyłem w Biergarten, które wcześniej odwiedziłem, ale nie skorzystałem, bo wbrew nazwie piwa dobrego tam nie ma, a żarcie drogie, a w dodatku to raczej przestrzeń wspólna hostelu - wtedy kompletnie pusta. Ale wczoraj przechodząc obok usłyszałem sympatyczne dźwięki. Sporo knajp oferuje wieczorem koncert w postaci Pana czy Pani z gitarą, przeważnie śpiewających rzewne lokalne szlagiery albo mordujących międzynarodowe hity - w sam raz do kotleta. Tutaj natomiast było trio grające do tańca - brazylijskie rytmy. Wreszcie taka atmosfera przy której można sobie podładować akumulatory. Co prawda potem się okazało że trzeba było zapłacić całe 10 reali doliczone do rachunku - ale było warto.
Drugim miejscem które mogę z czystym sumieniem polecić, na śniadanie, jest Mercado z poniższego zdjęcia. Znajduje się na "obwodnicy" - jakby uznać centrum miasteczka za literę D, to pionową kreską jest promenada, a ulica idącą od jednego prawie końca promenady do drugiego prawie końca jest taka właśnie obwodnicą. Wracając do sniadaniowni - kawa z potraktowaną grillem bułką - 15 reali. Proste, tanie, smaczne. Może nie do końca zdrowe, ale kaloryczne. Cóż więcej chcieć przed pójściem w świat?
I to by było na tyle jeśli chodzi o Ilha Grande. Jeszcze tylko pożegnalny kubeczek acai i trzeba rozpocząć powrót do domu. Zaczynam w piątkowy poranek - powinienem wrócić w poniedziałkowy ranek. A świat się ponoć zrobił mały [emoji16]
(jeśli ktoś jest leniwy, może sobie wynająć tragarza)