Sam teren jest bardzo rozległy, więc dało się bez problemu znaleźć miejsce gdzie było zdecydowanie luźniej, albo w ogóle było pusto. Po drodze zaliczyliśmy jakieś budynku gdzie właśnie odbywały się próby związane z socjalistycznym świętem.
Pałac postanowiliśmy opuścić bramą południową (choć faktycznie nazywana jest ona Bramą Zachodnią),przechadzając się po podłużnych wysepkach i mostach nawiązujących do tych Jeziora Zachodniego w Hangzhou. Nasz pobyt trwał jakieś trzy godziny.
Następnie udaliśmy się w kierunku tramwaju, gdyż uwaga uwaga w Pekinie mają tramwaj nie tylko w Muzeum Pekinu. Właściwie troche nie wiem po co ktoś tę linię tam zbudował, ale nieważne, jedziemy tylko jeden przystanek i przesiadamy się do metra. O dziwo ten jeden przestanek, to dość duża odległość. Należy pamiętać, że przy wyjściu z tramwaju należy przejść przez bramki, dlatego nie można zgubić jak ja własnego biletu. Kolejny przystanek tego dnia, to świątynia Lamy. Bilety można kupić w kasie, natomiast płatne było tylko gotówką. Tym razem kolejka do kasy istniała i trzeba było odstać z 3-5 minut. Sama świątynia nie zrobiła na Nas wielkiego wrażenia. Z jednej strony nie była bardzo wielka, choć składała się z wielu budynków. A z drugiej strony była pełna ludzi.. Co ciekawe, przynajmniej dla mnie, mało kto robił tam zdjęcia, większość osób przychodziła tam jakby do nomen omen Świątyni. Ostatni etap naszej podróży to przechadzka po okolicznych hutongach.
Pod wieczór mieliśmy nasz lot. Z dużym zapasem czasowym postanowiliśmy udać się do naszego hotelu, a następnie pociągiem Capital Express pojechać na lotnisko. Na lotnisku bardzo sprawnie udało nam się nadać nasze bagaże i przejść kontrolę bezpieczeństwa. Gdy już przeszliśmy i spojrzeliśmy na tablicę odlotów, nasz lot był opóźniony o 4 h. Mogliśmy jeszcze tyle zobaczyć jakbyśmy wiedzieli wcześniej, no ale cóż. Przylot w środku nocy również się nam nie uśmiechał. Pani na bramce stwierdziła, że wcześniej nie odlecimy, ale zadzwoniła gdzieś i powiedziała, że przyniosą nam jedzenie za jakieś 3h. Nie pozostało nam nic innego jak zarezerwować nowy hotel. Gdy przyszliśmy po 3h pod bramkę, rzeczywiście czekały na Nas całkiem spore zestawy obiadowe, które niemal wszyscy obok już kończyli. Miałem gdzieś zdjęcie, ale się zagubiło. Musicie uwierzyć na słowo, że było spore i smaczne, także AirChina jakoś się zrehabilitowała. Ale potem się okazało, że drugi lot w to samo miejsce, ale rozkładowo późniejszy niż nasz, odleciał zgodnie z czasem, czyli przed nami, co nas trochę zirytowało. No i tyle z mojego chwalenia narodowej chińskiej linii. Sam lot przebiegał spokojnie, ale standard był raczej dość niski, czyli jak chyba zawsze. I to byłby koniec naszej przygody w Pekinie. Następny odcinek to lot z Hong Kongu do Ningbo i wizyta w okolicach Szanaghaju.Ooo
:lol: No nie wiem to już która moja niedokończona relacja. Żeby nie było, właśnie zabieram się za pisanie kolejnej o Malediwach. W samym Szanghaju długo nie byłem, ale jak masz pytania to spróbuję odpowiedzieć. Jest szansa, że coś tu wstawie (tym bardziej że post o Ningbo od dawna praktycznie gotowy), ale na pewno nie w tym tygodniu.Także nie zdążyłem, ale tutaj macie szkic z sierpnia i moją próbę napisania kolejnych części tej relacji.
:roll:
Dosłownie trzy dni później jesteśmy już w Hongkongu. Mamy kilka godzin, które postanowiliśmy przeznaczyć na nieśpieszną przechadzkę po wybrzeżu oraz jedzenie limitowanych lodów z McDonalda. Zjedliśmy także coś bardziej lokalnego w ulicznej garkuchni oraz odwiedziliśmy darmowe muzeum historii. Jako, że nasze karty Octopus zostały w domu, a my poruszaliśmy się w dosyć małym fragmencie, to nie odczuwaliśmy potrzeby kupowania nowych. Do lotniska pojechaliśmy autobusem gdzie można było zapłacić kartą Visa.
Udaliśmy się do odprawy biletowo-bagażowej gdzie pojawiły się drobne problemy ze względu na fakt że był to początek lipca i choć zarzekali się, że oczywiście wiedzą, że Polacy nie potrzebują już wizy, to jednak i tak muszę skontaktować się z kimś. Być może systemy jeszcze nie w pełni zostały zaktualizowane, gdyż jakby nie patrzeć decyzja została podjęta dosłownie kilka dni przed jej wejściem w życie. Lot HK Express przebiegał dosyć bezproblemowo.
Po 22 już meldowaliśmy się na lotnisku w Ningbo. Kontrola paszportowe była bardzo szybka, oczywiście znowu pojawił się pewien problem, gdyż niebyli przygotowani na nieszczęsnych Polaków tego dnia. Po 3 min rozmowy wszystko się wyjaśniło, uzgodnili że chociaż spełniamy warunki tranzytu to wbijają wizę żebyśmy mogli sobie podróżować gdzie tam my sobie chcemy. Ze względu na późny przylot zdecydowaliśmy się na hotel blisko lotniska. Oznaczało to co prawda dwie stacje metra odległości. Nie mam pojęcia czemu nie ma nic sensownego bliżej. Niestety okazało się, że uzyskane wcześniej informacje są prawdziwe i metro już niestety nie kursowało.Na ulicy co prawda ludzie byli, jedli, a nawet strzygli włosy, ale metro niet. Nie jest to coś niezwykłego, należy na to uważać, bo komunikacja miejska w wielu miastach potrafi działać często tylko do 22.
Nocowanie w Chinach nie zawsze jest bezproblemowe. Procedura rejestracji gościa zagranicznego jest zdecydowanie dłuższa niż chińskiego. W wielu hotelach, szczególnie rzadziej odwiedzanych przez zagranicznych turystów, zespół ma problem z właściwym wykonanie procedury, zajmie im to po prostu więcej czasu. Ze względu na tą tranzytowym wizę z Pekinu nie obyło się bez problemów. Okazało się że pracownik zeskanował właśnie ją. Potem rano trzeba było to wyjaśnić, gdyż ktoś zauważył, że coś jest nie tak. Hotel był bardzo ciekawy, choć wygodny to prawdopodobnie dobrze znany wszystkim lokalnym paniom do towarzystwa. Łazienka miała całkowicie przeszklone ściany z widokiem na łóżko, także zastanawiacie się gdzie rezerwujecie noclegi.
:lol: Żeby nie było, pokój był bardzo w porządku, być może przeszkadzały nieco tandetne dekoracje nawiązującej do opery wiedeńskiej, ale tak ogólnie było bardzo wygodnie, nie mogę narzekać.
Z racji tego, że przyjechaliśmy bardzo późno, byliśmy zmęczeni i nic nam się nie chciało, postanowiliśmy że będziemy spać do oporu oraz że zmienimy całkowicie masz plan na wyjazd, ponownie. Nie mieliśmy pojęcia gdzie będziemy nocować następnego dnia. Początkowo mieliśmy mieć dwa noclegi wy Ningbo i udać się następnego dnia rano do Hangzhou lub Szanghaju. Ostatecznie zdecydowaliśmy się udać do jednej ze świętych gór chińskiego buddyzmu czyli na wyspę Putuoshan, co właściwie oznaczało że samo Ningbo miniemy bokiem. Na dworzec autobusowy przy głównej stacji kolejowej udaliśmy się linią metra nr 2. Bilety zakupiliśmy w automacie biletowym płacąc gotówką, tutaj już nie było takich cyrków jak w Pekinie. Podczas całego pobytu było naprawdę gorąco, dlatego bardzo doceniłem chińskie metro z różnymi poziomami chłodzenia w poszczególnych wagonach.
Dworzec autobusowy znajduje się po prawej, ale są znaki, więc i tak dojdziecie. Autobusy do portu skąd odjeżdża prom na wyspę jeżdżą dosyć często, udało nam się dostać bilety na za 0,5h. Trzeba okazać bilet żeby móc wejść do poczekalni, w której znajdują się łazienki, jakaś tam knajpa i jakiś sklepik. Przyjazd autobusem trwa około 2h połowę z niego przesypiamy, gdyż starsi ludzie potrzebują dużo snu.
Gdy docieramy na miejsce absolutnie nie mamy zielonego pojęcia gdzie mamy iść. Udajemy się długim korytarzem prosto, choć powinniśmy udać się do kas, tuż przed wejściem do całego kompleksu budynków, po prawej. My przeszliśmy przez kontrolę bezpieczeństwa, zorientowaliśmy się że nie mamy biletów i że nie da się ich nigdzie kupić. Na szczęście pomocni Chińczycy w centrum informacyjnym sprzedali nam bilety za gotówkę. Bilety nie są na konkretną godzinę, po prostu ludzie się zbierają, jak się uzbiera odpowiednio długa kolejka ludzi, czyli w naszym przypadku po jakichś 15 20 min, idzie się na prom który płynie jakieś 20 minut na samą wyspę.
Na wyspie jest komunikacja autobusowa turystyczna, ale my postanowiliśmy przejść się pieszo. Choć turystów przypłynęła cała masa, to jak tylko odeszliśmy od autobusów i wyszliśmy trochę na górę okazało się, że praktycznie nikogo poza nami nie było. Pogoda była nieznośna, było wyjątkowo gorąco, dlatego bardzo chętnie skorzystaliśmy z przechadzek wśród drzew i zwiedzaliśmy małe świątynie oraz pomniki. Przeszliśmy też przez część najważniejszych atrakcji wyspy, ale tam już oczywiście chińczyków cała masa. Sama wyspa jest bardzo ciekawa, szczególnie kiedy odejdziemy od tłumów turystów, którzy przemieszczają się mniej więcej wzdłuż linii autobusowej.
Z racji tego że my ze Starą lubimy chodzić czasami nieco różnym tempem, to nie zawsze idziemy obok siebie bezpośrednio. Tu zaczyna się robić nieco dziwnie, ponieważ wyraźnie widać poruszenie, że tacy jacyś dziwni przyjechali tutaj i właściwie nie wiadomo czego chcą. Część Chińczyków rozmawia miedzy sobą o Was. Jeśli nie znacie w ogóle języka możecie nawet tego nie zauważyć, chociaż czasem można się od razu domyślić. Zdarzyło mi się, że jedna kobieta zaczepiła mnie po angielsku. Tego już było za wiele dla Starej, jak jakieś dzieciaki mówiły między sobą „hen shuai” to nie było problemów, ale jak obca baba w rozmowie twarzą w twarz mówi do twojego Starego „you are very handsome” to już za wiele. Jestem niemal pewny, że w złości burknęła coś do tej kobiety o mnie, ale się wyparła. Do końca dnia natomiast już mnie nie odstępowała, więc choć sytuacja się już nie powtórzyła, to byłem zadowolony z rozwoju sytuacji.
:lol: Ogólnie wszystkim polecam wyprawy do Chin, tylu komplementów co usłyszałem podczas tej wycieczki, to chyba przez resztę życia nie słyszałem. Wystarczy być wysokim jak na ichniejsze standardy i nieopalonym. W przypadku kobiet jasna karnacja i naturalne, jasne włosy oraz ewentualnie duże jak na chińskie standardy piersi również robią wrażenie. Całkiem sporo dzieci chciało robić z nami zdjęcia.
8-)
Bilet na prom powrotny kupujemy w budynku na prawo patrząc na budynek terminala. Tutaj znowu szybka kontrola bezpieczeństwa, potem do zagrody, czekamy aż się zbiorą ludzie i wsiadamy w nasz kilkunastominutowy rejs powrotny. Postanowiliśmy wrócić się do Ningbo, co może nie był najmądrzejszym pomysłem, bo można też było wziąć autobus bezpośrednio do Hangzhou, o ile się wzięło ze sobą bagaże, czego my nie zrobiliśmy. Autobus kupujemy w małej budce przy wyjściu z terenu portu. Po około 40 min wsiadamy i jedziemy. Również ta podróż przebiega dosyć bezproblemowo, korki pojawiają się już w samym mieście.
Idziemy na stację kolejową, aby dokonać zakupu biletu na pociąg. W kasie można zazwyczaj płacić kartą. Należy pamiętać, aby mieć przy sobie paszport, gdyż trzeba go okazać. Dostępność biletów last minute jest stosunkowo niewielka, ale dostaliśmy bilety na za 2 godziny. Udaliśmy się metrem do naszego hotelu po bagaże, korzystając z wifi zabukowaliśmy nasz nocleg. Z Panią z recepcji staraliśmy się zorientować gdzie my kupiliśmy ten pociąg, na który dworzec. Udało się to po zaskakująco długiej konwersacji z użyciem trzech różnych telefonów i różnych map. Następnie ponownie wróciliśmy metrem na dworzec. Nie mam pojęcia ile nam zajęło dojście do odpowiedniego miejsca, naprawdę to łatwe nie jest. Stacje są naprawdę duże, co do zasady, pociągi odjeżdżają z najwyższego poziomu, a kasy są zazwyczaj na poziomie niższym. Przed wejściem do strefy odjazdu jest zawsze kontrola bezpieczeństwa. Jeśli macie paszporty, zazwyczaj musicie się udać do jednej konkretnej kolejki gdzie jest sprawdzane to ręcznie. Podobno zaczyna się to obecnie zmieniać, ale podczas naszej podróży tak to wyglądało. Następnie mamy dostęp do wielkiej hali pełnej różnych sklepów, ławek i darmowej wody pitnej znajdującej się przy łazienkach. Nasz pociąg zaraz odjeżdżał, oczywiście z najdalszego peronu. Jak dobiegliśmy do niemal jak lotniskowej bramki, to już wszyscy pasażerowie zeszli na peron.
Sama podróż zajęła chyba około godziny i kosztowała jakieś 30 zł, fotele wygodne, ale internet nie działał. Szczęśliwie dotarliśmy na odpowiedni dworzec i udaliśmy się bezpośrednio do naszego hotelu gdzie po raz kolejny natrafiliśmy na ten sam problem z rejestracją gości. Aplikacja trip.com, gdzie rezerwowaliśmy hotele posiada dosyć szeroki zakres obiektów, które nie są dostępny na innych portalach, a więc są rzadko odwiedzane przez zagranicznych turystów. Po raz kolejny musimy tłumaczyć że to nie ta wiza i to nie ta strona.
Z hotelu wychodzimy na szybki rekonesans okolicy żeby coś zjeść. Nie sprawdziliśmy wcześniej na mapach, więc błąkamy się, aż uznajemy że weźmiemy cokolwiek, a to cokolwiek to była jakaś piekarnia. O dziwo zaskakująco dobre i bardzo tanie jedzenie. Plan na dzień kolejny, był podobny jak dzień wcześniej, jak wstaniemy, to wstaniemy i się będziemy martwić.Hangzhou jest znane przede wszystkim z jeziora Zachodniego, dlatego nasze pierwsze kroki kierujemy właśnie w jego kierunku. To na nim wzorowano się podczas budowania kompleksu letniego pałacu w Pekinie, który widzieliśmy wcześniej. Z hotelu jedziemy metrem, a potem robimy kilkunastominutowy spacer, po drodze zahaczając jeszcze o bankomat. Bilety na metro kupujemy w automacie za gotówkę. Choć jest w miarę wcześnie, to temperatura jest już dosyć wysoka.
Po krótkiej przechadzce wzdłuż wody udajemy się do muzeum, które jest bezpłatne. Wystawy są dosyć ciekawe, a przejście nie powinno wam zająć więcej niż kilkadziesiąt minut. W budynku są szafki jeśli potrzebujecie zostawić swój bagaż. Po raz kolejny kręci się wokół nas trójka chłopców, aż w końcu jeden z nich jest na tyle odważny, żeby zapytać o zdjęcie. Jak wspomniałem tego typu sytuacja powtarzała się kilku krotnie, nawet w miastach, które wydawałoby się są wśród zagranicznych turystów popularne. Podobno według Marco Polo Hangzhou to "bez wątpienia najlepsze i najwspanialsze miasto na świecie", a przynajmniej na taką informację natrafiliśmy w muzeum.
Po wyjściu z muzeum postanowiliśmy iść dalej wzdłuż jeziora kolejnymi malowniczymi ścieżkami. Okolica jest bardzo romantyczna i co chwile natrafiamy na drobną architekturę oraz pary robiące sobie sesje ślubne. Niestety wszelkiego rodzaju mostki i ścieżki na wodzie były dość wąskie i jeśli chcieliście sobie zrobić w tych miejscach zdjęcie, to albo robiliście zdjęcie pary młodej, albo czekaliście kilka minut, aż zakończy się profesjonalna sesja i młodzi udadzą się w kolejne miejsce. Nie bardzo była możliwość przejść, no chyba, że na bezczela.
Kiedy patrzymy na jezioro, to z niemal każdego miejsca można dostrzec charakterystyczną wieżę, a jest nią Leifang Pagoda, która oczywiście była jednym z celów naszego spaceru. Wejście na teren oraz na na samą wieżę, z której możemy podziwiać panoramę okolicy, jest już niestety płatny. Tutaj zrobiło się już dosyć gęsto. Sama budowla jest większa niż się wydaje. Na samym dole mamy fragment wykopalisk archeologicznych. Jeśli dobrze pamiętam, to z samego dołu możemy dojechać do połowy windą, ale są do niej dość długie kolejki. Na szczęście mamy wybór, schody są zdecydowanie mniej popularne, więc jeśli jeszcze nie umarliście z odwodnienia, to polecam wybrać właśnie je. Niestety, pagoda dość szybko się zwęża gdy wchodzimy na kolejne poziomy, a schody bardzo często są dosyć wąskie. Na samej górze, na stosunkowo wąskim tarasie widokowym, jest już zwyczajnie tłoczno. Należy pamiętać, że sama pogoda nie jest oryginalna i została odbudowana na początku wieku. Po mimo tego uważam, że warto ją odwiedzić, gdyż robi bardzo dobre wrażenie.
Poruszaliśmy się dosyć swobodnym tempem i niestety czas nam się powoli kończył. Nie udało się obejść całego jeziora, co nie było wielkim zaskoczeniem, zważywszy na jego ogrom, resztę objechaliśmy autobusem miejskim. Wysiedliśmy za dwa przystanki wcześniej, więc końcówkę przeszliśmy jeszcze piechotą jedząc lody. Hangzhou jest znane również z jedwabiu, dlatego wsiedliśmy w kolejny autobus, aby udać się do jego muzeum. Po raz kolejny okazało się, że nasze mapy offline dość dobrze nadają się do planowania jazdy komunikacją miejską, przystanki i trasy były prawidłowo oznaczone. Autobus nie dojeżdżał bezpośrednio pod muzeum, ale na szczęście ścieżka prowadziła przez bardzo ładny park.
Żeby wejść do muzeum należy pokazać swoje paszporty, szczególnie jeśli jest się nieogarniętym turystą, który nie zarejestrował swojej wizyty prawdopodobniej w jakiejś mini aplikacji na WeChat. Muzeum było bezpłatne i całkiem spore, składało się z kilku budynków i różnych wystaw tematycznych, jedna z nich była o Lyon, który to był znanym ośrodkiem włókiennictwa w tym tego związanego z jedwabiem.
Na jednej wystawie zobaczyliśmy ciekawą mapę Europy pokazującą szlaki handlowe łączące ją z Chinami. Prawdopodobnie została ona nieco dostosowana do obecnych uwarunkowań politycznych, dlatego pojawiły się na nich Węgry, nie Budapeszt, zwyczajnie Węgry, choć pozostałe miejsca były miastami. No ale może Budapeszt, ktoś by zakwestionował, całe Państwo jakoś tak trudniej, może przesadzam, nie wiem. Co do zasady w wielu miejscach pojawiają się elementy propagandowe. Propaganda w języku angielskim, skierowana do turystów, jest często bardzo siermiężna i może nawet bawić. Niekoniecznie jest to zawsze po prostu przetłumaczony tekst, który został przygotowany dla lokalnych mieszkańców posługujących się językiem chińskim.
No i to właściwie na tyle jeżeli chodzi o Hangzhou. Nie pozostało nam nic innego jak udać się pociągiem do kolejnego miasta, Nankinu, czyli południowej stolicy.W tym momencie chyba warto wspomnieć coś o chińskich pociągach. Bilety możemy kupić na stronie internetowej kolei chińskich na 15 dni przed podróżą, ale niestety proces rejestracyjny nie jest łatwy, więc nam się nie udało. Można także kupować bilety u pośredników np. w znanej tutaj aplikacji trip.com, ale będzie nieco drożej. Zaletą jest natomiast możliwość kupowania na więcej dni do przodu, choć bez gwarancji, że bilet zostanie wystawiony. Ostatnia opcja to zakup na miejscu. Na stacjach dostępne były automaty biletowe, ale akceptowały tylko chińskie ID. Kolejki do kas stacjonarnych, w których można płacić kartą, potrafią być długie,a kasjerzy zazwyczaj nie znają angielskiego. Zawsze jednak możecie pokazać na telefonie pociąg, który was interesuje. Jeśli nie macie internetu, to wyszukajcie połączenie w automacie i zróbcie zdjęcie. Wyszukanie połączenia tuż przed zakupem jest dodatkowo wskazane, gdyż dostępność biletów na ostatnią chwilę jest niewielka i na wiele pociągów może być wyprzedanych. My właściwie planowaliśmy naszą podróż z dnia na dzień i wielkiej tragedii nie było, zawsze się coś ostatecznie znalazło, choć trzeba pamiętać, że jeździliśmy po trasach, na których dostępnych połączeń było bardzo dużo. W dniu przejazdu, przed wejściem na dworzec, trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa. Prawdopodobnie będziecie musieli pójść do kolejki, gdzie sprawdzą wasz paszport manualnie. Przed wejściem na peron, na kilkanaście minut przed odjazdem, będzie kolejna kontrola, tym razem biletów. Można powiedzieć, że całość wygląda trochę jak na lotnisku.
:) Pociągi są nowoczesne i szybkie, ale z jakiegoś powodu wyglądały na bardziej zużyte niż np. japońskie, nawet jeśli prawdopodobnie były młodsze.Raz przejechaliśmy się w pierwszej klasie, ale nie wyglądało to lepiej. Nie wiem dlaczego tak jest, mam wrażenie, że samo wykończenie i kolorystyka wewnątrz robi swoje. Nie mniej jednak podróż co do zasady jest przyjemna, więc w ramach podróży po Chinach jak najbardziej warto brać pod uwagę pociągi. Cenowo również jest nieźle, zawsze płaciliśmy mniej niż 100 zł od osoby. Przykładowo 150 km między Ningbo a Hangzhou pokonaliśmy w niecałą godzinę za ok. 50 zł.
Nankin - południowa stolica - 南京 znaczy dosłownie południowa stolica w przeciwieństwie do Pekinu 北京, który jest stolicą północną.
Nankin to jedno z ważniejszych chińskich miast na przestrzeni historii, dlatego znajdziemy tutaj wiele interesujących historycznie miejsc związanych z czasami kiedy miasto pełniło rolę stolicy, ale także bliższych nam historycznie jak np. związanych z masakrą nankińską czyli jedną z największych zbrodni przeprowadzoną przez armię japońską.
Muszę przyznać, że nie pamiętam gdzie nocowaliśmy oraz co się stało po tym jak wysiedliśmy z pociągu, żadnych zdjęć nie mam. Jestem więc zmuszony kontynuować opowieść od rana następnego dnia gdy udaliśmy się do będącego na liście UNESCO mauzoleum Ming Xiaoling. Jest to jeden z największych na świecie grobowców. Choć sam grobowiec nie jest tak wielki jak piramidy, to cały kompleks jest gigantyczny. Część obiektów kompleksu jest do zobaczenia bezpłatnie, jeszcze przed kasami. Do kompleksu możemy wejść z kilku stron, my postanowiliśmy zacząć od miejsca gdzie zaczyna się tzw. droga duchów. Bilety kupiliśmy w kasie za gotówkę (ok.30 zł od osoby), gdyż płatność kartą nie chciała przejść. Bądźcie przygotowani na kilka kilometrów marszu, myślę że ok. 5 podczas wizyty. Warto mieć na uwadze, że część budynków była mocno zapuszczona i została odbudowana/odrestaurowana w ostatnich latach. Nie wszystko jest więc oryginalne, ale pozwala na zrozumienie jak kompleks mógł wyglądać po zbudowaniu.
Fajny i ciekawy opis podróży! Z ciekawości: czemu właściwie nie założyliście sobie WeChat Pay lub AliPay? Brzmi, że sporo czasu poświęciliście na próby płacenia gotówką i kartami
Szczerze mówiąc się nam nie chciało. Próbowałem założyć konto na stronie chińskich kolei żeby kupić za wczasu bilety na pociągi i coś nie poszło, a jeszcze trzeba było wysyłać zdjęcia paszportu, selfie itp. Czytałem że z tymi systemami płatności też są jakieś problemy z rejestracją, więc odpuściłem. Co do problemów z płatnością gotówką, to wszędzie można było nią zapłacić. W muzeum nie mieli wydać, ale po dwóch minutach już mieli, więc nie nazwałbym tego problemem. Płatność za metro, to też nie był problem, bo ich tam stało na każdej stacji sporo i zawsze któryś otwierał budkę, wchodził do niej i sprzedawał bilet. Problem z płatnością kartą to konieczność wpisania pinu i/lub podpisania się, tego też bym nie nazwał problemem. Było to po prostu dziwne, gdy płacisz za coś jakieś 5 zł.
Ooo
:lol: No nie wiem to już która moja niedokończona relacja. Żeby nie było, właśnie zabieram się za pisanie kolejnej o Malediwach. W samym Szanghaju długo nie byłem, ale jak masz pytania to spróbuję odpowiedzieć. Jest szansa, że coś tu wstawie (tym bardziej że post o Ningbo od dawna praktycznie gotowy), ale na pewno nie w tym tygodniu.
Lecimy w połowie stycznia więc jeszcze chwila
;)W Pekinie byłam, więc ta część relacji mi się nie przyda
;) ale o Szanghaju nie wiem nic - póki co
;)Generalnie - co warto a co nie, jak się poruszać (metro?) będę wdzięczna
:)
@Sudoku zwyczajnych map systemowych w telefonie. Należy tylko pamiętać, że mapy Apple będę nam działały zdecydowanie lepiej jeśli pobierzemy je jako offline już na terytorium Chin. Z Polski nie da się korzystać z wyszukiwani połączeń w takim stopniu szczegółowości.
Ja mam Androida i generalnie się twierdzi, że mapy Google nie działają w Chinach, stąd moje pytanie, bo myślałem, że używałeś jakiejś specjalnej aplikacji.
Ja polecam amap, jeszcze jest baidu ale jak sie nie zna chinskiego to jest to cienka opcja.Co do pociagow to fajna to atrakcja tez i spore dystanse mozna zrobic, ale wg mnie ceny dosyć duze wzgledem jedzenia, taksowek i ogolnych kosztow w chinach
Sam teren jest bardzo rozległy, więc dało się bez problemu znaleźć miejsce gdzie było zdecydowanie luźniej, albo w ogóle było pusto. Po drodze zaliczyliśmy jakieś budynku gdzie właśnie odbywały się próby związane z socjalistycznym świętem.
Pałac postanowiliśmy opuścić bramą południową (choć faktycznie nazywana jest ona Bramą Zachodnią),przechadzając się po podłużnych wysepkach i mostach nawiązujących do tych Jeziora Zachodniego w Hangzhou. Nasz pobyt trwał jakieś trzy godziny.
Następnie udaliśmy się w kierunku tramwaju, gdyż uwaga uwaga w Pekinie mają tramwaj nie tylko w Muzeum Pekinu. Właściwie troche nie wiem po co ktoś tę linię tam zbudował, ale nieważne, jedziemy tylko jeden przystanek i przesiadamy się do metra. O dziwo ten jeden przestanek, to dość duża odległość. Należy pamiętać, że przy wyjściu z tramwaju należy przejść przez bramki, dlatego nie można zgubić jak ja własnego biletu.
Kolejny przystanek tego dnia, to świątynia Lamy. Bilety można kupić w kasie, natomiast płatne było tylko gotówką. Tym razem kolejka do kasy istniała i trzeba było odstać z 3-5 minut. Sama świątynia nie zrobiła na Nas wielkiego wrażenia. Z jednej strony nie była bardzo wielka, choć składała się z wielu budynków. A z drugiej strony była pełna ludzi.. Co ciekawe, przynajmniej dla mnie, mało kto robił tam zdjęcia, większość osób przychodziła tam jakby do nomen omen Świątyni.
Ostatni etap naszej podróży to przechadzka po okolicznych hutongach.
Pod wieczór mieliśmy nasz lot. Z dużym zapasem czasowym postanowiliśmy udać się do naszego hotelu, a następnie pociągiem Capital Express pojechać na lotnisko. Na lotnisku bardzo sprawnie udało nam się nadać nasze bagaże i przejść kontrolę bezpieczeństwa. Gdy już przeszliśmy i spojrzeliśmy na tablicę odlotów, nasz lot był opóźniony o 4 h. Mogliśmy jeszcze tyle zobaczyć jakbyśmy wiedzieli wcześniej, no ale cóż. Przylot w środku nocy również się nam nie uśmiechał. Pani na bramce stwierdziła, że wcześniej nie odlecimy, ale zadzwoniła gdzieś i powiedziała, że przyniosą nam jedzenie za jakieś 3h. Nie pozostało nam nic innego jak zarezerwować nowy hotel. Gdy przyszliśmy po 3h pod bramkę, rzeczywiście czekały na Nas całkiem spore zestawy obiadowe, które niemal wszyscy obok już kończyli. Miałem gdzieś zdjęcie, ale się zagubiło. Musicie uwierzyć na słowo, że było spore i smaczne, także AirChina jakoś się zrehabilitowała. Ale potem się okazało, że drugi lot w to samo miejsce, ale rozkładowo późniejszy niż nasz, odleciał zgodnie z czasem, czyli przed nami, co nas trochę zirytowało. No i tyle z mojego chwalenia narodowej chińskiej linii. Sam lot przebiegał spokojnie, ale standard był raczej dość niski, czyli jak chyba zawsze.
I to byłby koniec naszej przygody w Pekinie. Następny odcinek to lot z Hong Kongu do Ningbo i wizyta w okolicach Szanaghaju.Ooo :lol:
No nie wiem to już która moja niedokończona relacja. Żeby nie było, właśnie zabieram się za pisanie kolejnej o Malediwach.
W samym Szanghaju długo nie byłem, ale jak masz pytania to spróbuję odpowiedzieć. Jest szansa, że coś tu wstawie (tym bardziej że post o Ningbo od dawna praktycznie gotowy), ale na pewno nie w tym tygodniu.Także nie zdążyłem, ale tutaj macie szkic z sierpnia i moją próbę napisania kolejnych części tej relacji. :roll:
Dosłownie trzy dni później jesteśmy już w Hongkongu. Mamy kilka godzin, które postanowiliśmy przeznaczyć na nieśpieszną przechadzkę po wybrzeżu oraz jedzenie limitowanych lodów z McDonalda. Zjedliśmy także coś bardziej lokalnego w ulicznej garkuchni oraz odwiedziliśmy darmowe muzeum historii. Jako, że nasze karty Octopus zostały w domu, a my poruszaliśmy się w dosyć małym fragmencie, to nie odczuwaliśmy potrzeby kupowania nowych. Do lotniska pojechaliśmy autobusem gdzie można było zapłacić kartą Visa.
Udaliśmy się do odprawy biletowo-bagażowej gdzie pojawiły się drobne problemy ze względu na fakt że był to początek lipca i choć zarzekali się, że oczywiście wiedzą, że Polacy nie potrzebują już wizy, to jednak i tak muszę skontaktować się z kimś. Być może systemy jeszcze nie w pełni zostały zaktualizowane, gdyż jakby nie patrzeć decyzja została podjęta dosłownie kilka dni przed jej wejściem w życie. Lot HK Express przebiegał dosyć bezproblemowo.
Po 22 już meldowaliśmy się na lotnisku w Ningbo. Kontrola paszportowe była bardzo szybka, oczywiście znowu pojawił się pewien problem, gdyż niebyli przygotowani na nieszczęsnych Polaków tego dnia. Po 3 min rozmowy wszystko się wyjaśniło, uzgodnili że chociaż spełniamy warunki tranzytu to wbijają wizę żebyśmy mogli sobie podróżować gdzie tam my sobie chcemy. Ze względu na późny przylot zdecydowaliśmy się na hotel blisko lotniska. Oznaczało to co prawda dwie stacje metra odległości. Nie mam pojęcia czemu nie ma nic sensownego bliżej. Niestety okazało się, że uzyskane wcześniej informacje są prawdziwe i metro już niestety nie kursowało.Na ulicy co prawda ludzie byli, jedli, a nawet strzygli włosy, ale metro niet. Nie jest to coś niezwykłego, należy na to uważać, bo komunikacja miejska w wielu miastach potrafi działać często tylko do 22.
Nocowanie w Chinach nie zawsze jest bezproblemowe. Procedura rejestracji gościa zagranicznego jest zdecydowanie dłuższa niż chińskiego. W wielu hotelach, szczególnie rzadziej odwiedzanych przez zagranicznych turystów, zespół ma problem z właściwym wykonanie procedury, zajmie im to po prostu więcej czasu. Ze względu na tą tranzytowym wizę z Pekinu nie obyło się bez problemów. Okazało się że pracownik zeskanował właśnie ją. Potem rano trzeba było to wyjaśnić, gdyż ktoś zauważył, że coś jest nie tak. Hotel był bardzo ciekawy, choć wygodny to prawdopodobnie dobrze znany wszystkim lokalnym paniom do towarzystwa. Łazienka miała całkowicie przeszklone ściany z widokiem na łóżko, także zastanawiacie się gdzie rezerwujecie noclegi. :lol: Żeby nie było, pokój był bardzo w porządku, być może przeszkadzały nieco tandetne dekoracje nawiązującej do opery wiedeńskiej, ale tak ogólnie było bardzo wygodnie, nie mogę narzekać.
Z racji tego, że przyjechaliśmy bardzo późno, byliśmy zmęczeni i nic nam się nie chciało, postanowiliśmy że będziemy spać do oporu oraz że zmienimy całkowicie masz plan na wyjazd, ponownie. Nie mieliśmy pojęcia gdzie będziemy nocować następnego dnia. Początkowo mieliśmy mieć dwa noclegi wy Ningbo i udać się następnego dnia rano do Hangzhou lub Szanghaju. Ostatecznie zdecydowaliśmy się udać do jednej ze świętych gór chińskiego buddyzmu czyli na wyspę Putuoshan, co właściwie oznaczało że samo Ningbo miniemy bokiem. Na dworzec autobusowy przy głównej stacji kolejowej udaliśmy się linią metra nr 2. Bilety zakupiliśmy w automacie biletowym płacąc gotówką, tutaj już nie było takich cyrków jak w Pekinie. Podczas całego pobytu było naprawdę gorąco, dlatego bardzo doceniłem chińskie metro z różnymi poziomami chłodzenia w poszczególnych wagonach.
Dworzec autobusowy znajduje się po prawej, ale są znaki, więc i tak dojdziecie. Autobusy do portu skąd odjeżdża prom na wyspę jeżdżą dosyć często, udało nam się dostać bilety na za 0,5h. Trzeba okazać bilet żeby móc wejść do poczekalni, w której znajdują się łazienki, jakaś tam knajpa i jakiś sklepik. Przyjazd autobusem trwa około 2h połowę z niego przesypiamy, gdyż starsi ludzie potrzebują dużo snu.
Gdy docieramy na miejsce absolutnie nie mamy zielonego pojęcia gdzie mamy iść. Udajemy się długim korytarzem prosto, choć powinniśmy udać się do kas, tuż przed wejściem do całego kompleksu budynków, po prawej. My przeszliśmy przez kontrolę bezpieczeństwa, zorientowaliśmy się że nie mamy biletów i że nie da się ich nigdzie kupić. Na szczęście pomocni Chińczycy w centrum informacyjnym sprzedali nam bilety za gotówkę. Bilety nie są na konkretną godzinę, po prostu ludzie się zbierają, jak się uzbiera odpowiednio długa kolejka ludzi, czyli w naszym przypadku po jakichś 15 20 min, idzie się na prom który płynie jakieś 20 minut na samą wyspę.
Na wyspie jest komunikacja autobusowa turystyczna, ale my postanowiliśmy przejść się pieszo. Choć turystów przypłynęła cała masa, to jak tylko odeszliśmy od autobusów i wyszliśmy trochę na górę okazało się, że praktycznie nikogo poza nami nie było. Pogoda była nieznośna, było wyjątkowo gorąco, dlatego bardzo chętnie skorzystaliśmy z przechadzek wśród drzew i zwiedzaliśmy małe świątynie oraz pomniki. Przeszliśmy też przez część najważniejszych atrakcji wyspy, ale tam już oczywiście chińczyków cała masa. Sama wyspa jest bardzo ciekawa, szczególnie kiedy odejdziemy od tłumów turystów, którzy przemieszczają się mniej więcej wzdłuż linii autobusowej.
Z racji tego że my ze Starą lubimy chodzić czasami nieco różnym tempem, to nie zawsze idziemy obok siebie bezpośrednio. Tu zaczyna się robić nieco dziwnie, ponieważ wyraźnie widać poruszenie, że tacy jacyś dziwni przyjechali tutaj i właściwie nie wiadomo czego chcą. Część Chińczyków rozmawia miedzy sobą o Was. Jeśli nie znacie w ogóle języka możecie nawet tego nie zauważyć, chociaż czasem można się od razu domyślić. Zdarzyło mi się, że jedna kobieta zaczepiła mnie po angielsku. Tego już było za wiele dla Starej, jak jakieś dzieciaki mówiły między sobą „hen shuai” to nie było problemów, ale jak obca baba w rozmowie twarzą w twarz mówi do twojego Starego „you are very handsome” to już za wiele. Jestem niemal pewny, że w złości burknęła coś do tej kobiety o mnie, ale się wyparła. Do końca dnia natomiast już mnie nie odstępowała, więc choć sytuacja się już nie powtórzyła, to byłem zadowolony z rozwoju sytuacji. :lol:
Ogólnie wszystkim polecam wyprawy do Chin, tylu komplementów co usłyszałem podczas tej wycieczki, to chyba przez resztę życia nie słyszałem. Wystarczy być wysokim jak na ichniejsze standardy i nieopalonym. W przypadku kobiet jasna karnacja i naturalne, jasne włosy oraz ewentualnie duże jak na chińskie standardy piersi również robią wrażenie. Całkiem sporo dzieci chciało robić z nami zdjęcia. 8-)
Bilet na prom powrotny kupujemy w budynku na prawo patrząc na budynek terminala. Tutaj znowu szybka kontrola bezpieczeństwa, potem do zagrody, czekamy aż się zbiorą ludzie i wsiadamy w nasz kilkunastominutowy rejs powrotny. Postanowiliśmy wrócić się do Ningbo, co może nie był najmądrzejszym pomysłem, bo można też było wziąć autobus bezpośrednio do Hangzhou, o ile się wzięło ze sobą bagaże, czego my nie zrobiliśmy. Autobus kupujemy w małej budce przy wyjściu z terenu portu. Po około 40 min wsiadamy i jedziemy. Również ta podróż przebiega dosyć bezproblemowo, korki pojawiają się już w samym mieście.
Idziemy na stację kolejową, aby dokonać zakupu biletu na pociąg. W kasie można zazwyczaj płacić kartą. Należy pamiętać, aby mieć przy sobie paszport, gdyż trzeba go okazać. Dostępność biletów last minute jest stosunkowo niewielka, ale dostaliśmy bilety na za 2 godziny. Udaliśmy się metrem do naszego hotelu po bagaże, korzystając z wifi zabukowaliśmy nasz nocleg. Z Panią z recepcji staraliśmy się zorientować gdzie my kupiliśmy ten pociąg, na który dworzec. Udało się to po zaskakująco długiej konwersacji z użyciem trzech różnych telefonów i różnych map. Następnie ponownie wróciliśmy metrem na dworzec.
Nie mam pojęcia ile nam zajęło dojście do odpowiedniego miejsca, naprawdę to łatwe nie jest. Stacje są naprawdę duże, co do zasady, pociągi odjeżdżają z najwyższego poziomu, a kasy są zazwyczaj na poziomie niższym. Przed wejściem do strefy odjazdu jest zawsze kontrola bezpieczeństwa. Jeśli macie paszporty, zazwyczaj musicie się udać do jednej konkretnej kolejki gdzie jest sprawdzane to ręcznie. Podobno zaczyna się to obecnie zmieniać, ale podczas naszej podróży tak to wyglądało. Następnie mamy dostęp do wielkiej hali pełnej różnych sklepów, ławek i darmowej wody pitnej znajdującej się przy łazienkach. Nasz pociąg zaraz odjeżdżał, oczywiście z najdalszego peronu. Jak dobiegliśmy do niemal jak lotniskowej bramki, to już wszyscy pasażerowie zeszli na peron.
Sama podróż zajęła chyba około godziny i kosztowała jakieś 30 zł, fotele wygodne, ale internet nie działał. Szczęśliwie dotarliśmy na odpowiedni dworzec i udaliśmy się bezpośrednio do naszego hotelu gdzie po raz kolejny natrafiliśmy na ten sam problem z rejestracją gości. Aplikacja trip.com, gdzie rezerwowaliśmy hotele posiada dosyć szeroki zakres obiektów, które nie są dostępny na innych portalach, a więc są rzadko odwiedzane przez zagranicznych turystów. Po raz kolejny musimy tłumaczyć że to nie ta wiza i to nie ta strona.
Z hotelu wychodzimy na szybki rekonesans okolicy żeby coś zjeść. Nie sprawdziliśmy wcześniej na mapach, więc błąkamy się, aż uznajemy że weźmiemy cokolwiek, a to cokolwiek to była jakaś piekarnia. O dziwo zaskakująco dobre i bardzo tanie jedzenie. Plan na dzień kolejny, był podobny jak dzień wcześniej, jak wstaniemy, to wstaniemy i się będziemy martwić.Hangzhou jest znane przede wszystkim z jeziora Zachodniego, dlatego nasze pierwsze kroki kierujemy właśnie w jego kierunku. To na nim wzorowano się podczas budowania kompleksu letniego pałacu w Pekinie, który widzieliśmy wcześniej. Z hotelu jedziemy metrem, a potem robimy kilkunastominutowy spacer, po drodze zahaczając jeszcze o bankomat. Bilety na metro kupujemy w automacie za gotówkę. Choć jest w miarę wcześnie, to temperatura jest już dosyć wysoka.
Po krótkiej przechadzce wzdłuż wody udajemy się do muzeum, które jest bezpłatne. Wystawy są dosyć ciekawe, a przejście nie powinno wam zająć więcej niż kilkadziesiąt minut. W budynku są szafki jeśli potrzebujecie zostawić swój bagaż. Po raz kolejny kręci się wokół nas trójka chłopców, aż w końcu jeden z nich jest na tyle odważny, żeby zapytać o zdjęcie. Jak wspomniałem tego typu sytuacja powtarzała się kilku krotnie, nawet w miastach, które wydawałoby się są wśród zagranicznych turystów popularne.
Podobno według Marco Polo Hangzhou to "bez wątpienia najlepsze i najwspanialsze miasto na świecie", a przynajmniej na taką informację natrafiliśmy w muzeum.
Po wyjściu z muzeum postanowiliśmy iść dalej wzdłuż jeziora kolejnymi malowniczymi ścieżkami. Okolica jest bardzo romantyczna i co chwile natrafiamy na drobną architekturę oraz pary robiące sobie sesje ślubne. Niestety wszelkiego rodzaju mostki i ścieżki na wodzie były dość wąskie i jeśli chcieliście sobie zrobić w tych miejscach zdjęcie, to albo robiliście zdjęcie pary młodej, albo czekaliście kilka minut, aż zakończy się profesjonalna sesja i młodzi udadzą się w kolejne miejsce. Nie bardzo była możliwość przejść, no chyba, że na bezczela.
Kiedy patrzymy na jezioro, to z niemal każdego miejsca można dostrzec charakterystyczną wieżę, a jest nią Leifang Pagoda, która oczywiście była jednym z celów naszego spaceru. Wejście na teren oraz na na samą wieżę, z której możemy podziwiać panoramę okolicy, jest już niestety płatny. Tutaj zrobiło się już dosyć gęsto. Sama budowla jest większa niż się wydaje. Na samym dole mamy fragment wykopalisk archeologicznych. Jeśli dobrze pamiętam, to z samego dołu możemy dojechać do połowy windą, ale są do niej dość długie kolejki. Na szczęście mamy wybór, schody są zdecydowanie mniej popularne, więc jeśli jeszcze nie umarliście z odwodnienia, to polecam wybrać właśnie je. Niestety, pagoda dość szybko się zwęża gdy wchodzimy na kolejne poziomy, a schody bardzo często są dosyć wąskie. Na samej górze, na stosunkowo wąskim tarasie widokowym, jest już zwyczajnie tłoczno. Należy pamiętać, że sama pogoda nie jest oryginalna i została odbudowana na początku wieku. Po mimo tego uważam, że warto ją odwiedzić, gdyż robi bardzo dobre wrażenie.
Poruszaliśmy się dosyć swobodnym tempem i niestety czas nam się powoli kończył. Nie udało się obejść całego jeziora, co nie było wielkim zaskoczeniem, zważywszy na jego ogrom, resztę objechaliśmy autobusem miejskim. Wysiedliśmy za dwa przystanki wcześniej, więc końcówkę przeszliśmy jeszcze piechotą jedząc lody.
Hangzhou jest znane również z jedwabiu, dlatego wsiedliśmy w kolejny autobus, aby udać się do jego muzeum. Po raz kolejny okazało się, że nasze mapy offline dość dobrze nadają się do planowania jazdy komunikacją miejską, przystanki i trasy były prawidłowo oznaczone. Autobus nie dojeżdżał bezpośrednio pod muzeum, ale na szczęście ścieżka prowadziła przez bardzo ładny park.
Żeby wejść do muzeum należy pokazać swoje paszporty, szczególnie jeśli jest się nieogarniętym turystą, który nie zarejestrował swojej wizyty prawdopodobniej w jakiejś mini aplikacji na WeChat. Muzeum było bezpłatne i całkiem spore, składało się z kilku budynków i różnych wystaw tematycznych, jedna z nich była o Lyon, który to był znanym ośrodkiem włókiennictwa w tym tego związanego z jedwabiem.
Na jednej wystawie zobaczyliśmy ciekawą mapę Europy pokazującą szlaki handlowe łączące ją z Chinami. Prawdopodobnie została ona nieco dostosowana do obecnych uwarunkowań politycznych, dlatego pojawiły się na nich Węgry, nie Budapeszt, zwyczajnie Węgry, choć pozostałe miejsca były miastami. No ale może Budapeszt, ktoś by zakwestionował, całe Państwo jakoś tak trudniej, może przesadzam, nie wiem. Co do zasady w wielu miejscach pojawiają się elementy propagandowe. Propaganda w języku angielskim, skierowana do turystów, jest często bardzo siermiężna i może nawet bawić. Niekoniecznie jest to zawsze po prostu przetłumaczony tekst, który został przygotowany dla lokalnych mieszkańców posługujących się językiem chińskim.
No i to właściwie na tyle jeżeli chodzi o Hangzhou. Nie pozostało nam nic innego jak udać się pociągiem do kolejnego miasta, Nankinu, czyli południowej stolicy.W tym momencie chyba warto wspomnieć coś o chińskich pociągach. Bilety możemy kupić na stronie internetowej kolei chińskich na 15 dni przed podróżą, ale niestety proces rejestracyjny nie jest łatwy, więc nam się nie udało. Można także kupować bilety u pośredników np. w znanej tutaj aplikacji trip.com, ale będzie nieco drożej. Zaletą jest natomiast możliwość kupowania na więcej dni do przodu, choć bez gwarancji, że bilet zostanie wystawiony. Ostatnia opcja to zakup na miejscu. Na stacjach dostępne były automaty biletowe, ale akceptowały tylko chińskie ID. Kolejki do kas stacjonarnych, w których można płacić kartą, potrafią być długie,a kasjerzy zazwyczaj nie znają angielskiego. Zawsze jednak możecie pokazać na telefonie pociąg, który was interesuje. Jeśli nie macie internetu, to wyszukajcie połączenie w automacie i zróbcie zdjęcie. Wyszukanie połączenia tuż przed zakupem jest dodatkowo wskazane, gdyż dostępność biletów na ostatnią chwilę jest niewielka i na wiele pociągów może być wyprzedanych. My właściwie planowaliśmy naszą podróż z dnia na dzień i wielkiej tragedii nie było, zawsze się coś ostatecznie znalazło, choć trzeba pamiętać, że jeździliśmy po trasach, na których dostępnych połączeń było bardzo dużo.
W dniu przejazdu, przed wejściem na dworzec, trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa. Prawdopodobnie będziecie musieli pójść do kolejki, gdzie sprawdzą wasz paszport manualnie. Przed wejściem na peron, na kilkanaście minut przed odjazdem, będzie kolejna kontrola, tym razem biletów. Można powiedzieć, że całość wygląda trochę jak na lotnisku. :)
Pociągi są nowoczesne i szybkie, ale z jakiegoś powodu wyglądały na bardziej zużyte niż np. japońskie, nawet jeśli prawdopodobnie były młodsze.Raz przejechaliśmy się w pierwszej klasie, ale nie wyglądało to lepiej. Nie wiem dlaczego tak jest, mam wrażenie, że samo wykończenie i kolorystyka wewnątrz robi swoje. Nie mniej jednak podróż co do zasady jest przyjemna, więc w ramach podróży po Chinach jak najbardziej warto brać pod uwagę pociągi. Cenowo również jest nieźle, zawsze płaciliśmy mniej niż 100 zł od osoby. Przykładowo 150 km między Ningbo a Hangzhou pokonaliśmy w niecałą godzinę za ok. 50 zł.
Nankin - południowa stolica - 南京 znaczy dosłownie południowa stolica w przeciwieństwie do Pekinu 北京, który jest stolicą północną.
Nankin to jedno z ważniejszych chińskich miast na przestrzeni historii, dlatego znajdziemy tutaj wiele interesujących historycznie miejsc związanych z czasami kiedy miasto pełniło rolę stolicy, ale także bliższych nam historycznie jak np. związanych z masakrą nankińską czyli jedną z największych zbrodni przeprowadzoną przez armię japońską.
Muszę przyznać, że nie pamiętam gdzie nocowaliśmy oraz co się stało po tym jak wysiedliśmy z pociągu, żadnych zdjęć nie mam. Jestem więc zmuszony kontynuować opowieść od rana następnego dnia gdy udaliśmy się do będącego na liście UNESCO mauzoleum Ming Xiaoling. Jest to jeden z największych na świecie grobowców. Choć sam grobowiec nie jest tak wielki jak piramidy, to cały kompleks jest gigantyczny. Część obiektów kompleksu jest do zobaczenia bezpłatnie, jeszcze przed kasami. Do kompleksu możemy wejść z kilku stron, my postanowiliśmy zacząć od miejsca gdzie zaczyna się tzw. droga duchów. Bilety kupiliśmy w kasie za gotówkę (ok.30 zł od osoby), gdyż płatność kartą nie chciała przejść. Bądźcie przygotowani na kilka kilometrów marszu, myślę że ok. 5 podczas wizyty. Warto mieć na uwadze, że część budynków była mocno zapuszczona i została odbudowana/odrestaurowana w ostatnich latach. Nie wszystko jest więc oryginalne, ale pozwala na zrozumienie jak kompleks mógł wyglądać po zbudowaniu.