Docieramy na skały znajdujące się na końcu wsi. Okazuje się, jest to świetne miejsce budowy gniazd przez ptaki. Słyszymy odgłosy piskląt wydobywające się z zarośli oraz natykamy się na skorupy jeżowców i szkielety ryb. Jak okazuje się, jeżowce żyją również w północnych wodach. Wracając do ryb, w przybrzeżnych wodach żyją dorsze, plamiaki, mintaje, makrele, halibuty, a przy brzegu kraby. Mieszkańcy tej wsi wypływają w głąb morza na ryby. Warto wiedzieć że łowienie ryb wędką w Norwegii jest w pełni legalne i nie wymaga zezwoleń.
Czas wracać do Tromso. Chwilę przed wyjazdem zaczyna padać intensywny deszcz, który ostatezcznie towarzyszył do godziny 20. Prognozę pogody polecam sprawdzać na https://www.yr.no/en. Krajobraz jest całkiem zróżnicowany – miejscami mamy mini bagna, ale również łąki.
Po przyjeździe do Tromso lokujemy się w hotelu. Z racji opadów robię tour po głównej ulicy i sklepach. Nie odstrasza to Norwegów od sportu, nawet w deszcz widać biegających lokalsów. W sklepie z pamiątkami zobaczyć wypchanego niedźwiedzia polarnego oraz kupić skóry z renifera w przyzwoitej cenie 500 NOK za małą skórę i 1 500 NOK za dużą.
Tromso bije rekordy pod niektórymi względami – to tutaj znajduje się najdalej na północ położony Mcdonald’s na świecie.
Ciekawostka, przy głównej ulicy prowadzony jest remont – niby nic nadzwyczajnego, a jednak … pod chodnikiem kładzione są maty grzewcze, żeby uniknąć niebezpiecznego oblodzenia zimą.Dzień 3
Pobudka, nieśpieszne śniadanie i wyruszamy na wzgórze Floya (671 m.n.p.m). Nocujemy w hotelu The With, który polecam. Hotel należy do skandynawskiej sieci Strawberry. W cenie noclegu jest bardzo dobre śniadanie i kolacja + fika w środku dnia. W miarę możliwości warto korzystać w Norwegii z noclegów ze śniadaniami, które zawsze trzymają poziom. Rezerwując odpowiednio wcześnie i w odpowiedniej ofercie można uzyskać bardzo atrakcyjne ceny (zbliżone do ofert w Polsce). Otrzymaliśmy pokój z zacnym widokiem na marinę.
Drogę na wzgórze pokonujemy oczywiście na piechotę. Dla osób z dziećmi dobrą opcja jest podjazd taxi albo wjazd na wzgórze kolejką linową. Widok z mostu na fjord, jesteśmy jeszcze w mieście.
Pierwsza część drogi prowadzi przez miasto, następnie wchodzimy na Sherpatrappa czyli schody prowadzące na szczyt. Po drodze mijamy sporo Norwegów, widać że chodzenie po górach to sport narodowy w tym kraju. Początkowo, w roślinności dominują karłowate brzozy (max wysokość do 10 m). Infrastruktura na drodze jest świetna – uporządkowana droga, kamienne schody. Na wiosnę i jesieni na trasie może być niebezpiecznie (ślisko) o czym informują nas liczne znaki.
Wkraczając na wysokość 300m i wyżej, w roślinności zaczynają dominować mchy, porosty, jagody i krzaki. Zaskakujące jak szybko zmienia się szata roślinna. Idąc pod górę mijamy mnóstwo krzaków z jagodami, zaskakujące że lokalni mieszkańcy ich nie zbierają. Zdarzają się pojedyncze grzyby, które również nie są zbierane. Po drodze mijam turystę najprawdopodobniej z Holandii albo Belgii (sądząc po akcencie), który z zaskoczeniem pyta czy jagody są jadalne
:). Dla nas pytanie wydaje się absurdalne, biorąc pod uwagę że w krajach Beneluksu praktycznie nie ma lasów, pytanie nabiera głębszego sensu.
Docieramy na szczyt, gdzie znajduje się stacja kolejki. Nie jest do szczyt góry Floya. Na uwagę zasługuje bardzo dobrze rozwinięta infrastruktura (bar, miejsce z wodą, sklep z pamiątkami i bezpłatna toaleta). Z jednej strony widok na punkt docelowy a z drugiej fjord.
Idziemy w kierunku góry. Fascynujące jest, jak szybko zmienia się krajobraz. Jesteśmy 500m wyżej, a niemal zupełnie zniknęły karłowate drzewa. Są jedynie krzewy, porosty i mnóstwo jagód.
Po drodze natrafiamy na chatkę, pełniącą funkcję schronienia oraz miejsce do wypoczynku (przed budynkiem znajdują się łopaty na sezon zimowy). Miejsce to DNT Steinbøhytta, widoczne na Google Maps. Patrząc na zimowe zdjecia, chatka może zostać zasypana po dach.
Natrafiamy na ślady dzikich zwierząt, aby po chwili spotkać … renifery. Renifery nie specjalnie przejmują się obecnością ludzi, jednak są płochliwe i trzymają bezpieczny dystans.
Widoki są spektakularne. Jak widać, wysoko można spotkać również zapalonych rowerzystów górskich
:P
Przyroda zachwyca, a w szczególności niezliczona ilość jagód. Ponownie, gdzieniegdzie można natknąć się na grzyby, chyba borowiki.
Zawracamy do Tromso, w międzyczasie robiąc stopa na obiad. W drodze powrotnej mijamy pojedyńczych ludzi. Jest raczej luźno na szlaku. Ostatecznie, bez spiny, trasa w dwie strony zajmuje ok 7h (wliczając liczne prezerwy). Czas między śniadaniem i kolacją to to na co powinniśmy się nastawić robiąc tę trasę z buta, bez spinania się.Dzień 4 – ostatni
Na koniec pro tip przed wyjazdem do Norwegii, polecam zaopatrzyć się w korony w gotówce. Kurs w kantorach jest o 10-20% niższy, niż kurs międzybankowy (Revolut: 1 NOK = 0,36 PLN; natomiast w kantorze 1 NOK = 0,33 przy małej ilości i 0,31 przy zakupie za min 2 000 PLN). Jeśli nocujecie w hotelu, polecam zapytać wcześniej czy przyjmie gotówkę. W przypadku wyjazdu np. 4 osobowej rodziny możliwość zapłata gotówką daje znaczną oszczędność.
Na koniec pojawia się pytanie, co warto przywieźć z Norwegii? Moim zdaniem brunost (norweski ser, który smakuje nie do końca jak ser ?) o karmelowej nucie. Można rozważyć zakup łososia (jeden z niewielu produktów tańszy, niż w Polsce), suszone ryby, wyroby z lukrecji oraz egzotyczne mięso (np. wieloryba/łosia/renifera). W przypadku zakupu kiełbasy z wieloryba/łosia/renifera polecam sprawdzić skład, bardzo często właściwe mięso to tylko 30%, a reszta to wieprzowina.
W drodze na przystanek autobusowy mijamy hotel Radisson Blu. Niby nic nadzwyczajnego, jeśli przypatrzeć się budynkowi – okazuje się że to jest stary budynek z płyty, obity blachą. Coś, co było popularne w Polsce lat 90. Dodatkowo, w tle rzuca się taxi - chiński elektryk Changan. Tutaj dygresja, elektryki są bardzo popularne w Norwegii, nawet na końcu świata ludzie posiadają elektryka (np. Tesla zaparkowana w gospodarstwie rolnym obok traktora) i tam też bez problemu znajdziemy ładowarkę. Z ciekawości sprawdziłem ceny elektryków w Norwegii, okazuje się że są o kilka-kilkanaście procent tańsze niż w Polsce (cena po przeliczeniu z NOK na PLN). Co do chiński elektryków w Tromso, widziałem jedynie taxi (większość taxi to chińskie elektryki), jednak wśród aut prywatnych żadnego. Jak widać, pomimo zmasowanej kampanii Chińczyków, ludzie są sceptyczni do tych aut.
Tradycyjnie pobudka, ogarnięcie się, śniadanie i czas kierować się na lotnisko. Odlot jest o 10:40. Na lotnisko najlepiej dojechać autobusem – bilet w weekendy kosztuje 44 NOK. Trasa autobusu przebiega tunelem wydrążonym w skale pod miastem. Kolejna ciekawostka (nie widoczna na zdjęciach) – w tunelu znajdują się ronda i skrzyżowanie.
Odprawa przebiega szybko i bezproblemowo, przed bramkami jest kiosk z kawą i jedzeniem w normalnych norweskich cenach. Na lotnisku widać zaparkowane polskie Sprint Air w wersji cargo, ciekawe co takiego przywiozły na daleką północ? Po starcie możemy ujrzeć piękny widok na fjordy, miejscami – na wyższych szczytach zalega pokrywa śnieżna.
Loty wewnętrzne i loty po Skandynawii pozwalają sobie uświadomić jak mocno zmienia się etnicznie Norwegia, nawet na dalekiej północy można spotkać osoby pochodzące z Afryki i Bliskie Wschodu. Również wielu takich pasażerów pojawiło się na locie do Oslo i Kopenhagi, większość z norweskimi paszportami. Trudno zrozumieć jakimi przesłankami kieruje się Norwegia przyjmując znaczną liczbę imigrantów z Afryki (w szczególności z Somalii, Dżibuti i krajów sąsiednich) i Bliskiego Wschodu. Faktem popartym statystykami jest, że imigranci ze wspomnianych krajów mają najniższy wskaźnik zatrudnienia i w największym stopniu korzystają z wsparcia norweskiego rządu. Koniec dygresji, wracamy do tematy wyjazdu
:) na koniec przebitka z ostatniego odcinka – Kopenhaga. Widać ogromną w krajobrazie vs okolice Tromso – na południu dominuje płaski, rolniczy teren.
Docieramy na skały znajdujące się na końcu wsi. Okazuje się, jest to świetne miejsce budowy gniazd przez ptaki. Słyszymy odgłosy piskląt wydobywające się z zarośli oraz natykamy się na skorupy jeżowców i szkielety ryb. Jak okazuje się, jeżowce żyją również w północnych wodach. Wracając do ryb, w przybrzeżnych wodach żyją dorsze, plamiaki, mintaje, makrele, halibuty, a przy brzegu kraby. Mieszkańcy tej wsi wypływają w głąb morza na ryby. Warto wiedzieć że łowienie ryb wędką w Norwegii jest w pełni legalne i nie wymaga zezwoleń.
Czas wracać do Tromso. Chwilę przed wyjazdem zaczyna padać intensywny deszcz, który ostatezcznie towarzyszył do godziny 20. Prognozę pogody polecam sprawdzać na https://www.yr.no/en.
Krajobraz jest całkiem zróżnicowany – miejscami mamy mini bagna, ale również łąki.
Po przyjeździe do Tromso lokujemy się w hotelu. Z racji opadów robię tour po głównej ulicy i sklepach. Nie odstrasza to Norwegów od sportu, nawet w deszcz widać biegających lokalsów. W sklepie z pamiątkami zobaczyć wypchanego niedźwiedzia polarnego oraz kupić skóry z renifera w przyzwoitej cenie 500 NOK za małą skórę i 1 500 NOK za dużą.
Tromso bije rekordy pod niektórymi względami – to tutaj znajduje się najdalej na północ położony Mcdonald’s na świecie.
Ciekawostka, przy głównej ulicy prowadzony jest remont – niby nic nadzwyczajnego, a jednak … pod chodnikiem kładzione są maty grzewcze, żeby uniknąć niebezpiecznego oblodzenia zimą.Dzień 3
Pobudka, nieśpieszne śniadanie i wyruszamy na wzgórze Floya (671 m.n.p.m). Nocujemy w hotelu The With, który polecam. Hotel należy do skandynawskiej sieci Strawberry. W cenie noclegu jest bardzo dobre śniadanie i kolacja + fika w środku dnia. W miarę możliwości warto korzystać w Norwegii z noclegów ze śniadaniami, które zawsze trzymają poziom.
Rezerwując odpowiednio wcześnie i w odpowiedniej ofercie można uzyskać bardzo atrakcyjne ceny (zbliżone do ofert w Polsce).
Otrzymaliśmy pokój z zacnym widokiem na marinę.
Drogę na wzgórze pokonujemy oczywiście na piechotę. Dla osób z dziećmi dobrą opcja jest podjazd taxi albo wjazd na wzgórze kolejką linową.
Widok z mostu na fjord, jesteśmy jeszcze w mieście.
Pierwsza część drogi prowadzi przez miasto, następnie wchodzimy na Sherpatrappa czyli schody prowadzące na szczyt. Po drodze mijamy sporo Norwegów, widać że chodzenie po górach to sport narodowy w tym kraju. Początkowo, w roślinności dominują karłowate brzozy (max wysokość do 10 m). Infrastruktura na drodze jest świetna – uporządkowana droga, kamienne schody. Na wiosnę i jesieni na trasie może być niebezpiecznie (ślisko) o czym informują nas liczne znaki.
Wkraczając na wysokość 300m i wyżej, w roślinności zaczynają dominować mchy, porosty, jagody i krzaki. Zaskakujące jak szybko zmienia się szata roślinna. Idąc pod górę mijamy mnóstwo krzaków z jagodami, zaskakujące że lokalni mieszkańcy ich nie zbierają. Zdarzają się pojedyncze grzyby, które również nie są zbierane. Po drodze mijam turystę najprawdopodobniej z Holandii albo Belgii (sądząc po akcencie), który z zaskoczeniem pyta czy jagody są jadalne :). Dla nas pytanie wydaje się absurdalne, biorąc pod uwagę że w krajach Beneluksu praktycznie nie ma lasów, pytanie nabiera głębszego sensu.
Docieramy na szczyt, gdzie znajduje się stacja kolejki. Nie jest do szczyt góry Floya.
Na uwagę zasługuje bardzo dobrze rozwinięta infrastruktura (bar, miejsce z wodą, sklep z pamiątkami i bezpłatna toaleta).
Z jednej strony widok na punkt docelowy a z drugiej fjord.
Idziemy w kierunku góry. Fascynujące jest, jak szybko zmienia się krajobraz. Jesteśmy 500m wyżej, a niemal zupełnie zniknęły karłowate drzewa. Są jedynie krzewy, porosty i mnóstwo jagód.
Po drodze natrafiamy na chatkę, pełniącą funkcję schronienia oraz miejsce do wypoczynku (przed budynkiem znajdują się łopaty na sezon zimowy). Miejsce to DNT Steinbøhytta, widoczne na Google Maps. Patrząc na zimowe zdjecia, chatka może zostać zasypana po dach.
Natrafiamy na ślady dzikich zwierząt, aby po chwili spotkać … renifery. Renifery nie specjalnie przejmują się obecnością ludzi, jednak są płochliwe i trzymają bezpieczny dystans.
Widoki są spektakularne. Jak widać, wysoko można spotkać również zapalonych rowerzystów górskich :P
Przyroda zachwyca, a w szczególności niezliczona ilość jagód. Ponownie, gdzieniegdzie można natknąć się na grzyby, chyba borowiki.
Zawracamy do Tromso, w międzyczasie robiąc stopa na obiad. W drodze powrotnej mijamy pojedyńczych ludzi. Jest raczej luźno na szlaku.
Ostatecznie, bez spiny, trasa w dwie strony zajmuje ok 7h (wliczając liczne prezerwy). Czas między śniadaniem i kolacją to to na co powinniśmy się nastawić robiąc tę trasę z buta, bez spinania się.Dzień 4 – ostatni
Na koniec pro tip przed wyjazdem do Norwegii, polecam zaopatrzyć się w korony w gotówce. Kurs w kantorach jest o 10-20% niższy, niż kurs międzybankowy (Revolut: 1 NOK = 0,36 PLN; natomiast w kantorze 1 NOK = 0,33 przy małej ilości i 0,31 przy zakupie za min 2 000 PLN). Jeśli nocujecie w hotelu, polecam zapytać wcześniej czy przyjmie gotówkę. W przypadku wyjazdu np. 4 osobowej rodziny możliwość zapłata gotówką daje znaczną oszczędność.
Na koniec pojawia się pytanie, co warto przywieźć z Norwegii? Moim zdaniem brunost (norweski ser, który smakuje nie do końca jak ser ?) o karmelowej nucie. Można rozważyć zakup łososia (jeden z niewielu produktów tańszy, niż w Polsce), suszone ryby, wyroby z lukrecji oraz egzotyczne mięso (np. wieloryba/łosia/renifera). W przypadku zakupu kiełbasy z wieloryba/łosia/renifera polecam sprawdzić skład, bardzo często właściwe mięso to tylko 30%, a reszta to wieprzowina.
W drodze na przystanek autobusowy mijamy hotel Radisson Blu. Niby nic nadzwyczajnego, jeśli przypatrzeć się budynkowi – okazuje się że to jest stary budynek z płyty, obity blachą. Coś, co było popularne w Polsce lat 90. Dodatkowo, w tle rzuca się taxi - chiński elektryk Changan. Tutaj dygresja, elektryki są bardzo popularne w Norwegii, nawet na końcu świata ludzie posiadają elektryka (np. Tesla zaparkowana w gospodarstwie rolnym obok traktora) i tam też bez problemu znajdziemy ładowarkę. Z ciekawości sprawdziłem ceny elektryków w Norwegii, okazuje się że są o kilka-kilkanaście procent tańsze niż w Polsce (cena po przeliczeniu z NOK na PLN). Co do chiński elektryków w Tromso, widziałem jedynie taxi (większość taxi to chińskie elektryki), jednak wśród aut prywatnych żadnego. Jak widać, pomimo zmasowanej kampanii Chińczyków, ludzie są sceptyczni do tych aut.
Tradycyjnie pobudka, ogarnięcie się, śniadanie i czas kierować się na lotnisko. Odlot jest o 10:40. Na lotnisko najlepiej dojechać autobusem – bilet w weekendy kosztuje 44 NOK. Trasa autobusu przebiega tunelem wydrążonym w skale pod miastem. Kolejna ciekawostka (nie widoczna na zdjęciach) – w tunelu znajdują się ronda i skrzyżowanie.
Odprawa przebiega szybko i bezproblemowo, przed bramkami jest kiosk z kawą i jedzeniem w normalnych norweskich cenach.
Na lotnisku widać zaparkowane polskie Sprint Air w wersji cargo, ciekawe co takiego przywiozły na daleką północ?
Po starcie możemy ujrzeć piękny widok na fjordy, miejscami – na wyższych szczytach zalega pokrywa śnieżna.
Loty wewnętrzne i loty po Skandynawii pozwalają sobie uświadomić jak mocno zmienia się etnicznie Norwegia, nawet na dalekiej północy można spotkać osoby pochodzące z Afryki i Bliskie Wschodu. Również wielu takich pasażerów pojawiło się na locie do Oslo i Kopenhagi, większość z norweskimi paszportami. Trudno zrozumieć jakimi przesłankami kieruje się Norwegia przyjmując znaczną liczbę imigrantów z Afryki (w szczególności z Somalii, Dżibuti i krajów sąsiednich) i Bliskiego Wschodu. Faktem popartym statystykami jest, że imigranci ze wspomnianych krajów mają najniższy wskaźnik zatrudnienia i w największym stopniu korzystają z wsparcia norweskiego rządu.
Koniec dygresji, wracamy do tematy wyjazdu :) na koniec przebitka z ostatniego odcinka – Kopenhaga. Widać ogromną w krajobrazie vs okolice Tromso – na południu dominuje płaski, rolniczy teren.