W różnych miejscach można pooglądać tradycyjne tańce, ale nie ma tego klimatu, co wczoraj w lesie, więc postanawiamy tam wrócić. Nic szczególnego się tam nie dzieje. Nasza uwagę przyciągają nietoperze, jest ich mnóstwo, a wczoraj ich nie widzieliśmy.
Widać, że miasto jest wysprzątane na festiwal, że ktoś to przemyślał i o to zadbał. ALE po zboczeniu z głównych ulic i placów, gdzie odbywają się tańce, ten sam afrykański syfik. Nie od razu Rzym zbudowano i tak przygotowanie miasta robi dobre wrażenie.
Tutaj nazwana przez nas roboczo „Buka”.
Główne obchody mają być przy pomniku „Brama bez powrotu” na plaży. Idziemy tam z buta, bo chcemy jeszcze przejść obok wioski zbieraczy soli. Dobrze, że wybieramy opcje pieszą, bo na główne obchody jest dużo chętnych i Ci chętni stoją w gigantycznym korku, który nie przemieszcza się wcale. Sporo osób idzie na piechotę jak my. Na plaży już sporo ludzi, widzimy ogromna scenę i ogarnia nas duże rozczarowanie. Nie przypomina to w ogóle tego festiwalu na zdjęciach, które oglądałam w necie. Przez to, że zrobił się z tego duży festiwal, dopadła go komercjalizacja i cóż, cały urok prysł.
Koncerty mają się zacząć o 19. Postanawiamy dosłownie doczekać samego początku i się zmyć. Z oddalonej sceny nic nie widać i jest jakoś tak nijako. Bardzo się cieszymy, że widzieliśmy wczorajsze tańce w lesie. Dzisiejszy dzień był niewspółmiernie gorszy.
Wracając oglądamy przechodzimy jeszcze raz w pobliżu wioski zbieraczy soli, tym razem przy zachodzie słońca.
11.01.2024 Dziś chcemy się dostać do Abomey. Okazuje się, że jest możliwe tylko przy pomocy motorków. Łapiemy motorki do Allady, a potem dzieloną taksówkę do Bohicon.
W Bohicon mamy nocleg, dotarcie do niego też z przygodami, bo ciężko było namierzyć lokalizację. Jeszcze tego samego dni po zameldowaniu jedziemy kolejnym motorkiem do Abomey.
W Abomey dostajemy przydziałowego przewodnika, i tutaj się już nie kłócimy, bo znamy zasady, ale przewodnik tylko potwierdza słuszność mojego uciekania przed przewodnikami
:D. Ma dużą wiedzę, ale koncentruje się na elementach historii, dla nas niemożebnie nudnych, najwięcej czasu poświęca na muzeum, w którym serio nie ma za dużo ciekawych rzeczy i szczegółowo opowiada o KAŻDYM królu Abomey, jego symbolach i ich znaczeniach, a królów było 15! Opowieść tą powiela podczas zwiedzania chyba z 5 razy. W koło Macieju to samo. Żyje już trochę na tym świecie i wiem, że te informacje ulecą z mojej głowy zanim wrócę do Polski
:D Ja to bym wolała sobie doczytać na necie, a resztę czasu poświecić na kręcenie się po mieście.
Zwiedzamy z nim pałace kolejnych królów. I choć nazywa je pałacami, to trzeba uczciwie powiedzieć, że nazwa ta jest mocno na wyrost. Przytacza kilka ciekawych historii, jak o np. o jedynej królowej, o amazonkach. Oczywiście omija skrzętnie wszystkie wątki związane ze współpracą królestwa Abomey z kolonizatorami, choć przyznaje, ze oni również mieli swoich niewolników. Na koniec jeszcze, wreszcie sami, kręcimy po mieście. Jest sporo miejsc związanych kultem Voodoo.
Niestety Abomey tonie w śmieciach. I nie trzeba wcale daleko od tych pałaców odchodzić, wystarczy wychylić się za pierwszy lepszy winkiel.
Instagram
Reality
Albo
Wracamy i dopada nas mega zmęczenie materiału. Najbardziej wdychaniem i oblepieniem spalinami. Prawie w żadnym miejscu noclegowym nie było cieplej wody, nie sposób się skutecznie umyć. Minęły około 2 tygodnie pobytu. Jutro mamy jechać do Tata Somba na północ, ale słabo się czuję. Perspektywa busa - puszki z niedziałającą klimą, ale zamkniętymi oknami, albo dzielonej taksy - okno otwarte i ten smog, nie nastrajają mnie pozytywnie. Może jak bym była z Krakowa to by było mi łatwiej
:P Zostało niewiele dni do powrotu, ale czuje, że chciałabym po prostu odpocząć. Z tyłu głowy mam również, że na następny dzień po powrocie, lecę służbowo do stanów i nie mogę być taka padnięta. Postanawiamy odpuścić północ. Trudno. Szukam hotelu niedaleko Cotonu, przy plaży, żeby sobie pochillować. Nie jest to łatwe zadanie, ale udaje się.
12.01.2024 Wracamy więc dzieloną taksą w kierunku morza, ale po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Abomey – Calavi. Zostawiamy w porcie walizki i bierzemy łódeczkę, którą płyniemy do Ganvie.
Wioska na wodzie powstała w lagunie, w czasie wywozu niewolników. Był to sposób lokalnej ludności na unikniecie zapakowania na statek. Laguna jest płytka, 2-3m głębokości w zależności od stanu wody. Widać rybaków pracujących przy sieciach. Nawet dzieci przemieszczają się samodzielnie łódkami. Mieszkańcy bardzo kryją się przez zdjęciami. Mają z resztą na to cwany sposób – kapelusze z dużym rondem. Szybko można zasłonić twarz.
Zamawiam rybę w restauracji, mąż nie jest rybny, więc chce same frytki i żeby więcej zarobić, mówią, że samych frytek się nie da. Mąż, więc na to, że nie chce nic i nagle się okazuje, że jednak można same frytki. Ryba niestety wali mułem, dobrze nie wziął, bo by nie ruszył.
Po zwiedzaniu łapiemy motorki do hotelu i kolesie, którzy nas wiozą oczywiście nie wiedzą gdzie jechać i prowadzę ich na mapie offline. Fakt, hotel jest na totalnym zadupiu, ale o to nam chodziło. Hotelik jest… zabawny. Jest duży teren, a na końcu 4 stłamszone domki przy sobie i obsługa w białych koszulach, która na nasz widok wpada w panikę. Nasz domek nie jest zły, ale zupełnie nieprzemyślany, przy domku nie ma zadaszenia, więc nie ma cienia, nie ma jak sobie w spokoju usiąść. Biorę więc nasze krzesła z pokoju i idę z nimi pod budynek recepcji, żeby sobie usiąść w cieniu, na co obsługa się zrywa i zaczyna mi wyrywać te krzesła z ręki. Dostawiają nam też stolik.
Idziemy na plażę, jest ładna, czysta i pusta. Mamy też ciepłą wodę, co niewiarygodnie mnie cieszy. Robię przepierkę paru rzeczy i woda jest dosłownie czarna. Mamy wrażenie, że jesteśmy jedynymi gośćmi.
Niedaleko hotelu jest wielki plac budowy, budują nową drogę. W ogólne widać, że Benin intensywnie się rozwija, aczkolwiek większość przedsięwzięć budowalnych realizują firmy francuskie, więc niestety Benińczycy na tym nie zarabiają, na co narzekają i trudno im nie przyznać racji. W hoteliku jest restauracja, więc zamawiamy kolację, która całkiem smaczna.
13.10.2024 – 15.01.2024 Kolejne dwa dni upływają nam na spacerowaniu po okolicy, po plaży, próbowaniu nowych potraw z karty restauracyjnej i ciepłych prysznicach
:D Widzimy rybaków, którzy wyciągają sieć, robię zdjęcie i pomimo tego, że są bardzo daleko i nie widać ich twarzy, od razu któryś się zrywa i biegnie z bulwersem, że sobie nie życzą.
Obsługa w kolejnym dniu ma już mniejszą panikę, są mega sympatyczni, a na koniec proszą nas o pamiątkowe zdjęcie. Zmawiamy taksówkę i jedziemy na lotnisko. Boarding idzie bardzo topornie. Sprawdzają mnóstwo karteczek, karteluszek, pieczątek, piecząteczek. Cóż, wszystkie pociotki dyrektora lotniska chcą mieć pracę. Szczytem wszystkiego jest sprawdzanie paszportu w wąskim korytarzu, na jego początku i końcu. Nie wytrzymuję z beki i pytam się retorycznie męża: co takiego mogłoby się potencjalnie wydarzyć, że na początku masz ten paszport, a na końcu już nie? I nie jesteś w stanie go znaleźć w prostym, pustym korytarzu bez przeszkód
:D Udaje nam się jednak przejść wszystkie kontrole i finalnie siedzimy w samolocie. Jeśli myślicie, że opowieść zmierza ku końcowi i to już dosyć przygód to muszę Was rozczarować.
Godzina wylotu. Siedzimy już od jakiegoś czasu w samolocie. Boarding przedłuża się w nieskończoność. Po jakieś godzinie od planowanego wylotu, zaczynają się komunikaty od pilota, że wszystko się przedłuża, bo te lotnisko to i tu dosłowny cytat: „totally mess”. Śmieszkujmy sobie, że ciekawe czy dokładnie taki sam komunikat poszedł po francusku. Po 1.5h jeszcze śmieszkujemy, ale po 2 godzinach, humor robi się gorszy. Mówię do męża: to nie pyknie. Niedługo po tym pilot oznajmia, że jesteśmy zapakowani, ale nie wie czy zdążymy dolecieć w jego czasie pracy i zapytali się kogoś wyżej czy możemy wystartować. Czekamy jeszcze z 30 minut na odpowiedź. I staje się najgorsze, nie ma zgody na start, safety first. Nigdzie nie polecimy. Nie ma co się czarować, nie ma fizycznej możliwości, że zdążę na lot do USA. Jak to wytłumaczyć szefowi w stanach, w którego światopoglądzie nie mieści się urlop? Powiedzieć, że jestem zła to nie powiedzieć nic. I tu następuje paraliż sytuacji. Nikt nic nie wie, kiedy polecimy, co z nami zrobić i tak dalej. Obsługa lotniska się w magiczny sposób ulatnia. Zaczynają jakieś busiki podjeżdżać. W którymś momencie decydujemy, że wsiadamy, bo nadal nic nie wiadomo. Zawożą nas do hotelu, gdzie w końcu mamy neta. A w zaistniałej sytuacji jest mi super potrzebny. Pokój dostajemy około godziny 3 rano. Piszę parę maili. Odwołuje nasz lot z Brukseli do Gdańska, żeby odzyskać chociaż podatki. Sprawdzam ile mnie będzie kosztował zwrot za bilet do USA, jeśli ktoś wymyśli, że mam za ten bilet zwrócić. Rezerwuję autobus do Gdańska z Berlina. Kładziemy się o 5. Zastanawiamy się o której jutro będziemy musieli opuścić pokój.
16.01.2024 Budzimy się i po jakimś czasie dostaje maila. Twój lot do USA jest odwołany, śnieżyca w Houston. Kocham śnieżyce w Houston! Podskakuję na łóżku pod sam sufit! No to już siła wyższa, a nie siła mojego powrotu z wakacji
:D Z pogodą nie wygrasz, co Pan zrobisz jak Pan nic nie zrobisz. Teraz to już zupełnie inaczej brzmi! Dodatkowo odzyskam hajs za bilet i nikt nie powinien mieć pretensji. Tylko tego Phoenix szkoda. Dostajemy też wkrótce informacje (nareszcie!), że nasz lot odbędzie się wieczorem, o tej samej godzinie o której miał się odbyć wczoraj. W hotelu możemy zostać do wylotu, więc też super. Mamy więc czas na spacer po stolicy. Idziemy do pomniku amazonek przez dzielnicę ambasad i rządowych budynków. Jest sterylnie czysto. Benin krajem fasad, pozorów i niezłomnych prób robienia dobrego wrażenia
:D Pozostaje mieć nadzieję, że te jaskółki będą wiosnę czyniły i za winklem też w końcu nie uświadczymy ton plastyku.
Akurat nie miałam banana, więc mąż dla skali
:D
Na lotnisku jesteśmy z dużym wyprzedzeniem, mając na uwadze wczorajszy boarding. Jako, że do USA już nie polecę, nie mam aż tak wielkiego ciśnienia i dalej śmieszkujemy. Po około 2 godzinach po rozpoczęciu boardingu, przy bramce jest garstka osób. A to malutkie lotnisko, tam nie ma gdzie pójść, więc wszyscy czekają w tym samym miejscu. Czyżby znowu mieli się nie uwinąć? Wylatujemy z 30minutowym opóźnieniem. Niebywały sukces. Teraz następuję wielkie, symultaniczne westchnięcie z ulgą pracowników lotniska, a 2 sekundy później pasażerów
:D Na odszkodowanie nie liczymy, bo wina obsługi lotniska, ale i tak składam formularz, bo a nuż się uda. Ku mojemu zdziwieniu Brussel Airlines poczuwa się do odpowiedzialności i wypłaca nam 1200 EUR
:D
Epilog Wyjazd nie był dociążony mnóstwem oczekiwań i choć plusy tego podejścia są aż nadto oczywiste, to nie zawsze udaje mi się w ten sposób do tematu podjeść. Niemniej jednak wróciliśmy ukontentowani. Czytając o różnych atrakcjach regionu, wiele wydawało mi się takich z braku laku, wiele brzmiało jak typowe „tourist trap”. Okazało się jednak, że niektóre miejsca były bardzo ciekawe, zwłaszcza festiwale i Elimina. Pokonał mnie w zasadzie tylko…. smog, choć gdybym widziała, że nie polecę do USA to pewnie byśmy jeszcze pojechali na północ. Niestety pomimo tego, że odwiedzane kraje nie wydają się jakimś super hardkorem, to nawet taka Afryka męczy. Gdyby nie ostatnie dni na plaży wrócilibyśmy całkiem utyrani. A tak wróciliśmy utyrani tylko trochę
:DUzupełniam jeszcze koszty.
Rewelacja. Czytając i oglądając takie relacje człowiek zdaje sobie sprawę, jak mało wie o świecie. O samym Kumasi słyszałem, ale nigdy nie myślałem, żeby tam jechać. A teraz znajdzie się chyba na mojej liście "must see".
W różnych miejscach można pooglądać tradycyjne tańce, ale nie ma tego klimatu, co wczoraj w lesie, więc postanawiamy tam wrócić. Nic szczególnego się tam nie dzieje. Nasza uwagę przyciągają nietoperze, jest ich mnóstwo, a wczoraj ich nie widzieliśmy.
Widać, że miasto jest wysprzątane na festiwal, że ktoś to przemyślał i o to zadbał. ALE po zboczeniu z głównych ulic i placów, gdzie odbywają się tańce, ten sam afrykański syfik. Nie od razu Rzym zbudowano i tak przygotowanie miasta robi dobre wrażenie.
Tutaj nazwana przez nas roboczo „Buka”.
Główne obchody mają być przy pomniku „Brama bez powrotu” na plaży. Idziemy tam z buta, bo chcemy jeszcze przejść obok wioski zbieraczy soli.
Dobrze, że wybieramy opcje pieszą, bo na główne obchody jest dużo chętnych i Ci chętni stoją w gigantycznym korku, który nie przemieszcza się wcale. Sporo osób idzie na piechotę jak my.
Na plaży już sporo ludzi, widzimy ogromna scenę i ogarnia nas duże rozczarowanie. Nie przypomina to w ogóle tego festiwalu na zdjęciach, które oglądałam w necie. Przez to, że zrobił się z tego duży festiwal, dopadła go komercjalizacja i cóż, cały urok prysł.
Koncerty mają się zacząć o 19. Postanawiamy dosłownie doczekać samego początku i się zmyć. Z oddalonej sceny nic nie widać i jest jakoś tak nijako. Bardzo się cieszymy, że widzieliśmy wczorajsze tańce w lesie. Dzisiejszy dzień był niewspółmiernie gorszy.
Wracając oglądamy przechodzimy jeszcze raz w pobliżu wioski zbieraczy soli, tym razem przy zachodzie słońca.
11.01.2024
Dziś chcemy się dostać do Abomey. Okazuje się, że jest możliwe tylko przy pomocy motorków. Łapiemy motorki do Allady, a potem dzieloną taksówkę do Bohicon.
W Bohicon mamy nocleg, dotarcie do niego też z przygodami, bo ciężko było namierzyć lokalizację. Jeszcze tego samego dni po zameldowaniu jedziemy kolejnym motorkiem do Abomey.
W Abomey dostajemy przydziałowego przewodnika, i tutaj się już nie kłócimy, bo znamy zasady, ale przewodnik tylko potwierdza słuszność mojego uciekania przed przewodnikami :D. Ma dużą wiedzę, ale koncentruje się na elementach historii, dla nas niemożebnie nudnych, najwięcej czasu poświęca na muzeum, w którym serio nie ma za dużo ciekawych rzeczy i szczegółowo opowiada o KAŻDYM królu Abomey, jego symbolach i ich znaczeniach, a królów było 15! Opowieść tą powiela podczas zwiedzania chyba z 5 razy. W koło Macieju to samo. Żyje już trochę na tym świecie i wiem, że te informacje ulecą z mojej głowy zanim wrócę do Polski :D Ja to bym wolała sobie doczytać na necie, a resztę czasu poświecić na kręcenie się po mieście.
Zwiedzamy z nim pałace kolejnych królów. I choć nazywa je pałacami, to trzeba uczciwie powiedzieć, że nazwa ta jest mocno na wyrost. Przytacza kilka ciekawych historii, jak o np. o jedynej królowej, o amazonkach. Oczywiście omija skrzętnie wszystkie wątki związane ze współpracą królestwa Abomey z kolonizatorami, choć przyznaje, ze oni również mieli swoich niewolników.
Na koniec jeszcze, wreszcie sami, kręcimy po mieście. Jest sporo miejsc związanych kultem Voodoo.
Niestety Abomey tonie w śmieciach. I nie trzeba wcale daleko od tych pałaców odchodzić, wystarczy wychylić się za pierwszy lepszy winkiel.
Instagram
Reality
Albo
Wracamy i dopada nas mega zmęczenie materiału. Najbardziej wdychaniem i oblepieniem spalinami. Prawie w żadnym miejscu noclegowym nie było cieplej wody, nie sposób się skutecznie umyć. Minęły około 2 tygodnie pobytu. Jutro mamy jechać do Tata Somba na północ, ale słabo się czuję. Perspektywa busa - puszki z niedziałającą klimą, ale zamkniętymi oknami, albo dzielonej taksy - okno otwarte i ten smog, nie nastrajają mnie pozytywnie. Może jak bym była z Krakowa to by było mi łatwiej :P Zostało niewiele dni do powrotu, ale czuje, że chciałabym po prostu odpocząć. Z tyłu głowy mam również, że na następny dzień po powrocie, lecę służbowo do stanów i nie mogę być taka padnięta. Postanawiamy odpuścić północ. Trudno. Szukam hotelu niedaleko Cotonu, przy plaży, żeby sobie pochillować. Nie jest to łatwe zadanie, ale udaje się.
12.01.2024
Wracamy więc dzieloną taksą w kierunku morza, ale po drodze zatrzymujemy się jeszcze w Abomey – Calavi.
Zostawiamy w porcie walizki i bierzemy łódeczkę, którą płyniemy do Ganvie.
Wioska na wodzie powstała w lagunie, w czasie wywozu niewolników. Był to sposób lokalnej ludności na unikniecie zapakowania na statek. Laguna jest płytka, 2-3m głębokości w zależności od stanu wody. Widać rybaków pracujących przy sieciach. Nawet dzieci przemieszczają się samodzielnie łódkami. Mieszkańcy bardzo kryją się przez zdjęciami. Mają z resztą na to cwany sposób – kapelusze z dużym rondem. Szybko można zasłonić twarz.
Zamawiam rybę w restauracji, mąż nie jest rybny, więc chce same frytki i żeby więcej zarobić, mówią, że samych frytek się nie da. Mąż, więc na to, że nie chce nic i nagle się okazuje, że jednak można same frytki. Ryba niestety wali mułem, dobrze nie wziął, bo by nie ruszył.
Po zwiedzaniu łapiemy motorki do hotelu i kolesie, którzy nas wiozą oczywiście nie wiedzą gdzie jechać i prowadzę ich na mapie offline. Fakt, hotel jest na totalnym zadupiu, ale o to nam chodziło.
Hotelik jest… zabawny. Jest duży teren, a na końcu 4 stłamszone domki przy sobie i obsługa w białych koszulach, która na nasz widok wpada w panikę.
Nasz domek nie jest zły, ale zupełnie nieprzemyślany, przy domku nie ma zadaszenia, więc nie ma cienia, nie ma jak sobie w spokoju usiąść. Biorę więc nasze krzesła z pokoju i idę z nimi pod budynek recepcji, żeby sobie usiąść w cieniu, na co obsługa się zrywa i zaczyna mi wyrywać te krzesła z ręki. Dostawiają nam też stolik.
Idziemy na plażę, jest ładna, czysta i pusta. Mamy też ciepłą wodę, co niewiarygodnie mnie cieszy. Robię przepierkę paru rzeczy i woda jest dosłownie czarna. Mamy wrażenie, że jesteśmy jedynymi gośćmi.
Niedaleko hotelu jest wielki plac budowy, budują nową drogę. W ogólne widać, że Benin intensywnie się rozwija, aczkolwiek większość przedsięwzięć budowalnych realizują firmy francuskie, więc niestety Benińczycy na tym nie zarabiają, na co narzekają i trudno im nie przyznać racji.
W hoteliku jest restauracja, więc zamawiamy kolację, która całkiem smaczna.
13.10.2024 – 15.01.2024
Kolejne dwa dni upływają nam na spacerowaniu po okolicy, po plaży, próbowaniu nowych potraw z karty restauracyjnej i ciepłych prysznicach :D Widzimy rybaków, którzy wyciągają sieć, robię zdjęcie i pomimo tego, że są bardzo daleko i nie widać ich twarzy, od razu któryś się zrywa i biegnie z bulwersem, że sobie nie życzą.
Obsługa w kolejnym dniu ma już mniejszą panikę, są mega sympatyczni, a na koniec proszą nas o pamiątkowe zdjęcie.
Zmawiamy taksówkę i jedziemy na lotnisko.
Boarding idzie bardzo topornie. Sprawdzają mnóstwo karteczek, karteluszek, pieczątek, piecząteczek. Cóż, wszystkie pociotki dyrektora lotniska chcą mieć pracę. Szczytem wszystkiego jest sprawdzanie paszportu w wąskim korytarzu, na jego początku i końcu. Nie wytrzymuję z beki i pytam się retorycznie męża: co takiego mogłoby się potencjalnie wydarzyć, że na początku masz ten paszport, a na końcu już nie? I nie jesteś w stanie go znaleźć w prostym, pustym korytarzu bez przeszkód :D Udaje nam się jednak przejść wszystkie kontrole i finalnie siedzimy w samolocie. Jeśli myślicie, że opowieść zmierza ku końcowi i to już dosyć przygód to muszę Was rozczarować.
Godzina wylotu.
Siedzimy już od jakiegoś czasu w samolocie. Boarding przedłuża się w nieskończoność. Po jakieś godzinie od planowanego wylotu, zaczynają się komunikaty od pilota, że wszystko się przedłuża, bo te lotnisko to i tu dosłowny cytat: „totally mess”. Śmieszkujmy sobie, że ciekawe czy dokładnie taki sam komunikat poszedł po francusku. Po 1.5h jeszcze śmieszkujemy, ale po 2 godzinach, humor robi się gorszy. Mówię do męża: to nie pyknie. Niedługo po tym pilot oznajmia, że jesteśmy zapakowani, ale nie wie czy zdążymy dolecieć w jego czasie pracy i zapytali się kogoś wyżej czy możemy wystartować. Czekamy jeszcze z 30 minut na odpowiedź. I staje się najgorsze, nie ma zgody na start, safety first. Nigdzie nie polecimy. Nie ma co się czarować, nie ma fizycznej możliwości, że zdążę na lot do USA. Jak to wytłumaczyć szefowi w stanach, w którego światopoglądzie nie mieści się urlop? Powiedzieć, że jestem zła to nie powiedzieć nic. I tu następuje paraliż sytuacji. Nikt nic nie wie, kiedy polecimy, co z nami zrobić i tak dalej. Obsługa lotniska się w magiczny sposób ulatnia. Zaczynają jakieś busiki podjeżdżać. W którymś momencie decydujemy, że wsiadamy, bo nadal nic nie wiadomo. Zawożą nas do hotelu, gdzie w końcu mamy neta. A w zaistniałej sytuacji jest mi super potrzebny. Pokój dostajemy około godziny 3 rano. Piszę parę maili. Odwołuje nasz lot z Brukseli do Gdańska, żeby odzyskać chociaż podatki. Sprawdzam ile mnie będzie kosztował zwrot za bilet do USA, jeśli ktoś wymyśli, że mam za ten bilet zwrócić. Rezerwuję autobus do Gdańska z Berlina. Kładziemy się o 5. Zastanawiamy się o której jutro będziemy musieli opuścić pokój.
16.01.2024
Budzimy się i po jakimś czasie dostaje maila. Twój lot do USA jest odwołany, śnieżyca w Houston. Kocham śnieżyce w Houston! Podskakuję na łóżku pod sam sufit! No to już siła wyższa, a nie siła mojego powrotu z wakacji :D Z pogodą nie wygrasz, co Pan zrobisz jak Pan nic nie zrobisz. Teraz to już zupełnie inaczej brzmi! Dodatkowo odzyskam hajs za bilet i nikt nie powinien mieć pretensji. Tylko tego Phoenix szkoda.
Dostajemy też wkrótce informacje (nareszcie!), że nasz lot odbędzie się wieczorem, o tej samej godzinie o której miał się odbyć wczoraj. W hotelu możemy zostać do wylotu, więc też super. Mamy więc czas na spacer po stolicy.
Idziemy do pomniku amazonek przez dzielnicę ambasad i rządowych budynków. Jest sterylnie czysto. Benin krajem fasad, pozorów i niezłomnych prób robienia dobrego wrażenia :D Pozostaje mieć nadzieję, że te jaskółki będą wiosnę czyniły i za winklem też w końcu nie uświadczymy ton plastyku.
Akurat nie miałam banana, więc mąż dla skali :D
Na lotnisku jesteśmy z dużym wyprzedzeniem, mając na uwadze wczorajszy boarding. Jako, że do USA już nie polecę, nie mam aż tak wielkiego ciśnienia i dalej śmieszkujemy. Po około 2 godzinach po rozpoczęciu boardingu, przy bramce jest garstka osób. A to malutkie lotnisko, tam nie ma gdzie pójść, więc wszyscy czekają w tym samym miejscu. Czyżby znowu mieli się nie uwinąć?
Wylatujemy z 30minutowym opóźnieniem. Niebywały sukces. Teraz następuję wielkie, symultaniczne westchnięcie z ulgą pracowników lotniska, a 2 sekundy później pasażerów :D
Na odszkodowanie nie liczymy, bo wina obsługi lotniska, ale i tak składam formularz, bo a nuż się uda. Ku mojemu zdziwieniu Brussel Airlines poczuwa się do odpowiedzialności i wypłaca nam 1200 EUR :D
Epilog
Wyjazd nie był dociążony mnóstwem oczekiwań i choć plusy tego podejścia są aż nadto oczywiste, to nie zawsze udaje mi się w ten sposób do tematu podjeść. Niemniej jednak wróciliśmy ukontentowani. Czytając o różnych atrakcjach regionu, wiele wydawało mi się takich z braku laku, wiele brzmiało jak typowe „tourist trap”. Okazało się jednak, że niektóre miejsca były bardzo ciekawe, zwłaszcza festiwale i Elimina.
Pokonał mnie w zasadzie tylko…. smog, choć gdybym widziała, że nie polecę do USA to pewnie byśmy jeszcze pojechali na północ. Niestety pomimo tego, że odwiedzane kraje nie wydają się jakimś super hardkorem, to nawet taka Afryka męczy. Gdyby nie ostatnie dni na plaży wrócilibyśmy całkiem utyrani. A tak wróciliśmy utyrani tylko trochę :DUzupełniam jeszcze koszty.