Jest późne popołudnie i jedziemy jeszcze na Penguin Island. Z powodu wiatru łódki jednak nie pływają, więc pingwinów nie będzie... Wracamy do centrum Perth do dobrze znanego nam Crowne Plaza.
Jutro mamy jeszcze cały dzień i żona daje mi wolne. W planie małe wariactwo...Na ostatni pełny dzień dostałem od żony wolną rękę. Postanowiłem wziąć starszego syna i ruszyć 350 km w jedną stronę do Wave Rock! 700 km jednego dnia to całkiem niezły dystans, szczególne po zwykłej drodze.
Australia to totalne pustkowia. Minąłem dosłownie kilka miejscowości, gdzie była stacja benzynowa i sklep. Przy Perth było całkiem sporo lasów, a potem już pola uprawne, a następnie pustkowia.
Wave Rock wyglądał mi na skałę podobną do Uluru, ale oczywiście w innej skali. Sama fala zresztą wydała mi się jakoś mała
:-)
Nawet miałem lekkie poczucie rozczarowania. Może dlatego, że spodziewałem się wielkiego wow. Może jechać tutaj specjalnie 700 km nie ma sensu, ale po drodze w inne miejsce na pewno warto tu zajrzeć.
Weszliśmy jeszcze na samą skałę:
Na górze nawet jakiś mur zbudowano. Dobrze, że z dołu go nie widać.
Idziemy kawałek krótkim szlakiem do czegoś co wygląda na paszczę hipopotama:
Po 30 minutach mamy zwiedzanie z głowy. W pobliskiej knajpie coś zjadamy, podwójne espresso i można wracać. Wieczorem jeszcze korzystamy z basenu hotelowego i powoli żegnamy Australię.
Następnego dnia rano mamy lot na Bali, ale o tym w następnym wpisie.Opuszczamy na Australię i lecimy na Bali. Lot Airasia przebiega spokojnie. Ciasno tam, ale nawet lubię te linie. Nie leciałem nimi od czasu Malezji w 2014 roku. Samoloty trzymają poziom, a ciepłe posiłki można zjeść za 20 złotych. Tylko zimno jak cholera, trzeba mieć polary w pogotowiu. Wiz do Indonezji tym razem nie mamy, robimy na miejscu, ale nie ma żadnej kolejki. Z uwagi na małe dziecko, nie możemy skorzystać z automatycznych bramek, ale to nie problem. Bramek jest tak duża ilość, że do oficerów prawie nikt nie podchodzi. Podatku na Bali nie płacimy, bo nawet nie widzimy, żeby gdzieś to zbierali.
Nocleg mamy w Ubud. To tylko 30 km. Na zewnątrz lotniska czeka na nas transport. Zamówiłem z hotelu za 400k IDR. Może jak na Indonezję to sporo, ale po taksówce lotniskowej w Perth to bardzo tanio
;-) Jedziemy aż 1.5h! Od razu humor nam się psuje. Wyspa jest totalnie przeludniona, drogi są słabe i mamy ogromne korki. W porównaniu do Australii to jest mega kontrast.
Samo Ubud to mekka backpackersów. Mieszkamy blisko monkey forest, więc jest jakiś element ciekawości, bo pod nasz bungalow przychodzi stado małp. Natomiast sama ulica i okolica to dla mnie dramat.
Powiem coś kontrowersyjnego, ale ja generalnie nie przepadam za Azją, to mój najmniej lubiany kontynent. A w szczególności Azja Południowo-Wschodnia to dla mnie masakra - tony turystów, pełno sklepów tylko pod nich, przeludnienie, spaliny, brud, itd. Wszędzie się podróżuje zorganizowanymi wycieczkami z tymi samymi ludźmi. Po prostu mi nie podchodzi. Jest to trochę dziwne, bo zanim tam pojechałem to czytałem sporo relacji z tych miejsc w latach 2000-2005 i miałem o tej części świata jak najlepsze wyobrażenie. Prysnęło to szybko jak zacząłem tam jeździć. Jedyna zaleta to w miarę dobre ceny, choć nie zawsze. Na wieczór idziemy do fajnej restauracji z włoskim jedzeniem i zostawiamy dwie stówy. Nie to co pad-thai na khaosan 10 lat temu za piątaka
:D
Biorąc kontakty z forum, załatwiłem przewodnika z samochodem na 2 dni za 90 euro. Jeżdżąc z dzieciakami to super opcja. Porównując z fixerami afrykańskimi to taka cena to totalna okazja
:). Pewnie korzystając z lokalnych opcji transportu byłoby taniej, ale jak jedzie się w 4 osoby to oszczędności pieniężne są pomijalne, natomiast oszczędności na czasie mając własny środek transportu są zauważalne.
Nasze zwiedzanie Bali podzieliliśmy na 2 dni. Z uwagi na porę deszczową, poranek jest słaby. Jedziemy na północ i rano niestety pada i jest mgła. Zwiedzamy świątynie, które są tu na każdym kroku i muszę powiedzieć, że robią całkiem niezły klimat.
Sama Indonezja jest największym krajem muzułmańskim na świecie, ale to głównie Jawa, którą zamieszkuje 140M ludzi. Bali to hinduizm i to była trochę niespodzianka dla mnie. Myślałem, że tam panuje buddyzm.
Jedziemy na plantację kawy. Jest tutaj kilka miejsc, gdzie wypalają kawę. Oczywiście jest opowieść o zwierzęciu, które zjada surowe owoce kawy, trawi tylko zewnętrzną osłonkę i w jego kupie zbiera się najlepsze ziarna.
Mamy coffee i tea tasting. Kilka jest nawet niezłych i szarpnąłem się na 11 zł by wypić kawę z kupy tego zwierzaka.
5 kaw szybko postawiło mnie na nogi. Jedziemy w okolice jeziora Batur. Droga wspina się bardzo wysoko i lądujemy w chmurach. Chwilę widzę jezioro, ale jedziemy do świątyni. Guzik widać, ale coś tam ze zdjęć dało się wyciągnąć:
Wszędzie syf z darów na bogów.
Wracamy nad jezioro, ale już go nie widać...
Zjeżdżamy w dół do innej popularnej świątyni. Jest mega dużo ludzi i spotykamy wycieczkę Polaków z Rainbow... W tej świątyni popularne są kąpiele i obrzędy dla ciała. Zwiedzamy na raty, bo młody nam zasnął.
Do części dla modlących się nie ma wstępu, ale robię coś zza płotu
Moja żona koniecznie chciała zobaczyć sanktuarium dla kotów i je odwiedzamy. To takie bardziej schronisko, ale mają kilkaset zwierząt i dobrze się nimi opiekują. Wieczorem wychodzę jeszcze na zwiedzanie Ubud. Chcę dotrzeć do pałacu, ale zaraz przed nim są jakieś przygotowania do parady i nie puszczają mnie by przejść.
Temu wszystkiemu przygląda się stado małp, które chodzi po licznych kablach elektrycznych.
Wieczorem korzystamy jeszcze z basenu hotelowego.Trzeci i ostatni dzień na Bali. Pakujemy wszystkie rzeczy do samochodu. Odlot mamy dopiero wieczorem, ale nie będziemy się już wracać do Ubud z powodu tych korków. Jedziemy najpierw na tarasy ryżowe Subak Catur. Blisko, a 1.5h z hotelu. Jednak zdecydowanie warto było. Może nie są tak wielkie jak w Yuanyang w Chinach, ale i tak super.
Mamy godzinę na lekki trekking po tarasach. Najpierw jest zwykła droga i oczywiście kramiarze co chcą wszystko sprzedać, ale potem skręcamy w pola i robi się spokojnie.
W końcu jestem zadowolony z Bali, bo jest pusto i ładnie
:)
Przed nami jeszcze wodna świątynia Pura Taman Ayun.
Jedziemy bardzo długo w stronę lotniska. Jedziemy do knajpy z owocami morza położoną nad plażą, ale restauracja ma jedzenie do kitu, a plaża mega brudna. Dzieci nic nie chciały jeść, więc wstępujemy jeszcze do nieśmiertelnego maca. Przez te długie przejazdy nie mamy czasu na nic więcej. Pakujemy się w Transnusa do Jakarty, gdzie czeka już na nas nocna Saudia. Potem przesiadka do Dreamlinera i o 13 lądujemy w Paryżu.
Ale to jeszcze nie koniec, bo mamy prawie 2 dni na zwiedzanie okolic Paryża. Wynajmujemy samochód i jedziemy w stronę Reims. Jest -4, więc trochę szok
:)Trzeci etap podróży to ostatnie 2 dni we Francji. Bierzemy w Alamo Renault Austral, pakujemy ledwo wszystko do bagażnika i jedziemy w stronę Reims.
Katedra, jak wiele innych we Francji wpisana jest na listę Unesco. Jesteśmy dosłownie 15 minut, bo jest mróz, a my nie mamy zimowych ubrań.
Na wieczór dojeżdżamy do Epernay, gdzie produkują najlepsze szampany na świecie. Zbieramy się już z rana, bo szybko zasnęliśmy. Dalej jest mróz, ale Avenue de Champagne obowiązkowo trzeba było zaliczyć.
Mamy tu same najlepsze marki, większość z nich nie trzeba przedstawiać
:)
Fajna relacja, przypomina mi moją z 2019 r., gdzie też do Perth lecieliśmy z przystankami w obie strony na Bali. My pojechaliśmy jeszcze w Australii po Wave Rock niżej na południe, na plażę z kangurami i wracaliśmy wybrzeżem do Perth.
Wywołałeś wspomnienia , te fajne i mniej ..Te fajne to zachodnia Australia. Miałam tam też parę dni, nawet mniej niż ty a potem niestety Bali. Trasa w Au trochę podobna , szkoda że Wave Rock nie udało mi się zobaczyć , super wygląda na twoich fotkach.Na Bali jakoś się nie mogłam odnależć, nie moje klimaty Btw, piękne ujęcia
Jest późne popołudnie i jedziemy jeszcze na Penguin Island. Z powodu wiatru łódki jednak nie pływają, więc pingwinów nie będzie...
Wracamy do centrum Perth do dobrze znanego nam Crowne Plaza.
Jutro mamy jeszcze cały dzień i żona daje mi wolne. W planie małe wariactwo...Na ostatni pełny dzień dostałem od żony wolną rękę. Postanowiłem wziąć starszego syna i ruszyć 350 km w jedną stronę do Wave Rock! 700 km jednego dnia to całkiem niezły dystans, szczególne po zwykłej drodze.
Australia to totalne pustkowia. Minąłem dosłownie kilka miejscowości, gdzie była stacja benzynowa i sklep. Przy Perth było całkiem sporo lasów, a potem już pola uprawne, a następnie pustkowia.
Wave Rock wyglądał mi na skałę podobną do Uluru, ale oczywiście w innej skali. Sama fala zresztą wydała mi się jakoś mała :-)
Nawet miałem lekkie poczucie rozczarowania. Może dlatego, że spodziewałem się wielkiego wow. Może jechać tutaj specjalnie 700 km nie ma sensu, ale po drodze w inne miejsce na pewno warto tu zajrzeć.
Weszliśmy jeszcze na samą skałę:
Na górze nawet jakiś mur zbudowano. Dobrze, że z dołu go nie widać.
Idziemy kawałek krótkim szlakiem do czegoś co wygląda na paszczę hipopotama:
Po 30 minutach mamy zwiedzanie z głowy. W pobliskiej knajpie coś zjadamy, podwójne espresso i można wracać. Wieczorem jeszcze korzystamy z basenu hotelowego i powoli żegnamy Australię.
Następnego dnia rano mamy lot na Bali, ale o tym w następnym wpisie.Opuszczamy na Australię i lecimy na Bali. Lot Airasia przebiega spokojnie. Ciasno tam, ale nawet lubię te linie. Nie leciałem nimi od czasu Malezji w 2014 roku. Samoloty trzymają poziom, a ciepłe posiłki można zjeść za 20 złotych. Tylko zimno jak cholera, trzeba mieć polary w pogotowiu.
Wiz do Indonezji tym razem nie mamy, robimy na miejscu, ale nie ma żadnej kolejki. Z uwagi na małe dziecko, nie możemy skorzystać z automatycznych bramek, ale to nie problem. Bramek jest tak duża ilość, że do oficerów prawie nikt nie podchodzi. Podatku na Bali nie płacimy, bo nawet nie widzimy, żeby gdzieś to zbierali.
Nocleg mamy w Ubud. To tylko 30 km. Na zewnątrz lotniska czeka na nas transport. Zamówiłem z hotelu za 400k IDR. Może jak na Indonezję to sporo, ale po taksówce lotniskowej w Perth to bardzo tanio ;-)
Jedziemy aż 1.5h! Od razu humor nam się psuje. Wyspa jest totalnie przeludniona, drogi są słabe i mamy ogromne korki. W porównaniu do Australii to jest mega kontrast.
Samo Ubud to mekka backpackersów. Mieszkamy blisko monkey forest, więc jest jakiś element ciekawości, bo pod nasz bungalow przychodzi stado małp. Natomiast sama ulica i okolica to dla mnie dramat.
Powiem coś kontrowersyjnego, ale ja generalnie nie przepadam za Azją, to mój najmniej lubiany kontynent. A w szczególności Azja Południowo-Wschodnia to dla mnie masakra - tony turystów, pełno sklepów tylko pod nich, przeludnienie, spaliny, brud, itd. Wszędzie się podróżuje zorganizowanymi wycieczkami z tymi samymi ludźmi. Po prostu mi nie podchodzi. Jest to trochę dziwne, bo zanim tam pojechałem to czytałem sporo relacji z tych miejsc w latach 2000-2005 i miałem o tej części świata jak najlepsze wyobrażenie. Prysnęło to szybko jak zacząłem tam jeździć. Jedyna zaleta to w miarę dobre ceny, choć nie zawsze. Na wieczór idziemy do fajnej restauracji z włoskim jedzeniem i zostawiamy dwie stówy. Nie to co pad-thai na khaosan 10 lat temu za piątaka :D
Biorąc kontakty z forum, załatwiłem przewodnika z samochodem na 2 dni za 90 euro. Jeżdżąc z dzieciakami to super opcja. Porównując z fixerami afrykańskimi to taka cena to totalna okazja :). Pewnie korzystając z lokalnych opcji transportu byłoby taniej, ale jak jedzie się w 4 osoby to oszczędności pieniężne są pomijalne, natomiast oszczędności na czasie mając własny środek transportu są zauważalne.
Nasze zwiedzanie Bali podzieliliśmy na 2 dni. Z uwagi na porę deszczową, poranek jest słaby. Jedziemy na północ i rano niestety pada i jest mgła. Zwiedzamy świątynie, które są tu na każdym kroku i muszę powiedzieć, że robią całkiem niezły klimat.
Sama Indonezja jest największym krajem muzułmańskim na świecie, ale to głównie Jawa, którą zamieszkuje 140M ludzi. Bali to hinduizm i to była trochę niespodzianka dla mnie. Myślałem, że tam panuje buddyzm.
Jedziemy na plantację kawy. Jest tutaj kilka miejsc, gdzie wypalają kawę. Oczywiście jest opowieść o zwierzęciu, które zjada surowe owoce kawy, trawi tylko zewnętrzną osłonkę i w jego kupie zbiera się najlepsze ziarna.
Mamy coffee i tea tasting. Kilka jest nawet niezłych i szarpnąłem się na 11 zł by wypić kawę z kupy tego zwierzaka.
5 kaw szybko postawiło mnie na nogi. Jedziemy w okolice jeziora Batur. Droga wspina się bardzo wysoko i lądujemy w chmurach. Chwilę widzę jezioro, ale jedziemy do świątyni.
Guzik widać, ale coś tam ze zdjęć dało się wyciągnąć:
Wszędzie syf z darów na bogów.
Wracamy nad jezioro, ale już go nie widać...
Zjeżdżamy w dół do innej popularnej świątyni. Jest mega dużo ludzi i spotykamy wycieczkę Polaków z Rainbow...
W tej świątyni popularne są kąpiele i obrzędy dla ciała. Zwiedzamy na raty, bo młody nam zasnął.
Do części dla modlących się nie ma wstępu, ale robię coś zza płotu
Moja żona koniecznie chciała zobaczyć sanktuarium dla kotów i je odwiedzamy. To takie bardziej schronisko, ale mają kilkaset zwierząt i dobrze się nimi opiekują.
Wieczorem wychodzę jeszcze na zwiedzanie Ubud. Chcę dotrzeć do pałacu, ale zaraz przed nim są jakieś przygotowania do parady i nie puszczają mnie by przejść.
Temu wszystkiemu przygląda się stado małp, które chodzi po licznych kablach elektrycznych.
Wieczorem korzystamy jeszcze z basenu hotelowego.Trzeci i ostatni dzień na Bali. Pakujemy wszystkie rzeczy do samochodu. Odlot mamy dopiero wieczorem, ale nie będziemy się już wracać do Ubud z powodu tych korków.
Jedziemy najpierw na tarasy ryżowe Subak Catur. Blisko, a 1.5h z hotelu. Jednak zdecydowanie warto było.
Może nie są tak wielkie jak w Yuanyang w Chinach, ale i tak super.
Mamy godzinę na lekki trekking po tarasach. Najpierw jest zwykła droga i oczywiście kramiarze co chcą wszystko sprzedać, ale potem skręcamy w pola i robi się spokojnie.
W końcu jestem zadowolony z Bali, bo jest pusto i ładnie :)
Przed nami jeszcze wodna świątynia Pura Taman Ayun.
Jedziemy bardzo długo w stronę lotniska. Jedziemy do knajpy z owocami morza położoną nad plażą, ale restauracja ma jedzenie do kitu, a plaża mega brudna. Dzieci nic nie chciały jeść, więc wstępujemy jeszcze do nieśmiertelnego maca.
Przez te długie przejazdy nie mamy czasu na nic więcej. Pakujemy się w Transnusa do Jakarty, gdzie czeka już na nas nocna Saudia. Potem przesiadka do Dreamlinera i o 13 lądujemy w Paryżu.
Ale to jeszcze nie koniec, bo mamy prawie 2 dni na zwiedzanie okolic Paryża. Wynajmujemy samochód i jedziemy w stronę Reims. Jest -4, więc trochę szok :)Trzeci etap podróży to ostatnie 2 dni we Francji. Bierzemy w Alamo Renault Austral, pakujemy ledwo wszystko do bagażnika i jedziemy w stronę Reims.
Katedra, jak wiele innych we Francji wpisana jest na listę Unesco. Jesteśmy dosłownie 15 minut, bo jest mróz, a my nie mamy zimowych ubrań.
Na wieczór dojeżdżamy do Epernay, gdzie produkują najlepsze szampany na świecie. Zbieramy się już z rana, bo szybko zasnęliśmy. Dalej jest mróz, ale Avenue de Champagne obowiązkowo trzeba było zaliczyć.
Mamy tu same najlepsze marki, większość z nich nie trzeba przedstawiać :)