Jak ktoś przyjedzie w sezonie to oczywiście są degustacje i zwiedzanie przeogromnych piwnic. Nam niestety nie było dane, zresztą samochodem i z dziećmi to co to za degustacja...
Jedziemy do średniowiecznego miasteczka Provins. Temperatura podnosi się do 4 stopni i możemy trochę więcej pospacerować. Miasteczko robi wrażenie, a szczególnie jego mury...
Stąd już blisko do Fontainebleau.
Ogrody robią tu przede wszystkim wrażenie, ale w lutym możemy jedynie obejść się smakiem.
Do środka nie chce nam się wchodzić. Jedziemy jeszcze do Wersalu, wiedząc, że tam do środka też nie wejdziemy. W ogóle są tam ogromne kolejki podzielone na co 30 minut wejścia. Cóż, innym razem.
LOT zabiera nas do domu. Koniec przygody. Do Australii wrócimy przy najbliższej okazji, jak tylko ceny biletów nie przyprawią mnie o bankructwo
;-)
Fajna relacja, przypomina mi moją z 2019 r., gdzie też do Perth lecieliśmy z przystankami w obie strony na Bali. My pojechaliśmy jeszcze w Australii po Wave Rock niżej na południe, na plażę z kangurami i wracaliśmy wybrzeżem do Perth.
Wywołałeś wspomnienia , te fajne i mniej ..Te fajne to zachodnia Australia. Miałam tam też parę dni, nawet mniej niż ty a potem niestety Bali. Trasa w Au trochę podobna , szkoda że Wave Rock nie udało mi się zobaczyć , super wygląda na twoich fotkach.Na Bali jakoś się nie mogłam odnależć, nie moje klimaty Btw, piękne ujęcia
Jak ktoś przyjedzie w sezonie to oczywiście są degustacje i zwiedzanie przeogromnych piwnic. Nam niestety nie było dane, zresztą samochodem i z dziećmi to co to za degustacja...
Jedziemy do średniowiecznego miasteczka Provins. Temperatura podnosi się do 4 stopni i możemy trochę więcej pospacerować. Miasteczko robi wrażenie, a szczególnie jego mury...
Stąd już blisko do Fontainebleau.
Ogrody robią tu przede wszystkim wrażenie, ale w lutym możemy jedynie obejść się smakiem.
Do środka nie chce nam się wchodzić. Jedziemy jeszcze do Wersalu, wiedząc, że tam do środka też nie wejdziemy. W ogóle są tam ogromne kolejki podzielone na co 30 minut wejścia. Cóż, innym razem.
LOT zabiera nas do domu. Koniec przygody. Do Australii wrócimy przy najbliższej okazji, jak tylko ceny biletów nie przyprawią mnie o bankructwo ;-)