+3
Gadekk 14 lipca 2015 19:17
Image

Image

Wracamy do hostelu, postanawiamy prosić w recepcji o możliwość wzięcia kąpieli. natrafiamy na uliczne stragany, a wzrok przyciągają solidne skarpety marki... Rolex. Jeżeli będą tak dobre jak zegarki, to dlaczegóż by nie wydać na nie tej złotówki (50 TG)? Oczywiście kupujemy po parze i pędzimy dalej.

Image

Po drodze krótka wizyta w supermarkecie, kupujemy alkohol na pamiątkę. Stanęło na 2 koniakach Turkistan, 1 koniaku Aleksandr, 1 wódce Kazachstan. Ceny niewygórowane, każda butelka półlitrowa to koszt ok. 1000TG, czyli 20 zł.
Wreszcie hostel. Recepcjonistka, po wręczeniu jej 500 TG, ochoczo pokazuje nam wolną łazienkę. Bierzemy ostatni prysznic, przepakowujemy plecaki, pijemy ostatnią herbatę.
Korzystam z ogólnego WiFi, sprawdzam, jakim autobusem dojedziemy na lotnisko. Postanawiamy, iż z racji wczesnego wylotu (5.05), podziękujemy za pokój, spędzimy noc na lotnisku.

Bierzemy rzeczy, namiot, jedzenie, idziemy ok. 300m na przystanek. Jedziemy autobusem nr 79, którego celem jest terminal przylotów. Podróż trwa może 45 minut, kierowca kluczy po peryferiach miasta.
Ostatecznie docieramy na lotnisko kilka chwil po 18. Przed nami ponad 10 godzin oczekiwania. Zdajemy sobie sprawę, że można by ten czas inaczej spożytkować, zwiedzić jakieś muzeum, itp, ale postanawiamy, że wystarczy. Czas umilamy sobie dokładnym zabezpieczeniem alkoholi (to sztuka, zmieścić 4 butelki w 40-litrowy plecak, tak by się nie rozbiły), czytaniem Lonely Planet. W terminalu jest również darmowe WiFi, które co 30 minut wymaga zalogowania się ponownie.

Image

Gdyby ktoś lądował o bardziej ludzkiej porze niż my, to może udać się schodami w górę, na odloty, tu znajduje się oddział Sberbanku. Z tablicy wyczytałem, że kurs jest właściwie identyczny jak w mieście - można więc wymienić więcej kasy i uciekać z Ałmaty na południowy-wschód bez obaw.
Czas okropnie się wlecze, wydajemy ostatnie tenge na zakup herbaty i samsy. 3 godziny przed lotem zaczyna się check-in. Znowu idziemy jako pierwsi, chcąc być pewni, że z naszymi biletami wszystko ok. Pani bierze, patrzy, ogląda, coś nie wchodzi. Woła koleżankę ze stanowiska obok, w końcu pada pytanie o dzieci. Odpowiadamy, że zostały w domu, i to już właściwie wystarcza. nadajemy jeden plecak i namiot. Szybkie przejście przez kontrolę paszportową, jeszcze tylko sprawdzenie, czy aby nie przemycamy litrowej wody itp. i czekamy na boarding. Mamy pecha, bo o podobnej porze startuje jeszcze kilka innych samolotów, jest tłoczno i gwarno.
25 minut przed odlotem wchodzimy na pokład. Samolot jest wypełniony mniej więcej w 90%. Niestety, po raz kolejny ktoś siedzi obok nas, nici ze spania na 3 fotelach :) niecałą godzinkę po starcie podawane jest śniadanie:

Image

Jajko, fasola, kawałek kiełbaski, bułka, szynka, masełko, kawałek biszkoptu. Bardzo smaczne. Tak jak na przylocie, napoje do woli. Gdyby ktoś był w potrzebie, na końcu kabiny są wystawione soki i woda. Lot mija nam na próbie snu, mniej lub bardziej udanej. Lądujemy w Kijowie o czasie, kilka chwil przed 9. Tym razem autobusem dojeżdżamy nie pod bagaże, a na tranzyt. Jako, że mamy lot krajowy, Pani strażnik każe nam wyjść i przejść kontrolę jeszcze raz, w głównym hallu lotniska. Tak też czynimy. Właściwie mieliśmy do dyspozycji prawie 6 godzin, ale nie decydujemy się na wyjazd do Kijowa. Chcieliśmy spać, ale przy wejściu do strefy odlotów krajowych pan nam poradził, by na ten moment sobie odpuścić, gdyż nie ma tam żadnego baru itp. Dziękujemy za radę, czekamy na ławkach obok. Chwilę po południu robimy się głodni - korzystamy z restauracji na 1 piętrze. Za 2 herbaty w dzbankach i 2 miski potrawki z kurczaka w warzywach płacimy równowartość ok. 30 zł.

Image

Ok. 13.30 nasz lot do Lwowa wreszcie pojawia się na tablicy, przechodzimy przez bramki, czekamy. Ruszamy planowo, kilka chwil po 15. Wypełnienie w okolicach 70-80%. Trochę nam się spieszyło, a to z racji, że o 19 mieliśmy umówiony transport z Przemyśla, poprzez Blablacar.

Lądujemy we Lwowie o czasie. Lekko poddenerwowani idziemy odebrać bagaż - rok temu, wracając z Kirgistanu, odebraliśmy plecaki ze stłuczonym alkoholem - nie chcemy powtórki. Na szczęście bagaż ok, możemy jechać na Dworzec. Uprzednio sprawdziwszy, pytamy o taxi. Oczywiście znajduje się, za 70 hrywien (11 zł). Jedziemy, Pan za 80 zł jest skłonny zawieźć nas do Medyki, dziękujemy. Bierzemy pierwszą lepszą marszrutkę do Szegini, jedziemy 2 godziny. Szybkie przejście przez granicę (bezcenna mina celników gdy dowiedzieli się, że nie mamy żadnych papierosów), idziemy na autobus do Przemyśla. Oczywiście odjazd najbliższego za ok. godzinę, a my za 20 minut mamy być w Przemyślu. Decydujemy się łapać stopa, zatrzymuje się gość, chce 20 zł za dojazd do Przemyśla. Z braku laku, bierzemy. W Przemyślu mikro spożywcze zakupy i finalnie docieramy do Krakowa ok. 23.

CDN.PODSUMOWANIE/KOSZTY

Tytuł trochę przekłamany, gdyż na miejscu mieliśmy do wykorzystania pełne 6 dni. Ktoś powie: mało, szkoda było. My mamy zupełnie odmienne wrażenia. Prawdę mówiąc, Lonely Planet trochę przestrzegał przed Kazachstanem, że jest inaczej niż w innych republikach radzieckich. Ale nie odczuliśmy tego. Ludzie są mili, uczynni, pomocni. W trakcie wyjazdu nie czuliśmy się niebezpiecznie w żadnym momencie.
Kraj jest ogromny, pewnie i miesiąc można by tu spędzić. Pewną niedogodnością jest kwestia uzyskania wizy, ale dla chcącego nic trudnego.

Sprawdzony patent - drukujemy i bindujemy przewodnik, mieści się wszędzie i jest lekki.
Image

Jedyne, czego żałuję, to pora wyjazdu. Osobiście odradzam wakacyjne miesiące. Gdybym miał możliwość wylotu jeszcze raz, to w ciemno wrzesień/październik.


Żeby czuć się na miejscu komfortowo, przyjmijcie założenie, że dziennie ma się do wydania 100zł/osoba.

Nasze koszty:
Bilety - 600 zł
Wiza + dojazd do Warszawy - 400zł

Wtorek
12 zł taxi
44 zł pociąg
4 zł bus
70 uah marszrutka
100 uah Lwów wydatki

Środa
160 TG bus z lotniska
4000 TG bus do Saty
1000 TG sklep zakupy
1250 TG taxi nad jezioro
2100 TG wstęp do parku

Czwartek
2000 TG przejazd na 2 jezioro
3000 TG spanie
1000 TG sklep zakupy
1400 TG wstęp do parku

Piątek
2000 TG taxi do kanionu
1400 TG wstęp do parku
5000 TG taxi do Ałmaty
19500 TG koszt 3 nocy w hostelu

Sobota
700 TG oranżady
300 TG bilety autobusowe
1050 TG sklep zakupy
500 TG sklep zakupy
5500 TG obiad
450 TG sklep zakupy
500 TG sklep zakupy

Niedziela
5500 TG obiad
1500 TG sklep zakupy
1000 TG inne wydatki

Poniedziałek
2200 TG taxi do obserwatorium
400 TG do miasta
160 TG autobus
1000 TG sklep zakupy
4000 TG pamiątki
500 TG przysznic
160 TG autobus
1400 TG sklepy lotnisko

Ogółem - 1000zł + 300$ + 120€, co w przeliczeniu daje ok. 3000 zł.

Dołączyłem fotki do poprzednich dni.
W razie jakichkolwiek pytań/porad/wątpliwości, służę pomocą poprzez ten temat, lub PW.

PS. Podróżujcie do Azji, zanim ją całą wyasfaltują. Pozdrawiam!
PS2. Pamiątki :D
Image

Dodaj Komentarz

Komentarze (15)

gadekk 15 lipca 2015 17:42 Odpowiedz
DZIEŃ IIPo cudownej nocy, która trwała dla nas z przerwami od 18 do 6 rano, postanawiamy wracać do Saty, celem zdobycia drugiego z okolicznych jezior. Rano oczywiście poranna toaletka w zimnej rzece, szybkie małe śniadanie, ogólne przepakowanie rzeczy. Oczywiście namiot rozbiliśmy w takim miejscu, gdzie nie dochodziło słońce, więc rano wierzchnia jego warstwa była całkowicie zroszona. W takim stanie namiot zapakowaliśmy do torby, decydując, że czas na jego suszenie przyjdzie później. Wędrujemy brzegiem jeziora, a słońce, mimo wczesnych godzin porannych, daje nam się mocno we znaki. Swoje robią też dociążone plecaki. Po około 1,5 godziny spokojnego marszu, połączonego z robieniem zdjęć, docieramy do punktu, w którym wczoraj zaczynaliśmy wędrówkę. Kątem oka zauważamy, jak miejscowi korzystają z bieżącej wody, płynącej z domowej roboty kranu, który znajduje się obok ich domu. Tu decydujemy się na umycie włosów i lekkie ochłodzenie się.Niestety, nie widzimy możliwości złapania taxi, gdyż jest wczesny ranek, tak więc idziemy te 15km pieszo. Droga lekko schodzi w dół, więc nie jest to może super męczące, ale i tak daje nam się we znaki. W międzyczasie prawie zostaliśmy zaatakowani przez psa (na szczęście jego właściciel się nad nami zlitował), a mniej więcej w połowie drogi, po ok. 5 km, decydujemy się na krótki postój pod mostem. Jest to jedyne zacienione miejsce, do tego przyjemny chłód od bijący od wody. Zregenerowawszy siły, udajemy się w dalszą drogę. Nie jest to trasa super widokowa, do tego zdaje nam się, że jakoś się dłuży. Wreszcie, na horyzoncie dostrzegamy budkę strażnika. Jest to jakiś punkt odniesienia w stosunku do wioski. Tu również decydujemy się na małą przerwę i uzupełnienie płynów. Miejsce jest zacienione, i bogate w pewną pożądaną roślinę, tj. marihuanę. Rośnie sobie dokładnie naprzeciw budki, ciekawe, czy to do użytku własnego strażnika ;) Jesteśmy świadkami, jak jakiś człowiek na motorze próbuje dostać się do parku, gestykulując i mówiąc coś do tej mikrej babuszki. Po wszystkim decydujemy się z nim zapoznać. Okazuje się, że miły jegomość jest protetykiem z Rumunii, i obrał sobie za cel przyjazd do Kazachstanu motorem przez Ukrainę, a powrót przez Turcję. Dogadujemy się po angielsku, wymieniamy jakieś wskazówki co do dalszej trasy. Gość zapada nam w pamięć, gdyż na odchodne pyta: "czy czegoś nie potrzebujecie?/ czegoś wam nie brakuje"? To było bardzo miłe z jego strony.Dzień mija, zostało nam ok. 4 km do wioski. Droga robi się coraz bardziej płaska, ruch samochodowy się zwiększa. Wreszcie, wczesnym popołudniem, docieramy do sklepu, który był naszym punktem docelowym. Uzupełniamy zapasy wody/jedzenia, pytamy o możliwość podwiezienia na jezioro Kaindy. Pani chętnie wykonuje telefony, przyjeżdża miły Pan, i rzuca cenę: 2000 TG za przejazd tam i z powrotem. Decydujemy się bez wahania, gdyż wg przewodnika jezioro oddalone jest od wioski o ok. 17 km. Kazach zabiera nas do siebie do domu tłumacząc, iż musimy zmienić samochód, gdyż jego się nie nadaje (Subaru Forester). Jak się później okaże podczas kurtuazyjnej rozmowy, Pan jest lokalnym sejsmologiem, i posiada w domu całkiem nieźle wyposażone centrum sejsmologiczne. Pyta nas także, czy aby nie chcemy u niego przenocować. Pokazuje nam pokój, łazienkę z prysznicem, toaletkę w domu, kuchnię. W sumie jesteśmy chętni, tak więc czas zapytać o cenę. Rzuca 4000 TG za noc, co niezbyt nam odpowiadało. po krótkim namyśle rzucamy hasło: 2000 TG, na co gospodarz przystaje, tak więc obie strony są zadowolone. Zostawiamy rzeczy w pokoju, przychodzi czas na wyjazd nad jezioro. Okazuje się, że pojedziemy z synem gospodarza, i jego dziećmi, 3-letnim synem i 2-letnią córką. Naszym środkiem lokomocji będzie rozpadający się UAZ 452, lokalny minibus. Auta nie pali się kluczykiem, tylko korbką z przodu, albo poprzez wrzucenie biegu, podczas gdy auto toczy się w dół. Ot, taka ciekawostka. Jedziemy najpierw do wioski, gdzie czekamy pod pewnym domem ok. 20 minut. Po tym czasie przychodzą 4 dziewczęta, ubrane w najlepsze ciuchy, wyposażone w telefony z kijkami do selfie. Chcąc nie chcąc, zostaliśmy sponsorami wycieczki dla młodzieży z wioski nad jezioro.Wreszcie, po obkupieniu się w sklepie w Coca-colę i chipsy, lokalsi pozwalają nam wyruszyć w drogę. Oczywiście szlak nie jest w żaden sposób oznaczony, nie wyobrażam sobie pójścia bez mapy, czy tylko kogoś pytając. Po ok. 4 km pojawia się przeszkoda, a mianowicie: rzeka. Oczywiście pech chciał, że nasz UAZ wysypał się w samym jej środku, podczas jej pokonywania. Usilne próby kierowcy i jego przyjaciela, polegające na kręceniu korbą w wodzie po pas, oczywiście spełzły na niczym. Nam pozostała atrakcja w postaci zwiększającego się poziomu wody w UAZie, ale na nikim nie robiło to wrażenia. Na nasze szczęście, nieopodal znajdowało się domostwo, a tam Nowy Nissan Pathfinder z wyciągarką. Młody Kazach bez chwili zastanowienia nam pomaga. Poznajemy trzeci sposób na odpalenie UAZa, a mianowicie; ciągnięty przez nissana wrzucasz bieg na ssaniu i odpala. Szkoła życia.Jedziemy dalej, zatrzymujemy się przed szlabanem, pora zapłacić kolejny raz za bilet wstępu. Jak ktoś jest bardziej mobilny niż my, to może zaliczyć jezioro za free, jeżeli ma bilet z poprzedniego jeziora. Sprzedawany bilet jest ważny na 24h, my byliśmy ok 2 godzin po czasie. Tak więc 1400 TG do zapłaty. Ruszamy dalej, a tu nagle widzimy znajomą twarz - to nasz kolega z Rumunii podąża przed samochodem. Zgarniamy go do środka, po czym ruszamy dalej. Nasza podróż kończy się na parkingu, ok. 3 km od właściwego jeziora. Kierowca informuje nas, że mamy 3 godziny na dojście i powrót. Ruszamy Razem z Rumunem, po drodze rozmawiając o życiu i podróżach. Droga jest kręta, po dojściu do jurt trzeba skręcić za nimi w lewo. Troszkę stromizn i można podziwiać jezioro Kaindy. Ciekawostka: zdjęcie tego jeziora promowało tanie bilety do Kazachstanu na stronie głównej Fly4free.Jezioro robi wrażenie, ale przecież nikt nie będzie tu siedział godziny. Robimy kilka zdjęć, pijemy wodę z górskiego potoku zasilającego jezioro, cieszymy oko barwą wody, postanawiamy wracać. Napotykamy nasze dziewczyny z wioski, które dopiero docierają nad jezioro. Jak się później okaże, paniom nie było zbyt śpieszno, czekaliśmy przeszło godzinę z kierowcą w umówionym punkcie. Droga do punktu zbiórki mija na rozmowie z zapoznanym motocyklistą, m.in. o tym, że i dla jego motoru problemem było pokonanie rwącej rzeki. Nie dając sobie z tym rady, postanowił zostawić motor w okolicznych krzakach, i dalszą drogę pokonać na piechotę. Ponadto śmiał się, że nie ma przy sobie pieniędzy (w portfelu), gdyż całość chowa w papierośnicy w motorze. Trochę się obawiał, czy je znajdzie wracając, ale już więcej go nie spotkaliśmy. W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że rozmawiał z poznaną przez nas - podczas zdobywania wiz - parą rowerzystów na tandemie. Świat jest rzeczywiście mały.Pożyczyliśmy sobie dobrej reszty podróży, zostaliśmy w punkcie zbiórki. Nasz powrót do domu odbył się już bez żadnych komplikacji, byliśmy w kwaterze sejsmologa ok. godziny 19. Kolacja, herbatka, gorący prysznic, chwila na zadumę i nakreślenie planów na kolejne dni - tak wyglądał nasz wieczór. Pech chciał, że w trakcie popołudniowej rozmowy napomknęliśmy naszemu gospodarzowi, że chcemy jechać w stronę Ałmaty następnego dnia. Prosiliśmy go o podwózkę do wioski, a on zrozumiał, że chodzi o podróż do Ałmaty, i że załatwi nam taxi. Wiedzieliśmy, że o 5 rano wyrusza marszrutka, lecz on ciągle swoje, że potrzebujemy taxi. Uświadomiliśmy to sobie ok. 21, ale byliśmy sami w domu. Stwierdziliśmy, że obudzimy się o 4 rano i pójdziemy do wioski. Dzień dał nam się we znaki, zasypiamy ok. 22, z nastawionym na godzinę 3.55 budzikiem.CDN.
gadekk 16 lipca 2015 19:49 Odpowiedz
DZIEŃ IIINoc przebiega aż nazbyt spokojnie. Mamy miękkie łóżka, kołdry z poszewkami, w pokoju jest znośna temperatura. Wszystko co dobre kończy się ok. 4 nad ranem, kiedy wstajemy. Skromne śniadanko, herbata przywieziona jeszcze z Polski, zbieramy się do wyjścia na marszrutę. Biję się z myślami, co zrobić z pieniędzmi za wczorajszą wycieczkę i nocleg - nie zapłaciłem z góry. Niby zostawiam pieniądze w pokoju, ale sumienie mi nie pozwala wyjść jak intruz. No nic, szukamy gospodarza w domu. W końcu w jednej z izb udaje się, budzę go nieśmiało. Mówię, że wychodzimy, chcę zapłacić, i że śpieszymy się na bus do miasta. A on na to, żeby nigdzie nie iść, bo już załatwił na 5 rano taxi do Ałmaty :roll: każe nam zrobić sobie herbatę i czekać, podczas gdy sam idzie spać dalej. Godzina 5:10, pod domem cisza. Postanawiamy iść do wioski, pogodzeni z faktem, że jedyna marszrutka już odjechała. Nie więcej jak w połowie drogi podjeżdża dosyć nowa Toyota Previa, kierowca pyta, czy to my chcieliśmy do Ałmaty. Odpowiadamy, że nie, że interesuje nas dojazd do Doliny Zamków, w Kanionie Szaryn. Gość kręci głową, po czym stwierdza, że skoro tak, to pojedzie do wioski i zmieni auto. Każe nam czekać, ale ignorujemy jego prośbę, i idziemy dalej. Mijamy mieszkańców wyprowadzających bydło i owce na pola, wieś budzi się do życia. Jest ok. 6 rano. Postanawiamy, że idziemy drogą za wieś, może uda się złapać jakiś autostop. Nie dalej jak za 1 km szok. Po prawej stronie drogi widzimy parę z plecakami, którą okazuje się być poznana wcześniej para z Irlandii. Oczywiście idziemy porozmawiać, jakie mają plany, i co udało się zobaczyć. Okazało się, że stoją tu od 4.45, w oczekiwaniu na marszrutkę. Wczoraj późną nocą dotarli do Saty, przespali się u znajomej pani ze sklepu, a dziś chcą dostać się do Ałmaty. Mówią, że udało się zobaczyć drugie z jezior Kolsay, i że warto było troszkę się zmęczyć. Powiedzieli, że z punktu, z którego my wróciliśmy (odsyłam do pierwszego dnia) jest jeszcze ok. półtorej godziny drogi. Postanawiamy Razem łapać taxi, skoro nasze cele podróży w połowie się pokrywają. Podczas czekania na jakikolwiek przejeżdżający samochód pytamy, gdzie śpią w Ałmaty. Kodujemy w głowie nazwę: "Nomad Guest House". Jak się okaże wieczorem, trafimy tam. Po ok. 45 minutach pierwszy stop: gość jedzie do miejscowości Chilik, tj. ok 150 km od Ałmaty. Dla nas ok, bo po drodze jest szlak prowadzący do Doliny Zamków. Cena za przejazd to 2000 TG, w sumie dużo, ale szkoda marnować dnia. Żegnamy się z Irlandczykami, którzy postanawiają czekać na tańszy transport, już do samego Ałmaty. Okazuje się, że droga, którą w pierwszą stronę przespaliśmy, jest w bardzo złym stanie. Do tego odległości między wioskami właściwie wykluczają pieszą wędrówkę między nimi. Gdyby nie przejeżdżające samochody, dnia by nie starczylo, by przejść dalej. Ok. godziny 9 jesteśmy na miejscu. Można by powiedzieć, że gdyby nie drogowskaz: Charyn Canyon, to w życiu bym nie pomyślał, że coś w okolicy warto zobaczyć.Zaczyna robić się gorąco. Na domiar złego, nasze zapasy na ten moment to 2 litry wody, 1/3 bochenka chleba i paczka kabanosów z Polski, do tego kilka pokruszonych Łakotek. Byłem przekonany, że będą tu jakieś sklepy, zabudowania, cokolwiek. W sumie jesteśmy trochę przerażeni, czy nam wystarczy, ale ruszamy. Prawdę mówiąc, końca drogi nie widać. Po ok. 2 km postanawiamy, że zostawimy namiot w okolicznych zaroślach - zawsze to 3.5 kg mniej do niesienia. Dobrze, że czasami zawieje wiatr, a słońce schowa się za chmurami. Gdy z przeciwka nadjeżdża gość w Toyocie Land Cruiser, postanawiamy go zatrzymać i spytać, czy daleko do Kanionu. Zatrzymany okazuje się być Anglikiem z kamerą. Mówi, że przed nami ok. 10 km wędrówki. Na nasze pytanie, czy warto iść, odpowiada: "Ablosutely". Skoro tak, to idziemy. Dziś wiem, że mogłem go zapytać, czy ma może trochę wody na sprzedaż, albo batoników, zawsze to człowiek czułby się pewniej. Droga przebiega przez step, właściwie nie ma kawałka cienia, cały czas idzie się lekko pod górę, a z każdego następnego wzniesienia nie widać celu. W sumie jesteśmy już bliscy podjęcia decyzji o powrocie, gdy nagle zauważamy w oddali wielką tablicę. Gdy podchodzimy bliżej, widzimy także dom strażnika i wychodek. Według przewodnika, od domku do celu było do przejścia jeszcze ok. 1.5 km, tak więc z werwą ruszyliśmy do przodu. Docieramy do domku strażnika, którym okazuje się być młody Kazach. Oprócz niego jest jeszcze ok. 50 letni kolega na służbie. Oczywiście kasuje nas 2 x 700 TG za wstęp do parku. Totalnie zmęczeni, postanawiamy odpocząć w cieniu rzucanym przez chatkę. Jemy ostatni prowiant z Polski, częstujemy kabanosami strażnika. Chyba jest mu nas szkoda, bo odwdzięcza się pełnym dzbanem chłodnej herbaty z mlekiem. Ręczę, że jeszcze nigdy nic mi tak nie smakowało, jak ta herbatka. Rozmawiamy chwilę o życiu. Strażnik mówi, że zarabia 200$ miesięcznie, a jego praca polega na siedzeniu w tej chatce na pustkowiu przez tydzień, po czym ma tydzień urlopu. Mówi, że nas podziwia, bo w taki upał nikt do niego nie przychodzi piechotą. My siebie też podziwiamy, że tu dotarliśmy, trzeba być rzeczywiście dziwakami.Odpoczywamy ok. pół godziny, po czym decydujemy się na zobaczenie kanionu. Prosimy o możliwość pozostawienia plecaków w chacie, aby ulżyć zmęczonym plecom. Strażnik bez wahania się zgadza, a na próbę wręczenia mu 300 TG odpowiada, że pieniądze mu się nie przydadzą. Droga jest oznaczona. Po ok. 15 minutach spaceru rozpoczyna się właściwy kanion. To był raj dla mojej Żony, która jest z wykształcenia geologiem. Chociaż, prawdę mówiąc, i laik doceni jego walory. Lonely Planet określa to miejsca jako mikro Grand Canyon z USA. Formy skalne robią wrażenie, gdzieniegdzie można się schować w cieniu rzucanym przez skały. Droga prowadzi w dół, wije się ok. 2 km. Byliśmy przekonani, że szlak w końcu skręci w lewo, i nie będziemy musieli wracać tą samą drogą. Cóż, myliliśmy się. Ale w gruncie rzeczy był to miły zawód. Docieramy do tzw. parku rozrywki, który znajduje się przy korycie rzeki Charyn. Znajdują się tu bungalowy, jurty. Właściwie to biegniemy do rzeki, ale jej nurt okazuje się być na tyle wartki, że decydujemy się tylko na zanurzenie do nóg do ud :) odpoczywamy tak chwilę, po czym podejmujemy decyzję o powrocie. Coś jednak każe nam zwiedzić ten park. W centralnej jego części znajduje się bar, w którym są zimne napoje. Oczy świecą się nam jak małemu dziecku. Jesteś prawie 20 km od najbliższej wioski, w kanionie, pośrodku niczego, a tu bar z 2 lodówkami pełnymi soków i piwa. Istna fatamorgana. Pozwalamy sobie na litrowy soczek, smakuje podobnie najlepiej jak wspomniana herbatka. Nadchodzi czas powrotu. Jest godzina 13, słońce wysoko, na niebie zero chmur. Wracamy tą samą drogą, która jest nieznacznie pochylona w górę. Wracając, mijamy 4 turystów - to miło, że nie jesteśmy tu sami. Gdzieś tam z tyłu głowy kołacze myśl, że przez nami te upiorne 11 km od chaty strażnika. Po ok. godzinie marszu docieramy do chatki. Postanawiamy odpocząć, choćby i godzinę, żeby słońce choć troszkę przestało tak mocno grzać. W międzyczasie pytamy strażnika, czy nie podwiózłby nas do głównej drogi. Opatrzność jednak czuwa nad nami. Gość odpowiada, że drugi strażnik niebawem jedzie do wioski. Przy bramie pojawiają się kolejni turyści, motocykliści. Znowu krótka rozmowa po angielsku, panowie pytają, czy czegoś nie potrzebujemy, są także pod wrażeniem, jak mało mamy rzeczy ze sobą. To są te małe rzeczy w podróży, które najbardziej cieszą, takie bezinteresowne zainteresowanie losem drugiego człowieka na drugim krańcu świata. Wreszcie pakujemy się do poczciwej, białej Łady Nivy, ruszamy w drogę powrotną. Mamy mały problem, gdyż trzeba poprosić o zatrzymanie się i zabranie namiotu. Jest to trochę trudne, gdyż każda kępka wydaje się być podobna, do tego gość jedzie dosyć szybko. Może się także okazać, że ktoś po prostu zobaczył i zabrał nam namiot. Ostatecznie, po raz kolejny mamy szczęście: Żona doskonale zapamiętała miejsce, a strażnik wyraźnie rozbawiony zatrzymał się bez problemu. Mamy namiot, możemy jechać dalej. W trakcie jazdy okaże się, że strażnik opuścił posterunek, gdyż dostał sygnał, że ktoś w okolicy jeździ i poluje na zwierzynę (?). Z tego co zrozumiałem, jest to zabronione, i on dostał przykaz znaleźć, kto jest za to odpowiedzialny. No cóż, trochę robota głupiego, skoro to bezkresny teren, ale co tam. Ostatecznie docieramy do głównej drogi na Ałmaty, wysiadamy. Chcę dać uprzejmemu kierowcy 500 TG za fatygę, ten także krzywi się na pieniądze, mówiąc, że jechał służbowo, i życzy szczęśliwej drogi. Odtąd powinno być już łatwiej. Idziemy z myślą złapania marszrutki do Ałmaty, ale łapiemy każde przejeżdżające auto. Nie przeszliśmy nawet kilometra, gdy trzeci mijany samochód postanawia się zatrzymać. Auto to dosyć nowy, srebrny Volksvagen Jetta, co w naszych głowach rodzi podejrzenia, że będzie drogo. Ale zapytać o cenę nie zaszkodzi. Pytamy, dokąd jedzie, a on na to, że tam, gdzie my chcemy. A jaka cena do Ałmaty? Gość uśmiecha się szeroko i pyta, czy chcę znać cenę w tenge, dolach, czy euro, i lepiej żebym wsiadał. Udziela mi się jego dobry humor, decydujemy się z małżonką, że jedziemy. Pakujemy torby do bagażnika, wsiadamy. Droga w klimatyzowanym sedanie mija nam dosyć przyjemnie. Zatrzymany kierowca okazuje się być mieszkańcem Ałmaty, którego Żona mieszka na Wschodzie kraju. Ni stąd ni zowąd pyta mnie, ile jestem w stanie mu zapłacić za ten przejazd. W sumie zgłupiałem, powiedziałem: 5000 TG. Gość się ucieszył, my w sumie też nie zbiednieliśmy bardzo, tak więc wszystko było ok. Czas umilaliśmy sobie rozmowami o Polsce i Kazachstanie. Nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał, co kierowca sądzi o Krymie i Donbasie. Na to on, że to oczywiście wina USA. W ogóle uniósł głos, zaczął opowiadać, że Ukrainą rządzą faszyści/komuniści/naziści, a on ich nie znosi, bo jego dziadek zginął w walkach pod Stalingradem. Już nic więcej nie mówiłem. Na pytanie, czy w Polsce każdy uważa, że "Putin to hui..ło", odpowiadam, że tak nie sądzę, i w ogóle milknę na resztę drogi. Sama trasa jest dosyć monotonna, choć widać, że w niedalekiej przyszłości będzie trasą szybkiego ruchu. Na potęgę asfaltują drogi. W tym miejscu chcę przywołać słowa z pewnej książki, mówiące o tym, by Azję odwiedzać jak najszybciej, bo niebawem zostanie cała wyasfaltowana, i nie będzie radości z podróży dzikimi szlakami. Coś w tym jest.Ok. 17 docieramy do Ałmaty. Prosimy kierowcę o podrzucenie nas w okolice Zielonego Rynku, głównego punktu orientacyjnego w mieście. Ma to swój cel, gdyż hostel, w którym rzekomo mieliśmy spotkać Irlandczyków, miał znajdować się w jego okolicy. W mieście temperatura jeszcze bardziej doskwiera. Jest tłoczno, zaduch daje się we znaki. Nie wiemy, gdzie znajduje się hostel, pytamy okolicznych przechodniów, nikt nie wie. Trafnie odpowiada nam kierowca jednej z taksówek, że co z nas za turyści, skoro nawet nie znamy ulicy naszego hostelu. Mocne. Idziemy w stronę jakiegoś lepszego sklepu, coś nam mówi, że może tam być WiFi, a to byłoby zbawienne. Traf chce, że będąc pod sklepem, znajduje nam sieć o nazwie "Nomads GH", czyli hostel jest niedaleko. Nasze zakłopotanie widzi młoda Kazaszka, która bezbłędnie kieruje nas do celu.Hostel znajduje się na trzecim piętrze. Dysponuje dormami 4,6,8 osobowymi, jak i dwójkami. Wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że są oddzielne sypialnie dla kobiet i mężczyzn. Żona decyduje, że bierzemy pokój dwuosobowy, polecony nam zresztą przez Irlandczyków. Taka przyjemność to 6500 TG za noc. Koszt łóżka w dormie to 2100 TG. Postanawiamy, że rzeczony hostel będzie naszym domem przez 3 dni. Pokoje są rzeczywiście przestronne, z łazienką wewnątrz. Po zameldowaniu postanawiamy wziąć prysznic i rozłożyć mokry namiot. Dzięki temu, że pokój jest przestronny, udaje się nam to bez trudu. Następnie udajemy się do ogólnie dostępnej kuchni, aby napić się polskiej herbaty. Tak, jesteśmy smakoszami herbaty. Tu spotykamy parę młodych kazaszek, które, jak później się okaże, zaczepiały wszystkich turystów w hostelu. Mi panie przypadły do gustu, żonie mniej. Poczęstowały nas swoją samsą (bułeczka z niby ciasta francuskiego), do tego szynką. Miłe z ich strony. Panie zaproponowały także, że pokażą nam ciekawe sklepy na bazarze. Oczywiście decydujemy się pójść z nimi, to tylko 10 minut spaceru. Dostajemy instrukcję, gdzie kupować samsy, te tureckie chlebki, gdzie robić zakupy ("broń boże w markecie obok hostelu"), gdzie kupić słodycze, gdzie dobre owoce. Panie zabierają nas także na kumyz, czyli sfermentowane mleko. No cóż, nie smakuje zbyt smacznie. Wypiłem może 3 łyki z wielkiego kubka, co nie spodobało się tak sprzedającej, jak i zapraszającym do wypicia koleżankom. Wreszcie wracamy do pokoju, chwilę odpocząć. Przed nami jeszcze zakupy w markecie obok, nic nas nie ucieszy bardziej, niż zimne piwo + sprite. Po zrobieniu zakupów, idziemy do kuchni, a tu niespodzianka: Irlandczycy! Okazało się, że dotarli godzinę przed nami, i że mieli kłopoty. Otóż, żaden bus z Saty jednak nie jechał, stwierdzili więc, że łapią stopa. Udało się im dojechać z kimś do Chilik, a później już wsiedli do marszrutki. Całość wyszła ich 500 TG, więc niewiele mniej od nas, a my zobaczyliśmy kanion ;) wypiliśmy razem piwo, umówiliśmy się, że pojutrze (niedziela) ruszymy razem na Wielkie Jezioro Ałmatyńskie. Sami postanowiliśmy, że następnego dnia (sobota) pojedziemy do Medeu, celem zdobycia stacji narciarskiej Chimbulak. Wracamy do siebie, znowu kąpiel w chłodnej wodzie, czas spać. Troszkę przeszkadza bojler z wodą, który co jakiś czas wydaje dziwne dźwięki, ale jesteśmy tak zmęczeni, że nawet on nie jest w stanie odebrać nam spokojnego snu.CDN.
pawel-t 16 lipca 2015 20:00 Odpowiedz
Kamil, wklej fotki w tekst, bo zrobiles powiesc :Dthx za spotkanie w autobusie :)
wntl 16 lipca 2015 22:07 Odpowiedz
fajnie się czyta, ale obok cen w TG (?) fajnie by było w nawiasie napisać cenę w PLN. Bo za Ch8ja nie wiem jakie to kwoty :D Oficjalny skrót to chyba KZT ?
gadekk 16 lipca 2015 22:22 Odpowiedz
Masz rację, oficjalny skrót to KZT, ale bardziej do mnie przemawia TG, albo gdzieś widziałem taki zapis w Kazachstanie? A co do cen w złotówkach, to mam zamiar podać na samym końcu, w podsumowaniu relacji. (albo w ramach wolnego czasu zrobię edit postów)
kornel 23 lipca 2015 16:54 Odpowiedz
Chłopie! Na wyjazdach robi się zdjęcia miejscowym a nie sobie! A przynajmniej takich zdjęć oczekują forumowicze.
krystoferson112 23 lipca 2015 17:24 Odpowiedz
Kornel, to są jego prywatne zdjęcia i nie pojmuje jak możesz w ogóle takie coś komentować. Każdy robi sobie fotki jakie sobie łaskawie zażyczy. Nie podobają Ci się, ok mają prawo, wierz mi, że forumowicze wolą też czytać interesujące relacje jak ta z Kazachstanu niż takie komentarze jak ten Twój Pozdrawiam.
mecenat 14 sierpnia 2015 22:50 Odpowiedz
Jak jest z zakupem kart sim?
mackoz 14 sierpnia 2015 23:54 Odpowiedz
Myślałem, że ceny będą jednak niższe :/ Rachunek z restauracji na ponad sto złotych - ceny jak w Warszawie :D
washington 15 sierpnia 2015 07:39 Odpowiedz
Bo ceny sa nizsze;) za obiad dla dwoch osob ktorego nie bylismy w stanie zjesc (z powodu wielkosci porcji) z napojami (dzbanek herbaty plus zimne napoje) nigdy nie placilismy wiecej niz 20-40zl. Akurat jedzenie jest tanie, transport jak sie nakombinujesz/dobrze negocjujesz tez, tylko hotele drogawe.Taki standard - co pod turystow drogo, normalnie tanio.Wysłane z mojego LG-E460 przy użyciu Tapatalka
gadekk 15 sierpnia 2015 09:21 Odpowiedz
Oczywiście, że jest dużo taniej. Nasza relacja co do jedzenia może być niemiarodajna :) nie ukrywałem, że poszliśmy do najlepszej/najdroższej restauracji w Ałmaty.
bartek-krzeminski 15 sierpnia 2015 16:38 Odpowiedz
Witam, świetna relacja z wyjazdu. Zastanowiło mnie o co chodziło z tymi dzieciakami podczas check inu ? Z góry dzięki za wytłumaczenie. :)
krasnal 15 sierpnia 2015 17:03 Odpowiedz
Po prostu się rozchorowały. Dzieciom zdarza się to dosyć często.
lechuczechu 18 maja 2017 08:31 Odpowiedz
Świetna relacja. Piękne widoki. Na dniach zamierzam kupić bilety do Astany. Inny region niż wasz. Czy ten poradnik "lonely planet" jest godny polecenia?
gadekk 18 maja 2017 09:32 Odpowiedz
@‌lechuczechu‌ przewodniki lonely planet to jest top liga. Ale popatrz na relacje na forum, przewodnik stanie się niepotrzebny :)