Marszrutką nr 1 jedziemy na dworzec autobusowy. Jest to spory kawałek od centrum a do tego dochodzą jeszcze korki. Do Szymkentu odjeżdżamy gdy busik zapełnił się. Koszt biletu to 800 KZT (8,80 zł) (180 km, 3h). Oczywiście za miastem obowiązkowa wizyta na stacji benzynowej. Po drodze też mamy dwie kontrole policyjne. Podczas jednej z nich policjant wziął nasze paszporty i spytał o "registration". Powiedziałyśmy, że nie mamy bo na lotnisku poinformowali nas, że to zbędne. Policja przyjęła to bez problemu i pomknęliśmy dalej. W Szymkencie przyjeżdżamy na dworzec Samal.
My chcemy dzisiaj wyskoczyć do wioski Sayram, a w tym celu musimy zmienić dworce. Na dworzec Ayna dojedziemy busem nr 19, 70 KZT (0,77 zł). Trzeba przejść na drugą stronę ulicy i tam znajdziemy właściwy przystanek. W autobusach miejskich w Szymkencie znajdziemy informacje o wi-fi... niestety nie działa. To samo dotyczy dworców kolejowych. Ot, taki chwyt marketingowy. Sayram to taka wioska, czy też miasteczko, zamieszkałe nieprzerwanie od 3000 lat. Punkt obowiązkowy jeśli ma się w ekipie archeologa
;-) Z Szymkentu jedzie tam bus nr 140, 70 KZT (0,77 zł). Trzeba przejść przez cały dworzec Ayna, aż dojdzie się do ulicy przy której jest przystanek. Podróż zajmuje ok. 45 - 60 min. Na miejscu idziemy na obiad, przy okazji zaprzyjaźniając się z kelnerką, która pozwala nam zostawić plecaki. Od wczoraj jest już prawdziwe ciepełko
:-) Swoje kroki kierujemy do Minaretu Kydyra, na który ponoć można wejść. Niestety na miejscu okazuje się to nieprawdą, gdyż archeolodzy zamknęli teren z uwagi na jakieś prace. Szkoda, bo z minaretu miał być fajny widok na góry
:-( Dalej oglądamy zabytkowy meczet, mauzolea i mury miasta. Pijemy kwas chlebowy, na przystanku zaprzyjaźniamy się z miejscowymi pijaczkami, których zmęczył upał
;-) Po takiej porcji wrażeń czujemy, że Sayram już nic więcej nam nie zaoferuje.
-- 21 Sie 2016 15:21 --
Wracamy do Szymkentu. Mamy jeszcze trochę czasu, więc idziemy na bazar. Jest naprawdę duży i znaleźć można tutaj wszystko. Lepioszki, suszone owoce, barany itd. Następnie udajemy się w pobliże meczetu i dalej w stronę monumentu Altyn Shanyrak, a ostatnie chwile spędzamy w parku, przechodząc uprzednio przez orzeźwiającą mgiełkę unoszącą się z fontanny. Niebawem wyruszymy na dworzec żeby nocnym pociągiem udać się do Turkistanu. Szymkent pomimo tego, że w naszym planie pojawił się przypadkowo to wizytę tam uważam za udaną. Miasto jest po prostu przyjemne. Widać, że się rozwija i inwestuje.
Dzień 9 3 sierpnia 2016 r. Turikiestan - Kyzyłorda Nasz podróż do Turkiestanu będzie trwała 4h i w mieście docelowym wylądujemy w środku. Teraz już jest oczywiste czemu jazda pociągiem była bez sensu. No nic czeka nas kilka godzin snu na dworcu. Na szczęście poczekalnie dworcowe są czynne w nocy i mają wygodne siedzenia, bez dzielących je podłokietników. W naszym pociągu zrobiło się małe zamieszanie gdyż w naszym kącie, w którym powinno znajdować się 8 osób nagle wylądowało 9. Okazało się, że łakomym kąskiem był stolik, bo jak wiadomo kiedy tylko wejdzie się do pociągu to trzeba natychmiast, w dużej grupie zacząć przygotowywać i jeść chińskie zupki. Potem wszyscy się rozeszli, a my przegadałyśmy całą podróż. Dowiedziałyśmy się przy okazji od konduktora, że nie wolno pić alkoholu w pociągu bo grozi za to wysoki mandat
;-) Po przyjeździe do Turkistanu dalsza część planu została wdrożona, czyli poczekalnia, śpiwór, sen. Nad ranem marszrutka nr 13 za 40 KZT (0,44 zł) dowozi nas do wejścia do mauzoleum, które z pewnością jest jedną z wizytówek Kazachstanu. Budowla z pewnością robi wrażenie swoimi rozmiarami. Na przyległym terenie również zobaczycie mniejsze i większe zabudowania - prace archeologiczne wciąż trwają. Można wejść do środka (odpłatnie), ale szczerze nie robi to zbyt dużego wrażenia, dla turysty oczywiście, bo dla pielgrzymujących to zupełnie co innego.
Kręciłyśmy się wokół mauzoleum dłuższy czas, po czym udałyśmy się na dworzec autobusowy. Jest tutaj ich kilka, ale blisko siebie. Po podaniu destynacji na pewno ktoś wskaże wam właściwy. Mi po kilku minutach poszukiwań odnalazłyśmy minivana do Kyzyłordy. W sumie to plan przewidywał pociąg z Turkistanu do Aralska, ale na skutek braku nocnych pociągów oraz wysokich cen, musiałyśmy podzielić podróż na odcinki. Transport do Kyzyłordy kosztował 1200 KZT (13,20 zł) (300 km, 4h). Na pierwszy rzut oka Kyzyłorda nie zachwyca - potem się okazała, że na drugi i trzeci też nie. Po wyjściu z busa musimy odejść kawałek od dworca aby odnaleźć przystanek autobusów miejskich. Królują tutaj białe skarpety - to mogę stwierdzić z całym przekonaniem. Busem nr 1 70KZT (0,77 zł) jedziemy na dworzec kolejowy, skąd odjeżdżają autobusy do Aralska, a w zasadzie jak twierdzi nasz przewodnik jeden autobus dziennie w okresie letnim startujący o 22:00 (czas przejazdu 9h). W budce przy dworcu przekonujemy się, że Lonely Planet myli się już nie po raz pierwszy. Udaje nam się zdobyć bilety na 19:30 za 1400 KZT (15,40 zł) - wykalkulowałyśmy, że na miejscu będziemy przed 5 rano. Wszystkie znaki wskazują, że jednak przydałby nam się prawdziwy prysznic. Na dworcu kolejowym jest hotel, gdzie za 300 KZT/os. (3,30 zł) udaje nam się doświadczyć luksusu bieżącej wody. Przy okazji zaprzyjaźniamy się z pracownicami, więc wjeżdża herbata, kawa, plow, sery, słodycze itd. Ogólnie w Kazachstanie stworzenie małego przyjęcia zajmuje od 3 do 7 minut. Na odchodne prosimy panie o przechowanie plecaków i ruszamy na podbój miasta. Oczywiście centralnym punktem miasta jest bazar, więc zaczynamy eksplorację, potem kręcimy się po centrum, ale ciężko coś wykrzesać z Kyzyłordy. Odnajdujemy zatem kawiarnię, z wielkim, zachęcającym napisem na szybie "wi-fi" - wchodzimy. Jest klimatyzacja, więc jest dobrze bo na zewnątrz żar się z nieba leje. Składamy zamówienie. Wi-fi nie działa, kelnerka przynosi hasło, które jest niepotrzebne bo sieć jest otwrta, ale połączenia i tak nie udaje się nawiązać. Jesteśmy lekko złe, bo wybrałyśmy to miejsce ze względu na wifi. Kelnerka rozkłada ręce. No trudno, jakoś to byśmy przeżyły. Fakt, że Pani do rachunku doliczyła opłatę za serwis był taki sobie. Natomiast to, że przyniosła mi 250 KZT reszty w monetkach po 5 i 10 KZT już mocno naruszył moją cierpliwość.
Wróciłyśmy na dworzec, pogadałyśmy z paniami, pożegnałyśmy się i z plecakami ruszyłyśmy do naszego autokaru. Oczywiście odjazd odbył się z lekkim poślizgiem, a na początku w autobusie panowała sauna. Potem dało się jakoś wytrzymać, choć ciasnota była przeokrutna. Po drodze, na horyzoncie majaczyły światła Bajkonuru.
Nawet myślałam o tym, żeby się tam wybrać, ale ceny pozwoleń, wycieczek są bardzo wysokie.Dzień 10 4 sierpnia 2016 r. Aralsk Oszukane prze Lonely Planet docieramy do Aralska nie po 9 godzinach, a po 5,5h. W związku z tym opcja żeby poszukać sobie rano na spokojnie hotelu odpada. Jakiś gość proponuje zawieźć nas za 500 KZT (5,50 zł) do hotelu Aral. Jesteśmy w lekkim szoku, swoim przedwczesnym przybyciem, więc godzimy się. Zresztą przewodnik słynny hotel Aral podaje jako jedyny w mieście. Później okazało się to nieprawdą, ale dojdziemy do tego. Po dłuższej chwili dobijania się do drzwi ktoś nam w końcu otwiera. Wybór jest pomiędzy pokojem ze łazienką, ale prysznicem w korytarzu za 4000 KZT (44 zł), a pokojem w wersji "lux" z łazienką i prysznicem za 7000 KZT (77 zł). Wybieramy opcję tańszą, bo i tak jesteśmy jedynymi gości na tym piętrze.
Nawet w nocy jest bardzo gorąco. Dzisiaj mamy dzień wolny, więc odsypiamy, choć ciężko to tak nazwać, bo albo doskwiera nam temperatura albo komary. Około południa wychodzimy na miasto. Była to akurat najgorsza możliwa pora, gdyż pomiędzy 12 a 15 miasto jest wymarłe, czas siesty. Na głównej ulicy są 2 kafejki internetowe, ale oczywiście były nieczynne. Pokręciłyśmy się trochę, zagadałyśmy z chłopakiem, który być może będzie miał jutro samochód żeby nas zawieźć na cmentarzysko statków. Ale jakoś nie byłyśmy przekonane czy zrozumiał o co nam chodzi. W hotelu wyczekujemy na magiczną godzinę 15-tą. Ruszamy do pierwszej kafejki, ale jedyny komputer jaki tutaj jest niestety nie działa. Nie wiem zatem po co to miejsce jest w ogóle czynne. Nasza druga nadzieja otwarła swe wrota z 40-minutowym poślizgiem. Po czym gość odsyła nas do tej pierwszej kafejki, jest to co najmniej dziwne, bo ma u siebie z pięć nowych. W końcu jakoś z bólem serca pozwala nam skorzystać z dwóch komputerów 200 KZT/h (2,20 zł). Moje stanowisko jest jakieś felerne, bo rozłącza mnie co kilka minut. Nawiązujemy łączność z krajem, kupujemy bilety kolejowe z Mińska do Brześcia, bo zostały tylko 4 i szukamy kogoś na couchsurfingu w Aralsku i Astanie. Z uwagi na prędkość netu spędziłyśmy tam ponad 2h, a zapłaciłyśmy tylko 400 KZT - ach ta kazachska arytmetyka! Ogólnie to spodziewałyśmy się, że jak ktoś (turysta) pojawi się w Aralsku to od razu obejdzie go gromada taksiarzy i będą proponować wycieczki. Niestety nikt się nami nawet nie zainteresował. Przy tutejszym bezrobociu, turysta powinien stanowić mobilny bankomat. Nic z tego nie rozumiem. W akcie desperacji poszłyśmy zagadać z barmanką do miejscowej knajpy, których tutaj pełno. W końcu pojawił się ktoś, kto chciał się podjąć odbycia z nami wycieczki. Jednak cena była koszmarna 25-30 tys. KZT, a poza tym mówili coś o jakiejś plaży i kąpielisku. Nam przecież chodzi o cmentarzysko statków i "suche morze". Z wrażeniem porażki decydujemy, że jutro pójdziemy do agencji Aral Tenizi. Tymczasem udajemy się na dworzec kolejowy. Ten relikt przeszłości przypomina o dawnej świetności tego ośrodka rybołówstwa, malowidła wewnątrz dworca, posąg ze statkiem na zewnątrz. Kto wie co wydarzyłoby się gdyby Rosjanie nie zmienili biegu rzek?! Wszędzie gdzie byłyśmy odbywały się wesela i to chyba każdego dnia tygodnia... niestety nikt nas na żadne nie zaprosił, więc mogłyśmy podziwiać tylko z zewnątrz. Gdy tak eksplorowałyśmy okolicę, spostrzegłyśmy, że tuż przy dworcu, 50 m od przystanku naszego nocnego autobusu jest nowiusieńki hotel ALTAIR. Nie wiem jak to możliwe, że my go nie zauważyłyśmy w nocy. Nie dość, że jest w nich chłodno, czysto to jeszcze jest tańszy od naszej nory 3000 KZT (33 zł). Co za pech! A my już zapłaciłyśmy w Aralu za 2 noce. Ale za to mieszkamy w historycznym obiekcie, kiedyś pod oknami była plaża. Miasto zaczyna tętnić wieczorem, widok rodzin z niemowlakami w parku o 23ej to normalka. Wszystko jest czynne do 2ej w nocy. Spodziewałam się, że to miasto upadku rybołówstwa, po latach, bez perspektyw doprowadzi mnie do depresji zaraz po wyjściu z autobusu. Nic bardziej mylnego. Może nie jest to Astana, ale miasto funkcjonuje normalnie, nie widać tutaj miażdżącej biedy. Jutro będzie morze
:-)
Dzień 11 5 sierpnia 2016 r. Aralsk Agencja Aral Tenizi to NGO, które działa na rzecz odbudowy, czy też odtworzenia choć częściowo zasobności dawnego Morza Aralskiego. Oprócz tego pomaga w organizowaniu wyjazdów dla turystów. Powinno być czynne od 9ej, zatem o tej porze zalegamy na klatce schodowej. Po kilkunastu minutach przychodzi dziewczyna, która, jak się potem okazało, jest tam asystentko-sekretarką. Gadamy z nią, ona potwierdza, że zorganizowanie kierowcy jest możliwe. Niestety dopiero po godzinie wydusiła z siebie, że jej szefowie pojechali do jakiejś głównej siedziby do Ałmaty i dzisiaj nie wrócą, a ona nie zna numeru do kierowcy. No to pięknie, grunt to mieć refleks. Kiedy my się mordowałyśmy ze swoim łamanym ruskim, okazało się, że przez cały czas piętro niżej siedziała nauczycielka angielskiego, która prowadzi tam zajęcia. Dogadałyśmy się z nią, że zdobędzie numer do kierowcy i do niego zadzwoni. Gdy wyszłyśmy na chwilę z budynku, pojawił się chłopak z którym wczoraj gadałyśmy. Faktycznie pożyczył od brata UAZ i może z nami jechać. Problem z wczoraj nie zniknął, tzn. on nadal nie rozumie gdzie mamy jechać. Prowadzimy go do nauczycielki angielskiego. Okazało się, że kierowca z agencji, który mówi po angielsku jest za miastem i nie możemy skorzystać z jego usług. Ponieważ z grona sekretarka agencji, miejscowy chłopak, nauczycielka - chyba tylko ta ostatnia ruszała się kiedykolwiek z Aralska i wie że chodzi nam o cmentarzysko statków, prosimy ją o wytłumaczenie chłopakowi gdzie ma nas zawieźć. Nie był łatwo, ale w końcu się udało. Negocjacje cenowe nie były łatwe, ale skończyło się na 15000 KZT (165 zł). Oczywiście przed wyjazdem shopping i wizyta na stacji benzynowej. Ta najbardziej podstawowa trasa wiedzie do Zhalanash (ok. 70 km od Aralska) i potem trzeba jechać dalej aby natknąć się na wraki. Niestety zostały już tylko dwa, bo pozostałe zostały pocięte i przetopione. Więc jeśli ktoś chce je jeszcze zobaczyć to w niedługim czasie powinien się pakować i lecieć do Kazachstanu. Dalej pojechaliśmy nad brzeg Morza Aralskiego, a raczej tego co z niego zostało. No tak, bo trzeba wyjaśnić, że samo to, że kiedyś była tam woda a teraz nie ma i jest tylko spalona słońcem ziemia, warstewka soli i próbujące się przez to wszystko przebić chwasty, może nie robi specjalnego wrażenia. Ale kiedy zastanowimy się nad tym, jak wielka to była woda, zasięg terytorialny głębokość itd. Że region ten był największym ośrodkiem rybołówstwa w tej części Azji i nie tylko już trochę zmienia nasze postrzegania. A gdy dotrze do nas, że to wszystko przez to, że ktoś wymyślił sobie zmianę biegu rzeki w celu nawadniania pól (nieefektywnego - bo 90% kanałów było nieszczelnych) to wtedy wiemy, że jesteśmy w jądrze akcji jednej z największych katastrof ekologicznych XX w. Powierzchnia Morza Aralskiego wynosiła ok. 70 tys. km2, teraz to ledwie 3 tys. Poniżej grafika ze strony aramcoworld.com obrazująca morze kiedyś i dziś.
Wracając do naszej wycieczki, wszędzie otwarta przestrzeń, której widok uwielbiam.
Do Saty jeździ marszrutka. Niestety nie z samego Sayakhat, a trochę obok. Trzeba się zapytać miejscowych, oni oferują że zaprowadzą ale w półmroku, w obcym kraju, wygląda to jak zaproszenie do wycięcia nerki
:) Niemniej bus jeździ.
Nawet chciałyśmy zaryzykować własnymi organami, bo trochę się tam kręciłyśmy, pytałyśmy ochroniarza i jakieś inne osoby, ale niestety nikt nic nie wiedział, albo nie chciał wiedzieć. Washington też nie znalazł ten marszrutki. Polak, którego spotkałyśmy w Kolasai też odniósł porażkę. Ale głęboko wierzę, że w końcu komuś się uda
:-)
@Karolina_s, mnie się udało, wcześniej @Gadekk też tak jechał. Ja nawet do Kanionu Szaryńskiego jechałem tą samą marszrutką tylko w drogę powrotną z Saty. No nic, pisz dalej. Swoją drogą to ja we wrześniu miałem tam upał.
Przyglądam się tej relacji... i coraz poważniej zastanawiam się nad zamieszczeniem własnej. Stałem przed dylematem czy jechać do Kanionu Szaryńskiego kilka dni wcześniej. Nie zdecydowałem się w końcu i chyba słusznie, bo nie miałbym radości z oglądania go w takich warunkach, jak i z moknięcia.Karolina_s napisał: Gdy byłyśmy pierwszy dzień w Ałmaty to sprawdzałyśmy rozkład i miejsc było jeszcze sporo. Niestety są wakacje i trzeba się z tym liczyć. Nasz plan nie był tak precyzyjny aby kupić bilety kolejowy z kilkutygodniowym wyprzedzeniem.Wg miejscowych to wcale nie kwestia wakacji - pociągi są po prostu znacznie tańsze i wygodniejsze od autobusu więc mieszkańcy Kazachstanu nimi jeżdżą. Z własnego doświadczenia - na 14 dni przed odjazdem w płackarcie może być wolne ponad 100 miejsc, a 13 dnia rano zostaje już około 5. Polskie karty płatnicze nie działają na stronie kolei kazachskich, sprawdzone na karcie $ Aliora i Banku Millenium, podobne info na forach zagranicznych, ponoć płatność możliwa tylko kartami z krajów WNP. Rozwiązanie? Istnieją pośrednicy rezerwujący bilety z prowizją 500 KZT. 5,5 zł drożej, ale po prawdzie to grosze a bilet zamówiony już w Polsce. Co do pociągów za 8000 KZT - prawdopodobnie nie była to łapówka, a hiszpański pociąg Talgo. Ich ceny są absurdalne
:)Quote: W końcu dałam się w to wciągnąć i dokupiłam bilet na za 2 dni z szymkentu do Turkistanu za 1799 KZT (19,79 zł). Było to bez sensu, bo spokojnie można zrobić tą trasę autobusem czy marszrutką, które jeżdżą często i pewnie szybciej, a cena nie różni się. Hmmm... masz na myśli 1799 KZT w jedną, czy w dwie strony? Otóż... podróż samochodem jest znacznie tańsza, autobus bez klimatyzacji kosztuje 500 KZT ale łatwiej na niego trafić na trasie z Turkistanu, zaś minibus z klimatyzacją kosztuje między 700 a 1000 KZT. Ja jechałem w jedną stronę za 800, w drugą za 700. Wydaje mi się, że przy tych cenach nie ma sensu jechać autobusem - nawet w klimatyzowanym minibusie jest gorąco.
Pociągi są tańsze, ale tylko jeśli mówimy o długich trasach. Bo na krótszych ceny marszrutek są takie same lub nawet niższe. Z tego co się orientuję to Talgo jeździ tylko na trasie Astana - Ałmaty, więc to nie nasz przypadek. Na pewno chodziło o łapówkę bo zjawił się konduktor pociągu i rozmyślał. A jak można zauważyć to w konduktorskim przedziale zawsze jeździ jakoś dziwnie dużo cywilów. Ja bilet kolejowy na trasie Aralsk - Aktobe kupiłam jeszcze w Polsce i płaciłam entropay'em. Wszystko poszło bez problemów.
Jeszcze odnośnie cen pociągów - na krótszych trasach cena jest wyższa przez to, że doliczana jest opłata za miejsce w płackarcie. Jeśli w wagonie są miejsca siedzące (ale niewiele takich pociągów, choć warto wymienić trasę Astana-Pietropawłowsk), to cena jest sporo niższa.Odnośnie Talgo - jeżdżą także na innych trasach, np. do Ust-Kamenogorska i Aktau, ten ostatni odjeżdża 20 minut przed "zwykłym pociągiem" i kosztuje właśnie ok. 8000 KZT na trasie do Szymkentu, choć może istotnie wchodzi w grę łapówka... ale absurdalnie wysoka :/Faktycznie, nie skorzystałem z entropaya ale nie widzę sensu w tej "karcie" - poza zabawami z TS był praktycznie nieprzydatny. Swoją drogą, po przyjeździe wyłania się coraz większy chaos z tym wszystkim...Ok, tyle komentarzy z mojej strony, czekam na ciąg dalszy
:)
Lubię czytać Twoje relacje, bo są bardzo plastycznie napisane, bez jakiegoś napuszenia, zawierają masę przydatnych informacji i mam wrażenie jakbym uczestniczyła w tych wyprawach (popraw opisy zdjęć w pierwszym poście, bo stanowią wyzwanie dla mojej wyobraźni)
:)
@cyberpunk64 Dzięki za miłe słowo. Trochę to dla mnie zaskakujące, bo jestem bardzo "niehumanistyczna". Więc zawsze wydawało mi się, że moje relacje/opisy są bardzo siermiężne. Właśnie moim celem jest przekazanie jak najwięcej praktycznych informacji a nie literackie wyżycie się
;-)Co do fotek to zauważyłam, że jak się jakąś doda/zeedytuje to się wszystko psuje. Starałam się naprawiać na bieżąco, ale pierwszego posta przeoczyłam. Dzięki za czujność
:-) Poprawię za momencik, bo działam na dwa fronty
;-)
Relacja ciekawa. Napisana lekkim, przystępnym słowem.Jak mam być szczery, to nie zachęciła mnie do szybkiego poszukiwania biletów i lotu do Kazachstanu.
:D Sama autorka opisując odwiedzane miejsca, stwierdza że szału nie ma.A te postsowieckie klimaty, chaos z transportem itp są mi znane z innych dawnych republik Sojuza , jak i z samej Rosji. Warto tam lecieć ?
:roll: Jest coś diametralnie innego niż na Ukrainie, w Rosji, Gruzji ?
No nie wiem czy ja nadawałabym się na ambasadorkę jakiegokolwiek regionu. Nie jestem zbyt ekspresyjna, więc ciężko usłyszeć ode mnie jakieś ochy i achy. U mnie powiedzenie "było spoko" to już przekaz wielkich emocji
;-)Ogólnie ciężko nazwać Kazachstan mekką globtroterów. Kraj na pewno jest zróżnicowany, być może gdybym więcej czasu poświęciła na góry, to krajobrazy byłyby bardziej zapierające dech w piersi. Jednak mój plan celowo został tak skomponowany, bo ja po prostu lubię być w podróży i chciałam przekrojowo poznać Kazachstan. Spodziewałam się, że Kazachstan będzie bardziej taki prowincjonalny. Jednak zaskoczył mnie. Kraj jest bogaty, dobrze się rozwija, inwestuje w edukację młodych ludzi zagranicą i chce być naprawdę international. Ja sądziłam, że będzie to powtórka z odwiedzonego przeze mnie Kirgistanu, gdzie kilka lat temu w autach złapanych na stopa, leciały z kasety "Biełyje Rozy" a w wioskowym sklepie (czyli oknie domu) można było kupić wódkę, wino albo oranżadę i to by było na tyle. Otóż w Kazachstanie tak nie ma, więc chyba jednak są o poziom wyżej od Ukrainy. Druga sprawa jest taka, że oni nie czują swojego turystycznego potencjału, więc nie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Ja cieszę się, że tam byłam. Zweryfikowałam swój pogląd na ten kraj. Może nie ma tam aż tak wiele spektakularnych miejsc, ale mimo wszystko jest pewne bogactwo. Góry, barany, ośnieżone szczyty a za chwilę kaniony, wydmy, wielbłądy. Mieszanka kulturowa: Ujgurzy, Kazachowie, Rosjanie, Koreańczycy - każdy jest inny, a nie bez znaczenia jest, że przekłada się do na pyszną kuchnię
:-)
Z mojego punktu widzenia: w porownaniu do Rosji czy Ukrainy Azja Srodkowa jednak jest rozna wiec warto sie wybrac. Ale wtedy o wiele ciekawszy jest Uzbekistan czy Kirgizja. Kazachstan raczej nie zachywyca od razu, raczej powoli wciaga swoja normalnoscia.
jacakatowice napisał:Warto tam lecieć ?
:roll: Jest coś diametralnie innego niż na Ukrainie, w Rosji, Gruzji ?Moim zdaniem warto. Na Ukrainie byłem, w Gruzji nie byłem ale w ogóle bym Kazachstanu z tymi krajami nie porównywał. Kulturowo jest od Ukrainy trochę inny: tzn. niby muzułmański ale wódkę piją jak w Rosji. Nikt Cię tam za rękaw ciągał nie będzie byś walił czołem w południe o dywan.Tylko tak - lecieć warto ale nie na żadne wczasy. Oczywiście, chcesz zostawić sporo kasy, wynająć auto na miejscu, spać w hotelach 3* i 4* gwiazdkowych - da się. Nie wszędzie ale w dużych miastach (Ałmaty, Astana) to jest możliwe. Tam gdzie przyroda są jurty, cen nie znam ale podejrzewam że osiągalne, można konie wynająć. Wszystko można.Ale jest to kraj idealny do taniego podróżowania. Autostopem 250 km ledwo zipiącym Kamazem? Proszę bardzo, nigdy nie czekałem dłużej niż 20 min. Nowa Toyota ze skórzana tapicerką i rozsądnym audio wewnątrz? Też się zatrzyma. Ludzie, poza metropoliami, żyją skromnie ale godnie. Nic mnie tam złego nie spotkało, nikt mnie oszwabić nie próbował i nie byłem też taką sensacją jak w Chinach, gdzie robiono sobie ze mną zdjęcia jak z wielbłądem.Góry to mają takie, że jak stałem na dworcu w Ałmaty czekając na busa i moim polsko-rosyjskim próbowałem pogadać z Kazachem, jak je zobaczyłem to musiałem dwoma rękami szczękę przytrzymywać. Drugi mnie to spotkało jak spróbowałem kazachskim dżemów, a trzeci jak mnie kobiecy ideał wziął na stopa pod koniec podróży
;)Melony, arbuzy - to radzę omijać z daleka bo potem w Polsce nie weźmiesz tych marketowych do ust. Tak więc masz wybór: albo żyć w poczuciu, że wiesz jak smakuje melon, albo spróbować tego kazachskiego. Żeby nie było, że nie ostrzegałem
:) Lepioszki są jak Madras Curry kupowane w Carrefourze w Dubaju - po prostu wzorowe. Nic do poprawy. U nas tego nie znajdziesz, niczym nie zastąpisz. Dokładając do tego dżem, zagryzając melonem, jesteś w raju i żadnych dziewic Ci nie potrzeba bo rąk brakuje
:) Piszę trochę w żartach ale jak lubisz dobrze zjeść to zjesz, chociaż dania główne w restauracjach mi akurat nie podchodziły tak do końca. Tłuste, ciężkie i dużo cebuli. Ale co kto lubi, te ich pilawy bardzo polecam. Na zimno też dobre. Wódki mniejszej niż 0,2l nie widziałem.Co jeszcze bym napisał... aha, przeciwnie niż u Autorki, u mnie wszystko działało. Bus stał tam gdzie miał stać, dowiózł tam gdzie miał dowieść, a w drodze powrotnej odebrał z miejsca noclegu.Językowo jest jak we Francji, a nawet lepiej bo oprócz swojego znają chociaż jeden języl obcy - rosyjski. W Ałmaty, jak w Paryżu, ktoś zna kogoś, kto zna angielski. Łatwiej złapać grypę niż znaleźć taką osobę, ale jak już się uda to wszystko Ci powie. Turystyki tam w sumie nie ma, w hostelu w pokoju dzielonym spałem sam.Co więcej mogę dodać? Kazachstan potrafi przeformować wyobrażenia o podróżach. Na celowniku mam Kirgistan i trekking Ala-Kol (wygoogluj). Nie wiem czy uda się w 2017 ale w 2018 nie widzę innej opcji. Uzbekistan też mam na oku więc jak zwykle zadecyduje promocja.
:)
Mi również jezioro bardzo przypadło do gustu, choć przyznaję, że po pierwszych minutach wieczorem byłam lekko przerażona. Jednak za dnia sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Jeśli ktoś planuje spędzić kilka dni w Astanie to zdecydowanie korzystniej jest rozdzielić ten czas na Burabaj i stolicę.
Czym bylas przerazona? Malo bezpiecznie? Myslalem ze czegos nie doczytalem, wiec jeszcze raz przeczytalem ten fragment relacji, ale chyba nie napisalas co Cie tam wieczorem przerazilo
:)
Mam na myśli to, że w wakacyjny wieczór była na głównej ulicy jedna wielka dyskoteka, gdzie basy miażdżyły mózg
;-) A ja pojechałam tam, żeby uciec od tlocznej Astany. Z bezpieczeństwem w całym Kazachstanie nie było problemu
:-)
Karolino krótkie pytanie, korzystałaś z naszych kart płatniczych zarówno płacąc nimi i korzystając z bankomatów w Kazachstanie czy tylko USD i wymiana na miejscu?
@krystoferson112 Miałam zapas gotówki. Ale raz płaciłyśmy kartę mastercard ($) z kantoru aliorbank i poszło bez najmniejszych kłopotów. Po przeliczeniu kursu po powrocie wyszło bardzo podobnie jak przy wymianie waluty na miejscu, dokładnie 15000 KZT -> 43,33 $ (dolar był kupiony w aliorze po ok. 3,8358). Zatem myślę, że nie powinno być problemu. Odniosłam wrażenie, że Kazachowie są uzależnieni od bankomatów i banków, w jakimś centrum handlowym, stało ich w rządku po ścianą, kilkanaście obok siebie - nie przesadzam. Oczywiste jest to, że zapas gotówki trzeba mieć, zwłaszcza jeśli chodzi o płatności za marszrutki. Ale w wielu sklepach są terminale, to samo dotyczy hoteli. Ostatni, wspomniany hotel Progres, mimo że raczej standardem nie grzeszył to miał terminal płatniczy.
@krystoferson112, płaciłem dwoma kartami MC polskich banków i przechodziły bez problemu. Możesz też zabrać USD i wymienić (kantor lotniskowy w ALA nie odstawał rażąco kursem od tych w centrum, pewnie w Astanie będzie podobnie).
Myślałem, że końcówka mnie niczym nie zaskoczy, a tu kolejka na Przełęcz Talgar też nie jeździła?
:)Fajna relacja, miło było poczytać, powspominać i zobaczyć nowe miejsca, w których nie byłem.
@Don_Bartoss Hehe, co mam ci powiedzieć?! Wyobraź sobie, że będąc w Astanie wróciłam do twojej relacji, bo właśnie kojarzyłam, że wybrałeś się podczas swojej podróży na Chimbulak. Początkowo miałyśmy powtórzyć wszystko krok po kroku za tobą. Ale jak zobaczyłyśmy te busy, to już nie chciało nam się wracać niżej do stacji kolejki. Zdecydowałyśmy, że pojedziemy busikiem, a potem na środkowej stacji wsiądziemy w kolejkę i pojedziemy na przełęcz. Pognałyśmy w kierunku kas, a tu żaden wagonik kolejki ani drgnie w kierunku przełęczy. Być może wynikało to z późnej pory, bo rzecz działa się ok. 18ej, sama nie wiem. Ale nawet bez przełęczy, uważam że jest tam pięknie. Byłam bardzo mile zaskoczona, no i pogoda tym razem nam dopisała
:-)
Zastanawiałem się dość długo nad odwiedzeniem Burabaju, ale ostatecznie zrezygnowałem. Chyba był to błąd :/Podpowiedź: z Astany jeździ kilka pociągów do Pietropawłowska przez Szczucińsk, właściwa stacja to "Kurort Borowoje", cena ok 700 T (wagon obszczyj - czyli płackarta ale po 3 osoby na dolnej leżance).Co do płatności za bagaż: w niektórych regionach się płaci, zwłaszcza na wschodzie Kazachstanu. Przy czym wówczas należy się spodziewać pytania jeszcze na etapie zakupu biletu w kasie w stylu "skolka sumkow?" i w zależności od trasy płaci się 150 - 300 T i oczywiście dostaje się bilet.Trochę dziwi mnie ta cena za komunikację miejską w Ałmaty - różnice są groszowe, ale wszędzie płaciłem 80 T, taka cena jest też na bilecie.No i coś mi nie gra z tym autobusem 79 - od kogo dowiedzieliście się, że już nie jeździ? Jeszcze 8 sierpnia przemierzał dzielnie miasto z napisem "Aeroport"
;) ale przyznam, sam około 21:30 wsiadłem do 92 niedaleko od stacji metra Bajkonur. Wg informacji na przystankach autobus jeździ do 23:00, ale nie wiem na ile odpowiada to rzeczywistości.Ciekawie się czytało tę relację, choć niektóre informacje które mamy ze swoich wyjazdów są zupełnie sprzeczne. Ale... na pewno przyda się przy okazji kolejnej wizyty
:)
O pociągu słyszałam, bo w relacji w której dowiedziałam się o Burabaju był właśnie opis dojazdu pociągiem. Ale z tego co pamiętam wykalkulowałyśmy, że lepiej czasowo wyszło nam jednak mimo wszystko z busem. My cały czas kupowałyśmy bilety na bieżąco. A sam widzisz jak było z dostępnością biletów kolejowych w wakacje.Co do bagażu, to właśnie chodziło mi o to, że Pani sprawdzaczka była przy całej sytuacji i nic się nie zająknęła o dodatkowej płatności, w kasie kupowałam bilety i Pani także widziała że mam plecak na ramionach. Więc sądzę, że to była fanaberia kierowcy, który chciał coś na boku zarobić. Gdyby mi kazano zapłacić w kasie to oczywiście nie miałabym z tym problemu. Prawdopodobnie masz rację z tymi biletami na komunikację publiczną w Ałmaty - nie notowałam wszystkiego na bieżąco. Na przystanku przed lotniskiem cały czas widnieje naklejka z numerem 79. A o tym, że nie dojeżdża na lotnisko powiedzieli nam pracownicy lotniska, którzy stali niedaleko, tą informację potwierdziła babeczka, z którą jechałyśmy busem 92. Niektórzy byli tym zaskoczeni, więc to musiała być jakaś zmiana sprzed chwili. Poza tym tak, jak pisałam wieczorem 79 jechał za nami, po czym odbił przed lotniskiem. Ostatecznie można jechać 79 i dojść te kilkaset metrów do lotniska piechotą. Wygląda to tak jakby 79 zamienił się trasą z 92.
Muszę dokładniej przeczytac relację i obejrzeć zdjęcia. Ja tez skusiłam sie na tę promocje Belavii i pojechałam do Kazachstanu w maju. Tez jechałam przez Wilno. Fantastyczna podróż. Żałowałam tylko, ze byłam krótko - 9 dni w Kazachstanie. ale udało mi sie dużo zobaczyć. Może tez cos napiszę, albo przynajmniej pokaże zdjecia? Ja byłam sama, a ponieważ mam 70 lat, więc budziłam tam zdumienie tubylców. nazywali mnie "wiesiełaja babuszka c Polszy."
Po pierwsze witamy na forum
:-)A czy ty przypadkiem nie spotkałaś w ambasadzie mojej koleżanki Sylwii?Oczywiście zachęcam do podzielenia się twoimi wrażeniami z wyprawy i zdjęcia. Im więcej wiedzy na forum tym lepiej.
Fajna i myślę , że przydatna relacja, choć ja już z post-komunistycznych klimatów po wizycie w Gruzji się wyleczyłem .Ta daleka Azja jest chyba ciekawsza i chyba bardziej przyjazna , zapraszam do mnie https://bigmarkk.wordpress.com/ . pozdrawiam bm
Fajna i myślę , że przydatna relacja, choć ja już z post-komunistycznych klimatów po wizycie w Gruzji się wyleczyłem .Ta daleka Azja jest chyba ciekawsza i chyba bardziej przyjazna , zapraszam do mnie https://bigmarkk.wordpress.com/ . pozdrawiam bm
Marszrutką nr 1 jedziemy na dworzec autobusowy. Jest to spory kawałek od centrum a do tego dochodzą jeszcze korki.
Do Szymkentu odjeżdżamy gdy busik zapełnił się. Koszt biletu to 800 KZT (8,80 zł) (180 km, 3h).
Oczywiście za miastem obowiązkowa wizyta na stacji benzynowej. Po drodze też mamy dwie kontrole policyjne. Podczas jednej z nich policjant wziął nasze paszporty i spytał o "registration". Powiedziałyśmy, że nie mamy bo na lotnisku poinformowali nas, że to zbędne. Policja przyjęła to bez problemu i pomknęliśmy dalej.
W Szymkencie przyjeżdżamy na dworzec Samal.
My chcemy dzisiaj wyskoczyć do wioski Sayram, a w tym celu musimy zmienić dworce. Na dworzec Ayna dojedziemy busem nr 19, 70 KZT (0,77 zł). Trzeba przejść na drugą stronę ulicy i tam znajdziemy właściwy przystanek.
W autobusach miejskich w Szymkencie znajdziemy informacje o wi-fi... niestety nie działa. To samo dotyczy dworców kolejowych. Ot, taki chwyt marketingowy.
Sayram to taka wioska, czy też miasteczko, zamieszkałe nieprzerwanie od 3000 lat. Punkt obowiązkowy jeśli ma się w ekipie archeologa ;-)
Z Szymkentu jedzie tam bus nr 140, 70 KZT (0,77 zł). Trzeba przejść przez cały dworzec Ayna, aż dojdzie się do ulicy przy której jest przystanek. Podróż zajmuje ok. 45 - 60 min.
Na miejscu idziemy na obiad, przy okazji zaprzyjaźniając się z kelnerką, która pozwala nam zostawić plecaki. Od wczoraj jest już prawdziwe ciepełko :-)
Swoje kroki kierujemy do Minaretu Kydyra, na który ponoć można wejść. Niestety na miejscu okazuje się to nieprawdą, gdyż archeolodzy zamknęli teren z uwagi na jakieś prace. Szkoda, bo z minaretu miał być fajny widok na góry :-(
Dalej oglądamy zabytkowy meczet, mauzolea i mury miasta. Pijemy kwas chlebowy, na przystanku zaprzyjaźniamy się z miejscowymi pijaczkami, których zmęczył upał ;-) Po takiej porcji wrażeń czujemy, że Sayram już nic więcej nam nie zaoferuje.
-- 21 Sie 2016 15:21 --
Wracamy do Szymkentu.
Mamy jeszcze trochę czasu, więc idziemy na bazar. Jest naprawdę duży i znaleźć można tutaj wszystko. Lepioszki, suszone owoce, barany itd.
Następnie udajemy się w pobliże meczetu i dalej w stronę monumentu Altyn Shanyrak, a ostatnie chwile spędzamy w parku, przechodząc uprzednio przez orzeźwiającą mgiełkę unoszącą się z fontanny. Niebawem wyruszymy na dworzec żeby nocnym pociągiem udać się do Turkistanu.
Szymkent pomimo tego, że w naszym planie pojawił się przypadkowo to wizytę tam uważam za udaną. Miasto jest po prostu przyjemne. Widać, że się rozwija i inwestuje.
Dzień 9 3 sierpnia 2016 r. Turikiestan - Kyzyłorda
Nasz podróż do Turkiestanu będzie trwała 4h i w mieście docelowym wylądujemy w środku. Teraz już jest oczywiste czemu jazda pociągiem była bez sensu. No nic czeka nas kilka godzin snu na dworcu. Na szczęście poczekalnie dworcowe są czynne w nocy i mają wygodne siedzenia, bez dzielących je podłokietników.
W naszym pociągu zrobiło się małe zamieszanie gdyż w naszym kącie, w którym powinno znajdować się 8 osób nagle wylądowało 9. Okazało się, że łakomym kąskiem był stolik, bo jak wiadomo kiedy tylko wejdzie się do pociągu to trzeba natychmiast, w dużej grupie zacząć przygotowywać i jeść chińskie zupki.
Potem wszyscy się rozeszli, a my przegadałyśmy całą podróż. Dowiedziałyśmy się przy okazji od konduktora, że nie wolno pić alkoholu w pociągu bo grozi za to wysoki mandat ;-)
Po przyjeździe do Turkistanu dalsza część planu została wdrożona, czyli poczekalnia, śpiwór, sen.
Nad ranem marszrutka nr 13 za 40 KZT (0,44 zł) dowozi nas do wejścia do mauzoleum, które z pewnością jest jedną z wizytówek Kazachstanu. Budowla z pewnością robi wrażenie swoimi rozmiarami. Na przyległym terenie również zobaczycie mniejsze i większe zabudowania - prace archeologiczne wciąż trwają. Można wejść do środka (odpłatnie), ale szczerze nie robi to zbyt dużego wrażenia, dla turysty oczywiście, bo dla pielgrzymujących to zupełnie co innego.
Kręciłyśmy się wokół mauzoleum dłuższy czas, po czym udałyśmy się na dworzec autobusowy. Jest tutaj ich kilka, ale blisko siebie. Po podaniu destynacji na pewno ktoś wskaże wam właściwy.
Mi po kilku minutach poszukiwań odnalazłyśmy minivana do Kyzyłordy. W sumie to plan przewidywał pociąg z Turkistanu do Aralska, ale na skutek braku nocnych pociągów oraz wysokich cen, musiałyśmy podzielić podróż na odcinki.
Transport do Kyzyłordy kosztował 1200 KZT (13,20 zł) (300 km, 4h).
Na pierwszy rzut oka Kyzyłorda nie zachwyca - potem się okazała, że na drugi i trzeci też nie.
Po wyjściu z busa musimy odejść kawałek od dworca aby odnaleźć przystanek autobusów miejskich. Królują tutaj białe skarpety - to mogę stwierdzić z całym przekonaniem. Busem nr 1 70KZT (0,77 zł) jedziemy na dworzec kolejowy, skąd odjeżdżają autobusy do Aralska, a w zasadzie jak twierdzi nasz przewodnik jeden autobus dziennie w okresie letnim startujący o 22:00 (czas przejazdu 9h).
W budce przy dworcu przekonujemy się, że Lonely Planet myli się już nie po raz pierwszy. Udaje nam się zdobyć bilety na 19:30 za 1400 KZT (15,40 zł) - wykalkulowałyśmy, że na miejscu będziemy przed 5 rano.
Wszystkie znaki wskazują, że jednak przydałby nam się prawdziwy prysznic. Na dworcu kolejowym jest hotel, gdzie za 300 KZT/os. (3,30 zł) udaje nam się doświadczyć luksusu bieżącej wody. Przy okazji zaprzyjaźniamy się z pracownicami, więc wjeżdża herbata, kawa, plow, sery, słodycze itd. Ogólnie w Kazachstanie stworzenie małego przyjęcia zajmuje od 3 do 7 minut.
Na odchodne prosimy panie o przechowanie plecaków i ruszamy na podbój miasta.
Oczywiście centralnym punktem miasta jest bazar, więc zaczynamy eksplorację, potem kręcimy się po centrum, ale ciężko coś wykrzesać z Kyzyłordy. Odnajdujemy zatem kawiarnię, z wielkim, zachęcającym napisem na szybie "wi-fi" - wchodzimy. Jest klimatyzacja, więc jest dobrze bo na zewnątrz żar się z nieba leje. Składamy zamówienie. Wi-fi nie działa, kelnerka przynosi hasło, które jest niepotrzebne bo sieć jest otwrta, ale połączenia i tak nie udaje się nawiązać. Jesteśmy lekko złe, bo wybrałyśmy to miejsce ze względu na wifi. Kelnerka rozkłada ręce. No trudno, jakoś to byśmy przeżyły. Fakt, że Pani do rachunku doliczyła opłatę za serwis był taki sobie. Natomiast to, że przyniosła mi 250 KZT reszty w monetkach po 5 i 10 KZT już mocno naruszył moją cierpliwość.
Wróciłyśmy na dworzec, pogadałyśmy z paniami, pożegnałyśmy się i z plecakami ruszyłyśmy do naszego autokaru. Oczywiście odjazd odbył się z lekkim poślizgiem, a na początku w autobusie panowała sauna. Potem dało się jakoś wytrzymać, choć ciasnota była przeokrutna. Po drodze, na horyzoncie majaczyły światła Bajkonuru.
Nawet myślałam o tym, żeby się tam wybrać, ale ceny pozwoleń, wycieczek są bardzo wysokie.Dzień 10 4 sierpnia 2016 r. Aralsk
Oszukane prze Lonely Planet docieramy do Aralska nie po 9 godzinach, a po 5,5h. W związku z tym opcja żeby poszukać sobie rano na spokojnie hotelu odpada. Jakiś gość proponuje zawieźć nas za 500 KZT (5,50 zł) do hotelu Aral. Jesteśmy w lekkim szoku, swoim przedwczesnym przybyciem, więc godzimy się. Zresztą przewodnik słynny hotel Aral podaje jako jedyny w mieście. Później okazało się to nieprawdą, ale dojdziemy do tego.
Po dłuższej chwili dobijania się do drzwi ktoś nam w końcu otwiera. Wybór jest pomiędzy pokojem ze łazienką, ale prysznicem w korytarzu za 4000 KZT (44 zł), a pokojem w wersji "lux" z łazienką i prysznicem za 7000 KZT (77 zł). Wybieramy opcję tańszą, bo i tak jesteśmy jedynymi gości na tym piętrze.
Nawet w nocy jest bardzo gorąco. Dzisiaj mamy dzień wolny, więc odsypiamy, choć ciężko to tak nazwać, bo albo doskwiera nam temperatura albo komary.
Około południa wychodzimy na miasto. Była to akurat najgorsza możliwa pora, gdyż pomiędzy 12 a 15 miasto jest wymarłe, czas siesty. Na głównej ulicy są 2 kafejki internetowe, ale oczywiście były nieczynne. Pokręciłyśmy się trochę, zagadałyśmy z chłopakiem, który być może będzie miał jutro samochód żeby nas zawieźć na cmentarzysko statków. Ale jakoś nie byłyśmy przekonane czy zrozumiał o co nam chodzi.
W hotelu wyczekujemy na magiczną godzinę 15-tą. Ruszamy do pierwszej kafejki, ale jedyny komputer jaki tutaj jest niestety nie działa. Nie wiem zatem po co to miejsce jest w ogóle czynne.
Nasza druga nadzieja otwarła swe wrota z 40-minutowym poślizgiem. Po czym gość odsyła nas do tej pierwszej kafejki, jest to co najmniej dziwne, bo ma u siebie z pięć nowych. W końcu jakoś z bólem serca pozwala nam skorzystać z dwóch komputerów 200 KZT/h (2,20 zł). Moje stanowisko jest jakieś felerne, bo rozłącza mnie co kilka minut.
Nawiązujemy łączność z krajem, kupujemy bilety kolejowe z Mińska do Brześcia, bo zostały tylko 4 i szukamy kogoś na couchsurfingu w Aralsku i Astanie.
Z uwagi na prędkość netu spędziłyśmy tam ponad 2h, a zapłaciłyśmy tylko 400 KZT - ach ta kazachska arytmetyka!
Ogólnie to spodziewałyśmy się, że jak ktoś (turysta) pojawi się w Aralsku to od razu obejdzie go gromada taksiarzy i będą proponować wycieczki. Niestety nikt się nami nawet nie zainteresował. Przy tutejszym bezrobociu, turysta powinien stanowić mobilny bankomat. Nic z tego nie rozumiem.
W akcie desperacji poszłyśmy zagadać z barmanką do miejscowej knajpy, których tutaj pełno. W końcu pojawił się ktoś, kto chciał się podjąć odbycia z nami wycieczki. Jednak cena była koszmarna 25-30 tys. KZT, a poza tym mówili coś o jakiejś plaży i kąpielisku. Nam przecież chodzi o cmentarzysko statków i "suche morze". Z wrażeniem porażki decydujemy, że jutro pójdziemy do agencji Aral Tenizi. Tymczasem udajemy się na dworzec kolejowy. Ten relikt przeszłości przypomina o dawnej świetności tego ośrodka rybołówstwa, malowidła wewnątrz dworca, posąg ze statkiem na zewnątrz. Kto wie co wydarzyłoby się gdyby Rosjanie nie zmienili biegu rzek?!
Wszędzie gdzie byłyśmy odbywały się wesela i to chyba każdego dnia tygodnia... niestety nikt nas na żadne nie zaprosił, więc mogłyśmy podziwiać tylko z zewnątrz.
Gdy tak eksplorowałyśmy okolicę, spostrzegłyśmy, że tuż przy dworcu, 50 m od przystanku naszego nocnego autobusu jest nowiusieńki hotel ALTAIR. Nie wiem jak to możliwe, że my go nie zauważyłyśmy w nocy. Nie dość, że jest w nich chłodno, czysto to jeszcze jest tańszy od naszej nory 3000 KZT (33 zł). Co za pech! A my już zapłaciłyśmy w Aralu za 2 noce. Ale za to mieszkamy w historycznym obiekcie, kiedyś pod oknami była plaża.
Miasto zaczyna tętnić wieczorem, widok rodzin z niemowlakami w parku o 23ej to normalka. Wszystko jest czynne do 2ej w nocy. Spodziewałam się, że to miasto upadku rybołówstwa, po latach, bez perspektyw doprowadzi mnie do depresji zaraz po wyjściu z autobusu. Nic bardziej mylnego. Może nie jest to Astana, ale miasto funkcjonuje normalnie, nie widać tutaj miażdżącej biedy.
Jutro będzie morze :-)
Dzień 11 5 sierpnia 2016 r. Aralsk
Agencja Aral Tenizi to NGO, które działa na rzecz odbudowy, czy też odtworzenia choć częściowo zasobności dawnego Morza Aralskiego. Oprócz tego pomaga w organizowaniu wyjazdów dla turystów.
Powinno być czynne od 9ej, zatem o tej porze zalegamy na klatce schodowej. Po kilkunastu minutach przychodzi dziewczyna, która, jak się potem okazało, jest tam asystentko-sekretarką. Gadamy z nią, ona potwierdza, że zorganizowanie kierowcy jest możliwe. Niestety dopiero po godzinie wydusiła z siebie, że jej szefowie pojechali do jakiejś głównej siedziby do Ałmaty i dzisiaj nie wrócą, a ona nie zna numeru do kierowcy. No to pięknie, grunt to mieć refleks.
Kiedy my się mordowałyśmy ze swoim łamanym ruskim, okazało się, że przez cały czas piętro niżej siedziała nauczycielka angielskiego, która prowadzi tam zajęcia. Dogadałyśmy się z nią, że zdobędzie numer do kierowcy i do niego zadzwoni. Gdy wyszłyśmy na chwilę z budynku, pojawił się chłopak z którym wczoraj gadałyśmy. Faktycznie pożyczył od brata UAZ i może z nami jechać. Problem z wczoraj nie zniknął, tzn. on nadal nie rozumie gdzie mamy jechać. Prowadzimy go do nauczycielki angielskiego. Okazało się, że kierowca z agencji, który mówi po angielsku jest za miastem i nie możemy skorzystać z jego usług. Ponieważ z grona sekretarka agencji, miejscowy chłopak, nauczycielka - chyba tylko ta ostatnia ruszała się kiedykolwiek z Aralska i wie że chodzi nam o cmentarzysko statków, prosimy ją o wytłumaczenie chłopakowi gdzie ma nas zawieźć. Nie był łatwo, ale w końcu się udało. Negocjacje cenowe nie były łatwe, ale skończyło się na 15000 KZT (165 zł).
Oczywiście przed wyjazdem shopping i wizyta na stacji benzynowej.
Ta najbardziej podstawowa trasa wiedzie do Zhalanash (ok. 70 km od Aralska) i potem trzeba jechać dalej aby natknąć się na wraki.
Niestety zostały już tylko dwa, bo pozostałe zostały pocięte i przetopione. Więc jeśli ktoś chce je jeszcze zobaczyć to w niedługim czasie powinien się pakować i lecieć do Kazachstanu.
Dalej pojechaliśmy nad brzeg Morza Aralskiego, a raczej tego co z niego zostało.
No tak, bo trzeba wyjaśnić, że samo to, że kiedyś była tam woda a teraz nie ma i jest tylko spalona słońcem ziemia, warstewka soli i próbujące się przez to wszystko przebić chwasty, może nie robi specjalnego wrażenia. Ale kiedy zastanowimy się nad tym, jak wielka to była woda, zasięg terytorialny głębokość itd. Że region ten był największym ośrodkiem rybołówstwa w tej części Azji i nie tylko już trochę zmienia nasze postrzegania. A gdy dotrze do nas, że to wszystko przez to, że ktoś wymyślił sobie zmianę biegu rzeki w celu nawadniania pól (nieefektywnego - bo 90% kanałów było nieszczelnych) to wtedy wiemy, że jesteśmy w jądrze akcji jednej z największych katastrof ekologicznych XX w. Powierzchnia Morza Aralskiego wynosiła ok. 70 tys. km2, teraz to ledwie 3 tys. Poniżej grafika ze strony aramcoworld.com obrazująca morze kiedyś i dziś.
Wracając do naszej wycieczki, wszędzie otwarta przestrzeń, której widok uwielbiam.