Jest również możliwość dłuższych rejsów po delcie. Jednak moim zdaniem takie 3-4h zdecydowanie wystarczą, żeby zrobić trochę ładnych zdjęć, nacieszyć się przyrodą. No chyba, że lubisz łowić ryby, to zmienia postać rzeczy
:) Organizowane są całodniowe rejsy z wyżywieniem, można także popłynąć regularnie pływającymi promami do Sfântu Gheorghe lub Suliny i wrócić następnego dnia.
Wróciliśmy do miasta, ale zaczęło się ściemniać i weszliśmy jeszcze na wzgórze Horeia, gdzie stoi pomnik Niepodległości. Roztacza się stąd ładny widok na miasto, a za dnia na deltę Dunaju.
Udało się nam także załapać na jakiś lokalny festyn
:)
Tego dnia zaplanowaliśmy nocleg w okolicy Enisali, dojechaliśmy tam po 23. Znajdują się tam ruiny twierdzy z X w. Na miejscu przywitał nas starszy ochroniarz, pozwolił nam spać w okolicy twierdzy na asfaltowej drodze i przez całą noc chodził i pilnował czy wszystko z nami w porządku
:)
Dzień siódmy - 10.08
Z rana zwiedzanie ruin Enisali (wejściówka za 2 leje). Roztacza się z niej piękny widok na morze, zatoczki oraz w oddali nawet na deltę Dunaju.
Następnym punktem naszej podróży były starożytne ruiny greckiej kolonii - Histria. Jednak nie zachowały się one w zbyt dobrym stanie. Trzeba mieć naprawdę bujną wyobraźnię, żeby wyobrazić sobie co tam tak naprawdę było, a do tego brakuje jakichkolwiek tabliczek z informacjami. Szczerze mówiąc, nie warto tam jechać. Samo zwiedzanie ruin zajmie przy delikatnym spacerku maksymalnie 30 minut. Obok znajduje się nieduże muzeum (płatne dodatkowo) jednak jego zbiory też nie są zbyt rozległe (ok. 20 minut). Na terenie kompleksu jest także restauracja - ceny nie były zbyt wygórowane, ale jedzenia nie próbowaliśmy. Nie zapisałem sobie ile kosztowały bilety, ale chyba standardowo 2/4 leje za studenckie. Warto zaznaczyć, że ostatnie 15 km drogi do Istrii jest w słabym stanie.
Resztę dnia chcieliśmy poświęcić na plażowanie. Jednak najpierw planowaliśmy odwiedzić Costinesti. Zobaczyliśmy tam spory wrak statku handlowego, który osiadł na mieliźnie w północnej części miejscowości. Świetnie to wygląda! Niektórzy śmiałkowie wchodzą na statek i z niego skoczą do morza. Niestety nie mieliśmy wystarczająco czasu, żeby tego wypróbować. Costinesti jest mocno nastawione na młodych ludzi. Jednak nie polecam tego miejsca do plażowania, bo takich tłumów to ja nawet we Władysławowie czy Międzyzdrojach nie widziałem. Z wrażenia nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia tej zupy ludzkiej (odsyłam do google -> klik).
Warto tam natomiast poszukać na uliczce Aleea Litoral, punktu gastronomicznego serwującego kebaba w bardzo specyficznej oprawie. Warto wejść w interakcję z głównym pracownikiem, świetna zabawa gwarantowana
:) Aaa... tylko w kolejce stoi się prawie godzinę
:) Z jednej strony czekamy dużo czasu, ale potem dostajemy kebaba ważącego ok. 1 kg za 15 leji
:)
Pamiętacie może z pierwszej części relacji, że mieliśmy chwilowe problemy z hamulcami. Niestety, ale było coraz gorzej. Trzeba było szukać mechanika. Na szczęście udało się za pierwszym razem. Okazało się, że na najgorszym odcinku drogowym do tej pory, w okolicach przełęczy Prislop, zablokowaliśmy jeden klocek hamulcowy, który delikatnie dociskał do tarczy. Przez ten krótki czas zrobiliśmy bardzo dużo kilometrów i z klocka nic nie zostało. Zostaliśmy uziemieni w okolicy miejscowości 23 August. Nowe klocki na szczęście miały być na następny dzień. Wymiana kosztowała nas 250 lej (oczywiście wypożyczalnia zwróciła nam po powrocie).
W 23 August znaleźliśmy również nocleg na 3 kolejne noce za ok. 20 zł za osobę/noc. Pomimo braku reklam większość mieszkańców wynajmuje część swoich domów. U nas nie każdy dostał łóżko, ale mieliśmy naprawdę dużo miejsca dla siebie, a warunki bardzo dobre. (współrzędne: 43°55'06.0"N 28°34'34.0"E - domek z tarasem z przodu). Ogólnie bardzo dużo Rumunów zatrzymywało się w tej miejscowości.
Zanim ogarnęliśmy samochód i nocleg to zaczęło się robić ciemno. Mimo to wyskoczyliśmy nocą na plażę. Morze jest po całym dniu ciepłe, leżaki puste
:)
Dzień ósmy - 11.08
Tego dnia nic ciekawego się nie działo. Plażowanie - mogę polecić plażę piaszczystą na samym końcu Olimpu, trochę kamyczków na zejściu do morza, potem piasek, płytko i czysto, bardzo mało ludzi - 43°53'13.4"N 28°36'39.3"E . W morzu pływają przepiękne meduzy-nie ma czego się obawiać. Nie parzą..
:)
W okolicy jest większe, portowe miasto Mangalia, gdzie można znaleźć większe sklepy. W moim odczuciu najbardziej popularnym marketem w Rumunii jest Kaufland, dużo jest także Lidlów, Auchanów, Penny Market czy Profi.
Potem wymiana klocków w aucie, wieczorem wyjazd na kluby do Mamaji. Od nas jednak to było ok. 40 km, ale straszne korki robią się w okolicach Eforie Sud przez co taki odcinek robiliśmy prawie dwie godziny. Same kluby bardzo elitarne i drogie. Żałowaliśmy, że nie pojechaliśmy do Costinesti, gdzie są nastawione bardziej na masowego i mniej zamożnego odbiorcę. Niestety "snapów" nikt nie zapisał to i fotek brak.
Dzień dziewiąty - 12.08
Niestety zepsuła nam się pogoda i z plażowania nici. Jednak poprzedniego dnia, zauważyliśmy kompleks kilku hoteli położonych przy samej plaży pochodzący z lat 70-80. Część została odnowiona i dalej funkcjonuje, ale kilka jest opuszczonych i zapomnianych. Pobawiliśmy się trochę w urban exploration (eksploracja miejska). Hotele teoretycznie są z zewnątrz monitorowane, ale nikt się nami nie zainteresował. Udało się nam wejść do hotelu Maramures (siatka odgradzająca jest pełna dziur), wejście jest przy basenie - trzeba przesunąć dyktę. W środku hotel jest bardzo zaniedbany, wszystkie sprzęty oczywiście zostały wywiezione. Kiedyś prawdopodobnie miał minimum 4* co widać po rozmachu jak na tamte lata. Większość pokoi jest otwartych, można śmiało eksplorować. Mało jest niebezpiecznych miejsc, chociaż nie szukaliśmy zejścia do piwnicy. Da się także wejść na dach (XV piętro), gdzie kiedyś był bar. Można stamtąd podziwać piękny widok na morze i okolice!
Jako, że to był nasz ostatni dzień na wybrzeżu na popołudnie zaplanowaliśmy zwiedzanie Konstancy. Niestety pogoda zepsuła się już totalnie, zaczęło padać i pomimo wczesnej pory było strasznie ciemno. Do tego standardowo korek w okolicach Eforie (tylko 1,5h na 20 km!)
:)
Konstanca to takie trudne do opisania miasto. Z jednej strony mamy piękną zabudowę na starówce, z drugiej duży nacisk na część przemysłową i portową. Pełno jest XIX wiecznych secesyjnych kamieniczek. Z parkowaniem w Konstancy nie ma żadnych problemów (zaparkowaliśmy 250 m od kasyna, parking bezpłatny). Na obiad udaliśmy się do knajpki prowadzonej przez Włocha - Mangia-Mangia (klik). Lokal nieduży, raptem kilka stolików. Pasty od ok. 20 zł, pizze od 20-25 zł. Jedzenie niesamowite! Ostatnio tak dobrą pizzę jadłem we Włoszech. Zdecydowanie warto spróbować tzw. pizze deserową (spód od pizzy z serkiem mascarpone i świeżymi owocami leśnymi)!
Pogoda nadal nas nie rozpieszczała i cały czas padało. Rozpogodziło się dopiero po 18, więc niewiele dane nam było zobaczyć w Konstancie, ale miasto jest bardzo urokliwe. Bardzo żałuję, że nie mogliśmy go lepiej zwiedzić.
Jakby ktoś chciał wejść do opuszczonego kasyna (francuska secesja z 1909 r.) to wydaje mi się, że jest taka możliwość. Trzeba tylko bokiem przejść obok ochroniarza i z tyłu jest dużo okien przykrytych dyktą. Jako, że było już ciemno to nie próbowaliśmy ich otwierać. Światło latarek szybko ściągnęłoby policję, której w okolicy było bardzo dużo.
Dzień dziesiąty - 13.08
Teoretycznie, teraz każdy powinien pojechać do Bukaresztu. Serdecznie zachęcam do odwiedzin (zwłaszcza, że teraz połączenia lotnicze do RO są bardzo tanie!), ale nie warto słuchać osób, które twierdzą, że jeden dzień wystarczy. Byliśmy prawie cztery i ani przez chwilę się nie nudziliśmy, a wręcz byliśmy zachwyceni.
Jednak my już zwiedziliśmy to miasto w 2015 roku, więc obraliśmy inny cel - wulkany błotne w okolicach Buzau. Jednak przed nami na razie 300 km, na szczęście kawałek autostradą.
Tutaj bardzo ważna ciekawostka. Przejazd przez most nad Dunajem jest płatny. Trzeba kupić elektroniczny bilecik, np. na stacji benzynowej po drodze. Opłata wynosi 14 leji. Warto również jeździć przepisowo na autostradach (ograniczenie 130 km/h, w deszczu 80 km/h), ponieważ Rumunii wykorzystują helikoptery jako fotoradary. Na własne oczy widzieliśmy jeden.
Po drodze zatrzymaliśmy się w Slobozii, żeby zobaczyć wieżę Eiffla w skali 1:6
:) Współrzędne: 44°33'27.4"N 27°19'59.4"E
Dalej lepiej jest pojechać drogą nr 2A (zamiast 2C) i w Urziceni odbić w kierunku Buzau. Kilka kilometrów więcej, ale droga jest lepszej jakości. Z Buzau należy jechać drogą nr 10 w kierunku Braszowa i w Satuc skręcić w prawo, przejeżdżamy przez most i jesteśmy w Bercy. Skręcamy od razu w lewo i prosto kilka kilometrów. W pewnym momencie zaczną się znaki na Vulcanii Noroiosi. W tej okolicy są trzy miejsca, gdzie można zobaczyć wulkany błotne. Warte zobaczenia jest Paclele Mari i Paclele Mici. Trzecie - Paclele Beciu - są dużo mniejsze, trudniej tam trafić i dojazd już dla samochodów z napędem 4x4. Wejście na Mari i Mici po 4 leje. Parking (i jednocześnie camping w cenie) przy Mici za 5 lej. Żeby nie duplikować treści po więcej szczegółów zapraszam do krótkiej relacji @blizejidalej - klik. Od siebie dodam, że jest to rewelacyjne miejsce! Warto było nadłożyć kilka kilometrów, żeby to zobaczyć!
Osoby, które tutaj chciałby zobaczyć Góry Solne i drugie Focul Viu, a nie mają samochodu z napędem 4x4 muszą wrócić z powrotem do Bercy i stamtąd pojechać trochę na około. Nie testowaliśmy, słyszeliśmy dużo opinii o tym.
Fajna fotorelacja ! Mi właśnie kuchnia rumuńska bardzo przypadła do gustu szczególnie sarmale (rumuńskie gołąbki), ciorby (gęste zupy) i wyroby piekarnicze, ale kto co lubi ;) a podczas 5dniowego pobytu w Transylwanii nie widziałem żadnych bezpańskich psów... czekam z niecierpliwością na dalszą część ! :)
Fajna fotorelacja ! Mi właśnie kuchnia rumuńska bardzo przypadła do gustu szczególnie sarmale (rumuńskie gołąbki), ciorby (gęste zupy) i wyroby piekarnicze, ale kto co lubi
;) a podczas 5dniowego pobytu w Transylwanii nie widziałem żadnych bezpańskich psów... czekam z niecierpliwością na dalszą część !
:)
Trochę zdupcyliście bo Sygiet Marmaroski potraktowaliście "po łebkach". Jest fajne "Muzeum Ofiar Komunizmu" zorganizowane w byłym więzieniu, a także omineliście skansen w Sygiecie, który jest mega ciekawy, można w nim zanocować tak w domkach jak i pod namiotem i mało tego można zwiedzać poza godzinami otwarcia, jesli jestesmy gośćmi. Polecam. Oprócz tego w Maramureszu warto przejechać się koleją parową (ponoć najdłuższą w Europie) Mocanitą, z Viseu de sus
Jest również możliwość dłuższych rejsów po delcie. Jednak moim zdaniem takie 3-4h zdecydowanie wystarczą, żeby zrobić trochę ładnych zdjęć, nacieszyć się przyrodą. No chyba, że lubisz łowić ryby, to zmienia postać rzeczy :) Organizowane są całodniowe rejsy z wyżywieniem, można także popłynąć regularnie pływającymi promami do Sfântu Gheorghe lub Suliny i wrócić następnego dnia.
Wróciliśmy do miasta, ale zaczęło się ściemniać i weszliśmy jeszcze na wzgórze Horeia, gdzie stoi pomnik Niepodległości. Roztacza się stąd ładny widok na miasto, a za dnia na deltę Dunaju.
Udało się nam także załapać na jakiś lokalny festyn :)
Tego dnia zaplanowaliśmy nocleg w okolicy Enisali, dojechaliśmy tam po 23. Znajdują się tam ruiny twierdzy z X w. Na miejscu przywitał nas starszy ochroniarz, pozwolił nam spać w okolicy twierdzy na asfaltowej drodze i przez całą noc chodził i pilnował czy wszystko z nami w porządku :)
Dzień siódmy - 10.08
Z rana zwiedzanie ruin Enisali (wejściówka za 2 leje). Roztacza się z niej piękny widok na morze, zatoczki oraz w oddali nawet na deltę Dunaju.
Następnym punktem naszej podróży były starożytne ruiny greckiej kolonii - Histria. Jednak nie zachowały się one w zbyt dobrym stanie. Trzeba mieć naprawdę bujną wyobraźnię, żeby wyobrazić sobie co tam tak naprawdę było, a do tego brakuje jakichkolwiek tabliczek z informacjami. Szczerze mówiąc, nie warto tam jechać. Samo zwiedzanie ruin zajmie przy delikatnym spacerku maksymalnie 30 minut. Obok znajduje się nieduże muzeum (płatne dodatkowo) jednak jego zbiory też nie są zbyt rozległe (ok. 20 minut). Na terenie kompleksu jest także restauracja - ceny nie były zbyt wygórowane, ale jedzenia nie próbowaliśmy. Nie zapisałem sobie ile kosztowały bilety, ale chyba standardowo 2/4 leje za studenckie. Warto zaznaczyć, że ostatnie 15 km drogi do Istrii jest w słabym stanie.
Resztę dnia chcieliśmy poświęcić na plażowanie. Jednak najpierw planowaliśmy odwiedzić Costinesti. Zobaczyliśmy tam spory wrak statku handlowego, który osiadł na mieliźnie w północnej części miejscowości. Świetnie to wygląda! Niektórzy śmiałkowie wchodzą na statek i z niego skoczą do morza. Niestety nie mieliśmy wystarczająco czasu, żeby tego wypróbować.
Costinesti jest mocno nastawione na młodych ludzi. Jednak nie polecam tego miejsca do plażowania, bo takich tłumów to ja nawet we Władysławowie czy Międzyzdrojach nie widziałem. Z wrażenia nie zrobiliśmy żadnego zdjęcia tej zupy ludzkiej (odsyłam do google -> klik).
Warto tam natomiast poszukać na uliczce Aleea Litoral, punktu gastronomicznego serwującego kebaba w bardzo specyficznej oprawie. Warto wejść w interakcję z głównym pracownikiem, świetna zabawa gwarantowana :) Aaa... tylko w kolejce stoi się prawie godzinę :) Z jednej strony czekamy dużo czasu, ale potem dostajemy kebaba ważącego ok. 1 kg za 15 leji :)
Pamiętacie może z pierwszej części relacji, że mieliśmy chwilowe problemy z hamulcami. Niestety, ale było coraz gorzej. Trzeba było szukać mechanika. Na szczęście udało się za pierwszym razem. Okazało się, że na najgorszym odcinku drogowym do tej pory, w okolicach przełęczy Prislop, zablokowaliśmy jeden klocek hamulcowy, który delikatnie dociskał do tarczy. Przez ten krótki czas zrobiliśmy bardzo dużo kilometrów i z klocka nic nie zostało. Zostaliśmy uziemieni w okolicy miejscowości 23 August. Nowe klocki na szczęście miały być na następny dzień. Wymiana kosztowała nas 250 lej (oczywiście wypożyczalnia zwróciła nam po powrocie).
W 23 August znaleźliśmy również nocleg na 3 kolejne noce za ok. 20 zł za osobę/noc. Pomimo braku reklam większość mieszkańców wynajmuje część swoich domów. U nas nie każdy dostał łóżko, ale mieliśmy naprawdę dużo miejsca dla siebie, a warunki bardzo dobre. (współrzędne: 43°55'06.0"N 28°34'34.0"E - domek z tarasem z przodu). Ogólnie bardzo dużo Rumunów zatrzymywało się w tej miejscowości.
Zanim ogarnęliśmy samochód i nocleg to zaczęło się robić ciemno. Mimo to wyskoczyliśmy nocą na plażę. Morze jest po całym dniu ciepłe, leżaki puste :)
Dzień ósmy - 11.08
Tego dnia nic ciekawego się nie działo. Plażowanie - mogę polecić plażę piaszczystą na samym końcu Olimpu, trochę kamyczków na zejściu do morza, potem piasek, płytko i czysto, bardzo mało ludzi - 43°53'13.4"N 28°36'39.3"E . W morzu pływają przepiękne meduzy-nie ma czego się obawiać. Nie parzą.. :)
W okolicy jest większe, portowe miasto Mangalia, gdzie można znaleźć większe sklepy. W moim odczuciu najbardziej popularnym marketem w Rumunii jest Kaufland, dużo jest także Lidlów, Auchanów, Penny Market czy Profi.
Potem wymiana klocków w aucie, wieczorem wyjazd na kluby do Mamaji. Od nas jednak to było ok. 40 km, ale straszne korki robią się w okolicach Eforie Sud przez co taki odcinek robiliśmy prawie dwie godziny. Same kluby bardzo elitarne i drogie. Żałowaliśmy, że nie pojechaliśmy do Costinesti, gdzie są nastawione bardziej na masowego i mniej zamożnego odbiorcę. Niestety "snapów" nikt nie zapisał to i fotek brak.
Dzień dziewiąty - 12.08
Niestety zepsuła nam się pogoda i z plażowania nici. Jednak poprzedniego dnia, zauważyliśmy kompleks kilku hoteli położonych przy samej plaży pochodzący z lat 70-80. Część została odnowiona i dalej funkcjonuje, ale kilka jest opuszczonych i zapomnianych. Pobawiliśmy się trochę w urban exploration (eksploracja miejska). Hotele teoretycznie są z zewnątrz monitorowane, ale nikt się nami nie zainteresował. Udało się nam wejść do hotelu Maramures (siatka odgradzająca jest pełna dziur), wejście jest przy basenie - trzeba przesunąć dyktę. W środku hotel jest bardzo zaniedbany, wszystkie sprzęty oczywiście zostały wywiezione. Kiedyś prawdopodobnie miał minimum 4* co widać po rozmachu jak na tamte lata. Większość pokoi jest otwartych, można śmiało eksplorować. Mało jest niebezpiecznych miejsc, chociaż nie szukaliśmy zejścia do piwnicy. Da się także wejść na dach (XV piętro), gdzie kiedyś był bar. Można stamtąd podziwać piękny widok na morze i okolice!
Jako, że to był nasz ostatni dzień na wybrzeżu na popołudnie zaplanowaliśmy zwiedzanie Konstancy. Niestety pogoda zepsuła się już totalnie, zaczęło padać i pomimo wczesnej pory było strasznie ciemno. Do tego standardowo korek w okolicach Eforie (tylko 1,5h na 20 km!) :)
Konstanca to takie trudne do opisania miasto. Z jednej strony mamy piękną zabudowę na starówce, z drugiej duży nacisk na część przemysłową i portową. Pełno jest XIX wiecznych secesyjnych kamieniczek. Z parkowaniem w Konstancy nie ma żadnych problemów (zaparkowaliśmy 250 m od kasyna, parking bezpłatny). Na obiad udaliśmy się do knajpki prowadzonej przez Włocha - Mangia-Mangia (klik). Lokal nieduży, raptem kilka stolików. Pasty od ok. 20 zł, pizze od 20-25 zł. Jedzenie niesamowite! Ostatnio tak dobrą pizzę jadłem we Włoszech. Zdecydowanie warto spróbować tzw. pizze deserową (spód od pizzy z serkiem mascarpone i świeżymi owocami leśnymi)!
Pogoda nadal nas nie rozpieszczała i cały czas padało. Rozpogodziło się dopiero po 18, więc niewiele dane nam było zobaczyć w Konstancie, ale miasto jest bardzo urokliwe. Bardzo żałuję, że nie mogliśmy go lepiej zwiedzić.
Jakby ktoś chciał wejść do opuszczonego kasyna (francuska secesja z 1909 r.) to wydaje mi się, że jest taka możliwość. Trzeba tylko bokiem przejść obok ochroniarza i z tyłu jest dużo okien przykrytych dyktą. Jako, że było już ciemno to nie próbowaliśmy ich otwierać. Światło latarek szybko ściągnęłoby policję, której w okolicy było bardzo dużo.
Dzień dziesiąty - 13.08
Teoretycznie, teraz każdy powinien pojechać do Bukaresztu. Serdecznie zachęcam do odwiedzin (zwłaszcza, że teraz połączenia lotnicze do RO są bardzo tanie!), ale nie warto słuchać osób, które twierdzą, że jeden dzień wystarczy. Byliśmy prawie cztery i ani przez chwilę się nie nudziliśmy, a wręcz byliśmy zachwyceni.
Jednak my już zwiedziliśmy to miasto w 2015 roku, więc obraliśmy inny cel - wulkany błotne w okolicach Buzau. Jednak przed nami na razie 300 km, na szczęście kawałek autostradą.
Tutaj bardzo ważna ciekawostka. Przejazd przez most nad Dunajem jest płatny. Trzeba kupić elektroniczny bilecik, np. na stacji benzynowej po drodze. Opłata wynosi 14 leji. Warto również jeździć przepisowo na autostradach (ograniczenie 130 km/h, w deszczu 80 km/h), ponieważ Rumunii wykorzystują helikoptery jako fotoradary. Na własne oczy widzieliśmy jeden.
Po drodze zatrzymaliśmy się w Slobozii, żeby zobaczyć wieżę Eiffla w skali 1:6 :) Współrzędne: 44°33'27.4"N 27°19'59.4"E
Dalej lepiej jest pojechać drogą nr 2A (zamiast 2C) i w Urziceni odbić w kierunku Buzau. Kilka kilometrów więcej, ale droga jest lepszej jakości. Z Buzau należy jechać drogą nr 10 w kierunku Braszowa i w Satuc skręcić w prawo, przejeżdżamy przez most i jesteśmy w Bercy. Skręcamy od razu w lewo i prosto kilka kilometrów. W pewnym momencie zaczną się znaki na Vulcanii Noroiosi. W tej okolicy są trzy miejsca, gdzie można zobaczyć wulkany błotne. Warte zobaczenia jest Paclele Mari i Paclele Mici. Trzecie - Paclele Beciu - są dużo mniejsze, trudniej tam trafić i dojazd już dla samochodów z napędem 4x4. Wejście na Mari i Mici po 4 leje. Parking (i jednocześnie camping w cenie) przy Mici za 5 lej. Żeby nie duplikować treści po więcej szczegółów zapraszam do krótkiej relacji @blizejidalej - klik. Od siebie dodam, że jest to rewelacyjne miejsce! Warto było nadłożyć kilka kilometrów, żeby to zobaczyć!
Osoby, które tutaj chciałby zobaczyć Góry Solne i drugie Focul Viu, a nie mają samochodu z napędem 4x4 muszą wrócić z powrotem do Bercy i stamtąd pojechać trochę na około. Nie testowaliśmy, słyszeliśmy dużo opinii o tym.