0
Ryglu 31 maja 2017 16:17
30c.jpg




30d.jpg




30e.jpg



Po jakimś czasie, zaczęliśmy się wspinać na górę. Ruch był trochę mniejszy, więc i samo wejście było dużo szybsze. Niemal w połowie drogi nasz przewodnik powiedział, że to dobre miejsce by obserwować jak z mroku wyłania się krater. On sam wcisnął się między dwa głazy i poszedł spać, a my siedzieliśmy i przez kolejną godzinę czekaliśmy na wschód słońca. Dłużyło się niemiłosiernie, było zimno, a co jakiś czas zmieniający się wiatr pchał chmurę toksycznego gazu w naszym kierunku i powodował łzy i trudności w oddychaniu. Ja z nudów, kręcąc się po niewielkiej okolicy wpadłem w szczelinę i pokiereszowałem sobie nogę, która przez późniejszy splot nieszczęśliwych wypadków zagoiła się dopiero po powrocie do Polski (choć blizna została do dzisiaj) - uznałem ta za początek klątwy, którą ktoś na mnie rzucił, a która uwidaczniała się każdego dnia!

Wschodzące słońce pokazało kolejny w ciągu dwóch ostatnich dni księżycowy krajobraz i piękne jezioro. Jest to podobno największy zbiornik kwasu siarkowego na świecie. Kilka zdjęć i powoli wracamy na górę. Wbrew moim przypuszczeniom wspinaczka była szybka i niezbyt męcząca i po kilku minutach byliśmy już na górze.


31.jpg




31a.jpg



Na szczycie było piekielnie zimno, przenikliwy wiatr sprawiał, że chcieliśmy stamtąd uciekać jak najszybciej. W okolicy ludzie rozpalali ogniska żeby się ogrzać. Schodząc w dół schowaliśmy się za wiatrem i powolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku naszego samochodu. Droga była obciążająca dla moich kolan, które mocno odczuły nachylenie i śliską nawierzchnię.


32.jpg




33.jpg



Docierając na dół, żegnamy się z naszym przewodnikiem i wsiadamy do samochodu. Opatrujemy moja nogę i ruszamy do Ketapang, żeby złapać prom na Bali. Droga zajmuje nam ok 2 godzin, które przesypiamy. Na prom docieramy przed 9 rano. Wypełniamy dwa świstki papieru na podstawie których nasz kierowca kupuje nam bilety i żegnamy się z nim dziękując za wycieczkę i życząc spokojnego powrotu do domu.


34.jpg



Przechodzimy przez bramkę, wręczamy bilety i spokojnie oczekujemy na prom na Bali. Ten pojawił się po 10 minutach. Pakujemy się do środka, rozsiadamy w pierwszym rzędzie żeby mieć dużo miejsca na nogi. Po chwili jednak orientujemy się, że centralnie naprzeciwko nas są dwie wielkie kolumny głośnikowe i telewizor. Obawiamy się, że dźwięk może nas zdmuchnąć, więc przenosimy się na środek sali. Myśleliśmy, że może puszczą jakiś film, czy serial ale przez 30 minut katowano nas lokalnymi przebojami. Dla nas po dwóch nieprzespanych nocach te wszystkie piosenki były jak tortura, a dla innych idealna okazja, żeby zakupić płyty z tymi przebojami.

Rejs dłużył się niemiłosiernie mimo ze to tylko 30 minut, aż w końcu dotarliśmy do Gilimanuk. Tam od razu zostaliśmy zaczepieni przez taksówkarzy, którzy najpierw chcieli nas zawieźć do Ubud za 800, później za 600, a na koniec za 450. My jednak niewzruszeni omijamy ich i kierujemy się w kierunku dworca autobusowego. Ten jest ok 200 metrów za wyjściem z portu po lewej stronie. Tam zaczepia nas chłopak i informuje nas, że jest autobus do Denpasar, i ze na Mengwi możemy się przesiąść w Bus do Ubud. Cena za osobę to 70 tys IDR. Niestety dopiero później dowiedziałem się, że bilet powinien kosztować ok 50 tys IDR. Zmęczenie i niewyspanie robiło swoje, a miało być jeszcze gorzej.

Autobus ruszył po chwili i byliśmy w drodze do Denpasar. Droga miała zająć nam 3h i to były najgorsze 3h podczas całego wyjazdu. Siedzenia to były metalowe stelaże obite mam wrażenie jedynia skórą, miejsca na nogi nie było wcale, bus zatrzymywał się co chwila, tak że po 3h jazdy byliśmy tacy zmęczeni, że wszystkiego mieliśmy dosyć. Kiedy autobus zatrzymał się na Mengwi, kierowca kazał nam wysiadać i poinformował nas, ze do Ubud dostaniemy się stąd. Od razu podszedł do nas taksówkarz, który zaproponował nam dojazd do Ubud. Pokazał cennik 200 tys IDR. Byłem mocno zmęczony i zdeterminowany, ale udało mi się ugadać na 150 tys IDR z dojazdem pod hotel. Nie mieliśmy ochoty czekać na autobus, która do końca nie było wiadomo kiedy się pojawi.
Do hotelu docieramy po ok godzinie.

CDNMam nadzieję, że chociaż ktoś czyta moją relację :)

Dzień 8-11 – Bali – Ubud – Świątynie – Wodospady

Na hotel wybraliśmy Teba Ubud House. Bardzo przyjemne miejsce, z pięknym ogrodem, z dala od głównych ulic i bardzo blisko Monkey Forest (10 minut piechotą). Ulokowano nas na jedną noc w pokoju superior, a następnego dnia przeniesiono nasze bagaże do pokoju standard, który zarezerwowaliśmy.
Na Bali mieliśmy spędzić 4 noce. Pierwszy dzień chcieliśmy poświęcić na okolice, dwa pozostałe wynająć kierowcę na zwiedzanie wyspy i transfer na lotnisko żeby polecieć na Lombok.

Pierwszego dnia padło na Monkey Forest. Wejście kosztuje 40 tys IDR. Nie będę się za dużo rozpisywał o tym miejscu. Pełno małpek od małych po duże, próbujących ukraść co tylko masz w ręku i skonsumować. Całkiem przyjemne miejsce na spacer, w cieniu drzew, żeby poobserwować jak przebiegli i cwani są przedstawiciele tego gatunku.


35.jpg




35a.jpg




35b.jpg




36.jpg



Spacerowaliśmy po lesie i dochodząc do rzeczki klątwa znów dała o sobie znać, ponieważ na śliskich schodach straciłem równowagę i z dużym impetem uderzyłem plecami o ziemie. Na szczęście tylko się pobrudziłem i lekko poobijałem, ale już wiedziałem, że coś niedobrego jest na rzeczy. Po spacerze i zrobieniu fotek udajemy się do knajpy na piwko i sok. Ceny piwa w Ubud są wszędzie mniej więcej takie same. Z reguły jest to 35 tys. IDR za dużego Bintanga, ale można znaleźć za 30 nawet podczas Happy Hours. Plan był taki, żeby wziąć kierowcę i pojechać na pola ryżowe Tegalalang i do świątyni Pura Gunung Kawi, które są w pobliżu Ubud. Negocjacje z kierowcami zaczynały się od 450 tys. IDR, w końcu znalazł się kierowca, który zabrał nas za 210 tys. IDR. Musze przyznać, że w sezonie łatwo o targowanie nie jest i ceny bywają kosmiczne, ale nie warto się poddawać bo zawsze znajdzie się ktoś, kto Was zawiezie za rozsądną cenę, pytanie tylko jak bardzo jesteście zdeterminowani i ile czasu chcecie poświecić na poszukiwanie odpowiedniej oferty.

Pola ryżowe Tegelalang są bardzo przyjemne, choć miałem wrażenie ze to bardziej deptak dla turystów niż prawdziwe pola ryzowe. Pod Pura Gunung Kawi docieramy po ok 15-20 minutach jazdy. Tam próbują nam wcisnąć Sarongi za niebotyczne kwoty. Wprawdzie moja druga połowa miała swój, a ja nie więc postanowiłem się potargować. Wyszliśmy od 100 tys IDR aż kupiłem przy wejściu do świątyni za 20 tys IDR. Oczywiście są sarongi, które możecie wypożyczyć przy wejściu na teren świątyni, więc nie musicie kupować. Nie dajcie się zwieść, gdy będą Wam wmawiać, że wynajęcie sarong kosztuje 50 tys IDR. Wynajęcie było chyba za 5 tys IDR, choć głowy uciąć sobie nie dam.


37.jpg




38.jpg




39.jpg




39a.jpg



Sama świątynia zrobiła na nas pozytywne wrażenie, ponieważ było bardzo mało ludzi. Mogliśmy swobodnie poruszać się po terenie nie obijając się o innych. Pokręciliśmy się po terenie, zajrzeliśmy w kilka zakamarków i po ok godzinie (bo w międzyczasie chowaliśmy się przed deszczem) wracamy do naszego taksówkarza. Ten próbuje nas jeszcze namówić na wizytę na plantacji kawy, ale ani ja, ani moja druga połowa kawoszami nie jesteśmy, więc grzecznie odmawiamy i prosimy o transport do hotelu.


39b.jpg




40.jpg




41.jpg




42.jpg



Po powrocie do Ubud kupujemy z pick-upa trochę owoców i pysznego arbuza, którego z przyjemnością skonsumujemy (niestety nie w całości) wieczorem po kolacji.


43.jpg



Mamy taka tradycje, że gdziekolwiek jedziemy czy to kraj, czy nowe miasto zawsze szukamy miejsca żeby zapalić fajkę wodna. I tym razem w Ubud jest kilka takich miejsc – pierwszy wybór padł na XL Shisha Lounge. Fajka wodna w cenie 75 tys. IDR. Niestety z piw był tylko Heineken, ale decydujemy się na 1,5l dzban za nieco ponad 140 tys. IDR. Fajka sama w sobie nie była najgorsza, choć później paliliśmy lepsze. Tam zostałem przez cos bardzo mocno pogryziony i miałem bąbel na bąblu przez następne kilka dni. Dziwne trochę, ze tylko na jednej stopie (a byłem w krótkich spodenkach), a nie na obu i ze tylko tam i tylko mnie. Klątwa? Najbliższe dni tylko to potwierdzały.

Po powrocie do hotelu ugadałem się z chłopakiem, który przygotowywał tam śniadania, ze znajdzie mi fajnego kierowcę w rozsądnej cenie. Po obgadaniu listy rzeczy, które chcemy zobaczyć wykreśliliśmy wodospad Sekumpul (czego później żałowałem!) i Bukit Tirtagangga ale pozostałe 7 rzeczy zostało. Cenę ustaliliśmy na 600 tys IDR za cały dzień. My płacimy tylko za wejściówki (i co się później okazało za odcinek płatnej trasy 22 tys. IDR, ale nie musieliśmy to była nasza decyzja, aby zaoszczędzić czas).

Na początek dnia z naszym nowo poznanym kierowcą, który na imię miał Agung wybraliśmy się do Pura Ulun Danu. Byliśmy tam dosyć wcześnie, co widać było po ilości ludzi. Pogoda była piękna, niemal bezchmurne niebo toteż świątynia prezentowała się fantastycznie na tle gór i jeziora. Nie było dużo ludzi, więc można było się spokojnie nacieszyć tym miejscem. Niestety niezbyt długo, bo po ok 20 minutach dotarły dwie duże chińskie wycieczki i zrobił się mały kocioł. My na szczęście najważniejsze już zdążyliśmy zobaczyć i mogliśmy skupić się na zwiedzaniu okolicy. Niestety moja druga połowa dzień wcześniej mocno się struła i średnio nadawała się do spacerów, zatem co chwila musieliśmy gdzieś przysiąść bo była mocno osłabiona.


43a.jpg




44.jpg




45.jpg




46.jpg




47.jpg



Po ok godzinie zwiedzania, wróciliśmy do samochodu. Nasz kierowca, jako kolejny punkt zabrał nas na pola ryżowe Jatiluwih. Niestety nie dane nam było ich zobaczyć. Moja towarzyszka czuła się coraz słabiej, więc pola ryżowe zobaczyliśmy tylko z daleka.


48.jpg



Po drodze do Tanah Lot szukaliśmy miejsca gdzie możemy kupić coca cole. Jak wiadomo na wszelkie dolegliwości żołądkowe coca cola jest bardzo dobra, wiec przy którymś sklepie (kilka pierwszych odprawiło mnie z kwitkiem) kupuje dwie zimne puszki. Pomogło, bo gdy dojechaliśmy na miejsce czuła się już zdecydowanie lepiej.

Tanah Lot to fajne miejsce chwile pokręciliśmy się po terenie, pomoczyliśmy nogi, pocykaliśmy trochę fotek i ruszyliśmy w kierunku drugiej świątyni Pura Batu Bolong. Przy Batu Bolong kupujemy pierwsze magnesy (5 sztuk) z Bali po 15 tys. IDR za sztukę. Z racji upału i palącego słońca po wyjściu z Tanah Lot zatrzymujemy się na zimne piwko i cole w jednej z knajp, a po ich opróżnieniu ruszamy na mały shopping w pobliskich sklepikach.


49.jpg




50.jpg




51.jpg




52.jpg




52a.jpg



Jest tam sporo różnych straganów z mydłem i powidłem. Kupiliśmy kilka rzeczy bardziej i mniej potrzebnych w tym: koszulki (dwie po 20 tys IDR za sztukę), torbę materiałową na zakupy za 10 tys. IDR, kolejne magnesy w tej samej cenie co poprzednie i komplet dla chrześniaka (koszulka + spodenki) za 30 tys. IDR.
Wracając do Ubud odwiedzamy jeszcze Pura Taman Ayun – czyli świątynie rodziny królewskiej. Mieliśmy mały problem ze znalezieniem dla nas miejsca do parkowania ale w końcu się udało. Jak tylko dotarliśmy na miejsce okazało się dlaczego. W świątyni odbywała się jakaś impreza, przemowy, pokazy, tańce. Ze względu na to, nie wszędzie udało nam się zajrzeć, a z jednego miejsca jesteśmy wręcz wyproszeni. Zatem obchodzimy świątynie dookoła, zaglądamy tam gdzie to możliwe i po ok 30-40 minutach kierujemy się w stronę naszego samochodu.


53.jpg




54.jpg




55.jpg




56.jpg




56a.jpg



Jazda po Bali jest niezwykle męcząca. Odległości są może niewielkie, ale ruch, wąskie ulice, czasem w opłakanym stanie sprawiają, że prędkości, które samochód może osiągnąć są stosunkowo niewielkie. Stąd skromna liczba miejsc w ciągu dnia, które udaje się zobaczyć.

Na samą kolacje wybieramy knajpkę przy naszej ulicy. Ja zamawiam Nasi Goreng, a moja druga połowa grillowany filet z kurczaka w sosie śmietanowo grzybowym, którym jest zachwycona. Ceny są bardzo przystępne i zamykamy się w 120 tys IDR za jedzenie i napoje.

Kolejnego dnia czekała nas nowa porcja atrakcji z naszym kierowcą. Zwiedzanie zaczęliśmy od Pura Luhur Uluwatu. Nasz kierowca ostrzegł nas przed bardzo agresywnymi małpami i żeby pod żadnym warunkiem niczego nie trzymać na wierzchu. Może nie w 100%, ale stosujemy się do jego wskazówek. Kupujemy bilety i wchodzimy na teren świątyni. Tam spokojnie spacerujemy i podziwiamy widoki zwłaszcza z wysokiego klifu – małp nie znaleziono 

Klify same w sobie mają coś wyjątkowego. Budzą grozę, choć może to mój lęk wysokości tak na mnie oddziałuje, ale też wprawiają w zachwyt. Uwielbiam wpatrywać się w te pionowe ściany i fale rozbijające się o brzeg i mógłbym tak spędzić pół dnia po prostu się gapiąc. A, że pogoda w odróżnieniu do tej, która spotkała mnie w Irlandii na Achill Island, Ceide Fields czy na Cliffs of Moher jest z goła inna to i ruszać się stamtąd nie chciało. Słońce jednak dawało mocno się we znaki więc ruszamy dalej.


57.jpg




58.jpg




58a.jpg




60.jpg



Po drodze mijamy również takiego oto jegomościa, który spokojnie przeciął nam drogę i jak gdyby nigdy nic schował się w krzakach. My co jakiś czas chowamy się w cieniu bo upał jest nie do zniesienia.


59.jpg



Po godzince wracamy na parking. W samochodzie nasz kierowca opowiada, że chwile przed naszym przyjściem została przez małpę zaatakowana turystka z Chin i małpa podrapała jej całą rękę tylko dlatego, że ta trzymała w niej bilet. Turystka została zabrana do szpitala. Więc jego ostrzeżenia nie były bezpodstawne.

Jadąc z Uluwatu pytamy naszego kierowcę czy zna plaże Ylang Ylang… Sami nie byliśmy do końca pewni czy tak się ona nazywa. Moja znajoma podała mi taką nazwę skąd ma fantastyczne zdjęcia (tak sobie zawsze wyobrażaliśmy Bali) i chcieliśmy zobaczyć czy rzeczywiście jest tak rajsko. Niestety nasz kierowca obdzwaniając swoich znajomych nie mógł takiej plaży zlokalizować. Więc prosimy żeby się zatrzymał na jakiejś fajnej plaży, w której moglibyśmy chwile odpocząć. Niestety chyba mamy różne pojęcia fajności i zatrzymaliśmy się na Sanur Beach. Po 30 minutach zwijamy rzeczy i ruszamy dalej. Przed nami jeszcze dwa wodospady do zobaczenia.

Pierwszy z nich to Tukad Cepung – nasz kierowca nie miał o nim pojęcia. Ja znalazłem go na Trip Advisor i wydawał się ciekawy. Dojeżdżamy na miejsce i jesteśmy jedynymi turystami. Nie ma biletów wstępu jest tylko dobrowolny datek, więc wrzucam 5 tys. IDR i ruszamy dalej. Nasz kierowca, który jest w tym miejscu pierwszy raz idzie z nami. Zejście jest po wysokich kamieniach, a na koniec trzeba się przeciskać miedzy skałami. Było tam przyjemnie chłodno, ponieważ całość znajduje pod ziemią lub w głębokiej szczelinie (nie pamiętam już dokładnie). Ciężko było zrobić jakieś zdjęcie bo woda pryskała na lewo i prawo, ale miejsce ciekawe i na pewno inne niż wszystkie, które do tej pory mieliśmy okazje zobaczyć. Nasz kierowca strzelił sobie fotkę z nami i ruszyliśmy w stronę samochodu. Przed nami jeszcze do zobaczenia wodospad Tegenungan.


61.jpg



Na miejsce docieramy ok godziny 17, więc słońce powoli chyli się ku zachodowi. Po drodze mijamy prysznic dla najmłodszych i nie tylko i na koniec schodzimy aż pod sam wodospad. Miałem ogromna ochotę wrzucić się do tej wody, ale nie skorzystałem z okazji. Bardziej chodziło mi o zamoczenie samochodowej tapicerki naszemu kierowcy. Niektórzy ludzie wchodzili na sama górę wodospadu, ale my nie mieliśmy do tego zapału. Do samochodu docieramy chwilę po 18, wsiadamy i kierujemy się do domu.


62.jpg




63.jpg




64.jpg



Jeszcze zanim wybierzemy się na kolacje musimy ogarnąć transport na lotnisko. Ofert w agencjach jest mnóstwo, ale najpierw podpytujemy naszych hostów. Mówią, ze nie ma problemu, ze wszystko załatwią. Zostawiam im gotówkę, po czym po kilku minutach informują nas, ze nikt o tej godzinie nie wyjedzie z Ubud bo jest pogrzeb i będą pozamykane ulice. Ogarnia nas mały szok. Gość oddaje nam pieniądze, wiec widzimy, że nie żartuje. Chwile myślą i dyskutują we własnym gronie aż jeden z pracowników wsadza mnie na motor i podwozi pod biuro Peramy. Tam udaje się kupić bilety na 10:30 na transport na lotnisko. Uff… w końcu to Azja, tu nie ma rzeczy niemożliwych.

Na kolacje wybraliśmy cos bardziej pewnego do jedzenia przed podróżą. Wybór pada na pizzerie Mamma Mia, gdzie wieczór wcześniej widzieliśmy mnóstwo ludzi i brak wolnych stolików. Tam bierzemy po pizzy, cole, a dla mnie sok limonowy, który był najlepszym sokiem jaki do tej pory piłem w Indonezji. Jako, że dzień wcześniej upatrzyliśmy fajkę wodną w okolicy tej pizzerii to po jedzeniu wybieramy się do Yasmin Middle Eastern Cafe na Mojito i shishę, która była w cenie 60 tys IDR, i była najlepsza (a odwiedziliśmy jeszcze Lemonade – tam się struła moja druga połowa ciastkiem z kremem), a obsługa była na super poziomie.

Także jeśli ktoś ma ochotę na fajkę w Ubud to nasze 3 top miejsca (choć były i takie do których nie weszliśmy):
1. Yasmin
2. Lemonade
3. XL Shisha Lounge

Następnego dnia pojawiamy się w biurze Peramy o 10:15, dajemy bilet i czekamy na busika. Ten wyjeżdża z 15 minutowym opóźnieniem, ale dla nas to bez różnicy bo samolot mamy o 16. Po drodze zatrzymujemy się w Sanur gdzie zaliczam kolejny wypadek przy zmianie busa i wysiadając tracę równowagę i ratując aparat upadam całym ciężarem na plecy. Jak do tego doszło? Do dzisiaj się zastanawiam… Cudem uniknąłem tylko uderzenia głową o krawężnik. Klątwa nie odpuszcza!!!

Na lotnisko docieramy ok 12:30. Mamy jeszcze dużo czasu, wiec nie wchodzimy na teren hali tylko rozkładamy się przed lotniskiem, łączymy się z WiFi i tam czekamy do godziny 14.00. Wtedy to wchodzimy na teren terminala pokazując przed wejściem paszporty i nasze bilety. Skanowanie bagaży następuje tutaj po raz pierwszy, ale jest szybkie i bezproblemowe. Nie trzeba niczego wyciągać. Ustawiamy się w kolejce do odprawy Lion Air. Schodzi nam tam z 40 minut, uprzejma Pani po moim zapytaniu informuje mnie, ze na ta chwile nie ma żadnych opóźnień wiec uradowany ruszam w kierunku naszego gate’u. Jakże moja radość była przedwczesna. Finalnie skończyło się 3h opóźnieniem i zamiast o 16:40 wylądowaliśmy po 20 na Lombok.
Na lotnisku wcinamy jeszcze zestaw dla dwojga (2x parówka z frytkami i 2 x woda) za 50 tys IDR. Nie było to najgorsze, a cenowo całkiem rozsądne. Dla spragnionych piwko w normalnych cenach (nie lotniskowych).

Na Lomboku organizujemy taksówkę. Zanim wyjdziecie do hali przylotów będą 3 stanowiska gdzie można zamówić taxi. My wybieramy środkowe (sam nie wiem czemu), za stałą opłatę w wysokości 90 tys IDR wykupujemy przejazd do Kuty taksówką Blue Bird. Podróż przebiega bezproblemowo i po niecałych 40 minutach meldujemy się w najlepszym według nas noclegu podczas całego wyjazdu: Bombora Bungalows, które okazało się naszym małym rajem. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, ze podczas tego wyjazdu wrócimy tam ponownie.

Wieczór spędzamy na kolacji w jednej z pobliskich knajpek.

CDNDzień 12-14 – Lombok (Kuta) - Plaże

Kolejne dni upłynęły nam na objeżdżaniu okolic na skuterze, w poszukiwaniu miejsc na błogi relaks nad wodą. Jeszcze w Polsce zainteresowałem się okolicznymi plażami, zatem wybór padł na kilka z nich. Po śniadaniu w naszym „hotelu” zorganizowałem skuter. Niebieski z trupimi czaszkami na bokach – ciekawie się zapowiadał. Obejrzałem go dokładnie, zrobiłem próbną przejażdżkę, co by zobaczyć czy hamulce odpowiednio działają i jazda w drogę.

Na początek wybór padł na podobno jedną z najpiękniejszych plaż na Lomboku – Tanjung Ann. Moja druga połowa już nie mogła się doczekać kiedy ułoży się plackiem na plaży po tylu dniach zwiedzania. Dojazd z Kuty zajmuje ok 15 minut. Po drodze zatankowaliśmy nasz skuter w przydrożnej „butelkowej stacji” za 9 tys IDR. Na miejscu trzeba opłacić parking – niestety dane w LP są już odrobine nieaktualne. Bilety pomimo usilnych prób negocjacji kosztowały po 10 tys IDR za skuter.

Zostawiamy skuter i idziemy na plaże, po drodze mijamy dziesiątki dzieciaków szalejących w wodzie, dla których byliśmy nie lada atrakcją. Biegały za nami, zagadywały, ale im dalej szliśmy ich liczba się zmniejszała, aż w końcu zostaliśmy sami. Jeśli chodzi o plaże to jest piękna, miękki biały piasek, łagodne wejście do wody bez koralowca, brak fal. Każdy znajdzie tam miejsce dla siebie, ponieważ plaża jest bardzo długa. Bliżej parkingu jest dużo ludzi i niestety brudno, ale im bardziej się od niego oddalamy tym lepiej. Obok nas rozłożyły się jedynie dwie pary więc było bardzo kameralnie. Oczywiście co jakiś czas podjeżdżał jakiś tubylec na motorze próbując sprzedać koszulkę, sarong, napoje itd. ale nie było to zbyt nachalne. Po jednej odmowie więcej nie podjeżdżali.


65.jpg




66.jpg




67.jpg



Następnego dnia nasz wybór padł na Are Guling Beach oraz Mawun Beach. Droga do Are Guling jest mało widoczna, po drodze za sklepem jest drogowskaz na plaże. Droga jest gruntowa i w nienajlepszym stanie. Tuż przed wjazdem na plażę było niewielkie rozlewisko i nijak nie dało się przejechać. Próbowaliśmy objechać to przez pole i zaliczyliśmy małą wywrotkę. Na szczęście prędkość nie była zbyt wielka i skończyło się na otarciach na mojej nodze, w tym samym miejscu które zagoiło się po wpadnięciu w szczelinę na Kawah Ijen. Noga niestety nie zagoiła się już do końca wyjazdu, ale dało się z tym żyć – dziś na pamiątkę mam bliznę nad kostką – czy to nie świadczy, że wisi nade mną jakieś fatum?

Podczas tego małego wypadku zbiegło się mnóstwo dzieciaków, przedrzeźniając nas i pokazując sobie nawzajem jak pięknie runęliśmy na glebę. Mimo początkowego zdenerwowania wzięliśmy to z humorem, postawiliśmy skuter, obejrzeliśmy szkody, których na szczęście nie było poza sporą ilością błota i ruszyliśmy dalej. Niestety negatywnym efektem tego zdarzenia był strach mojej drugiej połowy przed jazdą na skuterze, który zwiększył się jeszcze następnego dnia.

Sama plaża była pusta, nie było na niej żywego ducha kiedy przyjechaliśmy, dopiero po jakimś czasie zjawili się miejscowi, ale nie na plażowanie tylko na łowienie ryb. Plaża ma gruboziarnisty i luźny piasek. Podczas chodzenia zapadaliśmy się powyżej kostek. Wchodzenie do wody też nie należało do najprzyjemniejszych, ze względy na sporą ilość koralowca. Spędziliśmy tam niewiele ponad godzinkę i ruszyliśmy dalej. Tym razem newralgiczne miejsce przejechałem sam, żeby już nie narażać mojej partnerki.


68.jpg





Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

kashpir 31 maja 2017 18:02 Odpowiedz
Będę śledził kolejne wpisy - szczególnie wulkany :D
metia 31 maja 2017 18:18 Odpowiedz
Wielkie dzięki za zdjęcie "Stasiun Gambir". Gdybyś jeszcze trafił na jakieś inne zapożyczenia z niderlandzkiego, to ładnie proszę o sfotografowanie dla mnie ;) Będę miała żywe przykłady na zajęcia o zapożyczeniach dla moich studentów :)
ibartek 31 maja 2017 21:26 Odpowiedz
super, wrocily wspomnienia... :-)ten Prambanan na Twoich zdjeciach wyglada calkiem dobrze, ja mam odmienne wspomnienia :-) za to Borobudur zdecydowanie na tak.w Jogja polecam ponizszy hotel, jeden z lepszych w jakich bylem, mozna znalezc promo ceny na stronie accora:The Phoenix Yogyakarta MGallery by Sofitel
olajaw 6 czerwca 2017 10:26 Odpowiedz
Dziś dokładnie mija 2 lata od naszego wyjazdu do Indonezji :) Fajnie jeszcze raz obejrzeć miejsca, w których samemu się stawiało stopy :) Plaże na Lomboku piękne, muszę się tam wybrać kiedyś!ps. nie ma za co ;)
lukigsx 3 lipca 2017 08:37 Odpowiedz
Hej,mam pytanie odnośnie Kuta Lombok. Zarezerwowałem tam metę na tydzień. Plan pierwotny był taki żeby pożyczyć skuter i zobaczyć plaże obok (ponoć najładniejsze). z tego co wyczytałem w necie część osób mówiła że lokalsi często kradną skutery i później jesteś obciążany kosztami. druga obiekcja to nachalni lokalsi którzy nie odpuszczają Cie na krok i chca coś sprzedać. Jaka jest Twoja opinia? czułeś się tam bezpiecznie? to ma być nasza podróż poślubna więc chciałbym odpocząć a nie denerwować się :)
ryglu 3 lipca 2017 09:13 Odpowiedz
@lukigsx - 1. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to, tak czuliśmy się jak najbardziej bezpiecznie - zarówno w samej Kucie, jak i podróżując po okolicznych plażach. 2. Co do wynajmu skuterów, to nie jestem ekspertem. My wynajęliśmy skuter w naszym hotelu i według mnie to jest najlepsza i najbezpieczniejsza opcja. Historie o kradzieżach pojawiają się w całej Azji Płd-Wsch, więc Lombok nie jest tu jakimś wyjątkiem.3. Co do nachalności to bardziej osaczony czułem się w Kucie na Bali niż na Lomboku. Pytanie jednak brzmi czym jest dla Ciebie nachalność? Na Lomboku, zwykłe "nie, dziękuje" wystarcza, a sprzedawców jest mniej niż we wspomnianej Kucie-Bali. Niestety problem pojawia się przy dzieciakach sprzedających bransoletki. Tutaj może to być odrobinę bardziej męczące. Nam to jednak bardzo nie doskwierało, ponieważ i tak większość dnia byliśmy poza miasteczkiem. Plaże jednak są fantastyczne i na pewno znajdziecie takie gdzie nie będzie ludzi i nikt nie będzie Wam zakłócał odpoczynku podczas podróży poślubnej, takie gdzie będzie rozbudowana infrastruktura albo takie pomiędzy. Te, które udało nam się zobaczyć masz w relacji.