Następnym wyborem było Mawun Beach położona w małej zatoczce ok 10-15 minut drogi od Are Guling Beach. Wjazd na plaże jest również płatny w wysokości 10 tys IDR. Plaża z przyjemniejszym piaskiem, fantastycznym kolorem wody i sporego rozmiaru falami. Na miejscu dostępne są małe knajpki i sklepiki. Co jakiś czas podchodzi do nas ktoś próbujący sprzedać ananasa lub inne przysmaki. Moim ulubieńcem był młody chłopak Ricky, który pomagał mamie w sklepie i chodził od ręcznika do ręcznika i proponował różne rzeczy. Nie był natarczywy i może właśnie dlatego zawsze od niego zamawiałem małego Bintanga (25tys IDR), a on co jakiś czas podchodził i pytał „one more?”. Uroczy dzieciak, jeśli ktoś z Was tam będzie, kupcie od niego.
Wieczorem organizujemy wyjazd na Gili Air. Obchodzimy kilka agencji i kupujemy transport (Bus + Public Boat) za 115 tys IDR od osoby. Po wszystkim zaglądamy do naszej ulubionej w tym miejscu knajpy Lombok Barrell na piwko, gin z tonic’em oraz grillowane krewetki na przekąskę. Wieczór umila długowłosy wokalista śpiewający na żywo kilka znanych rockowych przebojów co wspaniale podsumowało nasz dzień.
Ostatni dzień (jak nam się wtedy wydawało) to plan na zobaczenie dwóch kolejnych plaż Mawi Beach oraz Selong Belanak.
Jedzie się w tym samym kierunku co na Mawun Beach, ale sporo dalej. Moja zestresowana połowa przestraszyła się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła jak para turystów tuż przed nami zaliczyła ślizg na asfalcie. Zatrzymaliśmy się, zapytaliśmy się czy wszystko w porządku i czy potrzebują pomocy. Oboje mocno się pozdzierali. Byli lekko przestraszeni, ale dali znać, że jest wszystko ok i możemy jechać dalej. Niestety ten widok dokumentnie sparaliżował moja drugą połowę. Zapytałem czy chce jechać na te plaże ze mną, ale powiedziała, że nie, więc wysadziłem ja na Mawun Beach, a sam pojechałem dalej. Miałem wrócić po ok godzinie (wróciłem po ponad 3).
Droga na Mawi Beach początkowo jest bardzo fajna, asfaltowa. W pewnym momencie jest odbicie na Mawi i droga zmienia się w gruntową. Bardzo dziurawa i ciężko było się po niej poruszać, po jakimś czasie pojawił się szlaban. Opłata 10 tys IDR i mogłem jechać dalej. Nie spodziewałem się, że droga może być jeszcze gorsza… Jechałem przez pola, momentami pchając skuter bo nie dało się jechać, głębokie koleiny, dziury, wąskie ścieżki – jeden wielki koszmar. Od głównej drogi do plaży jest nie więcej jak 2-3 km, a jechałem w jedną stronę z 20-30 minut.
Sama plaża ma piasek zmieszany z resztkami koralowca, tak samo zejście do wody jest go pełne i trzeba uważać żeby się nie pokaleczyć. Za to widok był super, krystaliczna woda, wzgórza, mgiełka wodna nad horyzontem powstała z rozbijających się o brzeg fal. Pusto, nikogo na plaży, gdyby nie moja druga połowa czekająca w innym miejscu, z przyjemnością spędziłbym tam więcej czasu. Wiedziałem jednak, że muszę stamtąd uciekać jak najszybciej bo czas płynął nieubłaganie.
Powrót zajął mi trochę krócej i dojeżdżając do głównej drogi skierowałem się w lewą stronę w kierunku Selong Belanak. Droga zajęła mi kolejne 15-20 minut. Trzeba przejechać przez zielone wzgórza, wspiąć się na pewną wysokość żeby później zjechać już w kierunku plaży. Wjazd na Selong Belanak jest oczywiście płatny.
Cena po raz kolejny 10 tys IDR. Ugadałem się, ze wpadam tylko strzelić kilka fotek więc zapłaciłem 5 tys IDR. Plaża ma miękki piasek, jest długa, pełno na niej knajpek, leżaków i surferów. Jest mniej kameralna, ale jeśli ktoś bardzo chce może skręcić w prawo i po 200 metrach dotrze do miejsca gdzie już nikogo nie ma i może mieć plaże tylko dla siebie.
Strzeliłem kilka fotek, wpakowałem się na skuter i ruszyłem w drogę powrotną. Do Mawun dojechałem po ok 40 minutach po drodze zatrzymując się jeszcze na kilka zdjęć na wzgórzu. Na Mawun Beach spędzamy resztę dnia i wieczorem wracamy do naszego domku bo kolejnego dnia wcześnie rano ruszamy w stronę Gili Air na ukoronowanie naszego wyjazdu.
Kilka słów o Kuta Lombok – jest wiele skrajnych opinii o tej miejscowości, ale dla nas była fantastyczna. Tam czas płynie wolno, ludzie są bardzo wyluzowani, uśmiechnięci i otwarci. Była tam fantastyczna atmosfera i czuliśmy się tam bardzo swobodnie.
Jest tam sporo knajpek z różnymi cenami gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Kuchnia Indonezyjska nie do końca nam podeszła więc szukaliśmy innych smaków. Wieczorem idealne są ryby z grilla, różnej wielkości, róznego rodzaju do wyboru do koloru. Barakuda z grilla smakowała wybornie! Jeśli chodzi o knajpy to dla nas jedzeniowym numer 1 było El Bazar Cafe & Restaurant serwująca fantastyczne jedzenie i koktajle. Do pubu wieczorkiem wybieraliśmy się do Lombok Barrel, z muzyką na żywo i przystępnymi cenami.
Jednak żeby nie było za słodko to są tam oczywiście dwa mocne minusy, które pewnie dla wielu będą miały decydujący wpływ na ocenę tego miejsca. Bardzo smutny jest widok dzieciaków, które handlują bransoletkami, niektóre zmęczone aż kładły się nam na stołach. Do późna chodziły od knajpy do knajpy próbując coś sprzedać. Niektóre bardzo małe. Jak się czasem do nas dosiadały żeby odpocząć to kupowaliśmy im po puszce coca coli bo nie chcieliśmy żadnych bransoletek, a było nam ich po prostu szkoda.
Drugi smutny widok to masa bezpańskich psów. Wychudzone, wygłodniałe, często ranne. Nikt się nimi nie przejmuje. Chodzą po ulicach, wchodzą do restauracji, biegają po plaży. Są momentami tak zdesperowane, ze kradną jedzenie z talerzy. Jak jedliśmy rybę, to wykorzystując moją nieuwagę jeden z nich chwycił ości z talerza i uciekł.
CDNDzień 15-17 – Lombok - Gili Air - Lombok
Kolejny dzień to wczesna pobudka, dopakowanie rzeczy, szybkie śniadanie i transport w kierunku Gili Air. O 7:45 podjeżdża po nas busik i ruszamy w kierunku północnego wybrzeża Lomboku. Przejeżdżamy obok lotniska, przez góry prosto do Bangsal, skąd publicznym promem mamy dostać się na Gili Air.
Na miejsce docieramy po niewiele ponad 2 godzinach. Tam ulokowani zostajemy w jednej z knajpek gdzie jeden z obsługujących turystów panów wypisał nam vouchery na bilety. Po ich wypisaniu, kazał nam czekać, aż da znać ze możemy ruszać w kierunku przystani. Przy okazji próbowano nam wcisnąć kurs z Gili na Bali za 450 tys IDR mówiąc, że nie znajdziemy taniej i że ceny na Gili zaczynają się od 600 tys IDR od osoby. Grzecznie dziękujemy za ofertę, mówiąc, że jeszcze nie wiemy gdzie pojedziemy dalej. Po chwili dostajemy sygnał, że możemy kierować się w stronę portu.
Piechotą zajmuje to kilka minut, początkowo nie wiemy, w którą stronę są kasy, ale jeden ze strażników wskazuje nam drogę gdzie mamy wymienić nasze vouchery na bilety. Pani w okienku informuje nas, że łódka jest już pełna i na następną musimy poczekać 30 minut. Rozkładamy rzeczy pod palmą i grzecznie czekamy.
I tu ujawnił się największy dramat tego wyjazdu – gdzie jest drugi z moich ulubionych japonków? – zapytała moja druga połowa. Przemilczę ilość wulgaryzmów, gestów, fochów i łez jakie się wylały po tej stracie. Jak kobieta gubi jakiś ulubiony ciuch nic nie jest w stanie jej udobruchać, a winny zawsze jest facet
Łódka okazała się być gotowa nie w przeciągu 30 minut a 10, więc w ciszy, w żałobie po zgubionym japonku zapakowaliśmy się do środka i ruszyliśmy na naszą rajską wyspę. Po dopłynięciu do brzegu przeżywamy lekki szok bo liczba ludzi w porcie, hałas, muzyka lekko zaburzają nasze wyobrażenie o rajskości wyspy. Ruszamy na poszukiwanie naszego noclegu, który zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce w 7SEAS, ze względu na najkorzystniejsza relacje cena/położenie + śniadanie. Niestety moje gapiostwo sprawia, że idziemy w złym kierunku i dopiero po napotkaniu jakiegoś tubylca uświadamiamy sobie, ze poszliśmy w złą stronę. Po dotarciu na miejsce, na recepcji wpłacamy depozyt 100 tys IDR za klucze, dostajemy po szklance soku na powitanie i zostajemy poprowadzeni do naszego pokoju.
Sam pokój był ok, miał wszystko co potrzeba żeby spać. Natomiast oczekiwałem jakiegoś przyjemnego patio, czy tarasu, gdzie będzie można usiąść wieczorem z książką i się zrelaksować popijając drinkiem czy browarkiem. W zamian dostaliśmy klatkę 2x3 metry otoczoną z dwóch stron stosunkowo wysokim płotem, gdzie światło ledwo dochodziło. Wrażenie było lekko klaustrofobiczne.
Z plusów tej miejscówki można z całą pewnością wymienić: - genialne duże śniadanie (kilka zestawów do wyboru) z fantastycznym widokiem - darmowe leżaki - fajny personel - pokój ma ciepłą wodę i klimę (choć dla nas klima to nie zawsze atut)
Z basenu nie mieliśmy okazji skorzystać, ponieważ przez większą część czasu był okupowany przez adeptów nurkowania.
Taki oto widok był przy śniadaniu:
W końcu miał być to jedynie nocleg, więc ruszyliśmy na zwiedzanie wyspy. Po drodze mijaliśmy dziesiątki restauracji, knajpek i miejsc noclegowych. Niestety wszystkie plaże były zajęte przez leżaki należące do restauracji, albo plaż w ogóle nie było. Jedyny kawałek jaki nam się udało znaleźć znacznie odbiegał od mojego wyobrażenia raju – brudny i zaśmiecony. Dookoła mnóstwo ludzi nurkowało, pływało kajakami, a lokalne dzieciaki łowiły blisko brzegu ryby. Cały czas czułem jednak jakiś niedosyt. Lombok tak bardzo nas zauroczył, że wiedziałem już na tamtą chwilę, ze 6 nocy to będzie na tej wyspie za dużo. Skontaktowałem się z Agoda, przez którą rezerwowałem nocleg jak możemy skrócić nasz pobyt. Przy okazji sprawdziłem dostępność Bombora Bungalows na Lomboku. Okazało się, ze maja wolny domek na 3 noce. Więc 3 noce na Gili Air i 3 na Lomboku brzmiało rozsądnie. Agoda zajęła się sprawą wręcz wzorowo. Poinformowano mnie, że hotel nie chce zwrócić pieniędzy za niewykorzystane dni, ale oni jako Agoda zwrócą mi koszt za niewykorzystane noce. Jeszcze tego samego dnia dostałem potwierdzenie wykonania zwrotu na konto i zarezerwowałem noclegi w Kuta Lombok. Wieczór spędzamy w jednej z wielu knajpek przy plaży sącząc piwko i delektując się szumem wody. Niestety ceny są dosyć wysokie, a nasz budżet lekko nadszarpnięty po wulkanach, ale nie mamy zbyt dużego wyboru, ponieważ siedzenie w naszej klatce kompletnie nie wchodzi w grę.
Kolejne dni spędzamy na plażowaniu więc nie będę się tu rozpisywał. Jedyne co nadmienię to: Wypożyczyłem kajak na 3 godziny za 300 tys IDR – opłynąłem wyspę w 1h 40 min i byłem na tyle zmęczony walką z falami, że zdecydowałem się go oddać wcześniej. Po jakiejś półgodzinie zapaliło mi się światełko, że przecież wziąłem na 3h, a wykorzystałem trochę ponad połowę. Człowiek, który wynajmował mi sprzęt poinformował mnie, że mogę zabrać kajak i wykorzystać pozostały czas, bo on zwrotu już nie może dokonać. Zgodziłem się. Pomyślałem sobie, że popływam jeszcze po okolicy, już bez jakiegoś forsowanie tempa. Po kilku minutach jednak Pan do mnie przyszedł i powiedział, ze właściwie to on ma teraz przerwę i chciałby się zdrzemnąć i czy jednak nie wolę zwrotu kosztów. Z uśmiechem przystałem na propozycje. Zostało mi zwrócone 150 tys IDR po krótkich negocjacjach.
Kolejnego dnia wypożyczyłem maskę, fajkę i płetwy za 30 tys IDR na cały dzień (trzeba zwrócić do 18). Niestety trauma z dzieciństwa i mój lęk przed zanurzeniem był tak duży, że nie nacieszyłem się zbytnio podwodnymi widokami, choć to co udało się zaobserwować było niezwykle dla mnie interesujące jako dla laika w sprawach nurkowych. Może zainwestuje kiedyś we własną maskę i fajkę z blokadą żeby nie dostawała się woda od góry i będzie lepiej Wieczorem ostatniego dnia załatwiamy też powrót na Lombok. Transport (public boat + shuttle bus) za 170 tys IDR od osoby. Ponad 50 tys drożej niż ta sama trasa w drugą stronę. Pomimo prób negocjacji w kilku agencjach nie było innego wyjścia i dokonujemy zakupu.
Wieczór tradycyjnie spędzamy w jednej z knajpek przy plaży.
Moje ogólne wrażenia o Gili? Ja mimo wszystko byłem odrobinę rozczarowany - śmieci, ceny, hałas, brak plaż (jedyne rozsądne widziałem na zachodzie wyspy) czy duża ilość ludzi skupiona na małej powierzchni (chyba dotarło do nas, że wolimy więcej przestrzeni). Dla osób nurkujących czy snurkujących myślę, że to fantastyczne miejsce, ponieważ całe dnie można spędzać w wodzie i do tego w codziennie w innym zakątku wyspy. Dla nas Gili nie było wymarzonym rajem, a raczej odskocznią, czymś innym niż dotychczas i spędzone tam 3 dni wystarczyły nam w zupełności.
CDNDzień 18-22 –Lombok (Kuta) – Bali (Kuta) – Jakarta - Dubaj
Powrót do Kuty Lombok odbywał się w taki sam sposób jak poprzednio. Poranny public boat do Bangsal, stamtąd shuttle bus do Kuty. Na przystani poznajemy parę Polaków z Krakowa, która kierowała się w stronę Labuan Bajo. Mam nadzieje, ze zajęło im to krócej niż zapowiadano. Wysiadając z łódki nie dajcie się nabrać na gości, którzy chcą abyście pokazali im bilety! Wezmą je od Was i zaprowadzą do bryczki konnej żeby Was zawieźć do miejsca zbiórki. Słono sobie za to liczą.
Jedyna różnica w podróży to droga, która kierowca obrał przez Senggigi. Tym razem usiedliśmy obok kierowcy i mogliśmy podziwiać malownicze widoki. Po mniej więcej połowie drogi nasz kierowca miał krótką przerwę na śniadanie. Korzystamy z tej okazji i robimy małe zakupy spożywcze w centrum handlowym. Do Kuty docieramy po ok 3h. Resztę dnia spędzamy na basenie z jedną jak się później okazało polskich „celebrytek”.
Kolejnego dnia po śniadaniu ponownie załatwiam skuter (60 tys IDR za dzień) i ruszamy na plażę Selong Belanak. Moja druga połowa zacisnęła zęby, z czego byłem niezwykle dumny. Tam wynajmujemy leżaki (2 leżaki + parasol – 50 tyś IDR za dzień) i relaksujemy się ciesząc się ostatnimi dniami w Indonezji. Poznajemy też rodzinę ze Szczecina, która mocno zachęca mnie do wzięcia lekcji surfingu i spróbowania wędzonej rybki. Na rybkę decyduje się od razu (cena 20 tys IDR) choć szału na mnie nie zrobiła. Na koniec dnia mamy piękny zachód słońca i możemy wracać do hotelu.
Ostatniego dnia jedziemy na tą samą plażę. Tym razem korzystam z rady poznanej wcześniej rodziny i decyduję się lekcje surfingu – 300 tys IDR za niemal 3 godziny z instruktorem w wodzie. Zabawa przednia, początkowo strasznie mi to idzie, ale po kilku próbach udaję mi się za każdym razem ustać na desce. Wieczorem jednak zachmurzenie jest spore i istnieje ryzyko deszczu, więc decydujemy się na wcześniejszy powrót do hotelu.
Załatwiamy jeszcze przejazd do Kuty Bali na kolejny dzień. Za public boat z Lembar + transport do Kuty wychodziło ok 180 tys IDR od osoby wg cennika, a za speed boat z Senggigi 340 tys od osoby przy cenie wyjściowej 400 tys IDR. Próbowaliśmy bardziej, ale nie udało nam się już nic wynegocjować. Zależy nam na czasie, więc decydujemy się na speed boat.
Rano o 7:30 czekał nas transport do Senggigi, niestety obsługa naszego hotelu chyba mocno zaspała, bo nikogo rano nie zastaliśmy kto mógłby nam przygotować śniadanie. Wsiadamy do busa niemal jako ostatni i trafiają nam się miejsca na samym końcu – non stop na wybojach uderzałem głową w dach… 2h mało przyjemnej podróży dodatkowo „umilała” pewna Francuzka, która zapragnęła, aby w busie leciała lokalna muzyka. Lubię lokalny koloryt, ale nie aż tak Dodatkowo Panu w busie mocno przepalił się chyba wydech i brzmiał dosyć intensywnie, kiedy próbował podjechać pod górę. W połączeniu z lokalną muzyką tworzyło to iście wybuchowe połączenie.
Myśleliśmy, że odpłyniemy z samego Senggigi (konsternacja nie była tylko u mnie, ale też u poznanego Holendra), ale zostawiliśmy tą miejscowość daleko za nami i dopiero po kilkunastu kilometrach w bardzo bliskiej odległości od Bangsal docieramy na miejsce. Tam niestety czeka nas niemiła niespodzianka, ponieważ nasz speed boat będzie opóźniony o ponad godzinę.
Po ok 1,5h i kilku innych łodziach, które pozabierały już swoich pasażerów w końcu przybył nasz transport. Zapakowano nasze bagaże, a my rozsiedliśmy się w środku. Zanim jednak dotarliśmy do Padang Bai zabraliśmy ludzi z Gili Air i dopiero ruszyliśmy w stronę Bali. Speed boat, jak speed boat, przespać się nie da bo mocno uderzamy o fale, okna musiały być pozamykane bo lało się do środka, więc było bardzo duszno. Dodatkowo koło nas siedział Pan, który bardzo źle znosił tą podróż i siedział z plastikową torbą gotową do użycia.
W Padang Bai czekał już na nas shuttle bus. Jeszcze tylko drobne zakupy (cola i piwo) i możemy ruszać. Strategicznie zajmujemy miejsce koło kierowcy, żeby nikt nie wrzucił nas do tyłu i ruszamy. Oczywiście w Padang Bai będą Was naciągać, że Wasz shuttle bus będzie jechał 3h, bo co chwile się zatrzymuje i lepiej wziąć taxi i jechać z nimi. Oczywiście to tylko naciąganie. Nam podróż zajęła nieco ponad godzinę, bo nasz kierowca to istny szaleniec. Trzymał się na zderzaku auta przed nami w odległości kilkudziesięciu centymetrów, wyprzedzał z prawej, lewej – jednym słowem wariat. Ale za to szybko dowiózł nas na miejsce.
Nocowaliśmy w Holiday Inn Express Kuta Square za punkty IHG. Z racji tego, że ich ważność upływała, a mieliśmy ochotę na sprawdzony nocleg przed długim powrotem do kraju zdecydowaliśmy się na ten wybór. Druga sprawa, że był blisko plaży, w samym centrum więc nie musieliśmy się nigdzie przemieszczać.
Jeśli chodzi o hotel to ja byłem bardzo zadowolony z samego pokoju czy obsługi. Z czystym sumieniem mogę polecić na nocleg. Na samej górze dostępny basen dla chcących się ochłodzić. Śniadania nie urywają 4 liter, ale spokojnie da się najeść. Dodatkowo obsługa bardzo zainteresowana naszą opinią o jedzeniu, pokoju czy obsłudze, dlatego chętnie dzielimy się swoimi spostrzeżeniami.
Cóż można powiedzieć o Kuta Bali? Byliśmy, zobaczyliśmy i jeśli nie będziemy musieli to nie wrócimy. Drogo, hałaśliwie, pełno sklepów i sklepików, do których sprzedawcy jakby mogli to by wciągali siłą. Czułem się gorzej niż na Kairskim Bazarze, a nie sądziłem, że może być gorzej.
Następnego dnia rano po śniadaniu idziemy na małe zakupy – musiałem kupić buty bo poprzednie byłem zmuszony wyrzucić po wulkanach i jakieś chusty dla mamy, która uwielbia takie prezenty z moich podróży. Po powrocie z zakupów, bierzemy zostawione w hotelu wcześniej plecaki, łapiemy BlueBird taxi i ruszamy na lotnisko. Cena z licznika to 65 tys IDR.
Wchodzimy na lotnisko, odprawiamy się w maszynie Air Asia i dostajemy nasze Boarding Passy. Jedyne zmartwienie na ta chwile miałem odnośnie opóźnienia. Zaplanowałem sobie bufor miedzy lądowaniem Air Asia, a wylotem do Dubaju 5h co powinno spokojnie wystarczyć na zmianę terminala nawet przy dużych korkach. Ale w przypadku dużego opóźnienia mogło nam się to wszystko skomplikować. Na szczęście Air Asia wylądowała jedynie z 40 minutowym opóźnieniem, więc byłem spokojny już o dalszą część podróży.
Z Terminala 3 w Jakarcie łapiemy Shuttle Bus, który mocno nabity ludźmi ruszył w kierunku Terminala 2. Sama podróż trwała ok 20-30 minut. Najpierw zatrzymuje się na Terminalu 1, a później na Terminalu 2. Na lotnisku wydajemy ostatnie IDR na posiłek i dwa dodatkowe magnesy i pakujemy się do samolotu w drodze do Dubaju.
Lot przebiega spokojnie z czego większość udało mi się przespać bo miejsce obok nas było puste. W Dubaju lądujemy sporo przed czasem. Czas spędzamy na chodzeniu po sklepach, zakupach tytoniu do fajki wodnej, bo nasz domowy zapas uległ skurczeniu oraz drzemce po upolowaniu miejsc do usadzenia 4 liter.
Dzień 23-24 – Budapeszt - Warszawa
Do Budapesztu wylatujemy z prawie godzinnym opóźnieniem. Tam mamy zaplanowany nocleg w City Rooms Apartments – za 135 zł za dobę, aby następnego dnia wylecieć WizzAirem do Polski. Nocleg jest bardzo w porządku, w samym centrum. Pokój był ze wspólną łazienką.
O Budapeszcie nie będę się rozpisywał, bo jest tu sporo informacji o tym jak wydostać się z lotniska i dojechać do Centrum itd. Nie udało nam się za bardzo zwiedzić Budapesztu, bo mocno padało, a my nie byliśmy na taką pogodę zbytnio przygotowani. Dodatkowo zmęczenie podróżą dawało się nam we znaki, dlatego Budapeszt zostawiamy na następny raz (udało się trochę dzięki zlotowi F4F).
Następnego dnia udajemy się na lotnisko. Przepakowujemy nasze bagaże, żeby ich rozmiar tak bardzo nie rzucał się w oczy. Niestety nie uchroniło to nas od jego kontroli. Pan z obsługi zwrócił uwagę na nasze odrobinę za duże plecaki i kazał włożyć do miernika. O ile bagaż 40 litrowy udało się upchnąć w koszyk bez większych problemów, to z moim już tak łatwo nie było. Gdy Pan sprawdzał innych, przerzuciliśmy część rzeczy do sprawdzonego już bagażu mojej drugiej połowy, upychając co się dało. Z małym oporem upchnąłem plecak do koszyka i Pan dał zielone światło, ze można iść dalej (choć wyjęcie go też sprawiło nie lada problem). Ci podróżujący z walizkami już tak łatwo nie mieli i skończyło się w ich przypadku na słonej zapłacie za bagaż. Samolot wystartował z godzinnym opóźnieniem ze względu na problem z przegrzanymi hamulcami i po godzinie lotu spokojnie wylądowaliśmy w Warszawie, skąd po odebraniu nas spod terminala wracamy do domu.
Zakończenie
Indonezja to fantastyczny zakątek świata, natura, historia i kultura przenikają się wzajemnie i są w stanie zachwycić nawet najbardziej wybrednego podróżnika. Myślę, że to nie był ostatni raz w tym kraju. Chcielibyśmy wspiąć się na Rinjani, a później polecieć dalej na wschód, ale jeszcze nie teraz.
Każda podróż to bogactwo wrażeń – pozytywnych jak i negatywnych, a nam już mało i pragniemy zdobyć kolejne. Gdzie tym razem? Tym razem będzie to Tajlandia, do której mnie osobiście od wielu lat ciągnie głównie ze względu na jedzenie, ale że nie samym jedzeniem człowiek żyje, to jeszcze trochę mam nadzieję pozwiedzamy mimo monsunu i poplażujemy, aby naładować baterie przed ślubem.
Jeśli dotrwaliście to bardzo Wam dziękuje za uwagę. Relacja była napisana już w zeszłym roku, ale nie miałem odwagi zamieścić jej wcześniej. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem i chociaż przez chwile byliście tam z nami. A teraz odpalajcie wyszukiwarki, szperajcie po stronach i szukajcie lotów do Indonezji! Naprawdę WARTO!
Wielkie dzięki za zdjęcie "Stasiun Gambir". Gdybyś jeszcze trafił na jakieś inne zapożyczenia z niderlandzkiego, to ładnie proszę o sfotografowanie dla mnie
;) Będę miała żywe przykłady na zajęcia o zapożyczeniach dla moich studentów
:)
super, wrocily wspomnienia...
:-)ten Prambanan na Twoich zdjeciach wyglada calkiem dobrze, ja mam odmienne wspomnienia
:-) za to Borobudur zdecydowanie na tak.w Jogja polecam ponizszy hotel, jeden z lepszych w jakich bylem, mozna znalezc promo ceny na stronie accora:The Phoenix Yogyakarta MGallery by Sofitel
Dziś dokładnie mija 2 lata od naszego wyjazdu do Indonezji
:) Fajnie jeszcze raz obejrzeć miejsca, w których samemu się stawiało stopy
:) Plaże na Lomboku piękne, muszę się tam wybrać kiedyś!ps. nie ma za co
;)
Hej,mam pytanie odnośnie Kuta Lombok. Zarezerwowałem tam metę na tydzień. Plan pierwotny był taki żeby pożyczyć skuter i zobaczyć plaże obok (ponoć najładniejsze). z tego co wyczytałem w necie część osób mówiła że lokalsi często kradną skutery i później jesteś obciążany kosztami. druga obiekcja to nachalni lokalsi którzy nie odpuszczają Cie na krok i chca coś sprzedać. Jaka jest Twoja opinia? czułeś się tam bezpiecznie? to ma być nasza podróż poślubna więc chciałbym odpocząć a nie denerwować się
:)
@lukigsx - 1. Jeśli chodzi o bezpieczeństwo to, tak czuliśmy się jak najbardziej bezpiecznie - zarówno w samej Kucie, jak i podróżując po okolicznych plażach. 2. Co do wynajmu skuterów, to nie jestem ekspertem. My wynajęliśmy skuter w naszym hotelu i według mnie to jest najlepsza i najbezpieczniejsza opcja. Historie o kradzieżach pojawiają się w całej Azji Płd-Wsch, więc Lombok nie jest tu jakimś wyjątkiem.3. Co do nachalności to bardziej osaczony czułem się w Kucie na Bali niż na Lomboku. Pytanie jednak brzmi czym jest dla Ciebie nachalność? Na Lomboku, zwykłe "nie, dziękuje" wystarcza, a sprzedawców jest mniej niż we wspomnianej Kucie-Bali. Niestety problem pojawia się przy dzieciakach sprzedających bransoletki. Tutaj może to być odrobinę bardziej męczące. Nam to jednak bardzo nie doskwierało, ponieważ i tak większość dnia byliśmy poza miasteczkiem. Plaże jednak są fantastyczne i na pewno znajdziecie takie gdzie nie będzie ludzi i nikt nie będzie Wam zakłócał odpoczynku podczas podróży poślubnej, takie gdzie będzie rozbudowana infrastruktura albo takie pomiędzy. Te, które udało nam się zobaczyć masz w relacji.
Następnym wyborem było Mawun Beach położona w małej zatoczce ok 10-15 minut drogi od Are Guling Beach. Wjazd na plaże jest również płatny w wysokości 10 tys IDR. Plaża z przyjemniejszym piaskiem, fantastycznym kolorem wody i sporego rozmiaru falami. Na miejscu dostępne są małe knajpki i sklepiki. Co jakiś czas podchodzi do nas ktoś próbujący sprzedać ananasa lub inne przysmaki. Moim ulubieńcem był młody chłopak Ricky, który pomagał mamie w sklepie i chodził od ręcznika do ręcznika i proponował różne rzeczy. Nie był natarczywy i może właśnie dlatego zawsze od niego zamawiałem małego Bintanga (25tys IDR), a on co jakiś czas podchodził i pytał „one more?”. Uroczy dzieciak, jeśli ktoś z Was tam będzie, kupcie od niego.
Wieczorem organizujemy wyjazd na Gili Air. Obchodzimy kilka agencji i kupujemy transport (Bus + Public Boat) za 115 tys IDR od osoby. Po wszystkim zaglądamy do naszej ulubionej w tym miejscu knajpy Lombok Barrell na piwko, gin z tonic’em oraz grillowane krewetki na przekąskę. Wieczór umila długowłosy wokalista śpiewający na żywo kilka znanych rockowych przebojów co wspaniale podsumowało nasz dzień.
Ostatni dzień (jak nam się wtedy wydawało) to plan na zobaczenie dwóch kolejnych plaż Mawi Beach oraz Selong Belanak.
Jedzie się w tym samym kierunku co na Mawun Beach, ale sporo dalej. Moja zestresowana połowa przestraszyła się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła jak para turystów tuż przed nami zaliczyła ślizg na asfalcie. Zatrzymaliśmy się, zapytaliśmy się czy wszystko w porządku i czy potrzebują pomocy. Oboje mocno się pozdzierali. Byli lekko przestraszeni, ale dali znać, że jest wszystko ok i możemy jechać dalej. Niestety ten widok dokumentnie sparaliżował moja drugą połowę. Zapytałem czy chce jechać na te plaże ze mną, ale powiedziała, że nie, więc wysadziłem ja na Mawun Beach, a sam pojechałem dalej. Miałem wrócić po ok godzinie (wróciłem po ponad 3).
Droga na Mawi Beach początkowo jest bardzo fajna, asfaltowa. W pewnym momencie jest odbicie na Mawi i droga zmienia się w gruntową. Bardzo dziurawa i ciężko było się po niej poruszać, po jakimś czasie pojawił się szlaban. Opłata 10 tys IDR i mogłem jechać dalej. Nie spodziewałem się, że droga może być jeszcze gorsza… Jechałem przez pola, momentami pchając skuter bo nie dało się jechać, głębokie koleiny, dziury, wąskie ścieżki – jeden wielki koszmar. Od głównej drogi do plaży jest nie więcej jak 2-3 km, a jechałem w jedną stronę z 20-30 minut.
Sama plaża ma piasek zmieszany z resztkami koralowca, tak samo zejście do wody jest go pełne i trzeba uważać żeby się nie pokaleczyć. Za to widok był super, krystaliczna woda, wzgórza, mgiełka wodna nad horyzontem powstała z rozbijających się o brzeg fal. Pusto, nikogo na plaży, gdyby nie moja druga połowa czekająca w innym miejscu, z przyjemnością spędziłbym tam więcej czasu. Wiedziałem jednak, że muszę stamtąd uciekać jak najszybciej bo czas płynął nieubłaganie.
Powrót zajął mi trochę krócej i dojeżdżając do głównej drogi skierowałem się w lewą stronę w kierunku Selong Belanak. Droga zajęła mi kolejne 15-20 minut. Trzeba przejechać przez zielone wzgórza, wspiąć się na pewną wysokość żeby później zjechać już w kierunku plaży. Wjazd na Selong Belanak jest oczywiście płatny.
Cena po raz kolejny 10 tys IDR. Ugadałem się, ze wpadam tylko strzelić kilka fotek więc zapłaciłem 5 tys IDR. Plaża ma miękki piasek, jest długa, pełno na niej knajpek, leżaków i surferów. Jest mniej kameralna, ale jeśli ktoś bardzo chce może skręcić w prawo i po 200 metrach dotrze do miejsca gdzie już nikogo nie ma i może mieć plaże tylko dla siebie.
Strzeliłem kilka fotek, wpakowałem się na skuter i ruszyłem w drogę powrotną. Do Mawun dojechałem po ok 40 minutach po drodze zatrzymując się jeszcze na kilka zdjęć na wzgórzu. Na Mawun Beach spędzamy resztę dnia i wieczorem wracamy do naszego domku bo kolejnego dnia wcześnie rano ruszamy w stronę Gili Air na ukoronowanie naszego wyjazdu.
Kilka słów o Kuta Lombok – jest wiele skrajnych opinii o tej miejscowości, ale dla nas była fantastyczna. Tam czas płynie wolno, ludzie są bardzo wyluzowani, uśmiechnięci i otwarci. Była tam fantastyczna atmosfera i czuliśmy się tam bardzo swobodnie.
Jest tam sporo knajpek z różnymi cenami gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Kuchnia Indonezyjska nie do końca nam podeszła więc szukaliśmy innych smaków. Wieczorem idealne są ryby z grilla, różnej wielkości, róznego rodzaju do wyboru do koloru. Barakuda z grilla smakowała wybornie! Jeśli chodzi o knajpy to dla nas jedzeniowym numer 1 było El Bazar Cafe & Restaurant serwująca fantastyczne jedzenie i koktajle. Do pubu wieczorkiem wybieraliśmy się do Lombok Barrel, z muzyką na żywo i przystępnymi cenami.
Jednak żeby nie było za słodko to są tam oczywiście dwa mocne minusy, które pewnie dla wielu będą miały decydujący wpływ na ocenę tego miejsca.
Bardzo smutny jest widok dzieciaków, które handlują bransoletkami, niektóre zmęczone aż kładły się nam na stołach. Do późna chodziły od knajpy do knajpy próbując coś sprzedać. Niektóre bardzo małe. Jak się czasem do nas dosiadały żeby odpocząć to kupowaliśmy im po puszce coca coli bo nie chcieliśmy żadnych bransoletek, a było nam ich po prostu szkoda.
Drugi smutny widok to masa bezpańskich psów. Wychudzone, wygłodniałe, często ranne. Nikt się nimi nie przejmuje. Chodzą po ulicach, wchodzą do restauracji, biegają po plaży. Są momentami tak zdesperowane, ze kradną jedzenie z talerzy. Jak jedliśmy rybę, to wykorzystując moją nieuwagę jeden z nich chwycił ości z talerza i uciekł.
CDNDzień 15-17 – Lombok - Gili Air - Lombok
Kolejny dzień to wczesna pobudka, dopakowanie rzeczy, szybkie śniadanie i transport w kierunku Gili Air. O 7:45 podjeżdża po nas busik i ruszamy w kierunku północnego wybrzeża Lomboku. Przejeżdżamy obok lotniska, przez góry prosto do Bangsal, skąd publicznym promem mamy dostać się na Gili Air.
Na miejsce docieramy po niewiele ponad 2 godzinach. Tam ulokowani zostajemy w jednej z knajpek gdzie jeden z obsługujących turystów panów wypisał nam vouchery na bilety. Po ich wypisaniu, kazał nam czekać, aż da znać ze możemy ruszać w kierunku przystani. Przy okazji próbowano nam wcisnąć kurs z Gili na Bali za 450 tys IDR mówiąc, że nie znajdziemy taniej i że ceny na Gili zaczynają się od 600 tys IDR od osoby. Grzecznie dziękujemy za ofertę, mówiąc, że jeszcze nie wiemy gdzie pojedziemy dalej. Po chwili dostajemy sygnał, że możemy kierować się w stronę portu.
Piechotą zajmuje to kilka minut, początkowo nie wiemy, w którą stronę są kasy, ale jeden ze strażników wskazuje nam drogę gdzie mamy wymienić nasze vouchery na bilety. Pani w okienku informuje nas, że łódka jest już pełna i na następną musimy poczekać 30 minut. Rozkładamy rzeczy pod palmą i grzecznie czekamy.
I tu ujawnił się największy dramat tego wyjazdu – gdzie jest drugi z moich ulubionych japonków? – zapytała moja druga połowa. Przemilczę ilość wulgaryzmów, gestów, fochów i łez jakie się wylały po tej stracie. Jak kobieta gubi jakiś ulubiony ciuch nic nie jest w stanie jej udobruchać, a winny zawsze jest facet
Łódka okazała się być gotowa nie w przeciągu 30 minut a 10, więc w ciszy, w żałobie po zgubionym japonku zapakowaliśmy się do środka i ruszyliśmy na naszą rajską wyspę. Po dopłynięciu do brzegu przeżywamy lekki szok bo liczba ludzi w porcie, hałas, muzyka lekko zaburzają nasze wyobrażenie o rajskości wyspy. Ruszamy na poszukiwanie naszego noclegu, który zarezerwowaliśmy jeszcze w Polsce w 7SEAS, ze względu na najkorzystniejsza relacje cena/położenie + śniadanie. Niestety moje gapiostwo sprawia, że idziemy w złym kierunku i dopiero po napotkaniu jakiegoś tubylca uświadamiamy sobie, ze poszliśmy w złą stronę. Po dotarciu na miejsce, na recepcji wpłacamy depozyt 100 tys IDR za klucze, dostajemy po szklance soku na powitanie i zostajemy poprowadzeni do naszego pokoju.
Sam pokój był ok, miał wszystko co potrzeba żeby spać. Natomiast oczekiwałem jakiegoś przyjemnego patio, czy tarasu, gdzie będzie można usiąść wieczorem z książką i się zrelaksować popijając drinkiem czy browarkiem. W zamian dostaliśmy klatkę 2x3 metry otoczoną z dwóch stron stosunkowo wysokim płotem, gdzie światło ledwo dochodziło. Wrażenie było lekko klaustrofobiczne.
Z plusów tej miejscówki można z całą pewnością wymienić:
- genialne duże śniadanie (kilka zestawów do wyboru) z fantastycznym widokiem
- darmowe leżaki
- fajny personel
- pokój ma ciepłą wodę i klimę (choć dla nas klima to nie zawsze atut)
Z basenu nie mieliśmy okazji skorzystać, ponieważ przez większą część czasu był okupowany przez adeptów nurkowania.
Taki oto widok był przy śniadaniu:
W końcu miał być to jedynie nocleg, więc ruszyliśmy na zwiedzanie wyspy. Po drodze mijaliśmy dziesiątki restauracji, knajpek i miejsc noclegowych. Niestety wszystkie plaże były zajęte przez leżaki należące do restauracji, albo plaż w ogóle nie było. Jedyny kawałek jaki nam się udało znaleźć znacznie odbiegał od mojego wyobrażenia raju – brudny i zaśmiecony. Dookoła mnóstwo ludzi nurkowało, pływało kajakami, a lokalne dzieciaki łowiły blisko brzegu ryby. Cały czas czułem jednak jakiś niedosyt. Lombok tak bardzo nas zauroczył, że wiedziałem już na tamtą chwilę, ze 6 nocy to będzie na tej wyspie za dużo.
Skontaktowałem się z Agoda, przez którą rezerwowałem nocleg jak możemy skrócić nasz pobyt. Przy okazji sprawdziłem dostępność Bombora Bungalows na Lomboku. Okazało się, ze maja wolny domek na 3 noce. Więc 3 noce na Gili Air i 3 na Lomboku brzmiało rozsądnie. Agoda zajęła się sprawą wręcz wzorowo. Poinformowano mnie, że hotel nie chce zwrócić pieniędzy za niewykorzystane dni, ale oni jako Agoda zwrócą mi koszt za niewykorzystane noce. Jeszcze tego samego dnia dostałem potwierdzenie wykonania zwrotu na konto i zarezerwowałem noclegi w Kuta Lombok. Wieczór spędzamy w jednej z wielu knajpek przy plaży sącząc piwko i delektując się szumem wody. Niestety ceny są dosyć wysokie, a nasz budżet lekko nadszarpnięty po wulkanach, ale nie mamy zbyt dużego wyboru, ponieważ siedzenie w naszej klatce kompletnie nie wchodzi w grę.
Kolejne dni spędzamy na plażowaniu więc nie będę się tu rozpisywał. Jedyne co nadmienię to:
Wypożyczyłem kajak na 3 godziny za 300 tys IDR – opłynąłem wyspę w 1h 40 min i byłem na tyle zmęczony walką z falami, że zdecydowałem się go oddać wcześniej. Po jakiejś półgodzinie zapaliło mi się światełko, że przecież wziąłem na 3h, a wykorzystałem trochę ponad połowę. Człowiek, który wynajmował mi sprzęt poinformował mnie, że mogę zabrać kajak i wykorzystać pozostały czas, bo on zwrotu już nie może dokonać. Zgodziłem się. Pomyślałem sobie, że popływam jeszcze po okolicy, już bez jakiegoś forsowanie tempa. Po kilku minutach jednak Pan do mnie przyszedł i powiedział, ze właściwie to on ma teraz przerwę i chciałby się zdrzemnąć i czy jednak nie wolę zwrotu kosztów. Z uśmiechem przystałem na propozycje. Zostało mi zwrócone 150 tys IDR po krótkich negocjacjach.
Kolejnego dnia wypożyczyłem maskę, fajkę i płetwy za 30 tys IDR na cały dzień (trzeba zwrócić do 18). Niestety trauma z dzieciństwa i mój lęk przed zanurzeniem był tak duży, że nie nacieszyłem się zbytnio podwodnymi widokami, choć to co udało się zaobserwować było niezwykle dla mnie interesujące jako dla laika w sprawach nurkowych. Może zainwestuje kiedyś we własną maskę i fajkę z blokadą żeby nie dostawała się woda od góry i będzie lepiej
Wieczorem ostatniego dnia załatwiamy też powrót na Lombok. Transport (public boat + shuttle bus) za 170 tys IDR od osoby. Ponad 50 tys drożej niż ta sama trasa w drugą stronę. Pomimo prób negocjacji w kilku agencjach nie było innego wyjścia i dokonujemy zakupu.
Wieczór tradycyjnie spędzamy w jednej z knajpek przy plaży.
Moje ogólne wrażenia o Gili? Ja mimo wszystko byłem odrobinę rozczarowany - śmieci, ceny, hałas, brak plaż (jedyne rozsądne widziałem na zachodzie wyspy) czy duża ilość ludzi skupiona na małej powierzchni (chyba dotarło do nas, że wolimy więcej przestrzeni). Dla osób nurkujących czy snurkujących myślę, że to fantastyczne miejsce, ponieważ całe dnie można spędzać w wodzie i do tego w codziennie w innym zakątku wyspy. Dla nas Gili nie było wymarzonym rajem, a raczej odskocznią, czymś innym niż dotychczas i spędzone tam 3 dni wystarczyły nam w zupełności.
CDNDzień 18-22 –Lombok (Kuta) – Bali (Kuta) – Jakarta - Dubaj
Powrót do Kuty Lombok odbywał się w taki sam sposób jak poprzednio. Poranny public boat do Bangsal, stamtąd shuttle bus do Kuty. Na przystani poznajemy parę Polaków z Krakowa, która kierowała się w stronę Labuan Bajo. Mam nadzieje, ze zajęło im to krócej niż zapowiadano. Wysiadając z łódki nie dajcie się nabrać na gości, którzy chcą abyście pokazali im bilety! Wezmą je od Was i zaprowadzą do bryczki konnej żeby Was zawieźć do miejsca zbiórki. Słono sobie za to liczą.
Jedyna różnica w podróży to droga, która kierowca obrał przez Senggigi. Tym razem usiedliśmy obok kierowcy i mogliśmy podziwiać malownicze widoki. Po mniej więcej połowie drogi nasz kierowca miał krótką przerwę na śniadanie. Korzystamy z tej okazji i robimy małe zakupy spożywcze w centrum handlowym. Do Kuty docieramy po ok 3h. Resztę dnia spędzamy na basenie z jedną jak się później okazało polskich „celebrytek”.
Kolejnego dnia po śniadaniu ponownie załatwiam skuter (60 tys IDR za dzień) i ruszamy na plażę Selong Belanak. Moja druga połowa zacisnęła zęby, z czego byłem niezwykle dumny. Tam wynajmujemy leżaki (2 leżaki + parasol – 50 tyś IDR za dzień) i relaksujemy się ciesząc się ostatnimi dniami w Indonezji. Poznajemy też rodzinę ze Szczecina, która mocno zachęca mnie do wzięcia lekcji surfingu i spróbowania wędzonej rybki. Na rybkę decyduje się od razu (cena 20 tys IDR) choć szału na mnie nie zrobiła. Na koniec dnia mamy piękny zachód słońca i możemy wracać do hotelu.
Ostatniego dnia jedziemy na tą samą plażę. Tym razem korzystam z rady poznanej wcześniej rodziny i decyduję się lekcje surfingu – 300 tys IDR za niemal 3 godziny z instruktorem w wodzie. Zabawa przednia, początkowo strasznie mi to idzie, ale po kilku próbach udaję mi się za każdym razem ustać na desce. Wieczorem jednak zachmurzenie jest spore i istnieje ryzyko deszczu, więc decydujemy się na wcześniejszy powrót do hotelu.
Załatwiamy jeszcze przejazd do Kuty Bali na kolejny dzień. Za public boat z Lembar + transport do Kuty wychodziło ok 180 tys IDR od osoby wg cennika, a za speed boat z Senggigi 340 tys od osoby przy cenie wyjściowej 400 tys IDR. Próbowaliśmy bardziej, ale nie udało nam się już nic wynegocjować. Zależy nam na czasie, więc decydujemy się na speed boat.
Rano o 7:30 czekał nas transport do Senggigi, niestety obsługa naszego hotelu chyba mocno zaspała, bo nikogo rano nie zastaliśmy kto mógłby nam przygotować śniadanie. Wsiadamy do busa niemal jako ostatni i trafiają nam się miejsca na samym końcu – non stop na wybojach uderzałem głową w dach… 2h mało przyjemnej podróży dodatkowo „umilała” pewna Francuzka, która zapragnęła, aby w busie leciała lokalna muzyka. Lubię lokalny koloryt, ale nie aż tak Dodatkowo Panu w busie mocno przepalił się chyba wydech i brzmiał dosyć intensywnie, kiedy próbował podjechać pod górę. W połączeniu z lokalną muzyką tworzyło to iście wybuchowe połączenie.
Myśleliśmy, że odpłyniemy z samego Senggigi (konsternacja nie była tylko u mnie, ale też u poznanego Holendra), ale zostawiliśmy tą miejscowość daleko za nami i dopiero po kilkunastu kilometrach w bardzo bliskiej odległości od Bangsal docieramy na miejsce. Tam niestety czeka nas niemiła niespodzianka, ponieważ nasz speed boat będzie opóźniony o ponad godzinę.
Po ok 1,5h i kilku innych łodziach, które pozabierały już swoich pasażerów w końcu przybył nasz transport. Zapakowano nasze bagaże, a my rozsiedliśmy się w środku. Zanim jednak dotarliśmy do Padang Bai zabraliśmy ludzi z Gili Air i dopiero ruszyliśmy w stronę Bali. Speed boat, jak speed boat, przespać się nie da bo mocno uderzamy o fale, okna musiały być pozamykane bo lało się do środka, więc było bardzo duszno. Dodatkowo koło nas siedział Pan, który bardzo źle znosił tą podróż i siedział z plastikową torbą gotową do użycia.
W Padang Bai czekał już na nas shuttle bus. Jeszcze tylko drobne zakupy (cola i piwo) i możemy ruszać. Strategicznie zajmujemy miejsce koło kierowcy, żeby nikt nie wrzucił nas do tyłu i ruszamy. Oczywiście w Padang Bai będą Was naciągać, że Wasz shuttle bus będzie jechał 3h, bo co chwile się zatrzymuje i lepiej wziąć taxi i jechać z nimi. Oczywiście to tylko naciąganie. Nam podróż zajęła nieco ponad godzinę, bo nasz kierowca to istny szaleniec. Trzymał się na zderzaku auta przed nami w odległości kilkudziesięciu centymetrów, wyprzedzał z prawej, lewej – jednym słowem wariat. Ale za to szybko dowiózł nas na miejsce.
Nocowaliśmy w Holiday Inn Express Kuta Square za punkty IHG. Z racji tego, że ich ważność upływała, a mieliśmy ochotę na sprawdzony nocleg przed długim powrotem do kraju zdecydowaliśmy się na ten wybór. Druga sprawa, że był blisko plaży, w samym centrum więc nie musieliśmy się nigdzie przemieszczać.
Jeśli chodzi o hotel to ja byłem bardzo zadowolony z samego pokoju czy obsługi. Z czystym sumieniem mogę polecić na nocleg. Na samej górze dostępny basen dla chcących się ochłodzić. Śniadania nie urywają 4 liter, ale spokojnie da się najeść. Dodatkowo obsługa bardzo zainteresowana naszą opinią o jedzeniu, pokoju czy obsłudze, dlatego chętnie dzielimy się swoimi spostrzeżeniami.
Cóż można powiedzieć o Kuta Bali? Byliśmy, zobaczyliśmy i jeśli nie będziemy musieli to nie wrócimy. Drogo, hałaśliwie, pełno sklepów i sklepików, do których sprzedawcy jakby mogli to by wciągali siłą. Czułem się gorzej niż na Kairskim Bazarze, a nie sądziłem, że może być gorzej.
Następnego dnia rano po śniadaniu idziemy na małe zakupy – musiałem kupić buty bo poprzednie byłem zmuszony wyrzucić po wulkanach i jakieś chusty dla mamy, która uwielbia takie prezenty z moich podróży. Po powrocie z zakupów, bierzemy zostawione w hotelu wcześniej plecaki, łapiemy BlueBird taxi i ruszamy na lotnisko. Cena z licznika to 65 tys IDR.
Wchodzimy na lotnisko, odprawiamy się w maszynie Air Asia i dostajemy nasze Boarding Passy. Jedyne zmartwienie na ta chwile miałem odnośnie opóźnienia. Zaplanowałem sobie bufor miedzy lądowaniem Air Asia, a wylotem do Dubaju 5h co powinno spokojnie wystarczyć na zmianę terminala nawet przy dużych korkach. Ale w przypadku dużego opóźnienia mogło nam się to wszystko skomplikować. Na szczęście Air Asia wylądowała jedynie z 40 minutowym opóźnieniem, więc byłem spokojny już o dalszą część podróży.
Z Terminala 3 w Jakarcie łapiemy Shuttle Bus, który mocno nabity ludźmi ruszył w kierunku Terminala 2. Sama podróż trwała ok 20-30 minut. Najpierw zatrzymuje się na Terminalu 1, a później na Terminalu 2. Na lotnisku wydajemy ostatnie IDR na posiłek i dwa dodatkowe magnesy i pakujemy się do samolotu w drodze do Dubaju.
Lot przebiega spokojnie z czego większość udało mi się przespać bo miejsce obok nas było puste. W Dubaju lądujemy sporo przed czasem. Czas spędzamy na chodzeniu po sklepach, zakupach tytoniu do fajki wodnej, bo nasz domowy zapas uległ skurczeniu oraz drzemce po upolowaniu miejsc do usadzenia 4 liter.
Dzień 23-24 – Budapeszt - Warszawa
Do Budapesztu wylatujemy z prawie godzinnym opóźnieniem. Tam mamy zaplanowany nocleg w City Rooms Apartments – za 135 zł za dobę, aby następnego dnia wylecieć WizzAirem do Polski. Nocleg jest bardzo w porządku, w samym centrum. Pokój był ze wspólną łazienką.
O Budapeszcie nie będę się rozpisywał, bo jest tu sporo informacji o tym jak wydostać się z lotniska i dojechać do Centrum itd. Nie udało nam się za bardzo zwiedzić Budapesztu, bo mocno padało, a my nie byliśmy na taką pogodę zbytnio przygotowani. Dodatkowo zmęczenie podróżą dawało się nam we znaki, dlatego Budapeszt zostawiamy na następny raz (udało się trochę dzięki zlotowi F4F).
Następnego dnia udajemy się na lotnisko. Przepakowujemy nasze bagaże, żeby ich rozmiar tak bardzo nie rzucał się w oczy. Niestety nie uchroniło to nas od jego kontroli. Pan z obsługi zwrócił uwagę na nasze odrobinę za duże plecaki i kazał włożyć do miernika. O ile bagaż 40 litrowy udało się upchnąć w koszyk bez większych problemów, to z moim już tak łatwo nie było. Gdy Pan sprawdzał innych, przerzuciliśmy część rzeczy do sprawdzonego już bagażu mojej drugiej połowy, upychając co się dało. Z małym oporem upchnąłem plecak do koszyka i Pan dał zielone światło, ze można iść dalej (choć wyjęcie go też sprawiło nie lada problem). Ci podróżujący z walizkami już tak łatwo nie mieli i skończyło się w ich przypadku na słonej zapłacie za bagaż. Samolot wystartował z godzinnym opóźnieniem ze względu na problem z przegrzanymi hamulcami i po godzinie lotu spokojnie wylądowaliśmy w Warszawie, skąd po odebraniu nas spod terminala wracamy do domu.
Zakończenie
Indonezja to fantastyczny zakątek świata, natura, historia i kultura przenikają się wzajemnie i są w stanie zachwycić nawet najbardziej wybrednego podróżnika. Myślę, że to nie był ostatni raz w tym kraju. Chcielibyśmy wspiąć się na Rinjani, a później polecieć dalej na wschód, ale jeszcze nie teraz.
Każda podróż to bogactwo wrażeń – pozytywnych jak i negatywnych, a nam już mało i pragniemy zdobyć kolejne. Gdzie tym razem? Tym razem będzie to Tajlandia, do której mnie osobiście od wielu lat ciągnie głównie ze względu na jedzenie, ale że nie samym jedzeniem człowiek żyje, to jeszcze trochę mam nadzieję pozwiedzamy mimo monsunu i poplażujemy, aby naładować baterie przed ślubem.
Jeśli dotrwaliście to bardzo Wam dziękuje za uwagę. Relacja była napisana już w zeszłym roku, ale nie miałem odwagi zamieścić jej wcześniej. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem i chociaż przez chwile byliście tam z nami. A teraz odpalajcie wyszukiwarki, szperajcie po stronach i szukajcie lotów do Indonezji! Naprawdę WARTO!