Kolejnym przystankiem były Grobowce królów czyli świątynia "Gunung Kawi". Żeby się do nich dostać trzeba zejść po kilkuset schodach. Są to ogromne grobowce wykute w skałach, oczywiście jest tam też ogromna świątynia gdzie akurat mogliśmy zobaczyć jak miejscowi przynoszą dary. Kilogramy jedzenia, roślin i oczywiście kadzidła. Zaangażowanie Balijczyków w hinduizm jest ogromne. Widok kobiet niosących na głowach ogromne i ciężkie kosze z darami robi wrażenie.
Przy świątyni stoją również stragany z jedzeniem i pamiątkami jednak i wszystko było pięknie do czasu, gdy sprzedający zaczęli palić śmieci robiąc zadymę na całą świątynię i dżunglę
:(
Wracamy pod górę po schodach. Szybki rzut oka na mapę i widzimy, że mamy dość blisko do wulkanu Batur. Nasz cel to jezioro leżące u jego podnóży. Niewielki kawałek na mapie okazuje się wcale nie taki mały. Jedziemy jakieś 40 minut. Jest dość pochmurno i modlimy się aby nie spotkał nas deszcz. Po drodze można przyjrzeć jak żyje przeciętny Balijczyk - czyli dość skromnie. Jest to smutny widok gdy widzimy ledwo trzymające się domy zrobione praktycznie odpadków blach i tym podobnych materiałów. Po drodze nie widać żadnych turystów, istna prowincja. Zatrzymujemy się przy straganie aby spróbować tutejszych owoców - wybór padł na "Dragon fruit" oraz "mangostan" i szczególnie ten drugi bardzo przypadł nam do gustu. Najlepszy owoc jaki próbowałem do tej pory!
Niebo w końcu się przejaśnia a my docieramy do dość ciekawego punktu widokowego skąd jak na dłoni mamy przed sobą wulkan Batur. Niestety Agung w tym momencie jest za chmurami i nie jest nam dane zerknąć na najwyższy Balijski szczyt.
Nad jezioro nie docieramy z uwagi na to, że do Ubud mieliśmy jeszcze 1,5godziny jazdy i zaczynało być dość późno. Do hotelu dojeżdżamy już po zmroku. Przejechaliśmy na skuterze prawie 80km. Następnego dnia czekało nas prawie 2x tyle...
cdn...Bilety kupowaliśmy pod koniec Czerwca... kosztowały z tego co pamiętam 2970zł/osoba... w tym okresie tańszy był Qatar lecz z uwagi na słyszane historie nt blokowania przestrzeni powietrznych itp dla tej linii uznaliśmy, że Fly Emirates będzie lepszym wyborem.
Jeżeli natomiast jesteś elastyczny co do wyjazdu to warto czatować na czartery z TUI/Rainbow'a. Myśmy spotkali parę, która przyleciała Rainbow'em bezpośrednio z Warszawy i płacili 2400zł/osoba.Nawet był ostatnio za 799zł... tylko z dnia na dzień... U nas niestety nie ma możliwości tak planować dwu-tygodniowego wyjazdu z uwagi na pracę.Dzień 6 (7.09.2017)
Wstajemy wcześnie, jemy śniadanie i w nawigację wbijamy "Sekumpul waterfall" - prawie 65km w jedną stronę. Nie ma że boli, wsiadamy na skuter i w drogę. Pogoda jest piękna. Pierwsze kilkanaście kilometrów jest dość męczące gdyż ruch jest spory a ulice zbyt ciasne
;). Jak już wyjeżdżamy na główniejsze drogi jest lepiej - wyciskamy ponad 80km/h na prostych
:lol: . Robimy sobie jedną przerwę wjeżdżając na przełęcz skąd na horyzoncie widać Agung:
Na punkcie widokowym można również sobie zrobić zdjęcie z kilkoma ciekawymi zwierzątkami:
Jedziemy dalej. Wspinamy się na przełęcz mijając co chwilę małpy siedzące na drogowych barierkach czekających tylko aż ktoś im coś rzuci. Jest też kilka zatoczek gdzie można się zatrzymać, kupić w "okazyjnej" cenie banany i je pokarmić.
Ostatnie kilka kilometrów to przepiękna wąska, kręta droga przez górzysty teren pełny palm. Cieszymy się nią i widokami jednak na jednym z zakrętów wpadamy na piasek i wypadamy z drogi. Na całe szczęście ucierpiał jedynie sandał żony: urwany pasek. Szybka zamiana na japonki i lecimy dalej.
Na końcu drogi jest parking gdzie wita nas kilku przewodników przedstawiając koszt wstępu oraz jego różne warianty. Ceny od 175 tys/osoba do prawie 300tys. Wybieramy najtańszą opcję nie zwracając uwagi nawet na to co jest w tych droższych.
Trochę jesteśmy poirytowani, że musimy brać przewodnika ale podobno "inaczej nie da rady". Przypadł nam człowiek o imieniu Cawis i chyba dobrze trafiliśmy bo była to najfajniejsza osoba poznana na Bali. Nosił nam wszystkie rzeczy (mimo, że z początku nie chciałem - odparł, że my tu jesteśmy gośćmi i oni mają o nas dbać a my mamy się cieszyć widokami). Bardzo fajnie opowiadał o wodospadach, pokazywał różne ciekawe miejsca po drodze, zrobił nam mnóstwo fajnych zdjęć, wszedł z nami się kąpać pod wodospadem. Porozmawialiśmy sobie też dużo o życiu i rzeczywistości życia na Bali.
Na miejscu zwiedziliśmy dwa wodospady:
1.Sekunpul, który według miejscowych nazywa się "Grombong" - podobno ma on 100m wysokości. 2.Fiji, też bardzo wysoki - właśnie jest to kilka wodospadów obok siebie. Tam też pływaliśmy.
Oba robią ogromne wrażenie. Mimo, tego, że można pod nimi pływać to nie da się ustać pod spadającą wodą dłużej niż 2-3 sekundy. Człowiek ma wrażenie jakby biczem dostawał po plecach. Myślę, że miejsce konieczne do odwiedzenia na wyspie.
Zwiedzanie zabiera nam sporo czasu. Podczas drogi powrotnej i wspinania się po setkach schodów w mega upale o których nie pisałem wcześniej: Wycieczkę zaczyna się na szczycie wodospadu i trzeba zejść na dół a potem oczywiście wrócić
;). Nasz przewodnik proponuje, że jako gratis zabierze nas na wodną zjeżdżalnię. Ta atrakcja jest dla turystów, którzy wykupili najdroższy pakiet na wejściu. Do końca nie wiemy czego się spodziewać i czujemy lekką niepewność jak wspomina, że trzeba tam używać kasków
:shock: . Koniec końców mówię, że jedziemy i najwyżej nie skorzystamy. Niepewność bierze górę, jak Cawis prosi aby moja żona jechała z nim na jego motorze a ja za nimi bo jest trochę "dangerous". No nic, jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Jedziemy kilkanaście minut drogą, która ma szerokość płytki chodnikowej. Przepiękne widoki, góry, błękit nieba, zieleń palm i tarasy ryżowe, mostki nad potokami - coś cudownego. Facet miał jednak rację, momentami jedzie się tuż przy kilkunastu metrowej przepaści. Dodatkowo są bardzo strome podjazdy i zjazdy gdzie nasz skuter nie wciągnął by dwóch osób na pewno.
Dojeżdżamy na miejsce i znajdujemy się nad górskim potokiem spływającym ostro w dół po skałach. Woda szumi i buzuje i jak się dowiadujemy: To jest właśnie ta zjeżdżalnia
:o . Na miejscu jest gość, który z opon ze skuterów zrobił takie jakby "poddupniki". Kaski też są ale ponoć niepotrzebne
;). Startuje się z półki skalnej, prostujemy nogi i lecimy na dół. Mega zabawa! Polecam każdemu!
Miejscowi jeżdżą tak:
:D
Po kilku zjazdach zbieramy się do powrotu, żegnamy się z Cawisem i ruszamy w kierunku Ubud mając w planie przystanek w świątyni Pura Ulun Danu Beratan. Dojeżdżamy na miejsce, świątynia umieszczona na wodzie jest bardzo fajna ale brakuje tutaj "tego czegoś". Całe otoczenie wygląda jak plac zabaw dla dzieci. Dodatkowo byliśmy tam chyba jedynymi ludźmi w sarongach. Brak całej tej duchowości, którą widać w innych tego typu miejscach. Robimy kilka zdjęć i wracamy na skuter. Do Ubud docieramy już po zmroku - był to bardzo owocny dzień lecz czujemy spore zmęczenie (tego dnia przejechaliśmy na skuterze ponad 150km).
Wieczorem po kolacji niestety nie czuję się zbyt dobrze. Boli mnie żołądek i prawdopodobnie mam gorączkę... to będzie dłuuuga noc...
cdn.Dzień 7 (8.09.2017)
W nocy okropnie się męczyłem... Nie będę się specjalnie rozpisywał co mi było. W każdym razie więcej czasu chyba spędziłem w toalecie niż w łóżku.
Tego dnia mieliśmy jechać na którąś z Balijskich plaż, jednak rano nie czułem się na siłach aby jechać kilkadziesiąt km skuterem jazdy skuterem. Byliśmy zmuszeni zostać na miejscu, poleżeliśmy przy basenie i pochodziliśmy po Ubud i kupiliśmy bilety na fastboat na Gili Islands wraz otwartym biletem powrotnym z Lomboku (+shuttle bus).
Czekał nas ostatnio nocleg w Ubud.
-- 02 Gru 2017 18:39 --
Po dość długiej przerwie kontynuacja wątku...
Dzień 8 (9.09.2017r)
o 7 rano czekał już na nas bus pod hotelem. Po zebraniu reszty klientów udaliśmy się do portu Padangbai. o 10:30 mieliśmy wypłynąć Fastboat'em w stronę wysp Gili. Wypłynęliśmy o czasie. Błędem było jednak usadowienie się na dolnym pokładzie - ogromna duchota, wysokie fale, pozamykane okna - widać było po kolorach twarzy, że co niektórzy ciężko to znosili
;)
po około 1h30minutach dopłynęliśmy do Gili Trawangan. Ciekawostką jest to, że nie ma tam żadnej przystani, łódź podpływa po prostu na plażę najbliżej jak się da i wyskakujemy prosto na mięciutki piasek
:).
Na plaży na Gili trawangan panuje straszny chaos. Setki turystów i do tego drugie tyle miejscowych - każdy chce ci coś sprzedać. Myśmy musieli przedostać się na Gili Meno, chętnych do takiej usługi nie brakowało - aczkolwiek ceny zwalały z nóg - od 250 do 350 tys za przewóz dwóch osób na sąsiednią wyspę. Po kilkunastu minutach udało się jednak znaleźć transport za 150 tys za naszą dwójkę. Zabrała nas grupa, która akurat płynęła na snorkeling. Wyrzucili nas na plaży na zachodniej stronie wyspy i powiedzieli, że nasz nocleg jest 5 minut drogi na prawo
;). Pierwsze wrażenie było średnie gdyż Gili Meno od strony zachodniej wygląda dość słabo. Jest tam jedna piaszczysta ścieżka w gąszczu roślin i opuszczonych zdezelowanych barów. Po około 20 minutach w końcu trafiamy na nasz nocleg, który ulokowany jest przy samej plaży na południowym wschodzie wyspy. Całe szczęście ta strona wygląda o niebo lepiej niż miejsce, w którym wyrzucili nas z łodzi. Po wypełnieniu kwitów dostajemy klucz do naszego domku:
Szybko się ogarnęliśmy i poszliśmy na plażę:
Resztę dnia spędzamy na snorkelowaniu i leniuchowaniu na plaży. Wieczorem idziemy zwiedzić resztę wyspy oraz udajemy się na kolację. Niedaleko naszego domku jest "centrum" wyspy gdzie znajdziemy spory sklep samoobsługowy, kilka knajpek, bankomat oraz lekarza.
cdn
-- 02 Gru 2017 19:19 --
Dzień 9 oraz 10 (10-11.09.2017r)
Pierwszy pełny dzień spędziliśmy na plaży oraz w wodzie podziwiając rafy koralowe rozciągające się przy wschodnim brzegu. Udało nam się również spełnić jedno z naszych marzeń - spotkanie żółwia morskiego. Poszliśmy na plaże znajdującą się na północno wschodniej części wyspy. Jest tu sporo koralowców a i morze jest płytkie. Nie chciało się wychodzić z wody. Pierwszego żółwia spotkaliśmy bardzo blisko brzegu. Nie był zbyt duży (na oko 50-60cm długości). Nic nie robił sobie z naszej obecności. Można było do niego podpływać dosłownie na wyciągnięcie ręki. Drugiego spotkaliśmy już nieco dalej od brzegu, ten był większy (około 1m długości).
Drugiego dnia wybraliśmy się na zorganizowaną wycieczkę snorkelingową łodzią ze szklanym dnem, która trwała około 3 godzin. Odwiedziliśmy 4 miejsca oglądając wiele żółwi morskich oraz ciekawych raf koralowych z niezliczoną ilością ryb. Przy okazji poznaliśmy miłą parę polaków z Warszawy.
Z "podwodnego świata" nie wrzucam zdjęć gdyż mam same filmiki z kamery. Więcej będzie widać na filmie, który wrzucę tutaj po skończeniu relacji.
Popołudnia i wieczory spędzaliśmy zwiedzając wyspę, którą można przejść wokoło w czasie mniej więcej 2 godzin. Na samej wyspie panuje cisza i spokój. Plaże są puste i nie ma natłoku turystów. Jedyny minus jak dla nas to niestety - wyspa jest dość brudna i zaniedbana. Plaże same w sobie są dość czyste lecz wystarczy wejść kilka metrów wgłąb wyspy i od razu pełno śmieci aż razi w oczy. Jest to dość przykry widok - tym bardziej, że wyspa jest bardzo mała i niewielkim nakładem pracy mogła by lśnić.
cdn.Dzień 11 (12.09.2017r)
Tego dnia przyszło nam pożegnać się z tym pięknym miejscem i przedostać się do Kuty Lombok. Jako środek transportu wybraliśmy transport miejski w cenie (jeśli dobrze pamiętam 14 tys rupii za osobę. Pani w okienku zaproponowała nam, że może nam sprzedać od razu shuttle bus do Kuty Lombok i całość będzie kosztować 300 tys. Zdecydowaliśmy się na ten wariant i zgodnie ze wskazówkami stawiliśmy się o 11:30 w "porcie"
;). Nasz transport miał wyruszyć o 12:00 ale jak się później okazało musieliśmy czekać aż uzbiera się 35 osób - tyle "pojemności" ma łódź. Wyruszyliśmy dopiero około 14:00. Przyznam, że miejskie łodzie są w dość słabej kondycji i przez 30 minut "rejsu" tylko patrzyłem jak się mocno przechylamy oraz ile wody zbiera się na dnie tej łajby
;). W końcu docieramy na Lombok i zgodnie ze wskazówkami idziemy 200m dalej do naszego biura, skąd ma wyruszać nasz transport. Na miejscu kazano nam poczekać i po kilkunastu minutach pakujemy się z czwórką wesołych francuzów do mini-VAN'a. Nie muszę chyba mówić jak wygląda taki mini van z 7 osobami na pokładzie i 7 ogromnymi plecakami. Przejazd do Kuty trwał około 2 godzin i jest dość męczący przez ciasnotę panującą w aucie. Nasz kierowca podwozi nas prawie pod adres gdzie mieliśmy nocleg, żegnamy francuzów i odbieramy klucze do naszego bungalowa w "Puri Rinjani Bugalows" (http://www.booking.com/Share-Q7rarP - śmiało możemy gorąco polecić ten nocleg).
Mocno zmęczeni bierzemy szybki prysznic i idziemy zwiedzać miasto i coś zjeść. Kuta nie zrobiła na nas wrażenia, początkowo byliśmy nią mocno rozczarowani. Przerażał nas brud i bałagan jaki tam panował. Nie mogliśmy się odnaleźć w tym miejscu. Staraliśmy się jednak źle nie nastawiać i być dobrej myśli - tym bardziej, że na wyspie bardziej interesowały nas pobliskie plaże niż samo miasto. Po krótkim spacerze znajdujemy ciekawy lokal i zjadamy kolację. Wracając pytamy w recepcji o możliwość wynajęcia skutera z czym jak się okazuje nie ma żadnego problemu. Mocno zmęczeni idziemy spać.
Super, czekam na więcej! Przymierzamy się do Indonezji w przyszłym roku też w jakimś wrześniowym terminie. W ogóle na DXB byliśmy tego samego dnia
:D Lecieliśmy z KTW na DWC, a potem z DXB.
cypel napisał:Jechać do Indonezji i pójść do zoo to jakieś kuriozumTo twoja ocena, my lubimy takie miejsca. Nie mieliśmy tego w planach lecz było po drodze z bird parku do świątyni więc o nie zahaczyliśmy.
Bilety kupowaliśmy pod koniec Czerwca... kosztowały z tego co pamiętam 2970zł/osoba... w tym okresie tańszy był Qatar lecz z uwagi na słyszane historie nt blokowania przestrzeni powietrznych itp dla tej linii uznaliśmy, że Fly Emirates będzie lepszym wyborem. Jeżeli natomiast jesteś elastyczny co do wyjazdu to warto czatować na czartery z TUI/Rainbow'a. Myśmy spotkali parę, która przyleciała Rainbow'em bezpośrednio z Warszawy i płacili 2400zł/osoba.
Z tymi cywatami i kawą należy uważać.pewnie standardowo trafiliście na pokazową plantację z degustacją kopi luwak i 1-2 "pokazowe zwierzątka" w klatkach z info, że reszta albo wesoło posrywa między drzewami, albo śpi.Rzeczywistość jest niestety najczęściej taka, że cywety są trzymane w jakimś gospodarczym budynku i pędzone niczym kaczki czy świnie, a ich dieta składa się tylko i wyłącznie z samych ziarenek kawy, żeby miały jej jak największy "przemiał". Na wolności cywety mają bogatszą dietę i przez warunki w jakich są trzymane na takich fermach zdychają bardzo młodo.Nie przyjmujcie tego pliz jako hejtu, bo sam 2 tygodnie po Was dałem się wrobić w takie testowanie kawy i pokazową plantację, a doczytałem wszystko dopiero po powrocie i pozostał jedynie gruby moralniak...
:(Ale może kolejni odwiedzający Bali, nie popełnią przynajmniej tych samych błędów.
Czytam relację i mam taka refleksję... apeluję do podróżników, szczególnie tych forumowych o więcej refleksji."my lubimy takie miejsca" Tak bezmyślnie korzystamy z wszystkich "żywych atrakcji" dla turystów: zoo, parki, zwierzaki na farmach, do zdjęć. Te miejsca to udręka dla zwierząt, one są tylko po to żebyśmy dawali zarobić ich "oprawcom". Nie korzystajmy z nich tak ochoczo, pomyślmy, dzięki za głos marcino123. Świata nie zmienimy ale...
Tylko trzeba uswiadomic sobie ze są na swiecie miejsca gdzie zwierzęta są faktycznie traktowane jak wieki temu. Byc moze warto zrobic osobny temat z "atrakcjami" nie wartymi odwiedzenia ze wzgledu na ogromny komerjalizm lub brak poszanowania zwierzat i przyrody.Mozna tez odwrotnie. Wypisywac miejsca gdzie faktycznie pokazywane jest cos z poszanowaniem przyrody i zwierzat.Ja sie nie dziwie turystom ktorzy przez miejscowych naganiaczy zostali nabrani na sztuczny pokaz. Wysłane z telefonu przy użyciu Tapatalka
Widzę, że jesteśmy bardzo oryginalni
:lol: Czytam Twoja relację i mam jakieś deja vu, niektóre dni niemal punkt po punkcie to samo, co właśnie sama od kilku dni wrzucam na forum
:lol: Chyba następną podróż muszę odbyć w kosmos, żeby się nieco bardziej wyróżnić
:)))
Kolejnym przystankiem były Grobowce królów czyli świątynia "Gunung Kawi". Żeby się do nich dostać trzeba zejść po kilkuset schodach. Są to ogromne grobowce wykute w skałach, oczywiście jest tam też ogromna świątynia gdzie akurat mogliśmy zobaczyć jak miejscowi przynoszą dary. Kilogramy jedzenia, roślin i oczywiście kadzidła. Zaangażowanie Balijczyków w hinduizm jest ogromne. Widok kobiet niosących na głowach ogromne i ciężkie kosze z darami robi wrażenie.
Przy świątyni stoją również stragany z jedzeniem i pamiątkami jednak i wszystko było pięknie do czasu, gdy sprzedający zaczęli palić śmieci robiąc zadymę na całą świątynię i dżunglę :(
Wracamy pod górę po schodach. Szybki rzut oka na mapę i widzimy, że mamy dość blisko do wulkanu Batur. Nasz cel to jezioro leżące u jego podnóży. Niewielki kawałek na mapie okazuje się wcale nie taki mały. Jedziemy jakieś 40 minut. Jest dość pochmurno i modlimy się aby nie spotkał nas deszcz. Po drodze można przyjrzeć jak żyje przeciętny Balijczyk - czyli dość skromnie. Jest to smutny widok gdy widzimy ledwo trzymające się domy zrobione praktycznie odpadków blach i tym podobnych materiałów. Po drodze nie widać żadnych turystów, istna prowincja. Zatrzymujemy się przy straganie aby spróbować tutejszych owoców - wybór padł na "Dragon fruit" oraz "mangostan" i szczególnie ten drugi bardzo przypadł nam do gustu. Najlepszy owoc jaki próbowałem do tej pory!
Niebo w końcu się przejaśnia a my docieramy do dość ciekawego punktu widokowego skąd jak na dłoni mamy przed sobą wulkan Batur. Niestety Agung w tym momencie jest za chmurami i nie jest nam dane zerknąć na najwyższy Balijski szczyt.
Nad jezioro nie docieramy z uwagi na to, że do Ubud mieliśmy jeszcze 1,5godziny jazdy i zaczynało być dość późno. Do hotelu dojeżdżamy już po zmroku. Przejechaliśmy na skuterze prawie 80km. Następnego dnia czekało nas prawie 2x tyle...
cdn...Bilety kupowaliśmy pod koniec Czerwca... kosztowały z tego co pamiętam 2970zł/osoba... w tym okresie tańszy był Qatar lecz z uwagi na słyszane historie nt blokowania przestrzeni powietrznych itp dla tej linii uznaliśmy, że Fly Emirates będzie lepszym wyborem.
Jeżeli natomiast jesteś elastyczny co do wyjazdu to warto czatować na czartery z TUI/Rainbow'a. Myśmy spotkali parę, która przyleciała Rainbow'em bezpośrednio z Warszawy i płacili 2400zł/osoba.Nawet był ostatnio za 799zł... tylko z dnia na dzień... U nas niestety nie ma możliwości tak planować dwu-tygodniowego wyjazdu z uwagi na pracę.Dzień 6 (7.09.2017)
Wstajemy wcześnie, jemy śniadanie i w nawigację wbijamy "Sekumpul waterfall" - prawie 65km w jedną stronę. Nie ma że boli, wsiadamy na skuter i w drogę. Pogoda jest piękna. Pierwsze kilkanaście kilometrów jest dość męczące gdyż ruch jest spory a ulice zbyt ciasne ;). Jak już wyjeżdżamy na główniejsze drogi jest lepiej - wyciskamy ponad 80km/h na prostych :lol: . Robimy sobie jedną przerwę wjeżdżając na przełęcz skąd na horyzoncie widać Agung:
Na punkcie widokowym można również sobie zrobić zdjęcie z kilkoma ciekawymi zwierzątkami:
Jedziemy dalej. Wspinamy się na przełęcz mijając co chwilę małpy siedzące na drogowych barierkach czekających tylko aż ktoś im coś rzuci. Jest też kilka zatoczek gdzie można się zatrzymać, kupić w "okazyjnej" cenie banany i je pokarmić.
Ostatnie kilka kilometrów to przepiękna wąska, kręta droga przez górzysty teren pełny palm. Cieszymy się nią i widokami jednak na jednym z zakrętów wpadamy na piasek i wypadamy z drogi. Na całe szczęście ucierpiał jedynie sandał żony: urwany pasek. Szybka zamiana na japonki i lecimy dalej.
Na końcu drogi jest parking gdzie wita nas kilku przewodników przedstawiając koszt wstępu oraz jego różne warianty. Ceny od 175 tys/osoba do prawie 300tys. Wybieramy najtańszą opcję nie zwracając uwagi nawet na to co jest w tych droższych.
Trochę jesteśmy poirytowani, że musimy brać przewodnika ale podobno "inaczej nie da rady". Przypadł nam człowiek o imieniu Cawis i chyba dobrze trafiliśmy bo była to najfajniejsza osoba poznana na Bali. Nosił nam wszystkie rzeczy (mimo, że z początku nie chciałem - odparł, że my tu jesteśmy gośćmi i oni mają o nas dbać a my mamy się cieszyć widokami). Bardzo fajnie opowiadał o wodospadach, pokazywał różne ciekawe miejsca po drodze, zrobił nam mnóstwo fajnych zdjęć, wszedł z nami się kąpać pod wodospadem. Porozmawialiśmy sobie też dużo o życiu i rzeczywistości życia na Bali.
Na miejscu zwiedziliśmy dwa wodospady:
1.Sekunpul, który według miejscowych nazywa się "Grombong" - podobno ma on 100m wysokości.
2.Fiji, też bardzo wysoki - właśnie jest to kilka wodospadów obok siebie. Tam też pływaliśmy.
Oba robią ogromne wrażenie. Mimo, tego, że można pod nimi pływać to nie da się ustać pod spadającą wodą dłużej niż 2-3 sekundy. Człowiek ma wrażenie jakby biczem dostawał po plecach. Myślę, że miejsce konieczne do odwiedzenia na wyspie.
Zwiedzanie zabiera nam sporo czasu. Podczas drogi powrotnej i wspinania się po setkach schodów w mega upale o których nie pisałem wcześniej: Wycieczkę zaczyna się na szczycie wodospadu i trzeba zejść na dół a potem oczywiście wrócić ;). Nasz przewodnik proponuje, że jako gratis zabierze nas na wodną zjeżdżalnię. Ta atrakcja jest dla turystów, którzy wykupili najdroższy pakiet na wejściu. Do końca nie wiemy czego się spodziewać i czujemy lekką niepewność jak wspomina, że trzeba tam używać kasków :shock: . Koniec końców mówię, że jedziemy i najwyżej nie skorzystamy. Niepewność bierze górę, jak Cawis prosi aby moja żona jechała z nim na jego motorze a ja za nimi bo jest trochę "dangerous". No nic, jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Jedziemy kilkanaście minut drogą, która ma szerokość płytki chodnikowej. Przepiękne widoki, góry, błękit nieba, zieleń palm i tarasy ryżowe, mostki nad potokami - coś cudownego. Facet miał jednak rację, momentami jedzie się tuż przy kilkunastu metrowej przepaści. Dodatkowo są bardzo strome podjazdy i zjazdy gdzie nasz skuter nie wciągnął by dwóch osób na pewno.
Dojeżdżamy na miejsce i znajdujemy się nad górskim potokiem spływającym ostro w dół po skałach. Woda szumi i buzuje i jak się dowiadujemy: To jest właśnie ta zjeżdżalnia :o . Na miejscu jest gość, który z opon ze skuterów zrobił takie jakby "poddupniki". Kaski też są ale ponoć niepotrzebne ;). Startuje się z półki skalnej, prostujemy nogi i lecimy na dół. Mega zabawa! Polecam każdemu!
Miejscowi jeżdżą tak: :D
Po kilku zjazdach zbieramy się do powrotu, żegnamy się z Cawisem i ruszamy w kierunku Ubud mając w planie przystanek w świątyni Pura Ulun Danu Beratan. Dojeżdżamy na miejsce, świątynia umieszczona na wodzie jest bardzo fajna ale brakuje tutaj "tego czegoś". Całe otoczenie wygląda jak plac zabaw dla dzieci. Dodatkowo byliśmy tam chyba jedynymi ludźmi w sarongach. Brak całej tej duchowości, którą widać w innych tego typu miejscach. Robimy kilka zdjęć i wracamy na skuter. Do Ubud docieramy już po zmroku - był to bardzo owocny dzień lecz czujemy spore zmęczenie (tego dnia przejechaliśmy na skuterze ponad 150km).
Wieczorem po kolacji niestety nie czuję się zbyt dobrze. Boli mnie żołądek i prawdopodobnie mam gorączkę... to będzie dłuuuga noc...
cdn.Dzień 7 (8.09.2017)
W nocy okropnie się męczyłem... Nie będę się specjalnie rozpisywał co mi było. W każdym razie więcej czasu chyba spędziłem w toalecie niż w łóżku.
Tego dnia mieliśmy jechać na którąś z Balijskich plaż, jednak rano nie czułem się na siłach aby jechać kilkadziesiąt km skuterem jazdy skuterem. Byliśmy zmuszeni zostać na miejscu, poleżeliśmy przy basenie i pochodziliśmy po Ubud i kupiliśmy bilety na fastboat na Gili Islands wraz otwartym biletem powrotnym z Lomboku (+shuttle bus).
Czekał nas ostatnio nocleg w Ubud.
-- 02 Gru 2017 18:39 --
Po dość długiej przerwie kontynuacja wątku...
Dzień 8 (9.09.2017r)
o 7 rano czekał już na nas bus pod hotelem. Po zebraniu reszty klientów udaliśmy się do portu Padangbai. o 10:30 mieliśmy wypłynąć Fastboat'em w stronę wysp Gili. Wypłynęliśmy o czasie. Błędem było jednak usadowienie się na dolnym pokładzie - ogromna duchota, wysokie fale, pozamykane okna - widać było po kolorach twarzy, że co niektórzy ciężko to znosili ;)
po około 1h30minutach dopłynęliśmy do Gili Trawangan. Ciekawostką jest to, że nie ma tam żadnej przystani, łódź podpływa po prostu na plażę najbliżej jak się da i wyskakujemy prosto na mięciutki piasek :).
Na plaży na Gili trawangan panuje straszny chaos. Setki turystów i do tego drugie tyle miejscowych - każdy chce ci coś sprzedać. Myśmy musieli przedostać się na Gili Meno, chętnych do takiej usługi nie brakowało - aczkolwiek ceny zwalały z nóg - od 250 do 350 tys za przewóz dwóch osób na sąsiednią wyspę. Po kilkunastu minutach udało się jednak znaleźć transport za 150 tys za naszą dwójkę.
Zabrała nas grupa, która akurat płynęła na snorkeling. Wyrzucili nas na plaży na zachodniej stronie wyspy i powiedzieli, że nasz nocleg jest 5 minut drogi na prawo ;). Pierwsze wrażenie było średnie gdyż Gili Meno od strony zachodniej wygląda dość słabo. Jest tam jedna piaszczysta ścieżka w gąszczu roślin i opuszczonych zdezelowanych barów. Po około 20 minutach w końcu trafiamy na nasz nocleg, który ulokowany jest przy samej plaży na południowym wschodzie wyspy. Całe szczęście ta strona wygląda o niebo lepiej niż miejsce, w którym wyrzucili nas z łodzi.
Po wypełnieniu kwitów dostajemy klucz do naszego domku:
Szybko się ogarnęliśmy i poszliśmy na plażę:
Resztę dnia spędzamy na snorkelowaniu i leniuchowaniu na plaży. Wieczorem idziemy zwiedzić resztę wyspy oraz udajemy się na kolację. Niedaleko naszego domku jest "centrum" wyspy gdzie znajdziemy spory sklep samoobsługowy, kilka knajpek, bankomat oraz lekarza.
cdn
-- 02 Gru 2017 19:19 --
Dzień 9 oraz 10
(10-11.09.2017r)
Pierwszy pełny dzień spędziliśmy na plaży oraz w wodzie podziwiając rafy koralowe rozciągające się przy wschodnim brzegu. Udało nam się również spełnić jedno z naszych marzeń - spotkanie żółwia morskiego. Poszliśmy na plaże znajdującą się na północno wschodniej części wyspy. Jest tu sporo koralowców a i morze jest płytkie. Nie chciało się wychodzić z wody. Pierwszego żółwia spotkaliśmy bardzo blisko brzegu. Nie był zbyt duży (na oko 50-60cm długości). Nic nie robił sobie z naszej obecności. Można było do niego podpływać dosłownie na wyciągnięcie ręki. Drugiego spotkaliśmy już nieco dalej od brzegu, ten był większy (około 1m długości).
Drugiego dnia wybraliśmy się na zorganizowaną wycieczkę snorkelingową łodzią ze szklanym dnem, która trwała około 3 godzin. Odwiedziliśmy 4 miejsca oglądając wiele żółwi morskich oraz ciekawych raf koralowych z niezliczoną ilością ryb. Przy okazji poznaliśmy miłą parę polaków z Warszawy.
Z "podwodnego świata" nie wrzucam zdjęć gdyż mam same filmiki z kamery. Więcej będzie widać na filmie, który wrzucę tutaj po skończeniu relacji.
Popołudnia i wieczory spędzaliśmy zwiedzając wyspę, którą można przejść wokoło w czasie mniej więcej 2 godzin. Na samej wyspie panuje cisza i spokój. Plaże są puste i nie ma natłoku turystów. Jedyny minus jak dla nas to niestety - wyspa jest dość brudna i zaniedbana. Plaże same w sobie są dość czyste lecz wystarczy wejść kilka metrów wgłąb wyspy i od razu pełno śmieci aż razi w oczy. Jest to dość przykry widok - tym bardziej, że wyspa jest bardzo mała i niewielkim nakładem pracy mogła by lśnić.
cdn.Dzień 11
(12.09.2017r)
Tego dnia przyszło nam pożegnać się z tym pięknym miejscem i przedostać się do Kuty Lombok. Jako środek transportu wybraliśmy transport miejski w cenie (jeśli dobrze pamiętam 14 tys rupii za osobę. Pani w okienku zaproponowała nam, że może nam sprzedać od razu shuttle bus do Kuty Lombok i całość będzie kosztować 300 tys. Zdecydowaliśmy się na ten wariant i zgodnie ze wskazówkami stawiliśmy się o 11:30 w "porcie" ;). Nasz transport miał wyruszyć o 12:00 ale jak się później okazało musieliśmy czekać aż uzbiera się 35 osób - tyle "pojemności" ma łódź. Wyruszyliśmy dopiero około 14:00. Przyznam, że miejskie łodzie są w dość słabej kondycji i przez 30 minut "rejsu" tylko patrzyłem jak się mocno przechylamy oraz ile wody zbiera się na dnie tej łajby ;). W końcu docieramy na Lombok i zgodnie ze wskazówkami idziemy 200m dalej do naszego biura, skąd ma wyruszać nasz transport. Na miejscu kazano nam poczekać i po kilkunastu minutach pakujemy się z czwórką wesołych francuzów do mini-VAN'a. Nie muszę chyba mówić jak wygląda taki mini van z 7 osobami na pokładzie i 7 ogromnymi plecakami. Przejazd do Kuty trwał około 2 godzin i jest dość męczący przez ciasnotę panującą w aucie. Nasz kierowca podwozi nas prawie pod adres gdzie mieliśmy nocleg, żegnamy francuzów i odbieramy klucze do naszego bungalowa w "Puri Rinjani Bugalows" (http://www.booking.com/Share-Q7rarP - śmiało możemy gorąco polecić ten nocleg).
Mocno zmęczeni bierzemy szybki prysznic i idziemy zwiedzać miasto i coś zjeść. Kuta nie zrobiła na nas wrażenia, początkowo byliśmy nią mocno rozczarowani. Przerażał nas brud i bałagan jaki tam panował. Nie mogliśmy się odnaleźć w tym miejscu. Staraliśmy się jednak źle nie nastawiać i być dobrej myśli - tym bardziej, że na wyspie bardziej interesowały nas pobliskie plaże niż samo miasto. Po krótkim spacerze znajdujemy ciekawy lokal i zjadamy kolację. Wracając pytamy w recepcji o możliwość wynajęcia skutera z czym jak się okazuje nie ma żadnego problemu. Mocno zmęczeni idziemy spać.