+2
Kravkrk 11 listopada 2017 21:39
Wstęp

Dlaczego Izrael ? W sumie zadecydował przypadek. W lutym tego roku przyszła na świat moja córeczka Maja. Żona nie za bardzo miała (i na razie to podtrzymuje) ochotę na podróże dłuższe niż 300 km autem, więc rodzinnie zostaje nam podróżowanie po Polsce. Ja już od jakiegoś czasu nie mogłem usiedzieć w miejscu, nosiło mnie okropnie żeby gdzieś polecieć, ale byłem każdorazowo skutecznie sprowadzany na ziemię. I teraz tak sobię myśle, że to chyba dobrze. Wprawdzie czytałem już niejedną relację z podróży z na prawdę małymi dzieciaczkami i jeśli obie strony się na to zgadzają to świetnie, ja przyklaskuję. Jeśli chociaż jedna strona oponuje to na prawdę nie ma to większego sensu. Żona powoli nabiera ochoty na wyjazd, córka troszkę podrośnie i w przyszłym roku ruszamy na Maltę (nie ma wyjścia, już klepnąłem bilety :D)
Tymczasem zawarliśmy taki układ, że jak miałbym ochotę i kumpli chętnych na jakiś niedługi wypad to ona jest "na tak". Jakie były tego konsekwencje - o tym za chwilę ;)

Pod koniec maja nasz narodowy przewoźnik uraczył nas mega tanimi lotami z regionów do Tel Aviwu. Z Wrocławia, Lublina, Poznania a także z Warszawy do stolicy Izraela można było polecieć za na prawdę śmieszne pieniądze.
I to było to. Nie wahałem się ani chwili i w ciągu kilku sekund nabyłem bilety w zawrotnej cenie 38 zł RT. Początkowo zastanawiałem się nad jednodniówką, ale z drugiej strony szkoda było lecieć w tamte rejony na 1 dzień, bo nie wiadomo kiedy się tam mogę następny raz pojawić. Urlopu nie zostało mi już za wiele, więc na zasadzie konsensusu wybrałem opcję 3 dni na miejscu i 2 noclegów przy bardzo korzystnym z tej perspektywy układzie lotów: do TA wcześnie rano, odlot wieczorem.

Skontaktowałem się z moim dobrym kumplem, który też lubi wypady trochę spontaniczne (w rozumieniu - jest dobra promka, lecim !). Długo się nie zastanawiał, mało tego dokooptował jeszcze jednego wspólnego znajomego. Zapowiadało się dobrze - Tel Aviv, 3 dni, męski wypad. Profilaktycznie nie zeznałem jeszcze żonie że jedziemy i przede wszystkim gdzie i skąd ;)
Wybór padł na Lublin, nie bez przyczyny - szybko sobie wymyśliłem, że podczas gdy ja będę w Izraelu, żonę i córkę zawiozę do dziadków do Kielc. Żona nie będzie sama, dziadkowie będą wniebowzięci, ja spokojnijszy o nie - sytuacja "win win".
Mieliśmy już bilety i trochę czasu na ogarnięcie noclegów. Wiedziałem że jest tam drogo, dlatego czekałem na jakiś dobry strzał. I na szczęście się pojawił ze strony Expedii, która po zaaplikowaniu odpowiedniego kodu zcinała kwotę o połowę !
Pozostała kwestia dojazdów do Lublina. W początkowej wersji zakładałem, że pojedziemy autem, zostawimy je w Lublinie i transportem miejskim udamy się na lotnisko (nie znalazłem tańszego parkingu na 3 dni za mniej niż 100 zł więc uznałem że to za drogo). Koledzy jednak przekonali mnie, że warto pojechać busem - raz że upolowaliśmy na polskimbusie bilety po kilka złotych, dwa - każdy mógł napić się piwka co ostatecznie przeważyło szalę ;)

Pozostało najtrudniejsze - poinformować żonę. W końcu zebrałem się w sobie i zaczynam:

"Pamiętasz jak kiedyś rozmawialismy, że jak będę miał ekipe to moglibyśmy gdzieś pojechać na jakiś męski wypad, żeby był "wilk syty i owca cała"
- No pamiętam i co masz coś ?
"No tak tak, widzisz, udało się zmontować ekipę, bilety były prawie za darmoszkę i w listopadzie byśmy polecieli, ok ?
- Mhm, no spoko, tak się umawialiśmy. A gdzie lecicie ?
"No wiesz co, dobra opcja była to wzięliśmy Izrael..."
- Ty chyba zwariowałeś ! Izrael, przecież tam jest wojna !

I tutaj czar prysł :D

Na szczęście udało mi się wytłumaczyć, że nie ma się czego bać, ale profilaktycznie nie wspominałem za często o przygotowaniach ;)

Ten Izrael niby "zrodził się" z przypadku, ale w zasadzie świetnie się złożyło - w Ziemi Świętej mogłem podziękować Bogu za świetny 2017 r., zarówno pod względem zawodowym jak i przede wszystkim za Maję która urodziła się zdrowa i za żonę, że przez ten cały czas była bardzo dzielna.

Wyruszaliśmy w poniedziałek z samego rana. Nigdy nie byłem w Lublinie, koledzy również więc zdecydowaliśmy by oni wyruszyli rano z Krakowa, ja do nich dołączę w Kielcach i pół dnia będziemy mogli spędzić na zwiedzaniu.Moje dziewczyny zostały bezpiecznie odstawione, my dobraliśmy nocleg w hostelu i w ten sposób mogliśmy zacząć operację "Izrael".


Dzień 0 - Lublin

Słowo się rzekło, chłopaki o 9 wyruszyli z Krakowa, ja dołączyłem w Kielcach. Dawno się nie widzieliśmy, więc podróż zleciała bardzo szybko. Przed 15 byliśmy na miejscu.

Nie będę zmyślał, że Lublin mnie oczarował. Jak dotarliśmy na "dworzec" PKS (cudzysłów nieprzypadkowo) to czułem się trochę jak w Krakowie z 15 lat temu gdy jeszcze stał Bar "Smok". Okolica delikatnie mówiąc niezachęcająca. Na szczęście później już było lepiej. Zostawiliśmy bagaże w hostelu i ruszyliśmy w miasto.

Centrum jest skoncentrowane wzdłuż ulicy Krakowskie Przedmieście przechodzącej z jednej strony w Al. Racławickie (tutaj podróż zakończyliśmy na Ogrodzie Saskim), z drugiej strony od Bramy Krakowskiej okoliczne uliczki prowadzą do lubelskiego Zamku. I z tej strony miasto wydaje się już bardziej przyjazne, aczkolwiek mam wrażenie, że jednak czas się tu trochę zatrzymał.

Skupiliśmy się na ścisłym centrum: Zamek lubelski, Plac po Farze, Brama Krakowska, Krakowskie Przedmieście, Plac Litewski i Ogród Saski. Po takiej wycieczce należało nam się miejsce siedzące w jednej z knajp z craftem :). Wylądowaliśmy ostatecznie w "Św. Michał pub regionalny" - bardzo dobry wybór, ponad 20 craftów z kija. "Kranoszwędanie" miało być jednym z naszych celów w Izraelu. Jeszcze nie podejrzewaliśmy, że będą to pierwsze i ostatnie dobre piwka podczas tego wyjazdu i cel pierwotny ulegnie "delikatnej" modyfikacji :D. I tak sobie piwkując, powoli nakreślał nam się plan zdobywania Ziemi Świętej. Nie przesadzaliśmy zbytnio, musieliśmy się wyspać, bo następny dzień miał obfitować w masę atrakcji

Pozostawała jeszcze kwestia zdobycia "ichniejszej" waluty. W Krakowie było ciężko, a jak już w kantorze cokolwiek mieli to po zbójeckim kursie. Zakładałem ,że w Lublinie będzie łatwiej, np. z racji lotów LUZ-TLV.Faktycznie było, ale kurs podobne jak w Krakowie ~117 zł za 100 ILS - zdecydowanie za drogo. Zdecydowałem, że wezmę ze sobą kartę dolarową, plus wymieniłem jeszcze co nieco PLN na USD. I było to dobre rozwiązanie.

Plan zakładał pobudkę o 4 rano, 45 min. później siedzieliśmy już w miejskim autobusie na lotnisko.

CDN@brzemia, dzięki za uwagę, będę miał to na względzie w kolejnych częściach.Dzień 1 – Tel Aviv

Mniej więcej po 30 min podróży linią nr 5 byliśmy na lotnisku. Jest ono bardzo małe także nawet jakbyście chcieli, nie sposób się na nim zgubić ;)

Image

Mieliśmy ok. godzinę do odlotu, lecieliśmy tylko podręcznym bagażem, kart pokładowe wcześniej wydrukowane. Przejście przez security zajęło może 10 min. Nasz Boing 737-400 już czekał.

Image
Godzina wczesno poranna naturalnie skłaniała do snu, tym bardziej, że mieliśmy miejsca w rzędzie awaryjnym. Po 3 godzinach ukazała się nam izraelska ziemia.

Image
Image

Wiele osób na forum pisało o tym, że trzeba się w Izraelu przygotować na specyficzną (z naszego europejskiego widzenia) kontrolę paszportową/bezpieczeństwa. Byłem bardzo ciekawy jak to się u nas rozegra, zachowywaliśmy się spokojnie, bez żadnych podśmiechujek, w paszportach nie mieliśmy „wbitek” państw arabskich, więc teoretycznie nie było się czego bać, ale nigdy nie wiadomo co akurat celnikowi się upatrzy.

Na szczęście poszło gładko. Zostałem zapytany o cel wizyty w Izraelu (tourist, little holiday), jakie miejsca planuję odwiedzić, z kim podróżuję – tutaj na prośbę pani celnik wskazałem z kim przyleciałem. Miałem świeżutki paszport i padło pytanie, czy jest to pierwsza podróż z nim i czy mam przy sobie stary paszport (był nieważny co wskazałem). I to wszystko, na karteczce dostaliśmy niebieską wizę i Welcome to Israel ! Trochę mi ulżyło, bo nastawiony byłem na ostrzejsze trzepanie, a było dużo lepiej niż zakładałem. Natomiast gdybym odbył taką podróż jeszcze raz, nastawiłbym się tak samo.

Wychodząc z Terminala nr3 i skręcając w lewo koło wielkiej Menory dojdziemy do stacji pociągu do centrum Tel Avivu.
Image

Image
W niebieskim automacie zaopatrzymy się w bilety – 1 normalny w jedną stronę (by kupić bilet RT trzeba mieć izraelską RAV-KAV Card) w cenie 13,5 ILS. Mieliśmy w planie tylko podróż z/na lotnisko a różnica w cenie wynosiła 6 ils, więc zbytnio nie zgłębialiśmy tematu ów karty. W części automatów zapłacimy tylko kartą, część przyjmuje też szekle. Widać od razu na nim możliwość zmiany języka na angielski, cały proces zakupu jest bardzo prosty, należy tylko wybrać stacje i rodzaj biletu.

Przy płatności kartą za 3 bilety 40,5 ILS policzyło mi 1 USD – 3,49 szekla także całkiem nieźle, najlepszy jaki widziałem podczas pobytu wynosił 3,52.
Podróż na stację HaShalom trwała ok. 20 min. Jak wspomniałem hotel mieliśmy tuż przy plaży, słońce pięknie prażyło, wiał lekki wietrzyk – taką pogodę to ja rozumiem ! Szybko wskoczyliśmy w krótkie spodenki i sandały i spacerkiem, zaznajamialiśmy się ze stolicą Izraela.

No właśnie, apropos stolicy to jest to ciekawa historia. Konstytucyjną stolicą i siedzibą władz jest Jerozolima, chociaż większość państw nie uznaje suwerenności Izraela nad tym świętym miastem i utrzymuje przedstawicielstwa w Tel-Avivie. Wojska izraelskie zajęły jej część podczas wojny 6-dniowej w 1967 r. a 13 lat później ogłosili zjednoczenie Jerozolimy jako stolicy Państwa Izrael, co zostało skrytykowane przez ONZ. Status międzynarodowy Jerozolimy nadal pozostaje nierozstrzygnięty i jest jednym z zarzewi konfliktu palestyńsko-izraelskiego.

Po dotarciu do hotelu i zameldowaniu my musieliśmy rozwiązać mały konflikt, ponieważ został na przydzielony pokój owszem – 3 osoby ale z jednym pojedynczym i jednym podwójnym łóżkiem co nam się nie spodobało, bo wyraźnie zaznaczyłem w rezerwacji – „3 beds”. „Nasz” pokój dostali rosjanie, co ciekawe dwójka. Próbowaliśmy się z nimi dogadać – mieli dostać nasz większy pokój, z dwoma łóżkami i balkonem, ale ku naszemu zaskoczeniu nie chcieli :shock: Na szczęście dodatkowy materac załatwił sprawę. Nie chciało nam się dłużej dyskutować z obsługą, wyżyję się na nich oceniając hotel po powrocie :D

Bliska odległość morza, chęć poleżenia plackiem i chociaż krotkiego odpoczynku zwyciężyła i wylądowaliśmy na plaży nomen-omen Jerusalem. Wczesne popołudnie upłynęło pod znakiem chill outu.
Image
Image
Image
Image
Image


Przy okazji poszukiwania jadłodajni przeżyliśmy twarde zderzenie z izraelskimi cenami. Mieliśmy świadomość że nie jest tam tanio, ale trochę przekroczyło to nasze wyobrażenie. Po ok. 30 min poszukiwań czegoś poniżej 50 szekli za coś konkretnego stanęło na shawarmie 2 budynki od naszego hotelu :D w cenie 35 ils. I jej jakość i wielkośc zrekompensowały w jakimś stopniu cenę. Pierwszy raz jadłem mięso przyprawiony w taki sposób. Trzykrotnie podczas tego wyjazdu jadłem shawarmę, ta pierwsza była zdecydowanie najlepsza (i najtańsza).

Następnie to co lubimy najbardziej – piwko i spacer po promenadzie. Oczywiście nie mogło być tak kolorowo jak zakładaliśmy bo po wizycie w 3 małych sklepach poddaliśmy się – pragnienie wygrało i nabyliśmy paskudnego Tuborga w zbójeckiej cenie 11,9. Na pocieszenie powiem, że było to najdrosze piwo podczas tego wyjazdu i wymagało odpowiedniej celebracji ;).
Promenada jest całkiem przyjemna, szeroka, podczas pobytu część była w remoncie, także kilka razy roweroryści nas obtrąbili :P

Image
Image


Właśnie ! Trąbienie. W Tel avivie trąbią wszyscy na wszystkich, trąbią nawet jak nic przed autem nie ma, stwierdziliśmy że pewnie coby światło zmienić :D

Celem była Wieża Zegarowa, Port i nieczynna latarnia morska, a stamtąd poszliśmy w górę na Starą Jafę – kiedyś odrębne miasto, dzisiaj dzielnica Tel Avivu, która mnie osobiście bardzo przypadła do gustu, zwłaszcza wieczorem charakterystyczne budynki z białego kamienia dają świetny klimat. Warto się tu przejść na dłuższy spacer.

Image
Image
Image
Image

Image
Image
Image
Image
Image
Image

Mineliśmy też XII-wieczny meczet Mahamoudia

Image

Mieliśmy też oczywiście chętkę na kolejny złocisty napój, ale ceny przy porcie (35-50 szekli) skutecznie wybiły je nam z głowy. W sumie trochę się zgubiliśmy i szliśmy tam gdzie nogi poniosły. Kolejny sklep który odwiedziliśmy uraczył nas już lepszymi cenami – 8,9 ils za jakiegoś ichniejszego dark lagera. Dało się to wypić, miało procenty i o sprawie należy zapomnieć :D

I nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło, bo zupełnym przypadkiem trafiliśmy na izraelskie Eldorado ! Nazwę ją „biedrą z Tel Avivu”. Wreszcie akceptowalne ceny (nie tylko piwa) , ale owoców, art. spożywczych, napojów, ciastek. Zdecydowanie polecam, były tu najniższe ceny z jakimi zetknąłem się w Tel-Avivie i Jerozolimie. Holsteny w 4-paku za 14 ILS choć paskudne, zdobyły nasze serca (i nie tylko :lol:)

Image

W dobrych humorach kontynuowaliśmy wieczorne zwiedzanie. Nie mieliśmy w planach tego wieczora wpadać na Carmel Market. W przewodniku przeczytalem: „trzeba przygotować się na specyfikę miejsca: rynsztok płynący środkiem ciągu pieszego (...)”. Krótka piłka – idziemy tam bo to pewnie jakieś bajdurzenie ! Poza tym Mieliśmy ochotę na falafela.
Image
No cóż...jednak mieli rację. Ciężko było spacerować, odór był okropny. Poza tym, zgodnie z przewidywaniami prawie wszystko było zamknięte. Prawie, bo jednak jedno stoisko jeszcze było otwarte. Falafel nietani (17 ILS) ale jako że gość już szykował się do zamknięcia to dostaliśmy takie porcje, że specjalnie nie narzekaliśmy. Niech zdjęcie Was nie zmyli, w środku serio wszystkiego było dużo.
Image

Podczas rozmów z Żydami, często przewijał się motyw wspólnej polsko-żydowskiej historii i powiązaniach. Właściciel miał rodzinę w Lublinie, która po II WŚ wyemigrowała i osiadła w Tel Avivie. Co chwilę pytał: „ Very good falafel ?” odpowiadaliśmy „Very good, very good”. I tak kilka razy :lol:

Image

Dokładne zapoznanie się z Bazarem Carmel mieliśmy w planie na ostatni dzień. Tymczasem po dotarciu do hotelu, na tarasie rozłożywszy się na sofie, popijając Holsteny myśleliśmy jak na następny dzień ogarnąć podróż do Jerozolimy.Najlepsze w akceptowalnej cenie jest może dla Ciebie, nie dla mnie, smakowało tak samo te Holsteny.Jak już mam pić zwykłe piwo to wolę wydać na nie 3,5 ILS zamiast 9 czy 12.
I nie szkoda mi na piwo craftowe które jest w rozsądnej, akceptowalnej cenie dla mnie. Cena 50 ILS za crafta jest dla mnie nieakceptowalna, napisałem Ci to już w temacie o Izraelu. I nie wiem gdzie tu widzisz narzekanie -przyjałem na klatę że dobrego piwa się w Izraelu nie napije i kropka. A jak Ci wystarczy miska hummusu to tylko pogratulować.
A szamy szukaliśmy w trójkącie i okolicznych uliczkach HaYarkon - Borgashov - Allenby.Dzień 2 – Jerozolima

Dzień zaczęliśmy od obfitego śniadania w hotelu. To był dobry wybór, by wziąć hotel z taką opcją biorąc pod uwagę ceny jedzenia. Tutaj mieliśmy całkiem pokaźny wybór dań na ciepło, w tym jedną która szczególnie polecam – izraelską czakczukę. Są to jajka sadzone z pomidorami, papryką zieloną i lub czerwoną, cebulą, czosnkiem + przyprawy. Bardzo mi to przypadło mi to gustu i osobiście polecam. Tym bardziej że jest to syty posiłek, nie chce się od razu jeść ;) Poza tym były jeszcze jajka sadzone z warzywami (też całkiem smaczne) i tosty. Poza tym spory wybór sałatek, owoców i serów. Z wiadomych względów nie podawano wędlin.
Na sali był bardzo pomocny gadżet – dystrybutor z wodą, można było na bieżąco ją nalewać, więc nie musieliśmy się o to martwić. Mała rzecz a cieszy ;).
Żeby zaoszczędzić czasu na dworzec pojechaliśmy autobusem miejskim nr 16. W internecie sprawdziłem, że jeździ on co ok. 12 min, niestety na przystanku nie uświadczyliśmy rozkładu, więc „jak przyjedzie to będzie” :D.
Musicie się przyzwyczaić, że kwestie bezpieczeństwa w Izraelu są traktowane bardzo serio. Stąd bramki oraz ruchoma taśma są obecne na wejściu w takich obiektach jak dworzec autobusowy, kolejowy, galerie handlowe – generalnie w zamkniętych miejscach publicznych, gdzie gromadzi się dużo osób.
Sam dworzec wygląda hmm…no wygląda bardzo kiepsko, jak Centralny w Warszawie z 20 lat temu. Stanowiska autobusowe linii 405 do Jerozolimy znajduje się na 6 piętrze. Bilet OW normalny kosztuje 16 ILS – bardzo przyzwoicie. Autobusy mają swoje „boksy” z których wchodzi się do pojazdów, są też tablice informacyjne gdzie jedzie konkretna linia. Odjazdy co 15 min. (wcześnie rano co 20). Podróż zajmuje ok. 60 min (do/z samej Jerozolimy lubią być korki). Rozkład na kilka najbliższych dni sprawdzicie tutaj: https://mslworld.egged.co.il/?language= ... 4/1783/2/8
Image

Image
Dokładnie z tego miejsca odjeżdża linia 405.
Po godzinie z lekkim okładem byliśmy na Central Bus Station. Naszym celem było oczywiście Stare Miasto. Planowaliśmy zostać do późnego wieczora (ostatni autobus powrotny odjeżdża po 23), pogoda idealna na spacer – 18 stopni, słońce i lekki wietrzyk. Przeglądając mapę stwierdziliśmy, że przejdziemy się do Sacher Park, największego parku miejskiego w Jerozolimie. Chciałem też przy okazji zobaczyć budynek Sądu Najwyższego Izraela.
Image
Jego historia jest o tyle ciekawa, że został w całości zbudowany w białego piaskowca i jest dziełem słynnej rodziny Rotschildów. Budynek powstał w 1992 r. po pertraktacjach klanu z rządem Izraela. Zgodzili się oni na oddanie budynku jeśli to rodzina wybierze działkę na której będzie on stał, wybiorą od własnego architekta do zaprojektowania budynku a cena jego wybudowania pozostanie tajemnicą. Naprzeciw Sądu zobaczymy izraelski parlament – Kneset. Oczywiście wszystko pod odpowiednią kontrolą służb ;).
Znaleźliśmy przy okazji bankomat, za 100 ILS przeliczyło 28.6 USD (1USD =3.49 ILS), czyli przyzwoicie.
Mapy offline nas troszkę zgubiły, ale pomógł nam mieszkający tu David. Zamieniając z nim kilka słów dowiedzieliśmy się oczywiście, że miał rodzinę w Polsce (w Przemyślu i Krakowie), która po II Wojnie wyemigrowała do USA. Miał 35 lat i studiował, co nas trochę zaskoczyło, ale szybko wydedukowaliśmy, że studiowanie Tory na wyższych szkołach religijnych zwalnia ze służby wojskowej ;). Wskazał nam drogę i ruszyliśmy dalej. W końcu dotarliśmy do głównego celu naszej wycieczki do Świętego Miasta – Starego Miasta. Wchodziliśmy przez Bramę Jaffy, wokół atmosfera dosyć gęsta, sporo policji i wojska z długą bronią.
Pewnie to truizm, ale napiszę – Stare Miasto jest jednym wielkim bazarem. Oprócz miejsc wewnątrz świątyń ciężko tu o duchowe uniesienia, bo albo ktoś będzie ci coś chciał sprzedać, albo przejedzie dostawczak do bazaru, albo po prostu będzie uliczny jazgot. Kto oglądał programy W. Cejrowskiego ten wie, że można tam kupić wszystko – „Szwarc, mydło i powidło” i w większości jest to straszna tandeta. Ale cóż taki charakter tego miejsca, jest to swój sposób urokliwe.
Image

Image

Image

Image

Chcieliśmy parę chwil pobłądzić po okolicznych ciasnych uliczkach zanim zabierzemy się za konkretne zwiedzanie i do tego najlepiej nadawała się najmniejsza z 4 dzielnic, na które podzielone jest Stare Miasto. Zaczęliśmy od najmniejszej – ormiańskiej, która zrobiła na nas najmniejsze wrażenie.
Image
Następnie zaczepiliśmy o dzielnicę arabską, gdzie jak sądziliśmy (tzn. kumple sądzili, ja nie :P) pewnie coś zjemy i będzie się można zaopatrzyć w jakieś przyprawy, szczególnie Za’atar. Faktycznie mnogość różnorakich ziół, przypraw robi wrażenie, poza tym wygląda świetnie !

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Jeśli mam być szczery, to najmniej komfortowo czułem się właśnie w tej dzielnicy. Wynikało to pewnie z przewrażliwienia, ale bardziej niż gdzie indziej pilnowałem aparatu i portfela. Kto miał do czynienia z arabskimi sprzedawcami to wie, że cicho tam nie jest,. Wszechobecny jazgot, auta dowożące towar do straganów nie zważające zbytnio na przechodniów, przepychanie arabów chcących przejść – mnie nie pasowała atmosfera tam panująca. I to, że na każdym kroku próbują „zrobić Cię w konia” na jak najwięcej. Spoko, ja targować się lubię (w końcu urodziłem się i całe życie mieszkam w Krakowie ;) ) ale w pewnym momencie robi się to męczące.

Typowa rozmowa z „majfrendem”
„Ile za zatar (100 g)”
-15 szekli maj frend
„Nie ma opcji, dam Ci najwyżej 5”
-Maj frend, to poniżej kosztów, dam ci „discount” – 10 szekli
„6 szekli albo idę”
-7 szekli i może uścisnąć sobie dłonie majfrend.

Chwała Bogu, że dobiliśmy targu :D

Natomiast kumple prawie się doigrali. Mówiłem i tłumaczyłem: „Chłopaki, nie jemy na Starym Mieście, bo tu wszystko pod turystów, drogo i pewnie będą chcieli nas orżnąć”. Ale nie, musieli…Wchodzą do knajpy, na oko sami lokalsi w środku, pytają co mają bo cennika nie uświadczysz (albo jest po arabsku). Majfrend zapytany co dają wymienił coś (nie pamiętam co to było) – 20 szekli, shawarma 25 szekli, lamb kebab – 30 szekli. Cena za shawarmę im pasowała (taniej niż koło hotelu – rewelacja :lol: Zamawiają dwie. I teraz klasyka gatunku – jeden majfrend bierze 100 szekli, podaje drugiemu który gdzieś znika. Za parę chwil dostają szamę od trzeciego.
„Ale zaraz – gdzie reszta ?50 szekli ?”
Jaka reszta majfrend, nie ma reszty
Twój kolega wziął ode mnie 100 szekli więc powinien mi wydać 50
Coś Ci się pomyliło, suprise majfrend

Jak to usłyszałem myślałem, że chłopa rozszarpie. Ale trzeba było zachować rezon, to oczywiste.
Więc na spokojnie kumpel zaczyna pytać, czy każdego turystę tak oszukuje i żeby oddał resztę kasy. Gość niewzruszony. I tak kilka razy.
Mówimy, że mamy czas i będzie tu siedzieć dopóki nie odda nam kasy. Gość niewzruszony.
Jeszcze kilka razy kulturalnie wjechaliśmy mu na ambicję, na szczęście zmiękł, coś powiedział do drugiego który przyniósł kluczyk do kasy i oddał 50 szekli.
Pomijam fakt, że shawarma wyglądała jak połowa tego co jedliśmy dzień wcześniej :D.
Mieliśmy nauczkę – jak już robisz deale z arabami to najpierw ustal cenę i najlepiej miej odliczone pieniądze. Oczywiście wiadomo, że nie ma co generalizować, ale „strzeżonego (…)”.

Tak "uduchowieni" dotarliśmy do Bazyliki Grobu Świętego – najważniejszej chrześcijańskiej świątyni upamiętniająca dwa ważne wydarzenia w życiu Jezusa Chrystusa – Ukrzyżowanie i Zmartwychwstanie.

I już na wejściu coś „mocnego” – naprzeciwko głównego wejścia prezentowany jest „Kamień Namaszczenia”, na którym położono skonanego Chrystusa po zdjęciu Go z krzyża. Już to zrobiło na mnie ogromnie wrażenie (myślę, że na każdym chrześcijaninie zrobi). Można tu względnie spokojnie się pomodlić, sporo osób pociera ręce, obrączki, rzeczy osobiste, plecaki, zdjęcia bliskich by Bóg miał ich w opiece.

Image

Image

Image

Image

Byliśmy tak zaaferowani i podnieceni, że nie zauważyliśmy w pierwszym momencie wejścia stromymi schodkami do Kaplicy Golgoty, będące właściwie obudowanym wzgórzem, na którym dokonało się Ukrzyżowanie.

Image

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (10)

brzemia 11 listopada 2017 21:56 Odpowiedz
Koledzy nie zgodzili sie na pokazanie twarzy, a rodzina z dzieckiem tak ? ;)Wysłane z telefonu przy użyciu Tapatalka
kravkrk 11 listopada 2017 22:41 Odpowiedz
@brzemia, dzięki za uwagę, będę miał to na względzie w kolejnych częściach.
brzemia 12 listopada 2017 09:00 Odpowiedz
Mi bardziej chodziło w drugą stronę co sugerował uśmieszek na końcu.Większość relacji na f4f jest bez zakrywania twarzy. Wszystkie relacje z zamazywaniem twarzy są gorsze o odbiorze, bo źle się ogląda takie zdjęcia, szczególnie z białymi kwadratami na twarzach.Nie zepsuj ładnej relacji tym kwadratami, no chyba ze koledzy tak narozrabiali ze chcą być niewykrywalni.
oskiboski 13 listopada 2017 09:08 Odpowiedz
Quote:8,9 ils za jakiegoś ichniejszego dark lagera. Dało się to wypić, miało procenty i o sprawie należy zapomnieć :D Jak Ci szkoda kasy na krafty to flaczego narzekasz na najlepsze piwo w rozsadnej cenie czyli Goldstara ? Trochę to dziwne rozumowanie. Jade do drogiego kraju, kupuje tanie piwo i narzekam, ze jest kiepskie. :roll: Nie wiem gdzie szukaliscie jedzenia te 30 minut. Wzdkuz promenady ? Jesli tak to nic dziwnego, jak chcieliscie tanio to czemu nie miska hummusu i 2 pity w supercofixie i 2 razy polski mueller i zamkniecie sie w 15 nis ;)
kravkrk 13 listopada 2017 09:23 Odpowiedz
Najlepsze jest może dla Ciebie, nie dla mnie. I nie szkoda mi na piwo craftowe które jest w rozsądnej, akceptowalnej cenie dla mnie, napisałem Ci to w temacie o Izraelu, czego jeszcze nie rozumiesz ? I nie wiem gdzie tu widzisz narzekanie -przyjałem na klatę że dobrego piwa się w Izraelu nie napije i kropka, smakowało tak samo te Holsteny. A jak Ci wystarczy miska hummusu to pogratulować. A szamy szukaliśmy w trójkącie i okolicznych uliczkach HaYarkon - Borgashov - Allenby.
krystoferson112 15 listopada 2017 22:57 Odpowiedz
Zajebiście....pozdrawiam z miasta z tabliczką i szacun za relację, była super w tym z moimi piwnymi klimatami, tym bardziej, że nie cały miesiąc temu zwiedzałem te same miejsca i min. również nie zostałem wpuszczony przez wojsko do zwiedzenia bliżej muzułamańskich zabytków w Jerozolimie. Ja tam się z Arabami dogadywałem, byli dużo tańsi niż Żydzi....Ps. kontrolą graniczną w Polsce nie zajmują się celnicy tylko f-sze Straży Granicznej potocznie pogranicznicy, podobnie jest i w Izraelu. ;) Celnik to f-sz Ministerstwa Finansów od cła, podatków, przemytu itp.
sranda 16 listopada 2017 05:43 Odpowiedz
@Kravkrk @krystoferson112Nie zostaliście wpuszczeni na Wzgórze Świątynne, bo można tam wchodzić tylko w określonych dniach i godzinach. Tutaj więcej szczegółów:http://templemountdestruction.com/e/Tou ... itors.aspx
kravkrk 16 listopada 2017 07:49 Odpowiedz
@sranda, dzięki za to info i za wszystkie inne, przydadzą się przy kolejnym wyjeździe.Myślałem, że jestem w miarę dobrze przygotowany, ale rzeczywistość zawsze trochę zaskakuje ;)
bozenak 16 listopada 2017 20:16 Odpowiedz
Relacja super :D Mój mąż też chce jechać na męski wyjazd do Izraela 8-) ale po tej relacji niech zapomni :lol: :lol: Pojedziemy waszymi śladami i też napiszemy podziękowanie dla Emilii ;) ;) :lol:
kravkrk 16 listopada 2017 21:38 Odpowiedz
@bozenak, bardzo dziękuję ;) Czyli można powiedzieć, że trochę "niedźwiedzią przysługę" mężowi zrobiłem :D Jak spotkanie Emilię na jakimś locie to piszcie w ciemno :D