+1
igore 3 lutego 2018 17:56
DSC01112.jpg



DSC01117.jpg



DSC01127.jpg



DSC01139.jpg



Miasto pozostawiło we mnie ambiwalentne uczucie. Niby ciekawie a jednak odpustowo. Niby ładnie a jednak sztucznie. Wybrałem się na półgodzinny rejs łodką, zrobiłem kilka zdjęć i spragniony, zamówiłem piwo w jednej z nadbrzeżnych knajp. Kiedyś Malakka musiała być bardzo ciekawym miastem, wielokulturowym tyglem. Dziś już chyba niewiele z tego zostało. Wdałem się w rozmowę z Nigeryjczykiem, którego obsługa pobliskiego hotelu próbowała namówić na rychły check- out.

- Proszę Pana, kiedy zamierza się Pan wykwaterować!?
- o 14-ej.
- Ale już jest 16-ta.
- To za chwilę przyjdę.


Trwało to mniej więcej półtorej godziny. Nie miałem czasu, by czekać na zakończenie tej ciekawej historii, gdyż do Kuala Lumpur miałem zamiar dotrzeć o w miarę rozsądnej porze .Prawdę mówiąc, do stolicy przyjechałem i tak później niż chciałem. Podróż bez szczególnego planu ma jednak to do siebie, że prawie nigdzie nie trzeba się spieszyć.

A, próbowałem też dotrzeć do portu, ale zgubiłem się i trafiłem w dziwne miejsce nad wodą. Nie było ciekawie, no może prócz tego, że jakiś ptak usiadł mi na głowie.


DSC01142.jpg



DSC01143.jpg



DSC01145.jpg



DSC01146.jpg



DSC01150.jpg



DSC01153.jpg



DSC01156.jpg



DSC01165.jpg

Kuala Lumpur

Do stolicy przyjechałem późnym wieczorem. Zmęczenie dawało się we znaki, więc po zakwaterowaniu w hotelu postanowiłem znaleźć coś do jedzenia i iść spać. Szedłem przed siebie, mijając kolejne jadłodajnie (nie mogłem się zdecydować co zjeść) , ludzi śpiących na ulicach a czasem przez moją drogę przebiegały szczury. Nie było turystycznie. Wbrew powszechnym opiniom, miasto nie jest aż tak bardzo nieprzyjazne pieszym. Czasem trzeba przejść na czerwonym, lub przebiec przez jezdnię, ale nie jest źle... Doszedłem do Bukit Bintang, centrum życia nocnego miasta. Mnóstwo ludzi, uliczni grajkowie akompaniują zadowolonej publice, sporo turystów. Panowie o jasnej skórze przemykają w towarzystwie azjatyckich piekności. Zjadłem coś na Jalan Alor i powoli zmierzałem do hotelu. Miasto jest komunikacyjnym koszmarem a centrum po godz. 1-szej w nocy było kompletnie zakorkowane. Zamówiony samochód Ubera, znajdujący się kilometr ode mnie, przyjechał po 40 minutach.

Kolejny dzień znów wyznaczało piesze zwiedzanie. Zobaczyłem pewnie większość atrakcji znajdujących się w centrum i szczerze powiedziawszy, miasto mnie nie zachwyciło. Nie spodziewałem się wiele, ale mimo wszystko byłem rozczarowany. Możliwe, że to poza centrum skrywane są największe atrakcje miasta, lub po prostu moja trasa wszystkie omijała. Merdeka Square, Masjid Jamek, Masjid Negara, Little India, Chinatown – nie są to miejsca wyjątkowe. A może po prostu zwiedzałem zbyt powierzchownie?


DSC01169.jpg



DSC01171.jpg



DSC01176.jpg



DSC01177.jpg



DSC01183.jpg



DSC01184.jpg



DSC01185.jpg



DSC01188.jpg



DSC01193.jpg



DSC01195.jpg



DSC01198.jpg



Trafiłem w okolice Petronas Tower, gdzie zamierzałem coś zjeść w jednym z okolicznych food courtów. Podczas konsumpcji uświadomiłem sobie, że pół godziny wcześniej zostawiem aparat na ławce w parku. Zrezygnowany, udałem się w miejsce, w którym miałem go po raz ostatni. Pusto. Zapaliłem papierosa i kalkulowałem w głowie szanse na odnalezienie zguby. Jakkolwiek bym nie liczył, zawsze były bliskie zeru. W pobliżu zauważyłem sprzątającego pana:

- Nie znalazł Pan przypadkiem małego czarnego aparatu?Zostawiłem go tutaj jakieś pół godziny temu.
- Takiego?
- Tak, dziękuje bardzo. Proszę (podaję mu 100 MYR).
- Nie mogę tego przyjąć, jestem muzułmaninem.
- Ależ proszę.
- Ok.


Cuda się zdarzają. Wiedziałem , że w końcu bedę miał szczęście, bo kilka godzin wcześniej nasrał na mnie jakiś paskudny ptak. Zła passa się skończyła. Teraz mogę grać na wyścigach i w kasynach. Zamiast tego, włóczę się jednak dalej. Trafiam do Kampong Baru. Zaczyna padać i nadchodzi zmierzch. Mimo niekorzystnych warunków atmosferycznych, to chyba właśnie tu podobało mi sie najbardziej. Małe drewniane domki, prawie sąsiadujące z ogromnymi wieżowcami. Jest spokojniej, ciszej.
Pada coraz bardziej. Trafiam na lokalny targ. O mało nie potrąca mnie pan, wiozący na wózku kilka krowich łbów. Pewnie wywozi je z targu na noc, żeby szczury nie grały nimi w piłkę. Jest brudno, śmierdzi, ale jest autentycznie, tak jak lubię. Wieczór spędzam w okolicznych budach, jedząc, pijąc i próbując dogadać się z mieszkańcami. Bariera językowa stanowiła jednak nie lada problem.
Czy będę chciał wrócic do Kuala Lumpur? Raczej nie.


DSC01202.jpg



DSC01207.jpg



DSC01208.jpg



IMG_20180128_170324.jpg



DSC01212.jpg



DSC01233.jpg



DSC01234.jpg



DSC01238.jpg



DSC01244.jpg



DSC01250.jpg



DSC01262.jpg

Singapur

Do Singapuru postanowiłem pojechać autobusem. W autobusie lepiej się śpi. Można wybierać spośród wielu przewożników, cen i komfortu przejazdu. Na granicy spora kolejka do kontroli paszportowej. Głównie Malezyjczycy z wielkimi tobołami. Tu po raz pierwszy przekonałem się, że Singapur jest państwem quasi-policyjnym. Stojący w kolejce przede mną chłopak -mimo zakazu - kręcił film telefonem. Podeszła do niego umundurowana pani i zabrała ze sobą. Nie widziałem go już później. Mam nadzieję, że nie torturują go do teraz. Jako osoba paląca papierosy i potencjalny przemytnik, zostałem poddany drobiazgowej kontroli. Hehe, nie ze mną te numery, mam tylko jedną paczkę. Kolejną kupię za spore pieniądze od Hindusa w Little India. Z kolejki wyłowili również Kolumbijczyka, z którym wdałem się w pogawędke. On wrócił i dotrzymywał mi towarzystwa, gdy kierowca autubusu firmy NICE postanowił na nas nie czekać. Formalności zajęły nam ponad 2 godziny, pewnie mu się nudziło lub miał kurs z powrotem do Kuala Lumpur, więc postanowił zostawić nas na granicy. Mnie, Kolumbijczyka i trzeciego kolegę nieokreślonej narodowości. Nazwa przewoźnika jest zaprzeczeniem usługi, jaką nam zaoferowano. Cóż, wsiedliśmy do jakiegoś autobusu i dojechaliśmy na stację metra, przy której pożegnałem się z towarzyszami i z jedną przesiadką dojechałem do Little India, gdzie mieścił się mój hotel. Kolejny raz nie udało mi się dotrzeć do miejsca docelowego o zaplanowanej godzinie. Było już ciemno. Poszedłem coś zjeść. Little India to dzielnica czysta, Hindusi chodza w świeżo wyprasowanych koszulach i sporo czasu zajęło mi dociekanie, czy sa prawdziwi. Tak bardzo niehinduscy byli. Zjadłem coś i pojechałem metrem do centrum. W przeciwieństwie do Hong Kongu czy Kuala Lumpur, tu było pusto i cicho. Światła wieżowców odbijały się w Marina Bay, z pobliskiego lunaparku dobiegały krzyki przerażonych dziewcząt, na które - jak się domyślam -towarzyszący im kawalerowie reagowali przytuleniem i słowami: nie martw się mała, jesteś tu ze mną. Polubiłem to miejsce.

Do Mariny skierowałem też pierwsze kroki dnia następnego. Nie było już tak magicznie. Pokręciłem się po okolicy i ruszyłem w stronę Gardens by the Bay. Miejsce zrobiło na mnie wrażenie w dzień, myślę że w nocy zostałbym tam na dłużej.


DSC01269.jpg



DSC01271.jpg



DSC01296.jpg



DSC01321.jpg



DSC01331.jpg



DSC01363.jpg



DSC01380.jpg



DSC01384.jpg



DSC01394.jpg



DSC01396.jpg



Było gorąco. Do dyspozycji w Singapurze miałem jeszcze zaledwie kilka godzin. Kolejnym punktem na mojej trasie była Chinatown. Zjadłem coś, wypiłem sok z trzciny cukrowej, przeczekałem deszcz na targu i ponownie ruszyłem w stronę Little India. Skorzystałem z prysznica przy hotelowym basenie i pojechałem metrem na lotnisko. Po raz ostatni podczas tej podróży, mogłem się przyjrzeć dziesiątkom pasażerów, wpatrzonych w ekrany smartfonów.


DSC01403.jpg



DSC01405.jpg



DSC01408.jpg



IMG_20180129_230043.jpg



IMG_20180130_162919.jpg



IMG_20180130_204916.jpg



Było gorąco, byłem zmęczony, nie chciało mi się już nawet robić zdjęć, ale mimo wszystko miałem ochotę zostać w Singapurze dłużej.
Do czternastogodzinnej podróży przygotowywałem się w saloniku. Na pokładzie samolotu poznałem dwóch przesympatycznych Malezyjczyków, którzy wybrali się na mecz Manchesteru United. Początkowo mieli lecieć tylko na 3 dni, ale żony pozwoliły im zostać trochę dłużej.

- Wiesz, mam dobrą żonę. Cieszę się, że w ogóle pozwoliła mi jechać.

Pomyślałem wtedy o mojej K. , która patrzy na mnie krzywo, ale pozwala jechać na prawie 2 tygodnie do Azji i toleruje inne mniej lub bardziej sensowne podróże.
Nie przepadam za Czerwonymi Diabłami, ale w meczu ze Spurs to właśnie im kibicowałem. Chyba nie muszę pisać, że przegrali.

Po krótkiej przesiadce w Londynie, dotarłem do Krakowa. Pierwotnie miałem nawet plan, by iść tego dnia do pracy, ale szybko się z niego wycofałem. Byłem z wizytą w kilku krajach, taką, którą składa się świeżo poznanym znajomym. Gdy siedzimy w pięknym salonie, pijemy kawę a oni chcą nam pokazać resztę domostwa, mówimy, że nie mamy czasu, bo idziemy do kolejnych znajomych, na kolejną kawę. Podróż dobiegła końca. To nic, wkrótce następna.

Dodaj Komentarz

Komentarze (21)

lavarsovienne 6 lutego 2018 23:22 Odpowiedz
igore napisał:Zostawmy sprawy pomiędzy Hong Kongiem i Chinami i wybierzmy się na wyścigi konne. Tu okazało się, że brak planowania może mieć też inne, bardziej smutne oblicze. Spodziewałem się, że jadąc do Happy Valley będę świadkiem wyścigów na żywo, dane mi je było jednak oglądać jedynie z telebimu. Raczej brak rozeznania w temacie. W końcu przecież udałeś się tam, gdzie sobie zaplanowałeś. ;-)
greg1291 7 lutego 2018 01:03 Odpowiedz
Jakoś tak strasznie pesymistycznie zaczyna się ta relacja. Konkluzja smuta czy Polska, czy ZEA, czy Hong Kong wszędzie de facto tak samo.Blichtr na pokaz i dążenie małych by za wszelką ceną zarobić. Niestety udzieliło mi się nastrój autora ;)
igore 7 lutego 2018 08:32 Odpowiedz
@greg1291 Nie jest aż tak pesymistycznie. Jedzenie było smaczne. ;)
pabien 7 lutego 2018 08:37 Odpowiedz
No ja nie wiem. W Hong Kongu to wypada siąść wieczorem gdzieś gdzie widać ruch horyzontalny i wertykalny i obserwować. Wyjątkowe wrażenia gwarantowane.
ewaolivka 7 lutego 2018 09:00 Odpowiedz
Zdjęcia oddające nastrój-klasa!. Jak zawsze, zresztą :)
firley7 7 lutego 2018 11:25 Odpowiedz
Obiecujący tytuł relacji.Super :)
don-bartoss 8 lutego 2018 21:46 Odpowiedz
Podoba mi się ta relacja, a ta część chyba najbardziej. Rozwijasz się literacko i nabierasz odwagi w gospodarowaniu słowem. Brawo.Zdjęcia też jakieś lepsze - nowy sprzęt?
igore 8 lutego 2018 22:00 Odpowiedz
@Don_Bartoss Dziękuję za sarkazm miłe słowo. Ja się już nie rozwijam. Kiedyś byłem rozwinięty, ale nie pisałem relacji. Sprzęt ten sam, tylko światło lepsze. ;)
don-bartoss 8 lutego 2018 22:08 Odpowiedz
To nie sarkazm. Na to przyjdzie czas w innych wątkach :)"Nie miałem szczęścia na wyścigach konnych, nie miałem szczęścia w kasynie, pewnie mam szczęście w miłości." - po prostu widać, że nie na kolanie napisane.
pabien 8 lutego 2018 22:12 Odpowiedz
Może Ty @Don_Bartoss wrociłbyś do pisania - masz pewne zaległości.
don-bartoss 8 lutego 2018 22:21 Odpowiedz
@pabien, to jest bardzo delikatny temat, a nie powinniśmy bałaganić autorowi w jego wątku z relacją, ale zapewniam, że zrobię tak byś był chociaż w miarę zadowolony.
garmond 9 lutego 2018 09:11 Odpowiedz
@igore Jaką temperaturę masz tam aktualnie?
igore 9 lutego 2018 09:38 Odpowiedz
@Garmond Wróciłem już z podróży. Miałem zamiar pisac live, ale odpuściłem. W Hong Kongu i Makau było przyjemne 20 stopni, w Malezji i Singapurze dla mnie zdecydowanie za ciepło i za wilgotno.
cccc 9 lutego 2018 21:51 Odpowiedz
@igore, ciekawa relacja, piszesz akurat o miejscach ktore odwiedzilem niedawno, zreszta nie po raz pierwszy, miedzy innymi spedzalem Sylwestra i NR w HK i Macau. :) Fajne zdjecia, a na jednym wdzialem jackfruit, jeden z moich ulubionych owocow.HK to jedna z moich ulubionych destynacji i napewno wyglada inaczej, jak jest sloneczna pogoda i nie ma smogu.Mysle, ze nie bez powodu nazywany jest stolica smogu.Mialem szczescie, chcialem polatac helicopterem nad HK i byla akurat fantastyczna pogoda. :D igore napisał:Z terminalu w Makau do hotelu miałem ok. 3 km. Wiedziałem, że w okolice mogę pewnie podjechac jednym z darmowych busów, podstawionych przez kasyna, postanowiłem się jednak przejść. Trasa nie dostarczyła mi jednak wrażeń. Mysle, ze warto podjechac busem do hotelu, podstawionym przez kasyna, ale czasami trzeba troche poczekac.Pozdr.
firley7 16 lutego 2018 22:13 Odpowiedz
Dla mnie nie było Za dużo, za szybko... jak informował tytuł. Było niezwykle interesująco.Intrygujące zdjęcia, barwny język, szybkie tempo podróży, to elementy, których połączenie zaowocowało świetną relacją.Dziękuję :)
igore 17 lutego 2018 12:18 Odpowiedz
Podsumowują koszty. Za bilety lotnicze zapłaciłem ok. 1300 PLN, autobusowe 80-90 PLN. Na przejazdy Uberem wydałem pewnie ok. 80PLN. W Hong Kongu miałem kartę Octopus, która znacznie ułatwia korzystanie z transportu publicznego w mieście. Komunikacja miejska w róznych miejscach kosztowała pewnie kolejne 80 PLN. Spałem w przeróżnych hotelach, głównie z promocji lub za punkty, więc nie będę pisał o kosztach, gdyż nie będą miarodajne. Ze swojej strony polecam Double Tree Malakka, za 5k punktów HH. Jedzenie, jak to w Azji, tanio i smacznie. Żywiłem się głównie tam, gdzie jedli mieszkańcy i wszędzie śmiano się z moich umiejętności jedzenia pałeczkami.Raczej nikomu nie polecam zwiedzania w takim tempie. Doskwierał mi jetlag, azjatyckie miasta przytłaczały swoim ogromem, wszechobecnym pośpiechem i hałasem. Po powrocie do Polski miałem ochotę przez jakiś czas pomieszkać w chatce w lesie. Mimo wszystko nie żaluję. Gdybym miał wrócić tylko do jednego miejsca, spośród tych, które odwiedziłem podczas tej podróży- wybrałbym Hong Kong.
norwich1987 14 marca 2018 10:39 Odpowiedz
"Dubai Mall to przepych, drogie sklepy, ogromne akwarium, lodowisko, stok narciarski. "Ps. Stok narciarski znajduję się nie w Dubai Mall, ale w Mall of the Emirates.Ps. 2. Fajne zdjęcia.
igore 14 marca 2018 21:36 Odpowiedz
@norwich1987 Pewnie dlatego nie mogłem tego stoku znaleźć. ;)
norwich1987 15 marca 2018 10:48 Odpowiedz
igore napisał:@norwich1987 Pewnie dlatego nie mogłem tego stoku znaleźć. ;)Ja się teraz mądrze, bo jak byłem w Dubaju przez 16 h to też szukałem tego stoku w Dubai Mall ;) Dopiero w Polsce wyczytałem, że jest w innym miejscu, ale w naprawdę wielu miejscach jest napisane, że stok jest w Dubai Mall :D
misiatek 16 lutego 2019 16:58 Odpowiedz
Przegapiłem relację w lutym, ale to faktycznie jeden z faworytów do nagrody rocznej.Bardzo barwny język, fajne zdjęcia i tak zastanawiałem się, czyj styl mi ten lekki pesymizm przypomina, aż do momentu:Quote:Światła wieżowców odbijały się w Marina Bay, z pobliskiego lunaparku dobiegały krzyki przerażonych dziewcząt, na które - jak się domyślam -towarzyszący im kawalerowie reagowali przytuleniem i słowami: nie martw się mała, jesteś tu ze mną. Polubiłem to miejsce. Hłasko! ;)Będę głosował!
pabien 19 lutego 2019 16:07 Odpowiedz
@igore takiego komplementu to chyba nikt na tym forum nie dostał nawet @oradeaorbea - jego pisanie porównano jedynie do mistrzów reportażu, a reportaż nawet najlepszy tylko ociera się o sztukę, a Hłasko to artysta pełną gębą.