0
piotrek92 2 maja 2018 00:40
Image Image Image Image

Prosto ze stacji autobusowej idziemy do The Peak Tower. Na szczyście budynku znajduje najwyższy punkt widokowy na wyspie The Sky Terrace 428 oferujący podobno najlepsze widoki. Schodamy ruchomymi w górę, do kasy biletowej i… to kolejne miejsce, gdzie nie można zapłacić kartą. Bankomat jest na najniższym piętrze – schodami w dół. Znów do kasy – schodami w górę. Na taras widokowy też wjeżdżamy schodami ruchomymi. Można odnieść wrażenie, że ten budynek to same schody ruchome. Widoki na szczycie zapierają dech w piersiach, ale naszą uwagę zwrócił język polski, którego nie słyszeliśmy od dwóch tygodni. Okazuje się, że to podobny duet do naszego, czyli dorosły syn + mama i trochę szkoda, że zapomnieliśmy prostego dzień dobry.

Image Image Image Image

The Peak opuszczamy autobusem 15. Wybór był prosty – kolejka podobnej długości, co do minibusa, ale autobus jest znacznie bardziej pojemny. Autobusem jedziemy aż do stacji Admiralty i podjeżdżamy kilka przystanków ding-dingiem do IFC Mall. Zwiedzamy centrum handlowe, ale szukamy też Tim Ho Wan, bo jak to tak być w Hong Kongu i nie pójść na dim sum. Po ponad godzinie szukania okazuje się, że restauracja nie jest w centrum handlowym, a na stacji MTR w podziemiach. Widząc kolejkę decydujemy się take-away. Zbliża się godz. 19, a nie możemy przegapić pokazu o 20. Zaopatrzeni w dim sum wsiadamy w MTR i jedziemy na Kowloon. Pech chciał, że Avenue of Stars do przyszłego roku jest zamknięta. W lekkim pośpiechu znajdujemy wreszcie miejsce we wschodniej części Tsim Sha Tsui Promenade. Otwieramy torbę z Tim Ho Wan i… chyba nie poradziliśmy sobie z zamawianiem, bo chicken legs z menu, które wzięliśmy za kurze udka, okazały się kurzymi łapkami. Całe szczęście zamówiliśmy też masę pierożków i kleisty ryż w liściu lotosu. A Symphony of Lights minęło nam w atmosferze jedzenia. Warto pobrać wcześniej korzystając z Wi-Fi aplikację, która synchronizuje muzykę z pokazem. My tego nie zrobiliśmy i nawet nie zauważyliśmy, że pokaz się skończył. Mamy powód, żeby wrócić do Hong Kongu!

Image Image Image

Pozostało niewiele ponad 2 godziny do lotu do Paryża, a wciąż jesteśmy w Kowloon. Wsiadamy więc w Airport Express i jedziemy na lotnisku. Po wyjściu z pociągu dzielimy się na dwa. Ja zostawiam sobie Octopusa i odwiedzam MTR Gift Shop, a mama biegnie z Octopusem odzyskać kaucję. Następnie ruszamy do check-inu Air France, żeby dostać karty pokładowe na kolejne odcinki. Nasze rezerwacje odnajdują się w systemie, pracownik prosi o potwierdzenia nadania bagażu, zaglądamy do paszportów i… nie ma ich! Wszystko wskazuje na to, że strażnik imigracyjny skutecznie posprzątał nam paszporty. Robi się zamieszanie, do lotu coraz mniej czasu, ale w ostateczności kończy się na it's ok, it's ok i ruszamy dalej. Poświęcamy chwilę czasu na przebieranie się w wygodne ciuchy i krótką toaletę, idziemy do gate'a i… jednak nie ok. Czerwona lampka, znów chaos, agentka przez radio krzyczy po chińsku i jedyne co rozumiemy to CATHAY, CATHAY. Po kilku minutach podchodzi do nas rosły Chińczyk z odblaskowymi kamizelkami i mówi, że będziemy musieli rozpoznać nasze walizki na płycie lotniska. Faktycznie idziemy dziwnymi korytarzami na apron, a w odległości stoją dwie walizki, nasze. Potwierdzamy ich naszość i wsiadamy do samolotu.

7 kwietnia

Lot odbywa się bez większych atrakcji oprócz oprysku insektycydami na powitanie. Po wylądowaniu w Paryżu i przejściu do terminala 2F. Od razu kieruję się w stronę tablic informacyjnych. To kolejny dzień strajku w Air France, ale nasz lot ma się odbyć o czasie. Następnie idę do obsługi Air France, żeby się upewnić czy znów nie będziemy musieli identyfikować bagażu. Tłumaczę całą sytuację, agentka leniwie klika i dialog kończy się tak:

– I have nothing to tell you.
– Is it nothing good or everything's ok?
– Everything is ok.

Powiedzmy, że nas to uspokoiło. Z tej radości wydajemy majątek w duty-free. Po tylu godzinach w podróży jesteśmy bardzo podatni na sugestie i dobrze przedstawiona oferta wydaje się jedyną taką. Tajwan nie nadwyrężył zbytnio naszych portfeli i możemy sobie spokojnie pozwolić na szaleństwo. Bramka zmienia się dwukrotnie, by skończyć w podziemiach – do samolotu pojedziemy autobusem. Wszystko dzieje się bardzo powoli, do samolotu wsiadamy już po godzinie planowanego startu i spędzamy w nim sporo przed odlotem. Obsługa opryskliwa, praktycznie chamska, typowo strajkowa.

W Warszawie lądujemy z półgodzinnym opóźnieniem i oto kolejna chwila prawdy – czy nasz bagaż przyleciał razem z nami. Kolejne walizki wjeżdżają na taśmie i w pewnym momencie pojawiają dwie bardzo poobklejane sztuki. Od razu wiemy, że to nasze. Oprócz typowych dla HKIA naklejek, są jeszcze dodatkowe z chińską kaligrafią ? Zostały nam prawie trzy godziny do pendolino do Wrocławia, więc spokojnie jedziemy SKM do centrum i z pełną świadomością zjadamy obiad w McDonaldsie. 37. godzina podróży wsiadamy w pociąg. Kolejne trzy i pół przesypiamy w strefie ciszy. Po przyjeździe do Wrocławia naturalnie zamawiamy Ubera, bo nie mamy już siły na transport publiczny.

– Skąd Państwo przyjechali?
– Z Warszawy, ale tak naprawdę to z Tajwanu, przez Hong Kong, Paryż i Warszawę.
(…)

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

kaya 4 maja 2018 13:38 Odpowiedz
Super relacja, czekam na dalszy ciag :)
pabloo 8 lipca 2018 13:34 Odpowiedz
Świetna relacja i wyprawa.Tylko niepotrzebnie tak małe zdjęcia dałeś, wygodniej się czyta i ogląda, gdy nie trzeba otwierać w nowych kartach, a wystarczy przewijać ;)