+2
pestycyda 11 sierpnia 2019 18:10
Image

Mieszkanie już posprzątane, więc można zacząć gotować :D

Image

Niestety, tradycji związanej z trzynastoma daniami, nie udało się nam odtworzyć (i mieliśmy twardą dyskusję, czy colę można uznać za danie :D

Po kolacji nadszedł czas na "świętowanie". Cały czas trochę nieswojo czułam się chodząc "po nocy", ale pan z naszego hotelu zaproponował, że będzie nas ochraniał podczas przejścia na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się bar, przepięknie ustrojony świątecznymi ozdobami. Pan też powiedział, że jak już do baru wejdziemy, to będzie dobrze, bo to bar bezpieczny :D Inna sprawa, że pan powiedział nam również, że jest Masajem (to trochę śmieszne, a trochę smutne. Każdy, kto widział Masaja na własne oczy, nigdy już go nie pomyli z przedstawicielem innego plemienia. Pan Masajem zdecydowanie nie był. Przez grzeczność nie zaprzeczyliśmy. Poza tym, rozumieliśmy, dlaczego tak powiedział. Mit Masaja, jako najlepszego wojownika-ochroniarza, funkcjonuje także wśród mieszkańców Kenii). Gdy przechodziliśmy 4 metry do baru, pan bacznie obserwował otoczenie i, co naprawdę wzruszające, robił to samo, gdy z baru wracaliśmy. Czekał na nas. Za ochronę daliśmy mu 1500 KES. Nie, nie za ochronę. Były święta, a pan razem z żoną po prostu mieszkali w aucie postawionym przy naszym hotelu....

A w barze było, no, jak to w barze :) Ponieważ okazało się, że w tym lokalu nie wolno palić, po zamówieniu piwa skierowano nas do popielniczki, która stała przy toalecie. Nie zdążyłam nawet wypalić połowy papierosa, gdy podszedł do mnie bardzo dobrze zbudowany pan i wyrwał mi szklankę i papierosa z ręki i gdzieś poszedł.Trochę mnie to stropiło (trochę? W myślach się modliłam, żeby nasz pan ochroniarz naprawdę był Masajem i żeby natychmiast tu wpadł :D Ale wtedy pan wrócił i krzyknął : "Za mną!" I tak sobie szliśmy przez pełną salę - z przodu pan niosący moje rzeczy (w tym dymiącego papierosa), a wszyscy z szacunkiem rozstępowali się przed nim. W końcu dotarliśmy do dużego stolika, pan postawił z hukiem moje piwo na środku (no tak, teraz to już na pewno nas zabije) i krzyknął : "O nie! Tak nie będzie! To jest mój lokal i będziecie sobie palić tam, gdzie ja powiem, a nie w jakiejś dziurze przy łazience!" :D A potem jeszcze kazał nam gasić papierosy na podłodze :/ :D A później było bardzo miło, bo dosiadł się do nas z kolegą (niestety, sprawdzał, czy petujemy tam, gdzie zarządził :D Na szczęście podłoga była z betonu :D i były długie, ciekawe, nocne rozmowy :)
To była rzeczywiście wyjątkowa Wigilia (przepraszam, ceny jednostkowej nie pamiętam :/ W każdym razie my - 1000 KES, pan przynajmniej drugie tyle, ale pewnie miał zniżkę :D

CDN.Podczas wigilijnej nerwówki, uświadomiliśmy sobie, że mamy jeszcze jeden problem. Znajdujemy się około 650 km od Mombasy, miejsca, z którego za parę dni mamy lot powrotny do Polski. Niby nie tak bardzo daleko, ale biorąc pod uwagę pewne, ekhm, problemy komunikacyjne, które do tej pory nas spotkały (całkowity brak biletów na prawie wszystkie dostępne nam środki transportu), trochę powiało grozą :)
Wpadliśmy jednak na genialny pomysł – skoro brak biletów wynikał z faktu, że całe wybrzeże jechało na święta do stolicy, to, z pewnością po świętach wszyscy będą wracać i znowu będzie tłok i problem. Ale skoro już Kenijczyk pchał się przez pół kraju, żeby spędzić święta z rodziną, to raczej nie będzie chciał wracać do domu na drugi dzień, a już na pewno nie przyjdzie mu do głowy, żeby wracać w pierwszy dzień świąt. Postanowiliśmy zatem wykorzystać puentę tych błyskotliwych rozważań i wyruszyć z Nyeri już 25 grudnia, łudząc się, że zapewni to nam ogromne ilości pustych miejsc w środkach transportu (a przynajmniej jakiekolwiek bilety :D

Image

Plan był więc taki – z Nyeri do Nairobi pojedziemy matatu, tak, jak przyjechaliśmy (licząc, że tym razem uda nam się w pojeździe chociaż trochę bardziej rozprostować kolana :D, a z Nairobi do Mombasy…no cóż, za żadne skarby nie chcieliśmy jednak odpuścić pociągu (poza tym, mieliśmy niezbyt dobre wspomnienia z pokonywania tej drogi nocnym autobusem :D Marcin od rana grzebał więc w aplikacji, wzdychał i kręcił głową i próbował zarezerwować bilety kolejowe :D Niestety, aplikacja raz go wyrzucała, raz nie puszczała dalej albo pokazywała, że biletów brak :/ Wszystko wskazywało na to, że teraz cała stolica jedzie spędzić ferie świąteczne nad oceanem :/ Jednak – mówiłam już, że Marcin jest wyjątkowo upartym człowiekiem, prawda? :D – nagle stał się cud. Udało mu się zarezerwować dwa bilety do Mombasy na kolejny dzień. Na tym jednak zapas cudów się wyczerpał, bo, mimo kolejnego wzdychania i odprawiania sobie tylko znanych czarów, nie udało mu się za nie zapłacić :/ :D Dotarło do nas, że mamy tylko jedno wyjście – musimy dziś dostać się do Nairobi, pojechać na dworzec kolejowy i osobiście zapłacić za bilety, nim nam je „odrezerwują”, inaczej…utkniemy w stolicy, w hotelu o czerwonych ścianach, być może już na zawsze :/ :D

Image

Ta reklama na kiosku trochę mnie przeraziła...

Na dworcu matatu w Nyeri zaczęliśmy powoli wierzyć, że nasz plan ma szansę na powodzenie. Żadnego tłoku, prawie żadnych ludzi (ha! Jednak wszyscy świętują z rodzinami! Oby tak dalej!:D , a na odjazd naszego pojazdu musieliśmy czekać ponad godzinę – tyle czasu trwało zapełnienie miejsc (bilet – 250 KES od osoby). Droga zajęła około 2,5 godziny, a policja, tym razem, nie była nami zupełnie zainteresowana.
W Nairobi pierwsze kroki skierowaliśmy na dworzec kolejowy. W stolicy znajdują się dworce – stary i nowy, zbudowany stosunkowo niedawno przez Chińczyków. Pociągi do Mombasy odjeżdżają z nowego dworca, niestety, nasze matatu zatrzymywało się w pobliżu, jakby inaczej :/ , starego. No cóż, zawsze to jakiś dworzec :D Liczyliśmy, że może uda się na nim zapłacić za bilety albo może będzie jakiś pociąg, którym dojedziemy na ten odpowiedni…Jednak w miarę zbliżania się do głównego budynku, mieliśmy na to coraz mniejszą nadzieję :/ :D Widać było, że to raczej nieco opustoszałe miejsce – jedyne wejście w którym widać było jakikolwiek ruch, prowadziło do dworcowej restauracji :)

Image

No cóż, skoro już los postawił ją na naszej drodze, grzechem byłoby nie skorzystać :D ryż z mięsem, warzywa z mięsem, dwie cole – 540 KES. Całkiem smaczne :) Jedzenie jedzeniem, ale los wiedział co robi :) W restauracji bowiem poznaliśmy jej managera – Omara. I tu muszę Wam zdradzić pewną tajemnicę (dodatkowo to informacja baaardzo praktyczna :) Istnieje w Kenii magiczne zdanie, słowo-klucz, które otwiera każde drzwi. Zdanie, które tworzy przyjaciół i studzi awantury. Brzmi ono : Czy masz dzieci? :D Poważnie, wpadliśmy na nie zupełnie przypadkiem, korzystaliśmy z niego w różnych, niekiedy abstrakcyjnych sytuacjach i zawsze działało. Na twarzy rozmówcy za każdym razem pojawiał się uśmiech i ze „zwykłego przechodnia” zamieniał się w „to nie problem, zaraz ci pomogę – przyjaciela” :) Magia :) Kenijczycy uwielbiają rozmawiać o dzieciach – pokazują zdjęcia, opowiadają o szkole i jest to niezmiernie przyjemne :)

Image

Tak więc, zapoznaliśmy sobie Omara „na dzieci” właśnie. Okazał się doskonałym rozmówcą i skarbnicą wiedzy. I tak dowiedzieliśmy się, że faktycznie, ze starego dworca jeżdżą pociągi na nowy, ale tylko dwa dziennie – o 6.10 i chyba o 17.45. Omar załatwił nam też taksówkę na nowy dworzec – bardzo miły kierowca, 17 USD, kilkadziesiąt minut drogi. Sam dworzec, no cóż, zdecydowanie odbiega od „starego”. Żeby dojść do budynku z kasami, trzeba przejść przez kontrolę bezpieczeństwa, zupełnie jak na lotnisku. Na szczęście „Czy masz dzieci?” umożliwiło nam przeniesienie butelek z resztkami wody :D
Gdy podchodziliśmy do kas, lekko trzęsły się nam nogi – nie mieliśmy pojęcia, czy nasza rezerwacja nadal istnieje. Mieliśmy nadzieję, że tak. Jeśli nie, to, no cóż, to znaleźlibyśmy się w dosyć trudnej sytuacji…Niestety, miła pani w pierwszym okienku dosyć szybko rozwiała nasze nadzieje – rezerwacja przez aplikację od dawna nie istniała. W przypadku braku natychmiastowej zapłaty, dezaktualizuje się po 10 minutach :/ Koleżanka pani w drugim okienku również to potwierdziła, koleżanka z trzeciego smutno pokiwała głową nad naszą niedolą, za to pani z czwartego okienka okazała się kobietą czynu:) Zaproponowała, żebyśmy spróbowali podejść do drugiej sali, bo może-akurat ktoś zwrócił bilety. Wiadomo, nikła to szansa, ale jedyna, jaką mieliśmy (i do tej pory się zastanawiam, dlaczego wtedy zamiast kupić bilety nie obstawiłam totolotka :D Podeszliśmy, zapytaliśmy i po pięciu minutach odeszliśmy od okienka z dwoma biletami na następny dzień :) (1000 KES sztuka). A gdy wracaliśmy przez pierwszą salę i powiedzieliśmy paniom, że się udało, wszystkie zaczęły się głośno cieszyć i klaskać :) Naprawdę przemiłe to były panie :)

Image

Pod dworcem zarezerwowaliśmy nocleg, w leżącym około 3 km od dworca hostelu Jambo (2200 KES) i niechcący zdziwiliśmy większość pracowników dworca („Jak to idziecie na piechotę? Nie macie kierowcy? To przecież AŻ trzy kilometry”) Faktycznie – tu nikt na piechotę nie chodził. Na dworcowym parkingu roiło się od samochodów różnych marek, a gdy auta przejeżdżały obok nas, pasażerowie ze zdziwieniem odwracali głowy za białasami-dziwolągami.

Image

Szczęśliwi właściciele biletów :) w dodatku łamiący zakaz palenia na ulicach Nairobi - ale przynajmniej nie musieliśmy obawiać się pieszych :D Wystarczyło, że chowaliśmy papierosa od strony ulicy, żeby żaden kierowca nie zauważył.
Asfaltowa, nowoczesna droga zaczęła się zmieniać.

Image

Później jeszcze bardziej.

Image

I nagle w takim otoczeniu ukazał się widok, jakiego się zupełnie nie spodziewaliśmy :/ :D

Image

Nowoczesne osiedle, otoczone betonowym murem, do którego podchodziło się piaszczystą, pylącą drogą. Trochę nas to zaskoczyło. Odebraliśmy klucze w stróżówce, pani ochroniarz zaprowadziła nas do mieszkania i tu spotkało nas zaskoczenie kolejne. Osiedle było raczej nowe, mieszkania w nim na pewno drogie, natomiast, hmm, jakby to ująć? To nie jest tak, że nie podobało mi się w Kenii, że neguję pewne zachowania miejscowych. Trudno się tu wypowiadać - nie znamy kultury kraju, prawdziwych problemów Kenijczyków, ich sytuacji. Po prostu w tym kraju często spotykały nas sytuacje, które były dziwne, których do końca nie rozumieliśmy. Wyposażenie mieszkania było drogie, ktoś zainwestował, pewnie po to, żeby zarabiać, ale samo mieszkanie było mocno zaniedbane. I nie mam tu na myśli jakiegoś nie startego kurzu, albo czegoś w tym rodzaju. Mówię o grzybie na bardzo eleganckich płytkach w łazience, ustawionych na balkonie ogromnych worach ze śmieciami, które już prawie żyły i z których ciekło coś dziwnego, pleśni w nowoczesnej lodówce...Mówię o rzeczach, które, jeśli się nie zmienią, całkiem niedługo doprowadzą do tego, że drogie mieszkanie stanie się prawie bezwartościowe. Napisaliśmy do pani dwa maile z pytaniem, jak możemy zapłacić. Na żadnego nie odpisała. Natomiast wychodząc z łazienki w nocy, na kanapie w salonie zobaczyłam nagle dwóch dobrze zbudowanych Kenijczyków i dwie panie. Przyszli po pieniądze. W nocy. A drzwi otworzyli własnym kluczem tak cicho, że nie usłyszałam tego przez szum wody...

Widok z okna na osiedle :

Image

Był nawet basen, w którym kąpały się piszczące z radości dzieci. Okna z drugiej strony wychodziły nad murem okalającym osiedle. Za murem była sawanna, w oddali ktoś pasł krowy, a w pobliżu okien leżały sterty wyrzucanych przez owe okna śmieci. Dziwne. Ciężkie.

Image

CDN.Wstaliśmy przed 6.00 – natłok informacji zebranych na dworcu („trzeba być godzinę przed odjazdem pociągu”, „koniecznie bądźcie dwie godziny wcześniej”) trochę nas przeraził. W rezultacie postanowiliśmy pojawić się na stacji tak prędko, jak tylko damy radę (jednak jeszcze wcześniejszej pobudki, to już nasza psychika by chyba nie zniosła :)

Image

Przynajmniej oszczędziliśmy trochę czasu na porannym myciu – nie było sensu :D Ponowne przedzieranie się przez pylącą drogę i tak spowodowałoby, że wszystko poszłoby na marne :D Wprawdzie była opcja podwiezienia na stację – właścicielka mocno się reklamowała (koszt 15 USD) w jedynym mailu, jaki do nas napisała (prawdopodobnie na tę usługę też już nie było biletów, bo gdy staraliśmy się umówić na konkretną godzinę, to wcale nie odpisała :D W mailu zapytała również o nasze preferencje, co do śniadania. Taki miły akcent :) Jednak to także nie miało znaczenia, bo i tak w domu były tylko dwie spleśniałe kromki chleba. I pomidor. Zgniły :/ :D

Image

Na dworcu byliśmy o 7.00, spoceni i opyleni (spyleni? :/ :D Najpierw trzeba było przejść przez wielostopniową kontrolę – kolejka, bagaże na taśmę, podróżni na baczność pod ścianę :/ , kontrola osobista, kontrola z psami, bardzo drobiazgowa…I już można było wejść …do budynku dworca :/ :D

Image

Żeby dostać się na peron, należało poddać się kolejnej kontroli i ponownie położyć bagaże do prześwietlenia. Eee, teraz to tylko czysta formalność – byliśmy już tak dokładnie przeszukani, że nie było się czego obawiać. A jednak…Plecak Marcina wzbudził popłoch wśród pracowników ochrony :/ I zaczęło się mozolne zastanawianie, co też może mieć w nim takiego, że spowodował zatrzymanie taśmy. Panowie z ochrony byli pewni, że jest to coś bardzo-bardzo niedozwolonego w pociągu, natomiast nie wiedzieli, co. I nie wiedzieli w którym miejscu plecaka. My tym bardziej :/ W końcu wszyscy (naprawdę wszyscy :/ na pomoc zbiegł się chyba każdy pracownik dworca, powodując całkowite zatrzymanie kolejki pasażerów) (nie muszę dodawać, jak bardzo nas każdy pokochał :/ :D ) zarządzili wybebeszanie plecaków – najpierw podręcznego, potem głównego – na podłogę. I znalazł się winowajca (oczywiście na samym dnie, zaplątał się pod zagubioną skarpetką :/) – mały, składany scyzoryk, który zawsze nam towarzyszy w podróży. I dowiedzieliśmy się od zdenerwowanych panów, że nie wolno z bronią wsiadać do pociągu i że musimy się cofnąć do biura ochrony i zostawić nożyk w depozycie. Gdy udało się nam pozbierać nasze klamoty z podłogi (przy okazji uświadomiliśmy sobie, że przedmiotem, który ochrona widziała w monitorze, była po prostu…latarka. A scyzoryk się zwyczajnie napatoczył :/ ), ruszyliśmy w stronę biura (teraz już wszyscy zabijali nas wzrokiem :/ :D

Image

W biurze urzędował groźny pan z bronią, pani i ogromna skrzynia :/ Pan przejął scyzoryk, skomplementował go bardzo mocno i oznajmił, że mogę go sobie odebrać, jak wrócę do Nairobi. Ale my nie wracamy do Nairobi – odparłam stropiona. Na to pan otworzył wielką skrzynię – była wypełniona maczetami (sic!), nożami i drewnianymi pałkami, które wszędzie były sprzedawane, jako najlepsza pamiątka dla turystów :/ - i dodał : O, to są właśnie rzeczy z depozytu. Gdy zapytałam, co się dzieje z rzeczami, po które nikt się nie zgłosi, pan wytłumaczył, że po pewnym czasie są niszczone. I wtedy nasza rozmowa osiągnęła już szczyty absurdu (przypomnę – duży, umundurowany pan z bronią :/ ), bo nim zdążyłam się zastanowić, usłyszałam, jak z moich ust wydobywa się (naprawdę, samoistnie. Nie mogłabym przecież świadomie powiedzieć czegoś takiego :D ) : to strasznie głupie, bo to przecież dobre noże :/ I wtedy pan dostał ataku śmiechu i okazało się, że jest pasjonatem noży. Zaczął po kolei wyciągać co atrakcyjniejsze sztuki ze skrzyni i nam pokazywać i dawać do potrzymania i zrobiło się tak miło i rodzinnie :/ :D (aż dziw, że nie proponował, żebyśmy sobie robili zdjęcia z tymi wszystkimi maczetami). My natomiast (w przerwach między nożami) zaczęliśmy wyciągać z plecaka konserwy i chleb i tłumaczyć panu, że to nasze zapasy i bez tego malutkiego scyzoryczka będą bezużyteczne, bo używamy go do robienia jedzenia. Pan dalej był jednak nieugięty i wyciągał kolejne noże :/ W końcu stwierdziłam, że może nam już pomóc tylko jedno – znienacka zapytałam pana, czy ma dzieci :D Pan rozejrzał się na wszystkie strony, otworzył moją torebkę, wcisnął scyzoryk na samo dno i opowiedział nam o dwóch synkach (ciekawe, czy odziedziczą po nim nożową pasję :D Daliśmy mu prezenty dla dzieci i pożegnaliśmy się jak starzy przyjaciele :) A jak wyszliśmy z biura, to dopiero wtedy zauważyliśmy, że stanowisko kontroli stoi na środku dużej hali, więc zamiast ustawić się karnie w kolejce, obeszliśmy je po prostu bokiem :/ :D

Image

Na peron wbiegliśmy prawie w ostatnim momencie. Pociąg wyruszył punktualnie o 8.20 i faktycznie, wszystkie miejsca były zajęte.

Image

Z Nairobi do Mombasy jedzie się około 6 godzin. Widoki za oknem – przepiękne.

Image

Image

W Mombasie byliśmy po 14.00. Dworzec znajduje się w pewnej odległości od centrum, jednak nie jest to żaden problem - na parkingu na podróżnych czekają matatu, które dowożą do miasta. Cena też nie jest problemowa, zwłaszcza, że panowie mają dosyć kreatywne podejście do targowania (Ja : "Ile kosztuje przejazd do centrum?" Pan : "300 KES" Ja : "Oj, drogo". Pan : "Dobra, no to 200" :D )

Image

Upatrzyliśmy sobie wcześniej na booking.com hostel w Mombasie - pokój kosztował 25 USD. Jednak gdy do niego dotarliśmy, pani powiedziała, że mamy zapłacić 30 (wiem, te 5 USD to naprawdę niewielka różnica, ale to był chyba moment, kiedy przelała się czara...czy jakoś tak :/ :D W każdym razie, w zazwyczaj spokojnego Marcina wstąpiła dusza, no nie wiem, kogo. Jakiegoś idealnego użytkownika fly4free :D I pokazał pani ofertę na booking. Pani spokojnie stwierdziła, że i owszem, to ich oferta, ale teraz są święta i pokój jest droższy. I wtedy Marcin się wściekł i zarezerwował nocleg przez booking. A pani spokojnie stwierdziła, żeby wycofał rezerwację, to wtedy da nam pokój. Za 30. Więc w odpowiedzi spokojnie wyszliśmy z hotelu. A potem stanęliśmy na środku ulicy i dotarło do nas, że to był jedyny hotel w okolicy...:/ :D

Image

I okazało się, że booking kłamie :) Bo jak się trochę zgubiliśmy w plątaninie uliczek, to znaleźliśmy inny hotel (ale trochę się nie dziwię, że nie było go w zasobach booking.com. Nie wydaje mi się, żeby komuś udało się zrobić choć jedno dobre miłe zdjęcie do promocji :D Pokój kosztował 18 USD i nawet się nie zastanawialiśmy, tylko od razu wzięliśmy klucze. Nie możemy się przecież ciągle z wszystkimi kłócić :) Zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy zwiedzać miasto.

Image

Wizytówka Mombasy :

Image

Na szczęście Brama Kłów była niedaleko naszego, khmm...hostelu :D

Image

Bo zaraz potem mogliśmy się zająć naszą wizytówką :/ :D Z nerwów :D

Image

220 KES sztuka. Ale mają śliczne etykietki :)

Image

Pozwiedzaliśmy okolice, zjedliśmy pyszną rybę ze straganu na ulicy (+ frytki - 350 KES).

Image

Była naprawdę smaczna.

Image

"Zewnętrze" naszego hostelu. I wnętrze (trzeba dodać, że zdjęcie jest robione natychmiast po wejściu do pokoju, nie po "przemieszkaniu" go przez nas :D Ale postanowiliśmy się nie przejmować. Wszystko szło przecież zgodnie z planem - dojechaliśmy do Mombasy, w dodatku ze scyzorykiem, udało się! Cóż znaczą drobiazgi w postaci braku wody, dziur w moskitierze i w podłodze.

Image

Wieczór spędziliśmy jednak na dachu budynku, na świeżym powietrzu :D

CDN.Mombasa leży na wyspie, która od północy jest połączona ze stałym lądem mostem. Od południa natomiast można się dostać do niej wyłącznie promem. Wyliczyliśmy, że podczas naszego pobytu zdążymy jeszcze pojechać zarówno na północ (Watamu), jak i na południe (Diani). Ponieważ do Watamu było dalej, postanowiliśmy zacząć właśnie od niego (biorąc pod uwagę problemy z biletami dokądkolwiek, zazwyczaj dosyć luźno traktowana zasada „być blisko lotniska parę dni przed odlotem” zamieniła się w imperatyw :)

Image

Na szczęście nasz hostel raczej nie zachęcał do spędzania w nim miłych godzin przedpołudniowych, czy wylegiwania się w łóżku :D Wstaliśmy bardzo wcześnie i z plecakami zeszliśmy na śniadanie. Śniadanie też nie zachęcało, zatem dosyć szybko wyruszyliśmy na poszukiwanie transportu do Watamu.

Image

Wybierając miejsce noclegowe w Mombasie, bardzo sprytnie zawęziliśmy sobie obszar poszukiwań do rejonu w okolicach dworca autobusowego. Chcieliśmy uniknąć wczesnej pobudki (taaak, to nam się udało :D), nerwowych przejazdów przez miasto i poszukiwań. I faktycznie – z naszego hostelu na dworzec szło się jakieś 5 minut. Niestety – nie na ten, co trzeba :/ :D Dowiedzieliśmy się o tym po ponad półgodzinnych rozmowach, a muszę przyznać, że były to rozmowy bardzo efektowne :D Kenijczycy (a przynajmniej kierowcy matatu, ich pomocnicy, inni podróżni oraz przechodnie :/ :D ) bardzo chętnie pomagają, tylko wolą pomagać tak bardziej…hmmm…grupowo :D Tak więc, rozwiązywanie problemu w ich wykonaniu zajmuje jednak trochę czasu. Najpierw podchodzi się do wybranego pana i pyta. Pan wysłuchuje, zastanawia się, marszczy brwi i woła kolejnego. Kolejny pan musi dokładnie poznać istotę sprawy, więc trzeba mu wszystko opowiedzieć po raz drugi. Trzeciemu i czwartemu panu również – ci, którzy już sprawę znają, pomrukują podczas opowiadania potwierdzająco. Jak przychodzi piąty i szósty pan, to na chodniku robi się już spora grupka, do której nie trzeba wołać kolejnych panów na konsultacje, bo sami przychodzą :D Każdemu jednak trzeba opowiedzieć sprawę od początku, a ci, którzy stoją bardziej na zewnątrz okręgu, mogą trochę słabiej słyszeć, więc dodatkowo trzeba powtarzać po parę razy, donośnym głosem :/ :D Jak już przychodzi cała ulica, wszyscy kierowcy, przechodnie i każdy, kto miał szczęście znaleźć się w tym miejscu, zaczyna się naradzanie. W naradzaniu białas nie uczestniczy, bo nic nie rozumie :/ :D W końcu przekazuje się białasowi werdykt – w naszym przypadku wyglądało to tak, że setki zaangażowanych w sprawę Kenijczyków, wsadziło nas do tuk-tuka z obietnicą, że odwiezie nas na odpowiedni dworzec i pomachało na pożegnanie. No. I niech mi ktoś nie mówi, że podróżuje gdzieś samodzielnie, bez żadnej pomocy. Bez żadnej pomocy, to można sobie usiąść na kamieniu i siedzieć tak przez dwa tygodnie :)

Image

Wydelegowany przez grupę pan wskazał nam na odpowiednim dworcu odpowiednie matatu (tuk-tuk na dworzec : 200 KES) i odjechał zdać relację komitetowi wsparcia. Bilet do Watamu – 350 KES/osoba. I nawet nie trzeba było długo czekać na odjazd – autobus zapełnił się już po niecałej godzinie. Mieliśmy naprawdę duże szczęście, że nasz hostel nie był jakiś wyjątkowo miły. Bo wiecie, jak to wtedy jest – a to jeszcze jakaś kawka, a to kąpiel, a to miłe śniadanko – same niepotrzebne pochłaniacze czasu. A tak, to wstając o 7.00, już o 11.00 mogliśmy rozpocząć naszą podróż do położonego około 80 km od Mombasy Watamu :)

Image

Matatu nie jest zbyt szybkim pojazdem. Często się zatrzymuje, jedni podróżni wsiadają, inni wysiadają, ktoś wrzuca towar, który ma być dostarczony parę kilometrów dalej, np. szafę.

Image

Natomiast, jeśli ktoś ma więcej czasu (i nie ma problemów z przekraczaniem strefy intymnej - takie tam, łokieć w żołądku, cudzy pośladek na kolanie, ot, drobnostki :D ) , to jazda matatu jest naprawdę bardzo przyjemna, bo można obserwować życie za oknem.

Image

A naprawdę jest na co patrzeć. Jechaliśmy z nosami przyklejonymi do szyb (trochę na to też miał wpływ tłok w pojeździe :D ) i byliśmy zachwyceni.

Image

Widoki zaczęły się zmieniać, zaczęło się robić mniej "miastowo", a bardziej afrykańsko.

Image

To była Afryka, którą sobie wyobrażałam, o której czytałam. Nie - przepełnione miasta z ich gwarem i tłokiem. Choć dziwnie podziwiało się taką przestrzeń, równocześnie walcząc o możliwość przesunięcia ścierpniętej stopy trochę bardziej na lewo w matatu :/ :D

Image

Mijaliśmy małe, przydrożne sklepiki.

Image

Małe wioski, w których kobiety grupowały się przy, pewnie jedynym w okolicy, ujęciu wody.

Image

Podglądaliśmy codzienne życie.

Image

W każdym z tych miejsc chcieliśmy wysiąść, chcieliśmy skończyć z podglądactwem i zacząć wreszcie doświadczać.

Image

Ale, jak to mówią, uważaj na to, czego sobie życzysz, bo może się spełnić, bo po około trzech godzinach godzinach pan zatrzymał pojazd i kazał nam wysiadać :/ :D Miejsce nie wyglądało na Watamu, wyglądało po prostu na...no, na przypadkowe miejsce przy drodze. Dopytując pana, dowiedzieliśmy się, że faktycznie - do Watamu odbija się z głównej drogi, którą on jedzie dalej i odbijać nie zamierza. A te cztery kilometry, jakie nam zostały, to możemy sobie wziąć tuk-tuka. Albo przejść na piechotę. Przy czym pan śmiał się z nas trochę szyderczo (wg mnie. Według Marcina wcale nie szyderczo, tylko życzliwie, więc dobrze, nie będę się upierać - zatem śmiał się z nas życzliwie cały autobus).

Image

Na odcinku drogi między główną i Watamu znajdowało się jeszcze jedno miejsce, które bardzo chcieliśmy odwiedzić. Wprawdzie trochę inaczej zaplanowaliśmy zwiedzanie (najpierw prysznic w nowym, zakładam, że pięknym, miejscu noclegowym w Watamu, posiłek, zostawienie plecaków i ruszenie po przygodę), ale, cóż, nauczyliśmy się już, że trzeba po prostu brać, co życie przynosi :) Zatem z całym tym brudem, głodem i kilogramami na plecach, które, nie wiem, jakim cudem stawały się coraz cięższe, ruszyliśmy do Gede.

Image

Gede to ruiny "zaginionego miasta", reklamowane w przewodniku jako jeden z najciekawszych zabytków wybrzeża, dalej nie do końca poznany. Miasto było ukryte w dżungli i otoczone grubym murem obronnym. Żeby do niego dojść, wystarczy skręcić w lewo, w niewielkiej odległości od głównej drogi. Potem nie sposób już się zgubić - do wejścia prowadzi jedyna dróżka prowadząca przez niewielką wioskę i busz, jakieś pół kilometra. Bilet wstępu - 500 KES, a dodatkowo pan w kasie zaproponował, że, na czas zwiedzania, możemy zostawić u niego bagaże (o, dzięki ci! Dzięki! W tym upale, to prawie jak uratowanie życia).

Image

I zaczęliśmy zwiedzanie. Ruiny to dosyć duży teren, po którym można poruszać się samodzielnie lub z przewodnikiem. Wybraliśmy pierwszą opcję - lubimy szwędać się bez ładu i składu i na ogół więcej czasu spędzamy przy miejscach, które wydają się atrakcyjne nam, nie przewodnikowi - więc ten wybór był raczej oczywisty.

Image

Gede powstało w XIII wieku i mieszkało w nim około 2,5 tysiąca osób. Mieszkańcy mieli tam wszystko - meczety, pałac, murowane domy z bieżącą wodą i spłukiwanymi toaletami (Dżungla! XIII wiek!!!). Archeolodzy znaleźli w tym miejscu przedmioty pochodzące z różnych stron świata - chińską porcelanę i monety, żelazne lampy z Indii i weneckie korale oraz ozdoby. Gede, to miasto-zagadka.

Image

Zostało przez mieszkańców opuszczone w XVI wieku. Dlaczego? Na to nie ma jednoznacznej odpowiedzi, istnieją tylko liczne teorie. Jedni mówią, że powodem była ewakuacja podczas militarnej wyprawy, inni - że zaraza albo inwazja kanibali.

Image

Ruiny ukryte w dżungli zostały odkryte w XX wieku, a ogromną zagadką jest fakt, że tak duże i, podobno, świetnie prosperujące miasto, nie zostało wymienione w żadnych znanych dokumentach historycznych. Tak, jakby nigdy nie istniało.


Dodaj Komentarz

Komentarze (32)

brzemia 11 sierpnia 2019 18:27 Odpowiedz
Szczepienia jakieś mialaś wcześniej?Tapniete z telefonu
pestycyda 11 sierpnia 2019 18:30 Odpowiedz
@brzemia, tak. Przed jednym z pierwszych wyjazdów zrobiłam zestaw szczepień, teraz tylko uzupełniam na bieżąco, jak trzeba wziąć dawkę przypominającą.
igore 11 sierpnia 2019 18:36 Odpowiedz
Przekaż proszę Marcinowi, że ładne zdjęcia [emoji3]Wysłane z mojego Mi MIX 2 przy użyciu Tapatalka
chupacabra 15 sierpnia 2019 20:20 Odpowiedz
W Kenii widziałem jedne z najpiękniejszych krajobrazów w swoim życiu, ale pomimo poruszania się z autochtonami, też pamiętam, że zawsze musieliśmy gdzieś dotrzeć przed zachodem słońca i noc była jakoś nie do końca zdefiniowanym zagrożeniem.
brzemia 15 sierpnia 2019 20:45 Odpowiedz
Ja chyba taki film widziałem? Z Will Smith ?Tapniete z telefonu
chupacabra 15 sierpnia 2019 20:56 Odpowiedz
Był taki film, ale to remake Omega Man z 1971 https://www.imdb.com/title/tt0067525/?ref_=nm_knf_i1
pestycyda 16 sierpnia 2019 13:07 Odpowiedz
@brzemia, faktycznie, chyba coś w tym jest. Skojarzyło mi się dopiero, jak napisałeś :)@Chupacabra, dziwne wrażenie, prawda? Zastanawiałam się, na ile sami sobie stworzyliśmy taki klimat - po nocnej drodze autobusem, rozmowie w palarni i czytanych w przewodnikach ostrzeżeniach "nie poruszać się po zmroku, zwłaszcza w Nairobi" - ale skoro nawet miejscowi podróżujący z Tobą tego przestrzegali, to znaczy, że nie było to "własne wkręcenie". Inna sprawa, że dwa tygodnie po naszym pobycie w Nairobi ponownie doszło do zamachu terrorystycznego, w którym zginęło 15 osób...
cart 20 sierpnia 2019 07:39 Odpowiedz
Ja byłem w Nakuru po Masai Mara i to może był błąd. Z perspektywy czasu, park jest świetny i też widzieliśmy kilka nosorożców :)Widzę, że ceny aż tak mocno nie skoczyły. 380$ za 4 dniową opcję to naprawdę tanio.
cart 23 sierpnia 2019 15:10 Odpowiedz
Ja byłem w 2010/11 i safari chyba nawet z sylwestrem. Za 6 dni zapłaciliśmy 660$ - Masai Mara, Nakuru i Amboseli.Dalej jeżdżą na przełaj w Masai Mara? Bo w innych parkach można tylko na drogach, a nasz przewodnik śmigał po trawie gdzie się dało.Mieliście farta z tym lampartem. My szukaliśmy długo, ale nie udało się zobaczyć.
kalispell 23 sierpnia 2019 23:59 Odpowiedz
Ale "ustrzeliliście" pana lampart'a - pewnie z imprezy wracał;) Niesamowite widoki i relację rewelacyjnie się czyta.
flower188 27 sierpnia 2019 10:07 Odpowiedz
My w styczniu byliśmy w Tsavo i Amboseli - Amboseli było strzałem w 10! Kilimandżaro jest absolutnie magiczne a dojazd do Amboseli choć męczący (zwłaszcza z dwójką jeszcze dość małych dzieci gdzie jedno ma chorobę lokomocyjną) pokazuje prawdziwą Kenię. Zazdroszczę tego Nakuru i nosorożców - może innym razem ;)
flower188 27 sierpnia 2019 11:08 Odpowiedz
My w styczniu byliśmy w Tsavo i Amboseli - Amboseli było strzałem w 10! Kilimandżaro jest absolutnie magiczne a dojazd do Amboseli choć męczący (zwłaszcza z dwójką jeszcze dość małych dzieci gdzie jedno ma chorobę lokomocyjną) pokazuje prawdziwą Kenię. Zazdroszczę tego Nakuru i nosorożców - może innym razem ;)
bozenak 27 sierpnia 2019 19:23 Odpowiedz
Jak zawsze super :)
ryglu 27 sierpnia 2019 19:36 Odpowiedz
Świetna relacja!! Z resztą jak zawsze!Szkoda, że nam Kenia pokazała jedynie to trudne i niebezpieczne oblicze. Gdy po zmroku w Nairobi, z plecakami, czekając na Ubera zostaliśmy otoczeni przez grupkę wyrostków zrobiło się nieciekawie. Do tego momentu, podchodziłem do tematu bezpieczeństwa w Nairobi z dystansem. Póki było widno wszystko było ok, byliśmy zaczepiani, proszeni o pieniądze, ale nie czuliśmy się zagrożeni, ale wtedy wszystko się zmieniło. Dopiero dotarcie na lotnisko obniżyło poziom adrenaliny :)Dzięki Twojej relacji wiem, że jednak musimy tam wrócić!
ruda-laur 29 sierpnia 2019 05:08 Odpowiedz
relacja jak zawsze świetna! uwielbiam czytać ten "planowany spontan" :D czekam na więcej! ?
sudoku 4 września 2019 20:05 Odpowiedz
Zaj...a relacja i obłędne zdjęcia!Mam też w planach Kenię, a właściwie to już nie w planach, bo bilety kupione. Tylko te plany się trochę komplikują i nie wiem, co z tego wyjdzie. Ale ta relacja tylko zachęca, żeby się nie poddawać i walczyć o to, aby plany skomplikowały się odpowiednio.
jerzy5 11 września 2019 01:06 Odpowiedz
Fantastyczna relacja, marzenie mojego życia, oby się spełniło
lousylucky 7 października 2019 13:03 Odpowiedz
Czytam chyba od godziny i pochłonąłem tą relacje na jednym wdechu, super się czyta! I świetne zdjęcia.
bozenak 11 października 2019 20:27 Odpowiedz
Jak zwykle świetna relacja, szkoda , że już koniec. 8-)
tit 11 października 2019 22:37 Odpowiedz
Kolejny raz nie zawiodlas :)
tarman 11 października 2019 22:45 Odpowiedz
Jeszcze przed północą to mogę... Cisza wyborcza tuż, tuż.... [emoji6]To piwo TUSKER takie wymowne... [emoji38][emoji38][emoji38]
2catstrooper 12 października 2019 04:24 Odpowiedz
Relacja boska!Oczywiscie zaglosowalam!!!
calaira 14 października 2019 14:47 Odpowiedz
Niesamowita podróż, a podsumowanie kosztów aż niewiarygodne. Taka przygoda za taką cenę? Rewelacja! :D Gratuluję zasłużonej nominacji na relację miesiąca :)
jemjam 14 października 2019 15:58 Odpowiedz
Relacja rewelacja, swietnie sie czyta. A jak robiliscie końcową mapkę.Wysłane z mojego SM-A520F przy użyciu Tapatalka
pestycyda 15 października 2019 18:41 Odpowiedz
@Calaira, dziękuję i gratulacje dla Ciebie - czytałam o przygodach bułek, dostając ataków śmiechu :) @jemjam, dzięki :) mapka robiona w Corelu, ale nie pytaj mnie o szczegóły - Marcin zrobił :)
e-prezes 19 października 2019 22:31 Odpowiedz
Początek był pełen emocji, ale nieco siadły przy końcu mimo ciekawej relacji. Zdjęcia fajne.
south 21 października 2019 11:53 Odpowiedz
Faktycznie, początek zapowiadał jakieś mroczne epizody? A tu żadnej krwi nie było? Pestycyda jesteś najlepszą pisarką na tym forum, trzymaj tak dalej. Myślę że inspirujesz wielu z nas do podróżowania, także w miejsca mniej oczywiste. Czekamy na więcej ?
b79 21 października 2019 20:35 Odpowiedz
Też miałem przyjemność odwiedzić dokładnie te same parki, do tego poruszałem się wzdłuż wybrzeża od Mombasy do wyspy Lamu. W kilku miejscach na świecie byłem, ale to właśnie w Kenii czułem się najmniej komfortowo. I dotyczy to głównie Nairobi i Mombasy. Na prowincji lepiej, ale trzeba radzić sobie z zaczepianiem (a oni bywają duzi) i bardzo zaawansowanymi technikami naciągania.
pestycyda 22 października 2019 21:02 Odpowiedz
@e-prezes, @south - dziękuję za miłe słowa, w większości przesadzone :) Ale zastanowiłam się nad jednym - faktycznie, relacja odzwierciedla moje prawdziwe emocje podczas podróży. Początek pełen strachu i myśli "co myśmy najlepszego zrobili?". Natomiast im dłużej przebywaliśmy w Kenii, tym mniej się przejmowaliśmy, a przynajmniej mniej myśleliśmy o "złych rzeczach, przed którymi ostrzegają i które mogą nas napotkać" - coś w tym stylu. Kenia jest przepięknym, bardzo zróżnicowanym krajem, jednak nie jest to "łatwy" kraj (w przypadku samodzielnych podróży. Gdy zwiedzamy wyłącznie z agencją, z pewnością jest jednym z łatwiejszych :) @b79, z tym brakiem komfortu, masz rację. I nie chodzi mi właściwie o brak poczucia bezpieczeństwa czy niewygodę. Bardziej o fakt jakiejś niechęci (?), czegoś w rodzaju delikatnego rasizmu (?). W Etiopii podróżowało i czuło się zupełnie inaczej. Np. tam miejscowi chętnie siadali przy nas w autobusach i próbowali nawiązać kontakt, w Kenii - czasami się odsuwali. Po prostu jakoś inaczej - bardziej się to czuje, niż można nazwać. Nie zmienia to faktu, że z chęcią bym tam wróciła - ze względu na przepiękne miejsca, ale i po to, żeby lepiej ten kraj zrozumieć.Pozdrawiam :)
bozenak 23 października 2019 19:10 Odpowiedz
Gratuluję wygranej :D :D
bubu69 1 listopada 2019 21:59 Odpowiedz
@pestycyda świetna relacja :)!! Napisana przystępnie (jak zawsze - dlatego tak chętnie się czyta... pochłania :P), bardzo pozytywnie (skądś to znam :D), na wesoło, ale i momentami groźnie! Co Wy tam mieliście za przygody! Podziwiam Waszą odwagę w niektórych momentach, choć pewnie zachowałabym się czasem podobnie (założę się o takie zdjęcie z krokodylem :P), ale było czasem niebezpiecznie :/. Cóż, wyjazd bez przygód, to wyjazd stracony :P. Ogółem wyprawa czaderska, mnóstwo śmiechu przy czytaniu - dzięki za podzielenie się tą przygodą :). Czekamy na następne!
malyjohnn 26 grudnia 2019 05:08 Odpowiedz
Rzeczywiście aż się nie chce wierzyć, że za taką cenę można zobaczyć tak wiele. Mega przyjemnie oglądało mi się tą relację i mam nadzieje, że też uda mi się odwiedzić Afrykę w najbliższym czasie.