+1
marcinsss 27 kwietnia 2020 14:37
Image

Wybór własnych nóg na środek transportu pozwolił nam zobaczyć tę mniej turystyczną część El Nido. Widzieliśmy miejsca, do których turyści nie zaglądają zbyt często. Jakieś bidne chaty przy bocznych uliczkach, jakiś bazarek ewidentnie dla miejscowych, jakiś sklep z mydłem, powidłem i gitarami.

Na plażę przebiliśmy się w pierwszym możliwym miejscu, właśnie gdzieś pomiędzy jakimiś biednym chatkami. Na początku trochę słabo to wyglądało. Tym bardziej, że był odpływ. Jakieś łódki stojące na kołkach, trochę miejscowych, trochę starych opon i nie za ładnie. Ale im dalej szliśmy, tym ładniej się robiło...

Image

Image

Image

Image

Pojawiają się jakieś bary, hotele, salony masażu... Coraz więcej turystów.

Są turyści, to pojawiają się również obnośni sprzedawcy. Nie mają worków wodoodpornych, tylko głównie biżuterię. Asia po długim oglądaniu (absolutnie nam się nigdzie nie śpieszyło, Panu Sprzedawcy również) zakupiła kolczyki z prawdziwych pereł.

Zrobiliśmy dłuższą przerwę w jakiejś knajpce. Było pite, jedzone i latane dronem. Z lotów zostały niestety tylko wspomnienia i zdjęcia drona, zamiast zdjęć z drona. :(

Image

Image

Image

Image

Kolejny dłuższy przystanek zrobiliśmy sobie w plażowym SPA. Masaż z widokiem, to jest to. Co prawda dawno, dawno temu w Tajlandi mieliśmy jeszcze lepsze widoki (i lepsze masaże), ale tu tez było świetnie.

Image

Żadnych problemów przez cały dzień - powinno mi to dać do myślenia i być sygnałem ostrzegawczym, że zbliża się jakaś grubsza afera. Ale nie, ja jak przysłowiowy leming brnąłem dalej w ten relaks.
Jeszcze "Piña colada" przy basenie w jakimś ładnym hotelu....
Jeszcze decyzja, że nie wracamy do siebie, tylko siedzimy tu i czekamy na zachód słońca...
Jeszcze więcej zdjęć, latania dronem i nicnierobienia...

Image

Image

Ja jestem prosty człowiek. Zgodnie z zasadą "Nie to jest ładne, co jest ładne, tylko to, co się komuś podoba." uważam, że mogą być ładne zachody słońca lub brzydkie zachody słońca, ale nie ma czegoś takiego, jak kiczowate zachody słońca. I jeleń na rykowisku też może być ładny albo brzydki. Zdjęcie (czy obraz) nie musi być ambitne, żeby było ładne.
Tak właśnie myśli ten prosty człowiek we mnie.

A ten zachód słońca był ładny i warto było na niego poczekać.

Image

Image

Jak już słoneczko całkiem zaszło, a "Piña colada" całkiem wyszła, to przechodzimy przez hotel do drogi i łapiemy tuk-tuka do miasta. Odbieramy pranie, a naprzeciwko pralni kupujemy jakieś (na oko) słodkie bułki, za którymi stała pokaźna kolejka. To chyba jakaś piekarnia była, bo zapachy były nieziemskie.
Bułki zjadamy dopiero w hotelu i okazuje się, że zakup dwóch bułek był duuużym błędem. Należało kupić co najmniej 3 razy tyle. Nie chce nam się iść do żadnej knajpy, więc Asia wysyła mnie z misją dokupienia bułek. A jak się uda, to i bananów. Na drogę. Bo przypominam, o 4:00 ma nas odebrać z hotelu bus do San Vincent.

Docieram na miejsce. Pralnia jest, a sklepu z bułeczkami ani kolejki do niego nie ma. Hmmm.... Po dłuższej chwili okazuje się, że zamknięty sklep z bułeczkami wygląda zupełnie inaczej, niż otwarty. No i na pewno nie da się w nim kupić bułek. Próbuję ratować misję i choć kilka bananów zalupić, ale i to okazuje się niewykonalne. Obszedłem pół miasta (El Nido to nie jakaś metropolia) i w żadnym sklepie nie mieli. Szczytem było to, gdy zobaczyłem, jak ze sklepu wychodzi jakaś kobieta z dzieckiem ok. 8 lat, a dzieciak niesie całkiem sporą kiść bananów. Wchodzę do sklepu i słyszę, że właśnie sprzedali ostatnie. Ale spokojnie, rano będą mieli świeże...

Image

Ostatecznie wykazuje się kreatywnością i kupuję... naleśniki z bananami. No, przynajmniej z głodu nie pomrzemy. Jemy te naleśniki jako kolację, pakujemy wszystkie graty i szykujemy się do spania, żeby móc jakoś jutro funkcjonować po tej pobudce o barbarzyńskiej porze. Jeszcze tylko sprawdzam maila i... okazuje się, że ze spania nici. I w ogóle z wszystkiego nici.

Nasz samolot z Puerto Princesa do Hong Kongu, którym mieliśmy lecieć za ok. 36h został właśnie odwołany.

Image

Zaczynam na gwałt sprawdzać, jakie mamy możliwości powrotu do Polski. Pierwsze pytanie: Czy jechać do San Vincent? Wydaje się, że to straszne zadupie. Nie wiadomo, czy będziemy tam mieli internet. W internetach ludzie piszą, że różnie z tym bywa.
Może i nie mają internetu, ale mają tam lotnisko. Zaledwie kilka lotów na tydzień, ale po 24h w San Vincent moglibyśmy polecieć do Clark. To już duże, dobrze skomunikowane lotnisko, w dodatku blisko Manili. Uznaję, że to najlepsza droga "ucieczki z raju". Na pewno lepsza, nic Puerto Princesa..

Na szybko sprawdzam, jakie są możliwości dalszej podróży z Clark.
Mamy jakieś połączenia do Hongkongu, którymi (o ile by ich znowu nie odwołali) spokojnie zdążylibyśmy nie tylko na nasz powrotny lot, ale i na spotkanie z Naszymi Chińczykami.
Brałem tez pod uwagę ryzyko, że Lufthansa odwoła nasz lot powrotny z Hongkongu do Europy. Sytuacja zmieniała się wtedy na świecie dość dynamicznie, a Lufthansa zapowiedziała, że za dwa dni ogłosi nowe obostrzenia i odwoła kolejne loty. Biorąc pod uwagę, że do Chin (oprócz Hongkongu i Makao) już wtedy nie latała, to była spora szansa, że nasz lot zostanie odwołany. Jak mamy utknąć w HKG, to już wolę na Filipinach...

Inne opcje, to szukanie połączenia z Clark do Polski z pominięciem Hongkongu. Było kilka możliwości. Najtańsza za ok. 3500 PLN od osoby, z 3 przesiadkami. 58h w trasie. Takie trochę krótsze były po około 5 tysięcy od osoby.

Fajną opcją był lot czarterowy z Wietnamu. Bilet z Wietnamu do Polski kosztował jedyne 499 PLN. Do Wietnamu bylibyśmy w stanie dolecieć za kolejne kilka stówek. Czemu więc nie tędy? Bo na ten czarter zostało jedno miejsce.

Brałem nawet pod uwagę powrót przez... USA. :) Przy okazji zrobilibyśmy sobie nieplanowaną podróż dookoła świata. Niestety, do USA nie wpuszczano już wtedy osób, które były wcześniej w Chinach (i wliczano w to pobyt w HKG).

Image

W końcu decyzja - nie ma na co czekać, tylko trzeba jechać do San Vincent i lecieć do tego Clark. A dalej będziemy myśleć. Ostatecznie z Clark można przejechać do Manili, a tam jest jeszcze większy wybór lotów. Kupuję bilety na samolot za około 100 PLN od osoby, piszę do Naszych Chińczyków, że się jednak nie spotkamy i idę spać. Prawie dwie godziny snu mi jeszcze zostały.

Asia tej nocy nie zasnęła wcale. Cały relaks szlag trafił.

A taki miał być spokojny dzień...@2catstrooper Ale wiesz, że będziesz miała swoje 5 minut w tej relacji? Malutki epizod, ale jednak... Przygotowana do rozdawania autografów? :lol:@maginiak Nie, ale za to na lotnisku kupiła sobie dwa super kremy. Z tym, że na razie nie mogę powiedzieć na jakim lotnisku... ;)============================
Sprawy "bieżące" ;) :
@2catstrooper Specjalnie dla Ciebie zdjęcia kremów (właściwie jednego, bo drugi już się skończył) zostały wczoraj zrobione i we właściwym momencie pojawią się.

@cccc Zdjęć bułeczek nie będzie. Za szybko znikały. :lol: Zresztą ich wygląd nie był jakiś wyjątkowy. Ich zaletą było to, że były smaczne i świeże, do tego w dość egzotycznych dla nas smakach. Jeszcze będzie o tych bułeczkach. :)

============================

Wstajemy o 3:30. Szybkie ogarnięcie się i idziemy czekać na busa, który ma nas o 4:00 odebrać z hotelu. Ciekawe o ile się spóźni...

Nie spóźnił się, był 5 minut przed czasem.

Przyjechał standardowy, 10-cio osobowy bus, tyle tylko, że miał dołożony dodatkowy rząd siedzeń, a w przejściu między fotelami były kolejne, składane siedzenia. W aucie było już kilka osób i zdziwiłem się, że na tę trasę, w dodatku o takiej porze jest tylu chętnych. Moje zdziwienie rosło z każdym kolejnym przystankiem busa, bo ostatecznie dobiliśmy do 15 dorosłych i jednego trzylatka na kolanach u mamy. Jak dołożycie do tego bagaże większości tych osób (bo w luku bagażowym zmieściło się niewiele), to będziecie mieli obraz tego, jak komfortowo spędziliśmy następne dwie godziny. Na szczęście tylko dwie godziny, bo już parę minut po szóstej byliśmy na lotnisku w San Vicente, gdzie większość osób wysiadła. Z nami dalej pojechała tylko jedna, francuskojęzyczna para.

Myślałem, że będziemy odstawieni pod hotel, ale nie - busik wysadził nas na jakimś placyku, gdzie stało kilka tuktuków. Ale jakich tuktuków! W życiu takich ładnych nie widziałem. W dodatku były elektryczne! Zupełnie się tego na takim zadupiu nie spodziewałem.
Tuktuk nas zawiózł do hotelu za cale 50 PHP (czyli niecałe 4 PLN). Godzina szósta rano z minutami, my padnięci, a hotel zamknięty na klucz. :shock:

Najwyraźniej zrobiliśmy trochę hałasu przy wejściu, bo po chwili drzwi się otwierają i jakiś zaspany, umundurowany Filipińczyk pyta... Właściwie nie wiem o co pyta, ale wpuszcza nas do środka. Udaje mi się tylko od niego dowiedzieć, że na razie nikogo, poza nim, z obsługi nie ma, a on jest tu ochroniarzem i mamy czekać, aż ktoś przyjdzie. Około 8:00.

Robię kilka zdjęć o wschodzie słońca i idziemy spać na leżakach przy basenie.

Image

Image

Image

Kilka słów o hotelu - kierując się dobrymi opiniami w sieci, zdjęciami i ceną (poniżej 200 PLN) wybrałem Peace and Love Resort. 8-) Prawda, że ładna nazwa? W dodatku pokój nazywał się Deluxe Sunset i miał gwarantować przepiękny widok na zachód słońca. Hotel znajduje się na samym końcu wioski, na półwyspie. Można śmiało powiedzieć na zadupiu zadupia.

To wszystko sugeruje nieprawdopodobną dawkę ciszy, spokoju i relaksu. Jak myślicie? Jak będzie...? :lol:

Około 8:00 z leżaków wygania nas słońce, które wisi coraz wyżej i grzeje coraz bardziej oraz odgłosy, świadczące że hotel budzi się do życia. Asia coś mówi, że jeszcze odgłos kiszek, grających marsza słyszała, ale to pewnie jakieś omamy z niewyspania.
Zamawiamy pyszne śniadanie, i jest to (uprzedzając fakty) chyba największa porażka w tym hotelu. Zamiast zamówionej jajecznicy są jajka sadzone. Szynka wygląda, jak taka domowego wyrobu, do tego jest w ładnych, grubych i dużych plastrach, ale jest nieświeża. Zapach sprawia, że nie odważyliśmy się jej zjeść. Zamiast masła margaryna. Chleb również wygląda na domowy i jest niezły. Do tego całkiem dobry dżem. Gdyby nie ten zapach od szynki, to by w sumie było całkiem nieźle, ale niestety...

Image

Image

Po śniadaniu próbuję załatwić wcześniejsze wejście do pokoju, ale niestety jest zajęty. Nie ma szans przed 14:00. Gdy szukamy zatem miejsca, żeby przekoczować te kilka godzin, pojawia się właściciel hotelu. Niemiec, lat na oko 65+. Jest polski wątek - jego ojciec pochodził z Katowic. Właściciel chwilę z nami pogadał, udostępnił nam internet (bo jedyny internet w hotelu to był ten, udostępniany z telefonu właściciela) i zaczął czyścić basen. Gdy zobaczył, jak próbujemy przesuwać leżaki tak, by mieć trochę cienia, to nam pokazał taką chatkę ukrytą na zadupiu zadupia zadupia i powiedział, żebyśmy wzięli materace z leżaków przy basenie i możemy tu koczować.
Miejsce faktycznie było świetne. Wygodne, zacienione i było czuć przyjemny wiaterek od morza. Gdyby tylko nie ten kogut w sąsiedztwie, drący nieustannie ryja, to by było idealnie... ;)

W końcu doczekaliśmy się naszego pokoju. To znaczy nie do końca naszego, bo okazało się, że ludzie, którzy mieli nasz Deluxe Sunset zostają jednak dłużej, a że my tylko na jedną nockę, to dostaniemy pokój rodzinny. Podobno lepszy, droższy i w sumie z balkonu też widać Sunset".

Pokój okazał się być faktycznie rodzinny, i to dla rodziny 3500+. Dziewięć osób mogło tam wygodnie spać.

Image

Dość leniuchowania, trzeba się trochę ruszyć po okolicy. Bierzemy drona i idziemy na najdłuższą piaszczystą plażę na Filipinach. Angielska Wikipedia pisze o niej: "14,7 kilometra plaży z piasku białego jak cukier". Nie wiem, jakiego oni tam cukru w tej Wikipedii używają, bo z tą białością, to trochę przesadzili, ale poza tym plaża robi wrażenie. Ładna, szeroka, ciągnąca się po horyzont i puściusieńka. Kilku lokalnych mieszkańców widzieliśmy po drodze i ani jednego turysty. Porobiłem mnóstwo fajnych ujęć z drona, bo coraz lepiej mi wychodziło to latanie, mimo wiatru. Szkoda, że musicie mi uwierzyć na słowo. :(

Image

Image

Image

Image

Bazując na tej plaży miejscowi włodarze zaczęli realizacje programu, który ma doprowadzić do turystycznego boomu w tej okolicy. Pierwsze kroki zostały już poczynione i widać to na przykładzie infrastruktury. Jest lotnisko, są nowe drogi, w całej miejscowości widać nowoczesne oświetlenie na bazie lamp ledowych zasilanych z paneli fotowoltaicznych. Myślę, że te elektryczne tuktuki to też część tego planu. San Vicente ma przygotowane porządne zasilanie w wodę pitną, oczyszczalnię ścieków, a od 2014 roku zagwarantowane zasilanie elektryczne 24h na dobę.

Śpieszcie się tam jechać, póki jest jeszcze tak naturalnie, bo boję się, że za kilka-kilkanaście lat to miejsce zmieni się nie do poznania. To znaczy ja się boję, a miejscowi pewnie nie mogą się doczekać. Bo na razie to raczej dość biednie im się tu żyje...

Image

Image

Wracając z plaży idziemy przez centrum miasteczka. Największym budynkiem w okolicy, jak i w wielu polskich wsiach i miasteczkach, jest kościół. Trafiamy na moment tuż przed rozpoczęciem mszy. Siadamy cichutko w kąciku i oglądamy przygotowania, zakończone uroczystym wejściem księdza do kościoła w towarzystwie ministrantów i przy wtórze śpiewu. Poza samymi obrzędami, które bardzo się różniły od tego, co jest w Polsce, zaskoczyło nas też, bardzo mała ilość wiernych. Było może z 50 osób, w kościele, który mógł pomieścić kilka razy tyle. Opuszczamy cichutko świątynię i idziemy w stronę portu. Tuż przy porcie jest strefa restauracyjna. Tu, po raz pierwszy od przyjazdu widzimy kilkoro turystów.
Jakoś żadna z knajp nas nie urzekła i nie zachęciła, żeby tam zostać na obiad. I bardzo dobrze, bo za rogiem czujemy znajomy zapach, a idąc za tym zapachem trafiamy do piekarnio-cukierni, podobnej do tej w El Nido. Najważniejsze różnice - tu nie ma kolejki, a bułeczki kosztują 5 PHP, a nie 15.

5 PHP to niecałe 40 groszy, więc szalejemy i robimy spory zapas bułeczek. Najciekawsze są te o smaku kokosa i te o smaku mango. Kupujemy też kilka mniej egzotycznych. Część znika w ramach obiadu, reszta zostaje na poczet jutrzejszego śniadania.

To, że nie ma tu jeszcze zbyt wielu turystów, widać również po tym, że kilkukrotnie byliśmy zagajani przez miejscowych, głównie dzieciaki. I nie po to, żeby nam coś sprzedać, tylko żeby pogadać z białymi "dziwolągami". :) W jednym z przydrożnych domków nawet chwilę posiedzieliśmy, korzystając z zaproszenia.

Image

Image

Wracamy do hotelu, żeby sprawdzić, czy z naszego balkonu faktycznie będzie widać zachód słońca. Było. Mieli szczęście, bo bym pisał reklamację... ;)
Wieczorem postanawiamy zamówić kolację w hotelowej knajpie, ale nie ryzykujemy z mięsem i ostatecznie na stole ląduje wegetariańska pizza i wegetariańskie spaghetti. Przy okazji uczę się nowego słówka po angielsku. Byłem pewien, że "egg plant" to będzie jakaś forma podania jajka ("egg"="jajko"), a okazuje się, że to bakłażan.
Przy kolacji wiele się działo. Pierwszym zaskoczeniem była muzyka na żywo. Zespół składający się z wokalistki, śpiewającego gitarzysty i perkusisty, który grał na skrzynce, na której siedział bardzo fajnie wykonał kilkanaście światowych szlagierów oraz kilak swoich utworów. Druga niespodzianka, to urodziny jednego z gości. Dostał z tej okazji wielki tort, którym obczęstował wszystkich obecnych oraz gromkie "Happy birthday".
Darmowego piwa niestety nie było, ale to płatne też było spoko. ;)

Te miejsca, które widzieliście o wschodzie słońca, o zachodzie wyglądają tak:

Image

Image

Ponieważ wyspaliśmy się do południa, to wcale nam się nie chciało spać i dość długo tam posiedzieliśmy. Piękny spektakl na niebie, niezła muzyka na żywo, dobre piwo i mnóstwo zabawnych gekonów na suficie... Czego chcieć więcej...

Pogadaliśmy jeszcze chwilę z poznanym rano Ochroniarzem. Okazuje się, że Szef pozwolił mu zaprosić jego rodzinę do hotelu, i właśnie jego siedmioletnia siostra buszowała w basenie.Ochroniarz miał 23 lata, i zapytał, ile ja mam. Jak zwykle poprosiłem, żeby spróbował zgadnąć. Odpowiedź, że pewnie około 27 mocno mnie zaskoczyła. :lol:

Fajnie się tam siedziało, w końcu jednak rozsądek każe iść spać. O 6:00 ma po nas przyjechać elektryczny tuktuk i zawieźć nas na lotnisko, skąd wyruszymy w stronę domu, nie bardzo mając jeszcze pojęcie którędy.

San Vicente okazało się strzałem w dziesiątkę. To był bardzo fajny dzień. Gdybym miał jeszcze raz jechać w tamte rejony, to chyba bym zamienił proporcje: 1 dzień w El Nido (żeby "zaliczyć" jakiś tour) i 4 dni w San Vicente. Jedynym problemem okazała się nieświeża szynka do śniadania, no może jeszcze kiepski internet, ale to akurat dobrze, że na chwilę oderwaliśmy się od wieści ze świata. Pewnie nic dobrego by nam te wieści nie przyniosły.

Image

ImageJa wiem, że dla zaawansowanego podróżnika Filipiny to żadna egzotyka, ale bym ich nie skreślał. To, co my widzieliśmy, to jest nic. Tam jest naprawdę wiele do zobaczenia. Ciekawa kultura, mili ludzie, piękna natura. I stosunkowo tanio. Jak ma być egzotycznie, to można poszukać jakichś ciekawych miejsc, gdzie turyści to większa atrakcja dla miejscowych, niż oni dla nas. ;) Wśród 880 zamieszkałych wysp coś by się wybrało.

A co do kremu - balonik widzę mocno napompowany... Obawiam się, że to, co jest super kremem z odległej Japonii dla polskiej nauczycielki na wakacjach może się okazać standardowym kremem ze średniej półki, dostępnym w sklepie za rogiem dla szturmowca (szturmowczyni? szturmówki?) mieszkającej w Japonii. ;)Planowo i jeszcze przed świtem elektryczny tuktuk odbiera nas z hotelu. Żegnamy się z Ochroniarzem, bo nikogo więcej o tej porze nie ma i jedziemy na lotnisko. Wzdłuż całej trasy z centrum do lotniska zainstalowane nowe oświetlenie ledowe zasilane z paneli fotowoltaicznych i do tego lampy rozjaśniają się, kiedy się zbliżamy i przygasają, kiedy odjeżdżamy.

Ameryka Panie na tych Filipinach.

Lotnisko, jak można się było spodziewać przypomina wielkością bardziej powiatowy dworzec PKS, niż port lotniczy, ale parkingi przed lotniskiem olbrzymie. Nic, że trochę jeszcze niewykończone. Przed wejściem do budynku bardzo poważna kontrola bezpieczeństwa. Trzech ochroniarzy, ale tylko jedno pytanie:
- Gdzie macie elektronikę? W bagażu głównym czy w podręcznym?
- W podręcznym.
- OK, możecie wchodzić.
Nie skanowano bagaży (choć skaner stał), nie sprawdzono biletów ani dokumentów. Dość wyluzowana ekipa.

Równie wyluzowana była dziewczyna, która nas odprawiała i odbierała bagaż. Było dużo śmiechu, za to mało formalności. Bagaż o wadze ponad 23 kg został bez problemu przyjęty, choć przysługiwał nam tylko 20 kg.

Najbardziej wyluzowany był niewątpliwie pan, który ZAMIATAŁ PAS STARTOWY. Tak, na kilkanaście minut przed lądowaniem, na pasie startowym był mężczyzna, który poruszał się skuterem, miał miotłę i wiaderko i towarzyszyły mu DWA PSY!!!.

Image

Image

Image

Kiedy do lądowania samolotu zostało już naprawdę niewiele czasu, rozległ się jakiś sygnał dźwiękowy i pan się z pasa startowego zwinął. Psy też.
Ja za to zainteresowałem się innym zwierzątkiem. To nie było na pasie startowym, tylko w poczekalni.
Ja jestem prosty inżynier, i dla mnie to stonoga, ale gdyby był tu jakiś entomolog, to by pewnie powiedział, że to wij i zaczął tłumaczyć, który z 16 tysięcy gatunków wija mamy na filmie.

https://youtu.be/rOkeZcm2tQM

Podziwiamy wschód słońca i wreszcie ląduje nasz samolot. Okazuje się nim być Bombardier Dash-8, mogący zabrać 70 osób. Osób było ze trzydzieści, więc tłoku nie było. Niecałe półtorej godziny lotu z pięknymi widokami za oknem i jesteśmy w Clark.

Image

Image

Image

Image

Clark to nazwa lotniska, natomiast miasto obok tego lotniska nazywa się Angeles City, czyli Miasto Aniołów. Warto dodać, że chodzi o upadłe anioły, ponieważ miasto powstało przy bazie wojskowej i dostarczało usług, których żołnierzom z bazy brakowało. Wiadomo, jakich usług żołnierzom brakuje najbardziej...
W mieście i okolicy jakichś ciekawszych atrakcji brak. No przynajmniej mi nie udało się namierzyć. Jedyne, co "polecają" internety, to przejść się na ulicę Walking Street i popatrzeć, jak upadłe anioły zarabiają na życie.

Jakoś nas to nie ciągnęło.

Korzystając z tego, że internet na lotnisku był jakieś dwadzieścia razy lepszy, niż WiFi w hotelu w San Vicente, to przysiadłem sobie w kąciku na plecaku i wyszukałem hotel na tę nockę. Wyszukany hotel nazywa się Clarkton, ma słonia w logo,kosztował ok. 150 PLN i jest całkiem niezły. Czyściutko, fajny basen i świetna restauracja. Właśnie głównie na basenie i w sąsiadującej z nim restauracji spędzamy następne 24 godziny. To jedyny taki przypadek w czasie tej podróży (i wielu poprzednich), że nie wychodzimy z hotelu.

Image

Na szczęście nad basenem WiFi działa świetnie i udaje mi się wreszcie ogarnąć powrót do domu. Po przeszukaniu wszystkich możliwych opcji powrotu zarówno z Clark, jak i z pobliskiej Manili wpadam wreszcie na pomysł, który jest tak prosty, że już w sekundę później nie mogę uwierzyć, że nie wpadłem na to wcześniej. No przecież mamy uciułane trochę mil w programie Miles&More, a LOT ma promocje, zwaną Najmilszym Poniedziałkiem, gdzie oferuje loty LOT-em w bardzo korzystnych stawkach za mile, z niewielką dopłatą. Najbliższe miejsca, gdzie można rozpocząć taką podróż to Seul i Tokio. Z Seulu nic nie ma w najbliższych dniach, ale w Tokio BINGO!!! 20.000 mil i niecałe 300 PLN dopłaty na osobę i 6 lutego możemy lecieć do Warszawy lotowskim Dreamlinerem.

Ponieważ coraz więcej państw w okolicy zamyka swoje granice, to sprawdzam jakie AKTUALNIE obostrzenia są w Tokio. Internety nie wiedzą. Ani po polsku, ani po angielsku. Tłumaczenie krzaczków jest mocno ryzykowne, bo jak translator coś delikatnie przekręci, to się okaże, że będzie jak z tymi samochodami, co je kiedyś w Moskwie rozdawali. Że nie w Moskwie, tylko w Leningradzie, nie samochody, tylko rowery i nie rozdawali, tylko kradli. Kontaktuję się z naszą forumową specjalistką od Japonii, podróży w bardzo egzotyczne miejsca i Gwiezdnych Wojen - @2catstrooper i dowiaduję się, że można śmiało przylatywać.
Bilety w NajMILszym Poniedziałku kupuje się telefonicznie, ale od czego jest Skype. Z pewnymi problemami (a jakże by inaczej) udaje się dokonać rezerwacji i bilety po chwili są na mailu.

Dokupuję połączenie z Clark do Tokio. Najtaniej wyszło z południowokoreańską linią T'way Airlines, kupowane na kiwi.com za 444 PLN/osb. + 538 PLN za jeden bagaż nadawany, który posiadamy. Troszkę mnie ta opłata za bagaż zagotowała, ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz. I tak było taniej, niż gdziekolwiek indziej. I jeszcze Seul w gratisie, bo żeby było śmieszniej, lot do Tokio jest z kilkugodzinną przesiadką w Seulu. :lol:

Z tym bagażem to jeszcze niezłe jazdy były. Jazdy zaczęły się od tego, że po kilku godzinach dostaję maila od Kiwi, że jest problem techniczny z opłatą za bagaż, i mi zwracają kasę. mam sobie dokupić na lotnisku. Kasa faktycznie wróciła błyskawicznie.

Rano jemy przepyszne śniadanie, oddajemy pokój i rozkładamy się przy basenie. Samolot dopiero o 18:10, więc jest dużo czasu i zdecydowanie lepiej spędzić go na basenie, niż na lotnisku. No ale ileż można leżeć przy basenie. Zbieramy się w końcu i idziemy złapać tuktuka na lotnisko. Pierwszy złapany tuktuk ma z nas niezłą bekę, bo jak można nie wiedzieć, że tuktuki mają zakaz wjazdu na lotnisko? Przecież wszyscy to wiedzą. Jak się skończył z nas nabijać, to nam złapał taksówkę.
Taksówka była naprawdę ładna i nowiutka, kierowca w koszuli i pod krawatem, i nawet klima działała tak, jak powinna, czyli ustawiona na jakieś 22 stopnie, nie na minimum. Bałem się, że za tę taksówkę zabulimy jakieś miliony monet, ale okazało się, że dojazd kosztował nas około 10 PLN.

Na lotnisku byliśmy sporo przed czasem i bardzo dobrze. Bo nastąpił ciąg dalszy jazdy z bagażem. Mogliśmy zabrać 15 kg, nasz plecaczek miał ponad 18. Po małym przepakowaniu udało się zejść do 16,6 kg i miłe dziewczę z T'way stwierdziło, że OK. Teraz nastąpiło wyliczanie opłaty za bagaż.

Najpierw, po kilku minutach stukania w klawiaturę komputera dziewczyna powiedziała mi, że muszę zapłacić 80 USD za każdy odcinek, czyli 160 USD. Różne niemiłe myśli mi się kłębiły w głowie, ale uśmiechałem się i nic nie mówiłem. Dziewczyna nie skończyła jednak stukać w klawiaturę komputera i po jakichś 15 minutach stwierdziła, że bardzo przeprasza, ale nie 2 x $80 tylko 1 x $80. Oczywiście wcale się na nią nie pogniewałem za tę informację, ani za czas oczekiwania przy "okienku".

Oczekiwanie umilała mi obserwacja pracy panów bagażowych. Za wszystkimi stanowiskami odpraw szedł taśmociąg, który zwoził wszystkie bagaże na koniec hali (tu akurat było nasze stanowisko), następnie zakręcał o 90 stopni, przechodził przez otwór w ścianie i zakręcał ponownie o 90 stopni. I ten krótki odcinek między dwoma zakrętami się chyba wziął i zepsuł. Ale radzili sobie.

https://www.youtube.com/watch?v=n3KUqCLK-PY

Miłe dziewczę nadal wytrwale stukało w klawiaturę komputera, co jakiś czas uśmiechając się przepraszająco. W końcu poprosiła o pomoc troszkę Starszą Koleżankę. Koleżanka również przez kilka minut postukała i w końcu stwierdziła, że jednak nie 80 USD, tylko $39. Tak sobie pomyślałem, że jak jeszcze trochę postukają, to się okaże, że muszą mi dopłacić, ale nie, już więcej zmian nie było. Zapytała tylko:
- Kartą czy gotówką?
Odpowiedziałem, że kartą i po kolejnych kilku minutach stukania w klawiaturę zacząłem tego żałować.
- To ja może jednak gotówką zapłacę, jeśli jest jakiś problem...
- Nie, nie - odpowiedziała Starsza Koleżanka - z gotówką to zawsze kłopot jest... Kartą szybciej.
Aaaa, OK... czyli to, co się teraz stuka, to jest normalna procedura. Ciekawe ile wcześniej trzeba przyjechać, żeby zapłacić za bagaż gotówką. Nam nadanie bagażu zajęło ponad godzinę i było to najdłuższe nadanie bagażu w życiu.
Jeszcze tylko jakieś dwa nieudane wydruki, które wylądowały w koszu i jeden udany, który musiałem podpisać i już. Bagaż nadany.

W Clark obowiązuje opłata wylotowa w wysokości 600 PHP (niecałe 50 PLN) za osobę, płatne wyłącznie gotówką. Sprzedałem resztki dolarów z Hongkongu, to akurat wystarczyło, nawet trochę zastało na zakupy w strefie wolnocłowej.

Lotnisko nie jest duże, ale klaustrofobia nie grozi. Na dole straszliwie śmierdziało olejem od frytek, ale jak weszliśmy na górę, to już było OK. Ja posiedziałem z widokiem na wulkan Pinatubo, Asia pobuszowała po sklepach i kupiła duży zapas suszonego mango. Bardzo dobrego, filipińskiego suszonego mango.

Image

Lecimy do Seulu. Mamy trochę za mało czasu, żeby opłacało się wyjść do miasta, zwłaszcza, że będziemy tam w nocy (od 23:10 do 6:10), ale naczytałem się, że lotnisko w Seulu jest jednym z najlepiej na świecie dbających o podróżnych. Że nie można się tam nudzić. Że są setki atrakcji: lodowisko, kina, muzea, kursy lepienia garnków i wyplatania koszy... Że są roboty, z którymi można sobie pogadać. Że jest nawet SPA i salon masażu.

I tylko nigdzie nie doczytałem, że to wszystko jest w nocy zamknięte.

Powrót w bardziej cywilizowane rejony przypomniał nam, że mamy pandemię. Były ankiety do wypełnienia i było skanowanie temperatury kamerą termowizyjną po opuszczeniu samolotu. Samo lotnisko wielkie, piękne i przerażająco puste. Jak widać na załączonym obrazku, między północą, a 5:00 rano tylko kilka lotów. Pozamykane nie tylko te wszystkie niezwykłe atrakcje, ale i te zwykłe sklepy i restauracje. Nawet gadający robot zamknął oczy i nie reagował na zaczepki. Czynne były może ze dwa sklepy oraz pracowała ekipa montująca czy serwisująca instalację składającą się z tysięcy metalowych kulek.

Image

Image

Image

Na szczęście salonik był czynny. Idziemy coś zjeść, ale zaczyna się kiepsko, bo przy wejściu obsługa informuje nas, że jest nocne menu i bardzo niewielki wybór potraw do jedzenia. I czy mimo to decydujemy się wejść.
Zdecydowaliśmy się i faktycznie słabo było. Asia zjadła trochę ryżu z jakimś sosem, ja "chińską" zupkę. Ostra, ale bardzo dobra. Była też kawa, herbata, jakieś ciasteczka... Śmierć głodowa nam nie groziła.

Po opuszczeniu saloniku znaleźliśmy sobie jakieś wygodne miejsce do spania w pobliżu bramki, z której mieliśmy odlatywać rano. Żeby nie trzeba było dużo rano chodzić. Ustawiliśmy wszystkie posiadane budziki, żeby nie zaspać. Plecaki zabezpieczone przed zniknięciem. Wszystkie ciepłe ciuchy na siebie, bo klima dawała radę i do spania.

Image

Udało się nie zaspać, ale z tym "żeby nie trzeba było rano chodzić" to trochę nie wyszło. Jak tylko zdążyliśmy się obudzić i trochę przemyć to na tablicy pojawił się napis, że zmienili nam bramkę. Nowa była dokładnie na drugim końcu całkiem sporego terminala. No i znowu biegiem...

Lot nad Koreą sprawił, że pojawiła się ona na naszej liście do odwiedzenia. Na razie jest gdzieś bardzo nisko na tej liście, ale jak trochę więcej o niej poczytam, to może awansuje. Z okien samolotu wyglądało, że niemal cała Korea to góry. A my góry lubimy...

Na razie jednak zbliżamy się powoli do Tokio, a tu będziemy mieli dużo więcej czasu i na pewno z lotniska wyjdziemy....

Image

ImageA jednak ktoś zauważył... :)
Zgłosiłem się na męża zaufania na niedzielne wybory i dlatego nie było kolejnego odcinka.

Co prawda mnie na tego męża nie powołali, więc kiepska to wymówka, ale zawsze lepsza, niż to, że mi się po prostu nie chciało.Pierwszym znakiem, że się zbliżamy do celu były idealne kształty góry Fuji, która pojawiła się daleko na horyzoncie.


Dodaj Komentarz

Komentarze (64)

vitamin-a 27 kwietnia 2020 15:31 Odpowiedz
W dniu, kiedy wybuchł wulkan Taal i zamknęli lotnisko w Manili, czekałem od 6 rano na lotnisku Baiyun w Kantonie na lot do Manili (lot miał być planowo o 8:30) i.... doczekałem się, o 15:30 samolot wystartował:-). W czasie oczekiwania na lot Linia China Southern stanęła na wysokości zadania i przy bramce zaraz pojawiły się krakersy i woda w butelce, a za 2 godziny był ciepły posiłek. Wystarczyło okazanie biletu. A jak miałem lot powrotny o 17:30 z Manili 3 lutego to czekając na lotnisku już od 1:00 w nocy (wcześniej przyleciałem z Cebu) obserwowałem z przerażeniem, jak po kolei są kasowane loty do Chin. Pierwszy, który w tym dniu poleciał to ten o 17:30 do Kantonu. Cieszyłem się jak dziecko:-) I ten dziki tłum na Międzynarodowym Terminalu 1 w Manili, zostanie mi jeszcze na długo w pamięci.
vitamin-a 28 kwietnia 2020 05:08 Odpowiedz
W dniu, kiedy wybuchł wulkan Taal i zamknęli lotnisko w Manili, czekałem od 6 rano na lotnisku Baiyun w Kantonie na lot do Manili (lot miał być planowo o 8:30) i.... doczekałem się, o 15:30 samolot wystartował:-). W czasie oczekiwania na lot Linia China Southern stanęła na wysokości zadania i przy bramce zaraz pojawiły się krakersy i woda w butelce, a za 2 godziny był ciepły posiłek. Wystarczyło okazanie biletu. A jak miałem lot powrotny o 17:30 z Manili 3 lutego to czekając na lotnisku już od 1:00 w nocy (wcześniej przyleciałem z Cebu) obserwowałem z przerażeniem, jak po kolei są kasowane loty do Chin. Pierwszy, który w tym dniu poleciał to ten o 17:30 do Kantonu. Cieszyłem się jak dziecko:-) I ten dziki tłum na Międzynarodowym Terminalu 1 w Manili, zostanie mi jeszcze na długo w pamięci.
puhacz 5 maja 2020 14:12 Odpowiedz
marcinsss napisał: A w Hongkongu mamy znajomych, którzy kiedyś u nas nocowali (Couchsurfing) w trakcie swojej podróży rowerem z Hongkongu do Barcelony. Jeszcze powiedz mi, że to był młody chłopak, do którego ojciec dołączył już w Europie i był to rok gdzieś 2013? :shock: p.
marcinsss 5 maja 2020 14:12 Odpowiedz
Dokładnie tak. Ojciec przyleciał do Warszawy i jechali wspólnie bodajże do Amsterdamu.A co? Też się spotkaliście? :lol:
puhacz 6 maja 2020 03:54 Odpowiedz
marcinsss napisał:A co? Też się spotkaliście? :lol:Ale numer… Dokładnie tak, spali u mnie z CS w Poznaniu. Niesamowite.p.
gemmab 6 maja 2020 14:38 Odpowiedz
Czekam na dalszy ciąg!!... Piękne zdjęcia które przywołują wspomnienia HK III'2019 [emoji28]
marcinsss 6 maja 2020 20:53 Odpowiedz
Ciąg dalszy będzie, tylko przerwy między odcinkami mogą być długie. Proszę o wyrozumiałość. :D Na razie powrót do pracy po okresie pracy zdalnej z jednej strony, a remonty i wymiana ogrodzenia u teściowej na wsi z drugiej określają moje priorytety i zajmują cały (niemal) wolny czas.
seal 13 maja 2020 12:23 Odpowiedz
@marcinsss: trochę długa ta przerwa... ileż mamy czekać? ;-)
gemmab 13 maja 2020 12:23 Odpowiedz
Ogrodzenie u teściowej moim zdaniem powinno zaczekać[emoji6]
marcinsss 13 maja 2020 23:10 Odpowiedz
Fanklub mi rośnie, a ja się opierdzielam... :cry: Obiecuje się wkrótce zabrać za dalszy ciąg. Może w weekend? W sobotę planujemy uroczyste zakończenie ogrodzenia, to jak w niedzielę nie będzie zbyt dużego kaca, to coś skrobnę. :)@gemmab jak się ma najlepszą na świecie teściową, to niestety, ale nawet najlepsze na świecie forum o lataniu musi poczekać ;)
tarman 13 maja 2020 23:10 Odpowiedz
Rozmawiają dwie teściowe:- Co robi pani zięć?- Zwykle robi co mu każę.W tym przypadku ogrodzenie [emoji41]A relacja leży....[emoji6][emoji6]
cccc 14 maja 2020 00:14 Odpowiedz
Skoro tyle wuchtow tzn. problemow to pewnie nie ma po co tam jechac. :D Btw fajne fotki i czekam na cd.
gemmab 22 maja 2020 11:10 Odpowiedz
Czy szykuje się kolejny odcinek tego sensacyjnego serialu na weekend?[emoji16]
marcinsss 22 maja 2020 11:10 Odpowiedz
@gemmab Tak sobie założyłem, żeby przynajmniej raz w tygodniu popchnąć tę opowieść do przodu. :)W przerwach między nowościami polecam poprzednie "seriale", zwłaszcza Kirgistan. Tam to się dopiero działo - skorumpowani policjanci, nieprzekupni pogranicznicy, świstaki i żyrandole. ;)
2catstrooper 24 maja 2020 05:08 Odpowiedz
Oooo!To ta slynna wyprawa! Pamietam!!!Hehehe!!!Czekam na ciag dalszy!
martinuss 24 maja 2020 20:09 Odpowiedz
@marcinsss Super relacja :D Czym robione zdjęcia?
marcinsss 24 maja 2020 22:39 Odpowiedz
@Martinuss Dziękuję. Fajnie, że się podoba.Co do zdjęć, to zacytuję sam siebie z poprzedniej relacji:Quote:Do robienia zdjęć służyło nam kilka urządzeń.Najbardziej podręczne i najrzadziej używane, to mój chiński telefon, z półki raczej niższej, niż wyższej. Jakość zdjęć słaba.Niewiele lepsze są zdjęcia z iPada. Przy dobrym oświetleniu jeszcze całkiem, całkiem, ale jak zrobi się ciemniej, to słabo.Kolejny na liście to stary Pentax MX-1. Kilka lat temu przeżył straszliwą przygodę na Bali - kąpiel w morzu. Woda nie służy urządzeniom elektronicznym, ale woda morska jest dla nich wręcz zabójcza. Nasz Pentax jakoś przeżył. Reanimowałem go (z pomocą kolegi Radka) i ostatecznie straty ograniczyły się do tego, że nie działa lampa błyskowa i bateria podtrzymująca pamięć. Każdorazowo po wymianie akumulatora trzeba od nowa ustawiać datę, godzinę i jeszcze kilka rzeczy. Ale robi świetne makro (jak na kompaktowy aparat), a pozostałe zdjęcia też są OK. Nieduży, lekki, jeździ więc z nami, jako drugi aparat.I wreszcie aparat podstawowy: Sony a6300 z dwoma obiektywami (Sony 18-105 F4.0 oraz Samyang 12 mm F2.0).Obróbka tylko bardzo podstawowa w DxO (wersja nr 11, stara, ale dawali za darmo ;) ). Zresztą i tak głównie korzystam z .jpg Może czas to wreszcie zmienić...
puhacz 25 maja 2020 13:14 Odpowiedz
marcinsss napisał:Tony wziął jeszcze część cięższych rzeczy do siebie, odciążając ojca i wyruszyli w dalszą trasę. Jak się okazuje, ich kolejnym gospodarzem był @puhacz Bardzo jestem ciekawy, czy coś z tej historii mu przekazali. A może powstała jakaś nowa, równie ciekawa?Będzie bez fajerwerków ;) Zaakceptowałem zapytanie ale uprzedziłem, że będę na weselu poza miastem. Do mieszkania wpuściła ich znajoma, panowie zjedli mój cały zapas ryżu (to nie żart :) ale oczywiście nie bez zgody - wyraźnie zaznaczyłem, że co w kuchni to można jeść) i jak wróciłem następnego dnia to już ich nie było bo wyruszyli w dalszą trasę. Chociaż byli moimi gośćmy z CS to osobiście się nie poznaliśmy ale cieszę się, że mogłem im trochę tą podróż ułatwić.p.
puhacz 25 maja 2020 14:47 Odpowiedz
Jakie oldschool sakwy :o Świetne.p.
kris1234 31 maja 2020 19:11 Odpowiedz
Ale się uśmiałem. Dawno nie czytałem tak fajnego opowiadania z podróży. Szczególnie "ptaszydło" mnie rozbawiło. Miałem ostatnio podobne wrażenia ale z Tajlandii.
raphael 31 maja 2020 19:54 Odpowiedz
@marcinsss świetne masz pióro... ale im dalej czytam, tym mniej wierzę, że wróciliście cali, w jednym kawałku, nic Was nie zjadło i nie napotkaliście żadnego niedającego się przezwyciężyć problemu :)
marcinsss 31 maja 2020 21:27 Odpowiedz
@Raphael problemy są po to, żeby je rozwiązywać. Zaufaj mi, wiem co mówię. Jestę inżynierę.A co do powrotu - czy fakt, że piszę tę relację nie daje Ci do myślenia? :lol:
tarman 7 czerwca 2020 21:30 Odpowiedz
budujesz chłopaku napięcie... :roll: ;)
mk89 8 czerwca 2020 02:22 Odpowiedz
Przecież ta relacja to majstersztyk :shock: czyta się ją jak dobrą książkę. Z niecierpliwością czekam na kolejny epizod, jak z lat młodzieńczych gdzie czekało się na nowy odcinek Zagubionych czy Prison Break :)
marcinsss 8 czerwca 2020 08:25 Odpowiedz
@tarman @mk89 Dzięki. :)"Prison Break" nigdy mnie nie wciągnęło, ale na kolejne odcinki "Zagubionych" też czekałem z niecierpliwością i nadzieję, że się coś w końcu wyjaśni. Niestety, zawsze okazywało się, że rozwiązanie jednej zagadki generowało trzy kolejne i ostatecznie straciłem cierpliwość do tego serialu. Do tej pory nie wiem, jak się to skończyło. I czy się w ogóle skończyło. :lol: U mnie na szczęście nie będzie kilku sezonów, a wszystkie "zagadki" zostaną rozwiązane przed zakończeniem relacji. 8-) No i jeżeli to Wam się podoba, a nie czytaliście moich poprzednich "wypocin", to polecam, zwłaszcza Kazachstan, Kirgistan - moim zdaniem ciekawsza niż ta. :)
tarman 14 czerwca 2020 14:47 Odpowiedz
"...to dostajemy jeszcze wieści z domu. U Asi mamy lis zagryzł wszystkie kury..."to już wiemy dlaczego ten płot u teściowej był taki ważny...został jeszcze kogut ;)czekamy na cd relacji, najlepsze najgorsze jeszcze chyba przed nami...
marcinsss 14 czerwca 2020 19:20 Odpowiedz
@tarman Ktoś tu widzę uważnie czyta i kojarzy fakty. :)Ogrodzenie zrobione, stado już odtworzone, czekamy na pierwsze jaja. Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało, nikt nie ma takich jaj, jak moja teściowa. :lol:
cccc 14 czerwca 2020 20:50 Odpowiedz
@marcinsss rzadko czytam relacje, ale Twoja jest ciekawie, szczerze pisana i jak widac potrafisz sobie poradzic w roznych sytuacjach. :) Czekam na CD i bede glosowal w konkursie. marcinsss napisał:Ja głęboko wierzę, że dobro wraca. Zgadza sie , dobro powraca :) i tak trzymaj. marcinsss napisał:Z tych rozmów najbardziej zapamiętałem dysonans poznawczy Raymonda, który nie mógł ogarnąć jak to jest w ogóle możliwe, że obcy ludzie tak wiele dla nich zrobili i nie chcą nic w zamian. I jak bardzo był przejęty, kiedy nam tłumaczył, że on znał pojęcie "gościnność", że w Chinach też się podejmuje gościSmiem twierdzic, ze Chinczycy potrafia ugoscic i zajac sie gosciem, tak jak juz wczesniej wspominalem. cccc napisał:bedac w Belgradzie poznalem mila i sympatyczna osobke, ktora to zaprosila mnie do HK i tak serdecznego przyjecia to sie nawet w najlepszych snach nie spodziewalem. :) Byla okazja poznac HK od innej strony i spedzic fantastyczny czas ze slodka, mloda Chinka. @Handsome spoko, zdjecia zobaczysz. Zreszta bardzo ciekawe okolicznosci samego poznania....
jekyll 14 czerwca 2020 21:35 Odpowiedz
Też spałam w hotelu Aqua w El Nido ale bez balkonu :lol: W ogóle nie słyszeliśmy szumu fal a wieczorami siadaliśmy na tarasie(tam gdzie były serwowane śniadania) przy bezalkoholowym i patrzyliśmy w ciemność :) Wróciłabym tam choćby jutro :D Pierwszy tour, to też był dla nas szok :P
marcinsss 14 czerwca 2020 23:38 Odpowiedz
cccc napisał:@marcinsss rzadko czytam relacje, ale Twoja jest ciekawie, szczerze pisanaDziękuję. Staram się. Jeśli się spodobało, to polecam pozostałe moje dzieła, zwłaszcza Kirgistan.@jekyll Też bym wrócił. 8-)
cccc 15 czerwca 2020 02:19 Odpowiedz
marcinsss napisał:Jeśli się spodobało, to polecam pozostałe moje dzieła, zwłaszcza Kirgistan.Tak wlasnie zaczalem czytac lekture o Kirgistanie i fajnie sie czyta, potrafisz zaciekawic.Btw podobaja mi sie cytaty w j. rosyjskim.
2catstrooper 15 czerwca 2020 04:48 Odpowiedz
Kurcze, a ja szum fal uwielbiam. Uspokaja mnie.Hahaha!
mk89 15 czerwca 2020 08:52 Odpowiedz
Ja uwielbiam szum fal, sam sobie często do spania puszczam cichutko na głośnikach to: https://www.youtube.com/watch?v=E29TkWp8PGIPS. Kolejny świetny odcinek, czekam na więcej :)
marcinsss 15 czerwca 2020 21:12 Odpowiedz
@mk89 to, co dałeś, to jest taki fajny, jednostajny szum. Ten by chyba nie przeszkadzał. To, co było u nas, za oknem, to było takie "sru, przerwa, przerwa, sru, przerwa, przerwa,..." Może dlatego było takie wkurzające...
raphael 15 czerwca 2020 21:12 Odpowiedz
@marcinsss Ty przestań z tym "sru, przerwa, sru", bo przez Ciebie nigdy na Filipiny nie pojadę :lol:
2catstrooper 21 czerwca 2020 16:14 Odpowiedz
Napiecie rosnie!Ja znam tylko koncowke tego filmu. :twisted:
marcinsss 21 czerwca 2020 16:47 Odpowiedz
Ale wiesz, że będziesz miała swoje 5 minut w tej relacji? Malutki epizod, ale jednak... Przygotowana do rozdawania autografów? :lol:
2catstrooper 21 czerwca 2020 17:22 Odpowiedz
Hweeee! Bede gwiazda drugiego (albo trzeciego, czwartego?) planu! :lol: Dlugopis do autografow i "garnek" na glowe do zdjec juz mam gotowe.Ale tak na serio. Swietna relacja i super zdjecia.A przy okazji, moj dron lezy w kacie, bo wszedzie gdzie jezdze jest zakaz dronowania. Czekalam na Twoje zdjecia, i szkoda, ze ich nie ma.
maginiak 21 czerwca 2020 21:40 Odpowiedz
Nie no, ja nie wytrzymam tego napięcia!!!! Czy Asia w końcu zrobiła sobie te paznokcie????
marcinsss 21 czerwca 2020 21:47 Odpowiedz
@maginiak Nie, ale za to na lotnisku kupiła sobie dwa super kremy. Z tym, że na razie nie mogę powiedzieć na jakim lotnisku... ;)
maginiak 21 czerwca 2020 22:21 Odpowiedz
marcinsss napisał:@maginiak Nie, ale....Bez sensu, dalej nie czytam ;)
przemm 23 czerwca 2020 05:08 Odpowiedz
Ciekawe, tym bardziej, że przypomina mi się i moja podróż do Hongkongu dwa lata temu (potem była Kambodża a nie Filipiny), i tegoroczny wyjazd około połowy stycznia (Sri Lanka i Malediwy). Wylatywałem z polski 17.01. i temat wirusa był wówczas zdecydowanie odległy a głowę zaprzątały wtedy inne potencjalnie newralgiczne kwestie, jak zabicie irańskiego generała i zestrzelenie samolotu kilka dni później. Przejmowałem się, że jeśli byłoby napięcie w tym regionie i ograniczenia, to ja mam bilety na linię, która lata nad Iranem i Irakiem, bo nie ma innego wyjścia z uwagi na konflikt z sąsiadami. Na szczęście te kwestie nie przerodziły się w jakikolwiek realny problem.Gdy autor relacji wylatywał z Polski, to ja dzień wcześniej leciałem na Malediwy, po kilku dniach linie zaczęły odwoływać loty do Chin ale moje miejsce wakacyjne było odległe od centrum problemu, więc jedynie z małej i sennej malediwskiej wysepki śledziłem, co się dzieje. Szybko zaczęło się to zmieniać.... Oby zmiana pozwalająca na powrót do tego co było przedtem również wkrótce nastąpiła.
2catstrooper 23 czerwca 2020 20:25 Odpowiedz
Zdjecia super kremow Asi tez beda? Mam nadzieje!
cccc 23 czerwca 2020 20:25 Odpowiedz
@marcinsss fajne fotki zachodu slonca. ? Btw takie masaze z widoczkiem, fajna sprawa.
2catstrooper 30 czerwca 2020 09:08 Odpowiedz
Zachod slonca - przedni!Na Filipiny nigdy mnie nie ciagnelo. W tym roku mialam leciec na Sinulog ze znajomymi z Legionu, ale szef nie dal wolnego.Ale takie super zdjecia jak Twoje zachecaja mnie do zmiany zdania odnosnie Filipin. :D Moze po pandemii...Na zdjecie kremu czekam z zapartym tchem. Jako osoba, ktora jest w stanie leciec calkiem daleko, tylko po to, zeby kupic super krem, to dla mnie wazna czesc tej relacji. :twisted:
marcinsss 30 czerwca 2020 09:08 Odpowiedz
Ja wiem, że dla zaawansowanego podróżnika Filipiny to żadna egzotyka, ale bym ich nie skreślał. To, co my widzieliśmy, to jest nic. Tam jest naprawdę wiele do zobaczenia. Ciekawa kultura, mili ludzie, piękna natura. I stosunkowo tanio. Jak ma być egzotycznie, to można poszukać jakichś ciekawych miejsc, gdzie turyści to większa atrakcja dla miejscowych, niż oni dla nas. ;) Wśród 880 zamieszkałych wysp coś by się wybrało.A co do kremu - balonik widzę mocno napompowany... Obawiam się, że to, co jest super kremem z odległej Japonii dla polskiej nauczycielki na wakacjach może się okazać standardowym kremem ze średniej półki, dostępnym w sklepie za rogiem dla szturmowca (szturmowczyni? szturmówki?) mieszkającej w Japonii. ;)
2catstrooper 30 czerwca 2020 17:09 Odpowiedz
Wiem, wiem... Mnie jakos nie ciagnie w tamte rejony. Choc zesmy z mezem rozmyslali nad ewentualna emerytura gdzies w okolicach Leyte. Kto wie...Ojtam ojtam... super krem moze byc i z najbardziej dolnej polki, o ile dobrze dziala. A na nastepny raz, to moge Asi polecic co kupic. Zeby bylo i super dla twarzy i dla portfela. Co nie??? :twisted:
katka256 5 lipca 2020 20:08 Odpowiedz
Mnie tam lotnisko w Seulu w ogóle nie urzekło. Co mnie zdziwiło to mieszkająca tam rodzina rodem z filmu "Terminal"
gemmab 13 lipca 2020 14:33 Odpowiedz
Czyżby jakieś nieprzewidziane urlopy że nie było w weekend kolejnego odcinka mojego ulubionego serialu?[emoji16]
marcinsss 13 lipca 2020 16:19 Odpowiedz
A jednak ktoś zauważył... :)Zgłosiłem się na męża zaufania na niedzielne wybory i dlatego nie było kolejnego odcinka.Co prawda mnie na tego męża nie powołali, więc kiepska to wymówka, ale zawsze lepsza, niż to, że mi się po prostu nie chciało.
maginiak 13 lipca 2020 18:23 Odpowiedz
Nic nie szkodzi, samo zgłoszenie się jest chwalebne i w zupełności Cię tłumaczy :D
gemmab 20 lipca 2020 15:02 Odpowiedz
Bardzo dziękuję za tą relacje!! Zazdraszczam nieziemsko bo dla nas byłyby to idealne wakacje! 3 nowoczesne miasta z "wieżowcami" dla mojego chlopa i piękne plaże oraz cudowni ludzie na Filipinach dla mnie... [emoji16] Mimo że byłam w tych miejscach osobno i nie miałam "wuchta" problemów (tylko troszkę) to miałam podobne odczucia i spostrzeżenia i dzięki twojej relacji na chwilę mogłam tam wrócić... Dziękuję jeszcze raz ! I oczywiście czekam na podsumowanie a także inne relacje bo czyta się to jak własne myśli[emoji16]
olajaw 20 lipca 2020 20:57 Odpowiedz
Świetna relacja! :) ...ale spaghetti w Tokio???!!!! :o :shock: :?: dlaczego??? :cry:
2catstrooper 21 lipca 2020 07:11 Odpowiedz
Spaghetti??? W Tokio??? Why?????A Aqualabel znam! A jakze! :-)Ha! O Locie mam zupelnie odmienne zdanie. Na krotkich trasach mozna przezyc (choc ostatni raz latalam nimi 2 lata temu jak bylam w PL), ale na dlugich? Zdecydowanie nie.Choc pewnie jak pozwola nam znowu podrozowac, to mam tyle M&M, ze pewnie na podroz do Polski sie skusze. Zobaczymy...
gemmab 21 lipca 2020 07:34 Odpowiedz
Akurat spaghetti doskonale rozumiem[emoji23] My też podczas pierwszej wizyty przytłoczeni różnorodnością wyboru a także cenami wylądowaliśmy na spaghetti. Z tym, że było to najbardziej japońskie spaghetti jakie można sobie wyobrazić![emoji6] W okolicach parku Ueno była wtedy (bo chyba już jej nie ma) stylizowana na niemiecką karczmę knajpa w której obsluga w strojach alpejskich lała piwo do wielkich kufli, na ścianach wisiały zdjęciach niemieckich żołnierzy a w tle przygrywały bawarskie przeboje! [emoji23] Dostaliśmy wtedy najsmaczniejsze w życiu spaghetti - makaron w sosie pomidorowym z parówkami oraz jajkiem sadzonym na wierzchu! [emoji28] Cała sutuacja wyglądała jak wyjęta z filmu Wakacje w krzywym zwierciadle z Chevy Chasem [emoji1787]
marcinsss 21 lipca 2020 16:51 Odpowiedz
@olajaw @2catstrooper tak jak pisałem, i tak, jak prawidłowo rozszyfrowała @gemmab wpływ miały ceny i niepewność, czym są pozostałe potrawy, widoczne w gablotach czy na zdjęciach. Podstawową potrzebą było najeść się w rozsądnej cenie i to udało się zrealizować. Ciekawość nowych smaków była na dalszym planie. Poza tym jedyne japońskie potrawy, jakie kojarzę, to ramen i sushi - jakimś wielkim fanem obu nie jestem. Gdybyśmy mieli więcej czasu, gdybyśmy byli w miejscu, gdzie ceny były bardziej przyjazne... Pewnie bym się na coś egzotycznego skusił, ale nie tym razem.
katka256 6 sierpnia 2020 11:28 Odpowiedz
halo, halo- czas na podsumowanie, jak już relacje w konkursie :lol: Gratulacje, bo to jedna z nielicznych, ktore czytałam z wypiekami na twarzy
katka256 20 sierpnia 2020 21:46 Odpowiedz
@marcinsss gratulacje!!! oby teraz do relacji roku
marcinsss 20 sierpnia 2020 21:46 Odpowiedz
Dziękuję @katka256!Mam już dwie relacje na konkurs roczny, więc jakieś szanse są. :)
tarman 20 sierpnia 2020 21:48 Odpowiedz
Również gratki [emoji106] Spłynęło na Ciebie wuchta splendoru [emoji41]
glosnikking 16 września 2020 12:35 Odpowiedz
Świetna relacja, w dobie uziemienia i niepewności lotów, fajnie poczytać o takich przygodach (zwłaszcza z happy endem) :) Pytanko o punkt widokowy w Tokio - z tego co wyczytałem w internetach to wejście jest za darmo, rejestrowaliście się wcześniej czy można to było zrobić z marszu?
monus 16 września 2020 12:35 Odpowiedz
@glosnikking ja wchodziłem z marszu, były osobne kolejki (ok 10 min czekania) w zależności którą wieżę chciało się odwiedzić
marcinsss 16 września 2020 13:09 Odpowiedz
@glosnikking U nas dokładnie tak, jak napisał @monus: Wejście z marszu, kilka-kilkanaście minut czekania.
popcarol 5 listopada 2020 16:16 Odpowiedz
Super relacja :) dziękuję za przeżycia!