Dziś pochodziłam sobie po Naha. Chciałam podjechać pod zamek Shuri i zobaczyć postępy rekonstrukcji po pożarze w 2019 roku. Ale monorail zatłoczony po sam sufit, a lokalesi mają dosyć elastyczne podejście do noszenia masek. Co widać po ilości dziennych zakażeń. Zdecydowałam, że nie warto ryzykować i zamiast tego bardzo ambitnie sobie pospacerowałam. Ambitnie, bo wczoraj miałam drugą dawkę szczepionki i choć nie mam (jak na razie) żadnych skutków ubocznych, to zmęczenie i senność dopadły mnie w ciągu dnia. Ale jeśli taki jest koszt wstrzykniecia łącza do sieci 5G (według anty-szczepionkowcow z USA), to ja jestem jak najbardziej za. Mój nowy tablet ma 5G. Jak bym mogła bezpośrednio podłączać się bez karty SIM, to po prostu bajka!
A skoro o szczepieniach mowa, to niby Okinawa “wymaga” albo szczepienia, albo testu PCR od turystów krajowych. W praktyce nikt mnie o szczepienie nie pytał. A “wymaganie” testu PCR polegało na paniach w wieku emerytalnym poubieranych w tradycyjne okinawskie stroje, rozdających ulotki w hali przylotów z informacją gdzie można sobie takowy test zrobić. Panie koczowały również przy bramkach do monorailu, i nawet miały jakieś kupony zniżkowe na atrakcje dla chętnych na test PCR. Nawet chciałam ten test, ale najbliższa wolna data była za tydzień. Za tydzień to ja będę w domu.
A skoro o monorailu mowa, to warto kupić bilet na 24 godziny za 800 jenów. Można sobie jeździć do woli. A tutaj trochę zdjęć z rekonstrukcji zamku Shuri z końca listopada 2020 roku.
Więcej o Naha w kolejnym odcinku. I kurcze musze sie nauczyc jak poprawnie zmieniac rozmiary zdjec na tym tablecie, bo mnie oczy bola!Raczej z powodu zlonierzy amerykanskich stacjonujacych na Okinawie. I z powodu covid. Naha to jedyne miejsce w Japonii gdzie jak do tej pory spotkalam sie z otwartym rasizem wobec mojej osoby. Ale o tym w nastepnym odcinku. Teraz ide pracowac jak zmieniac wymiary tych zdjec bez photoshopu.@piwili ekstremalne sytuacje sa wtedy, kiedy zlonierze amerykanscy gwlaca okinawskie nastolatki (co zdarzalo sie niestety z zastraszajaca regularnoscia), niechec do nie-Azjatow (a kazdy nie-Azjata to oczywiscie Amerykanin) jest tam raczej na porzadku dziennym i nigdy nie byla skrywana. Covid dodal tylko wygodna wymowke, ktora wczesniej nie istniala. Teraz biznesy moga po prostu odmowic obslugi klienta, ktorego koloru skory nie lubia.Dzis bedzie o Naha.
Kolezanka, ktora mieszka niedaleko Naha powiedziala, ze jesli za kazdym razem kiedy rozczarowany turysta pyta sie, gdzie jest plaza, dostawalaby dolara, to mialaby juz teraz fajny pagorek pieniedzy.
No bo tak, Naha to po prostu miasto. Duze, nowoczesne, zatloczone. Betonowa dzungla, tyle ze w tropikach. I faktycznie, sama bylam swiadkiem zawiedzionych min turystow, ktorzy oczekiwali chalupek w tradycyjnym stylu i plazy zaraz przy lotnisku. A tymczasem przywitaly ich tlumy ludzi w monorailu, korki na ulicach, i te same sieciowki sklepowe jak w innych czesciach kraju.
Wspolczuje tym naiwnym, ktorzy zarezerwowali hotel dla rodziny w Naha myslac, ze sobie wypoczna nad morzem. A spotkalam takich, oj spotkalam. Tymczasem Naha to po prostu wygodny punkt przesiadkowy - na autobusy do innych czesci wyspy, na promy i na samoloty na inne wyspy. Naha to rowniez punkt docelowy miejscowych z innych rejonow wyspy, ktorzy spragnieni sa wielkiego miasta. I rowniez punkt docelowy amerykanskich zolnierzy na przepustkach. Teraz w czasach zarazy przepustki wstrzymano. Ale wiele rodzin militarnych nie mieszka bezposrednio na bazie, wiec nadal swobodnie poruszja sie po wyspie.
Niechec (zeby nie powiedziec nienawisc) miejscowych do amerykanskich mundurowych jest legendarna. Czy jest ona zasluzona? Nie mnie o tym decydowac. Po drugiej wojnie swiatowej Okinawa stala sie w zasadzie kolonia amerykanska. Japonczycy potrzebowali paszportow, zeby tam podrozowac, i odwrotnie tez - ludnosc z Okinawy potrzebowala paszportu, zeby odwiedzic glowne wyspy japonskie. Skonczylo sie to dopiero w 1972 roku, kiedy Okinawa oficjalnie “wrocila” do Japonii.
Niestety, stacjonujacy tam zolnierze amerykanscy chyba o tym fakcie zapomnieli, bo nadal traktuja Okinawe i lokalnych mieszkancow jako ich wlasnych, prywatnych poddanych w systemie feudalnych. O gwaltach nastolatek przez zolnierzy mozna sobie poguglowac.
Naha to jedyne miejsce w Japonii, gdzie odczulam rasizm na wlasnej skorze. Po raz pierwszy zdarzylo sie to od razu w monorailu z lotniska. Usiadalam i przez cala droge nikt nie usiadl obok mnie. Wszystkie inne siedzenia byly zajete, ale obok mnie bylo puste. Za drugim razem ja usiadlam obok kobiety, ktora natychmiast wstala i stala przez cala droge. Siedzenie, ktore opuscila obok mnie rowniez zostalo puste przez cala droge. Ponoc zdarza sie tak i w Tokio, ale glownie mezczyznom. Dla mnie, po tylu latach w Japonii, byl to pierwszy raz.
Byly tez komentarze odnosnie mojej osoby. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, ze rozumiem co mowia. Jak juz sobie zdali sprawe, to ich reakcje byly ciekawe, czasem dosyc nieprzyjemne. Mlodzi ludzie od razu mowili po angielsku, zazwyczaj “American bye bye!” Najgorsze byly jednak przypadki dzieci, ktore w okolicach zamku Shuri po prostu biegly za mna i krzyczaly “Chatan bye bye.” Chatan to miasto gdzie ponad 50% powierzchni zajmuja bazy amerykanskie.
Kulminacja pobytu w Naha byla restauracja, gdzie po prostu powiedziano mi lamana angielszczyzna, ze Amerykanow nie obsluguja. Odpowiedzialam (po japonsku), ze ja nie-Amerykanka. Troche ich zatkalo i nagle zgodzili sie na zamowienie na wynos. Zamowilam. Zrobili, zapakowali, przyniesli. Powiedzialam im gdzie maja sobie to jedzenie wsadzic, machnelam reka i wyszlam. Bez placenia i bez jedzenia. Kupilam gotowy zestaw obiadowy w supermarkecie i odgrzalam w mikrofali w hotelu. I na pocieszenie kupilam sobie tez puszke lokalnego piwa - Orion, w wersji bezalkoholowej. I tak, pilam je przez slomke. Bo piwo bezalkoholowe to przeciez prawie jak gazowana soda.
W zeszlym roku zatrzymalam sie w hotelu Smile Naha, zaraz przy terminalu promowym. To nizszej klasy hotel tzw. biznesowy, stopien powyzej hostelu. Ale mial wszystko czego potrzeba, tani jak barszcz (jakies 3,000 jenow za noc podczas dlugiego weekendu) i na nocleg przed i po podrozy promowej w zupelnosci sie nadawal. Zaraz na przeciwko hotelu jest sieciowka Hotto Motto (sklep z zestawami obiadowymi w pudelkach), duzo 24-godzinnych sklepikow typu 7-11, i na dodatek mozna sie tam latwo dostac na piechote ze stacji Miebashi. Ale jak wspomnialam powyzej, ten hotel nadaje sie tylko i wylacznie na tani nocleg.
To widok z hotelu, ten budynek po lewej to terminal promowy.
A tu widoki z balkonu terminala promowego.
Z hotelu Smile Naha mozna sie tez latwo dostac na ulice Kokusai, czyli tzw. Kokusai-dori, gdzie pedzi wiekszosc zagranicznych przyjezdnych, czy to zolnierzy, czy turystow.
A co tam jest? Glownie bary, do wyboru do koloru, z panienkami do towarzystwa, z panami do towarzystwa, bez towarzystwa, restauracje zerujace na pijanych obcokrajowcach, sklepy z pamiatkam zerujace na wszystkich. I naganiacze na kazdym kroku.
W niedziele o 10-tej rano widzialam pare bialasow tak pijanych, ze po prostu czolgali sie po chodniku. Nie wiem czy pozno konczyli, czy wczesnie zaczynali, ale po takich widokach juz przestala mnie dziwic niechec tubylcow do walecznych Amerykanow. Podczas tegorocznej wizyty na ulicy Kokusai niewiele sie zmienilo. Bylam tam poznym popoludniem (wczesnym wieczorem?). Niby obowiazuje stan wyjatkowy, a to znaczy, ze restauracje nie moga podawac alkoholu i musze zamknac sie o 20-tej, ale na Kokusai-dori malo kogo te przepisy interesowaly. Przynajmniej tak wygladalo to na pierwszy rzut oka (na drugi zreszta tez) podczas spaceru po ulicy Kokusai.
Mozna bylo sobie kupic miniaturowe ananasy na pamiatke, ponoc jadalne.
I lody Blue Seal, bardzo dobre. Polecam szczegolnie smak slone chinsuko. Chinsuko to tradycyjne ciastko z Okinawy. Ale moj ulubiony smak to od zawsze choco-mint. Byl tak mietowy, ze jakbym sie uparla, to nie musialabym myc zebow tego dnia.
Pamiatki z logiem lokalnego piwa do nabycia na kazdym kroku.
Moj cel spaceru to restauracja Lucky Tacos. Nazwa niby kojarzy sie z Meksykiem, ale wbrew logice “taco rice” jest to danie w 100% okinawskie. Powstalo w latach 80-tych jako koniecznosc stworzenia z japonskich skladnikow czegos co by przypominalo amerykanskim zolnierzom o kuchni z domu. I tak to narodzil sie “ryz w stylu taco”. To po prostu warstwa ryzu z mielonym miesem z przyprawami pseudo-tex-mex. Calosc pokryta jest cienko pocieta salata, pomidorami i utartym serem. Moze byc serwowane w twardej tortilli. Moze byc serwowane w ogole bez przypraw taco, gdzie zamiast miksu taco miesko smazone jest z sosem sojowym i japonskimi przyprawami. Lucky Tacos bylo wypelnione po brzegi, wiec zrobilam w tyl zwrot i tyle mnie widzieli. Zamiast tego kupilam paczke czipsow ziemniaczanych o smaku taco rice. Byly paskudne.
Bye bye Kokusai-dori!
Tyle sie naczytalam gorzkich zalow o braku prawdziwej plazy w Naha, ze postanowilam wybrac sie na ta sztucznie zbudowana. Podobnie jak ulica Kokusai, nie polecam wizyty w godzinnach wczesno-porannych w niedziele. Plaza i pobliski park to miejsce noclegowe dla roznego rodzaju typow mesko-damskich (czasem trudno bylo rozroznic), ktorym nie udalo dostac sie po sobotnich imprezach do domu (o ile takowy posiadaja, bo w niektorych przypadkach mozna bylo powatpiewac).
Kiedy juz bylam blisko kamiennego murku, ktory oddziela ulice od plazy, przygodny biegacz ostrzegl mnie “nie podchodz” i wskazal w strone muru. I odbiegl. Oczywiscie, jak tylko powiesz mi, zeby nie podchodzic, to rzecz jasna, ze podejde. Juz zanim podeszlam, to najpierw uslyszalam. Bija sie? Podeszlam blizej i spojrzalam w dol na plaze. Trzy dlugowlose postacie w roznych stopniach rozebrania robily… hmmm… wiadomo co. Jedna z postaci, prawdopodobnie kobieta, obslugiwala dwoch innych osobnikow, w stu procentach meskich. W pelnym widoku kazdego, kto akurat mial nieszczescie przebywania na plazy.
Kiedy juz wracalam w strone chramu, cala trojka koczowala na murku. Panowie, jeden wciaz ze spodniami naokolo kostek, usilowali ubrac swoja rozneglizowana partnerke. Byli tak pijani, ze nie bardzo dawali sobie z tym rade.
Blisko plazy znajduje sie popularny chram shinto, Naminoue Shrine (swiatynie sa buddyjskie, chramy sa shinto).
Tez byl wypelniony po brzegi, bo rownolegle lecialy tam ceremonie slubne i ceremonie dzieci z okazji swieta siedmio-, piecio- i trzylatkow (w listopadzie). Mialam ze soba ksiazeczke w ktorej zbieram czerwone pieczecie z chramow i swiatyn, ale odmowiono mi i tego. Niby oficjalnie z powodu covid. Ale Japonce w kolejce za mna juz nie odmowiono. Wiec tak to bylo w Naha. Nie wiem jak zyja tam na codzien lokalni cudzoziemcy, pewnie sie przyzwyczaili i juz tego nie zauwazaja. Albo robia wymowki na takie zachowania (jak to robi pewna znajoma Polka, ktora tam mieszka) i szukaja usprawiedliwien.
W obu hotelach, a w zasadzie we wszystkich trzech (jesli liczyc hotel Maruki z pierwszej czesci tej relacji), w ktorych zatrzymalam sie w Naha, rasizmu nie bylo. Obsluga byla wdzieczna za kazdego turyste.
Mercure w Naha byl najdrozszym ze wszystkich, 6300 jenow za noc (podczas wakacji Obon to znosna cena). Sniadanie nie bylo wliczone w cene. Pokoj byl w porzadku, ale lozko - masakra. Chyba wygodniej byloby spac na podlodze. Internet byl strasznie powolny. Ogladanie Netflixa w ogole nie wchodzilo w gre. Zestaw kosmetykow byl najgorszej jakosci jaki kiedykolwiek mialam okazje uzywac w Japonii.
O dziwo, to nie jest pierwszy raz kiedy miedzynarodowa sieciowka rozczarowala mnie w Japonii. W maju zatrzymalam sie w Holiday Inn w miescie Miyazaki i takiego syfu to nigdy nie widzialam w zadnym hotelu w tym kraju.
W kolejnym odcinku lecimy, juz standardowo, na Ishigaki. Kurcze, powinnam miec jakis bilet roczny na te loty.
Bye bye Naha!
Przynajmniej koty zawsze byly przyjazne.
@DMW, rasizm w Japonii to chleb powszedni. Jako biala kobieta naleze do klasy uprzywilejowanej i jak do tej pory (poza Naha) chyba zdarzylo mi sie ze trzy razy do tej pory, ze cos bylo nie tak, bo nie jestem Japonka. Zazwyczaj jednak, jak ludzie sie zorientuja, ze kumam co mowia, to traktuja mnie lepiej niz tublycza kobiete. Ale juz inne kolory skory tak latwo nie maja.
A co do Japonczykow przestrzegajacych przepisow, to powiedzmy, tak. Japonczycy sa mistrzami w udawaniu, ze przepisy szanuja i przestrzegaja. A jak ktos ich zlapie na lamaniu przepisow? To beda klaniac sie do samej ziemi i przepraszac, ze przepisy zlamali. Jest tu nawet takie powiedzenie, ze "Kazdy moze robic co chce, jesli tylko potem przeprosi."Plan byl prosty. Niemiecki Andy, czyli moj ulubiony przewodnik do snorkowania, mial odebrac mnie prosto z lotniska na Ishigaki. Po snorkelingu i prysznicu w jego rodzinnym hostelu, mial mnie odstawic na prom do Taketomi. Na Taketomi mialam spedzic dwie noce, a potem wrocic do Ishigaki na jeszcze jedna noc.
Ale jak to ten slynny cytat idzie? Najmedrsze plany myszy i ludzi krzyzuje los? Nie wiem dokladnie jak to po polsku, przepraszam…
U mnie losem poczatkowo byla pogoda, a potem plany pokrzyzowaly sie same. Od samego rana wialo i padalo. Ale Andy powiedzial, ze bedzie dobrze, padac przestanie, wieje tylko troche, prad nie jest silny i jedziemy na snorkeling. Lot z Naha do Ishigaki byl wypelniony w okolo 90%, ale nikt przy mnie nie siedzial. To taki plusik podrozowania samotnie do destynacji dla rodzin. Ladowanie bylo troche nieprzyjemne, ale to z powodu wiatru po stronie wyspy, gdzie znajduje sie lotnisko. Niby oficjalnie potrzeba sie legitymowac testem PCR, lub pokazac dowod szczepienia przy wyjsciu z lotniska, ale tak jak w Naha, nikt sie tym nie przejmowal. Jest stoliczek, gdzie mozna sie na test PCR zapisac, ale nie mialam czasu, zeby przeprowadzic dochodzenie za ile i na kiedy.
Andy czekal na mnie, tak jak obiecal. Wdzianko do snorkelingu juz mialam na sobie od samego rana, wiec od razu zapakowalismy sie w jego samochod i pojechalismy na druga strone wyspy, do tzw. Blue Cave.
W zeszlym roku tam rowniez mielismy snorkeling i bylo to bardzo przyjemne miejsce. Tylko, ze w zeszlym roku plaza po drodze do Blue Cave byla pelna ludzi. W tym roku byla niemal pusta. Ale to pewnie wina pogody i faktu, ze akurat byl odplyw. Musielismy spacerowac przez kawalek oceanu na glebsza wode. Ale jak juz tam sie dostalismy, to nagle wyszlo slonce, przestalo wiac i snorkeling byl czysta przyjemnoscia. No moze oprocz wezy morskich. Jadowite, ale ponoc ludzi unikaja.
Nie bardzo sie oplaca, bo jest relatywnie drogo w stosunku do tego, co sie za to dostaje, to fakt.Ale uwazam, ze warto sie wybrac. Polece znowu we wrzesniu, bo znalazlam bardzo tani bilet na lot bezposredni Haneda - Ishigaki (ANA) za jedyne 25000 jenow, wiec zal byloby nie skorzystac. Teraz tylko miec nadzieje, ze tajfun w tym czasie nie uderzy.Piszac ta relacje podaje troche kontekstu, bo akurat moge, bo rozumiem co ludzie naokolo mnie mowia. A ze typowe japonskie konwenanse typu honne-tatemae sa na odleglych wyspach Okinawy bardzo luzno traktowane (mentalnosc lokalnych lokalesow, a nie tokijskich transplantow, rozni sie znacznie od reszty Japonii), wiec akurat mowia dosyc ciekawe rzeczy. I zazwyczaj nie zdaja sobie sprawy z tego, ze ich rozumiem. A jak lokalni-lokalni nie chca, zeby przyjezdny zrozumial, to przestawiaja sie na jezyk okinawski i nie ma problemu.
Dobrze się czyta i interesujące spostrzeżenia.Taka trochę podróż za karę
:lol:Chyba niejednemu wielbicielowi Japonii po przeczytaniu Twojej relacji świat się zawali
:mrgreen:
Perspektywa osoby mieszkającej w Japonii jest na pewno szersza. Element egzotyki, który zwiększa atrakcyjność podróży dla osób mieszkających na co dzień w Europie w zasadzie też tutaj odpada. Chłodne spojrzenie jak widać (nomen omen) robi różnicę.Ja byłam na Ishigaki w zimie kilka lat temu i wróciłam zachwycona. Niby Japonia, ale trochę bardziej na luzie. Niewielu turystów, puste koralowe plaże, fantastyczne jedzenie, serdeczni i pomocni ludzie. Ale to ostatnie być może tylko mi się wydawało, bo ni w ząb nie kumam japońskiego, nie mówiąc o dialekcie z Okinawy
;)
Ciekawie się czyta o innej Japonii, ale nie ukrywam, że jeśli chodzi o mnie ten jeden zwrot przebija wszystko:
:D 2catstrooper napisał: Ten przepis jest powszechnie lamany, ale co kilka lat policja sie uwzina i robi drogowe “sprzatanie”.
@cypel, no masz racje, prawie za kare. Ale na tyle mi sie podobalo, ze wracam za 3 tygodnie. A wielbiciele Japonii to juz temat na osobna ksiazke
:lol: @maginiak, jak wiesz, to nie bylo moje pierwsze podejscie do Ishigaki, ale masz racje, ze punkt widzenia = punkt siedzenia. Czy jakos tak. No i fakt, ze byla to podroz podczas pandemii, na pewno mial duzy wplyw na to, jak widzialam pewne sprawy.@Stasiek_T, wiesz, oni tak tak z angielska nazywaja (jak twierdzi nasz "rodzinny" policjant) - street sweeping, zazwyczaj podczas sezonow wakacyjnych, hehehe...
:mrgreen: W tym roku, z oczywistych przyczyn, tego nie robili. Ale juz maja wspaniale plany na przyszly rok, jesli ta nieszczesna olimpiada dojdzie do skutku (w co osobiscie bardzo watpie).
Sorry, sorry! Listopad to u mnie najgorszy miesiac w pracy. A do tego telefon mi padl, a w nim byla wiekszosc zdjec. Zdjecia juz odzyskane, ale troche bylo z tym zachodu.Postaram sie skrobnac kolejny odcinek w nadchodzacy weekend.
Raczej z powodu zlonierzy amerykanskich stacjonujacych na Okinawie. I z powodu covid.Naha to jedyne miejsce w Japonii gdzie jak do tej pory spotkalam sie z otwartym rasizem wobec mojej osoby. Ale o tym w nastepnym odcinku.Teraz ide pracowac jak zmieniac wymiary tych zdjec bez photoshopu.
2catstrooper napisał:Raczej z powodu zlonierzy amerykanskich stacjonujacych na Okinawie. I z powodu covid...A nie jest czasem tak, że takie ekstremalne sytuacje, jak np. COVID powodują, że to co jest skrywane wychodzi na jaw?
@piwili ekstremalne sytuacje sa wtedy, kiedy zlonierze amerykanscy gwlaca okinawskie nastolatki (co zdarzalo sie niestety z zastraszajaca regularnoscia), niechec do nie-Azjatow (a kazdy nie-Azjata to oczywiscie Amerykanin) jest tam raczej na porzadku dziennym i nigdy nie byla skrywana. Covid dodal tylko wygodna wymowke, ktora wczesniej nie istniala. Teraz biznesy moga po prostu odmowic obslugi klienta, ktorego koloru skory nie lubia.
-- 23 Sie 2021 10:31 -- Zaskoczyły mnie dwie sprawy opisane w Twojej relacji. Ten rasizm w stosunku do Amerykanów, nigdy bym Japończyków o to nie podejrzewał ale z drugiej strony sami Jankesi sobie winni.Oraz brak subordynacji i poszanowania przepisów przez Japończyków. U nas funkcjonuje mit jakoby Japończycy byli niesamowicie karni i zdyscyplinowani - a tu takie zaskoczenie. Dobrze, że tak to opisałaś.
@DMW, rasizm w Japonii to chleb powszedni. Jako biala kobieta naleze do klasy uprzywilejowanej i jak do tej pory (poza Naha) chyba zdarzylo mi sie ze trzy razy do tej pory, ze cos bylo nie tak, bo nie jestem Japonka. Zazwyczaj jednak, jak ludzie sie zorientuja, ze kumam co mowia, to traktuja mnie lepiej niz tublycza kobiete. Ale juz inne kolory skory tak latwo nie maja.A co do Japonczykow przestrzegajacych przepisow, to powiedzmy, tak. Japonczycy sa mistrzami w udawaniu, ze przepisy szanuja i przestrzegaja.A jak ktos ich zlapie na lamaniu przepisow? To beda klaniac sie do samej ziemi i przepraszac, ze przepisy zlamali. Jest tu nawet takie powiedzenie, ze "Kazdy moze robic co chce, jesli tylko potem przeprosi."
2catstrooper napisał:Bo w Japonii nie ma czegos takiego jak samoobrona. Jesli zrani sie przestepce, lub potencjalnego przestepce, to on moze nas oskarzyc i sad w Japonii przyzna mu racje. Podjelam ryzyko, bo mialam nadzieje, ze skoro on powiedzial policjantowi, ze jestesmy malzenstwem, to nie bedzie teraz sie skarzyl, ze zniszczylam mu wypozyczony rower.No i jako gaijin - nieważne rezydent czy nie, i tak praktycznie przed sądem byłabyś na przegranej pozycji.A co do faceta - ふざけるな. Szkoda, że to nie był betonowy rów, taki jakie spotyka się na głównych wyspach do odprowadzania wody.
:)Super relacja, mam nadzieję, że gość nie zepsuł Ci reszty urlopu. Koniec OT.
@2catstrooper Moje wspomnienia z Ishigaki są tak dobre, i to głównie za sprawą niespotykanej wręcz życzliwości mieszkańców, że przyznam że naprawdę z trudem mi się czytało o Twoich doświadczeniach
:(
@maginiak zapytalam sie meza skad taka rozbieznosc, i jego zdanie jest takie:Zagraniczni turysci zazwyczaj myla zyczliwosc z "tatemae" - Japonczycy chca sie pokazac z jak najlepszej strony. Ich prywatne odczucia moga byc diametralnie inne. W tej chwili zagranicznych turystow nie ma. Podrozujacy obcokrajowcy to rezydenci. Dla nich udawac nie trzeba.Do tego trzeba jeszcze dodac ogolna niechec Japonczykow do gaijinow-rezydentow w czasach zarazy. Tu winny jest rzad. Od samego poczatku popychali narracje, ze covid to choroba cudzoziemcow, ze cudzoziemcy ja roznosza, ze cudzoziemcy przywlekli covid do Japonii. Ze cudzoziemcy nie potrafia przestrzegac zalecen anty-covidowych, ze nasza higienia osobista jest zerowa, ze Japonczycy maja wyzsza kulture osobista, intelektualna i to dlatego nie choruja na covid tak jak np. Amerykanie.Jestem bardzo ciekawa jak sytuacja bedzie wygladala kiedy Japonia w koncu otworzy sie na turystow. Jak ta slynna omotenashi (goscinnosc) bedzie wtedy wygladala.
Świetnie się to czyta. Bardzo lubię sposób, w jaki opowiadasz swoją historię. Szkoda tylko, że aż tyle nieprzyjemnych momentów. W sumie za tytuł mogłaby posłużyć to powiedzenie w wersji poprawionej i uzupełnionej przez Andrzeja Poniedzielskiego: "Jak się nie ma, co się lubi, to nie lubi się też tego, co się ma.".Jak nie znasz, to polecam: https://www.youtube.com/watch?v=M6OWmF1LI9UI jeszcze ciekawostka. Jak przeczytałem, że oprócz maski miałaś też przyłbicę, to pierwsza myśl była: "No ale że ją wpuścili do samolotu w tym hełmie Szturmowca... Niby to Japonia, ale jednak..."
:lol:
:lol:
:lol:
Jako człowiek, związany z Japonią głównie sentymenalnie, ale też biznesowo i zainteresowany zawartością mózgu tychże, bardzo Ci dziękuję za te relacje
:) Jest przy tym sporo roboty i babrania się w zdjęcia, ale doceniam bardzo!
@marcinsss Poprawiona wersja przyslowia jest super! Dzieki!!!Ale, wiesz co? Ja tak w zasadzie to polubilam Ishigaki i caly archipelag Yaeyama. Musze jeszcze odwiedzic wyspe Hatoma i jeszcze jedna (niezamieszkana) i wtedy bede miala clay komplet. O, i na Iriomote chce wrocic. I koniecznie na wyspe Hateruma. I oczywiscie musze wrocic na Yonaguni, bo koszulka ktora kupilam mezowi na Yonaguni skurczyla sie po pierwszym praniu. Wiec musze kupic mu druga.O Yonaguni (tak, o podwodnych monumentach tez) bedzie w nowej relacji. Juz nad nia pracuje.I teraz tak mnie wzielo na Okinawe, ze chce odwiedzic jak najwiecej zamieszkanych wysp. Juz nawet kombinowalam czy ten voucher od Emirates mozna by uzyc na mega tourne po Okinawie latajac JALem, bo przeciez sa partnerami. Ale Emirates powiedzialo mi, ze nie. Buuuu...Do Okinawy mojego "garnka" tym razem nie bralam, bo lecialam sama i nie moglam znalezc mojego selfie-sticka. Ale jakbym garnek miala, to oczywiscie, ze bylby na mojej glowie. Inaczej ANA i JAL przyszaruczkowalyby sie do ilosci mojego bagazu podrecznego.
To wspaniale, że Ci się ostatecznie spodobało, choć myślę, że np Święta Helena byłaby ciekawsza. No ale co się odwlecze..."Garnek" mógłby być pomocny w kilku sytuacjach, ograniczyć rasizm na przykład, a i Namolny
:twisted: by się na pewno zastanowił dwa razy...A tak poważnie, to Ty go zakładasz w miejscach publicznych? W sensie, że nie na jakichś zlotach fanów SW tylko tak normalnie w metrze czy na ulicy?
Dziś pochodziłam sobie po Naha. Chciałam podjechać pod zamek Shuri i zobaczyć postępy rekonstrukcji po pożarze w 2019 roku. Ale monorail zatłoczony po sam sufit, a lokalesi mają dosyć elastyczne podejście do noszenia masek. Co widać po ilości dziennych zakażeń. Zdecydowałam, że nie warto ryzykować i zamiast tego bardzo ambitnie sobie pospacerowałam. Ambitnie, bo wczoraj miałam drugą dawkę szczepionki i choć nie mam (jak na razie) żadnych skutków ubocznych, to zmęczenie i senność dopadły mnie w ciągu dnia. Ale jeśli taki jest koszt wstrzykniecia łącza do sieci 5G (według anty-szczepionkowcow z USA), to ja jestem jak najbardziej za. Mój nowy tablet ma 5G. Jak bym mogła bezpośrednio podłączać się bez karty SIM, to po prostu bajka!
A skoro o szczepieniach mowa, to niby Okinawa “wymaga” albo szczepienia, albo testu PCR od turystów krajowych. W praktyce nikt mnie o szczepienie nie pytał. A “wymaganie” testu PCR polegało na paniach w wieku emerytalnym poubieranych w tradycyjne okinawskie stroje, rozdających ulotki w hali przylotów z informacją gdzie można sobie takowy test zrobić. Panie koczowały również przy bramkach do monorailu, i nawet miały jakieś kupony zniżkowe na atrakcje dla chętnych na test PCR. Nawet chciałam ten test, ale najbliższa wolna data była za tydzień. Za tydzień to ja będę w domu.
A skoro o monorailu mowa, to warto kupić bilet na 24 godziny za 800 jenów. Można sobie jeździć do woli.
A tutaj trochę zdjęć z rekonstrukcji zamku Shuri z końca listopada 2020 roku.
Więcej o Naha w kolejnym odcinku.
I kurcze musze sie nauczyc jak poprawnie zmieniac rozmiary zdjec na tym tablecie, bo mnie oczy bola!Raczej z powodu zlonierzy amerykanskich stacjonujacych na Okinawie. I z powodu covid.
Naha to jedyne miejsce w Japonii gdzie jak do tej pory spotkalam sie z otwartym rasizem wobec mojej osoby. Ale o tym w nastepnym odcinku.
Teraz ide pracowac jak zmieniac wymiary tych zdjec bez photoshopu.@piwili ekstremalne sytuacje sa wtedy, kiedy zlonierze amerykanscy gwlaca okinawskie nastolatki (co zdarzalo sie niestety z zastraszajaca regularnoscia), niechec do nie-Azjatow (a kazdy nie-Azjata to oczywiscie Amerykanin) jest tam raczej na porzadku dziennym i nigdy nie byla skrywana. Covid dodal tylko wygodna wymowke, ktora wczesniej nie istniala. Teraz biznesy moga po prostu odmowic obslugi klienta, ktorego koloru skory nie lubia.Dzis bedzie o Naha.
Kolezanka, ktora mieszka niedaleko Naha powiedziala, ze jesli za kazdym razem kiedy rozczarowany turysta pyta sie, gdzie jest plaza, dostawalaby dolara, to mialaby juz teraz fajny pagorek pieniedzy.
No bo tak, Naha to po prostu miasto. Duze, nowoczesne, zatloczone. Betonowa dzungla, tyle ze w tropikach. I faktycznie, sama bylam swiadkiem zawiedzionych min turystow, ktorzy oczekiwali chalupek w tradycyjnym stylu i plazy zaraz przy lotnisku. A tymczasem przywitaly ich tlumy ludzi w monorailu, korki na ulicach, i te same sieciowki sklepowe jak w innych czesciach kraju.
Wspolczuje tym naiwnym, ktorzy zarezerwowali hotel dla rodziny w Naha myslac, ze sobie wypoczna nad morzem. A spotkalam takich, oj spotkalam. Tymczasem Naha to po prostu wygodny punkt przesiadkowy - na autobusy do innych czesci wyspy, na promy i na samoloty na inne wyspy. Naha to rowniez punkt docelowy miejscowych z innych rejonow wyspy, ktorzy spragnieni sa wielkiego miasta. I rowniez punkt docelowy amerykanskich zolnierzy na przepustkach. Teraz w czasach zarazy przepustki wstrzymano. Ale wiele rodzin militarnych nie mieszka bezposrednio na bazie, wiec nadal swobodnie poruszja sie po wyspie.
Niechec (zeby nie powiedziec nienawisc) miejscowych do amerykanskich mundurowych jest legendarna. Czy jest ona zasluzona? Nie mnie o tym decydowac. Po drugiej wojnie swiatowej Okinawa stala sie w zasadzie kolonia amerykanska. Japonczycy potrzebowali paszportow, zeby tam podrozowac, i odwrotnie tez - ludnosc z Okinawy potrzebowala paszportu, zeby odwiedzic glowne wyspy japonskie. Skonczylo sie to dopiero w 1972 roku, kiedy Okinawa oficjalnie “wrocila” do Japonii.
Niestety, stacjonujacy tam zolnierze amerykanscy chyba o tym fakcie zapomnieli, bo nadal traktuja Okinawe i lokalnych mieszkancow jako ich wlasnych, prywatnych poddanych w systemie feudalnych. O gwaltach nastolatek przez zolnierzy mozna sobie poguglowac.
Naha to jedyne miejsce w Japonii, gdzie odczulam rasizm na wlasnej skorze. Po raz pierwszy zdarzylo sie to od razu w monorailu z lotniska. Usiadalam i przez cala droge nikt nie usiadl obok mnie. Wszystkie inne siedzenia byly zajete, ale obok mnie bylo puste. Za drugim razem ja usiadlam obok kobiety, ktora natychmiast wstala i stala przez cala droge. Siedzenie, ktore opuscila obok mnie rowniez zostalo puste przez cala droge. Ponoc zdarza sie tak i w Tokio, ale glownie mezczyznom. Dla mnie, po tylu latach w Japonii, byl to pierwszy raz.
Byly tez komentarze odnosnie mojej osoby. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, ze rozumiem co mowia. Jak juz sobie zdali sprawe, to ich reakcje byly ciekawe, czasem dosyc nieprzyjemne. Mlodzi ludzie od razu mowili po angielsku, zazwyczaj “American bye bye!” Najgorsze byly jednak przypadki dzieci, ktore w okolicach zamku Shuri po prostu biegly za mna i krzyczaly “Chatan bye bye.” Chatan to miasto gdzie ponad 50% powierzchni zajmuja bazy amerykanskie.
Kulminacja pobytu w Naha byla restauracja, gdzie po prostu powiedziano mi lamana angielszczyzna, ze Amerykanow nie obsluguja. Odpowiedzialam (po japonsku), ze ja nie-Amerykanka. Troche ich zatkalo i nagle zgodzili sie na zamowienie na wynos. Zamowilam. Zrobili, zapakowali, przyniesli. Powiedzialam im gdzie maja sobie to jedzenie wsadzic, machnelam reka i wyszlam. Bez placenia i bez jedzenia. Kupilam gotowy zestaw obiadowy w supermarkecie i odgrzalam w mikrofali w hotelu. I na pocieszenie kupilam sobie tez puszke lokalnego piwa - Orion, w wersji bezalkoholowej. I tak, pilam je przez slomke. Bo piwo bezalkoholowe to przeciez prawie jak gazowana soda.
W zeszlym roku zatrzymalam sie w hotelu Smile Naha, zaraz przy terminalu promowym. To nizszej klasy hotel tzw. biznesowy, stopien powyzej hostelu. Ale mial wszystko czego potrzeba, tani jak barszcz (jakies 3,000 jenow za noc podczas dlugiego weekendu) i na nocleg przed i po podrozy promowej w zupelnosci sie nadawal. Zaraz na przeciwko hotelu jest sieciowka Hotto Motto (sklep z zestawami obiadowymi w pudelkach), duzo 24-godzinnych sklepikow typu 7-11, i na dodatek mozna sie tam latwo dostac na piechote ze stacji Miebashi. Ale jak wspomnialam powyzej, ten hotel nadaje sie tylko i wylacznie na tani nocleg.
To widok z hotelu, ten budynek po lewej to terminal promowy.
A tu widoki z balkonu terminala promowego.
Z hotelu Smile Naha mozna sie tez latwo dostac na ulice Kokusai, czyli tzw. Kokusai-dori, gdzie pedzi wiekszosc zagranicznych przyjezdnych, czy to zolnierzy, czy turystow.
A co tam jest? Glownie bary, do wyboru do koloru, z panienkami do towarzystwa, z panami do towarzystwa, bez towarzystwa, restauracje zerujace na pijanych obcokrajowcach, sklepy z pamiatkam zerujace na wszystkich. I naganiacze na kazdym kroku.
W niedziele o 10-tej rano widzialam pare bialasow tak pijanych, ze po prostu czolgali sie po chodniku. Nie wiem czy pozno konczyli, czy wczesnie zaczynali, ale po takich widokach juz przestala mnie dziwic niechec tubylcow do walecznych Amerykanow. Podczas tegorocznej wizyty na ulicy Kokusai niewiele sie zmienilo. Bylam tam poznym popoludniem (wczesnym wieczorem?). Niby obowiazuje stan wyjatkowy, a to znaczy, ze restauracje nie moga podawac alkoholu i musze zamknac sie o 20-tej, ale na Kokusai-dori malo kogo te przepisy interesowaly. Przynajmniej tak wygladalo to na pierwszy rzut oka (na drugi zreszta tez) podczas spaceru po ulicy Kokusai.
Mozna bylo sobie kupic miniaturowe ananasy na pamiatke, ponoc jadalne.
I lody Blue Seal, bardzo dobre. Polecam szczegolnie smak slone chinsuko. Chinsuko to tradycyjne ciastko z Okinawy. Ale moj ulubiony smak to od zawsze choco-mint. Byl tak mietowy, ze jakbym sie uparla, to nie musialabym myc zebow tego dnia.
Pamiatki z logiem lokalnego piwa do nabycia na kazdym kroku.
Moj cel spaceru to restauracja Lucky Tacos. Nazwa niby kojarzy sie z Meksykiem, ale wbrew logice “taco rice” jest to danie w 100% okinawskie. Powstalo w latach 80-tych jako koniecznosc stworzenia z japonskich skladnikow czegos co by przypominalo amerykanskim zolnierzom o kuchni z domu. I tak to narodzil sie “ryz w stylu taco”. To po prostu warstwa ryzu z mielonym miesem z przyprawami pseudo-tex-mex. Calosc pokryta jest cienko pocieta salata, pomidorami i utartym serem. Moze byc serwowane w twardej tortilli. Moze byc serwowane w ogole bez przypraw taco, gdzie zamiast miksu taco miesko smazone jest z sosem sojowym i japonskimi przyprawami. Lucky Tacos bylo wypelnione po brzegi, wiec zrobilam w tyl zwrot i tyle mnie widzieli. Zamiast tego kupilam paczke czipsow ziemniaczanych o smaku taco rice. Byly paskudne.
Bye bye Kokusai-dori!
Tyle sie naczytalam gorzkich zalow o braku prawdziwej plazy w Naha, ze postanowilam wybrac sie na ta sztucznie zbudowana. Podobnie jak ulica Kokusai, nie polecam wizyty w godzinnach wczesno-porannych w niedziele. Plaza i pobliski park to miejsce noclegowe dla roznego rodzaju typow mesko-damskich (czasem trudno bylo rozroznic), ktorym nie udalo dostac sie po sobotnich imprezach do domu (o ile takowy posiadaja, bo w niektorych przypadkach mozna bylo powatpiewac).
Kiedy juz bylam blisko kamiennego murku, ktory oddziela ulice od plazy, przygodny biegacz ostrzegl mnie “nie podchodz” i wskazal w strone muru. I odbiegl. Oczywiscie, jak tylko powiesz mi, zeby nie podchodzic, to rzecz jasna, ze podejde. Juz zanim podeszlam, to najpierw uslyszalam. Bija sie? Podeszlam blizej i spojrzalam w dol na plaze. Trzy dlugowlose postacie w roznych stopniach rozebrania robily… hmmm… wiadomo co. Jedna z postaci, prawdopodobnie kobieta, obslugiwala dwoch innych osobnikow, w stu procentach meskich. W pelnym widoku kazdego, kto akurat mial nieszczescie przebywania na plazy.
Kiedy juz wracalam w strone chramu, cala trojka koczowala na murku. Panowie, jeden wciaz ze spodniami naokolo kostek, usilowali ubrac swoja rozneglizowana partnerke. Byli tak pijani, ze nie bardzo dawali sobie z tym rade.
Blisko plazy znajduje sie popularny chram shinto, Naminoue Shrine (swiatynie sa buddyjskie, chramy sa shinto).
Tez byl wypelniony po brzegi, bo rownolegle lecialy tam ceremonie slubne i ceremonie dzieci z okazji swieta siedmio-, piecio- i trzylatkow (w listopadzie). Mialam ze soba ksiazeczke w ktorej zbieram czerwone pieczecie z chramow i swiatyn, ale odmowiono mi i tego. Niby oficjalnie z powodu covid. Ale Japonce w kolejce za mna juz nie odmowiono. Wiec tak to bylo w Naha. Nie wiem jak zyja tam na codzien lokalni cudzoziemcy, pewnie sie przyzwyczaili i juz tego nie zauwazaja. Albo robia wymowki na takie zachowania (jak to robi pewna znajoma Polka, ktora tam mieszka) i szukaja usprawiedliwien.
W obu hotelach, a w zasadzie we wszystkich trzech (jesli liczyc hotel Maruki z pierwszej czesci tej relacji), w ktorych zatrzymalam sie w Naha, rasizmu nie bylo. Obsluga byla wdzieczna za kazdego turyste.
Mercure w Naha byl najdrozszym ze wszystkich, 6300 jenow za noc (podczas wakacji Obon to znosna cena). Sniadanie nie bylo wliczone w cene. Pokoj byl w porzadku, ale lozko - masakra. Chyba wygodniej byloby spac na podlodze. Internet byl strasznie powolny. Ogladanie Netflixa w ogole nie wchodzilo w gre. Zestaw kosmetykow byl najgorszej jakosci jaki kiedykolwiek mialam okazje uzywac w Japonii.
O dziwo, to nie jest pierwszy raz kiedy miedzynarodowa sieciowka rozczarowala mnie w Japonii. W maju zatrzymalam sie w Holiday Inn w miescie Miyazaki i takiego syfu to nigdy nie widzialam w zadnym hotelu w tym kraju.
W kolejnym odcinku lecimy, juz standardowo, na Ishigaki. Kurcze, powinnam miec jakis bilet roczny na te loty.
Bye bye Naha!
Przynajmniej koty zawsze byly przyjazne.
@DMW, rasizm w Japonii to chleb powszedni. Jako biala kobieta naleze do klasy uprzywilejowanej i jak do tej pory (poza Naha) chyba zdarzylo mi sie ze trzy razy do tej pory, ze cos bylo nie tak, bo nie jestem Japonka. Zazwyczaj jednak, jak ludzie sie zorientuja, ze kumam co mowia, to traktuja mnie lepiej niz tublycza kobiete. Ale juz inne kolory skory tak latwo nie maja.
A co do Japonczykow przestrzegajacych przepisow, to powiedzmy, tak. Japonczycy sa mistrzami w udawaniu, ze przepisy szanuja i przestrzegaja.
A jak ktos ich zlapie na lamaniu przepisow? To beda klaniac sie do samej ziemi i przepraszac, ze przepisy zlamali.
Jest tu nawet takie powiedzenie, ze "Kazdy moze robic co chce, jesli tylko potem przeprosi."Plan byl prosty. Niemiecki Andy, czyli moj ulubiony przewodnik do snorkowania, mial odebrac mnie prosto z lotniska na Ishigaki. Po snorkelingu i prysznicu w jego rodzinnym hostelu, mial mnie odstawic na prom do Taketomi. Na Taketomi mialam spedzic dwie noce, a potem wrocic do Ishigaki na jeszcze jedna noc.
Ale jak to ten slynny cytat idzie? Najmedrsze plany myszy i ludzi krzyzuje los? Nie wiem dokladnie jak to po polsku, przepraszam…
U mnie losem poczatkowo byla pogoda, a potem plany pokrzyzowaly sie same. Od samego rana wialo i padalo. Ale Andy powiedzial, ze bedzie dobrze, padac przestanie, wieje tylko troche, prad nie jest silny i jedziemy na snorkeling. Lot z Naha do Ishigaki byl wypelniony w okolo 90%, ale nikt przy mnie nie siedzial. To taki plusik podrozowania samotnie do destynacji dla rodzin. Ladowanie bylo troche nieprzyjemne, ale to z powodu wiatru po stronie wyspy, gdzie znajduje sie lotnisko. Niby oficjalnie potrzeba sie legitymowac testem PCR, lub pokazac dowod szczepienia przy wyjsciu z lotniska, ale tak jak w Naha, nikt sie tym nie przejmowal. Jest stoliczek, gdzie mozna sie na test PCR zapisac, ale nie mialam czasu, zeby przeprowadzic dochodzenie za ile i na kiedy.
Andy czekal na mnie, tak jak obiecal.
Wdzianko do snorkelingu juz mialam na sobie od samego rana, wiec od razu zapakowalismy sie w jego samochod i pojechalismy na druga strone wyspy, do tzw. Blue Cave.
W zeszlym roku tam rowniez mielismy snorkeling i bylo to bardzo przyjemne miejsce. Tylko, ze w zeszlym roku plaza po drodze do Blue Cave byla pelna ludzi. W tym roku byla niemal pusta. Ale to pewnie wina pogody i faktu, ze akurat byl odplyw. Musielismy spacerowac przez kawalek oceanu na glebsza wode. Ale jak juz tam sie dostalismy, to nagle wyszlo slonce, przestalo wiac i snorkeling byl czysta przyjemnoscia. No moze oprocz wezy morskich. Jadowite, ale ponoc ludzi unikaja.