Pokój typu „standard”, oprócz łóżka, tylko stolik nocny i … wyłącznik światła.
Tutaj pokój typu „superior” z komfortowym mięciutkim fotelem
:)
Na koniec łóżko w pokoju grupowym.
Można też skorzystać z przejażdżki dwuosobowym rydwanem o lokalnej nazwie „olokolo”
:)
Po wyjściu z zamku poszliśmy nad brzeg zamarzniętego Bałtyku. To trochę dziwne uczucie spacerowanie po morzu ale muszę powiedzieć, że bardzo przyjemne. Nawet żona nie miała większych obiekcji, chyba zaczęła się już przyzwyczajać do ekstremalnych doznań
:) Myślałem o przejściu do oddalonej o 2 km wyspy ale ponieważ niebo się zachmurzyło i wiatr na otwartej przestrzeni dął niesamowicie mocno, szybko zawróciliśmy z powrotem.
To przecież jest to samo morze co u nas w domu, tylko całkowicie z drugiego końca
:)
Droga na wyspę Selkasaari, gdzie …
… zmotoryzowanym wstęp wzbroniony.
No i w końcu tylko tyle uszliśmy po Bałtyku
:)
C.D.N.7. Northern Lights - how to guarantee the show ?
No właśnie, jak jadąc na daleką północ zagwarantować sobie, że na pewno zobaczymy zorzę polarną ? Okazuje się, że sprawa jest banalnie prosta. Trzeba po prostu zabrać ze sobą … własną czarownicę. Ja na szczęścia takową zabrałem
:) Ale może po kolei. Na zobaczenie zorzy mieliśmy tylko trzy nocki. Prognozy były w miarę dobre, raczej czyste niebo, ewentualnie czasowe małe zachmurzenia. Pierwszego wieczoru byłem nastawiony bojowo, prognoza pogody pozytywna, prognoza zorzowa wykazuje średnią aktywność, a nawet możliwość wystąpienia burzy słonecznej o poziomie G1. Pomyślałem, że jak nie dzisiaj, to kiedy ? Za dnia rozeznałem teren i okazało się, że nie ma co specjalnie jeździć na wcześniej wskazane punkty obserwacyjne (np. wzgórze Ounasvaara), bo praktycznie zaraz za naszym domkiem jest zamarznięta rzeka, która powinna zapewnić duży stopień zaciemnienia i dobry widok w kierunku północnym. Wystarczy zejść po schodkach za domkiem na rzekę i już jesteśmy na miejscu
:) Żona wieczorem padła na kanapie w salonie wymęczona podróżą z wieloma przesiadkami i atrakcjami, a ja przestawiłem się w stan czuwania. Drzemałem trochę na fotelu ale nie rzadziej niż co godzinę zakładałem kurtkę i schodziłem nad rzekę. Tak wytrzymałem do godziny 3 w nocy i w końcu poszedłem spać na dobre. Następnego dnia byłem przez to całe czuwanie tylko niewyspany, a żonka wręcz przeciwnie, bo przecież przespała cały wieczór i noc
:) Na drugą nockę byłem nastawiony już sceptycznie, bo prognozy były dużo słabsze, a do tego był to piątek 13-tego
:) Żona za to powiedziała, że dziś zorza będzie na pewno !!! Na pytanie skąd ma taką pewność, powiedziała tylko, że wie to i już. Wieczorem ubraliśmy się ciepło i poszliśmy nad rzekę ale po niecałej godzinie nastąpił odwrót do domu na herbatkę. Potem była druga próba i znowu nic, tylko zmarzliśmy. Żona zaczęła nagle dziwnie podrygiwać, można by nawet rzec - tańcować i podśpiewywać pod nosem jakieś piosenki (jedną z nich rozpoznałem jako „Trzynastego” Katarzyny Sobczyk). Jak się za chwilę okazało, zorza już dłużej nie wytrzymała tej profanacji o charakterze wokalno-tanecznym i się po prostu nam objawiła
:) Najpierw las na północnym brzegu lekko zajaśniał. Potem to już wyglądało zupełnie jakby ktoś bladozielone ognisko rozpalił w lesie. Po chwili z tego ogniska wyskoczyły w górę klasyczne filary zorzowe. Kiedy zorza powoli przechodziła nad rzeką w kierunku zachodnim utworzyła małą eliptyczną koronę. Nie wiedziałem co mam robić, bo statyw do aparatu zostawiłem w domku, a nie chciałem stracić tych widoków. Kiedy po pół godzinie zorza zaczęła zanikać, pobiegłem dopiero po statyw. Na parkingu przed domkami spotkałem trójkę studentów, którzy mnie zawołali, bo myśleli, że nic nie wiem o zorzy. Powiedziałem im tylko, że z rzeki jest lepszy widok, bo jest ciemniej i pobiegłem do żony. Za chwilę studenci też zgramolili się po ośnieżonym stoku na rzekę (pewnie nie wiedzieli o schodkach). Trochę minęło czasu zanim wstrzeliłem się z odpowiednimi ustawieniami aparatu do warunków. Zdążyłem zrobić parę zdjęć i zorza przeszła nad las na drugim brzegu (znowu jakby ognisko). Żonka w tym czasie latała po rzece jak poparzona, szukając dobrego punktu obserwacyjnego, zupełnie nie przejmując się możliwością nagłego załamania 80 centymetrowej warstwy lodu na rzece
:) Zdjęcia nie są najlepszej jakości bo mój aparat kompaktowy zbytnio nie radzi sobie w warunkach słabego oświetlenia. Jako takie wychodzą jedynie zdjęcia przy ustawieniu czasu migawki rzędu 20-30 s.
Nasza zorza (z lewej światła pierwszego domku, a przed nami studenci).
Kto tam pali po nocy te ogniska w lesie ?
Zorza już niestety powoli od nas odchodzi.
Trzeciej nocy zobaczyliśmy już tylko słabiutką bladą poświatę, którą ledwo co można było nazwać zorzą. Najśmieszniejsze jest to, że już dzień po naszym powrocie do kraju, była bardzo silna zorza (burza słoneczna G3), widoczna nawet w Polsce. To oznacza, że na północy musiały dziać się wtedy prawdziwe cuda na niebie. Już drugi raz rozminęliśmy się z prawdziwym mega spektaklem na północy o jakieś 2-3 dni. Rok temu tak było w Tromso, a teraz w Rovaniemi. Niemniej jednak i tak jestem zadowolony z naszej wyczarowanej zorzy, nie była może najsilniejsza ale była bardzo piękna
:) Na marginesie, jakby ktoś chciał wypożyczyć na wyjazd osobistą czarownicę do wywoływania zorzy, to zapraszam do kontaktu. Atrakcyjne stawki, zniżki dla studentów i seniorów, za dopłatą możliwość wynajęcia w pakiecie - gderanie, zrzędzenie, prawienie morałów
:)8. Here comes SANTA CLAUS.
Już słyszę te krytyczne głosy, lipa, farsa, komercja, Św. Mikołaj była kobietą i na pewno sporo w tym prawdy, no może akurat tylko nie z tą kobietą
:) Uważam jednak, że naprawdę warto odwiedzić wioskę Mikusia, szczególnie jak jest ładna pogoda. Wszystko jest tam naprawdę fajnie urządzone i co bardzo istotne, jak się mocno chce, to można nie zapłacić ani grosza, a jednak frajdy jest całkiem sporo. Wejście na teren wioski jak i większości obiektów jest zupełnie bezpłatne ale oczywiście za ewentualne dodatkowe atrakcje trzeba już płacić. Nawet spotkanie z samym Mikusiem jest całkowicie „for free”, oczywiście z małym haczykiem. Nie wolno tam robić żadnych zdjęć, a zaraz po wyjściu otrzymujemy super ofertę w atrakcyjnych cenach – jedno wywołane zdjęcie za 25 € lub cały nośnik ze zdjęciami i filmem za 50 €
:) Całą wioskę można dokładnie obejrzeć na mapce: http://www.santaclausvillage.info/?naytakartta=talvi
Większość budynków na terenie wioski ma charakterystyczne, strzeliste dachy.
Ach ta wszechobecna komercja
:)
W tych domkach na terenie wioski można mieszkać ale cena jest 2-3 krotnie wyższa niż u Tohira
:)
Mikołajowa główna placówka pocztowa.
Sporych rozmiarów międzynarodowa choinka.
No i jesteśmy na kole podbiegunowym.
Nasi tu byli
:)
Jeszcze raz koło podbiegunowe, czyli równoleżnik 66° z groszami.
Wejście do głównej kwatery bosa …
… jest pilnowane przez bałwana na sterydach
:)
W domu Mikusia wchodzimy za specjalne drzwi i trafiamy na wąską, zacienioną ścieżkę, która skojarzyła mi się raczej z gabinetem grozy, niż świętami
:) Najpierw słychać jakieś dziwne, lekko psychodeliczne zimowe odgłosy, a potem trafiamy na ogromny zegar wahadłowy. Następnie są szerokie schody na górę, obwieszone zdjęciami różnych osobistości ze spotkania z Mikołajem, a dalej już tylko … długa kolejka azjatów, czekających na swoją audiencję
:) Stwierdziliśmy, że nie ma dużego sensu tracić czas w kolejce i przynajmniej nie będzie pokusy płacenia za zdjęcie
:) Był jeszcze drobny problem z odwrotem, bo głupio było wycofywać się tą samą droga pod prąd ale na szczęście można było przejść nad łańcuchem na stronę, skąd ludzie wracali z audiencji. Tak więc nawet jak ktoś nie wierzy już w Mikołaja i nie chce długo czekać w kolejce, to sam budynek warto jednak zwiedzić od środka.
Jeżeli chodzi o inne atrakcje w wiosce to warto rozważyć dwie: renifery i husky. Niestety za przejażdżkę zaprzęgami trzeba już płacić. Jakby ktoś się decydował, to chyba lepiej wybrać najkrótsze trasy, żeby poczuć klimat, a zapłacić stosunkowo najmniej, co oczywiście nie znaczy, że mało: renifery – 17 €, husky – 25 €. http://www.santaclausreindeer.fi/reindeer-sleigh-ride/ http://www.huskypark.fi/?languageSelected=1 My zdecydowaliśmy się na krótką przejażdżkę reniferami i było całkiem zabawnie. Dostaliśmy miejscówkę w pierwszych saniach i dzięki temu mogłem osobiście prowadzić cały konwój. Nasz renifer o imieniu Tatu (lub Tato) był nieco psychopatyczny lub miał po prostu słaby dzień
:) Przewodnik powiedział, że lepiej go głaskać tak bardzie z tyłu, a nie od strony rogów. Za każdym razem jak go próbowałem pogłaskać, to Tatu odwracał głowę w moją stronę, groźnie łypał oczami i wydawał jakieś mało przyjemne odgłosy. Chyba dobrze, że nie znam języka reniferów
:) Powożenie reniferem nie jest w cale takie łatwe jakby się mogło wydawać. W wielkim skrócie Tatu mnie raczej olewał i robił to, co chciał. Jak chciałem przyspieszyć to on zwalniał, jak chciałem skręcić w lewo, to on odbijał w prawo, aż zakopaliśmy się w śniegu. Na szczęście przewodnik ubezpieczał nas biegnąc z tyłu i wyciągał z tarapatów. Jak się jednak okazało poszło mi chyba całkiem dobrze, bo przewodnik powiedział na koniec z uśmiechem „You are excellent driver”. To musiał być po prostu bardzo szczery gość
:) Zaprzęgiem husky nie jechaliśmy ale poszliśmy pooglądać jak jeżdżą inni. Fajnie popatrzeć jak te psiaki rwą się do jazdy, jakby od tego miało zależeć ich życie. Można tam też pooglądać z bliska psy w klatkach. Oczywiście najfajniejsze są szczeniaki, które były bardzo łase na pieszczoty i można było je spokojnie głaskać. Do innych klatek lepiej jednak rąk nie pakować, o czym informowały stosowne znaki
:)
Nasz Rudolf o imieniu Tatu.
A tu prawdziwy biały jednorożec
:)
Przykryli nas skórami, żeby było ciepło - potem cały dzień otrzepywaliśmy się z powbijanej sierści
:)
Tatu tylko od czasu do czasu rzucał nam groźne spojrzenia, dające do zrozumienia, kto tu naprawdę rządzi
:)
Zaśnieżone wejście do huskyparku.
Pocieszne szczeniaki husky.
Jak ktoś oglądał „Śnieżne psy” to powinien rozpoznać herszta bandy husky – Demona
:)@opo No faktycznie tytuł relacji może być dwuznaczny
:) Nawiązując trochę do tego tematu, to w fińskich Lidlach dostępny jest cydr Karlens. W Turku przetestowaliśmy kilka smaków i wybraliśmy naszego lidera - Arctic Berries, by w Rovaniemi już tylko pogłębiać tą znajomość
:)
Arctic Berries - najlepszy cydrowy smak i nazwa idealnie pasująca do klimatu wycieczki
:)9. Snowmobiles are cool.
W wiosce Mikołaja w weekendy odbywają się czasami jakieś specjalne imprezy. My akurat przez przypadek trafiliśmy w sobotę na zlot weteranów snowmobili, czyli skuterów śnieżnych. Impreza rewelacyjna, przekrój wieku uczestników chyba od 2 do 80 lat i to obojga płci. W lesie na skraju wioski była przygotowana trasa slalomowa pomiędzy drzewami, którą uczestnicy zlotu jeździli na czas.
Już same kształty niektórych snowmobili wywoływały uśmiech.
Tu na przykład snowmobil w wersji opancerzonej
:)
Wąsaty dziadek był bardzo aktywny i widać, że miał klasę - dobrał orzeszka pod kolor swojego wehikułu
:)
Kolejny uczestnik w sile wieku.
Tutaj zapewne jedzie dziadek ze swoim wnuczkiem.
Start / meta wyścigu …
.. i starter w lapońskiej czapeczce.
Czasy przejazdów były skrupulatnie mierzone i zapisywane.
Zjawisko masowego wykorzystania skuterów śnieżnych było dla nas czymś nowym i nie ukrywam, że bardzo mi się to spodobało. Na terenie podmiejskim skutery śmigały non stop po zamarzniętych rzekach. Starsi jeździli raczej spokojnie, a młodzi czasami szaleli z prędkościami zdecydowanie powyżej 100 km/h. Na początku nie wiedzieliśmy co jest grane jak w domku usłyszeliśmy od strony rzeki dźwięk podobny do tego, wydawanego przez strusia pędziwiatra. Skuter łatwo było usłyszeć ale trudniej zdążyć do okna, żeby go zobaczyć
:) Cały fenomen snowmobili wyjaśnił mi młody Fin, siedzący obok, podczas lotu powrotnego z Rovaniemi. W Laponii stanem normalnym jest śnieg, który średnio zalega przez 8 miesięcy w roku, a lato jest tylko krótkim okresem przejściowym
:) Dlatego ludzie zdecydowanie więcej uwagi i środków przeznaczają na skutery, niż na przykład na motory. Trochę żałuję tylko, że sam nie skorzystałem z możliwości chociaż krótkiej przejażdżki. Myślę, że następnym razem już nie przegapię takiej okazji
:)
Ech, pozazdrościć! Mnie niestety przez strajk nie udało się dotrzeć do Rovaniemi (loty 9-12 marca CPH-HEL-RVN, więc prawie byśmy się spotkali
;) ), cała podróż się posypała
:( Czekam niecierpliwie na dalszą część relacji!
He, he, faktycznie jakoś tak wychodzi, że zawsze mnie ciągnie na północ. Za zimnem niby specjalnie nie przepadam, ale jak jest mi za gorąco (znaczy się powyżej 25 stopni) to po prostu nie funkcjonuję w ogóle. Dlatego zamiast rajskich plaż i tropików wybieramy Skandynawię, chociaż według specjalistów Finlandia to już w zasadzie nie jest Skandynawia
:)Następną część postaram się dodać jutro.
He, he, no nie wiem do końca, być może co któregoś turystę ruscy szlachtują w saunie i w ten sposób odbijają sobie niską cenę wynajmu
:)A tak na poważnie to było widać, że pawilon "B" został postawiony niedawno i w saunie jeszcze trochę ciekła żywica z desek. W rzeczywistości nie wyglądało to tak strasznie jak wyszło na zdjęciu
:)
W związku z nadmierną dociekliwością niektórych osób, dalsza relacja ulegnie niestety opóźnieniu. Przy okazji, ktoś może wie gdzie można tanio nabyć photoshopa, czy inny program do zaawansowanej obróbki zdjęć ?
:)
Wbrew pozorom w wielu miejscach zostawia sie klucze do pokoi/domkow w oczekiwaniu na przyjezdnych. Zdarzylo mi sie to nawet na Ibizie, a to nie jest chyba super bezpieczna okolica. Jak napisales dalej, w Laplandzie przestepczosc jest na bardzo niskim poziomie. Skutery na rzece to dobry argument, zeby przekonac kogos, ze lod jest gruby
:-) A miejscowi jezdza wszedzie tymi skuterami. A byli jacys rowerzysci? Jak bylam w Ivalo, to dzieci jezdzily do szkoly na rowerach po osniezonych, ale utwardzonych/zamarznietych sciezkach.
@AgaJeżeli chodzi o domki na uboczu z kluczami w drzwiach, to jeszcze rozumiem i o tym czasami się słyszy ale samochód na otwartym parkingu lotniskowym, spokojnie czekający z zapalonym silnikiem na właściwą osobę, to już mnie zadziwił maksymalnie. Czy naprawdę nikt nigdy im nie podprowadził takiego auta ?Zamrznięte rzęki i poruszanie się po nich snowmobilami i nie tylko, to osobny temat sam w sobie, który mnie na tyle zafascynował, że postaram się opisać go trochę szerzej
:)
Najlepiej chodzi się po zamarzniętym morzu, zwłaszcza nocą. Czuć, że 'lodowe morze' faluje i słychać jak głośno w dali lód pęka. Sport ekstremalny...Aha, zimą po Finlandii jeździ się rowerami, gdyż maja one opony z kolcami lub gwoździami. Najwięcej takich rowerów widać w okolicach kolejowego dworca głównego w Helsinkach.
Specjalnie nie czytałam całej relacji, aż pojawi się ten post, żeby nie cierpieć katuszy oczekiwania na TEN właśnie odcinek
;)Zorza piękna, relacja świetna, znalezione zakwaterowanie idalnie wpasowuj się w klimat. Nie gustuję co prawda w aż tak zimowych temperaturach, ale chyba już wiem, jaki letni kierunek zaproponuję jako kolejny mojemu rodzicielstwu
:D Powinno się im spodobać, nawet i bez zorzy
:)
Temperatury wbrew pozorom nie były złe. W dzień świeciło słońce i było zawsze trochę powyżej zera, w nocy mrozek gdzieś do -5 stopni. Połowa marca to już jednak początek końca zimy, nawet w Laponii
:) Najgorszy był porywisty wiatr, który czasami się pojawiał.Faktycznie domki Tohira wydają się doskonałą bazą wypoczynkową również na lato. Można na miejscu wypożyczyć rower, łódkę, czy kajak, a pomost na rzece jest zaraz za domkami.
Przy dostepnosci internetu najlepiej sprawdzac status zorzy na kamerkach, nie trzeba wtedy wychodzic z domu. Ja zawsze patrze na Abisko i uk.jokkmokk.jp Oczywiscie jak w tamtych rejonach beda chmury to nie bedzie nic widac, ale zawsze to cos. Inna rzecz, ktora robie, to testowe zdjecie w rozne strony nieba, zeby zobaczyc czy cos tam wisi nad horyzontem. Przynajmniej wiadomo czy sa jakies szanse na wieczorny spektakl.
przepraszam za offtopic ale nie mogłem się powstrzymać...jak przeczytałem tytuł pierwsze skojarzenie to jak przewieźć wodę ognistą wiadomej marki w podręcznym 100ml....
:DFajna relacja.
Fajna Twoja relacja. Wiesz, jestem Twoją "sąsiadką" jeśli chodzi o miasto i często wzdychałam że z Wrocławia, czy Katowic to takie super połączenia a od nas prawie tylko Skandynawia.... Może jednak powinnam się przekonać? I takie pytanko: jak Twoja żona -( ukłony dla niej ode mnie
:) )- znosi Twoje małe, sympatyczne, ale jednak- złośliwości pod jej adresem? No święta kobieta...
:)
W hotelu dają do spania specjalny zimowy śpiwór i do tego trzeba się odpowiednio ubrać - bielizna termiczna, skarpety, czapka. Wewnątrz jest utrzymywana stała temperatura około -5 stopni. Ludzie z reguły biorą tylko jedną noc, żeby przeżyć jakąś tam atrakcję. Ja bym na pewno się na to nie zdecydował, a poza tym nocka kosztuje tam 250 - 340 € za dwójkę. Jak już miałbym szastać kasą, to zdecydowanie wolałbym rejs lodołamaczem
:)http://www.visitkemi.fi/en/snowcastle - zakładka snowhotel
Zapraszam na relację z wycieczki do Finlandii w poszukiwaniu zorzy polarnej - do wpisu dołączyłem sporo zdjęć, wskazówek i informacji praktycznych: http://zyczpasja.pl/polowanie-zorze-polarna-finlandii/
Pokój typu „standard”, oprócz łóżka, tylko stolik nocny i … wyłącznik światła.
Tutaj pokój typu „superior” z komfortowym mięciutkim fotelem :)
Na koniec łóżko w pokoju grupowym.
Można też skorzystać z przejażdżki dwuosobowym rydwanem o lokalnej nazwie „olokolo” :)
Po wyjściu z zamku poszliśmy nad brzeg zamarzniętego Bałtyku. To trochę dziwne uczucie spacerowanie po morzu ale muszę powiedzieć, że bardzo przyjemne. Nawet żona nie miała większych obiekcji, chyba zaczęła się już przyzwyczajać do ekstremalnych doznań :) Myślałem o przejściu do oddalonej o 2 km wyspy ale ponieważ niebo się zachmurzyło i wiatr na otwartej przestrzeni dął niesamowicie mocno, szybko zawróciliśmy z powrotem.
To przecież jest to samo morze co u nas w domu, tylko całkowicie z drugiego końca :)
Droga na wyspę Selkasaari, gdzie …
… zmotoryzowanym wstęp wzbroniony.
No i w końcu tylko tyle uszliśmy po Bałtyku :)
C.D.N.7. Northern Lights - how to guarantee the show ?
No właśnie, jak jadąc na daleką północ zagwarantować sobie, że na pewno zobaczymy zorzę polarną ? Okazuje się, że sprawa jest banalnie prosta. Trzeba po prostu zabrać ze sobą … własną czarownicę. Ja na szczęścia takową zabrałem :) Ale może po kolei.
Na zobaczenie zorzy mieliśmy tylko trzy nocki. Prognozy były w miarę dobre, raczej czyste niebo, ewentualnie czasowe małe zachmurzenia. Pierwszego wieczoru byłem nastawiony bojowo, prognoza pogody pozytywna, prognoza zorzowa wykazuje średnią aktywność, a nawet możliwość wystąpienia burzy słonecznej o poziomie G1. Pomyślałem, że jak nie dzisiaj, to kiedy ? Za dnia rozeznałem teren i okazało się, że nie ma co specjalnie jeździć na wcześniej wskazane punkty obserwacyjne (np. wzgórze Ounasvaara), bo praktycznie zaraz za naszym domkiem jest zamarznięta rzeka, która powinna zapewnić duży stopień zaciemnienia i dobry widok w kierunku północnym. Wystarczy zejść po schodkach za domkiem na rzekę i już jesteśmy na miejscu :)
Żona wieczorem padła na kanapie w salonie wymęczona podróżą z wieloma przesiadkami i atrakcjami, a ja przestawiłem się w stan czuwania. Drzemałem trochę na fotelu ale nie rzadziej niż co godzinę zakładałem kurtkę i schodziłem nad rzekę. Tak wytrzymałem do godziny 3 w nocy i w końcu poszedłem spać na dobre. Następnego dnia byłem przez to całe czuwanie tylko niewyspany, a żonka wręcz przeciwnie, bo przecież przespała cały wieczór i noc :)
Na drugą nockę byłem nastawiony już sceptycznie, bo prognozy były dużo słabsze, a do tego był to piątek 13-tego :) Żona za to powiedziała, że dziś zorza będzie na pewno !!! Na pytanie skąd ma taką pewność, powiedziała tylko, że wie to i już. Wieczorem ubraliśmy się ciepło i poszliśmy nad rzekę ale po niecałej godzinie nastąpił odwrót do domu na herbatkę. Potem była druga próba i znowu nic, tylko zmarzliśmy. Żona zaczęła nagle dziwnie podrygiwać, można by nawet rzec - tańcować i podśpiewywać pod nosem jakieś piosenki (jedną z nich rozpoznałem jako „Trzynastego” Katarzyny Sobczyk). Jak się za chwilę okazało, zorza już dłużej nie wytrzymała tej profanacji o charakterze wokalno-tanecznym i się po prostu nam objawiła :)
Najpierw las na północnym brzegu lekko zajaśniał. Potem to już wyglądało zupełnie jakby ktoś bladozielone ognisko rozpalił w lesie. Po chwili z tego ogniska wyskoczyły w górę klasyczne filary zorzowe. Kiedy zorza powoli przechodziła nad rzeką w kierunku zachodnim utworzyła małą eliptyczną koronę. Nie wiedziałem co mam robić, bo statyw do aparatu zostawiłem w domku, a nie chciałem stracić tych widoków. Kiedy po pół godzinie zorza zaczęła zanikać, pobiegłem dopiero po statyw. Na parkingu przed domkami spotkałem trójkę studentów, którzy mnie zawołali, bo myśleli, że nic nie wiem o zorzy. Powiedziałem im tylko, że z rzeki jest lepszy widok, bo jest ciemniej i pobiegłem do żony. Za chwilę studenci też zgramolili się po ośnieżonym stoku na rzekę (pewnie nie wiedzieli o schodkach). Trochę minęło czasu zanim wstrzeliłem się z odpowiednimi ustawieniami aparatu do warunków. Zdążyłem zrobić parę zdjęć i zorza przeszła nad las na drugim brzegu (znowu jakby ognisko). Żonka w tym czasie latała po rzece jak poparzona, szukając dobrego punktu obserwacyjnego, zupełnie nie przejmując się możliwością nagłego załamania 80 centymetrowej warstwy lodu na rzece :)
Zdjęcia nie są najlepszej jakości bo mój aparat kompaktowy zbytnio nie radzi sobie w warunkach słabego oświetlenia. Jako takie wychodzą jedynie zdjęcia przy ustawieniu czasu migawki rzędu 20-30 s.
Nasza zorza (z lewej światła pierwszego domku, a przed nami studenci).
Kto tam pali po nocy te ogniska w lesie ?
Zorza już niestety powoli od nas odchodzi.
Trzeciej nocy zobaczyliśmy już tylko słabiutką bladą poświatę, którą ledwo co można było nazwać zorzą. Najśmieszniejsze jest to, że już dzień po naszym powrocie do kraju, była bardzo silna zorza (burza słoneczna G3), widoczna nawet w Polsce. To oznacza, że na północy musiały dziać się wtedy prawdziwe cuda na niebie. Już drugi raz rozminęliśmy się z prawdziwym mega spektaklem na północy o jakieś 2-3 dni. Rok temu tak było w Tromso, a teraz w Rovaniemi. Niemniej jednak i tak jestem zadowolony z naszej wyczarowanej zorzy, nie była może najsilniejsza ale była bardzo piękna :)
Na marginesie, jakby ktoś chciał wypożyczyć na wyjazd osobistą czarownicę do wywoływania zorzy, to zapraszam do kontaktu. Atrakcyjne stawki, zniżki dla studentów i seniorów, za dopłatą możliwość wynajęcia w pakiecie - gderanie, zrzędzenie, prawienie morałów :)8. Here comes SANTA CLAUS.
Już słyszę te krytyczne głosy, lipa, farsa, komercja, Św. Mikołaj była kobietą i na pewno sporo w tym prawdy, no może akurat tylko nie z tą kobietą :) Uważam jednak, że naprawdę warto odwiedzić wioskę Mikusia, szczególnie jak jest ładna pogoda. Wszystko jest tam naprawdę fajnie urządzone i co bardzo istotne, jak się mocno chce, to można nie zapłacić ani grosza, a jednak frajdy jest całkiem sporo. Wejście na teren wioski jak i większości obiektów jest zupełnie bezpłatne ale oczywiście za ewentualne dodatkowe atrakcje trzeba już płacić. Nawet spotkanie z samym Mikusiem jest całkowicie „for free”, oczywiście z małym haczykiem. Nie wolno tam robić żadnych zdjęć, a zaraz po wyjściu otrzymujemy super ofertę w atrakcyjnych cenach – jedno wywołane zdjęcie za 25 € lub cały nośnik ze zdjęciami i filmem za 50 € :)
Całą wioskę można dokładnie obejrzeć na mapce:
http://www.santaclausvillage.info/?naytakartta=talvi
Większość budynków na terenie wioski ma charakterystyczne, strzeliste dachy.
Ach ta wszechobecna komercja :)
W tych domkach na terenie wioski można mieszkać ale cena jest 2-3 krotnie wyższa niż u Tohira :)
Mikołajowa główna placówka pocztowa.
Sporych rozmiarów międzynarodowa choinka.
No i jesteśmy na kole podbiegunowym.
Nasi tu byli :)
Jeszcze raz koło podbiegunowe, czyli równoleżnik 66° z groszami.
Wejście do głównej kwatery bosa …
… jest pilnowane przez bałwana na sterydach :)
W domu Mikusia wchodzimy za specjalne drzwi i trafiamy na wąską, zacienioną ścieżkę, która skojarzyła mi się raczej z gabinetem grozy, niż świętami :) Najpierw słychać jakieś dziwne, lekko psychodeliczne zimowe odgłosy, a potem trafiamy na ogromny zegar wahadłowy. Następnie są szerokie schody na górę, obwieszone zdjęciami różnych osobistości ze spotkania z Mikołajem, a dalej już tylko … długa kolejka azjatów, czekających na swoją audiencję :) Stwierdziliśmy, że nie ma dużego sensu tracić czas w kolejce i przynajmniej nie będzie pokusy płacenia za zdjęcie :) Był jeszcze drobny problem z odwrotem, bo głupio było wycofywać się tą samą droga pod prąd ale na szczęście można było przejść nad łańcuchem na stronę, skąd ludzie wracali z audiencji. Tak więc nawet jak ktoś nie wierzy już w Mikołaja i nie chce długo czekać w kolejce, to sam budynek warto jednak zwiedzić od środka.
Jeżeli chodzi o inne atrakcje w wiosce to warto rozważyć dwie: renifery i husky. Niestety za przejażdżkę zaprzęgami trzeba już płacić. Jakby ktoś się decydował, to chyba lepiej wybrać najkrótsze trasy, żeby poczuć klimat, a zapłacić stosunkowo najmniej, co oczywiście nie znaczy, że mało: renifery – 17 €, husky – 25 €.
http://www.santaclausreindeer.fi/reindeer-sleigh-ride/
http://www.huskypark.fi/?languageSelected=1
My zdecydowaliśmy się na krótką przejażdżkę reniferami i było całkiem zabawnie. Dostaliśmy miejscówkę w pierwszych saniach i dzięki temu mogłem osobiście prowadzić cały konwój. Nasz renifer o imieniu Tatu (lub Tato) był nieco psychopatyczny lub miał po prostu słaby dzień :) Przewodnik powiedział, że lepiej go głaskać tak bardzie z tyłu, a nie od strony rogów. Za każdym razem jak go próbowałem pogłaskać, to Tatu odwracał głowę w moją stronę, groźnie łypał oczami i wydawał jakieś mało przyjemne odgłosy. Chyba dobrze, że nie znam języka reniferów :) Powożenie reniferem nie jest w cale takie łatwe jakby się mogło wydawać. W wielkim skrócie Tatu mnie raczej olewał i robił to, co chciał. Jak chciałem przyspieszyć to on zwalniał, jak chciałem skręcić w lewo, to on odbijał w prawo, aż zakopaliśmy się w śniegu. Na szczęście przewodnik ubezpieczał nas biegnąc z tyłu i wyciągał z tarapatów. Jak się jednak okazało poszło mi chyba całkiem dobrze, bo przewodnik powiedział na koniec z uśmiechem „You are excellent driver”. To musiał być po prostu bardzo szczery gość :)
Zaprzęgiem husky nie jechaliśmy ale poszliśmy pooglądać jak jeżdżą inni. Fajnie popatrzeć jak te psiaki rwą się do jazdy, jakby od tego miało zależeć ich życie. Można tam też pooglądać z bliska psy w klatkach. Oczywiście najfajniejsze są szczeniaki, które były bardzo łase na pieszczoty i można było je spokojnie głaskać. Do innych klatek lepiej jednak rąk nie pakować, o czym informowały stosowne znaki :)
Nasz Rudolf o imieniu Tatu.
A tu prawdziwy biały jednorożec :)
Przykryli nas skórami, żeby było ciepło - potem cały dzień otrzepywaliśmy się z powbijanej sierści :)
Tatu tylko od czasu do czasu rzucał nam groźne spojrzenia, dające do zrozumienia, kto tu naprawdę rządzi :)
Zaśnieżone wejście do huskyparku.
Pocieszne szczeniaki husky.
Jak ktoś oglądał „Śnieżne psy” to powinien rozpoznać herszta bandy husky – Demona :)@opo
No faktycznie tytuł relacji może być dwuznaczny :)
Nawiązując trochę do tego tematu, to w fińskich Lidlach dostępny jest cydr Karlens. W Turku przetestowaliśmy kilka smaków i wybraliśmy naszego lidera - Arctic Berries, by w Rovaniemi już tylko pogłębiać tą znajomość :)
Arctic Berries - najlepszy cydrowy smak i nazwa idealnie pasująca do klimatu wycieczki :)9. Snowmobiles are cool.
W wiosce Mikołaja w weekendy odbywają się czasami jakieś specjalne imprezy. My akurat przez przypadek trafiliśmy w sobotę na zlot weteranów snowmobili, czyli skuterów śnieżnych. Impreza rewelacyjna, przekrój wieku uczestników chyba od 2 do 80 lat i to obojga płci. W lesie na skraju wioski była przygotowana trasa slalomowa pomiędzy drzewami, którą uczestnicy zlotu jeździli na czas.
Już same kształty niektórych snowmobili wywoływały uśmiech.
Tu na przykład snowmobil w wersji opancerzonej :)
Wąsaty dziadek był bardzo aktywny i widać, że miał klasę - dobrał orzeszka pod kolor swojego wehikułu :)
Kolejny uczestnik w sile wieku.
Tutaj zapewne jedzie dziadek ze swoim wnuczkiem.
Start / meta wyścigu …
.. i starter w lapońskiej czapeczce.
Czasy przejazdów były skrupulatnie mierzone i zapisywane.
Zjawisko masowego wykorzystania skuterów śnieżnych było dla nas czymś nowym i nie ukrywam, że bardzo mi się to spodobało. Na terenie podmiejskim skutery śmigały non stop po zamarzniętych rzekach. Starsi jeździli raczej spokojnie, a młodzi czasami szaleli z prędkościami zdecydowanie powyżej 100 km/h. Na początku nie wiedzieliśmy co jest grane jak w domku usłyszeliśmy od strony rzeki dźwięk podobny do tego, wydawanego przez strusia pędziwiatra. Skuter łatwo było usłyszeć ale trudniej zdążyć do okna, żeby go zobaczyć :)
Cały fenomen snowmobili wyjaśnił mi młody Fin, siedzący obok, podczas lotu powrotnego z Rovaniemi. W Laponii stanem normalnym jest śnieg, który średnio zalega przez 8 miesięcy w roku, a lato jest tylko krótkim okresem przejściowym :) Dlatego ludzie zdecydowanie więcej uwagi i środków przeznaczają na skutery, niż na przykład na motory. Trochę żałuję tylko, że sam nie skorzystałem z możliwości chociaż krótkiej przejażdżki. Myślę, że następnym razem już nie przegapię takiej okazji :)
Współczesny snowmobil – pojemność 900.