I jeszcze pożegnalna lampka wina na tarasie naszego segmentu:
Następnego dnia jedziemy do Calgary oddać samochód, właściciel umówił się ze mną na konkretną godzinę na parkingu pod centrum handlowym. Zwrot bezproblemowy, jeszcze raz polecam wam apkę Turo jako super alternatywę nad klasycznymi wypożyczalniami w USA i Kanadzie. Po południu mamy lot z Calgary do Seattle. Operowany przez Horizon Air dla Alaska Airlines. Lecimy Dashem 8. Boarding o dziwo z rękawa, chyba po raz pierwszy wsiadam do Dasha przez rękaw!
Na pokładzie napoje i przekąski w cenie (alko płatne)
W Seattle bierzemy kolejny samochód (tym razem z wypożyczalni, bo mam zamiar oddać go w San Francisco – tego Turo nie obsługuje). Trafia nam się upgrade do Mazdy CX-5.
Nocujemy dziś na półwyspie Olympic w miejscowości Port Angeles. To miasto-brama do Parku Narodowego Olympic, przepięknego i bardzo mało znanego zakątka Ameryki, którego będziemy zwiedzać jutro. Trasa z lotniska to prawie 3 godziny drogi, po drodze na horyzoncie pojawia się nam Mt.Rainier, najwyższy szczyt Parku Narodowego Mt.Rainier. Wygląda nieziemsko:
W Port Angeles nocujemy w klasycznym amerykańskim motelu – jest klimat!
Stay tuned…Park Narodowy Olympic składa się tak naprawdę z trzech regionów – gór Olympic, wybrzeża Pacyfiku oraz lasów deszczowych. Zamierzamy zobaczyć je wszystkie ? Zaczynamy jednak od śniadania ?. Nasz motel nic nie zapewnia więc idziemy na śniadanie w miasto. Zamiast fast foodu postanawiamy dobrze zjeść w polecanej przez portale restauracji śniadaniowej. Hmm na stolik czekamy prawie 15 minut a wszyscy wychodzący goście niosą ze sobą styropianowe pudła… No nic, zamawiam dla całej rodziny normalne zestawy śniadaniowe i …. no właśnie – to Ameryka!!! Porcje są dla ichniejszych grubasów! Zobaczcie sami:
Oczywiście my też kończymy ze styropianowym pudełkiem, do którego pakujemy prawie połowę zamówionego śniadania.
Park Olympic zaczyna się już w Port Angeles dojazdem do części górskiej – Hurricane Ridge. To prawie 17 mil serpentynami w górę. Na szczycie oczywiście wygodny parking i widoczki na góry Olympic zapierające dech.
Idziemy na dostępne szlaki – raczej przygotowane pod przeciętnych amerykanów więc nie ma forsowania. Pięknie dookoła – widać nawet ocean
Jest i dzika zwierzyna.
Docieramy do schroniska a tam takie info!
No ale my właśnie z tego szlaku zeszliśmy, no to mieliśmy szczęście bo teraz pozamykali, można tylko focić z parkingu. Jedziemy dalej, po drodze Lake Crescent:
Dojazd do lasu deszczowego Hoh Rain Forrest zajmuje nam ponad 2,5 godziny, a jak już podjeżdżamy pod parking to czeka na wielgachna kolejka samochodów do parkowania ☹ No to jest mega popularna atrakcja łatwo dostepna z Seattle i okolic. Czas oczekiwania na zaparkowanie przekracza godzinę…. No ale skoro już tu wjechaliśmy to trzeba czekać. Przy drodze są wygodne tabliczki informujące ile czasu jeszcze zostało do parkowania. Hoh Rain Forrest zwiedza się też przyjemnym trekkingiem. Las deszczowy kojarzy mi się z Azją Południowo-Wschodnią i tropikami więc naprawdę nie wiem czego się spodziewać. Idziemy na szlak a tam ….. szczeny nam opadły – zobaczcie sami!!!!:
Te krajobrazy jak z jakiejś baśni fantasy – wysoki las świerkowy przykryty dywanem z mchów – niesamowicie to wygląda.
Po prostu przepięknie i bajkowo. To jest kolejny hit wyjazdu.
Jedziemy nad wybrzeże Pacyfiku. W całym parku był upał i przepiękna pogoda ale tuż przed wybrzeżem pojawiają się chmury i gwałtownie spada temperatura. No niestety trafiamy na jakieś lokalne zjawisko pogodowe, całe wybrzeże we mgle. Spodziewałem się fantastycznych formacji skalnych przy brzegu a dostaję tylko to ☹
Skały, które są tam we mgle pooglądamy sobie w necie niestety. Dojeżdżamy na wieczór do Portland w Oregonie na nasz kolejny motelowy nocleg. Jutro cały Oregon do przejechania!!!
cdnOregon brzmi egzotycznie nawet dla przeciętnego Amerykanina. Kto tam był? Znacie kogoś?
Stan kojarzący się z gorączką złota, z dzikim zachodem, z osadnikami, którzy wyruszali z St.Louis i mieli obiecaną ziemię w Oregonie, z Chatką na Prerii, którą pamiętają starsi forumowicze. Generalnie to był mój nieoficjalny punkt wycieczki – zobaczyć to wszystko, prerię, góry i te przestrzenie. Więc dzisiaj spełnię to marzenie. Ruszamy rano z Portland. Tuż przy hotelu jest miasteczko bezdomnych – pokazuję je dzieciakom, są w szoku – toż to Ameryka!
Jedziemy drogą nr 26 w głąb Oregonu. Jest to niesamowicie malownicza trasa. Zaraz za miastem wbijamy się do Mt. Hood National Forest. Droga pnie się pod górę aby dość blisko ominąć wulkan Mt.Hood. Mt.Hood jest pokryty śniegiem nawet pomimo koszmarnego upału dookoła i jest wspaniałym ośrodkiem narciarskim w zimie.
Dojeżdżamy do prerii, mijając rezerwaty Indian. Jestem w szoku jak bardzo wulkaniczny krajobraz rozpościera się dookoła
Naszym pierwszym celem jest miasteczko Bend. Jedziemy tam do High Desert Museum.
Przepiękne miejsce zbierające historie lokalnych Indian (i ich eksterminacji), historię osadnictwa oraz fauny i flory prerii i pustyni. Prawie 2 godziny zwiedzania! Najpierw Indianie – muszę też wytłumaczyć dzieciakom o co chodziło, chociaż wystawa jest bardzo wymowna:
Potem historia osadnictwa i gorączka złota
Muzeum jest rewelacyjne i bardzo polecam je w celach edukacyjnych jak tam przypadkiem będziecie ? Naszym kolejnym celem jest Park Narodowy Crater Lake. Tak wygląda droga dojazdowa do krawędzi krateru wulkanu, który kiedyś miał nazwę Mount Mazana, zanim nie wybuchł jakieś 7700 lat temu.
Dojeżdżamy do krawędzi krateru i …. znowu szczenami o ziemię! Ale piękne jezioro:
To jedno z najgłębszych jezior w USA, ma – uwaga – 592 metry głębokości. Powstało na skutek opadów i roztopów śniegu, co ciekawe jego powierzchnia się nie zmienia – tyle samo wody paruje co napada.
Jezioro prawie wcale nie zamarza zimą, ma tak dużą pojemność cieplną. Ostatni raz widziano je zamarznięte w 1949 roku.
Na środku jeziora jest samotna wyspa – Wizard Island, która sama jest miniwulkanem – powstała 7300 lat temu.
Przepiękne i mało znane miejsce. Jedziemy dalej, zwiedzamy jeszcze Rouge Gorge kanion ale tam już tylko krótki trekking.
Świetna relacja, zdjęcia wymiatają, ale wiadomo Rockies są przepiękne, szczególnie to pasmo między Calgary a Vancouver.Czy przy Columbia Icefields nadal jeżdzą te wielkie auta, które podwożą turystów na sam lodowiec czy zrezygnowli z tego?@correos - nie zdążyłem zrobić nawet kawy, tak mnie pochłonęło:)
mapa napisał:Czy przy Columbia Icefields nadal jeżdzą te wielkie auta, które podwożą turystów na sam lodowiec czy zrezygnowli z tego?Te wielkie auta stały już tylko jako eksponaty. Na lodowiec jeżdżą zwykłe autobusy (a raczej na to co z tego lodowca zostało, bo znika w zastraszającym tempie)
Byłem 9 lat temu ale nie wydaje mi się, żeby lodowiec aż tak znikał. Najlepiej chyba tam jechać we wrześniu. Ceny niższe i ludzi mniej, a pogoda dalej super.Lake Moraine możesz żałować, ja tam byłem przed 7 rano i podjechałem bezproblemowo.
Piękne miejsca i świetne zdjęcia!
:)Jeśli chodzi o Finnair - ostatnio leciałem z nimi MIA-HEL, jedzenie było bardzo słabe nawet jak na standardy "samolotowe". Nie wiem czy miałem pecha czy Ty szczęście bo kiedyś faktycznie karmili całkiem ok
;)Co do pieczątki w paszporcie - również byłem zdziwiony, że niczego nam nie wbili i to pierwszy raz odkąd latamy do USA (podróżujemy jeszcze z wizą) a było tego trochę od 2004 r.
Hiszpan, bardzo przydatne info o noclegach i braku aut w wypozyczalniach, bylam we wrzesniu i nawet bez bukowania nie bylo problemu z noclegami. Niedzwiedzi zazdroszcze
Ile godzin spędziliście w parku?Też mieliśmy isc do Mirror Lake ale dowiedziałem się ze nie ma tam wody i odpuściłem. Zdjęcia super! Jak udalo tobie zrobić zdjęcia bez ludzi? W lipcu musiałem się sporo natrudzić aby ludzi na zdjęciach było mało
;)
I jeszcze pożegnalna lampka wina na tarasie naszego segmentu:
Następnego dnia jedziemy do Calgary oddać samochód, właściciel umówił się ze mną na konkretną godzinę na parkingu pod centrum handlowym. Zwrot bezproblemowy, jeszcze raz polecam wam apkę Turo jako super alternatywę nad klasycznymi wypożyczalniami w USA i Kanadzie.
Po południu mamy lot z Calgary do Seattle. Operowany przez Horizon Air dla Alaska Airlines. Lecimy Dashem 8. Boarding o dziwo z rękawa, chyba po raz pierwszy wsiadam do Dasha przez rękaw!
Na pokładzie napoje i przekąski w cenie (alko płatne)
W Seattle bierzemy kolejny samochód (tym razem z wypożyczalni, bo mam zamiar oddać go w San Francisco – tego Turo nie obsługuje). Trafia nam się upgrade do Mazdy CX-5.
Nocujemy dziś na półwyspie Olympic w miejscowości Port Angeles. To miasto-brama do Parku Narodowego Olympic, przepięknego i bardzo mało znanego zakątka Ameryki, którego będziemy zwiedzać jutro.
Trasa z lotniska to prawie 3 godziny drogi, po drodze na horyzoncie pojawia się nam Mt.Rainier, najwyższy szczyt Parku Narodowego Mt.Rainier. Wygląda nieziemsko:
W Port Angeles nocujemy w klasycznym amerykańskim motelu – jest klimat!
Stay tuned…Park Narodowy Olympic składa się tak naprawdę z trzech regionów – gór Olympic, wybrzeża Pacyfiku oraz lasów deszczowych. Zamierzamy zobaczyć je wszystkie ?
Zaczynamy jednak od śniadania ?. Nasz motel nic nie zapewnia więc idziemy na śniadanie w miasto. Zamiast fast foodu postanawiamy dobrze zjeść w polecanej przez portale restauracji śniadaniowej. Hmm na stolik czekamy prawie 15 minut a wszyscy wychodzący goście niosą ze sobą styropianowe pudła…
No nic, zamawiam dla całej rodziny normalne zestawy śniadaniowe i …. no właśnie – to Ameryka!!! Porcje są dla ichniejszych grubasów! Zobaczcie sami:
Oczywiście my też kończymy ze styropianowym pudełkiem, do którego pakujemy prawie połowę zamówionego śniadania.
Park Olympic zaczyna się już w Port Angeles dojazdem do części górskiej – Hurricane Ridge. To prawie 17 mil serpentynami w górę. Na szczycie oczywiście wygodny parking i widoczki na góry Olympic zapierające dech.
Idziemy na dostępne szlaki – raczej przygotowane pod przeciętnych amerykanów więc nie ma forsowania.
Pięknie dookoła – widać nawet ocean
Jest i dzika zwierzyna.
Docieramy do schroniska a tam takie info!
No ale my właśnie z tego szlaku zeszliśmy, no to mieliśmy szczęście bo teraz pozamykali, można tylko focić z parkingu.
Jedziemy dalej, po drodze Lake Crescent:
Dojazd do lasu deszczowego Hoh Rain Forrest zajmuje nam ponad 2,5 godziny, a jak już podjeżdżamy pod parking to czeka na wielgachna kolejka samochodów do parkowania ☹ No to jest mega popularna atrakcja łatwo dostepna z Seattle i okolic. Czas oczekiwania na zaparkowanie przekracza godzinę…. No ale skoro już tu wjechaliśmy to trzeba czekać. Przy drodze są wygodne tabliczki informujące ile czasu jeszcze zostało do parkowania.
Hoh Rain Forrest zwiedza się też przyjemnym trekkingiem. Las deszczowy kojarzy mi się z Azją Południowo-Wschodnią i tropikami więc naprawdę nie wiem czego się spodziewać.
Idziemy na szlak a tam ….. szczeny nam opadły – zobaczcie sami!!!!:
Te krajobrazy jak z jakiejś baśni fantasy – wysoki las świerkowy przykryty dywanem z mchów – niesamowicie to wygląda.
Po prostu przepięknie i bajkowo. To jest kolejny hit wyjazdu.
Jedziemy nad wybrzeże Pacyfiku. W całym parku był upał i przepiękna pogoda ale tuż przed wybrzeżem pojawiają się chmury i gwałtownie spada temperatura. No niestety trafiamy na jakieś lokalne zjawisko pogodowe, całe wybrzeże we mgle. Spodziewałem się fantastycznych formacji skalnych przy brzegu a dostaję tylko to ☹
Skały, które są tam we mgle pooglądamy sobie w necie niestety.
Dojeżdżamy na wieczór do Portland w Oregonie na nasz kolejny motelowy nocleg. Jutro cały Oregon do przejechania!!!
cdnOregon brzmi egzotycznie nawet dla przeciętnego Amerykanina. Kto tam był? Znacie kogoś?
Stan kojarzący się z gorączką złota, z dzikim zachodem, z osadnikami, którzy wyruszali z St.Louis i mieli obiecaną ziemię w Oregonie, z Chatką na Prerii, którą pamiętają starsi forumowicze.
Generalnie to był mój nieoficjalny punkt wycieczki – zobaczyć to wszystko, prerię, góry i te przestrzenie.
Więc dzisiaj spełnię to marzenie. Ruszamy rano z Portland. Tuż przy hotelu jest miasteczko bezdomnych – pokazuję je dzieciakom, są w szoku – toż to Ameryka!
Jedziemy drogą nr 26 w głąb Oregonu. Jest to niesamowicie malownicza trasa. Zaraz za miastem wbijamy się do Mt. Hood National Forest. Droga pnie się pod górę aby dość blisko ominąć wulkan Mt.Hood. Mt.Hood jest pokryty śniegiem nawet pomimo koszmarnego upału dookoła i jest wspaniałym ośrodkiem narciarskim w zimie.
Dojeżdżamy do prerii, mijając rezerwaty Indian. Jestem w szoku jak bardzo wulkaniczny krajobraz rozpościera się dookoła
Naszym pierwszym celem jest miasteczko Bend. Jedziemy tam do High Desert Museum.
Przepiękne miejsce zbierające historie lokalnych Indian (i ich eksterminacji), historię osadnictwa oraz fauny i flory prerii i pustyni. Prawie 2 godziny zwiedzania!
Najpierw Indianie – muszę też wytłumaczyć dzieciakom o co chodziło, chociaż wystawa jest bardzo wymowna:
Potem historia osadnictwa i gorączka złota
Muzeum jest rewelacyjne i bardzo polecam je w celach edukacyjnych jak tam przypadkiem będziecie ?
Naszym kolejnym celem jest Park Narodowy Crater Lake. Tak wygląda droga dojazdowa do krawędzi krateru wulkanu, który kiedyś miał nazwę Mount Mazana, zanim nie wybuchł jakieś 7700 lat temu.
Dojeżdżamy do krawędzi krateru i …. znowu szczenami o ziemię! Ale piękne jezioro:
To jedno z najgłębszych jezior w USA, ma – uwaga – 592 metry głębokości. Powstało na skutek opadów i roztopów śniegu, co ciekawe jego powierzchnia się nie zmienia – tyle samo wody paruje co napada.
Jezioro prawie wcale nie zamarza zimą, ma tak dużą pojemność cieplną. Ostatni raz widziano je zamarznięte w 1949 roku.
Na środku jeziora jest samotna wyspa – Wizard Island, która sama jest miniwulkanem – powstała 7300 lat temu.
Przepiękne i mało znane miejsce.
Jedziemy dalej, zwiedzamy jeszcze Rouge Gorge kanion ale tam już tylko krótki trekking.