Tradycyjnie już raz w roku w listopadzie wyjeżdżamy w gronie przyjaciół i bez dzieci na wyprawę w ciekawe miejsce na świecie. W tym roku zamarzyła mi się czarna Afryka – Uganda, Rwanda i Etiopia. Niestety zgranie w czasie 8 osób z urlopami, opieką nad dziećmi i niskim budżetem to coraz większe wyzwanie i z Afryki, wcale nie taniej, pozostały tylko plany (ale odłożone na przyszłość). Już w pewnym momencie myślałem, że nic z tego wyjazdu nie wyjdzie ale na szczęście uzgodniłem z wszystkimi jeden tydzień pod koniec listopada i zaskakującą propozycję wyjazdu stacjonarnego na Karaiby. W sukurs przyszedł KLM z dobrym połączeniem na Barbados za 2700zł RT. Dziewczyny się bardzo ucieszyły, będzie tam cieplutko i miło a wszyscy marzą o odpoczynku po zaganianym i trudnym roku. Zamiast nużącej wyprawy na czarny ląd będzie opalanko, byczenie na basenie i tytułowy rum. No nie tak do końca, nie dam się zamknąć na tydzień w jednym miejscu, odwiedzimy więc w międzyczasie Saint Lucię, Martynikę i Gwadelupę. Ale będą to już wyloty z Barbadosu, gdzie mamy bazę. Ponieważ jedzie nas ósemka więc pokusiliśmy się o piękną willę z AirBnB. Mamy na miejscu 7 noclegów, na Barbadosie dopiero początek sezonu więc wybór spory w dobrych cenach. Ustawiłem loty z noclegiem w Amsterdamie aby wieczorem wyskoczyć na miasto i połazić trochę w ciekawych miejscach. Do Amsterdamu zabiera nas Embraer 190
Na pokładzie chyba najlepszy europejski catering w ekonomiku – dobra kanapka, napoje (w tym alkohole) do wyboru i ciastko firmowe stroopwafel.
Aby rano daleko nie jeździć bierzemy hotel na Schipholu. Nowy obiekt – CitizenM, pokój dwuosobowy to 700zł za dobę ale za to przy samym terminalu. Recepcja automatyczna a pokoje malutkie, akurat na przenocowanie pomiędzy lotami.
Zostawiamy bagaże i jedziemy na Amsterdam-by-night pociągiem. Okazuje się, że połowa naszej ekipy jest w Amsterdamie po raz pierwszy! No ja to tylko w tym roku byłem 4 razy…
Zaskakująco dużo ludzi na ulicach jak na końcówkę listopada
To nie są zabawki dla dzieci
;)
Ogarniamy co sobie zaplanowaliśmy ? i wracamy późno w nocy na Schiphol – pociągi jeżdżą całą noc! Na drugi dzień pakujemy się do Airbusa 330 KLMu na 8,5 godzinny lot prosto na Barbados. LF około 60%, sporo lokalesów na pokładzie i umiarkowana ilość turystów.
KLM całkiem dobrze karmi i poi na tym locie, obiadek:
I śniadanko też na ciepło
Lądujemy na Barbadosie już po zmroku o 19, wita nas rozświetlone Bridgetown.
Przed wylotem trzeba było wypełnić i wydrukować formularz wjazdowy, usprawnia mocno imigrację, którą przechodzimy szybko i bezproblemowo.
Ponieważ część mojej ekipy planuje tylko pobyt stacjonarny, ustaliliśmy, że weźmiemy tylko jeden samochód, koszt wynajmu wysoki (ok 2500zł za 7 dni), który rozłożymy na wszystkich i dołożymy 2 kierowców. Najtaniej było w Go Rent, gdzie dostałem Suzuki Baleno. Dzielimy się na 2 grupy, ja biorę duże bagaże i dziewczyny i jadę bezpośrednio na kwaterę a reszta bierze taksę.
Na Barbadosie ruch jest lewostronny, to dawna kolonia brytyjska. Oczywiście nie mam z tym żadnego problemu. Nasz host z AirBnB przesyła mi wskazówki dojazdu (z lotniska to ok 40km) i wieczorkiem meldujemy się w naszej willi na zamkniętym osiedlu Royal Westmoreland. Czeka na nas prezent od hosta, butelka likieru rumowego i słynne barbadoskie rum cake.
Willa jest ogromna i przepiękna. Ma cztery duże sypialnie, basen i pełne wyposażenie. Kosztowała 2400zł za dobę (na osiem osób). W cenie mamy jeszcze dostęp do wszystkich atrakcji osiedla Royal Westmoreland - kompleksu basenów, siłowni, 2 restauracji, pola golfowego (to nie dla nas) oraz prywatnej plaży na którą wozi busik kilka razy dziennie. Bardzo zacnie.
Nic dziwnego, że przez pierwsze 2 dni korzystamy z tego wszystkiego jak na jakichś wakacjach z biura podróży, ciesząc się słońcem, ciepłem i morzem. Niewątpliwie mundial też pomaga spędzać dobrze czas na degustacjach lokalnych rumów.
Restauracje są drogie, gotujemy sobie sami a tam tylko niewielkie degustacje np. bardzo popularnych tu kulek z rybą i krabem w cieście
Na zakupy jeździmy do dużego marketu, podobnego do makro zwanego tu Cost-U-Less
No dobra, 2 dni to dla mnie maks na „nic-nierobienie”. Mamy bilety lotnicze (leci nas tylko czwórka) na Martynikę z przesiadką na Saint Lucia. Kiedyś na Karaibach latał masowo i tanio LIAT ale ta linia zbankrutowała w pandemii ☹. Jak szukałem połączeń to okazało się, że nie jest wcale tak różowo. Połączenia lotnicze między wyspami są rzadkie i drogie. Wybrałem Air Antilles na przelot na Martynikę. Koszt to 750zł. Rano kolega odwozi nas na terminal, robimy check-in w okienku Air Antilles i na Saint Lucię zabiera nas ATR-42 Na lotnisku już klimaty świąteczne
:)
Robimy podejście od morza do Castries na Saint Luci i na horyzoncie wypatruję dwóch Pitonów – widać je z oddali
Na Martynikę zabiera nas ten sam ATR-42. W porcie stoją wielkie wycieczkowce, nigdy na takim jeszcze nie pływałem, kiedyś trzeba spróbować (na emeryturze??)
Po drodze coś leży w rowie jeszcze…
Odcinek z Castries do Fort-de-France to moje najkrótsze połączenie lotnicze dotychczas. To 63 kilometry i około 15 minut lotu.
No nie wiem czy wiecie ale Martynika to …. Francja. Zamorskie Terytorium Francuskie i pełna Unia Europejska. Na immigration wystarczy pokazać dowód osobisty, telefon łapie sygnał z pełnym darmowym roamingiem również danych. Samochody mają rejestracje francuskie, obowiązuje euro i oczywiście nikt nie mówi po angielsku!!! Wynajmuję samochód w Alamo (32euro za dobę) i jedziemy od razu na zwiedzanie wyspy. Ponieważ jest lekkie zachmurzenie to w planie północ wyspy z prawdziwym lasem tropikalnym. Spróbujemy przejść się pod wodospad Gorges de la Falaise, zrobić trekking na wulkan Pelee i zwiedzić miasteczko Saint-Pierre odbudowane po zagładzie przez wulkan w 1902 roku. Niestety nawigacja googlowa postanawia wysłać nas przez sam środek wyspy. Oczywiście jedziemy wąziutkimi dróżkami dużo pod górę i w dół, wjeżdżamy we wspaniały las tropikalny, podziwiamy przyrodę kompletnie inną niż na Barbadosie.
W pewnym momencie droga robi się coraz węższa i węższa. I stajemy przed rzeką przelewającą się szybkim nurtem przez asfalt!
Cóż robić, nasz Peugeocik 208 daje radę. Google dalej kieruje w góry ale drogę przegradza nam szlaban z informacją, że jest dalej zamknięta. No cóż nie zawsze można polegać na tej nawigacji.
Przełączam się na MapsMe i musimy sporo nadrobić aby dotrzeć do wodospadu.
Na miejscu okazuje się niestety, ze wspaniała trasa piesza do wodospadu Falaise jest od paru dni zamknięta ze względu na bardzo duże opady deszczu i duży przybór wody w wąwozie. No cóż może innym razem, napaliłem się na tę atrakcję po relacji Carta. Jedziemy na wulkan, można sporo podjechać samochodem, niestety znowu pokonuje nas pogoda. Widok na szlak z parkingu wygląda tak:
Można iść ale widoczki żadne. W pobliskiej knajpce Pani odradza nam dziś ten trekking, bo pada przelotnie co chwilę i naprawdę nic nie zobaczymy. W zamian degustujemy lokalne przekąski – Accras de Moure, kawałki ryb i owoców morza w chrupiącej fryturze.
Jedziemy do Saint-Pierre, po drodze śliczny kościółek, który w środku zaskakuje nas polskim ołtarzem
Tu powinien być śliczny widok na wulkan Montagne Pelee.
naprawde jedziecie tyle tyś km na urlop i tam jeszcze chodzicie do marketów na zakupy i gotujecie zamiast cieszyć sie pobytem ? dla mnie makabra....Po tym jak usłyszałem podczas wakacji w Niechorzu, że goście chcieli kisić ogórki do gotowanego przez siebie obiadu, już nic mnie nie zaskoczy...ale jednak....
Tak, lecimy tyle tyś km na urlop, kupujemy lokalne produkty (jak owoce morza, warzywa, owoce) i gotujemy/grillujemy. Bo gotowanie na takich składnikach jest super i raczej mało realne w Polsce. I tak, tak niektórzy ludzie cieszą się pobytem.
Makabra to by była gdyby gotowali mięso tubylców
:roll: A gotowanie z lokalnych składników w odległych miejscach może być niezwykle relaksującym i poszerzającym horyzonty sposobem spędzania czasu, serio!
Ja tez polecam. Uwielbiam lokalne smaki. Zakupy w lokalnych sklepach.Teraz nawet nie rezerwuję juz hoteli tylko airbnb. Chyba sie starzeje. W tych hotelach bez wzgledu na miejsce na swiecie zarcie jest identyczne. (mało mialem stycznisci z 5* hotelami i live cooking)
a swoją drogą na Karaibach jedzenie w knajpach jest mega drogie. Zawsze zostawiałem 50-60 euro na rodzinę 2+1 jedząc często jakieś grillowane kanapki i tego typu tańsze rzeczy. Pójdź tak na lunch i kolację i zostawisz majątek.
@dominikanin, już @zeus odpowiedział "w punkt". Ja osobiście uwielbiam gotować tak samo jak mój drugi kolega z wyprawy. Dokładnie mieliśmy niezłą radochę w kuchni z lokalnymi produktami a nasi przyjaciele wspaniałe wieczory (i śniadania) z własnoręcznie przyrządzonymi daniami z tych lokalnych produktów. Żadna z naszych dziewczyn nie spędziła na gotowania ani sekundy....Co nie oznacza, że co jakiś czas nie chodziliśmy spróbować lokalnej kuchni, jeszcze fotki zamieszczę w dalszej relacji.A z drugiej strony właśnie z relacji @cart-a z Karaibów dowiedziałem się, że jest mocno drogo w niektórych restauracjach co niestety potwierdzam.
Pamiętam, że kiedyś przez kilka dni mieszkałem w domku obok Grande Anse na Gwadelupie i pomijając już kwestię wysokich cen w knajpach problem polegał na tym, że w tamtym okresie (może teraz to się zmieniło) w najbliższej okolicy nie było praktycznie żadnych knajp a nie mialem samochodu - więc, żeby coś zjeść sensownego pozostawał spacer 6-7 km (w obie strony) do najbliższego miasteczka (publiczny bus tamtędy przejeżdżał parę razy dziennie) - dało się o zrobić raz na czas, ale nie dwa razy dziennie. Gotowanie w aneksie kuchennym dostępnym w domku było więc jedyną realną alternatywą.
Z tym czekaniem na statek do emerytury to bym raczej nie zwlekał, szczególnie na Karaibach, gdzie noclegi są drogie, jedzenie jest drogie i bilety między wyspami są drogie, a często wiecej niż 3 dni na jednej wyspie to marnowanie czasu i urlopu.. To takie uprzedzanie, jak "nie będę latał tanimi liniami bo to niebezpieczne" Są ludzie którzy tak twierdzą w 2022 roku
:-). Statek te problemy łatwo rozwiązuje, a gwarantuję Ci że jak lubisz szwędanie i zwiedzanie to też można się porządnie zmęczyć i dużo zobaczyć. Nie bardzo wiem skąd to przekonanie że to tylko dla emerytów z wycieczką ze statku. To tak jak z hotelami poza sezonem w turystycznych miejscach. Też pełno emerytów z Niemiec, co nie znaczy że nie warto tam nocować. Zamiast kombinować z wypożyczalniami, czekaniem na lotnisku, odprawami, wstajesz rano, jesz śniadanie i już ruszasz do zwiedzania. Gwarantuję, że można się mocno utyrać i dużo zobaczyć. Pomijam kwestię, że znajomych/ rodziny nie trzeba zostawiać w drogim resorcie na innej wyspie, tylko widzicie się wieczorem na kolacji, wiec możliwi jest element wspólnego spędzania czasu z osobami mniej szukającymi wrażeń, którym wystarczy wizyta na plaży. Do tego są wyspy na których nie ma lotniska, albo bilety są w absurdalnych cenach. Są miejsca jak Europa, gdzie statki są zbędne i są one atrakcją dla osób z innych kontynentów, ale akurat Karaiby warto moim zdaniem zrobić statkiem. Chyba, że Cię stać na prywatny jacht to jeszcze lepiej.
Chociaż nigdy nie korzystałem z takiej formy podróżowania o jakiej pisze @greg1291 to mam wrażenie że Karaiby to idealne miejsce na rejs statkiemOdległości między wyspami stosunkowo niewielkie, a w cenie rejsów odpada transfer między wyspami i nocleg który jest tam stosunkowo drogi. No i z tego co pamiętam, to statki cumują tam zwykle około jednego dnia czyli w sumie idealnie żeby powierzchownie ale jednak poznać daną wyspę W Europie bym się nie zdecydował ale tam to wygląda nieźle
Tez powoli sie przekonuje do pomyslu rejsu po Karaibach. A co do gotowania... ja nie lubie gotowac, a mimo wszystko na wyjazdach zdarza mi sie, bo czasami to oszczednasc czasu, a nie marnowanie. Zwlaszcza jak ma sie miejscowke w jakichs fajnych okolicznosciach przyrody to w mojej opinii o wiele przyjemniej zjesc w domu niz siedziec wsrod stada turystow podniecajacych sie smarzona ryba....Dzieki za relacje @hiszpan - akurat obstawiam te wyspy na "prace z domu" (bo EU) takze bardzo mi sie przyda.
@greg1291 - przyjmuję Twoje argumenty w pełni i naprawdę podróżowanie statkiem po Karaibach brzmi sensownie i przekonywająco ale..... ja uwielbiam latać samolotami
;) I dopóki mi to nie minie to 100x bardziej wybiorę samolot nad inną formą transportu (w granicach rozsądnych cen oczywiście).Inna sprawa, że moja żona na hasło "statek" i "pływanie po morzu" od razy mówi pass, to jest chyba większy problem, pewnie nie tylko dla mnie.
To ja napiszę o statkach z innej strony.Nie jestem w stanie pojąć miłości do tych morskich potworów. Kiedy takie coś wpływa do małego, malowniczego portu wygląda jak z innej opowieści, a właściwie to z horroru.To też taka antyturystyka. Wpada się gdzieś na chwilę bez większych szans na poczucie lokalnej atmosfery, pstryka zdjęcia i z powrotem na pokład. Co więcej w ten sposób wiele nowego się nie zobaczy - idzie się tą samą drogą co tysiące osób wcześniej. Nawet oryginalne zdjęcia z takiej wycieczki nie powstaną.Jednak przyznaję ja mam inne wyobrażenie o tym czym jest podróżowanie i inne preferencje. Ostatnio nawet mówiłem, że uważam Tychy za ciekawsze od Kairu (a i okazało się, że tam są dwie piramidy, nie jedna, jak myślałem)Jest jeszcze jedna sprawa. Te statki pasażerskie to najwięksi truciciele. Przy nich samolot to ekologiczny środek transportuhttps://www.treehugger.com/what-is-gree ... ns-5185547
Powtarzasz stereotypy i mity.Wiadomo ze turysta nocujacy na wyspie zostawi więcej kasy. Ale nie musi.Tez moze sam gotować po barach nie chodzić. Busem jezdzicTo razA co do ekologii to wiekszosc jak nie wszystkue juz wycieczkowce maja wlasne oczyszczalnie. Segreguja smieci i nie zostawiaja nic przypadkowi.Nawet są juz elektryczne wycieczkowce.Takze nie demonizujmy. Ludzie ze statków tez zostawiają kasę na ladzie i bez nich turystyka byla by uboga na takich wysepkach. Nie kazdego stac na lotu 15min z wyspy na wyspę za 1000zl.
Oczyszczalnie to nie wszystko. Nie trzeba dlugo szukac, zeby znalezc informacje o szkodliwosci takiego sposobu podrozowania i jego wplywu na srodowisko. Pierwsze z brzegu o dziennej emisji spalin:Der Nabu rechnet vor (PDF), dass ein Kreuzfahrtschiff pro Tag so viel CO2 ausstösst wie fast 84.000 Autos, so viel Stickoxide wie etwa 421.00 Autos, so viel Feinstaub wie etwa über 1 Million Autos und so viel Schwefeldioxid wie gut 376 Millionen Autos.A to, ze operatorzy rejsow uprawiaja greenwashing i wrzuca info o niby jednym elektrycznym bezemisyjnym statku nie zmienia sytuacji.Offtop sie zrobil, moze moderacja tych ostatnich pare postow gdzies przeniesie.
@pbak Widzę że promujesz na forum lotniczym coś na wzór - flight shaming tylko w odniesieniu do statków wycieczkowych. Równie dobrze możesz wskazywać na nieracjonalność wyjazdu autora na wczasy w miejsce tak odległe jak Barbados zamiast do wskazywanych tu pięknych Tychów. To dopiero poszło dwutlenku węgla, i jeszcze te fanaberie, auto na Barbadosie i kolejne na Martynice, jakby nie mogli spać w namiocie i podróżować pieszo lub transportem publicznym. Na onecie jest relacja z 24 godzinnej podróży pociągiem do Londynu za 748 złotych. Polecam tą emocjonującą wyprawę. Zachowajmy zdrowy rozsądek. O wątpliwej ekologiczności samochodów elektrycznych też już wiele napisano. Pewnie gdyby nie transport morski nie miałbyś połowy przedmiotów w domu.
Dość kuriozalne jest to liczenie emisji CO2 przez osoby z forum podróżniczego, ba, osoby, które poprzez swoje podróże statystycznie ponadprzeciętnie wpływają na poziom emisji.
@greg1291 - nie bardzo rozumiem ten Twoj strumien swiadomosci przelany na posta, doszukujesz sie w mojej wypowiedzi rzeczy, ktorych tam nie ma. Nigdzie np nie kwestionuje roli transportu morskiego jako takiego, rozmowa byla o statkach wycieczkowych. Insynuacje promowania "cruise shaming" na podstawie jednego jedynego mojego posta laskawie pomine. @south - nie widze nic kuriozalnego w informacji, ze statki wycieczkowe sa bardziej szkodliwe dla srodowiska niz samoloty. Dobrze jest miec swiadomosc tego faktu, co kto z nim zrobi to juz jej / jego prywatna sprawa.
Zaczynają się robić z tego dywagacje w stylu kto jest "lepszym" czyt. bardziej "prawdziwym" turystą / podróżnikiem - ten kto jeździ lokalnymi busami, śpi w norach z pluskwami i chodzi z małym plecakiem trzy dni w jednych majtkach, czy ten kto przypływa statkiem AI albo przylatuje w C samolotem i śpi na wyspie w 5 * resorcie za $$$ za noc. Jedni i drudzy dla turystycznego lokalnego ekosystemu są potrzebni i użyteczni ; niech każdy sobie wybiera to co i jak lubi / na co go stać.
To ja odpowiem nie jako podróżnik przez duże P, tylko włóczęga przez duże W. Tak, martwię się o emisje i zdaję sobie sprawę, że żyjemy w okresie schyłkowego antropocenu, i niestety do tej schyłkowosci się przyczyniam. Może uda mi się to zmienić, tak dla lepszego samopoczucia.@marek2011 na pewno ci wymienieni przez ciebie w drugiej części (a ci pierwsi w takiej wersji praktycznie nie istnieją), nie są podróżnikami przez duże P. Jednak mogą wsród nich być być miłośnicy taniego latania i taniego spania w komfortowych warunkach
Zamiast czytać fajna relscje i oglądać niesamowite zdjęcia, ktoś narzeka na to, że robił zakupy w sklepie
:mrgreen: tego nie grali
:D Bardzo fajna relacja, czekam na więcej zdjęć i ciekawostek
:)
Szkoda tej St. Lucii, chyba najciekawsza z tych wysp. Barbados jako jedyny powstały z sedymentacji, a nie pochodzenia wulkanicznego więc jest całkiem płaski. LIAT jednak robił konkurencję i kiedyś były bardziej przystępne ceny.
Liat dalej przecież lata , tyle że zredukował flotę to pewnie częstotliwość i liczba tras jest mniejsza niż dawniej. Ceny biletów takie same jak w każdej innej linii w regionie - czyli relatywnie b. wysokie.
Nie do końca, Linia jest w likwidacji z zarządem komisarycznym. Jakieś loty realizuje ale nic co jest regularne i sensowne, nie wspominając o cenie. Nie widziałem na żadnym z lotnisk ich samolotu.
@hiszpan - świetna relacja, rewelacyjne zdjęcia, naprawdę aż miło coś takiego się czytaMam pytanie, jak ogarnęliście temat roamingu w tel. komórkowym na Barbados - bo zakładam, że z czegoś korzystacie.Jeśli będzie się Wam nudziło na Barbados to polecam Wam Harrison Caves - ciekawa wycieczka po jaskiniach krasowych. Pisałem o nich w swojej relacji (nota bene z rejsu statkiem wycieczkowym...) - z-wyspy-na-wyspe-czyli-wyprawa-na-karaiby,211,123316 - post #14
"Mam pytanie, jak ogarnęliście temat roamingu w tel. komórkowym na Barbados - bo zakładam, że z czegoś korzystacie."Otóż mieliśmy w planie zakup karty z internetem do przenośnego routera, ale po przylocie na lotnisku nie było punktu, miałem w telefonie mapy googla i mapsme w offline, w naszym domu był darmowy bardzo szybki net, w kilku knajpach, gdzie chodziliśmy był net dla gości, na plaży firmowej był za free .... i w końcu nikt z nas tej karty nie kupił. Nie było dzieci to i nie było presji na internet wszędzie - sami w końcu byliśmy zdziwieni, że dużą część dnia da się przeżyć bez neta (!!) Jednak jesteśmy starej daty chyba..
:lol:
@hiszpanFaktycznie te plaże Gwadelupy takie cudowne, że nawiążę do Twojej konkluzji? Na zdjęciach wyglądają bardzo niepozornie i zwyczajnie, żeby nie powiedzieć obskurnie. Pytam nie po to by się wyśmiewać ale nie byłem ani na Gwadelupie, ani Martynice ale w te miejsca kiedyś bardzo chciałem pojechać (nie tylko tam, Sint Maarten również) . Tymczasem, jeśli to tak wygląda, to mimo, że są palmy i czysta woda, to rajskiej scenerii nie stwierdzam - i dlatego to moje pytanie.
To jest nasza subiektywna opinia o tych plażach Gwadelupy. Może to nie Hawaje ale nam się mega podobały. Oczywiście mam znajomego Amerykańca, który uważa, że najpiękniejszą plażę widział w .... Ustce. Hmm chyba nie ma książkowej definicji rajskiej plaży.
Oczywiście, ładne jest to co się podoba. Poza tym zdaję sobie sprawę, że liczy się indywidualne wrażenie, klimat danego miejsca, atmosfera. Coś, czego można nie dostrzec na zdjęciach i coś co jest bardzo subiektywne.Natomiast w relacjach i zdjęciach nie widzę nic rajskiego, a w scenerii, widokach okolicy nic nadzwyczaj atrakcyjnego. Dla mnie ilustracją rajskiej plaży są Malediwy (jasne, że nie każda z plaż w tym państwie), wyspa Iranja (Madagaskar) czy kambodżańska Koh Rong - tak na szybko sobie przypominam, te do których wracam wspomnieniami.
Niestety zgranie w czasie 8 osób z urlopami, opieką nad dziećmi i niskim budżetem to coraz większe wyzwanie i z Afryki, wcale nie taniej, pozostały tylko plany (ale odłożone na przyszłość). Już w pewnym momencie myślałem, że nic z tego wyjazdu nie wyjdzie ale na szczęście uzgodniłem z wszystkimi jeden tydzień pod koniec listopada i zaskakującą propozycję wyjazdu stacjonarnego na Karaiby. W sukurs przyszedł KLM z dobrym połączeniem na Barbados za 2700zł RT.
Dziewczyny się bardzo ucieszyły, będzie tam cieplutko i miło a wszyscy marzą o odpoczynku po zaganianym i trudnym roku. Zamiast nużącej wyprawy na czarny ląd będzie opalanko, byczenie na basenie i tytułowy rum.
No nie tak do końca, nie dam się zamknąć na tydzień w jednym miejscu, odwiedzimy więc w międzyczasie Saint Lucię, Martynikę i Gwadelupę. Ale będą to już wyloty z Barbadosu, gdzie mamy bazę.
Ponieważ jedzie nas ósemka więc pokusiliśmy się o piękną willę z AirBnB. Mamy na miejscu 7 noclegów, na Barbadosie dopiero początek sezonu więc wybór spory w dobrych cenach.
Ustawiłem loty z noclegiem w Amsterdamie aby wieczorem wyskoczyć na miasto i połazić trochę w ciekawych miejscach.
Do Amsterdamu zabiera nas Embraer 190
Na pokładzie chyba najlepszy europejski catering w ekonomiku – dobra kanapka, napoje (w tym alkohole) do wyboru i ciastko firmowe stroopwafel.
Aby rano daleko nie jeździć bierzemy hotel na Schipholu. Nowy obiekt – CitizenM, pokój dwuosobowy to 700zł za dobę ale za to przy samym terminalu.
Recepcja automatyczna a pokoje malutkie, akurat na przenocowanie pomiędzy lotami.
Zostawiamy bagaże i jedziemy na Amsterdam-by-night pociągiem. Okazuje się, że połowa naszej ekipy jest w Amsterdamie po raz pierwszy! No ja to tylko w tym roku byłem 4 razy…
Zaskakująco dużo ludzi na ulicach jak na końcówkę listopada
To nie są zabawki dla dzieci ;)
Ogarniamy co sobie zaplanowaliśmy ? i wracamy późno w nocy na Schiphol – pociągi jeżdżą całą noc!
Na drugi dzień pakujemy się do Airbusa 330 KLMu na 8,5 godzinny lot prosto na Barbados. LF około 60%, sporo lokalesów na pokładzie i umiarkowana ilość turystów.
KLM całkiem dobrze karmi i poi na tym locie, obiadek:
I śniadanko też na ciepło
Lądujemy na Barbadosie już po zmroku o 19, wita nas rozświetlone Bridgetown.
Przed wylotem trzeba było wypełnić i wydrukować formularz wjazdowy, usprawnia mocno imigrację, którą przechodzimy szybko i bezproblemowo.
Ponieważ część mojej ekipy planuje tylko pobyt stacjonarny, ustaliliśmy, że weźmiemy tylko jeden samochód, koszt wynajmu wysoki (ok 2500zł za 7 dni), który rozłożymy na wszystkich i dołożymy 2 kierowców. Najtaniej było w Go Rent, gdzie dostałem Suzuki Baleno. Dzielimy się na 2 grupy, ja biorę duże bagaże i dziewczyny i jadę bezpośrednio na kwaterę a reszta bierze taksę.
Na Barbadosie ruch jest lewostronny, to dawna kolonia brytyjska. Oczywiście nie mam z tym żadnego problemu. Nasz host z AirBnB przesyła mi wskazówki dojazdu (z lotniska to ok 40km) i wieczorkiem meldujemy się w naszej willi na zamkniętym osiedlu Royal Westmoreland. Czeka na nas prezent od hosta, butelka likieru rumowego i słynne barbadoskie rum cake.
Willa jest ogromna i przepiękna. Ma cztery duże sypialnie, basen i pełne wyposażenie. Kosztowała 2400zł za dobę (na osiem osób). W cenie mamy jeszcze dostęp do wszystkich atrakcji osiedla Royal Westmoreland - kompleksu basenów, siłowni, 2 restauracji, pola golfowego (to nie dla nas) oraz prywatnej plaży na którą wozi busik kilka razy dziennie. Bardzo zacnie.
Nic dziwnego, że przez pierwsze 2 dni korzystamy z tego wszystkiego jak na jakichś wakacjach z biura podróży, ciesząc się słońcem, ciepłem i morzem. Niewątpliwie mundial też pomaga spędzać dobrze czas na degustacjach lokalnych rumów.
Restauracje są drogie, gotujemy sobie sami a tam tylko niewielkie degustacje np. bardzo popularnych tu kulek z rybą i krabem w cieście
Na zakupy jeździmy do dużego marketu, podobnego do makro zwanego tu Cost-U-Less
No dobra, 2 dni to dla mnie maks na „nic-nierobienie”. Mamy bilety lotnicze (leci nas tylko czwórka) na Martynikę z przesiadką na Saint Lucia.
Kiedyś na Karaibach latał masowo i tanio LIAT ale ta linia zbankrutowała w pandemii ☹. Jak szukałem połączeń to okazało się, że nie jest wcale tak różowo. Połączenia lotnicze między wyspami są rzadkie i drogie. Wybrałem Air Antilles na przelot na Martynikę. Koszt to 750zł.
Rano kolega odwozi nas na terminal, robimy check-in w okienku Air Antilles i na Saint Lucię zabiera nas ATR-42
Na lotnisku już klimaty świąteczne :)
Robimy podejście od morza do Castries na Saint Luci i na horyzoncie wypatruję dwóch Pitonów – widać je z oddali
Na Martynikę zabiera nas ten sam ATR-42. W porcie stoją wielkie wycieczkowce, nigdy na takim jeszcze nie pływałem, kiedyś trzeba spróbować (na emeryturze??)
Po drodze coś leży w rowie jeszcze…
Odcinek z Castries do Fort-de-France to moje najkrótsze połączenie lotnicze dotychczas. To 63 kilometry i około 15 minut lotu.
No nie wiem czy wiecie ale Martynika to …. Francja. Zamorskie Terytorium Francuskie i pełna Unia Europejska. Na immigration wystarczy pokazać dowód osobisty, telefon łapie sygnał z pełnym darmowym roamingiem również danych. Samochody mają rejestracje francuskie, obowiązuje euro i oczywiście nikt nie mówi po angielsku!!!
Wynajmuję samochód w Alamo (32euro za dobę) i jedziemy od razu na zwiedzanie wyspy. Ponieważ jest lekkie zachmurzenie to w planie północ wyspy z prawdziwym lasem tropikalnym. Spróbujemy przejść się pod wodospad Gorges de la Falaise, zrobić trekking na wulkan Pelee i zwiedzić miasteczko Saint-Pierre odbudowane po zagładzie przez wulkan w 1902 roku.
Niestety nawigacja googlowa postanawia wysłać nas przez sam środek wyspy. Oczywiście jedziemy wąziutkimi dróżkami dużo pod górę i w dół, wjeżdżamy we wspaniały las tropikalny, podziwiamy przyrodę kompletnie inną niż na Barbadosie.
W pewnym momencie droga robi się coraz węższa i węższa. I stajemy przed rzeką przelewającą się szybkim nurtem przez asfalt!
Cóż robić, nasz Peugeocik 208 daje radę. Google dalej kieruje w góry ale drogę przegradza nam szlaban z informacją, że jest dalej zamknięta. No cóż nie zawsze można polegać na tej nawigacji.
Przełączam się na MapsMe i musimy sporo nadrobić aby dotrzeć do wodospadu.
Na miejscu okazuje się niestety, ze wspaniała trasa piesza do wodospadu Falaise jest od paru dni zamknięta ze względu na bardzo duże opady deszczu i duży przybór wody w wąwozie. No cóż może innym razem, napaliłem się na tę atrakcję po relacji Carta.
Jedziemy na wulkan, można sporo podjechać samochodem, niestety znowu pokonuje nas pogoda. Widok na szlak z parkingu wygląda tak:
Można iść ale widoczki żadne. W pobliskiej knajpce Pani odradza nam dziś ten trekking, bo pada przelotnie co chwilę i naprawdę nic nie zobaczymy.
W zamian degustujemy lokalne przekąski – Accras de Moure, kawałki ryb i owoców morza w chrupiącej fryturze.
Jedziemy do Saint-Pierre, po drodze śliczny kościółek, który w środku zaskakuje nas polskim ołtarzem
Tu powinien być śliczny widok na wulkan Montagne Pelee.
Dojeżdżamy do Saint-Pierre i zaczynamy od plaży: