Nieco dalej są kamieniste brzegi, ale również wąskie wąwozy i bunkry. W celu odpoczynku zatrzymaliśmy się w Himarze (Himarë), którą zamieszkuje mniejszość grecka. Mijając jedne z najstarszych drzewek oliwnych wspięliśmy się schodkami na górę, by mieć widok na szczyt i brzegi morza Jońskiego.
Do tej pory zachowały się ruiny wraz z średniowieczną zabudową miasta Himarë. Ściany domków są bielone wapnem, framugi drzwi i okien pomalowane na turkusową barw - wyraźnie widać tu styl architektury typowy dla greckiej zabudowy.
Gdzieś tu jest ukryty prastary kościołek z nieco zaniedbanymi freskami zdobiącymi ściany. Z żalem opuszczając przeuroczą miejscowość skierowaliśmy się w stronę Porto Palermo, a powyżej zatoki widać XVII-wieczną twierdzę Panormos, która była siedzibą Alego Paszy Tepeleny.
O godz. 15.00 zawitaliśmy do Sarandy, najbardziej nasłonecznionego miasteczka (290 dni/rok) i najchętniej odwiedzanego kurortu nadmorskiego w całej Albanii. Oczywiście mieliśmy pecha, bowiem od jakiegoś czasu padało i raczej nie zanosiło się na poprawę. Niestety tak było do końca dzisiejszego dnia. Niewielkie miasteczko ma doskonałe połączenie promowe ze wyspą Korfu (Kerkira), Dodam także, że cena na prom czy wodolot do najtańszych nie należy. Z kawiarni na promenadzie nieopodal głównego portu podziwialiśmy zacumowane jachty i bujną roślinność śródziemnomorską.
-- 14 Sty 2015 15:47 --
Spacerując po deptaku wstąpiliśmy do miejscowej budki z kebabami i zamówiliśmy coś w rodzaju bułki z farszem (170 All). W Sarandzie można zobaczyć mozaiki na stanowiskach archeologicznych (kiedyś była tam synagoga z V-VI w.), pomnik Hasana Tahsiniego oraz ruiny warowni Lekures, na której wybudowano restaurację.
Ogromnie żałuję, że ze względu na kiepski klimat i brak czasu musieliśmy zrezygnować ze odwiedzin w Butrinti. Zamiast tego obraliśmy sobie kierunek do Mesopotamu, by ujrzeć kościół Shen Kolli.
Zastaliśmy jednak teren zamknięty, a ja niechcący wypłoszyłam biedne owce i przy okazji pogawędziłam z pasterzem.
Następnym celem było Blue Eye (Niebieskie Oko). Skręciwszy w lewo, za zaporą wjechaliśmy do zalesionej części terenu i zostawiliśmy auto, po czym poszliśmy w dół i naszym oczom ukazały się drewniane zabudowania przekształcone na domki kempingowe. Kiedyś tam siedzibę miał Enver Hodża.
Idąc wzdłuż potoku ujrzeliśmy restaurację, a w pobliżu magiczne źródło mieniące się różnymi odcieniami morskiej zieleni i niebieskiego. Pod źródłem znajduje się jaskinia, prawie niewidoczna, a badacze nie do końca określili dokładną głębokość, ale waha się pomiędzy 40-50 m.
Nie dziwi mnie to, że wspomniane, piękne wywierzysko jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc przez turystów. Legendy głoszą między innymi, że smok z jednym okiem żyjący na podgórzu w zamian za czystą wodę co roku żąda ofiary w postaci dziewicy (źródło stanowi symbol jej łez); a innym razem nazwa została przekazana przez inżyniera pracującego przy budowie zapory ze względu na fakt, iż kolor przypominał oczy jego kobiety. Przez przełęcz Muzines jechaliśmy serpentynową drogą w dobrym stanie w dół doliny, skąd wiedzie ekspresowa trasa łącząca Jorgucat -Gjirokaster –Fier (132 km). Znowu było zimno i deszczowo, więc darowaliśmy sobie zwiedzanie Gjirokastry. Wielka szkoda! Wieczorem Iris i David wysadzili nas na stacji paliwowej we Fierze, a my gorąco im podziękowaliśmy za cenny czas i przemiłe towarzystwo, po czym na krótko weszliśmy do restauracji. Po wyjściu nie minęła nawet minuta, a udało mi się złapać samochód z parą pochodzącą ze Grecji. Mieliśmy szczęście, bowiem wybierała się również do Beratu, gdzie mieliśmy nocleg u Artana. Z Fieru do Beratu ciężko trafić, a droga niestety była w stanie fatalnym ze względu na otwarte studzienki kanalizacyjne i wyboistość. Odczuć się dało ciężkie zapachy napływające z terenu zakładów przemysłowych i rafineryjnych. Dzięki GPS w telefonie Aleksa udało się dojechać do miejsca docelowego. Na chwilę zatrzymaliśmy się w nowoczesnym hotelu Granda, bowiem mieliśmy problem ze skontaktowaniem się z Artanem. Trzeba było wcześnie zaopatrzyć się w starter z nr albańskim, to wtedy nie byłoby tego problemu. Nie mając innego wyjścia poprosiłam mieszkańca w kawiarni, by nas zawiózł do przyzwoitego hotelu, oczywiście nie odmówił. Okazało się, że trafiliśmy do pensjonatu Hava Baci usytuowanego na tarasach Mangalemu, gdzie rezerwację dawno anulowałam. Głupi to ma szczęście… Po uregulowaniu noclegu za 20 euro udaliśmy się na spoczynek.
-- 19 Sty 2015 17:21 --
23.10.2014 (czwartek)
Zastał nas słoneczny i piękny poranek.Taki widok mieliśmy z hoteliku.
Mieliśmy cały dzień na zwiedzanie, więc zostawiliśmy plecaki w pensjonacie i ruszyliśmy głównym bulwarem w stronę kawiarni, gdzie wypiliśmy mocną kawę. 80-tysięczny Berat leży u podnóża pasma górskiego Tomorri, gdzie są widoczne dwa szczyty: Tomorri (Partyzantów -2414 m) i Shpirag (1213 m). Według plemienia iliryjskiego i Greków Tomorri była świętą górą. Legenda mówi o tych wspomnianych szczytach jako dwóch olbrzymów, którzy zaciekle walczyli o względy kobiety z Beratu. Koniec jest taki, że Tomor zabił drugiego kolosa, po czym ten zapadł pod ziemią. Obydwaj zmarli, przekształcono ich w góry, zaś rzeka Osum powstała ze łez dziewczyny. Piękna legenda, ciekawi mnie tylko jedno, czy ziarenko prawdy w tym istnieje. W Parku Narodowym Mali i Tomorri co roku w sierpniu odbywają się światowe uroczystości bektaszytów, z których większość to muzułmaninie. Po wyjściu z kawiarni dotarliśmy do centrum miasta zachowanego w stylu architektonicznym z XV -XVI wieku i ujrzeliśmy meczet ołowiany zbudowany w 1554 roku, a nieopodal dwie katedry: św. Demetriusa i Shën Bitrit.
Zaburczało mi się w brzuchu, więc zajrzałam do byrektorni z prawdziwego zdarzenia i kupiłam dwa byrki wypełnione różnymi nadzieniami za 150 leków. Jest to bardzo popularna szybka, lecz sycąca przekąska i wszędzie można zamówić. Powoli kroczyliśmy brukowaną uliczką w stronę Muzeum Etnograficznego, zaglądaliśmy do każdego zakamarka pomiędzy uliczkami, a następnie wspięliśmy się na teren twierdzy, gdzie wstęp kosztuje 100 leków. Można to pominąć, ale to odkryłam dopiero później. Godnymi uwagi zabytkami są m.in.: Muzeum Onufrego mieszczący w kościele św. Marii (1797 r.), od strony rzeki ukryta pomiędzy skałami cerkiew św. Michała, Czerwony Meczet znajdujący się na Akropolu, XVI-wieczny kościół św. Teodora, cerkiew św. Trójcy powstała na przełomie XIII i XIV wieku,
Gdzieś w środku zostaliśmy nagabywani przez przewodnika w starczym wieku, chciał on wyłudzić od nas trochę euro, lecz uparłam się przy swoim i nawet zaskoczyłam go paroma zwrotami po albańsku. Był taki nieszkodliwy i ujmujący, więc nie mieliśmy nic przeciwko temu, by nas oprowadził po różnych miejscach, nawet do starej studni.
Takie miejsce powinno znaleźć się na liście punktów zwiedzania każdego podróżnika, który ma zamiar zawitać się do tego kraju. Wracając z twierdzy znowu podziwialiśmy takie miejsca jak Meczet Kawalerów, królewski meczet z 1495 roku wraz z medresą. Aby nieco odpocząć i zjeść coś dobrego, więc w tym celu przemieszczaliśmy się krętymi schodkami na tarasie Mangalemu, lecz najpierw spytałam po albańsku miejscową panią o knajpę wartą uwagi, po czym nas zaprowadziła o stopień wyżej do prywatnego domku. Nigdzie nie było widać śladu który by świadczył o tym, iż to jest lokal z jedzeniem, ale właściciel szybko nas zaprosił do ukrytego podwórka
i tam dopiero zauważyliśmy menu bez cen, ukryte gdzieś w zakamarkach.
Specjalnie dla nas otworzono podwoje, bowiem miejsce z dwoma stolikami zostało przykryte brezentem. Sam właściciel nie mówił po angielsku, więc nic dziwnego, iż musieliśmy się posługiwać moją łamaną albańszczyzną czy porozumiewać się na migi. Po długim namyśle postanowiliśmy zamówić ryż polany sosem (pilaf), fergese trochę przypominające węgierskie leczo i mielone kotlety, inaczej zwane kofty. Właściciel tego lokalu spytał się mnie, czy chciałabym wypić z nim rakiję, a ja ze względu na cenę pokręciłam głową, lecz był uparty mówiąc że to za darmo. Po chwili przyniósł pieczywo, butelkę rakii i mleko dla mojego kolegi, a ja nie mając innego wyjścia musiałam wygłosić toast kieliszkiem i to nie jednym. W oczekiwaniu na obiad rozkoszowałam się błogą ciszą i pięknem otoczenia, a następnie weszłam na dach i pobawiłam się z dwoma psami.
Byłam niezwykle oczarowana widokiem drzewek oliwnych, winorośli, gałązką papryki chili i wielu innych warzyw, a w oddali gór. Na jedzenie nie musiałam długo czekać, ale zdziwiłam się jak stół po kolei jest zastawiony sałatkami greckimi i świeżymi granatami.
Jak łatwo można sobie wyobrazić, byliśmy tacy głodni, że wszystko zjedliśmy co do okruszka. Było naprawdę bardzo smacznie. Przyszedł moment na uregulowanie rachunku, po chwili dostałam białą kartkę z wpisaną na niej ceną i myślę sobie, że nie ze mną takie numery. Już ja pokażę temu właścicielowi, na co mnie stać. Mój kompan był również zaskoczony, mimo to zachowałam stoicki spokój i czekaliśmy na córkę właściciela, która mówiła słabą angielszczyzną. Tłumaczyłam jej, że znam poziom cen i posiadam kartę, lecz on niespecjalnie był tym zachwycony. Przed tym schowałam sporą ilość nominałów w lekach i dałam jedynie 1100, a na dokładkę 2 euro. Absolutnie nie było mowy, abym zapłaciła ponad dwukrotność tego rachunku. Postawiłam na swoim, mówiąc że zaraz wrócimy po uprzednim wybieraniu pieniędzy z bankomatu gdzieś na bulwarze. Trochę tym uspokoiłam właściciela. Porozumiałam się wzrokiem z Aleksem i zwyczajnie wyszliśmy z tego miejsca, po czym wróciliśmy do pensjonatu po plecaki i jakby nic spokojnie spacerowaliśmy. Ale numer wywinęliśmy!
-- 19 Sty 2015 17:39 --
Trochę kropiło, ale to w żaden sposób nie przerwało naszej wędrówki po magicznej dzielnicy.
Aleksowi zamarzyła się kawa, więc udaliśmy się do hotelu…. A następnie zobaczyliśmy m.in.: stadion piłkarski w fatalnym stanie, bazary z różnymi artykułami,
zakład bukmacherski i w pobliżu biały, nowoczesny gmach uniwersytetu
Skoro mowa o zakładzie sportowym, to nie mogłam przegapić takiej okazji i obstawiłam 8 meczów za jedynie 100 leków. Nazajutrz zobaczyłam wyniki i ku memu rozczarowaniu jeden mecz nie wszedł, inaczej bym wygrała aż 5 tys. leków. Przed znanym hotelem Tomorri na ulicy uśmiechnięty pan sprzedawał prażoną kukurydzę, a ja jeszcze tego nie jadłam i kupiłam dwie za 30 leków.
Po przejściu paru kroków stanęliśmy na moście Ura e Varur w dość interesującej konstrukcji, a jakiś mijany pan zaczepił nas i zapytał się o narodowość, po czym ku naszemu zdumieniu pochwalił Kraków.
Po drugiej stronie rzeki wisi most Ura e Gorica zbudowany w 1780 roku, lecz swym surowym wyglądem nie przypadł mi do gustu. W końcu spotkaliśmy naszego ulubionego przewodnika z twierdzy, nie chciałam skorzystać z ponownej propozycji, lecz mimo to nam towarzyszył po dzielnicy Gorica, która zabudową trochę przypomina Mangalem, nic poza tym. Nie powiedziałabym, że nie jest interesująca.
Ciekawymi zabytkami, których nie można pominąć są katedra św. Spyridona, kościół św. Thomasa i ruiny zamku. Podziękowaliśmy za czas temu przemiłemu staruszkowi, ujrzeliśmy białego konia przed mostem
, a potem znowu wróciliśmy do starej części muzułmańskiej. Mieliśmy dużo czasu w zapasie, a wieczorem czekał na nas nocleg u dziewczyny, w Corrovodzie. Włóczyliśmy się bez celu,
powoli minęła godz. 18.00, a to czas na łapanie stopa do miasteczka oddalonego o 1 h jazdy. Najpierw na chwilę wstąpiliśmy do kawiarni, by skontaktować się ze dziewczyną, lecz niestety bez skutku. Tak samo kelner próbował ze swojego telefonu zadzwonić. Darowaliśmy sobie, nie mając innego wyjścia Aleks postanowił napisać smsa do Artana, ale o dziwo ten najpierw oddzwonił gdyż jak się okazało, że wczoraj nie dostał sygnałów ani wiadomości. Mieliśmy w końcu nocleg, a to najważniejsze. Artan przysłał swojego przyjaciela, Miriego do hotelu Tomorri, gdzie krótko czekaliśmy. Z hotelu udaliśmy się z Mirim do ich wspólnego znajomego, który naprawiał auto naszego gospodarza. Zostaliśmy miło ugoszczeni, nawet mama mechanika podarowała siatkę owoców i uraczono mnie kilkoma kieliszkami rakii. Sytuacja z brakiem wiadomości została szybko wyjaśniona. Potem pojechaliśmy na kawę i plotki, po czym wreszcie poznałam żonę i córkę Artana. Głupio nam było urazić uczucia gospodarzy, gdyż koniecznie chcieli zrobić uroczystą kolację. Ojj, to była prawdziwa biesiada. Żołądek miałam wypełniony po tym pamiętnym obiedzie, ale dzielnie zjadłam obfity posiłek przygotowany przez jego żonę. Zmusiłam się także do wypicia napoju mlecznego przypominającego chyba kefir, a zwykle tego nie ma w moim codziennym menu. Czas przyjemnie nam mijał na rozmowach o Polsce i nie tylko. Po intensywnym i ciekawym dniu przyszła pora na długi sen.
Meggi30 napisał:
A może jakieś zdjęcia z tej muzułmańskiej części Beratu?
To przeważnie dzielnica Mangalemu : ) Mogę jednak spełnić to życzenie.
shiro503 napisał:
Super relacja! Czyli po Albanii można bez problemu podróżować autostopem...Ludzie przyjacielscy czy też zdarzały się nieprzyjemne sytuacje?
Dziękuję. Na ogół bez problemu, chociaż ludzie czy napotkani turyści mówili, że w ten sposób naprawdę ciężko podróżować. Może miałam niezłe powodzenie, że mi tak dobrze szło. W trakcie całego pobytu nigdy nie odczuwaliśmy żadnych niechęci ani nie spotkały nas przykrości. Albańczycy są naprawdę bardzo gościnni i niezwykle pomocni. Sama byłam tym faktem miło zaskoczona.
24.10.2014 (piątek)
Po 10-ej wyszliśmy z Artanem na miasto, a dokładnie na kawę z jego przyjacielem. Siedząc w ogródku przed lokalem obserwowałam ludzi idących ulicą czy pijących kawę. Czas tu bardzo leniwie płynie. Berat zasłużył na wyróżnienie ze strony UNESCO, bowiem wyjątkowa architektura i położenie sprawiają, że chętnie tu się wraca. Nie chciało się nam opuszczać cudownego miasteczka, ale i tak w końcu trzeba to uczynić.
Obiecaliśmy Artanowi, że kiedyś tu zawitamy, po czym pożegnaliśmy się z nim i przeszliśmy ładny kilometr, by mieć dobre miejsce na łapanie transportu. Uniosłam kciuk do góry, od razu poskutkowało i z miłym panem wyruszyliśmy przez Ura Vajgurore do Lushnje. Szybka kawa i znowu drugi stop, tym razem z właścicielem pikapu ze słomą i pojechaliśmy do okolic Rrogozhine Z powodu kiepskiej, deszczowej pogody musieliśmy zrezygnować z planów zwiedzania Ardenicy i Apolonii. Zaliczyliśmy eszcze 2 stopy, z czego ostatni z Kavaje do Durresa. Zatrzymałam elegancką terenówkę marki audi, a w niej kierowca i nastolatek na przednim siedzeniu, w pewnym momencie wyciągnął kartonik z nazwą miasta, a ja myślę sobie, że to pewnie prywatna taksówka. Milczałam przez całą drogę, wreszcie zatrzymaliśmy się pod centrum miasta i chłopak wysiadł, a ja nie tracąc ani chwili kazałam Aleksowi to samo zrobić i po chwili spokojnie przeszliśmy na chodnik po drugiej stronie. Jesteśmy w Durresie, jednym z najstarszych miast i największym porcie w całej Albanii. Leniwie spacerowaliśmy po centrum miasta, dotarliśmy na wybrzeże i znaleźliśmy fajny lokal w pobliżu muru weneckiego.
Restauracja Tivari oferuje bogate menu po albańsku i angielsku, a jedzenie było pyszne i wcale niedrogie jak na kurort nadmorski. Śmiało polecam! Dalej był nowoczesny most z obiektem, w którym mieści się kompleks spa.
Na wzgórzu widać byłą rezydencję króla Zoga I, lecz nie jest dostępna dla turystów.
Idąc Bulevardi Epidamn pełną barów, pubów i lokali z jedzeniem dotarliśmy na teren Amfiteatru, który odkryto dopiero 1966 roku, a całości nie odkopano ze względu na stojące budynki mieszkalne. Weszliśmy tam od innej strony, dzięki temu uniknęliśmy opłaty za 200 leków.
-- 20 Sty 2015 12:28 --
Po drodze zwiedzaliśmy m.in. Muzeum Archeologiczne, meczet Faith, nowoczesny gmach Albanian College, teatr Aleksandra Moisiu. Nie mogliśmy także przegapić forum - starożytnego rynku miejskiego. Po popołudniu przechodziliśmy obok Palati Sporti, kilkaset metrów dalej trafiłam do cukierni którą właśnie zamykano, a miałam ochotę na coś słodkiego i jakby specjalnie dla mnie właścicielka otworzyła drzwi. Zeszłam na dół, dostałam kilka wypieków na wypróbowanie i zamówiłam inne za niewielką kwotę. Warto zajrzeć do tej cukierni na rruga Mozaikeve, bowiem jak domyślam się, nie ma lepszej w mieście. Podjechaliśmy kawałek autobusem, stanęliśmy na chodniku pełnym otwartych studzienek, a po kilku minutach nie mieliśmy kłopotu ze złapaniem transportu. Chłopaki podwieźli pod autostradą, zaraz przed stacją paliwową mieliśmy szczęście, gdyż staruszek nie miał nic przeciwko temu, byśmy z nim się zabrali do Tirany. Było bezproblemowo i szybko. Stolica Albanii zaskoczyła nas nowoczesnością i zadbanym placem Skanderberga. Przez pół godziny włóczyliśmy się bez celu, wreszcie stanęliśmy na przystanku, gdzie autobus miał nas zawieźć na prawie koniec ulicy Elbasanit. Tam mieszka Mickey, Teksańczyk z pochodzenia, poznaliśmy go na CS i nie mogliśmy się doczekać tego spotkania, bo coś przeczuwałam, że to będzie najlepszy nocleg i nie myliłam się. Zanim z nim się przywitaliśmy, okazało się, że jego małżonka wraz z córką godzinę przed naszym przyjazdem wróciły z długiej podróży z Afryki. W takiej sytuacji musieliśmy cicho się zachowywać i kłaść się spać. Wiadomo, zmęczenie swoją drogą. Apartament, jaki zastaliśmy był bardzo przestronny, utrzymany w tonacji jasnej i miał 5 pokojów, a nam przypadł dziecięcy. Na szczęście bardzo wygodne łóżko małżeńskie miałam, a kolega mniejszy.
Za ścianami rozgrywało się wesele w stylu albańskim, a był przecież piątek. Pomimo tego udało się nam spokojnie zasnąć.
-- 29 Sty 2015 19:13 --
25.10.2014 (sobota)
Po śniadaniu i zapoznaniu się z rodziną gospodarza: Ines i malutką Abigail udaliśmy się na miasto. Była słoneczna pogoda, idealna na spacer. Połaziliśmy po centrum stolicy, mijaliśmy klatki z kanarkami, a jest to częsty widok na ulicach, a następnie przystanęliśmy na placu Pazari i Ri.
A swoją drogą, w Polsce nawet nie ma nigdzie tak ładnie poukładanych warzyw czy owoców. Miałam zaledwie 100 leków i parę euro, ale tych ostatnich nie chcieli przyjąć. Trudno się mówi… Po drodze były m.in.: XVIII-wieczny, turecki Most Garbarzy,
wieżowce, powstały na przełomie XVIII i XIX wieku meczet Hadżi Ethem Beja wraz z 35-metrową wieżą zegarową.
Wokół okazałego i zadbanego placu Skanderberga stoją takie budynki jak hotel Tirana, Pałac Kultury, Opera, Narodowe Muzeum Historyczne,
Bank Narodowy czy pomnik głównego bohatera Albanii – Gjergja Kastrioti Skanderberga. Z placu przechodziliśmy w szeroką aleję Dëshmorët e Kombit pełną rządowych budynków wybudowanych przez Włochów, a naprzeciwko hotelu Dajti znajduje się park Młodzieży. Niedaleko jest szklany budynek zwany Piramidą, które kiedyś było muzeum Envera Hodży i na który przeznaczono 700 mld dolarów.
Obecnie tam trwają targi międzynarodowe. Obiad zjedliśmy w przytulnej, włoskiej restauracji mieszczącej naprzeciwko zaniedbanego, narodowego stadionu piłkarskiego. W pobliżu po prawej stronie Uniwersytetu
Wielki szacunek za tak obszerną relacje.Kapitalne klimaty,można by rzec-Albania z Macedonia to taki skansen Europy.Specyficzni ludzie i brak komercji sprawia,ze warto zwiedzać te regiony Starego Kontynentu.Planuje tą destynacje w tym roku bo po fotoekspedycji w Rumunii nabrałem ochoty na zbliżone kulturą kraje.Kontynuuj i wlepiaj wiecej zdjęć bo temat ambitny:-)
Relacja bardzo obszerna i drobiazgowa, szacun:) Poproszę o więcej:)Byłam wprawdzie i widziałam, jednak, jak się okazuje, sporo jeszcze zostało, trzeba będzie więc wrócić na te tereny:)
Och kurcze! Uwielbiam takie relacje. Niskobudżetowe wyprawy, cała logistyka... rewelacja.Dziękuję za kolejną inspirację :)A powiedz mi jeszcze proszę, jeśli się da.. Gdybyś musiała się zmieścic w krótszym terminie - dajmy na to 3-4-5 dni, co byś wybrała z tych miejsc, które odwiedziliście?Mogłabyś jakoś lepiej opisac drogę z Vergamo do Skopje? Nie za bardzo zrozumiałam czym jak i jak długo podróżowaliście...
alecrim napisał:Och kurcze! Uwielbiam takie relacje. Niskobudżetowe wyprawy, cała logistyka... rewelacja.Dziękuję za kolejną inspirację :)A powiedz mi jeszcze proszę, jeśli się da.. Gdybyś musiała się zmieścic w krótszym terminie - dajmy na to 3-4-5 dni, co byś wybrała z tych miejsc, które odwiedziliście?Mogłabyś jakoś lepiej opisac drogę z Vergamo do Skopje? Nie za bardzo zrozumiałam czym jak i jak długo podróżowaliście...Niezmiernie mi miło, że Ci się spodobała moja relacja i że jakoś zmotywowałam do planowania tripu. Naprawdę polecam ten kierunek. Jeżeli chodzi o zakres dni, jaki podałaś, to niestety niewiele można coś zobaczyć. Pierwsza opcja to taka jest, że z PL należałoby lecieć przez Bergamo do stolicy Macedonii, czyli Skopje. Stąd po zwiedzaniu ruszyłabym do Ohrydy, zostałabym na noc, a nieco dalej do Pogradca, Elbasanu, Tirany czy Durresa bądź Vlory, po czym wróciłabym tą samą trasą, tyle że przez Strugę. Ale to pod warunkiem, jeśli wybierzesz Skopje jako miejsce dwóch lotów. Ta opcja jest z pewnością bardzo tania, chyba że wybierzesz autostopa na miejscu, bo z publiczną komunikacją różnie bywa. Nic nie kursuje po 18ej, prócz taksówek i rzadkich nocnych autokarów. W Macedonii jest trochę inaczej. Drugą opcją jest bezpośredni lot z W-wy do greckiej wyspy Korfu, stąd promem bym przepłynęła do Sarandy i zaplanowałabym objazd po Butrincie, Riwierze Albańskiej, Gjirokastrze, Vlorze, po czym drogę powrotną bym zrobiła naokoło na port lotniczy w Salonikach czy kto jak woli, na Kerkirę (Korfu). Raczej nie starczy czasu na dojazd na lotnisko w Skopje, gdyż musiałabyś liczyć czas. Mam nadzieję, że choć troszkę pomogłam w zaplanowaniu tej trasy, ale jak napisałam, wspomniane miejsca trzeba koniecznie zobaczyć. Nawet, jak zrezygnujesz np. z Riwiery Albańskiej na rzecz jeziora Ochrydzkiego, to i tak będzie bardzo udany urlop. Przynajmniej pod względem wrażeń estetyczno-kulturowo-relaksowych. Jeżeli miałabym tyle dni, to z pewnością bym wybrała lot do Skopje i zwiedziłabym jezioro, Tiranę, nadmorskie wybrzeża, po czym lot powrotny miałabym z Kerkiry. Przecież wyraźnie opisałam, co, czym i jak. Nawet podałam długość tripu
:) Jeżeli macie pytania, to proszę bardzo.
startaczerr napisał:Możesz mi powiedzieć ile kosztowała Cię taka wyprawa ? może być ogólny koszt bez lotów.Na całość 9dniowego tripu wydałam jedynie 240 zł. Miałam 10000 leków albańskich, trochę dolarów na karcie walutowej, które wykorzystałam w obu krajach. Przewalutowanie dwóch walut było bardzo korzystne dla mnie. Jeżeli chodzi o płatne 2 noclegi, to zapłaciłam 54 zł, natomiast za prywatną taksówkę i komunikację miejską jedynie 11 zł. Reszta funduszy była przeznaczona na jedzenie i życie.
jacek96 napisał:Relacja jak znalazl.Jak jest z transportem autobusowo-kolejowym w tych krajach?Tani i ogolnodostepny?Kolej w Albanii jest obecnie modernizowana, więc nie ma szansy na jazdę pociągiem, która zajmuje sporo czasu niż taksówka. Inaczej sprawa wygląda w Macedonii, lecz są to głównie międzynarodowe połączenia. W wiekszych miastach takich jak Tirana i Durres bilet jednorazowy kosztuje 30 leków (0,88 g), a autobusy jeżdżą w miarę często. Taksówka prywatna na trasę Pogradec - Korce bądź Fier - Vlora kosztuje z reguły 200 leków, natomiast furgon który zabiera miejscowych z każdej miejscowości na dystans Pogradec - Elbasan to wydatek z rzędu 300 leków. Jeżeli chodzi o komunikację po 18.00 na terenie Albanii, to raczej nie ma na to szans. Z lotniska do miasta Skopje jedynym wyjściem jest branie autokaru (2,5 euro) albo rozważanie autostopa. Trzeba mieć dużo szczęścia, by złapać darmowy transport, jednakże mnie i mojemu koledze udało się wykonać plan na 100% i zaoszczędziliśmy sporo, bowiem na bilety w trakcie całego pobytu wydaliśmy jedynie po 18 zł. Ze Skopje do Kondova udało się dojechać autobusem miejskim nr 50 na gapę, stąd udaliśmy się na wylotówkę. Generalnie podsumowując, koszty na publiczny transport nie zrujnuje kieszeni przeciętnego Polaka. Jeżeli masz jakieś pytania, to służę poradami.
Nieco dalej są kamieniste brzegi, ale również wąskie wąwozy i bunkry. W celu odpoczynku zatrzymaliśmy się w Himarze (Himarë), którą zamieszkuje mniejszość grecka. Mijając jedne z najstarszych drzewek oliwnych wspięliśmy się schodkami na górę, by mieć widok na szczyt i brzegi morza Jońskiego.
Do tej pory zachowały się ruiny wraz z średniowieczną zabudową miasta Himarë. Ściany domków są bielone wapnem, framugi drzwi i okien pomalowane na turkusową barw - wyraźnie widać tu styl architektury typowy dla greckiej zabudowy.
Gdzieś tu jest ukryty prastary kościołek z nieco zaniedbanymi freskami zdobiącymi ściany. Z żalem opuszczając przeuroczą miejscowość skierowaliśmy się w stronę Porto Palermo, a powyżej zatoki widać XVII-wieczną twierdzę Panormos, która była siedzibą Alego Paszy Tepeleny.
O godz. 15.00 zawitaliśmy do Sarandy, najbardziej nasłonecznionego miasteczka (290 dni/rok) i najchętniej odwiedzanego kurortu nadmorskiego w całej Albanii. Oczywiście mieliśmy pecha, bowiem od jakiegoś czasu padało i raczej nie zanosiło się na poprawę. Niestety tak było do końca dzisiejszego dnia. Niewielkie miasteczko ma doskonałe połączenie promowe ze wyspą Korfu (Kerkira), Dodam także, że cena na prom czy wodolot do najtańszych nie należy. Z kawiarni na promenadzie nieopodal głównego portu podziwialiśmy zacumowane jachty i bujną roślinność śródziemnomorską.
-- 14 Sty 2015 15:47 --
Spacerując po deptaku wstąpiliśmy do miejscowej budki z kebabami i zamówiliśmy coś w rodzaju bułki z farszem (170 All). W Sarandzie można zobaczyć mozaiki na stanowiskach archeologicznych (kiedyś była tam synagoga z V-VI w.), pomnik Hasana Tahsiniego oraz ruiny warowni Lekures, na której wybudowano restaurację.
Ogromnie żałuję, że ze względu na kiepski klimat i brak czasu musieliśmy zrezygnować ze odwiedzin w Butrinti. Zamiast tego obraliśmy sobie kierunek do Mesopotamu, by ujrzeć kościół Shen Kolli.
Zastaliśmy jednak teren zamknięty, a ja niechcący wypłoszyłam biedne owce i przy okazji pogawędziłam z pasterzem.
Następnym celem było Blue Eye (Niebieskie Oko). Skręciwszy w lewo, za zaporą wjechaliśmy do zalesionej części terenu i zostawiliśmy auto, po czym poszliśmy w dół i naszym oczom ukazały się drewniane zabudowania przekształcone na domki kempingowe. Kiedyś tam siedzibę miał Enver Hodża.
Idąc wzdłuż potoku ujrzeliśmy restaurację, a w pobliżu magiczne źródło mieniące się różnymi odcieniami morskiej zieleni i niebieskiego. Pod źródłem znajduje się jaskinia, prawie niewidoczna, a badacze nie do końca określili dokładną głębokość, ale waha się pomiędzy 40-50 m.
Nie dziwi mnie to, że wspomniane, piękne wywierzysko jest jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc przez turystów. Legendy głoszą między innymi, że smok z jednym okiem żyjący na podgórzu w zamian za czystą wodę co roku żąda ofiary w postaci dziewicy (źródło stanowi symbol jej łez); a innym razem nazwa została przekazana przez inżyniera pracującego przy budowie zapory ze względu na fakt, iż kolor przypominał oczy jego kobiety. Przez przełęcz Muzines jechaliśmy serpentynową drogą w dobrym stanie w dół doliny, skąd wiedzie ekspresowa trasa łącząca Jorgucat -Gjirokaster –Fier (132 km). Znowu było zimno i deszczowo, więc darowaliśmy sobie zwiedzanie Gjirokastry. Wielka szkoda! Wieczorem Iris i David wysadzili nas na stacji paliwowej we Fierze, a my gorąco im podziękowaliśmy za cenny czas i przemiłe towarzystwo, po czym na krótko weszliśmy do restauracji. Po wyjściu nie minęła nawet minuta, a udało mi się złapać samochód z parą pochodzącą ze Grecji. Mieliśmy szczęście, bowiem wybierała się również do Beratu, gdzie mieliśmy nocleg u Artana. Z Fieru do Beratu ciężko trafić, a droga niestety była w stanie fatalnym ze względu na otwarte studzienki kanalizacyjne i wyboistość. Odczuć się dało ciężkie zapachy napływające z terenu zakładów przemysłowych i rafineryjnych. Dzięki GPS w telefonie Aleksa udało się dojechać do miejsca docelowego. Na chwilę zatrzymaliśmy się w nowoczesnym hotelu Granda, bowiem mieliśmy problem ze skontaktowaniem się z Artanem. Trzeba było wcześnie zaopatrzyć się w starter z nr albańskim, to wtedy nie byłoby tego problemu. Nie mając innego wyjścia poprosiłam mieszkańca w kawiarni, by nas zawiózł do przyzwoitego hotelu, oczywiście nie odmówił. Okazało się, że trafiliśmy do pensjonatu Hava Baci usytuowanego na tarasach Mangalemu, gdzie rezerwację dawno anulowałam. Głupi to ma szczęście… Po uregulowaniu noclegu za 20 euro udaliśmy się na spoczynek.
-- 19 Sty 2015 17:21 --
23.10.2014 (czwartek)
Zastał nas słoneczny i piękny poranek.Taki widok mieliśmy z hoteliku.
Mieliśmy cały dzień na zwiedzanie, więc zostawiliśmy plecaki w pensjonacie i ruszyliśmy głównym bulwarem w stronę kawiarni, gdzie wypiliśmy mocną kawę. 80-tysięczny Berat leży u podnóża pasma górskiego Tomorri, gdzie są widoczne dwa szczyty: Tomorri (Partyzantów -2414 m) i Shpirag (1213 m). Według plemienia iliryjskiego i Greków Tomorri była świętą górą. Legenda mówi o tych wspomnianych szczytach jako dwóch olbrzymów, którzy zaciekle walczyli o względy kobiety z Beratu. Koniec jest taki, że Tomor zabił drugiego kolosa, po czym ten zapadł pod ziemią. Obydwaj zmarli, przekształcono ich w góry, zaś rzeka Osum powstała ze łez dziewczyny. Piękna legenda, ciekawi mnie tylko jedno, czy ziarenko prawdy w tym istnieje. W Parku Narodowym Mali i Tomorri co roku w sierpniu odbywają się światowe uroczystości bektaszytów, z których większość to muzułmaninie. Po wyjściu z kawiarni dotarliśmy do centrum miasta zachowanego w stylu architektonicznym z XV -XVI wieku i ujrzeliśmy meczet ołowiany zbudowany w 1554 roku, a nieopodal dwie katedry: św. Demetriusa i Shën Bitrit.
Zaburczało mi się w brzuchu, więc zajrzałam do byrektorni z prawdziwego zdarzenia i kupiłam dwa byrki wypełnione różnymi nadzieniami za 150 leków. Jest to bardzo popularna szybka, lecz sycąca przekąska i wszędzie można zamówić. Powoli kroczyliśmy brukowaną uliczką w stronę Muzeum Etnograficznego, zaglądaliśmy do każdego zakamarka pomiędzy uliczkami, a następnie wspięliśmy się na teren twierdzy, gdzie wstęp kosztuje 100 leków. Można to pominąć, ale to odkryłam dopiero później. Godnymi uwagi zabytkami są m.in.: Muzeum Onufrego mieszczący w kościele św. Marii (1797 r.), od strony rzeki ukryta pomiędzy skałami cerkiew św. Michała, Czerwony Meczet znajdujący się na Akropolu, XVI-wieczny kościół św. Teodora, cerkiew św. Trójcy powstała na przełomie XIII i XIV wieku,
Gdzieś w środku zostaliśmy nagabywani przez przewodnika w starczym wieku, chciał on wyłudzić od nas trochę euro, lecz uparłam się przy swoim i nawet zaskoczyłam go paroma zwrotami po albańsku. Był taki nieszkodliwy i ujmujący, więc nie mieliśmy nic przeciwko temu, by nas oprowadził po różnych miejscach, nawet do starej studni.
Takie miejsce powinno znaleźć się na liście punktów zwiedzania każdego podróżnika, który ma zamiar zawitać się do tego kraju. Wracając z twierdzy znowu podziwialiśmy takie miejsca jak Meczet Kawalerów, królewski meczet z 1495 roku wraz z medresą. Aby nieco odpocząć i zjeść coś dobrego, więc w tym celu przemieszczaliśmy się krętymi schodkami na tarasie Mangalemu, lecz najpierw spytałam po albańsku miejscową panią o knajpę wartą uwagi, po czym nas zaprowadziła o stopień wyżej do prywatnego domku. Nigdzie nie było widać śladu który by świadczył o tym, iż to jest lokal z jedzeniem, ale właściciel szybko nas zaprosił do ukrytego podwórka
i tam dopiero zauważyliśmy menu bez cen, ukryte gdzieś w zakamarkach.
Specjalnie dla nas otworzono podwoje, bowiem miejsce z dwoma stolikami zostało przykryte brezentem. Sam właściciel nie mówił po angielsku, więc nic dziwnego, iż musieliśmy się posługiwać moją łamaną albańszczyzną czy porozumiewać się na migi. Po długim namyśle postanowiliśmy zamówić ryż polany sosem (pilaf), fergese trochę przypominające węgierskie leczo i mielone kotlety, inaczej zwane kofty. Właściciel tego lokalu spytał się mnie, czy chciałabym wypić z nim rakiję, a ja ze względu na cenę pokręciłam głową, lecz był uparty mówiąc że to za darmo. Po chwili przyniósł pieczywo, butelkę rakii i mleko dla mojego kolegi, a ja nie mając innego wyjścia musiałam wygłosić toast kieliszkiem i to nie jednym. W oczekiwaniu na obiad rozkoszowałam się błogą ciszą i pięknem otoczenia, a następnie weszłam na dach i pobawiłam się z dwoma psami.
Byłam niezwykle oczarowana widokiem drzewek oliwnych, winorośli, gałązką papryki chili i wielu innych warzyw, a w oddali gór. Na jedzenie nie musiałam długo czekać, ale zdziwiłam się jak stół po kolei jest zastawiony sałatkami greckimi i świeżymi granatami.
Jak łatwo można sobie wyobrazić, byliśmy tacy głodni, że wszystko zjedliśmy co do okruszka. Było naprawdę bardzo smacznie. Przyszedł moment na uregulowanie rachunku, po chwili dostałam białą kartkę z wpisaną na niej ceną i myślę sobie, że nie ze mną takie numery. Już ja pokażę temu właścicielowi, na co mnie stać. Mój kompan był również zaskoczony, mimo to zachowałam stoicki spokój i czekaliśmy na córkę właściciela, która mówiła słabą angielszczyzną. Tłumaczyłam jej, że znam poziom cen i posiadam kartę, lecz on niespecjalnie był tym zachwycony. Przed tym schowałam sporą ilość nominałów w lekach i dałam jedynie 1100, a na dokładkę 2 euro. Absolutnie nie było mowy, abym zapłaciła ponad dwukrotność tego rachunku. Postawiłam na swoim, mówiąc że zaraz wrócimy po uprzednim wybieraniu pieniędzy z bankomatu gdzieś na bulwarze. Trochę tym uspokoiłam właściciela. Porozumiałam się wzrokiem z Aleksem i zwyczajnie wyszliśmy z tego miejsca, po czym wróciliśmy do pensjonatu po plecaki i jakby nic spokojnie spacerowaliśmy. Ale numer wywinęliśmy!
-- 19 Sty 2015 17:39 --
Trochę kropiło, ale to w żaden sposób nie przerwało naszej wędrówki po magicznej dzielnicy.
Aleksowi zamarzyła się kawa, więc udaliśmy się do hotelu…. A następnie zobaczyliśmy m.in.: stadion piłkarski w fatalnym stanie, bazary z różnymi artykułami,
zakład bukmacherski i w pobliżu biały, nowoczesny gmach uniwersytetu
Skoro mowa o zakładzie sportowym, to nie mogłam przegapić takiej okazji i obstawiłam 8 meczów za jedynie 100 leków. Nazajutrz zobaczyłam wyniki i ku memu rozczarowaniu jeden mecz nie wszedł, inaczej bym wygrała aż 5 tys. leków. Przed znanym hotelem Tomorri na ulicy uśmiechnięty pan sprzedawał prażoną kukurydzę, a ja jeszcze tego nie jadłam i kupiłam dwie za 30 leków.
Po przejściu paru kroków stanęliśmy na moście Ura e Varur w dość interesującej konstrukcji, a jakiś mijany pan zaczepił nas i zapytał się o narodowość, po czym ku naszemu zdumieniu pochwalił Kraków.
Po drugiej stronie rzeki wisi most Ura e Gorica zbudowany w 1780 roku, lecz swym surowym wyglądem nie przypadł mi do gustu. W końcu spotkaliśmy naszego ulubionego przewodnika z twierdzy, nie chciałam skorzystać z ponownej propozycji, lecz mimo to nam towarzyszył po dzielnicy Gorica, która zabudową trochę przypomina Mangalem, nic poza tym. Nie powiedziałabym, że nie jest interesująca.
Ciekawymi zabytkami, których nie można pominąć są katedra św. Spyridona, kościół św. Thomasa i ruiny zamku. Podziękowaliśmy za czas temu przemiłemu staruszkowi, ujrzeliśmy białego konia przed mostem
, a potem znowu wróciliśmy do starej części muzułmańskiej. Mieliśmy dużo czasu w zapasie, a wieczorem czekał na nas nocleg u dziewczyny, w Corrovodzie. Włóczyliśmy się bez celu,
powoli minęła godz. 18.00, a to czas na łapanie stopa do miasteczka oddalonego o 1 h jazdy. Najpierw na chwilę wstąpiliśmy do kawiarni, by skontaktować się ze dziewczyną, lecz niestety bez skutku. Tak samo kelner próbował ze swojego telefonu zadzwonić. Darowaliśmy sobie, nie mając innego wyjścia Aleks postanowił napisać smsa do Artana, ale o dziwo ten najpierw oddzwonił gdyż jak się okazało, że wczoraj nie dostał sygnałów ani wiadomości. Mieliśmy w końcu nocleg, a to najważniejsze. Artan przysłał swojego przyjaciela, Miriego do hotelu Tomorri, gdzie krótko czekaliśmy. Z hotelu udaliśmy się z Mirim do ich wspólnego znajomego, który naprawiał auto naszego gospodarza. Zostaliśmy miło ugoszczeni, nawet mama mechanika podarowała siatkę owoców i uraczono mnie kilkoma kieliszkami rakii. Sytuacja z brakiem wiadomości została szybko wyjaśniona. Potem pojechaliśmy na kawę i plotki, po czym wreszcie poznałam żonę i córkę Artana. Głupio nam było urazić uczucia gospodarzy, gdyż koniecznie chcieli zrobić uroczystą kolację. Ojj, to była prawdziwa biesiada. Żołądek miałam wypełniony po tym pamiętnym obiedzie, ale dzielnie zjadłam obfity posiłek przygotowany przez jego żonę. Zmusiłam się także do wypicia napoju mlecznego przypominającego chyba kefir, a zwykle tego nie ma w moim codziennym menu. Czas przyjemnie nam mijał na rozmowach o Polsce i nie tylko. Po intensywnym i ciekawym dniu przyszła pora na długi sen.
To przeważnie dzielnica Mangalemu : ) Mogę jednak spełnić to życzenie.
24.10.2014 (piątek)
Po 10-ej wyszliśmy z Artanem na miasto, a dokładnie na kawę z jego przyjacielem. Siedząc w ogródku przed lokalem obserwowałam ludzi idących ulicą czy pijących kawę. Czas tu bardzo leniwie płynie. Berat zasłużył na wyróżnienie ze strony UNESCO, bowiem wyjątkowa architektura i położenie sprawiają, że chętnie tu się wraca. Nie chciało się nam opuszczać cudownego miasteczka, ale i tak w końcu trzeba to uczynić.
Obiecaliśmy Artanowi, że kiedyś tu zawitamy, po czym pożegnaliśmy się z nim i przeszliśmy ładny kilometr, by mieć dobre miejsce na łapanie transportu. Uniosłam kciuk do góry, od razu poskutkowało i z miłym panem wyruszyliśmy przez Ura Vajgurore do Lushnje. Szybka kawa i znowu drugi stop, tym razem z właścicielem pikapu ze słomą i pojechaliśmy do okolic Rrogozhine Z powodu kiepskiej, deszczowej pogody musieliśmy zrezygnować z planów zwiedzania Ardenicy i Apolonii. Zaliczyliśmy eszcze 2 stopy, z czego ostatni z Kavaje do Durresa. Zatrzymałam elegancką terenówkę marki audi, a w niej kierowca i nastolatek na przednim siedzeniu, w pewnym momencie wyciągnął kartonik z nazwą miasta, a ja myślę sobie, że to pewnie prywatna taksówka. Milczałam przez całą drogę, wreszcie zatrzymaliśmy się pod centrum miasta i chłopak wysiadł, a ja nie tracąc ani chwili kazałam Aleksowi to samo zrobić i po chwili spokojnie przeszliśmy na chodnik po drugiej stronie. Jesteśmy w Durresie, jednym z najstarszych miast i największym porcie w całej Albanii. Leniwie spacerowaliśmy po centrum miasta, dotarliśmy na wybrzeże i znaleźliśmy fajny lokal w pobliżu muru weneckiego.
Restauracja Tivari oferuje bogate menu po albańsku i angielsku, a jedzenie było pyszne i wcale niedrogie jak na kurort nadmorski. Śmiało polecam! Dalej był nowoczesny most z obiektem, w którym mieści się kompleks spa.
Na wzgórzu widać byłą rezydencję króla Zoga I, lecz nie jest dostępna dla turystów.
Idąc Bulevardi Epidamn pełną barów, pubów i lokali z jedzeniem dotarliśmy na teren Amfiteatru, który odkryto dopiero 1966 roku, a całości nie odkopano ze względu na stojące budynki mieszkalne. Weszliśmy tam od innej strony, dzięki temu uniknęliśmy opłaty za 200 leków.
-- 20 Sty 2015 12:28 --
Po drodze zwiedzaliśmy m.in. Muzeum Archeologiczne, meczet Faith, nowoczesny gmach Albanian College, teatr Aleksandra Moisiu. Nie mogliśmy także przegapić forum - starożytnego rynku miejskiego. Po popołudniu przechodziliśmy obok Palati Sporti, kilkaset metrów dalej trafiłam do cukierni którą właśnie zamykano, a miałam ochotę na coś słodkiego i jakby specjalnie dla mnie właścicielka otworzyła drzwi. Zeszłam na dół, dostałam kilka wypieków na wypróbowanie i zamówiłam inne za niewielką kwotę. Warto zajrzeć do tej cukierni na rruga Mozaikeve, bowiem jak domyślam się, nie ma lepszej w mieście. Podjechaliśmy kawałek autobusem, stanęliśmy na chodniku pełnym otwartych studzienek, a po kilku minutach nie mieliśmy kłopotu ze złapaniem transportu. Chłopaki podwieźli pod autostradą, zaraz przed stacją paliwową mieliśmy szczęście, gdyż staruszek nie miał nic przeciwko temu, byśmy z nim się zabrali do Tirany. Było bezproblemowo i szybko. Stolica Albanii zaskoczyła nas nowoczesnością i zadbanym placem Skanderberga. Przez pół godziny włóczyliśmy się bez celu, wreszcie stanęliśmy na przystanku, gdzie autobus miał nas zawieźć na prawie koniec ulicy Elbasanit. Tam mieszka Mickey, Teksańczyk z pochodzenia, poznaliśmy go na CS i nie mogliśmy się doczekać tego spotkania, bo coś przeczuwałam, że to będzie najlepszy nocleg i nie myliłam się. Zanim z nim się przywitaliśmy, okazało się, że jego małżonka wraz z córką godzinę przed naszym przyjazdem wróciły z długiej podróży z Afryki. W takiej sytuacji musieliśmy cicho się zachowywać i kłaść się spać. Wiadomo, zmęczenie swoją drogą. Apartament, jaki zastaliśmy był bardzo przestronny, utrzymany w tonacji jasnej i miał 5 pokojów, a nam przypadł dziecięcy. Na szczęście bardzo wygodne łóżko małżeńskie miałam, a kolega mniejszy.
Za ścianami rozgrywało się wesele w stylu albańskim, a był przecież piątek. Pomimo tego udało się nam spokojnie zasnąć.
-- 29 Sty 2015 19:13 --
25.10.2014 (sobota)
Po śniadaniu i zapoznaniu się z rodziną gospodarza: Ines i malutką Abigail udaliśmy się na miasto. Była słoneczna pogoda, idealna na spacer. Połaziliśmy po centrum stolicy, mijaliśmy klatki z kanarkami, a jest to częsty widok na ulicach, a następnie przystanęliśmy na placu Pazari i Ri.
A swoją drogą, w Polsce nawet nie ma nigdzie tak ładnie poukładanych warzyw czy owoców. Miałam zaledwie 100 leków i parę euro, ale tych ostatnich nie chcieli przyjąć. Trudno się mówi… Po drodze były m.in.: XVIII-wieczny, turecki Most Garbarzy,
wieżowce, powstały na przełomie XVIII i XIX wieku meczet Hadżi Ethem Beja wraz z 35-metrową wieżą zegarową.
Wokół okazałego i zadbanego placu Skanderberga stoją takie budynki jak hotel Tirana, Pałac Kultury, Opera, Narodowe Muzeum Historyczne,
Bank Narodowy czy pomnik głównego bohatera Albanii – Gjergja Kastrioti Skanderberga. Z placu przechodziliśmy w szeroką aleję Dëshmorët e Kombit pełną rządowych budynków wybudowanych przez Włochów, a naprzeciwko hotelu Dajti znajduje się park Młodzieży. Niedaleko jest szklany budynek zwany Piramidą, które kiedyś było muzeum Envera Hodży i na który przeznaczono 700 mld dolarów.
Obecnie tam trwają targi międzynarodowe. Obiad zjedliśmy w przytulnej, włoskiej restauracji mieszczącej naprzeciwko zaniedbanego, narodowego stadionu piłkarskiego. W pobliżu po prawej stronie Uniwersytetu