Ośrodek położony jest wysoko, najwyższe trasy to prawie 3400m n.p.m:
Spędzam tu trzy dni codziennie dojeżdżając z Eagle. Same miasteczko Vail to też przepiękne miejsce, składające się z wysokiej klasy hoteli, pensjonatów, drogich restauracji i butików odzieżowych wszelkich marek. Normalnie widok jak z jakiegoś amerykańskiego filmu ? Mnie na myśl oczywiście przychodzi „Głupi i głupszy) ?
Stołuję się jednak w Eagle, to o rząd wielkości taniej. Chodzę do popularnej tu knajpy Moe’s
Parę wniosków po pobycie w Vail. Jest bardzo dużo narciarzy ale przy takiej ilości stoków i wyciągów nie ma tłoku. Wszystkie stoki są szerokie tak jak ichniejsze autostrady i świetnie oznaczone i przygotowane. Kanapy w większości 4 i 6-cio osobowe. Nie ma jeżdżących chodniczków jak u nas. Kanapy jeżdżą bardzo szybko, to na plus. Co do kolejek, standardem jest osobna nitka dla pojedynczych narciarzy, przed wsiadaniem obsługa formuje czwórki lub szóstki dobierając brakujących z kolejki dla pojedynczych. Wszyscy są bardzo zdyscyplinowani, nikt się nie wpycha ani nie blokuje. Skutkuje to bardzo dużą przepustowością wyciągu. No piękne rozwiązanie do wprowadzenia w naszych kurortach (plus poprawa kultury oczywiście). Korzystałem z tych pojedynczych kolejek i średni czas oczekiwania do wyciągu nie przekraczał 5 minut. Jeżdżenie tylko do godziny 15. No i ostatnia obserwacja. Przez trzy dni na stokach widziałem tylko „białych” narciarzy. Spotkałem dosłownie jednego „Afroamerykanina” z nartami a były naprawdę tłumy. Może oznaczać tylko, że jest to sport, którym ta część społeczeństwa amerykańskiego interesuje się słabiej. Może są jakieś inne powody? Trzeciego dnia po południu mam już dość ? Piękna pogoda utrzymała się całe trzy dni i szusowałem od rana do ostatniego wyciągu. Trzeba oddać narty i dojechać jeszcze do Denver na mój wieczorny lot combo na Bahamy. Do Denver wygodnie w 2,5 godziny autostradą, w sobotę w mieście nie ma korków.
Na Bahamy zabiera mnie American Airlines w trzyodcinkową podróż na jednym bilecie. Zaczynam od krótkiego skoku do Phoenix w Arizonie. Tam na lotnisku 2 godziny przerwy. Nie ma żadnego salonika na PP więc degustuję tylko margeritę z lokalną tequilą za 12,5USD (happy hour cena za 2 porcje).
Do Miami zabiera mnie wypełniony po brzegi MAX:
Nocny 4,5godzinny lot przesypiam w całości. W Miami jeszcze wizyta w saloniku Turkish Airlines na PP (niestety prysznic był nieczynny) ale można zjeść fajne ciepłe śniadanie.
Przelot z Miami do Nassau na Bahamach to tylko 35 minut lotu. Wysiadam w Nassau o 9.30 rano w niedzielę i uderza mnie fala gorąca ?
Wynająłem sobie na cały dzień najtańszego Suzuki Swifta. Wsiadam normalnie za kierownicę i widzę na szybie przed sobą wielką naklejkę „Drive Left!” Hmm samochód ma kierownicę po lewej stronie i wszystkie dookoła tak samo. Wyjeżdżam z parkingu no i oczywiście – ruch lewostronny! To przecież była kolonia brytyjska. Ale samochody ciągną z USA więc nikt nie ma tu kierownicy po prawej stronie… Dam radę, ruch jest żaden a i dróg niewiele na New Providence. Rozpoczynam zwiedzanie od Clifton Heritage Park na południu wyspy. To miejsce ze wspaniałymi plażami ale także z pozostałościami dziedzictwa kolonialnego tej wyspy. Znajdują się tam ruiny chatek niewolników pracujących na plantacjach trzciny cukrowej z czasów niewolnictwa i dominacji Brytyjczyków. Wstęp do obcokrajowców do 15USD.
Wybrzeże:
Ruiny chatek:
Idę na spacer wzdłuż plaż:
Na końcu plaża Jaws:
Wskakuję do cieplutkiej wody – co za wspaniała odmiana od mrozu i śniegu
Przenoszę się na wschodnią część wyspy. Ruch jest niewielki ale to w końcu niedziela. Zaglądam na polecaną Cable Beach, nic specjalnego, plaże na południu były o wiele ładniejsze.
Parkuję w centrum tuż przy terminalu promowych. No stoją trzy wielkie wycieczkowce.
Relacja jak zwykle rewelacja. Zastanawiam się tylko czy opłaca Ci się targać ze sobą ciężkie buty narciarskie (wiem swoje to najlepsze), ale pewnie i tak masz nadawany bagaż. No właśnie tylko problem by się pojawił w przypadku zgubienia bagażu przez linie przy takiej gonitwie czasowej?
Swietna podroz i relacja! Tez robie podobnie, zawsze jesli tylko sie da, uatrakcyjniajac podrozowanie sluzbowe dodatkowymi "stopami"
;)A swoja droga, sporty zimowe w USA to szalenstwo, cenowe
;) O absurdalnosci cen karnetow tam powstalo sporo materialow (na przyklad ten ponizej), a zarzadzanie osrodkami przypomina to z disneylandow... Mnie na to nie namowia.https://www.youtube.com/watch?v=S46iJIk3t70
Bardzo fajna Twoja relacja @hiszpan, świetnie się czyta i ogląda. Też bardzo lubię przerywniki podczas służbowych wyjazdów, tylko nie za często wycieczki służbowe mi sią przytrafiają
;) .Co do cen w kurortach narciarskich Kolorado: noclegi, jedzenie w podobnych cenach są we wszystkich ważniejszych miejscach: Aspen, Breckenridge czy Vail. Ale karnety na wyciągi najdroższe ma właśnie Vail.
Przyznam, że ilość wspaniale przygotowanych tras i wyciągów (39!) w Vail w jakimś stopniu kompensuje wysoką cenę karnetu. Najgorsze to kupić drogo karnet i narzekać na muldy i duże kolejki do wyciągów co niestety staje się standardem w większości ośrodków w Polsce i nie tylko.Przyznaję, że to był imho najlepszy ośrodek narciarski w którym byłem do tej pory a trochę ich na świecie zwiedziłem...
Skipass na te 3 dni w Vail to pewnie >700 USD?Jak ktoś chce przyoszczędzić, to można spróbować nawiązać relację z jakimś lokalsem który ma gold pass i na kilka dni udostępni taniej... Umiarkowanie to "legalne", ale działa
;)Tak czy owak zazdroszczę, bo szusowanie tam ma jednak trochę inny wymiar niż w Europie
Nie jeździłem niestety w Vail, a tylko ponad 10 lat temu na Mt. Shasta. Wspominam jako zagrzybiałą infrastrukturę, za to niemal puste stoki, dobry snowpark, sporo opcji na fajne offpiste i dużo powderu. To wszystko okraszone było dużą życzliwością i chęcią integracji ze strony lokalsów, którzy chcieli nieba przychylić, a nie naciągnąć na kasę. Dla mnie była to wtedy super odskocznia od realiów alpejskich (o podhalańskich nie wspominając
;) ).
QbaqBA napisał:Skipass na te 3 dni w Vail to pewnie >700 USD?(...)szusowanie tam ma jednak trochę inny wymiar niż w EuropieCiagnac ot, tez jestem ciekaw czym jest ten inny wymiar. Bo placenie 250 usd / dzien, zamiast na przyklad 60 eur / dzien w Grandvalirze w Andorze kazaloby mi sie mocno zastanowic czy az tak lubie sporty zimowe
;)
No niestety. Pandemia i napływ bogaczy "w górską dzicz" zrobiły swoje, ceny odkleiły się od realiów zwykłego zjadacza chleba. Gdzieś ostatnio czytałem artykuł o którymś z miasteczek w Colorado, gdzie oferując pensje za proste prace rzędu >10k USD/mc nie mogą ściągnąć chętnych, bo nie sposób się utrzymać w okolicy za taką kasę...Ja te lata temu jeździłem "na patencie", ale z tego co kojarzę w 2012 roku skipass na cały sezon, obejmujący Vail, Breckenridge i jeszcze kilka ośrodków to było 650 USD...
;)
brzemia napisał:Ale jaki ten inny wymiar jest?Wyslane z telefonu przez TapatalkaNo trzeba uczciwie przyznać, że nie ma innego wymiaru przy tak dużej różnicy cenowej. Oczywiście nienagannie utrzymane stoki, szeroko, wszystko sprawne itp ale śnieg to śnieg i jazda jest taka sama. Po prostu nie sprawdziłem cen karnetów przed wyjazdem, kupowałem je już w stroju narciarskim pod stokiem. Jak zapewne czytaliście i tak to był wypad przy okazji. Przełknąłem ceny (i awanturę z żoną po powrocie
;) ) i po prostu pojeździłem sobie na maksa przez trzy dni.
brzemia napisał:Ale jaki ten inny wymiar jest?Wyslane z telefonu przez TapatalkaTrochę o tym innym wymiarze możesz zobaczyć w filmiku, który podesłałem wyżej. Głównie chodzi o stoki, różnorodność, krajobrazy ale i jazdę poza trasami.Ale wiadomo:"Miękkie to, białe, co się panu może stać?"więc są to szczegóły.Co do ski passów, cały czas jest epic pass czyli za ok 1k USD karnet na cały rok na kilkanaście (kilkadziesiąt?) ośrodków. Co ciekawe obejmuje teraz także ośrodki w Japonii i Europie. Zatem przy wypadzie USA + ferie w Alpach już może się opłacać. https://www.vail.com/plan-your-trip/lift-access/passes
Ośrodek położony jest wysoko, najwyższe trasy to prawie 3400m n.p.m:
Spędzam tu trzy dni codziennie dojeżdżając z Eagle. Same miasteczko Vail to też przepiękne miejsce, składające się z wysokiej klasy hoteli, pensjonatów, drogich restauracji i butików odzieżowych wszelkich marek. Normalnie widok jak z jakiegoś amerykańskiego filmu ? Mnie na myśl oczywiście przychodzi „Głupi i głupszy) ?
Stołuję się jednak w Eagle, to o rząd wielkości taniej. Chodzę do popularnej tu knajpy Moe’s
Parę wniosków po pobycie w Vail. Jest bardzo dużo narciarzy ale przy takiej ilości stoków i wyciągów nie ma tłoku. Wszystkie stoki są szerokie tak jak ichniejsze autostrady i świetnie oznaczone i przygotowane. Kanapy w większości 4 i 6-cio osobowe. Nie ma jeżdżących chodniczków jak u nas. Kanapy jeżdżą bardzo szybko, to na plus. Co do kolejek, standardem jest osobna nitka dla pojedynczych narciarzy, przed wsiadaniem obsługa formuje czwórki lub szóstki dobierając brakujących z kolejki dla pojedynczych. Wszyscy są bardzo zdyscyplinowani, nikt się nie wpycha ani nie blokuje. Skutkuje to bardzo dużą przepustowością wyciągu. No piękne rozwiązanie do wprowadzenia w naszych kurortach (plus poprawa kultury oczywiście).
Korzystałem z tych pojedynczych kolejek i średni czas oczekiwania do wyciągu nie przekraczał 5 minut. Jeżdżenie tylko do godziny 15.
No i ostatnia obserwacja. Przez trzy dni na stokach widziałem tylko „białych” narciarzy. Spotkałem dosłownie jednego „Afroamerykanina” z nartami a były naprawdę tłumy. Może oznaczać tylko, że jest to sport, którym ta część społeczeństwa amerykańskiego interesuje się słabiej. Może są jakieś inne powody?
Trzeciego dnia po południu mam już dość ? Piękna pogoda utrzymała się całe trzy dni i szusowałem od rana do ostatniego wyciągu. Trzeba oddać narty i dojechać jeszcze do Denver na mój wieczorny lot combo na Bahamy.
Do Denver wygodnie w 2,5 godziny autostradą, w sobotę w mieście nie ma korków.
Na Bahamy zabiera mnie American Airlines w trzyodcinkową podróż na jednym bilecie. Zaczynam od krótkiego skoku do Phoenix w Arizonie. Tam na lotnisku 2 godziny przerwy. Nie ma żadnego salonika na PP więc degustuję tylko margeritę z lokalną tequilą za 12,5USD (happy hour cena za 2 porcje).
Do Miami zabiera mnie wypełniony po brzegi MAX:
Nocny 4,5godzinny lot przesypiam w całości. W Miami jeszcze wizyta w saloniku Turkish Airlines na PP (niestety prysznic był nieczynny) ale można zjeść fajne ciepłe śniadanie.
Przelot z Miami do Nassau na Bahamach to tylko 35 minut lotu. Wysiadam w Nassau o 9.30 rano w niedzielę i uderza mnie fala gorąca ?
Wynająłem sobie na cały dzień najtańszego Suzuki Swifta. Wsiadam normalnie za kierownicę i widzę na szybie przed sobą wielką naklejkę „Drive Left!” Hmm samochód ma kierownicę po lewej stronie i wszystkie dookoła tak samo. Wyjeżdżam z parkingu no i oczywiście – ruch lewostronny! To przecież była kolonia brytyjska. Ale samochody ciągną z USA więc nikt nie ma tu kierownicy po prawej stronie…
Dam radę, ruch jest żaden a i dróg niewiele na New Providence.
Rozpoczynam zwiedzanie od Clifton Heritage Park na południu wyspy. To miejsce ze wspaniałymi plażami ale także z pozostałościami dziedzictwa kolonialnego tej wyspy. Znajdują się tam ruiny chatek niewolników pracujących na plantacjach trzciny cukrowej z czasów niewolnictwa i dominacji Brytyjczyków. Wstęp do obcokrajowców do 15USD.
Wybrzeże:
Ruiny chatek:
Idę na spacer wzdłuż plaż:
Na końcu plaża Jaws:
Wskakuję do cieplutkiej wody – co za wspaniała odmiana od mrozu i śniegu
Przenoszę się na wschodnią część wyspy. Ruch jest niewielki ale to w końcu niedziela. Zaglądam na polecaną Cable Beach, nic specjalnego, plaże na południu były o wiele ładniejsze.
Parkuję w centrum tuż przy terminalu promowych. No stoją trzy wielkie wycieczkowce.