Widać jednak było, że jest to region dużo biedniejszy, od widzianych przez nas wcześniej.
Program wycieczki obejmował obiad, na który zjechaliśmy do jednej z afarskich wiosek. Widać było, że akurat ta wioska karmi wycieczki ze wszystkich stron kraju. Nie wiem - czy na podstawie jakiejś wewnętrznej umowy, a może "starsi" wioski znają kogo trzeba? Trudno powiedzieć. W każdym razie, dzięki temu, wioska, a przynajmniej ci, którzy zajmowali się bezpośrednią obsługą turystów, mogli zarobić, więc i sama wioska była bogatsza.
Dla mnie jednak dziwnie wygląda to połączenie zachodniej turystyki z prawdziwym życiem.
Tu mogliśmy też poznać pozostałych członków naszej wycieczki. Okazało się, że agencje doskonale ze sobą współpracują i mają to świetnie zorganizowane. Otóż, auta, które się połączyły, były z różnych agencji i, w zależności od wybranej opcji, na różnych etapach wycieczki. Niektórzy już byli na wulkanie Erta Ale, inni - dopiero zaczynali wyprawę. A tacy jak my, dołączyli tylko na tę część - pustynia solna i Dallol.
I, po raz kolejny, się okazało, że w moim przypadku warto "płynąć z losem"
:) Cały czas żałowałam, że nie zdecydowaliśmy się jednak na opcję z wejściem na wulkan i proszę, nie było czego żałować, bo nie był to czas dobry na taka wyprawę. Podobno wulkan był aktualnie wyjątkowo aktywny i można było do niego podejść tylko na 10 km. Czyli tak naprawdę mogłabym zacząć żałować dopiero wtedy, gdybyśmy poświęcili Timkat na rzecz wulkanu widzianego z odległości. Bardzo dużej odległości...
A na środku wioski - taka oto pamiątka.
W wiosce spędziliśmy trochę za dużo czasu. Tu nawet palenie nie pomagało
:D Z nudów zaczęliśmy się zajmować naszymi ulubionymi czynnościami gospodarskimi - czyli myciem szyb w aucie
:D Ponieważ nie robię zdjęć, musiałam sobie znaleźć inną specjalizację - akurat tu było to łatwe. Po prostu wieszałam gospodyniom pranie, które ciągle spadało - przez wiatr, i przez harce dzieci
:D Myślę, że daliśmy się Afarom poznać, jako osoby bardzo pracowite i gospodarne, ale mające trochę "nie po kolei" w głowach
:D
Wreszcie jedziemy dalej. Jeszcze tylko toaleta.
Krajobraz coraz bardziej surowy...
I dojechaliśmy. Najdroższy hotel świata :
("Spałam w hotelu pięciogwiazdkowym". "A ja w tysiącgwiazdkowym"
:D W pierwszym momencie myśleliśmy, że to jakiś żart. Jednak, gdy się okazało, że w autach są jeszcze materace i śpiwory, pozostało się nam tylko cieszyć - nie wiem, czy będę miała okazję jeszcze doświadczyć czegoś podobnego
:)
Wioska, niedaleko której był nasz...hm...obóz?
:D
Nie dane nam było jednak nacieszyć się tym miejscem. Szybko wpakowano nas ponownie do aut i ruszyliśmy, jak powiedział pan przewodnik, do wioski militarnej.
Jedno z nielicznych zdjęć, które udało się nam zrobić, nim zostaliśmy pouczeni, że "tu nie wolno fotografować".
A to militarna kantyna, w której, według wskazań przewodnika, mieliśmy się zrelaksować (nawet dobrze nam szło
:D 1 szt - 25 birrów
:D, podczas gdy on negocjował wynajęcie skautów (znajdowaliśmy się w dużej bliskości do granicy z Erytreą, a mieliśmy zamiar podjechać jeszcze bliżej. Pobyt tu bez ochrony byłby już nawet nie ryzykanctwem. To byłaby po prostu głupota największej miary). Po niecałej godzinie nasza kolumna, powiększona o ośmiu ochroniarzy z bronią, mogła jechać dalej.
Na horyzoncie solna pustynia.
Doskonale rozumiem, dlaczego to miejsce określa się mianem "najbardziej niegościnnego miejsca na ziemi".
To rodzaj złudzenia wzrokowego. Góra odbija się w soli, stwarzając wrażenie, że jest tam woda, a ona sama ma całkowicie obły kształt.
I słona pustynia. Miejsce wydobywania soli. Zupełnie zabrało mi oddech...Nie wierzyłam, że tam będę...
Ogromna, magiczna przestrzeń...
Afarowie kruszą słoną skorupę na prostokątne kawałki. Takie solne prostokąty są później sprzedawane handlarzom soli, którzy transportują je dalej. O ile się nie mylę, na miejscu wydobycia jeden kawałek kosztuje 4 birry...Handlarze po przewiezieniu sprzedają je kolejnym za 12 birrów. W końcu sól trafia do miast - tam cena może skoczyć nawet trzykrotnie.
Karawana idzie do miejsca docelowego dwa dni. Następne dwa wraca, ładuje towar i wszystko zaczyna się od nowa.
Jest to niezmiernie ciężka praca - zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. I stanąć na wprost takiej karawany, to olbrzymie przeżycie. I tak, bardzo chciałam tam pojechać. Ale...Coś w środku strasznie gniotło, po prostu...Ta świadomość, że karawany z solą to jedna z atrakcji Danakil i po to się tu przyjeżdża, i płaci się za to dosyć dużo, i to jest ok. Ale kto na tym zarabia? Bo chyba nie ci, których katorżnicza praca jest główną atrakcją tego miejsca....
Widzicie płytki soli?
A to nasi ochroniarze. Zdjęcie robione "z biodra". Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czy życzą sobie robienia zdjęć. Później okazało się, że nie tylko sobie życzą, ale wręcz mają aspiracje modelek
:D
C.D.N.
P.S. Jeszcze nigdy nie czułam aż takiej złości z bezsilności, że zdjęcia nigdy nie oddają do końca uroku i klimatu miejsc. Nie oddają zapachów, dźwięków, czyli wszystkiego tego, co składa się na cały obraz. To miejsce, ta chwila była wyjątkowa...Musicie uwierzyć...Bardzo dziękuję za komentarze, w dodatku tak sympatyczne:) Niezbyt wiem, co powiedzieć:/ aż się zarumieniłam
:) To bardzo miłe wiedzieć, że ktoś to czyta. I, co więcej, że odczuwa podobnie... Dziękuję.
Dziś będzie więcej zdjęć, niż tekstu. Nie da się inaczej. Z resztą - sami zobaczycie:)
Żeby dzień zaliczyć do zakończonych, trzeba jeszcze oczywiście obejrzeć zachód słońca. Pojechaliśmy więc dalej, w głąb pustyni.
Auta ustawiły się w zgrabne kółeczko, a nas wypuszczono "na podziwianie"
:)
Białasy zachwycone widokami
:)
A naprawdę było czym...Olbrzymia przestrzeń, pod nogami zaskorupiała sól ugina się i skrzypi, w oddali widać sznury wielbłądów, a w powietrzu czuć zapach morza...Nikt właściwie nie miał ochoty rozmawiać, bo i o czym, skoro stoi się w obliczu czegoś tak niesamowitego...
Biel i spokój były jednak tylko dla białasów. Żeby mogli napawać się widokami, atmosferą i natrzaskać sto tysięcy zdjęć, ktoś musiał pracować. Trzeba przyznać, że nasza ochrona była w 100% profesjonalna, cały czas dyskretnie obserwowała i turystów, i widnokrąg. Zwłaszcza w kierunku Erytrei. Poważnie jestem pod wrażeniem. Ośmiu mężczyzn, otaczając dużą grupę turystów, potrafiło sprawić, że wszyscy zapomnieli o wcześniejszym obawach i po prostu rozkoszowali się urokiem miejsca.
Początkowo dziwnie było przechodzić obok uzbrojonych mężczyzn, jakoś nie jestem przyzwyczajona do codziennego widoku broni
:) Później stało się to całkowicie normalne - jak widać, człowiek potrafi się przyzwyczaić do wszystkiego
:) Poza tym, skauci byli wyjątkowo sympatyczni - wprawdzie nieszczególnie chcieliśmy ich odrywać od pracy i wciągać w rozmowę, ale znaleźli czas i na zapozowanie do zdjęć (poważnie, urodzeni z nich modele:), i na uśmiechy.
Każda osoba, która postawiła stopę na solnej pustyni, była zachwycona. Ba - była wniebowzięta. Jednak organizatorzy wycieczek widocznie uznali, że białasy potrzebują od życia czegoś jeszcze, żeby być w pełni szczęśliwymi
:D I tu jestem bardzo dumna z naszej pani, bo właśnie ona okazała się inicjatorką całej akcji (albo, po prostu, chciała się wkupić w łaski pozostałych agencji
:D Nasz kierowca wyjął z bagażnika cały transporter wina, bardzo sprytnie zrobił szklaneczki z plastikowych butelek po wodzie i zarządził wieczorek integracyjny
:D Integrowali się wszyscy - turyści, przewodnik i nawet niektórzy kierowcy. Były i śpiewy, i tradycyjne tańce
:)
Tylko ochrona integrowała się wyłącznie duchowo i z pewnej odległości. Pełen profesjonalizm. Taka integracja z pewnością utrudniła im pracę, zwłaszcza, że co poniektórzy, wyjątkowo uszczęśliwieni turyści, zapragnęli podczas powrotu podziwiać panoramę z dachów aut :/
Do obozu wróciliśmy jak było już ciemno (na szczęście wszyscy - choć "dachowicze" trochę się poobijali
:) Szybka kolacja (przy świetle z czołówek), odprawa przed jutrem i do spania (no wiem, przy wyliczance wieczornych czynności powinno jeszcze znaleźć się "mycie". Ale, no cóż, tym razem się nie znalazło
:D
Kolejnego poranka śniadanie zarządzono na 5.00, jeszcze przed wschodem słońca. O 5.30 mieliśmy wyruszyć do Dallol, miejsca, którego w Polsce obiecaliśmy sobie nie zobaczyć
:D Już nie mogliśmy się doczekać
:D
Szybkie składanie materacy i śpiworów, pobieżna toaleta (dzięki Boże, za nawilżane chusteczki i wodę w butelkach
:D i ruszamy. Po jakichś piętnastu minutach drogi, jeden z powodów tak wczesnego wyjazdu stał się jasny. Karawany. Tym razem powracające po sprzedaży płytek soli, aby ponownie zakupić towar.
Podobno tę trasę rocznie pokonuje ponad milion wielbłądów. Dwa dni z płytkami soli, dwa dni powrót. Tam, i z powrotem, tam, i z powrotem, tam i....
Jedna płytka (30x40 - to stały wymiar) waży ok. 6,5 kg. Wielbłąd może unieść do 30 płytek. Osiołek - połowę z tego. Właściciel zwierząt na jednej płytce zarabia ok. 8 birrów.....
Przejeżdżałem po liście nieprzeczytanych, nic nowego, nic nowego, o relacja z Etiopii... W sumie tam się nie wybieram i mnie to nie interesuję i zaczynam patrzeć dalej.Chwila..."pestycyda"hm... Kurczaki... Bałkany... Chyba kojarzęZapinam pasy i jedziemy
:D
Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017
:D
Wojtas_88 napisał:Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017
:Ddokaldnie tez o tym pomyslalam
:)
Niesamowite miejsca! Zdjęcia są naprawdę niezwykłe, a tekst jak zwykle.. najwyższych lotów
:D Podziwiam Was za tę wyprawę, bo ja chyba bym się nie odważyła tam jechać, ale może kiedyś
:)PS. A już miałam się dopominać o kolejną część relacji
;)
@olajaw, @ewaolivka - bardzo Wam dziękuję za miłe słowa i naprawdę, naprawdę polecam Etiopię! Najlepiej szybko kupić bilet, nie zastanawiać się za bardzo i nie oczekiwać
:) Mnie trochę nastraszyły niektóre wypowiedzi w sieci, ale rzeczywistość i Briggs (od przewodnika) szybko mnie naprostowali
:) Żadna negatywna opinia/stereotyp z blogów, jak dla mnie nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości. Naprawdę - cudowny kraj i cudowni ludzie:) Cieszę się bardzo, że mogę o nim choć trochę opowiedzieć i pokazać:) (i mam taką małą nadzieję, że może kogoś jednak zainspiruję do wyjazdu:) (a, a jeśli to wszystko mało żeby Was zachęcić, to powiem Wam, drogie Panie, że na tym wyjeździe schudłam 4 kg
:D Pozdrawiam:*
Ja nie doszłam do etapu chusteczek, ale musiałam podtrzymywać opadającą dolną szczękę. @pestycyda masz magiczne pióro, godną pozazdroszczenia wrażliwość, a do tego jesteś babką z jajami. Jak Ty to robisz?
:-)(Nie)Cierpliwie
;-) czekam na kolejną dobranockę.
:-)
może wstyd się przyznać, ale rzadko czytam relacje,chyba dlatego, że informacje jak wygląda salonik, co podawali w samolocie albo ile kto ma wzrostu średnio mnie interesują,natomiast Twoje jest dla mnie kwintensęcją podróży,podziwiam, zazdroszczę i życzę powodzenia!
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... nie to, żebym była salonowym pieskiem, ale ta bieda, brud, ścisk, ciągle unoszący się w powietrzu piach i absolutny brak zieleni to raczej krajobraz, którego bym nie udźwignęła... Nie doczekam jednak do końca relacji, żeby wrzucić swoje trzy grosze, bo wiem, że wszystkie komentarze motywują do dalszego pisania
:) więc pisz kochana, bo chociaż uświadomiłaś mi, że do Etiopii jeszcze nie dojrzałam to jednocześnie sprowokowałaś do myślenia i za to Ci dziękuję
:)
dziabulek napisał: niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?Ostatni konflikt między Etiopią a Erytreą rozpoczął się w 1998 roku i dotyczył przebiegu granicy między tymi dwoma państwami. Tereny ze złotem pustyni czyli solą (na ziemi Afarów bryły soli nadal są środkiem płatniczym), złożami potasu i innych minerałów, powodują, że ten najbardziej niegościnny obszar ziemi, jest jednocześnie niezwykle atrakcyjny ekonomicznie. Dallol, ErtaAle z uwagi na bliskość granicy z Erytreą, wzdłuż której utrzymuje się napięcie, przyczynia się do wzrostu zagrożenia porwaniami i atakami grupy Al-Shabaab (kilka lat temu zabito 12 francuskich turystów, zdarzają się incydenty ostrzeliwania – odstraszania grup podróżników). Do tego wszystkiego mit o Afarach - dzikich, niebezpiecznych, bezwględnych, wojowniczych, mściwych mieszkańcach tego terenu. Prawda jest taka, żeby przeżyć w takim miejscu, gdzie z popękanej, wysuszonej ziemi wydobywają się różne, często szkodliwe dla zdrowia wyziewy, gdzie wydobywana ze studni słodka woda w kolorze kawy z mlekiem jest szczytem szczęścia, gdzie w najgorętsze dni w roku temperatura sięga 50 stopni, trzeba być niewątpliwie odważnym i twardym człowiekiem. Tylko najsilniejsi mogą przetrwać. Afarowie do dzisiaj walczą między sobą, porywają kobiety, zwierzęta, walczą o tereny z wodą. Całkowicie kontrolują ruch na swoim terenie. Mimo, że ostatnio jest już coraz mniej napaści na przyjezdnych, strach powoduje sama ich postawa, pełna dystansu do świata „obcego”, pełna dumy i godności. Myślę, że nie ma osoby, która wjeżdżając na teren Afarów, nie będzie czuć niepewności. Większość biur turystycznych oferujących podróże do Etiopii na swych stronach ma taką oto informację: UWAGA! Ze względów bezpieczeństwa na tę chwilę wszystkie wycieczki w rejon Danakil zostały zawieszone do odwołania. Nawet biorąc pod uwagę wszystko co powyżej, cały teren depresji Danakilskiej jest bez wątpienia jednym z ostatnich miejsc na ziemi, w którym odnaleźć możemy „własną legendę”…
Widze, że są dwie różne szkoły jeżdżenia etiopskimi autobusami i minibusami. My woleliśmy siedzieć z przodu, najlepiej w pierwszym rzędzie. Dzięki temu nie widzieliśmy tych wszystkich wymiotujących ludzi a tylko ich słyszeliśmy
:-) i na prośbę kierowców podawaliśmy tylko do tyłu torebki folioew...Zazdroszczę Danakilu, generalnie rzecz biorąc Etiopia to póki co jeden z moich top 3 w Afryce.
Cudowna relacja!!! Chociaz przyznam szczerze, ze nie jest to miejsce moich marzen, to wyglada naprawde interesujaco..! Niestety nie wiem jakie czary mary musialabym odprawic (chyba nawet Wasz szaman by nic nie zdzialal
;)), zeby namowic meza na taki kierunek...
;) Tak wiec pozostaje mi tylko czekac na ciag dalszy i zabrac sie na te wyprawe razem z Twoja relacja
:D
Jestem wielbicielką Twoich relacji - pewnie jak połowa tego forum
:-) . Oj, będziesz miała co opowiadać wnukom...
:lol: Ja penie nigdy nie wybiorę się na taką wyprawę, więc super że nas tam zabierasz. Dzięki.
pestycyda napisał:I nadszedł czas zemsty!
:D Sziro. Na środku injery
:D
:D
:D
:lol: Relacja REWELACJAŚwietnie napisane, bez nadęcia z poczuciem humoru i masą cennych informacji. Jest co czytać.DziękujęEch, cudowne zestawienie kolorów w Dallol. Ląduje na mojej mapie miejsc obowiązkowych do zobaczenia.
Jestem Twoją fanką.Relacja świetna -choć ta część świata jest nie dla mnie - ale czytam . Masz tak lekkie pióro, ogromne poczucie humoru i wszystko postrzegasz w jasnych barwach. No i baaaardzo lubisz ludzi. Nie piszesz czasem książek? Pierwsza kupię:)))
jak nie Maroko, to później Kurczaki a teraz Etiopia, ciężko zliczyć, który to już raz zaliczam opad szczęki pomieszany z wybuchami śmiechu i czytaniem Twojej relacji na głos dla lepszej połówki
:)Murowany kandydat na relację roku 2016
:) i sam już nie wiem, czy najlepsze czy najgorsze jest to, że każesz nam czekać kilka dni na kolejny "odcinek".W tym pkp do Lwowa, żądam autografu i wspólnego zdjęcia
;)
@pestycyda -Standardowo nie mogę doczekać się kolejnego odcinka
:D Przy czym Twoja relacja wciąga bardziej, niż "Moda na sukces", "Na wspólnej" i inne "Esmeraldy" razem wzięte
:mrgreen: A los rzeczywiście wciąga w swoje rozgrywki innych, ale cóż zrobić - bez tego wspomnienia nie byłyby takie pikantne!
;)
Ja wiedziałam, ja wiedziałam!! Że to będzie murowany kandydat na relację roku
:D
@pestycyda pokazujesz nam niesamowite miejsca, nigdy bym nie pomyślała, że Etiopia ma tyle do zaoferowania! dzię-ku-je-my
:D
@pestycyda Dziś rano okazało się, że skończyła mi się kawa. Jestem uzależniony od kofeiny, więc było ciężko. Na szczęście Twoja "palona kawa" zastąpiła mi filiżankę espresso
:)
Zacisk to pewnie ten na środkowym planie (ostanie zdjęcie), w białej czapeczce? Pod wodospadem Marcin (z lewej, w zielonym) i Pestycyda (z prawej, w białym) - Was poznaję. Ten w lewym rogu, w pasiaku, to pewnie okrutny przewodnik? Łoś
Skończy się tak, że wszyscy będą wypatrywali promocji tylko do Etiopii
:lol: Ten hipcio wymiata
:D @chaleanthite mam podobnie, w mojej głowie zaczęły powoli pojawiać się pytania typu: hmm ciekawe czy trzeba tam robić jakieś dodatkowe szczepienia, a ciekawe w jakiej porze najlepiej jechać.. itp itd
:D czyli tzw. zalążek podróży
:D
Maxima0909 napisał:@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... bla bla bla......
:oops: oj tam oj tam! przecież tylko krowa nie zmienia zdania
:twisted: no to może zorganizujemy jakąś forumową załogę? najpierw wesoły samolot a potem eksytujący podbój Etiopii śladami @pestycydy
;)
@olajaw, @igore - kto wie, ja nie mówię "nie"
;) Chociaż przyznam się Wam, iż zauważyłam chociażby po wyprawie do Peru, że jeśli chociaż parę dni nie spędzę nad ciepłą wodą pod palmami, to po powrocie do domu czuję się, jakbym w ogóle na wakacjach nie była... Ciężko więc będzie mi się zdecydować na wyprawę do krajów, które mi tego nie będą w stanie zaoferować... Jestem zepsutą kobietą
;)
pestycyda napisał:@pbak, no właśnie, trzeba wybrać, co dla kogo mniej stresujące
:) bardzo się cieszę, że Etiopia jest w Twojej ocenie tak wysoko. Ja się zakochałam i wróciłabym w każdym momencie
:) A te dwa pozostałe afrykańskie kraje?Sudan i Benin, ale to pewnie temat na osobna dyskusje
:-) A spotkanie z hienami zdecydowanie trwa dluzej niz pare minut, tu pewnie Marcin mial racje. My bylismy w Harrarze akurat na Sylwestra i po tym calym spektaklu przez cala noc zamiast huku fajerwerkow towarzyszylo namy przerazliwe wycie tych zwierzat. Wrazenie niesamowite.
Super relacja. Jedna z lepszych na tym forum! Sam niedługo będę jeden dzień w Addis Abebie. Czy ma Mercato ten pawilon z pamiątkami znaleźć można bez problemu? Może jakieś wskazówki?
Miałem nadzieję, że ta relacja nie skończy się tak szybko, gdyż każdy nowy wpis czytałem z wielką przyjemnością. Przekonałaś mnie i Etiopia ląduje baaardzo wysoko na liście moich miejsc do zobaczenia. Dziękuje
:)
Świetna relacja, jak zawsze zresztą. W ogóle muszę powiedzieć, że jakoś tak się składa, że do Twoich relacji mam osobisty stosunek (Tajlandia - słonie!). W przypadku Etiopii też tak jest, bo chociaż tam nie byłam, to dawno temu przeczytana książka o tym kraju w dużym stopniu sprawiła, że podróże stały się moją pasją. Jak byłam bardzo małym dzieckiem to namiętnie czytałam "W pustyni i w puszczy" i dzięki temu parę lat później rodzice kupili mi książkę "Śladami Stasia i Nel" o Egipcie i Sudanie, która ma też drugą część poświęconą Etiopii.Swoją drogą bardzo polecam, to jest reportaż z podróży do tych krajów z lat 50, kiedy jeszcze Afryka (nawet ta dość bliska Afryka) wydawała się taka odległa i niedostępna. Książka taka bardziej powiedzmy młodzieżowa, ale bardzo fajnie napisana, dowcipna a jednocześnie zawiera mnóstwo informacji, odniesień do historii tych krajów itp. Jest np cała dość niesamowita historia jedynej linii kolejowej w Etiopii, którą Wam nie udało się pojechać. W ogóle tak porównując to co widzę w Twojej relacji i to co pamiętam z tej książki, to przez te kilkadziesiąt lat tak wiele się w Etiopii nie zmieniło...(Marian Brandys "Śladami Stasia i Nel" oraz "Z panem Biegankiem w Abisynii")
pestycyda napisał:@pbak, hmmm....Sudan i Benin, mówisz? Brzmi bardzo zachęcająco - zwłaszcza, że to rekomendacja kogoś, komu również spodobała się Etiopia:) Napiszesz jakąś relację?Relacji niestety nie bedzie, z paru powodow ale glownie z braku czasu. Ale w razie pytan sluze pomoca, a zainteresowanym podesle linka do zdjec
:-)
Witam serdecznie
:) Ogłoszony konkurs na relacje roku zmobilizował mnie do przeczytania wszystkich nominowanych tekstów do nagrody. Jestem pod wrażeniem Waszej "wycieczki". W trakcie czytania Waszej lektury, przyszło do głowy mi kilka pytań, które chciałbym Wam - uczestnikom wyprawy zadać.Czy przed wylotem przygotowywaliście się jakoś "zdrowotnie" do wyjazdu? (szczepienia, jakieś lekarstwa i.t.p)Czy na miejscu musieliście się pilnować z jedzeniem i piciem? (możliwość zatrucia i inne choroby)Na co jeszcze musieliście uważać, zwracać uwagę? Czekam na odpowiedź i pozdrawiam
:)
@BartekzZabrza,mamy zrobiony standardowy zestaw szczepień. Jadąc do Harer zażywaliśmy malarone. Zawsze bierzemy ze sobą doxycyklinę, bo ma szerokie spektrum działania. Jak chodzi o jedzenie, to unikaliśmy injery, ale nie ze względów zdrowotnych
:D woda tylko butelkowana, tego bardzo pilnowaliśmy. Szkoda tylko, że zapomnieliśmy o tym, ze lód w napojach najczęściej jest z nieprzegotowanej wody. Lodu sobie nie żałowaliśmy
:D A jeśli zastanawiasz się nad wyjazdem, to szczerze zachęcam. Piękny kraj i cudowni ludzie. Pozdrawiam:)
Ze wzgledu na konkurs przeczytalem wlasnie Twoja relacje, delektujac mnie sie przy tym etiopska kawa o nazwie Tarara. Niesamowita spostrzegawczosc oraz dokladne, obiektywne oddanie rzeczywistosci w bardzo interesujacy i przyciagajacy sposob. Twoje opisy i tyle wspanialych zdjec serwuja czytelnikowi wspaniale skomponowany kolorowy, teczowy koktajl, pobudzaja wyobraznie, jak rowniez chec zobaczenia tego ciekawego kraju. Wydaje mi sie, ze taka wyprawa potrafi zmienic czlowieka na cale zycie i nasuwa do wielu refleksji, ktorymi do tej pory nie zaprzatal sobie glowy.
;) W Etiopii, oprocz lotniska nie bylem, ale od kilku lat jest na mojej liscie. Te hieny to mnie po prostu rozwalily, mialem co prawda okazje widziec je juz kilka razy, w RPA (Kruger), Botswanie, a ostatnio podczas nocnego safari w Manyara (Tanzania). Jedynym prawdziwym zblizeniem byla dzika hiena, ktora podeszla w nocy do ogniska, jak bylem na dziko pod namiotami w Botswanie, ale nie przyszlo mi do glowy zeby ja nakarmic.
;) Przyszla popatrzyla i tak jak sie pojawila, tak zniknela w ciemnosciach, najwyrazniej chciala powiedziec "dobry wieczor".W Manyara widzialem po raz pierwszy w zyciu biegajace po sawannie hipopotamy, zaraz obok biegaly hieny, ale o dziwo nie atakowaly sie nawzajem.
:D Indżerę, porowate podlomyki etiopskie o smaku wyjatkowo gabczastym skosztowalem na lotnisku w Addis Abebie, gdzie mnie ostatnio wiatry poniosly az 4 razy.W restauracji na lotnisku poprosilem pania, rzeczywiscie szliczne kobiety (mimo ze Polki sa najladniejsze) o jakas lokalna potrawe, najchetniej z baraninka i otrzymalem wlasnie indżerę.Moje gratulacje, chyle czola i pozdrawiam.
@pestycyda Twoja relacja jest urzekająca pod każdym względem.Fascynuje nie tylko Etiopia widziana twoimi oczami ale również osobowość i podejście do tematu samej autorki.Wielkie gratulacje
:)
chapeau bas!Zobaczyłam Etiopię Twoimi oczami, śmiałam się, wzruszałam, denerwowałam a i łezka w oku się zakręciła. Nigdy nie myślałam o tak dalekich kierunkach, jestem jeszcze na etapie zwiedzania Europy, ale aż chce się tam być. Tylko chyba jeszcze odwagi brak
;) Trzymam kciuki za kolejną wyprawę
@pestycyda mimo ze nie widzę zdjec bo chyba jakoś zniknęły.... to i tak jestem zachwycona! Swietne pioro, ale to juz psl kazdy kto tu komentowal, barwne opisy i szereg informacji. Dziekuje! Najprawdopodbniej bedziemy w Etiopii pod koniec grudnia (ostatnie dwa tygodnie). Marzy mi sie Dallol. Czy ktos wiec jak sytuacja wygląda obecnie?
Przepraszam, wiem, że oglądanie relacji bez zdjęć jest niezbyt fajne :/ Wgrywam jeszcze raz, dzięki poradzie @olus, tym razem na Społeczność - tylko to trochę potrwa. Mam nadzieję, że to jest moja ostatnia walka ze zdjęciami i że już tu zostaną na zawsze
:)
@TikTak, czyli jednak...
:D Kto się zdecydował, Wy czy córka? Bardzo się cieszę i czekam na relację
:) Z tego co pamiętam, można było wymieniać euro w kantorach, ale cenniejsze dla Etiopczyków były dolary i chętniej je wymieniali. Zwracali jednak dużą uwagę na to, żeby banknot był nowy, bez zagięć, naddarć itp. Dolarami można było też zapłacić za wycieczki (wydaje mi się, że nie było to możliwe w euro). Kurs był też trochę wyższy (tzn. nie dostawałeś za dolara więcej birrów, niż za euro, ale, zakładając, że walutę kupujesz w Polsce - w stosunku do wydanych złotówek, przy dolarze otrzymujesz więcej birrów). @jerzy5, bardzo mi miło i dziękuję za taki piękny komplement. Usłyszeć, że zachęciło się kogoś do odwiedzenia jednego ze swoich ulubionych krajów, to chyba najmilsze słowa:) I bardzo się cieszę - zrób to, warto!
Z przyjemnością przeczytałam Twoją relację i o ile wczoraj mówiłam do męża, że choć podziwiam odwagę i ducha przygody takich turystów, to jednak sama bym się nie zdecydowała, o tyle dzisiaj moje serce aż rwie się, żeby przeżyć coś podobnego. Choć czasami zastanawiam się, czy nie trzeba mieć czegoś w sobie, żeby przyciągać takich ludzi i takie atrakcje, jak wam się udało...
;)
@Calaira, myślę, że masz w sobie dokładnie to samo "coś", co i ja
:D I nawet pięknie to nazwałaś w swojej relacji
:D Cyt : "Czasami moją osobę podsumowuje jedno proste zdanie - "To jest k...a dramat"
:D
:D Pozdrawiam
:)
Niektóre bardzo małe, zaledwie kilka domów.
Widać jednak było, że jest to region dużo biedniejszy, od widzianych przez nas wcześniej.
Program wycieczki obejmował obiad, na który zjechaliśmy do jednej z afarskich wiosek. Widać było, że akurat ta wioska karmi wycieczki ze wszystkich stron kraju. Nie wiem - czy na podstawie jakiejś wewnętrznej umowy, a może "starsi" wioski znają kogo trzeba? Trudno powiedzieć. W każdym razie, dzięki temu, wioska, a przynajmniej ci, którzy zajmowali się bezpośrednią obsługą turystów, mogli zarobić, więc i sama wioska była bogatsza.
Dla mnie jednak dziwnie wygląda to połączenie zachodniej turystyki z prawdziwym życiem.
Tu mogliśmy też poznać pozostałych członków naszej wycieczki. Okazało się, że agencje doskonale ze sobą współpracują i mają to świetnie zorganizowane. Otóż, auta, które się połączyły, były z różnych agencji i, w zależności od wybranej opcji, na różnych etapach wycieczki. Niektórzy już byli na wulkanie Erta Ale, inni - dopiero zaczynali wyprawę. A tacy jak my, dołączyli tylko na tę część - pustynia solna i Dallol.
I, po raz kolejny, się okazało, że w moim przypadku warto "płynąć z losem" :) Cały czas żałowałam, że nie zdecydowaliśmy się jednak na opcję z wejściem na wulkan i proszę, nie było czego żałować, bo nie był to czas dobry na taka wyprawę. Podobno wulkan był aktualnie wyjątkowo aktywny i można było do niego podejść tylko na 10 km. Czyli tak naprawdę mogłabym zacząć żałować dopiero wtedy, gdybyśmy poświęcili Timkat na rzecz wulkanu widzianego z odległości. Bardzo dużej odległości...
A na środku wioski - taka oto pamiątka.
W wiosce spędziliśmy trochę za dużo czasu. Tu nawet palenie nie pomagało :D Z nudów zaczęliśmy się zajmować naszymi ulubionymi czynnościami gospodarskimi - czyli myciem szyb w aucie :D Ponieważ nie robię zdjęć, musiałam sobie znaleźć inną specjalizację - akurat tu było to łatwe. Po prostu wieszałam gospodyniom pranie, które ciągle spadało - przez wiatr, i przez harce dzieci :D Myślę, że daliśmy się Afarom poznać, jako osoby bardzo pracowite i gospodarne, ale mające trochę "nie po kolei" w głowach :D
Wreszcie jedziemy dalej. Jeszcze tylko toaleta.
Krajobraz coraz bardziej surowy...
I dojechaliśmy. Najdroższy hotel świata :
("Spałam w hotelu pięciogwiazdkowym". "A ja w tysiącgwiazdkowym" :D W pierwszym momencie myśleliśmy, że to jakiś żart. Jednak, gdy się okazało, że w autach są jeszcze materace i śpiwory, pozostało się nam tylko cieszyć - nie wiem, czy będę miała okazję jeszcze doświadczyć czegoś podobnego :)
Wioska, niedaleko której był nasz...hm...obóz? :D
Nie dane nam było jednak nacieszyć się tym miejscem. Szybko wpakowano nas ponownie do aut i ruszyliśmy, jak powiedział pan przewodnik, do wioski militarnej.
Jedno z nielicznych zdjęć, które udało się nam zrobić, nim zostaliśmy pouczeni, że "tu nie wolno fotografować".
A to militarna kantyna, w której, według wskazań przewodnika, mieliśmy się zrelaksować (nawet dobrze nam szło :D 1 szt - 25 birrów :D, podczas gdy on negocjował wynajęcie skautów (znajdowaliśmy się w dużej bliskości do granicy z Erytreą, a mieliśmy zamiar podjechać jeszcze bliżej. Pobyt tu bez ochrony byłby już nawet nie ryzykanctwem. To byłaby po prostu głupota największej miary). Po niecałej godzinie nasza kolumna, powiększona o ośmiu ochroniarzy z bronią, mogła jechać dalej.
Na horyzoncie solna pustynia.
Doskonale rozumiem, dlaczego to miejsce określa się mianem "najbardziej niegościnnego miejsca na ziemi".
To rodzaj złudzenia wzrokowego. Góra odbija się w soli, stwarzając wrażenie, że jest tam woda, a ona sama ma całkowicie obły kształt.
I słona pustynia. Miejsce wydobywania soli. Zupełnie zabrało mi oddech...Nie wierzyłam, że tam będę...
Ogromna, magiczna przestrzeń...
Afarowie kruszą słoną skorupę na prostokątne kawałki. Takie solne prostokąty są później sprzedawane handlarzom soli, którzy transportują je dalej. O ile się nie mylę, na miejscu wydobycia jeden kawałek kosztuje 4 birry...Handlarze po przewiezieniu sprzedają je kolejnym za 12 birrów. W końcu sól trafia do miast - tam cena może skoczyć nawet trzykrotnie.
Karawana idzie do miejsca docelowego dwa dni. Następne dwa wraca, ładuje towar i wszystko zaczyna się od nowa.
Jest to niezmiernie ciężka praca - zarówno dla ludzi, jak i dla zwierząt. I stanąć na wprost takiej karawany, to olbrzymie przeżycie. I tak, bardzo chciałam tam pojechać. Ale...Coś w środku strasznie gniotło, po prostu...Ta świadomość, że karawany z solą to jedna z atrakcji Danakil i po to się tu przyjeżdża, i płaci się za to dosyć dużo, i to jest ok. Ale kto na tym zarabia? Bo chyba nie ci, których katorżnicza praca jest główną atrakcją tego miejsca....
Widzicie płytki soli?
A to nasi ochroniarze. Zdjęcie robione "z biodra". Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, czy życzą sobie robienia zdjęć. Później okazało się, że nie tylko sobie życzą, ale wręcz mają aspiracje modelek :D
C.D.N.
P.S. Jeszcze nigdy nie czułam aż takiej złości z bezsilności, że zdjęcia nigdy nie oddają do końca uroku i klimatu miejsc. Nie oddają zapachów, dźwięków, czyli wszystkiego tego, co składa się na cały obraz. To miejsce, ta chwila była wyjątkowa...Musicie uwierzyć...Bardzo dziękuję za komentarze, w dodatku tak sympatyczne:) Niezbyt wiem, co powiedzieć:/ aż się zarumieniłam :) To bardzo miłe wiedzieć, że ktoś to czyta. I, co więcej, że odczuwa podobnie... Dziękuję.
Dziś będzie więcej zdjęć, niż tekstu. Nie da się inaczej. Z resztą - sami zobaczycie:)
Żeby dzień zaliczyć do zakończonych, trzeba jeszcze oczywiście obejrzeć zachód słońca. Pojechaliśmy więc dalej, w głąb pustyni.
Auta ustawiły się w zgrabne kółeczko, a nas wypuszczono "na podziwianie" :)
Białasy zachwycone widokami :)
A naprawdę było czym...Olbrzymia przestrzeń, pod nogami zaskorupiała sól ugina się i skrzypi, w oddali widać sznury wielbłądów, a w powietrzu czuć zapach morza...Nikt właściwie nie miał ochoty rozmawiać, bo i o czym, skoro stoi się w obliczu czegoś tak niesamowitego...
Biel i spokój były jednak tylko dla białasów. Żeby mogli napawać się widokami, atmosferą i natrzaskać sto tysięcy zdjęć, ktoś musiał pracować. Trzeba przyznać, że nasza ochrona była w 100% profesjonalna, cały czas dyskretnie obserwowała i turystów, i widnokrąg. Zwłaszcza w kierunku Erytrei. Poważnie jestem pod wrażeniem. Ośmiu mężczyzn, otaczając dużą grupę turystów, potrafiło sprawić, że wszyscy zapomnieli o wcześniejszym obawach i po prostu rozkoszowali się urokiem miejsca.
Początkowo dziwnie było przechodzić obok uzbrojonych mężczyzn, jakoś nie jestem przyzwyczajona do codziennego widoku broni :) Później stało się to całkowicie normalne - jak widać, człowiek potrafi się przyzwyczaić do wszystkiego :) Poza tym, skauci byli wyjątkowo sympatyczni - wprawdzie nieszczególnie chcieliśmy ich odrywać od pracy i wciągać w rozmowę, ale znaleźli czas i na zapozowanie do zdjęć (poważnie, urodzeni z nich modele:), i na uśmiechy.
Każda osoba, która postawiła stopę na solnej pustyni, była zachwycona. Ba - była wniebowzięta. Jednak organizatorzy wycieczek widocznie uznali, że białasy potrzebują od życia czegoś jeszcze, żeby być w pełni szczęśliwymi :D I tu jestem bardzo dumna z naszej pani, bo właśnie ona okazała się inicjatorką całej akcji (albo, po prostu, chciała się wkupić w łaski pozostałych agencji :D Nasz kierowca wyjął z bagażnika cały transporter wina, bardzo sprytnie zrobił szklaneczki z plastikowych butelek po wodzie i zarządził wieczorek integracyjny :D Integrowali się wszyscy - turyści, przewodnik i nawet niektórzy kierowcy. Były i śpiewy, i tradycyjne tańce :)
Tylko ochrona integrowała się wyłącznie duchowo i z pewnej odległości. Pełen profesjonalizm. Taka integracja z pewnością utrudniła im pracę, zwłaszcza, że co poniektórzy, wyjątkowo uszczęśliwieni turyści, zapragnęli podczas powrotu podziwiać panoramę z dachów aut :/
Do obozu wróciliśmy jak było już ciemno (na szczęście wszyscy - choć "dachowicze" trochę się poobijali :) Szybka kolacja (przy świetle z czołówek), odprawa przed jutrem i do spania (no wiem, przy wyliczance wieczornych czynności powinno jeszcze znaleźć się "mycie". Ale, no cóż, tym razem się nie znalazło :D
Kolejnego poranka śniadanie zarządzono na 5.00, jeszcze przed wschodem słońca. O 5.30 mieliśmy wyruszyć do Dallol, miejsca, którego w Polsce obiecaliśmy sobie nie zobaczyć :D Już nie mogliśmy się doczekać :D
Szybkie składanie materacy i śpiworów, pobieżna toaleta (dzięki Boże, za nawilżane chusteczki i wodę w butelkach :D i ruszamy. Po jakichś piętnastu minutach drogi, jeden z powodów tak wczesnego wyjazdu stał się jasny. Karawany. Tym razem powracające po sprzedaży płytek soli, aby ponownie zakupić towar.
Podobno tę trasę rocznie pokonuje ponad milion wielbłądów. Dwa dni z płytkami soli, dwa dni powrót. Tam, i z powrotem, tam, i z powrotem, tam i....
Jedna płytka (30x40 - to stały wymiar) waży ok. 6,5 kg. Wielbłąd może unieść do 30 płytek. Osiołek - połowę z tego. Właściciel zwierząt na jednej płytce zarabia ok. 8 birrów.....