+6
pestycyda 3 marca 2016 00:34
Image
Jest w tych górach jakaś potężna magia, jest coś pierwotnego. Wydaje się, że nie maja końca...

Image
Nasz skaut - Sisaj (naprawdę nie mam pojęcia, jak to się pisze :D Cudowny, ciepły człowiek. Prowadziliśmy niesamowite rozmowy, pomimo, że nie znał ani słowa po angielsku - trochę pomagał minisłowniczek z przewodnika, bardzo pomagała mimika twarzy i mowa ciała (Etiopczycy wyjątkowo dobrze się nią posługują. To nie do uwierzenia, jak wiele można powiedzieć zwykłym uniesieniem brwi. Poważnie.).

Image

Image
Wyprawy w górach Semien są niesamowicie dobrze zorganizowane. Na całym terenie znajdują się obozy, pomiędzy którymi przemieszczają się turyści. My, niestety, mogliśmy być tylko w pierwszym obozie - każdy, kto wybiera się tu na trekking, od niego zaczyna. To Sankaber.

Image
C.d. zbierania szczęk z podłogi :D

Image
Wędruje się prawie cały czas wzdłuż takich widoków.

Image

Image
I podejście do obozu.

Image
Faktycznie, Joshua nie próżnował. Gdy doszliśmy, czekały na nas dwa rozłożone namioty, materace, śpiwory i kuchenka benzynowa. Jeśli chodzi o atmosferę, to zawsze jakoś tak wyobrażałam sobie klimat w bazie pod Mount Everest :) Wielojęzyczne grupy turystów, trzymające się raczej własnego towarzystwa, kucharze, skauci, a w powietrzu atmosfera oczekiwania, pasji i pewnej nerwowości - takiej w stylu : to ja jestem największym twardzielem tej imprezy i to ja jutro zdobędę szczyt. Łapiecie? Obserwowanie spod oka rywali, ocenianie... Nie było to nieprzyjemne, raczej nadawało pewnego "smaczku", klimatu...Tym bardziej, że niestety, nawet nie byliśmy w stanie z nikim rywalizować. My jutro wracamy, a oni? No cóż, oni pójdą dalej - i wyżej :)
Przy tych wszystkich kucharzach, kuchcikach i całej obsłudze poszczególnych grup, trochę głupio było nam wyciągać nasze chińskie zupki i gotować je na kuchence przed namiotem. Na szczęście nieoceniony Joshua znalazł wyjście z sytuacji :D Okazało się, że nie wiadomo jak i nie wiadomo kiedy, zgubił nasz ekskluzywny posiłek :D W ramach rekompensaty zaprosił nas na kolację przygotowywaną przez kucharzy innych grup. Była dużo smaczniejsza i dużo obfitsza, niż to, co sami sobie zamierzaliśmy przygotować, więc dobrze się stało :) Niestety, przy okazji zgubił też jedną wodę, ale postanowiliśmy to potraktować, jako dodatkową zapłatę za zaproszenie :)

Image
Turyści krzątają się przy namiotach, skauci pilnują obozowiska.

Wieczór nadszedł zbyt szybko. Wprawdzie zdążyliśmy popodziwiać zachód słońca (a wyglądał doskonale w takim otoczeniu) i pokosztować etiopskich specjałów (poznane przez nas polskie małżeństwo okazało się być prawdziwymi koneserami w tym temacie :D Mieli przy sobie zakupiony w Etiopii specyfik - podobno charakterystyczny dla tego kraju - o kolorze wściekle zielonym i smaku płynu do płukania ust :D Pić się tego nie dało, moim zdaniem. Natomiast, w ramach oszczędności butelkowanej wody, doskonale sprawdzało się jako dezynfekcja przed snem :D Było miło, dołączył do nas Sisaj, rozmowy i dezynfekcja szły pełną parą, niestety - trzeba było iść spać, bo kolejnego dnia planowaliśmy obejrzeć wschód słońca.
Noc była zimna, choć to zbyt mało powiedziane. Noc była diabelsko wprost (żeby nie powiedzieć inaczej :D zimna. Właściwie nie mogliśmy się doczekać, żeby już nastał ranek, bo wtedy moglibyśmy podgrzać sobie na kuchence wodę na herbatę - więc tym razem, wyjątkowo nie mieliśmy problemów ze wstawaniem :D I dosyć szybko, zaopatrzeni w kuchenkę i koce, znaleźliśmy się na punkcie widokowym za obozem. Wschód słońca - genialny. Gorąca herbata w taki miejscu - jeszcze lepsza. Los jednak przygotował nam dwie niespodzianki (a nawet nie usiedliśmy do pokera :D @chaleanthite, myślę, że los jest po prostu wstrętnym nałogowcem i sam, na siłę, wciąga innych w hazard :D

Image
Oto pierwsza - kruk grubodzioby. Za obozem znajdował się olbrzymi dół na odpadki, który równocześnie okazał się stołem szwedzkim dla tych endemicznych ptaków. Prawie wcale nie bały się ludzi.

Image
A oto główny winowajca drugiej. Wyobraźcie sobie, co robi człowiek, który jest niesamowicie podekscytowany takim spotkaniem i nie może uwierzyć we własne szczęście? I dodatkowo niesie w ręku kuchenkę benzynową. I aparat fotograficzny? I bardzo, ale to bardzo chce zrobić jak najlepsze zbliżenie? :D Proste - zapomina z wrażenia o kuchence i zalewa benzyną aparat:/ :D No. 1:0 dla losu :/ :D

C.D.N.

P.S. Więc pewnie teraz nie uwierzycie, bo nie mam dowodów, że wracając do obozu, spotkałam buszboki. Trzy. Wyszły zza krzaków, popatrzyły się przez parę minut, ale bez zbytniego zaciekawienia i zniknęły w kępie traw :/ :D@bozenak, @asiasz, @marcino123- bardzo dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że relacja się Wam podoba :) (choć trochę niepokoi mnie data wstawienia komentarzy...czy to nie aby...? :D
@cypel, nawet nie wiesz, jak się cieszę. Zrób to, warto.

Po zapakowaniu namiotów, śpiworów, bagaży itp. do auta (i nerwowych próbach oczyszczenia, rozkręcenia i osuszenia aparatu z benzyny, przerywanych momentami całkowitego załamania :/), wyruszyliśmy na kolejny trekking. Tym razem przewodnik Joshua zapowiedział, że też pójdzie z nami (w końcu był przewodnikiem, ale z drugiej strony - sam się nim mianował, więc chyba nie miał obowiązku nam towarzyszyć :D

Image
Widoki nadal zachwycające. Natomiast cały czas nurtowało mnie jedno pytanie - dlaczego na teren Parku Narodowego Semien nie można wejść bez ochroniarza? Nie to, żeby nam w jakiś sposób Sisaj przeszkadzał, wręcz przeciwnie - był naprawdę przemiłym człowiekiem (a więzy między nami mocno się zacieśniły po wczorajszych wspólnych czynnościach związanych z higieną :D Po prostu byłam ciekawa, przed czym tym razem nas strzegą. Trochę głupio byłoby zapytać o to Sisaja, żeby nie pomyślał, że w jakiś sposób podważamy jego pracę (zresztą i tak nie mieliśmy takiej możliwości - mini słowniczek w przewodniku nie zawiera tak zaawansowanych słów :D Na szczęście Joshua był bardzo rozmowny i szybko zaspokoił moją ciekawość. Otóż ochroniarz jest niezbędny, bo strzeże turystów przed ... kaberu (wilkiem abisyńskim) :/

Image
Chciałabym tylko dodać, że kaberu jest najrzadszy z wszystkich psowatych i znajduje się na liście najbardziej zagrożonych gatunków :/ a jego populacja liczy ok. 50 sztuk :/ I raczej każdy turysta marzy o tym, żeby takiego wilka do niego zagonić, niż go odganiać :/ :D Chociaż może się nie znam :)

Image
Mam wielką nadzieję, że to orłosęp :)

Image
Joshua był naprawdę szczególnie rozmowny i wyjątkowo dociekliwy. Poza tym, doskonale łączył fakty i wyciągał wnioski :D Nie dało się go zwieść byle kłamstewkiem, a, jak się okazało, wybrał się z nami, ponieważ miał do wykonania pewną misję :) Najpierw musiał pozbierać dane - na pierwsze przesłuchanie poszłam ja :D Początkowe pytania były łatwe i standardowe. Joshua postanowił się upewnić, czy aby na pewno jestem tu z moim mężem Marcinem i siostrą Alą :D Wiadomo, że tak :D Ale później pytania stały się bardziej zaawansowane - ile lat jesteśmy po ślubie i czy mamy dzieci. Z małżeństwookresem jakoś wybrnęłam, ale na dzieci nie byłam przygotowana (może i mam dużą wyobraźnię, ale uznałam, że jak zacznie mnie dopytywać o ich imiona i wygląd, to na pewno się pogubię. Poza tym, trochę głupio, aż tak kłamać :D Zaakceptował odpowiedź, że jesteśmy bezdzietnym małżeństwem, trochę podyskutowaliśmy na temat powodów dla których dzieci się pojawiają lub nie i już myślałam, że stoimy na bezpiecznym gruncie, ale wtedy dosłownie zbił mnie z nóg kolejnym pytaniem (wszystkie psychologiczne metody przesłuchań miał naprawdę doskonale opanowane :D Po prostu, ni stąd, ni zowąd, nagle zmieniając temat, zapytał - aha. To dlaczego nie masz obrączki? :/ :D

Image
Trzeba przyznać, że tego się nie spodziewałam :D Niestety, pierwszy i jedyny argument, który wpadł mi do głowy (zawsze zostawiam w kraju, żeby na wyjazdach mi nie ukradli :D) był totalnie nie do powiedzenia na głos. Jąkając się i czerwieniąc (oj, niezbyt dobry ze mnie kłamca :D , coś tam tłumaczyłam na temat miłości "nie na pokaz" itp. Na szczęście to tłumaczenie Joshua zaakceptował i przeszliśmy na tematy bardziej neutralne i przyjemne (np. pokazywał roślinę, której owoc potrafi zabić w ciągu pięciu minut 10 osób :D

Image
Odetchnęłam z ulgą - kryzys zażegnany :D Jednak, okazało się, że to był dopiero początek. Dopiero teraz, po uzbieraniu wszystkich potrzebnych mu informacji, Joshua przeszedł do ataku :D Podszedł do Ali i rozpoczął umoralniającą pogadankę, której sens był mniej więcej taki, że jest powodem mojej bezdzietności :/ :D Otóż, zachowuje się bardzo nieelegancko, śpiąc z siostrą i jej mężem w jednym namiocie i, tym samym, uniemożliwia nam, no...staranie się o potomka :D Ala, przez grzeczność, nie przypomniała mu o tym, kto wziął dla nas wszystkich jeden namiot i kto go dla nas rozłożył :D Natomiast trochę obawiała się zapytać, gdzie w takim razie miała spać, bojąc się, dokąd taka rozmowa doprowadzi... :D

Image
Podobny rozdźwięk, między czynami a oczekiwaniami społecznymi, dał się zauważyć w przypadku papierosów. W każdym miasteczku można było spotkać mężczyzn sprzedających papierosy. I wszyscy ci mężczyźni usilnie mnie namawiali na ich kupno. A ponieważ (no niestety, trudno) jest to dla mnie artykuł prawie pierwszej potrzeby, często kupowałam (cena była zabójcza! 20 birrów za paczkę! Raj:). Sprzedawcy byli więc zadowoleni i ja byłam zadowolona. Natomiast gdy po chwili z rozkoszą zaciągałam się dymem, zazwyczaj podchodził inny pan i ze szczerą troską przekonywał mnie, abym jednak nie paliła, bo to niezdrowe bardzo i okropnie wygląda... :D No i jak tu żyć? :D

Image
Trekking szedł nam powolutku. Trasa nie była trudna, jednak brak aklimatyzacji dawał nam w kość. Sankaber leży na wysokości 3250 m n.p.m., a my wjeżdżaliśmy tam prosto z Shire (niecałe 2000 m n.p.m.). Szliśmy więc bardzo powoli, głośno dysząc (naprawdę - nie spodziewałam się, że tak to działa. Dziwne uczucie). To mógł być też powód zimna, które cały czas odczuwaliśmy.

Image
Natomiast udało się nam dać pstryczka w nos losowi :P Okazało się, że przewidująca Ala (ma się jednak cudowną siostrę :) zabrała do Etiopii dwa aparaty fotograficzne. Ot tak, na wszelki wypadek. I, skoro akurat teraz nadszedł ów "wszelki wypadek", postanowiła jeden z nich nam użyczyć :)

Image
I oto wodospad. Możliwe, że podczas pory deszczowej robi większe wrażenie ilością wody, natomiast teraz wrażenie robił swoją wielkością. I, nie wiem jak określić, głębokością? Trekking po Górach Semien jest specyficzny. Chodzi się niejako po szczytach, a wszystkie góry idą "w dół", to bardzo dziwne wrażenie. Jakbyś chodził po czymś płaskim, nagle patrzysz, dziura w ziemi i olbrzymia góra. Inna sprawa, że chyba nigdy wcześniej nie byłam tak wysoko i może to po prostu normalne. Nie wiem.

Image
A to przydrożni handlarze pamiątek. To, co na pierwszym planie, to nie paski. To proce uplecione z wełny, mające bronić przed małpami.

Image
Do Sankaber wróciliśmy autostopem. Nie, niestety nie tym, który jest widoczny na zdjęciu :) Okazało się, że Joshua ma wszędzie przyjaciół i wcisnął nas do busika, który przyjechał po zamożniejszych turystów (naprawdę się nami porządnie zaopiekował - nie dość, że przyjechał tu z nami bez opłaty, to otrzymaliśmy za darmo usługi, które widniały w cenniku - kolację i podwózkę po trekkingu. Poza tym, był naprawdę świetnym człowiekiem - bardzo ciepłym i sympatycznym. A do pogadanki wychowawczej pewnie czuł się zmuszony i zrobił to z troski o nas. I teraz zupełnie nie żartuję).
W Sankaber przesiadka do naszego auta i zaczęliśmy powoli zjeżdżać w dół. Smutno było nam wracać do Debark. Zżyliśmy się z Sisajem i z Joshuą - trudno się pisze o klimacie relacji, trudno opisać emocje, odebraną życzliwość i ciepło. Można tylko w kółko używać "sympatyczny", "miły" - a to nie wystarczy...Etiopczycy są naprawdę wspaniałymi ludźmi, a nasi opiekunowie w Górach Semien byli wybitni.

Image
Jeszcze ostatnie zakupy - tradycyjna czapeczka 150 birrów, proca - 70.
I czas na ostatnią niespodziankę...
Image
Dżelady...Małpy o krwawiących sercach. Ogromne stado zaraz przy drodze...

Image
To nawet nie było "oglądanie", to było po prostu "wejście w stado". Dżelady zupełnie nie zwracały uwagi na ludzi, gdy podchodziłeś zbyt blisko, po prostu się przesuwały. Samice żerowały razem z dziećmi, a bezpieczeństwa stada strzegł samiec alfa.

Image
Ich skóra na piersi i gardle jest nieowłosiona i czerwona - stąd nazwa 'krwawiące serca". Intensywność koloru zależy od cyklu płciowego i jest sygnałem dla samców. To jedyny gatunek małp, który przekazuje takie informacje klatką piersiową. Podobno dżelady są bardzo leniwe i większość czasu spędzają siedząc, dlatego nie mogą informować potencjalnych kandydatów na mężów barwą skóry na pośladkach (jak pawiany) - bo po prostu nikt by tego nie zauważył :D

Image
Chodziliśmy za stadem z dobrą godzinę (popatrzcie na małego - jest cudowny!), obserwując i ciesząc się ich towarzystwem.

Image
Dżelady żyją w stadach złożonych z wielu samic, dzieci i samca alfa. Gdy dzieci trochę podrosną, odchodzą od grupy i próbują założyć swoje stado. Często odbywa się to dosyć inwazyjnie - próbują podkradać samice z innych stad, zgodnie z zasadą "towar dotknięty uważa się za sprzedany" :D Czy jakoś tak :D I w którymś momencie doszło do sytuacji, gdy te spokojne małpy nagle zaczęły biec w naszą stronę z okrzykami złości. Nie powiem - trochę się wystraszyłam, w końcu byliśmy na ich terenie i to one tu ustalały zasady. Jednak szybko okazało się, że byliśmy świadkami próby porwania samicy, a zwierzęta nie biegły na nas, tylko goniły bezczelnego, który próbował, no powiedzmy, że dotknąć :D cudzą kobietę. "Nasz" samiec alfa szybko zakończył awanturę, przepędzając awanturnika głośnymi krzykami z widocznej na zdjęciu gałęzi (widocznie uznał, że młokos jest na tyle nieważny, że nie chciało mu się nawet z niej schodzić :D. Natomiast później, jak pewnie każdy samiec (prawda, Panowie? :P , musiał odreagować zniewagę, więc tak agresywnie skakał po gałęzi, że ją złamał. I spadł (tak, to przestroga dla Was :P Otrzepał się z dystynkcją i popędził swoje stado głębiej w las.

C.D.N.@chaleanthite, @radzio666, @Elżbieta Trusz (Łoś :D ) - dziękuję za miłe słowa :) jeśli chodzi o tempo pisania, to robię, co mogę, ale nie zawsze się udaje :)
@olajaw - gdybyś Ty wiedziała, ile strachu mi napędziłaś tym sformułowaniem "będzie się działo" :D (od razu pomyślałam, że trzeba było brać "all inclusive" i nie wychodzić zza muru hotelu, na wszelki wypadek, bo może to jakaś przepowiednia :D - wiesz jak te moje wyjazdy się zazwyczaj kończą :D Poza tym, Ty naprawdę jesteś na wysokim poziomie wstawiania zdjęć - ja bym nie potrafiła tak ładnie wstawić tekstu z forum :)

Niestety, dżelady były naprawdę ostatnim punktem pobytu w Parku Narodowym Semien. Pomału zjeżdżaliśmy ponownie do Debark, zastanawiając się, czy zdążymy na jakiś autobus do Gonderu (zależało nam, żeby jeszcze dziś się tam dostać - czas nas cały czas gonił). Trudno było się rozstawać z naszymi opiekunami z gór, tym bardziej, że Joshua postanowił chyba zawalczyć jednak o moje szczęście rodzinne i zaproponował, abym wraz z mężem oczywiście, została w górach jako przewodnik. Zachęcał do tego bardzo aktywnie - jako wabik zaproponował kozę, sztuk jeden, którą mieliśmy od niego dostać na nową drogę życia (no i nie zapominajmy o całym namiocie tylko dla nas - bo tak naprawdę to o to chodziło) :D

Image

I wiecie co? - to było naprawdę, całkowicie poważnie, niesamowite. On po prostu, zupełnie szczerze, chciał nam pomóc, bo "dzieci są sensem życia"...

Image
Sam dzieci nie miał - jego narzeczona wyjechała z rodziną do Stanów Zjednoczonych, a on nie chciał (być może nie mógł) opuścić kraju. Sisaj natomiast miał piątkę dzieci - planowaliśmy dać mu dla nich mnóstwo podarunków, jednak nie do końca się to udało. Ponieważ nasi opiekunowie widzieli, że niepokoimy się transportem do Gonderu, zrobili dla nas coś niesamowitego. Nasze auto podjechało pod dworzec autobusowy, zrobiło się małe zamieszanie - ktoś wybiegł z auta na dworzec, ktoś coś krzyczał. I za chwilę pod nasz samochód podjechał minibus, a Joshua zaczął nas popędzać z przesiadką, tak, że nawet nie zdążyliśmy się porządnie pożegnać. Nerwowo przerzucałam rzeczy w plecaku, żeby dać Sisajowi prezenty dla dzieci - i już trudno, dostał to, co się wylosowało. Trzymał te podarki kurczowo w dłoniach i bardzo się cieszył (natomiast nie sądzę, żeby żona podzieliła jego radość - w tym harmiderze trafiły mu się m.in. cztery flety :/ :D

Image
Okazało się, że to był ostatni transport do Gonderu tego dnia. Panowie złapali go, jak już prawie wyjeżdżał i tylko dzięki ich akcji mogliśmy ruszyć dalej (bilet - 50 birrów. I żadnego dodatkowego płacenia za bagaże).
Po ok. 2,5 godz. byliśmy na miejscu. Gonder to dawna stolica Cesarstwa Etiopii, czwarte co do wielkości miasto w kraju. Znajdują się tam pozostałości pałaców cesarskich z XVII w (źródło - Wikipedia, bo niestety nie ja :D jestem za to skarbnicą wiedzy odnośnie zupełnie innych gonderskich informacji :/ :D
Dojechaliśmy dosyć późno i priorytetem było po prostu znalezienie noclegu. Żeby to sprawnie poszło, rozdzieliliśmy się na grupy. To doskonały system - panowie szukają, panie pilnują bagażu (ach, te pyszne soki owocowe - 15 birrów :D Jednak szukanie noclegu w Gonderze, w dodatku niedaleko dworca (rano chcieliśmy ruszyć dalej), to dosyć niewdzięczna praca. Określę to tak - gdy aktywniej włączyłyśmy się w szukanie, trafiłam na miejsce, w którym odmówiłam zostania. Pierwszy raz w życiu. A naprawdę nie mam dużych wymagań :D
Wreszcie trafiliśmy do odpowiedniego hoteliku - trzyosobowy pokój, 300 birrów. Miała nawet w nim być ciepła woda, ale później (i tu nie możemy winić nikogo. W końcu nie doprecyzowaliśmy w hotelowej recepcji tego "później". Równie dobrze to mogło znaczyć - za dwa dni, prawda? :D Sam pokój był bardzo wygodny, a brak ciepłej wody nie doskwierał tak bardzo, zwłaszcza, że na ten wieczór zaplanowaliśmy pożegnanie z poznanym w podróży polskim małżeństwem. My planowaliśmy wyjechać rano do Bahyr Daru, a oni chcieli zostać na parę dni w Gonderze i zwiedzić go tak, jak należy. Tak więc, teraz garść praktycznych porad z tego na pewno wartego odwiedzenia miasta :D Miejscowe piwo w lokalu - 15 birrów. Miejscowe piwo w hotelowej restauracji - 15 birrów (to naprawdę ważne informacje - wiedząc to, przynajmniej nie przepłacicie :D I coś dla wtajemniczonych - butelka ginu w barze - 100 birrów (sprzedaż tylko na butelki :D Tak. Było fajnie. Poza tym, poznaliśmy mnóstwo ludzi i jednego szczególnego "pana w zielonej koszulce" (niestety, nie byliśmy w stanie zapamiętać imienia :/ :D Otóż "pan w zielonej koszulce" zaproponował nam, że jutro, o godzinie 8.00, prosto pod wejściem do naszego hotelu będzie czekał minibus do Bahyr Daru za 160 birrów. Cena trochę wysoka, ale biorąc pod uwagę, że jeszcze przez jakiś czas planowaliśmy się żegnać, uznaliśmy to wspaniałe rozwiązanie :D Poza tym, gdyby rano go jednak nie było, zawsze zdążymy dojść na dworzec i spróbować jakoś inaczej (dużą rolę w podjęciu decyzji odegrał też fakt, że takie rozwiązanie wreszcie pozwalało nam trochę dłużej pospać :)
Nowy dzień obudził nas, chciałabym napisać, że śpiewem ptaków, ale to byłoby kłamstwo :D Obudził nas bólem głowy :/ :D (kurczę, chyba muszę przestać być taka szczera, bo aż wstyd :/ :D Na szczęście "pan w zielonej koszulce" stał na stanowisku i po chwili siedzieliśmy już w minibusie. Jednak do 160 birrów musieliśmy dołożyć jeszcze po 50, za bagaże.

Image
Do Bahyr Daru dojechaliśmy ok. 12.00 i dosyć szybko znaleźliśmy miejsce noclegowe. Bardzo polecam - pensjonat Yeshi, pokoje dwuosobowe 200 birrów i, uwaga uwaga, ciepła woda! Nie "później", nie "może" - tylko cały czas :) Jednak nim zdążyliśmy dokonać podstawowych ablucji (a trochę to trwało, uwierzcie :D "na miasto" wyszła informacja, że przyjechały białasy, więc trzeba się nimi zaopiekować. I przyszedł do nas bardzo miły pan z pełną ofertą wycieczkową. Brzmiało to dosyć ciekawie - dziś wycieczka na wodospady Nilu Błękitnego, jutro śniadanie i klasztory na jeziorze Tana (i, oczywiście, oglądanie hipopotamów). Cena - 750 birrów od osoby. Ponieważ właśnie po to tu przyjechaliśmy, a nie mieliśmy zbyt dużo czasu, żeby samemu zacząć szukać i kombinować, uznaliśmy, że to dobra oferta. Jednak trochę martwiła nas sprawa hipopotamów. Podobno każdy organizator "nęci" turystów hipopotamami, a, tak naprawdę, mało kto je widział (no a trudno potem mieć pretensje do organizatora, że zwierzęta się nie pokazały). A ponieważ nam akurat na hipopotamach wyjątkowo zależało, więc okazaliśmy się olbrzymim sprytem i zadaliśmy panu bardzo podchwytliwe pytanie - czy on sam widział kiedyś hipopotamy na jeziorze Tana :D Pan odpowiedział, że i owszem, pracując w tej agencji widział je ze trzydzieści razy. To nas natchnęło dużym optymizmem co do szansy spotkania tych pięknych zwierząt. I w sumie moglibyśmy dalej nie drążyć tematu i po prostu cieszyć się na nadchodzącą wyprawę. Ale nie, oczywiście, musieliśmy sobie zepsuć całą radość ("A ile pan już pracuje w tej agencji? " "A ponad trzy lata" :/ :D

Image
Etiopskie szczoteczki do zębów.

Pan umówił się z nami pod hotelem o 15.30. Zdążyliśmy więc jeszcze wyskoczyć na obiad.
Image
Zupa czosnkowa - 30 birrów, ryż - 30. Bardzo smaczne.

W okolicach 15.00 zaczęliśmy się pomału przygotowywać do wyjazdu i, okazało się, że Etiopczycy faktycznie inaczej pojmują czas :D Równiutko o 15.10, zdenerwowany pan przyszedł po nas, "bo się spóźniamy" :D Niestety, nim spakowaliśmy się do końca, nadeszła 15.30 (godzina na którą się umawialiśmy). Nie mieliśmy więc jakichś wybitnych wyrzutów sumienia, do momentu, gdy podchodząc do auta zauważyliśmy, że jedzie z nami ktoś jeszcze (no tak, ten turysta wracając do kraju będzie opowiadał inną wersję przysłowia. Tym razem będzie to: " Etiopczycy mają zegarki, a Polacy mają czas" :D

Image
Naszym towarzyszem był starszy Japończyk. Bardzo wyciszony, ze stoickim spokojem przyjął fakt, że musiał tak długo czekać na nas w aucie. Wyglądał na pogodzonego z losem, przyzwyczajonego do wycieczek zorganizowanych (w sensie : idę tam, gdzie mi powiedzą, nie buntuję się itp) człowieka. Poza przywitanie się, nie powiedział do nikogo ani słowa, a z wyrazu twarzy nie dało się odczytać nic - czy jest zły, czy choć trochę zadowolony, że jedzie na wycieczkę. Kwintesencja zen.

Okazało się, że nasz organizator nie jedzie z nami. Umówił się tylko na jutro (7.30 - nawet nie najgorzej :D i pomachał na pożegnanie.

Image
Droga do wodospadów Nilu Błękitnego jest wyjątkowo malownicza i klimatyczna. Podobno można gdzieś wypożyczyć rower i podjechać nim do samego wejścia. Na pewno jest to świetny sposób, żeby jeszcze bardziej zanurzyć się w klimacie mijanych wiosek i ludzi i jeszcze pełniej to odczuć.

Image
Jest tylko jeden warunek - rower można wypożyczyć, jeśli śpi się w miejscu gdzie jest woda. I to ciepła :D

Image
Życie wzdłuż drogi....Niesamowite wrażenie...Mijaliśmy wioski, ludzi siedzących na progach, mecze piłki nożnej, bawiące się dzieci...Kobiety piorące ubrania w płynącym wzdłuż drogi potoku...

Image
I, przede wszystkim, mijaliśmy ludzi...Wszyscy szli wzdłuż drogi...

Image
Jeśli mogłabym jeszcze raz znaleźć się w tym miejscu, tym razem drogę chciałabym pokonać na piechotę. Myślę, że to byłoby wspaniałe przeżycie...

Image

Image
I wejście na wodospady (cena - 50 birrów, ale to mieliśmy w cenie wycieczki). Natomiast usilnie zaczęto nas namawiać na wzięcie przewodnika. Naprawdę, nie mieliśmy nic przeciwko niemu, cena też nie odstraszała (100 birrów za całą wycieczkę), ale bardzo nie chcieliśmy go brać (nie ma tego obowiązku). Chodziło o to, że, no wiecie, Nil Błękitny, wszystkie książki podróżnicze z dzieciństwa...Choć trochę chcieliśmy się poczuć jak podróżnicy, jak pierwsi odkrywcy. Chcieliśmy iść swoim tempem, tak, jak chcemy i zatrzymywać się, gdzie chcemy...Poczuć klimat...Bardzo chcieliśmy. Niestety, nasze umiejętności w dziedzinie asertywności są powszechnie znane, więc wiadomo, jak się to skończyło :D (a na kolegę z Japonii za bardzo nie mogliśmy liczyć w tym względzie :D pokiwał głową i po prostu wyjął swoją część opłaty :D

W nas natomiast trochę zaczął narastać bunt. Nie taki straszny - żadnych złośliwych okrzyków i zaciśniętych pięści :D Nic z tych rzeczy - po prostu postanowiliśmy, że no trudno, przewodnik chce z nami iść, niech idzie, ale i tak będziemy się zatrzymywać tam, gdzie chcemy i na ile chcemy. To nasza wycieczka. Koniec i kropka :D Natomiast nasz wycieczkowy kolega zachowywał się wręcz idealnie - czytaliście "Przygody Mikołajka"? To przypomnijcie sobie Ananiasza :D Szedł wszędzie tam, gdzie mu kazano, stał tam, gdzie mu kazano. I nadal nie można było poznać, czy jest w ogóle choć trochę zadowolony :D

Image
Najpierw trzeba było się przeprawić łodzią na drugi brzeg Nilu (20 birrów od osoby). Można też było iść na około, na piechotę, jednak przewodnik polecił nam przeprawę łodzią, bo podobno wtedy można podejść pod sam wodospad. To na zdjęciu, to nie jest łódź dla turystów, to łódź miejscowych, którzy też cały czas przeprawiali się przez Nil.

Image
Nasz wycieczkowy kolega postanowił sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie. Ustawił się wzorowo do zdjęcia na tle Nilu i poprosił kierowcę, żeby go sfotografował. I niestety to był moment, kiedy zyskał nowy przydomek :D Kierowca, próbując stworzyć mu miłą pamiątkę, dobrych kilka razy zakrzyknął : "smile". Jednak on, zamiast pokazać swoje szczęście w szerokim uśmiechu, coraz mocniej zaciskał usta, aż zamieniły się w wąską kreskę. I od tej pory stał się dla nas Zaciskiem. Było to zarazem niesamowicie śmieszne, jak i dosyć smutne...

Image
Po przepłynięciu Nilu, trzeba przejść się kawałek - wydaje mi się, że około pół godziny, choć w naszym przypadku trwało to nieco dłużej. Zatrzymywaliśmy się wszędzie tam, gdzie mieliśmy ochotę. Rozmawialiśmy z kobietami, które przy drodze sprzedawały pamiątki. Zachwycaliśmy się dziećmi. No, można tak ująć, że wzorem wycieczkowiczów to nie byliśmy :D

Image
Więc dosyć szybko przewodnik i kierowca założyli wspólny front przeciw nam i, na zmianę, stanowczo nas poganiali. Tymczasem Zacisk zaczął popatrywać na nas - początkowo trochę nieśmiało, spod oka, później coraz bardziej otwarcie. W końcu, jakoś tak ciągle pojawiał się koło nas - nawet wtedy, gdy zbaczaliśmy z nakazanych ścieżek. Pochylał się z nami nad różnymi roślinami i bohatersko wysłuchiwał ponagleń przewodnika :)

Image
A to chat, roślina o lekkich właściwościach narkotycznych. Żuje się jej świeże listki, starając się to robić jak najdłużej. Na samym końcu wypluwa się resztki na ziemię. Podobno ma właściwości pobudzające. Nie mogę tego stwierdzić na pewno, bo gdy spróbowałam pożuć parę liści, jakoś szybko zniknęły mi w ustach :D Chyba się połknęły :D I nie uwierzycie - Zacisk też spróbował :D

Image
I wreszcie wodospady Nilu Błękitnego...Dla mnie - marzenie...I może ktoś sobie mówić, że ilość wody nie powala na kolana (nim wybudowano elektrownię było jej podobno dużo więcej), że nie jest super-mega-efektownie...Może i tak, ale chyba nie o to tu chodzi...Dla mnie to miejsce - symbol. Legenda...Tu nasi przewodnicy mieli już z nami konkretny kłopot :D Idealna wycieczka według nich - podchodzimy, 2 zdjęcia, wracamy :D Niestety, zrobiliśmy sobie własną idealną wycieczkę, czyli : rozchodzimy się na wszystkie strony, pałętamy się po całym terenie, rozmawiamy z dziećmi, napawamy się klimatem i uparcie ignorujemy ich nawoływania :D I koniecznie muszę Wam teraz opowiedzieć coś, z czego bardzo się cieszę. W tym miejscu Zacisk odnalazł własną drogę i zaczął się buntować na równi z nami. Chodził własnymi ścieżkami, nie słuchał nawoływań, a na twarzy zaczął pojawiać się mu uśmiech :) A już najbardziej byłam z niego dumna, gdy zobaczył wielki, wiszący most, który łączył dwa brzegi głębokiego kanionu (a przejście po nim nie było na pewno wpisane w program wycieczki przewodnika :D. Ruszył szybko w jego stronę, a gdy teraz już chyba naprawdę zły przewodnik, kazał mu wrócić, odwrócił się spokojnie, popatrzył na niego i z uśmiechem szczęśliwego dziecka przeszedł po moście, tam i z powrotem. Potem wrócił i spokojnie powiedział : "Tak, teraz możemy wracać. Teraz jestem gotowy" :D


Dodaj Komentarz

Komentarze (73)

julk1 3 marca 2016 00:54 Odpowiedz
Ciekawa relacja. Czekam na ciąg dalszy.
jakub-m 3 marca 2016 01:22 Odpowiedz
Gdyby nie emotikony w treści, to myslalbym, ze ta Pani was zaatakuje albo okradnie! Taki cykor ze mnie:DCzekam na wiecej, super relacja!
maxima0909 3 marca 2016 17:20 Odpowiedz
już śledzę temat :)
asiasz 3 marca 2016 19:56 Odpowiedz
Ale Was nosi! Już wiem, że będzie fajnie.
zielona-gora 3 marca 2016 20:06 Odpowiedz
Świetnie napisane a opis przygotowań do podróży fenomenalny, takie to prawdziwe, skąd ja to znam ...? :-)
zielona-gora 3 marca 2016 20:06 Odpowiedz
Świetnie napisane a opis przygotowań do podróży fenomenalny, takie to prawdziwe, skąd ja to znam ...? :-)
michzak 3 marca 2016 20:14 Odpowiedz
Przejeżdżałem po liście nieprzeczytanych, nic nowego, nic nowego, o relacja z Etiopii... W sumie tam się nie wybieram i mnie to nie interesuję i zaczynam patrzeć dalej.Chwila..."pestycyda"hm... Kurczaki... Bałkany... Chyba kojarzęZapinam pasy i jedziemy :D
igore 3 marca 2016 21:26 Odpowiedz
@pestycyda jak zawsze w formie. Czekam na ciąg dalszy, tym bardziej że Afryka kusi ;)
marcino123 3 marca 2016 22:40 Odpowiedz
wymiatasz jak zawsze od pierwszego wpisu ! :)
wojtas-88 7 marca 2016 18:22 Odpowiedz
Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017 :D
antia 7 marca 2016 19:09 Odpowiedz
Wojtas_88 napisał:Wow wow wow!! Nastepna genialna relacja z Etiopii. Z niecierpliwoscia czekam na ciag dalszy. Trzeba bedzie pomyslec czy nie uwzglednic Etiopii w planach na 2017 :Ddokaldnie tez o tym pomyslalam :)
ewaolivka 13 marca 2016 19:52 Odpowiedz
Rewelacyjna powieść o egzotycznym kraju! Zdjęcia i tekst super! W realu dla mnie nie do zrobienia, niestety, więc choć tak "pozwiedzam" :) Dziękuję :)
olajaw 13 marca 2016 20:02 Odpowiedz
Niesamowite miejsca! Zdjęcia są naprawdę niezwykłe, a tekst jak zwykle.. najwyższych lotów :D Podziwiam Was za tę wyprawę, bo ja chyba bym się nie odważyła tam jechać, ale może kiedyś :)PS. A już miałam się dopominać o kolejną część relacji ;)
pestycyda 13 marca 2016 23:29 Odpowiedz
@olajaw, @ewaolivka - bardzo Wam dziękuję za miłe słowa i naprawdę, naprawdę polecam Etiopię! Najlepiej szybko kupić bilet, nie zastanawiać się za bardzo i nie oczekiwać :) Mnie trochę nastraszyły niektóre wypowiedzi w sieci, ale rzeczywistość i Briggs (od przewodnika) szybko mnie naprostowali :) Żadna negatywna opinia/stereotyp z blogów, jak dla mnie nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości. Naprawdę - cudowny kraj i cudowni ludzie:) Cieszę się bardzo, że mogę o nim choć trochę opowiedzieć i pokazać:) (i mam taką małą nadzieję, że może kogoś jednak zainspiruję do wyjazdu:) (a, a jeśli to wszystko mało żeby Was zachęcić, to powiem Wam, drogie Panie, że na tym wyjeździe schudłam 4 kg :D Pozdrawiam:*
japonka76 14 marca 2016 15:20 Odpowiedz
O kurcze @pestycyda popłakałam się, jak czytałam Twoja relację :oops: Wisisz mi paczkę chusteczek.
86184 14 marca 2016 19:37 Odpowiedz
Ja nie doszłam do etapu chusteczek, ale musiałam podtrzymywać opadającą dolną szczękę. @pestycyda masz magiczne pióro, godną pozazdroszczenia wrażliwość, a do tego jesteś babką z jajami. Jak Ty to robisz? :-)(Nie)Cierpliwie ;-) czekam na kolejną dobranockę. :-)
lahcimmm2 14 marca 2016 21:47 Odpowiedz
może wstyd się przyznać, ale rzadko czytam relacje,chyba dlatego, że informacje jak wygląda salonik, co podawali w samolocie albo ile kto ma wzrostu średnio mnie interesują,natomiast Twoje jest dla mnie kwintensęcją podróży,podziwiam, zazdroszczę i życzę powodzenia!
maxi1982 15 marca 2016 18:44 Odpowiedz
Świetna relacja jestem pod wrażeniem, czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością ;-).Pozdrawiam
dziabulek 16 marca 2016 21:40 Odpowiedz
Mimo tego, że nigdy ten kierunek mnie nie ciągnął, czyta się z zapartym tchem. Świetnie piszesz , czekam na ciąg dalszy:)
dziabulek 17 marca 2016 07:51 Odpowiedz
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
dziabulek 17 marca 2016 07:51 Odpowiedz
Wygląda to wszystko jaki film z gatunku S/F , krajobrazy iście nieziemskie, a do tego w oddali czają się jacyś "obcy", w każdej chili gotowi zrobić ziemianom krzywdę. W właściwie niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?
olajaw 17 marca 2016 08:34 Odpowiedz
O żesz.. zdjęcia niesamowite :shock: Coś pięknego! @pestycyda normalnie rozwaliłaś system :D i mnie od rana, od samego śniadania :D
maxima0909 17 marca 2016 10:42 Odpowiedz
@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... nie to, żebym była salonowym pieskiem, ale ta bieda, brud, ścisk, ciągle unoszący się w powietrzu piach i absolutny brak zieleni to raczej krajobraz, którego bym nie udźwignęła... Nie doczekam jednak do końca relacji, żeby wrzucić swoje trzy grosze, bo wiem, że wszystkie komentarze motywują do dalszego pisania :) więc pisz kochana, bo chociaż uświadomiłaś mi, że do Etiopii jeszcze nie dojrzałam to jednocześnie sprowokowałaś do myślenia i za to Ci dziękuję :)
ewaolivka 17 marca 2016 11:03 Odpowiedz
WOW! Inaczej nie umiem wyrazić zachwytu zdjęciami, miejscem i tym, że nas tam zechciałaś zabrać :) :)
kaviorwiki 17 marca 2016 11:12 Odpowiedz
@pestycyda wymiata,jak zwykle!
kaviorwiki 17 marca 2016 11:12 Odpowiedz
@pestycyda wymiata,jak zwykle!
marcant 17 marca 2016 12:00 Odpowiedz
dziabulek napisał: niebezpieczeństwo wynika ze strony Erytrejczyków czy ze strony tubylców. Porywają? Zabijają czy to może wszystko jednak trochę na wyrost?Ostatni konflikt między Etiopią a Erytreą rozpoczął się w 1998 roku i dotyczył przebiegu granicy między tymi dwoma państwami. Tereny ze złotem pustyni czyli solą (na ziemi Afarów bryły soli nadal są środkiem płatniczym), złożami potasu i innych minerałów, powodują, że ten najbardziej niegościnny obszar ziemi, jest jednocześnie niezwykle atrakcyjny ekonomicznie. Dallol, ErtaAle z uwagi na bliskość granicy z Erytreą, wzdłuż której utrzymuje się napięcie, przyczynia się do wzrostu zagrożenia porwaniami i atakami grupy Al-Shabaab (kilka lat temu zabito 12 francuskich turystów, zdarzają się incydenty ostrzeliwania – odstraszania grup podróżników). Do tego wszystkiego mit o Afarach - dzikich, niebezpiecznych, bezwględnych, wojowniczych, mściwych mieszkańcach tego terenu. Prawda jest taka, żeby przeżyć w takim miejscu, gdzie z popękanej, wysuszonej ziemi wydobywają się różne, często szkodliwe dla zdrowia wyziewy, gdzie wydobywana ze studni słodka woda w kolorze kawy z mlekiem jest szczytem szczęścia, gdzie w najgorętsze dni w roku temperatura sięga 50 stopni, trzeba być niewątpliwie odważnym i twardym człowiekiem. Tylko najsilniejsi mogą przetrwać. Afarowie do dzisiaj walczą między sobą, porywają kobiety, zwierzęta, walczą o tereny z wodą. Całkowicie kontrolują ruch na swoim terenie. Mimo, że ostatnio jest już coraz mniej napaści na przyjezdnych, strach powoduje sama ich postawa, pełna dystansu do świata „obcego”, pełna dumy i godności. Myślę, że nie ma osoby, która wjeżdżając na teren Afarów, nie będzie czuć niepewności. Większość biur turystycznych oferujących podróże do Etiopii na swych stronach ma taką oto informację: UWAGA! Ze względów bezpieczeństwa na tę chwilę wszystkie wycieczki w rejon Danakil zostały zawieszone do odwołania. Nawet biorąc pod uwagę wszystko co powyżej, cały teren depresji Danakilskiej jest bez wątpienia jednym z ostatnich miejsc na ziemi, w którym odnaleźć możemy „własną legendę”…
grzechu01 21 marca 2016 13:26 Odpowiedz
@pestycyda rewelacyjna relacja, dzięki! :D
washington 21 marca 2016 20:34 Odpowiedz
Krótko - WOW :) czekam na więcej
marcino123 24 marca 2016 18:23 Odpowiedz
pierwsza koszulka f4f, która zawitała do Etiopii ? :)
japonka76 24 marca 2016 20:48 Odpowiedz
Ojeju, ale Ci Etiopczycy to są ładni ludzie. Nawet nie przypuszczałam.
dziabulek 25 marca 2016 12:58 Odpowiedz
Ale ta miejscowość faktycznie nazywała się Shire? Ciekawe czy jakiś fan Tolkiena ją tak nazwał, bo jak rozumiem Hobbitów nie było:)
pbak 29 marca 2016 20:02 Odpowiedz
Widze, że są dwie różne szkoły jeżdżenia etiopskimi autobusami i minibusami. My woleliśmy siedzieć z przodu, najlepiej w pierwszym rzędzie. Dzięki temu nie widzieliśmy tych wszystkich wymiotujących ludzi a tylko ich słyszeliśmy :-) i na prośbę kierowców podawaliśmy tylko do tyłu torebki folioew...Zazdroszczę Danakilu, generalnie rzecz biorąc Etiopia to póki co jeden z moich top 3 w Afryce.
chaleanthite 30 marca 2016 01:50 Odpowiedz
Cudowna relacja!!! Chociaz przyznam szczerze, ze nie jest to miejsce moich marzen, to wyglada naprawde interesujaco..! Niestety nie wiem jakie czary mary musialabym odprawic (chyba nawet Wasz szaman by nic nie zdzialal ;)), zeby namowic meza na taki kierunek... ;) Tak wiec pozostaje mi tylko czekac na ciag dalszy i zabrac sie na te wyprawe razem z Twoja relacja :D
asiasz 1 kwietnia 2016 06:21 Odpowiedz
Jestem wielbicielką Twoich relacji - pewnie jak połowa tego forum :-) . Oj, będziesz miała co opowiadać wnukom... :lol: Ja penie nigdy nie wybiorę się na taką wyprawę, więc super że nas tam zabierasz. Dzięki.
cypel 1 kwietnia 2016 09:20 Odpowiedz
pestycyda napisał:I nadszedł czas zemsty! :D Sziro. Na środku injery :D :D :D :lol: Relacja REWELACJAŚwietnie napisane, bez nadęcia z poczuciem humoru i masą cennych informacji. Jest co czytać.DziękujęEch, cudowne zestawienie kolorów w Dallol. Ląduje na mojej mapie miejsc obowiązkowych do zobaczenia.
bozenak 1 kwietnia 2016 20:24 Odpowiedz
Jestem Twoją fanką.Relacja świetna -choć ta część świata jest nie dla mnie - ale czytam . Masz tak lekkie pióro, ogromne poczucie humoru i wszystko postrzegasz w jasnych barwach. No i baaaardzo lubisz ludzi. Nie piszesz czasem książek? Pierwsza kupię:)))
marcino123 1 kwietnia 2016 20:42 Odpowiedz
jak nie Maroko, to później Kurczaki a teraz Etiopia, ciężko zliczyć, który to już raz zaliczam opad szczęki pomieszany z wybuchami śmiechu i czytaniem Twojej relacji na głos dla lepszej połówki :)Murowany kandydat na relację roku 2016 :) i sam już nie wiem, czy najlepsze czy najgorsze jest to, że każesz nam czekać kilka dni na kolejny "odcinek".W tym pkp do Lwowa, żądam autografu i wspólnego zdjęcia ;)
chaleanthite 4 kwietnia 2016 18:31 Odpowiedz
@pestycyda -Standardowo nie mogę doczekać się kolejnego odcinka :D Przy czym Twoja relacja wciąga bardziej, niż "Moda na sukces", "Na wspólnej" i inne "Esmeraldy" razem wzięte :mrgreen: A los rzeczywiście wciąga w swoje rozgrywki innych, ale cóż zrobić - bez tego wspomnienia nie byłyby takie pikantne! ;)
olajaw 4 kwietnia 2016 20:19 Odpowiedz
Ja wiedziałam, ja wiedziałam!! Że to będzie murowany kandydat na relację roku :D @pestycyda pokazujesz nam niesamowite miejsca, nigdy bym nie pomyślała, że Etiopia ma tyle do zaoferowania! dzię-ku-je-my :D
elzbieta-trusz 5 kwietnia 2016 01:58 Odpowiedz
Pestycydo, zlituj się i nie każ za długo czekać na dalszy ciąg, bo dzięki Tobie wszyscy odbywamy tą podróż po Etiopii.Łoś
radzio666 5 kwietnia 2016 02:28 Odpowiedz
a moze zalozymy grupe polujaca na bilety do Etiopii ?? ja bym sie wybral....@pestycyda relacja rewelacja :mrgreen:
dziabulek 7 kwietnia 2016 08:18 Odpowiedz
Dla mnie od teraz bohaterem Etiopii jest "Zacisk" :) nawet chyba na ostatnim zdjęciu trochę go widać :)
igore 7 kwietnia 2016 08:49 Odpowiedz
@pestycyda Dziś rano okazało się, że skończyła mi się kawa. Jestem uzależniony od kofeiny, więc było ciężko. Na szczęście Twoja "palona kawa" zastąpiła mi filiżankę espresso :)
k-marek-trusz 7 kwietnia 2016 22:18 Odpowiedz
Zacisk to pewnie ten na środkowym planie (ostanie zdjęcie), w białej czapeczce? Pod wodospadem Marcin (z lewej, w zielonym) i Pestycyda (z prawej, w białym) - Was poznaję. Ten w lewym rogu, w pasiaku, to pewnie okrutny przewodnik? Łoś
bozenak 8 kwietnia 2016 21:14 Odpowiedz
:D :lol: :lol: Zacisk :lol: :lol:
chaleanthite 13 kwietnia 2016 00:20 Odpowiedz
Ehhh...coraz bardziej zaczyna mi sie tam w tej Etiopii podobac :D
igore 13 kwietnia 2016 08:01 Odpowiedz
@chaleanthite Skończy sie tak, że niedługo będziemy czytali Twoją relację z Etiopii ;)
olajaw 13 kwietnia 2016 08:54 Odpowiedz
Skończy się tak, że wszyscy będą wypatrywali promocji tylko do Etiopii :lol: Ten hipcio wymiata :D @chaleanthite mam podobnie, w mojej głowie zaczęły powoli pojawiać się pytania typu: hmm ciekawe czy trzeba tam robić jakieś dodatkowe szczepienia, a ciekawe w jakiej porze najlepiej jechać.. itp itd :D czyli tzw. zalążek podróży :D
maxima0909 13 kwietnia 2016 12:49 Odpowiedz
Maxima0909 napisał:@pestycyda dobra, miałam nie komentować do momentu zakończenia relacji, bo szczerze powiedziawszy myśłałam, że poza tym że oczywiście podziwiam wybór kierunku podróży nie będę mogła niestety napisać, że mnie zainspirowałaś do podobnej wyprawy.. relacja pierwszych dni utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem za słaba w uszach na podbój takiej Afryki... bla bla bla...... :oops: oj tam oj tam! przecież tylko krowa nie zmienia zdania :twisted: no to może zorganizujemy jakąś forumową załogę? najpierw wesoły samolot a potem eksytujący podbój Etiopii śladami @pestycydy ;)
chaleanthite 14 kwietnia 2016 16:38 Odpowiedz
@olajaw, @igore - kto wie, ja nie mówię "nie" ;) Chociaż przyznam się Wam, iż zauważyłam chociażby po wyprawie do Peru, że jeśli chociaż parę dni nie spędzę nad ciepłą wodą pod palmami, to po powrocie do domu czuję się, jakbym w ogóle na wakacjach nie była... Ciężko więc będzie mi się zdecydować na wyprawę do krajów, które mi tego nie będą w stanie zaoferować... Jestem zepsutą kobietą ;)
k-marek-trusz 27 kwietnia 2016 00:49 Odpowiedz
I jak tu nie wierzyć klasykowi, że na świecie są rzeczy, które fizjologom się nie śniły.Łoś
pbak 27 kwietnia 2016 01:20 Odpowiedz
pestycyda napisał:@pbak, no właśnie, trzeba wybrać, co dla kogo mniej stresujące :) bardzo się cieszę, że Etiopia jest w Twojej ocenie tak wysoko. Ja się zakochałam i wróciłabym w każdym momencie :) A te dwa pozostałe afrykańskie kraje?Sudan i Benin, ale to pewnie temat na osobna dyskusje :-) A spotkanie z hienami zdecydowanie trwa dluzej niz pare minut, tu pewnie Marcin mial racje. My bylismy w Harrarze akurat na Sylwestra i po tym calym spektaklu przez cala noc zamiast huku fajerwerkow towarzyszylo namy przerazliwe wycie tych zwierzat. Wrazenie niesamowite.
maxima0909 27 kwietnia 2016 14:48 Odpowiedz
no ja zwariuje! moja ZAZDROŚĆ wzrasta drastycznie! :twisted:
tomwie 28 kwietnia 2016 21:16 Odpowiedz
Super relacja. Jedna z lepszych na tym forum! Sam niedługo będę jeden dzień w Addis Abebie. Czy ma Mercato ten pawilon z pamiątkami znaleźć można bez problemu? Może jakieś wskazówki?
igore 28 kwietnia 2016 21:44 Odpowiedz
Miałem nadzieję, że ta relacja nie skończy się tak szybko, gdyż każdy nowy wpis czytałem z wielką przyjemnością. Przekonałaś mnie i Etiopia ląduje baaardzo wysoko na liście moich miejsc do zobaczenia. Dziękuje :)
olus 28 kwietnia 2016 22:57 Odpowiedz
Świetna relacja, jak zawsze zresztą. W ogóle muszę powiedzieć, że jakoś tak się składa, że do Twoich relacji mam osobisty stosunek (Tajlandia - słonie!). W przypadku Etiopii też tak jest, bo chociaż tam nie byłam, to dawno temu przeczytana książka o tym kraju w dużym stopniu sprawiła, że podróże stały się moją pasją. Jak byłam bardzo małym dzieckiem to namiętnie czytałam "W pustyni i w puszczy" i dzięki temu parę lat później rodzice kupili mi książkę "Śladami Stasia i Nel" o Egipcie i Sudanie, która ma też drugą część poświęconą Etiopii.Swoją drogą bardzo polecam, to jest reportaż z podróży do tych krajów z lat 50, kiedy jeszcze Afryka (nawet ta dość bliska Afryka) wydawała się taka odległa i niedostępna. Książka taka bardziej powiedzmy młodzieżowa, ale bardzo fajnie napisana, dowcipna a jednocześnie zawiera mnóstwo informacji, odniesień do historii tych krajów itp. Jest np cała dość niesamowita historia jedynej linii kolejowej w Etiopii, którą Wam nie udało się pojechać. W ogóle tak porównując to co widzę w Twojej relacji i to co pamiętam z tej książki, to przez te kilkadziesiąt lat tak wiele się w Etiopii nie zmieniło...(Marian Brandys "Śladami Stasia i Nel" oraz "Z panem Biegankiem w Abisynii")
pbak 2 maja 2016 00:27 Odpowiedz
pestycyda napisał:@pbak, hmmm....Sudan i Benin, mówisz? Brzmi bardzo zachęcająco - zwłaszcza, że to rekomendacja kogoś, komu również spodobała się Etiopia:) Napiszesz jakąś relację?Relacji niestety nie bedzie, z paru powodow ale glownie z braku czasu. Ale w razie pytan sluze pomoca, a zainteresowanym podesle linka do zdjec :-)
bartekzzabrza 27 stycznia 2017 21:42 Odpowiedz
Witam serdecznie :) Ogłoszony konkurs na relacje roku zmobilizował mnie do przeczytania wszystkich nominowanych tekstów do nagrody. Jestem pod wrażeniem Waszej "wycieczki". W trakcie czytania Waszej lektury, przyszło do głowy mi kilka pytań, które chciałbym Wam - uczestnikom wyprawy zadać.Czy przed wylotem przygotowywaliście się jakoś "zdrowotnie" do wyjazdu? (szczepienia, jakieś lekarstwa i.t.p)Czy na miejscu musieliście się pilnować z jedzeniem i piciem? (możliwość zatrucia i inne choroby)Na co jeszcze musieliście uważać, zwracać uwagę? Czekam na odpowiedź i pozdrawiam :)
pestycyda 29 stycznia 2017 06:55 Odpowiedz
@‌BartekzZabrza‌,mamy zrobiony standardowy zestaw szczepień. Jadąc do Harer zażywaliśmy malarone. Zawsze bierzemy ze sobą doxycyklinę, bo ma szerokie spektrum działania. Jak chodzi o jedzenie, to unikaliśmy injery, ale nie ze względów zdrowotnych :D woda tylko butelkowana, tego bardzo pilnowaliśmy. Szkoda tylko, że zapomnieliśmy o tym, ze lód w napojach najczęściej jest z nieprzegotowanej wody. Lodu sobie nie żałowaliśmy :D A jeśli zastanawiasz się nad wyjazdem, to szczerze zachęcam. Piękny kraj i cudowni ludzie. Pozdrawiam:)
cccc 29 stycznia 2017 15:10 Odpowiedz
Ze wzgledu na konkurs przeczytalem wlasnie Twoja relacje, delektujac mnie sie przy tym etiopska kawa o nazwie Tarara. Niesamowita spostrzegawczosc oraz dokladne, obiektywne oddanie rzeczywistosci w bardzo interesujacy i przyciagajacy sposob. Twoje opisy i tyle wspanialych zdjec serwuja czytelnikowi wspaniale skomponowany kolorowy, teczowy koktajl, pobudzaja wyobraznie, jak rowniez chec zobaczenia tego ciekawego kraju. Wydaje mi sie, ze taka wyprawa potrafi zmienic czlowieka na cale zycie i nasuwa do wielu refleksji, ktorymi do tej pory nie zaprzatal sobie glowy. ;) W Etiopii, oprocz lotniska nie bylem, ale od kilku lat jest na mojej liscie. Te hieny to mnie po prostu rozwalily, mialem co prawda okazje widziec je juz kilka razy, w RPA (Kruger), Botswanie, a ostatnio podczas nocnego safari w Manyara (Tanzania). Jedynym prawdziwym zblizeniem byla dzika hiena, ktora podeszla w nocy do ogniska, jak bylem na dziko pod namiotami w Botswanie, ale nie przyszlo mi do glowy zeby ja nakarmic. ;) Przyszla popatrzyla i tak jak sie pojawila, tak zniknela w ciemnosciach, najwyrazniej chciala powiedziec "dobry wieczor".W Manyara widzialem po raz pierwszy w zyciu biegajace po sawannie hipopotamy, zaraz obok biegaly hieny, ale o dziwo nie atakowaly sie nawzajem. :D Indżerę, porowate podlomyki etiopskie o smaku wyjatkowo gabczastym skosztowalem na lotnisku w Addis Abebie, gdzie mnie ostatnio wiatry poniosly az 4 razy.W restauracji na lotnisku poprosilem pania, rzeczywiscie szliczne kobiety (mimo ze Polki sa najladniejsze) o jakas lokalna potrawe, najchetniej z baraninka i otrzymalem wlasnie indżerę.Moje gratulacje, chyle czola i pozdrawiam.
miriam 29 stycznia 2017 16:49 Odpowiedz
@‌pestycyda‌ Twoja relacja jest urzekająca pod każdym względem.Fascynuje nie tylko Etiopia widziana twoimi oczami ale również osobowość i podejście do tematu samej autorki.Wielkie gratulacje :)
haniavit 14 lutego 2017 23:10 Odpowiedz
chapeau bas!Zobaczyłam Etiopię Twoimi oczami, śmiałam się, wzruszałam, denerwowałam a i łezka w oku się zakręciła. Nigdy nie myślałam o tak dalekich kierunkach, jestem jeszcze na etapie zwiedzania Europy, ale aż chce się tam być. Tylko chyba jeszcze odwagi brak ;) Trzymam kciuki za kolejną wyprawę
aschaaa 29 lipca 2017 14:28 Odpowiedz
@pestycyda mimo ze nie widzę zdjec bo chyba jakoś zniknęły.... to i tak jestem zachwycona! Swietne pioro, ale to juz psl kazdy kto tu komentowal, barwne opisy i szereg informacji. Dziekuje! Najprawdopodbniej bedziemy w Etiopii pod koniec grudnia (ostatnie dwa tygodnie). Marzy mi sie Dallol. Czy ktos wiec jak sytuacja wygląda obecnie?
ponchek 19 sierpnia 2017 21:59 Odpowiedz
Szkoda, że zdjęcia się nie wyświetlają...
cccc 20 sierpnia 2017 00:11 Odpowiedz
Jest napisane, ze szczesliwi ktorzy nie widza...
pestycyda 20 sierpnia 2017 17:58 Odpowiedz
Przepraszam, wiem, że oglądanie relacji bez zdjęć jest niezbyt fajne :/ Wgrywam jeszcze raz, dzięki poradzie @olus, tym razem na Społeczność - tylko to trochę potrwa. Mam nadzieję, że to jest moja ostatnia walka ze zdjęciami i że już tu zostaną na zawsze :)
tiktak 5 września 2019 10:13 Odpowiedz
WitajMam techniczne pytanie .Czy w Etiopii można się bez problemu posługiwać euro ?
jerzy5 5 września 2019 12:28 Odpowiedz
Najpiękniejsza relacja jaką czytałem , już wiem że też tam muszę być
pestycyda 5 września 2019 17:58 Odpowiedz
@TikTak, czyli jednak... :D Kto się zdecydował, Wy czy córka? Bardzo się cieszę i czekam na relację :) Z tego co pamiętam, można było wymieniać euro w kantorach, ale cenniejsze dla Etiopczyków były dolary i chętniej je wymieniali. Zwracali jednak dużą uwagę na to, żeby banknot był nowy, bez zagięć, naddarć itp. Dolarami można było też zapłacić za wycieczki (wydaje mi się, że nie było to możliwe w euro). Kurs był też trochę wyższy (tzn. nie dostawałeś za dolara więcej birrów, niż za euro, ale, zakładając, że walutę kupujesz w Polsce - w stosunku do wydanych złotówek, przy dolarze otrzymujesz więcej birrów). @jerzy5, bardzo mi miło i dziękuję za taki piękny komplement. Usłyszeć, że zachęciło się kogoś do odwiedzenia jednego ze swoich ulubionych krajów, to chyba najmilsze słowa:) I bardzo się cieszę - zrób to, warto!
calaira 17 września 2019 20:12 Odpowiedz
Z przyjemnością przeczytałam Twoją relację i o ile wczoraj mówiłam do męża, że choć podziwiam odwagę i ducha przygody takich turystów, to jednak sama bym się nie zdecydowała, o tyle dzisiaj moje serce aż rwie się, żeby przeżyć coś podobnego. Choć czasami zastanawiam się, czy nie trzeba mieć czegoś w sobie, żeby przyciągać takich ludzi i takie atrakcje, jak wam się udało... ;)
pestycyda 18 września 2019 18:00 Odpowiedz
@Calaira, myślę, że masz w sobie dokładnie to samo "coś", co i ja :D I nawet pięknie to nazwałaś w swojej relacji :D Cyt : "Czasami moją osobę podsumowuje jedno proste zdanie - "To jest k...a dramat" :D :D Pozdrawiam :)