-Dobra Zeus, co teraz. -W sumie, ja bym po zwiedził kościoły zobaczyć architekturę. -To fajnie, to ja pójdę na kawę. Spotkamy się za około 45 minut koło fontanny. -Bien.
Rozstaliśmy się z Passepartout, ona do kawiarni a ja do pierwszego kościołka, do Iglesia de la Compañía
Muszę przyznać, zaciekawiła mnie architektura tego kościoła. Wejście za darmo, ale warto dorzucić jedno, dwa PEN do koszyka
:)
Drugi które chciałem zobaczyć, to słynna katedra, przy Plaza
Niestety, nie tym razem. Pocałowałem klamkę, bo jakiś biskup miał wpaść. No cóż, trzeba tam wrócić ponownie.
Wracam na umówione miejsce, żeby się spotkać z Passepartout, zachęcając lokalny market.
Choclo morado, czyli fioletowa kukurydza, idealna do zrobienia soku chicha morada.
-Zeus nie uwierzysz...
Okazało się, ze do niej zaczął zagadywać młody chłopak, po angielsku, i na koniec chciał jej zaoferować wycieczkę po Nowej Arequipie samochodem (a w nim jego kolega) i inne "słodkie" obietnicy. Wszystko pięknie, dopóki nie dostał odpowiedzi, ze jej "kolega" za chwilę wpadnie, to zmienili taktykę i zaczęli szukać innej turystki. Jak się dowiedzieliśmy potem, to był jeden z sposobów na "szybkie porwanie". Czyli, porywamy, idziemy do bankomatu, bierzemy całą kasę i zostawiamy ją. Jednak dobrze ze wpadłem 5 minut wcześniej na spotkanie.
Wszystko jednak odbyło się beż problemów, i pozwiedzać największą atrakcję Arequipy, czyli Klasztor św. Katarzyny (Monasterio de Santa Catalina).
Wejście do klasztoru: 40 PEN
Klasztor został zbudowany w 1580 r. przez Marii de Guzman, bogatej wdowy. Klasztor był przeznaczony tylko dla kobiet najlepszych i najbogatszych hiszpańskich rodzin osiadłych w Peru po okresie konkwisty. W 1680 klasztor został przebudowany, i wtedy powiększono liczbę lokatorów, do 450. Każda z zakonnic miała do swojej dyspozycji "własną celę" są wzdłuż wąskich uliczek, przypominających te z hiszpańskich miasteczek. Ich nazwy to Sewilla, Merida, Malaga czy Saragossa. W 1970 r. klasztor częściowo udostępniono zwiedzającym, zainstalowano w nim elektryczność i doprowadzono bieżącą wodę. Nadal część budowli, a właściwie kilka budynków, zajmują mniszki.
Czy warto zwiedzić klasztor? Dla mnie tak. Jeszcze bardziej warto dopłacić na przewodnika. Sporo do zwiedzania, i przewodnik fajnie by to opisał
:)
Szybki obiad przed wyjazdem
Inca Cola, czyli drink o smaku landrynkowym i wyglądem jak odpady nuklearne. Towarzyszyła nam przez cały wyjazd.
Papa a la huancaina. Gotowane ziemniaki, z sosem serowym paprykowym
Podobne do a la huancaina, tylko z dodatkiem orzechów i anyżu
Kurczak podany w sosie paprykowym
Obiadek dobry, cena także (15 PEN za osobę) i uderzamy na dworzec autobusowy. Taryfa kosztuje 6 PEN, i w 40 minut jesteśmy na miejscu.
Wpakujemy się do autobusu (no cóż trochę historycznego) i jedziemy na naszą 6 godziną podróż do Cabanaconde.
TV Mango w autobusie. Czyli sobie sok albo książkę o coachingu
Norma na drodze: max 50km/h, norma naszego kierowcy: 95km/h
Śnieg przy 4.900 m n.p.m.
Chivay
O 18, prawie noc. Ale kierowca jedzie twardo (dobrze ze nie było za oknem, bo ciekawie nie wyglądało) i dojeżdżamy o czas do Cabanaconde. Szybki check in w domku, piwko i do spania, bo jutro zaczynamy trekking.Środa 4/5 Chodzenie po górach, czyli jak klnąc w 5 językach...
Wszystko zaczęło się, małym detoxem w Cabanaconde. Czyli pokój bez TV no i WiFi. Idealny relaks i odpoczynek. Jednak nie bardzo. WiFi nam był trochę (i nawet bardzo) do zaplanowania naszych pieszych wycieczek. No cóż, przeżyjemy, zobaczymy.
Na śniadanie, klasyka, i do biura informacji o kupno biletów turystycznych na zwiedzanie Doliny Colca. Bilet kosztuje 70 PEN, i raczej nie ma opcji żeby zwiedzić dolinę beż niego.
Dziś, jako ze trochę za późno wstaliśmy, wybraliśmy opcję zwiedzanie Oazy w Sangalle, przy rzece Colca. Znalezieniu szlaku nam zajęło jakieś 10 minut (i 200gr kukurydzy co nam sklepikarze poczęstowali) ale w chwili już jesteśmy w dobrej drodze.
I znienacka...
Koleś wyskakuje za krzaków i prosi o bilet. Pokazujemy mu i idziemy dalej.
Krzyż na drogę
I wtedy okazuje się piękność tej doliny...
Rio Colca
Oaza Sangalle
Zejście zajęło trochę ponad godzinę. Zejście jak zejście, czyli fajnie. Jak wróciłem głową i widziałem ile jest do góry, to mi się zrobiło "trochę" nie dobrze. No dobra, trzeba odpocząć przed wejściem do góry.
Rio Colca
Rio Colca
Dobra, odpoczynek, odpoczynkiem, ale trzeba wrócić do góry.
Znowu widok do góry. I tutaj pierwsze przekleństwo. Słynne polskie na K. Będzie ciężko.
Po godzinie, zaczęło padać. Tutaj 2 etap, po Grecku. Po 30 minutach, ulewa. Tutaj już combo Greckiego - Polskiego - Angielskiego bo musiałem szybko wszystko spakować do plastikowej torebki i schować.
Nie przedłużając przekleństwa, powiem ze było ciężko dla mnie. To były czasy które ostatni raz jak miałem do czynienia z jakimś wysiłkiem, oprócz podnoszenia piwa jak na moim awatarze, były w maju 15 roku. Zajęło nam wejście jakieś 4 godziny (przeze mnie), zaliczyłem pamiątkę od osła na bucie i bóle mięśni na najbliższe 3 dni (nawet nie wiedziałem ze aż tyle ich miałem).
I zasłużona kolacja, czyli alpaca ala plancha (alpaka na grillu) i kolejne zimne piwo
Nigdy potem nie tęskniłem tak długo, o moim łóżku.Czwartek 5/5 El Cóndor Pasa
Chyba to największa atrakcja Cabanaconde, czyli oglądanie kondorów. Można tam dojechać jednodniową wycieczką z Arequipy ale najlepiej skoczyć prosto z Cabanaconde. Kondorów najlepiej się ogląda między 8 i 10, więc poranna pobudka jest wymagana.
Wstajemy o 06:30, z zakwasami (5 minut mi zajęło wstawienie z łózka, moim Passepartout 15 minut zajęło zejście ze schodów (a byliśmy na 1szym piętrze). Na śniadania, nić nowego, czyli dżemik i bułeczki. Już mieliśmy lekko dość tego zestawu, a nawet nie byliśmy w połowie naszej podróży, i o 7 jesteśmy w Plaza de Armas w Cabanaconde, skąd odjeżdżają autobusy do Chivay - Arequipa.
O 7 rano jedzie tylko autobus firmy Rey, no i to skutkuje ze jest pełny po brzegach. Przejażdżka kosztuje 3 PEN i zajmuje 30 minut.
Cruz del Condor
Ludzi pełno (większość z wycieczek z Chivay) i lokalnych sprzedawców, u których można kupić mydło i powidło
Kontrola biletów, i szukanie wolnego miejsca przy klifie.
Robiłem tę samą trasę kilka dni po tobie.reZamiast jeżdżenia komunikacją wynajęliśmy w Arequipie auto.Na tej przełączy gdzie padał śnieg mieliśmy podczas jazdy kryzys.Jetlag plus choroba wysokogórska.
Robiliśmy tę trasę kilka dni po tobie.Mieliśmy wynajęte auto, którym przyjechaliśmy pod Hydroelectrikę i nad ranem od 3 do 5:30 doszliśmy do mostu gdzie już widzieliśmy wjeżdżające non stop autobusy z turystami.Potem jeszcze wejście pod MP te 1700m ciągle pod góręSpacer po ciemku nie był aż taki straszny jak nam sugerowano.Tego samego dnia w południe wróciliśmy z powrotem do auta i potem jeszcze 6h do Cusco.Byliśmy wyczerpani ale się udało
Słowo końcowe Peru był moim drugim wypadem do Ameryki Południowej. Po przygotowaniu się w Kolumbii miej więcej wiedziałem co mnie czeka, czyli bycie "gringo" w krainie Inków. Zostałem pozytywnie zaskoczony cenami. Liczyłem ze kraj tak turystyczny będzie droższy niż Kolumbia, a okazało się ze w paru kwestiach był tańszy (nie licząc wejście do MP, loty krajowe i specjalne busy) nie licząc jakie pyszne jedzonko porównując z mdłym i nudnym Kolumbijskim. Z minusów, Brakowało mi tej gościnności którą miałem w Kolumbii. Nie było źle, zawsze było jakieś: Buenos dias w trakcje chodzenia na szlakach, ciekawość i tyle. W Kolumbii czasami byli za bardzo otwarci. Może to z powodu ogromnej ilości kawy? Kto wie. Czy wróciłbym do Peru ponownie?O tak! Na 1000%!Zostało tyle do zwiedzania tam, ze z chęcią połączyłbym z Ekwadorem lub z Chile.A na koniec, zapraszam to mojego małego wideo z podróży:https://www.facebook.com/pg/SladyZeus/v ... e_internalMuchas gracias por leer!/
Zeus napisał:Okazuje się ze dwóch pasażerów nie mieli wizę (to była para Amerykanin - Ukrainka) i do tego nie mieli wszystkich papierów gotowych. Więc po 30 minutach czekania, kierowca powiedział coś nie miłego, zostawił ich manatki i pojechał do Copacabany.Cześć, fajna relacja!A propos powyższego, myślałem, że wizę do Boliwi można otrzymać na przejściu granicznym. Chociaż rozumiem, że jeśli jest to przejścia na jakimś pipidówku to może nie być już tak bezproblomowo. Gdzie w takim razie otrzymałeś swoją wizę?Pozdrawiam,Łukasz
Zeus napisał:Anticuchos, po quechua to szaszłyki. Do tego dodawane (jak zawsze) duża porcja frytek i jajko smażone. Uzupełnię, że w Boliwii anticucho będzie praktycznie zawsze szaszłykiem z serca, a w najprostszej wersji będzie mu towarzyszyć sos z orzeszków ziemnych i ziemniak. Pyszne dane. Szaszłyki mięsne często nazywają pacumutu lub brocheta . wooki napisał:A propos powyższego, myślałem, że wizę do Boliwi można otrzymać na przejściu granicznym. Chociaż rozumiem, że jeśli jest to przejścia na jakimś pipidówku to może nie być już tak bezproblomowo. Gdzie w takim razie otrzymałeś swoją wizę?W całej Am. Płd i Środkowej jesteśmy objęci ruchem bezwizowym. Boliwia jest o tyle inne, że właściwie nie ma szans na uzyskanie więcej niż 90 dni w roku w tym trybie, oraz, że bardzo często na granicy dostaniemy pozwolenie na zaledwie 30 dni które później trzeba przedłużać (bezproblemowo zazwyczaj, ale wiąże się to z wizytą w "migraciones").
@ponczW całej Am. Płd i Środkowej jesteśmy objęci ruchem bezwizowym. Boliwia jest o tyle inne, że właściwie nie ma szans na uzyskanie więcej niż 90 dni w roku w tym trybie, oraz, że bardzo często na granicy dostaniemy pozwolenie na zaledwie 30 dni które później trzeba przedłużać (bezproblemowo zazwyczaj, ale wiąże się to z wizytą w "migraciones").Do Surianamu potrzebujesz wizy.
Zeus napisał:[b]Jeszcze pięć minut wejścia, i jest! Jedno z moich pierwszych marzeń stało się prawdą! Mogę powiedzieć ze płakałem. Nie wiem czy z radości, czy zmęczenia czy z alergii na futro lamy. Śmiechłam
:lol: Super napisana relacja, uśmiałam się kilka razy
;) . A tak na marginesie to futro lamy jest hipoalergiczne, także raczej od tego nie płakałeś
:D
:D
:D
-Dobra Zeus, co teraz.
-W sumie, ja bym po zwiedził kościoły zobaczyć architekturę.
-To fajnie, to ja pójdę na kawę. Spotkamy się za około 45 minut koło fontanny.
-Bien.
Rozstaliśmy się z Passepartout, ona do kawiarni a ja do pierwszego kościołka, do Iglesia de la Compañía
Muszę przyznać, zaciekawiła mnie architektura tego kościoła. Wejście za darmo, ale warto dorzucić jedno, dwa PEN do koszyka :)
Drugi które chciałem zobaczyć, to słynna katedra, przy Plaza
Niestety, nie tym razem. Pocałowałem klamkę, bo jakiś biskup miał wpaść. No cóż, trzeba tam wrócić ponownie.
Wracam na umówione miejsce, żeby się spotkać z Passepartout, zachęcając lokalny market.
Choclo morado, czyli fioletowa kukurydza, idealna do zrobienia soku chicha morada.
-Zeus nie uwierzysz...
Okazało się, ze do niej zaczął zagadywać młody chłopak, po angielsku, i na koniec chciał jej zaoferować wycieczkę po Nowej Arequipie samochodem (a w nim jego kolega) i inne "słodkie" obietnicy. Wszystko pięknie, dopóki nie dostał odpowiedzi, ze jej "kolega" za chwilę wpadnie, to zmienili taktykę i zaczęli szukać innej turystki. Jak się dowiedzieliśmy potem, to był jeden z sposobów na "szybkie porwanie". Czyli, porywamy, idziemy do bankomatu, bierzemy całą kasę i zostawiamy ją.
Jednak dobrze ze wpadłem 5 minut wcześniej na spotkanie.
Wszystko jednak odbyło się beż problemów, i pozwiedzać największą atrakcję Arequipy, czyli Klasztor św. Katarzyny (Monasterio de Santa Catalina).
Wejście do klasztoru: 40 PEN
Klasztor został zbudowany w 1580 r. przez Marii de Guzman, bogatej wdowy. Klasztor był przeznaczony tylko dla kobiet najlepszych i najbogatszych hiszpańskich rodzin osiadłych w Peru po okresie konkwisty. W 1680 klasztor został przebudowany, i wtedy powiększono liczbę lokatorów, do 450. Każda z zakonnic miała do swojej dyspozycji "własną celę" są wzdłuż wąskich uliczek, przypominających te z hiszpańskich miasteczek. Ich nazwy to Sewilla, Merida, Malaga czy Saragossa. W 1970 r. klasztor częściowo udostępniono zwiedzającym, zainstalowano w nim elektryczność i doprowadzono bieżącą wodę. Nadal część budowli, a właściwie kilka budynków, zajmują mniszki.
Czy warto zwiedzić klasztor? Dla mnie tak. Jeszcze bardziej warto dopłacić na przewodnika. Sporo do zwiedzania, i przewodnik fajnie by to opisał :)
Szybki obiad przed wyjazdem
Inca Cola, czyli drink o smaku landrynkowym i wyglądem jak odpady nuklearne. Towarzyszyła nam przez cały wyjazd.
Papa a la huancaina. Gotowane ziemniaki, z sosem serowym paprykowym
Podobne do a la huancaina, tylko z dodatkiem orzechów i anyżu
Kurczak podany w sosie paprykowym
Obiadek dobry, cena także (15 PEN za osobę) i uderzamy na dworzec autobusowy. Taryfa kosztuje 6 PEN, i w 40 minut jesteśmy na miejscu.
Wpakujemy się do autobusu (no cóż trochę historycznego) i jedziemy na naszą 6 godziną podróż do Cabanaconde.
TV Mango w autobusie. Czyli sobie sok albo książkę o coachingu
Norma na drodze: max 50km/h, norma naszego kierowcy: 95km/h
Śnieg przy 4.900 m n.p.m.
Chivay
O 18, prawie noc. Ale kierowca jedzie twardo (dobrze ze nie było za oknem, bo ciekawie nie wyglądało) i dojeżdżamy o czas do Cabanaconde.
Szybki check in w domku, piwko i do spania, bo jutro zaczynamy trekking.Środa 4/5
Chodzenie po górach, czyli jak klnąc w 5 językach...
Wszystko zaczęło się, małym detoxem w Cabanaconde. Czyli pokój bez TV no i WiFi. Idealny relaks i odpoczynek.
Jednak nie bardzo. WiFi nam był trochę (i nawet bardzo) do zaplanowania naszych pieszych wycieczek. No cóż, przeżyjemy, zobaczymy.
Na śniadanie, klasyka, i do biura informacji o kupno biletów turystycznych na zwiedzanie Doliny Colca.
Bilet kosztuje 70 PEN, i raczej nie ma opcji żeby zwiedzić dolinę beż niego.
Dziś, jako ze trochę za późno wstaliśmy, wybraliśmy opcję zwiedzanie Oazy w Sangalle, przy rzece Colca.
Znalezieniu szlaku nam zajęło jakieś 10 minut (i 200gr kukurydzy co nam sklepikarze poczęstowali) ale w chwili już jesteśmy w dobrej drodze.
I znienacka...
Koleś wyskakuje za krzaków i prosi o bilet. Pokazujemy mu i idziemy dalej.
Krzyż na drogę
I wtedy okazuje się piękność tej doliny...
Rio Colca
Oaza Sangalle
Zejście zajęło trochę ponad godzinę. Zejście jak zejście, czyli fajnie. Jak wróciłem głową i widziałem ile jest do góry, to mi się zrobiło "trochę" nie dobrze.
No dobra, trzeba odpocząć przed wejściem do góry.
Rio Colca
Rio Colca
Dobra, odpoczynek, odpoczynkiem, ale trzeba wrócić do góry.
Znowu widok do góry. I tutaj pierwsze przekleństwo. Słynne polskie na K.
Będzie ciężko.
Po godzinie, zaczęło padać. Tutaj 2 etap, po Grecku.
Po 30 minutach, ulewa. Tutaj już combo Greckiego - Polskiego - Angielskiego bo musiałem szybko wszystko spakować do plastikowej torebki i schować.
Nie przedłużając przekleństwa, powiem ze było ciężko dla mnie. To były czasy które ostatni raz jak miałem do czynienia z jakimś wysiłkiem, oprócz podnoszenia piwa jak na moim awatarze, były w maju 15 roku. Zajęło nam wejście jakieś 4 godziny (przeze mnie), zaliczyłem pamiątkę od osła na bucie i bóle mięśni na najbliższe 3 dni (nawet nie wiedziałem ze aż tyle ich miałem).
I zasłużona kolacja, czyli alpaca ala plancha (alpaka na grillu) i kolejne zimne piwo
Nigdy potem nie tęskniłem tak długo, o moim łóżku.Czwartek 5/5
El Cóndor Pasa
Wstęp:
https://www.youtube.com/watch?v=pey29CLID3I
Chyba to największa atrakcja Cabanaconde, czyli oglądanie kondorów. Można tam dojechać jednodniową wycieczką z Arequipy ale najlepiej skoczyć prosto z Cabanaconde.
Kondorów najlepiej się ogląda między 8 i 10, więc poranna pobudka jest wymagana.
Wstajemy o 06:30, z zakwasami (5 minut mi zajęło wstawienie z łózka, moim Passepartout 15 minut zajęło zejście ze schodów (a byliśmy na 1szym piętrze). Na śniadania, nić nowego, czyli dżemik i bułeczki. Już mieliśmy lekko dość tego zestawu, a nawet nie byliśmy w połowie naszej podróży, i o 7 jesteśmy w Plaza de Armas w Cabanaconde, skąd odjeżdżają autobusy do Chivay - Arequipa.
O 7 rano jedzie tylko autobus firmy Rey, no i to skutkuje ze jest pełny po brzegach. Przejażdżka kosztuje 3 PEN i zajmuje 30 minut.
Cruz del Condor
Ludzi pełno (większość z wycieczek z Chivay) i lokalnych sprzedawców, u których można kupić mydło i powidło
Kontrola biletów, i szukanie wolnego miejsca przy klifie.
I już widać pierwszych kondorów