Szybki spacerek po Cabanaconde, i obiadek. Tym razem napój narodowy Inca Cola i Lomo Saltado z wieprzowiny. Lomo saltado to nić innego niż peruwiańska odmiana kuchni chińskiej. Danie składa się z pasków wołowiny smażonych na rozgrzanym oleju z sosem sojowym, smażonymi warzywami i dużą porcją ryżu.
Potem piweczko przy placu, patrząc na miejscowych, czekając na strawienie i kolację od naszej gospodyni
Ostatni zachód słońca w Dolinie Colca
Następnego dnia, pobudka i podróż do Puno, przez Chivay.Piątek 6/5 Miasto z dziwnymi posągami, lamy i jakieś jeziorka
Ostatni dzień w dolinie Colcy. Pobudka do najlepszych nie należała. Dalej czułem wszystkie zakwasy a do tego widziałem jak bardzo spaliłem ucho od słońca (nawet nie wiedziałem ze jestem do tego zdolny ^^) no ale było trzeba się spakować, zjeść śniadanie (już nie mogłem na nie patrzyć) i przejść się do hostelu Pachamama, tam gdzie odjeżdżał nas bus do Chivay.
Niestety, bezpośrednie połączenie między Chivay i Puno, obsługuje firma 4M Express, no i do tanich nie należy. Trzeba zabulić min. 50$ za bilet Chivay - Puno. Ale za to wygrywa się z czasem, zamiast jechać przez Arequipe.
Zegnamy się z Cabanaconde
Do Chivay jechaliśmy busem podstawionym od Pachamama, żeby mieć okazje pozwiedzać lokalne miasteczka.
Pierwszy postój, panorama Antahuillque.
Szczerze, nie urzekła mnie. Taka sama, jak wczoraj w Mirador del Condor. A jako ze to atrakcja turystyczna, to multum pamiątek było możliwe do kupna za parę soli, tak samo jak colca sour (drink na bazie kaktusa) i piwka.
Kolejny postój, Maca. Takie małe miasteczko, które się widzi jadąc do Bukowiny Tatrzańskiej. Małe, z kościołkiem w centrum miasta, i miasto które żyje tylko z turystyki. Za 2-3 sole można zrobić selfie z lamą albo z rodowitą Peruwianką.
I wreszcie dojeżdżamy do Chivay. Takie Zakopane w Peru. Mają nawet własne Krupówki.
Peruwiańskie Krupówki
Szybki obiad, i wsiadamy do autokaru który nam podwiezie do Puno. W autobusie przewodnicka, opowiadała po hiszpańsku i kiepskim angielskim o tym co widzimy i o naszych postojach. Nić ciekawego się nie dowiedziałem, więc podłączyłem iPoda, playlistę z Brucem Sprinstinem i oglądałem widoki
Krótka przerwa na przekąskę i Mate de Coca
I kolejna krótka przerwa przy jeziorze Lagunillas przy 4100 m n.p.m.
Wtedy odczułem co oznacza choroba wysokogórska, ale bardziej zmęczenie z chodzeniem nawet 400-500 metrów pod górkę. Co chwilę była obowiązkowa przerwa na oddech i odpoczynek.
Koło 18 dojeżdżamy do Puno. Wyobrażałem ze będzie przypominać Arequipe, ale jednak bardzo się myliłem.Sobota 7/5 Zwiedzamy Disneyland Peru (albo inaczej pływające wioski na jeziorze Titicaca)
Ciężko mi się spało tej nocy. Coś mi śmierdziało w pokoju, i nie mogłem przypomnieć skąd znam ten smród. Nie wiem, może przypomnę. Po śniadaniu idziemy do portu/dworcu poszukać rozkładu jazdy do Copacabany no i wycieczkę do Islas de Uros.
Spacerek przyjemny przy straganach i przy świeżo wyciskanym soku z pomarańczy. Dworzec nie znajdował się tak daleko z naszego hostelu (40 minut wolnym spacerku z góry) dokładnie obok jeziora.
Wchodząc do dworca, muszę przyznać ze pierwsza myśl która wpadła, to Grecja. Czułem się jak na naszym targu obok domu. Nie tylko ze można tam kupić wszystko, ale także okrzyki sprzedawców biletów żeby kupić od nich bilety do Limy, tak jak u mnie żeby kupić pomarańcze bo są najlepsze na świecie.
Bilety do Copy kupione, wycieczka także (z odbiorem z placu de Armas) i idziemy zwiedzić miasto. W głowach mieliśmy wyobrażenie, ze będzie ono przypominać piękność Arequipy. Sporo się mililiśmy. I to bardzo.
Puno zostało założone w połowie 17 wieku, słynne miasto uniwersyteckie i liczny fiest. Ale z architekturą kolonialną nie ma nić wspólnego. No dobra, jest Plaza de Armas, deptak, parę pomników i tyle. Czyli nie licząc zwiedzania pobliskich szczytów/pomników da się zwiedzić w niecałe 2 godziny. No dobra z obiadem i kawą 3:30 godziny.
No i dopiero w Puno, miałem okazje wypić prawdziwą kawę, a nie rozpuszczalną, taką jaką dostawałem przez ostatnie 7 dni. Uśmiech wreszcie wrócił!
Koło 13, jedziemy busikiem na port, na naszą wycieczkę do "Disneylandu". Nasz przewodnik, Jose przywitał nas przy porcie, z dresem FC Barcelona (wszyscy przewodnicy mieli taką jak zauważyłem później) i zaprowadził nasz do statku. Statek był prawie pusty (tylko jedna rodzina Peruwiańska i koleś z UK). Wszyscy czekamy kiedy nasz kapitan i przewodnik wrócą. Za to dwójka dzieci się bawi z przodu więc każdy myślał ze to dzieciaki kapitana. Po chwili wpada Luis i jeden z dzieciaków odcumuje, drugi zapala fajkę i przyjmuje dowództwo. Nie miał z 14 lat, więc my i koleś z UK byliśmy lekko w szoku. No dobra, trochę za bardzo.
Przy wypłynięciu "el capitano pequeño" pozwolił nam wejść na dach statku. Lepsze to nić kiszenie w środku
:D
Pierwsze widoki jeziora Titicaca
Nie wyobrażałem ze jezioro Titicaca jest tak ogromne. Nie dziwię się ze miejscowy nazywają ją morzem, bo ciężko można zobaczyć końca jej.
Po 40 minutach, dopływamy do "Disneylandu"
Kontrola biletów
O wyspach sporo było mówione. Ze to pułapka dla turystów, ze prawie nikt nie mieszka, ze nie warto. Inny ze warto, bo to cos nowego, zobaczyć jak ludzie tam żyją. Szczerze, wahaliśmy czy płynąć, ale jednak mała cena wycieczki, to postanowiliśmy ze dopłyniemy. Każda wycieczka ma "swoją" wyspę gdzie ona będzie cumować.
W każdej, "rdzeni" mieszkańcy przywitają nasz jakbyśmy byli głowami państwa i zaproszą do chat. Całość jest zrobiona z słomy, od wyspy po chatkach i jest to dość ciekawe uczucie jak się buja przy niej.
Luis (dawny mieszkanie wysp (¿?)) opowiada nam historię jak one powstały, ze nie wolno palić i jak bardzo się polepszyło życie na nie (mają panele słoneczne, szkołę) i jest chętny żeby odpowiedział na każde nasze pytanie. Naprawdę spoko przewodnik.
Na wyspie można kupić "ręczne robione" rękodzieła (które można kupić w Puno albo w Cuzco) od "babuszek" ale oczywiście ceny 2x wyższe. Nie chcieliśmy niczego tam kupować bo po pierwsze było drogo, a po drugie nie chciało nam się to targać przez całe Peru, co spowodowało ze nasz nie polubiła babuszka.
Rękodzieło "Made in China"
Panele słoneczne
Kaczka dziwacka
Po 15 minutach, widzieliśmy całą wyspę (co tam było do zrobienia). Wędki nie mieliśmy (tym bardziej nie lubię łowić wędką) i mieliśmy dwie opcje. Płynąć statkiem robiony ze słony (ponton a w nim przyklejone była słoma) za 15 PEN za osobę albo odpocząć w wieży widokowej.
Statek albo ponton
Widok z wieży
Widok z wieży
Jadą nasi
Kolejna wyspa, to wyspa typowo restauracyjna. Główne danie to pstrąg, i to świeży. Kucharz ci pokazuje na twoich ojcach jak się szarpie. No i potem maczetą i po ptokach. Wybrałem grillowanego (jakieś 20 PEN z piwem) i nie żałuję. Naprawdę był dobry.
Po rybce, powrót do portu, mate de coca i swędzenie po mieście żeby wrócić do hoteliku na noc.
Czy warto płynąć na Islas de Uros? Według mnie tak, jeżeli ze przekracza nasz budżet. Jest coś, co nie widzieliśmy w Europie. Czym pojechałby tam drugi raz? Jak mi zapłacą to z chęcią. Jak nie, to nie widzę powodu wracać do Puno.Niedziela 8/5 ¡Viva Evo Morales! ¡Viva Copacabana, Boliviano Częstochowa!
Już wiem co mi ten smród przypomina. Tak pachniało w pokoju mojego współlokatora, kiedy myślał ze jego żółw wpadł w sen zimowy. W lipcu....
Ostatni dzień w Puno, więc dziś dzień przeznaczony będzie zwiedzaniem jeziora Titicaca i centrum miasta. Na chill outcie albo jak się zwie tutaj, estilo de mañana...
Piękna architektura Puno...
Jezioro Titicaca
Wracamy znowu do Portu, żeby przy okazji zobaczyć pamiątki no i słynny statek Yavari. Co ciekawego z tym statkiem? No to ze został zbudowany w Anglii i dostarczony do jeziora Titicaca. Statek dopłynął do portu w Arice i potem częściami dostarczono pociągiem do Tacna gdzie osiołkami przenieśli je przez 350km aż do jeziora. Trzeba przyznać, sam wyczyn robi wrazenie, jak większość ludzi nie chce im się nawet 2km przejść na nogach...
Statek odegrał dość ważną rolę w życiu Puno i jeziora Titicaca do 1975, kiedy został zacumowany przy porcie aż do 1987, kiedy angielska para, przy pomocy Michaela Palina z Monty Pythonów zaczeli odrestaurowanie statku. Roboty trwały aż do 2015 r. kiedy statek był gotowy płynąć przy jeziorze.
Yavari
Zwiedzanie jest darmowe, tylko ze jest jeden problem. Żeby dostać się tam, to można tylko łódką albo "dopłynąć". Oczywiście za pierwszą opcję trzeba dać 10 PEN. Za osobę. Więc statek widzieliśmy od zewnątrz.
Robiłem tę samą trasę kilka dni po tobie.reZamiast jeżdżenia komunikacją wynajęliśmy w Arequipie auto.Na tej przełączy gdzie padał śnieg mieliśmy podczas jazdy kryzys.Jetlag plus choroba wysokogórska.
Robiliśmy tę trasę kilka dni po tobie.Mieliśmy wynajęte auto, którym przyjechaliśmy pod Hydroelectrikę i nad ranem od 3 do 5:30 doszliśmy do mostu gdzie już widzieliśmy wjeżdżające non stop autobusy z turystami.Potem jeszcze wejście pod MP te 1700m ciągle pod góręSpacer po ciemku nie był aż taki straszny jak nam sugerowano.Tego samego dnia w południe wróciliśmy z powrotem do auta i potem jeszcze 6h do Cusco.Byliśmy wyczerpani ale się udało
Słowo końcowe Peru był moim drugim wypadem do Ameryki Południowej. Po przygotowaniu się w Kolumbii miej więcej wiedziałem co mnie czeka, czyli bycie "gringo" w krainie Inków. Zostałem pozytywnie zaskoczony cenami. Liczyłem ze kraj tak turystyczny będzie droższy niż Kolumbia, a okazało się ze w paru kwestiach był tańszy (nie licząc wejście do MP, loty krajowe i specjalne busy) nie licząc jakie pyszne jedzonko porównując z mdłym i nudnym Kolumbijskim. Z minusów, Brakowało mi tej gościnności którą miałem w Kolumbii. Nie było źle, zawsze było jakieś: Buenos dias w trakcje chodzenia na szlakach, ciekawość i tyle. W Kolumbii czasami byli za bardzo otwarci. Może to z powodu ogromnej ilości kawy? Kto wie. Czy wróciłbym do Peru ponownie?O tak! Na 1000%!Zostało tyle do zwiedzania tam, ze z chęcią połączyłbym z Ekwadorem lub z Chile.A na koniec, zapraszam to mojego małego wideo z podróży:https://www.facebook.com/pg/SladyZeus/v ... e_internalMuchas gracias por leer!/
Zeus napisał:Okazuje się ze dwóch pasażerów nie mieli wizę (to była para Amerykanin - Ukrainka) i do tego nie mieli wszystkich papierów gotowych. Więc po 30 minutach czekania, kierowca powiedział coś nie miłego, zostawił ich manatki i pojechał do Copacabany.Cześć, fajna relacja!A propos powyższego, myślałem, że wizę do Boliwi można otrzymać na przejściu granicznym. Chociaż rozumiem, że jeśli jest to przejścia na jakimś pipidówku to może nie być już tak bezproblomowo. Gdzie w takim razie otrzymałeś swoją wizę?Pozdrawiam,Łukasz
Zeus napisał:Anticuchos, po quechua to szaszłyki. Do tego dodawane (jak zawsze) duża porcja frytek i jajko smażone. Uzupełnię, że w Boliwii anticucho będzie praktycznie zawsze szaszłykiem z serca, a w najprostszej wersji będzie mu towarzyszyć sos z orzeszków ziemnych i ziemniak. Pyszne dane. Szaszłyki mięsne często nazywają pacumutu lub brocheta . wooki napisał:A propos powyższego, myślałem, że wizę do Boliwi można otrzymać na przejściu granicznym. Chociaż rozumiem, że jeśli jest to przejścia na jakimś pipidówku to może nie być już tak bezproblomowo. Gdzie w takim razie otrzymałeś swoją wizę?W całej Am. Płd i Środkowej jesteśmy objęci ruchem bezwizowym. Boliwia jest o tyle inne, że właściwie nie ma szans na uzyskanie więcej niż 90 dni w roku w tym trybie, oraz, że bardzo często na granicy dostaniemy pozwolenie na zaledwie 30 dni które później trzeba przedłużać (bezproblemowo zazwyczaj, ale wiąże się to z wizytą w "migraciones").
@ponczW całej Am. Płd i Środkowej jesteśmy objęci ruchem bezwizowym. Boliwia jest o tyle inne, że właściwie nie ma szans na uzyskanie więcej niż 90 dni w roku w tym trybie, oraz, że bardzo często na granicy dostaniemy pozwolenie na zaledwie 30 dni które później trzeba przedłużać (bezproblemowo zazwyczaj, ale wiąże się to z wizytą w "migraciones").Do Surianamu potrzebujesz wizy.
Zeus napisał:[b]Jeszcze pięć minut wejścia, i jest! Jedno z moich pierwszych marzeń stało się prawdą! Mogę powiedzieć ze płakałem. Nie wiem czy z radości, czy zmęczenia czy z alergii na futro lamy. Śmiechłam
:lol: Super napisana relacja, uśmiałam się kilka razy
;) . A tak na marginesie to futro lamy jest hipoalergiczne, także raczej od tego nie płakałeś
:D
:D
:D
I po 8 zaczął tanieć kondorów (coś jak film Kevina Costnera, Tańczący z wilkami)
Kondory, kondory i po kondorach. One poleciały coś zjeść a my musieliśmy wrócić.
Opcje są dwie.
Albo busem albo zejść na nogach (około 15km), asfaltem. Wybraliśmy opcję numer 2, jako ze mieliśmy sporo czasu.
Szczerze, polecam wam ten spacerek. Fajne widoki, spacerek tez fajny, tylko warto nie zapomnieć o wodę, bo po drodze brak jakikolwiek knajp/sklepów.
https://en.wikipedia.org/wiki/Mummy_Juanita
Szybki spacerek po Cabanaconde, i obiadek. Tym razem napój narodowy Inca Cola i Lomo Saltado z wieprzowiny. Lomo saltado to nić innego niż peruwiańska odmiana kuchni chińskiej. Danie składa się z pasków wołowiny smażonych na rozgrzanym oleju z sosem sojowym, smażonymi warzywami i dużą porcją ryżu.
Potem piweczko przy placu, patrząc na miejscowych, czekając na strawienie i kolację od naszej gospodyni
Ostatni zachód słońca w Dolinie Colca
Następnego dnia, pobudka i podróż do Puno, przez Chivay.Piątek 6/5
Miasto z dziwnymi posągami, lamy i jakieś jeziorka
Ostatni dzień w dolinie Colcy. Pobudka do najlepszych nie należała. Dalej czułem wszystkie zakwasy a do tego widziałem jak bardzo spaliłem ucho od słońca (nawet nie wiedziałem ze jestem do tego zdolny ^^) no ale było trzeba się spakować, zjeść śniadanie (już nie mogłem na nie patrzyć) i przejść się do hostelu Pachamama, tam gdzie odjeżdżał nas bus do Chivay.
Niestety, bezpośrednie połączenie między Chivay i Puno, obsługuje firma 4M Express, no i do tanich nie należy. Trzeba zabulić min. 50$ za bilet Chivay - Puno. Ale za to wygrywa się z czasem, zamiast jechać przez Arequipe.
Zegnamy się z Cabanaconde
Do Chivay jechaliśmy busem podstawionym od Pachamama, żeby mieć okazje pozwiedzać lokalne miasteczka.
Pierwszy postój, panorama Antahuillque.
Szczerze, nie urzekła mnie. Taka sama, jak wczoraj w Mirador del Condor. A jako ze to atrakcja turystyczna, to multum pamiątek było możliwe do kupna za parę soli, tak samo jak colca sour (drink na bazie kaktusa) i piwka.
Kolejny postój, Maca.
Takie małe miasteczko, które się widzi jadąc do Bukowiny Tatrzańskiej. Małe, z kościołkiem w centrum miasta, i miasto które żyje tylko z turystyki. Za 2-3 sole można zrobić selfie z lamą albo z rodowitą Peruwianką.
I wreszcie dojeżdżamy do Chivay. Takie Zakopane w Peru. Mają nawet własne Krupówki.
Peruwiańskie Krupówki
Szybki obiad, i wsiadamy do autokaru który nam podwiezie do Puno.
W autobusie przewodnicka, opowiadała po hiszpańsku i kiepskim angielskim o tym co widzimy i o naszych postojach.
Nić ciekawego się nie dowiedziałem, więc podłączyłem iPoda, playlistę z Brucem Sprinstinem i oglądałem widoki
Krótka przerwa na przekąskę i Mate de Coca
I kolejna krótka przerwa przy jeziorze Lagunillas przy 4100 m n.p.m.
Wtedy odczułem co oznacza choroba wysokogórska, ale bardziej zmęczenie z chodzeniem nawet 400-500 metrów pod górkę. Co chwilę była obowiązkowa przerwa na oddech i odpoczynek.
Koło 18 dojeżdżamy do Puno. Wyobrażałem ze będzie przypominać Arequipe, ale jednak bardzo się myliłem.Sobota 7/5
Zwiedzamy Disneyland Peru (albo inaczej pływające wioski na jeziorze Titicaca)
Ciężko mi się spało tej nocy. Coś mi śmierdziało w pokoju, i nie mogłem przypomnieć skąd znam ten smród. Nie wiem, może przypomnę.
Po śniadaniu idziemy do portu/dworcu poszukać rozkładu jazdy do Copacabany no i wycieczkę do Islas de Uros.
Spacerek przyjemny przy straganach i przy świeżo wyciskanym soku z pomarańczy.
Dworzec nie znajdował się tak daleko z naszego hostelu (40 minut wolnym spacerku z góry) dokładnie obok jeziora.
Wchodząc do dworca, muszę przyznać ze pierwsza myśl która wpadła, to Grecja. Czułem się jak na naszym targu obok domu. Nie tylko ze można tam kupić wszystko, ale także okrzyki sprzedawców biletów żeby kupić od nich bilety do Limy, tak jak u mnie żeby kupić pomarańcze bo są najlepsze na świecie.
Bilety do Copy kupione, wycieczka także (z odbiorem z placu de Armas) i idziemy zwiedzić miasto.
W głowach mieliśmy wyobrażenie, ze będzie ono przypominać piękność Arequipy.
Sporo się mililiśmy. I to bardzo.
Puno zostało założone w połowie 17 wieku, słynne miasto uniwersyteckie i liczny fiest. Ale z architekturą kolonialną nie ma nić wspólnego.
No dobra, jest Plaza de Armas, deptak, parę pomników i tyle. Czyli nie licząc zwiedzania pobliskich szczytów/pomników da się zwiedzić w niecałe 2 godziny. No dobra z obiadem i kawą 3:30 godziny.
No i dopiero w Puno, miałem okazje wypić prawdziwą kawę, a nie rozpuszczalną, taką jaką dostawałem przez ostatnie 7 dni. Uśmiech wreszcie wrócił!
Koło 13, jedziemy busikiem na port, na naszą wycieczkę do "Disneylandu".
Nasz przewodnik, Jose przywitał nas przy porcie, z dresem FC Barcelona (wszyscy przewodnicy mieli taką jak zauważyłem później) i zaprowadził nasz do statku.
Statek był prawie pusty (tylko jedna rodzina Peruwiańska i koleś z UK). Wszyscy czekamy kiedy nasz kapitan i przewodnik wrócą. Za to dwójka dzieci się bawi z przodu więc każdy myślał ze to dzieciaki kapitana. Po chwili wpada Luis i jeden z dzieciaków odcumuje, drugi zapala fajkę i przyjmuje dowództwo. Nie miał z 14 lat, więc my i koleś z UK byliśmy lekko w szoku. No dobra, trochę za bardzo.
Przy wypłynięciu "el capitano pequeño" pozwolił nam wejść na dach statku. Lepsze to nić kiszenie w środku :D
Pierwsze widoki jeziora Titicaca
Nie wyobrażałem ze jezioro Titicaca jest tak ogromne. Nie dziwię się ze miejscowy nazywają ją morzem, bo ciężko można zobaczyć końca jej.
Po 40 minutach, dopływamy do "Disneylandu"
Kontrola biletów
O wyspach sporo było mówione. Ze to pułapka dla turystów, ze prawie nikt nie mieszka, ze nie warto. Inny ze warto, bo to cos nowego, zobaczyć jak ludzie tam żyją. Szczerze, wahaliśmy czy płynąć, ale jednak mała cena wycieczki, to postanowiliśmy ze dopłyniemy.
Każda wycieczka ma "swoją" wyspę gdzie ona będzie cumować.
W każdej, "rdzeni" mieszkańcy przywitają nasz jakbyśmy byli głowami państwa i zaproszą do chat.
Całość jest zrobiona z słomy, od wyspy po chatkach i jest to dość ciekawe uczucie jak się buja przy niej.
Luis (dawny mieszkanie wysp (¿?)) opowiada nam historię jak one powstały, ze nie wolno palić i jak bardzo się polepszyło życie na nie (mają panele słoneczne, szkołę) i jest chętny żeby odpowiedział na każde nasze pytanie. Naprawdę spoko przewodnik.
Na wyspie można kupić "ręczne robione" rękodzieła (które można kupić w Puno albo w Cuzco) od "babuszek" ale oczywiście ceny 2x wyższe.
Nie chcieliśmy niczego tam kupować bo po pierwsze było drogo, a po drugie nie chciało nam się to targać przez całe Peru, co spowodowało ze nasz nie polubiła babuszka.
Rękodzieło "Made in China"
Panele słoneczne
Kaczka dziwacka
Po 15 minutach, widzieliśmy całą wyspę (co tam było do zrobienia). Wędki nie mieliśmy (tym bardziej nie lubię łowić wędką) i mieliśmy dwie opcje. Płynąć statkiem robiony ze słony (ponton a w nim przyklejone była słoma) za 15 PEN za osobę albo odpocząć w wieży widokowej.
Statek albo ponton
Widok z wieży
Widok z wieży
Jadą nasi
Kolejna wyspa, to wyspa typowo restauracyjna. Główne danie to pstrąg, i to świeży. Kucharz ci pokazuje na twoich ojcach jak się szarpie. No i potem maczetą i po ptokach.
Wybrałem grillowanego (jakieś 20 PEN z piwem) i nie żałuję. Naprawdę był dobry.
Po rybce, powrót do portu, mate de coca i swędzenie po mieście żeby wrócić do hoteliku na noc.
Czy warto płynąć na Islas de Uros? Według mnie tak, jeżeli ze przekracza nasz budżet. Jest coś, co nie widzieliśmy w Europie. Czym pojechałby tam drugi raz? Jak mi zapłacą to z chęcią. Jak nie, to nie widzę powodu wracać do Puno.Niedziela 8/5
¡Viva Evo Morales!
¡Viva Copacabana, Boliviano Częstochowa!
Już wiem co mi ten smród przypomina. Tak pachniało w pokoju mojego współlokatora, kiedy myślał ze jego żółw wpadł w sen zimowy. W lipcu....
Ostatni dzień w Puno, więc dziś dzień przeznaczony będzie zwiedzaniem jeziora Titicaca i centrum miasta. Na chill outcie albo jak się zwie tutaj, estilo de mañana...
Piękna architektura Puno...
Jezioro Titicaca
Wracamy znowu do Portu, żeby przy okazji zobaczyć pamiątki no i słynny statek Yavari. Co ciekawego z tym statkiem? No to ze został zbudowany w Anglii i dostarczony do jeziora Titicaca. Statek dopłynął do portu w Arice i potem częściami dostarczono pociągiem do Tacna gdzie osiołkami przenieśli je przez 350km aż do jeziora. Trzeba przyznać, sam wyczyn robi wrazenie, jak większość ludzi nie chce im się nawet 2km przejść na nogach...
Statek odegrał dość ważną rolę w życiu Puno i jeziora Titicaca do 1975, kiedy został zacumowany przy porcie aż do 1987, kiedy angielska para, przy pomocy Michaela Palina z Monty Pythonów zaczeli odrestaurowanie statku. Roboty trwały aż do 2015 r. kiedy statek był gotowy płynąć przy jeziorze.
Yavari
Zwiedzanie jest darmowe, tylko ze jest jeden problem. Żeby dostać się tam, to można tylko łódką albo "dopłynąć". Oczywiście za pierwszą opcję trzeba dać 10 PEN. Za osobę. Więc statek widzieliśmy od zewnątrz.