Wreszcie wyjechaliśmy na zieloną, rozłożystą równinę. Dolina rzeki Kyzyl-suu to kolejne piękne miejsce w Kirgistanie warte zatrzymania się na dużo dłużej niż tylko na “poproszę do pełna” w miasteczku Sary Tasz, a na przykład na odbywające się tu co jakiś czas nomad games - tradycyjne konne gry i walki, takie jak chociażby wspomniane już wcześniej kupkari (w powszechnej wersji - z truchłem kozy, a nie w tej tamerlańskiej z ledwo żywym niewolnikiem
;))
Dolinę Kyzyl-suu otaczają dwa łańcuchy górskie - od północy Góry Alajskie, z których właśnie wyjechaliśmy, na południu - rysujące się wyraźnie i dumnie na horyzoncie graniczne Góry Trans-alajskie - ze swoim najwyższym szczytem, w Tadżykistanie znanym pod nazwą Avicenna Peak, a w Kirgistanie i prawdopodobnie wszędzie indziej na świecie - pod legendarną nazwą Pik Lenina.
Wyjeżdżamy z Sary Tasz, żegnamy napotkane na drodze dzieciaki i obieramy słynną szosę M41 prosto na południe, prosto w Pamir. Przed nami ostatnie równinne kilometry, a potem - aż do tadżyckiego Murghabu - tylko góry, góry i góry… 227 kilometrów przez niemal zupełnie bezludne, surowe i niegościnne tereny. Google Maps pokazuje mi teraz, że wystarczyłoby nam obecnie 3 godz. 5 min. by pokonać ten odcinek (sic!) W rzeczywistości dotarcie do Murghabu zajęło nam tak jakby nieco dłużej: niemal 10 godzin nieustannej jazdy + trwającą 2 godziny karkołomną kontrolę na tadżyckiej granicy + 8 godzin snu w namiotach nad Jeziorem Kara-kol…
***
Jadąc Pamir Highway (taaak, miał fantazję ten, kto wymyślił tą szumną nazwę dla takiej błotnistej szutrówki…) do Badachszanu, granicę pomiędzy Kirgistanem a Tadżykistanem przejeżdżamy na Przełęczy Kyzylart Pass. Jednak graniczne punkty kontrolne Kirgistanu i Tadżykistanu usytuowane w odległości niemal 25 kilometrów od siebie. Kirgiski - u stóp podjazdu na przełęcz, tadżycki - niemal na samej przełęczy. Kontrola w kirgiskim punkcie nie trwa długo. Jesteśmy więc dobrej myśli. Mentalnie jesteśmy już jedną nogą i dwoma kołami w Tadżykistanie. Już, już… robimy wesołe fotki na przełęczy, prawie witamy się z gąską (tudzież owcą Marco Polo
;))...
Ale wtedy wydarza się tadżycka kontrola graniczna. Trzy rdzewiejące kontenery, wszyscy celnicy - w mundurach i z bronią długą. Nie stoimy w kolejce, bo gdzie tu kolejka… jesteśmy jedynym samochodem na granicy. Ale po drugiej stronie szlabanu znajdziemy się dopiero za 2 godziny...
Pokonywanie granic mamy przećwiczone, a do tego mam wrażenie, że my - Polacy - “doświadczenie granicy” mamy gdzieś zakodowane w genach. Podświadomie wiemy co wolno, a co nie. Żeby się nie odzywać. Najlepiej wcale. A gdy już trzeba, gdy zapytają - mówić jak najmniej. Nie zostawiać ważnych przedmiotów na wierzchu. Nie zostawiać otwartych drzwi auta. Nie dać się sprowokować.
N. jest najlepszy w te klocki, pomimo najsłabszej znajomości rosyjskiego. Na rozkaz celnika wysiada z auta z paszportami i papierami. Niknie w pierwszym kontenerze.
Mijają minuty, mija pół godziny, godzina…
N. ze dwa razy przechodzi z konteneru do konteneru, nie spoglądając ani razu w naszą stronę. Widzę, że jest wściekły, poirytowany do granic możliwości. Siedzimy w aucie w absolutnym milczeniu, skupieni i wyczuleni na każdy dźwięk dochodzący z zewnątrz. Mija kolejna godzina…
Wreszcie wraca N. Nie odzywa się nawet słowem, rusza błyskawicznie i wjeżdżamy w Tadżykistan. Na pytania nie odpowiada…
Znamy się tyle lat, a nigdy N. w takim stanie nie widziałam. Zawsze opanowany. Keeping his cool nawet jak się pali i wali, nawet kiedy wszyscy już dawno spanikowali. Im trudniejsze warunki, tym większy potrafi zachować balans, dystans i spokój.
Dopiero po 30 kilometrach zaczyna odpowiadać na pytania. Jak to on - szczątkowo, “żeby powiedzieć jak najmniej” - więc co tam się działo naprawdę pewnie nigdy się dokładnie nie dowiemy… Że celnicy chcieli ponad 100 USD łapówek, że nie chciał tyle zapłacić, że jeden się rzucał, że otarło się prawie o szarpaninę...
By wjechać do Tadżykistanu potrzebowaliśmy: - wizę tadżycką (80 USD od osoby + koszty pośrednictwa, bo wizę wyrabia się w Berlinie) - CHECK! - specjalny permit na wjazd do GBAO (20 USD od osoby) - CHECK! - dokumenty, umożliwiające wjazd wypożyczonym kirgiskim autem za granicę - CHECK!
I tyle. Wszystko mieliśmy. O tym, że przy przekraczaniu granicy celnicy żądają czasem kolejnych “opłat” czytaliśmy przed wyjazdem w internetach. Nie znaleźliśmy żadnych informacji, które potwierdzałyby ich zasadność, wręcz przeciwnie - z większości jasno wynikało, że jest to po prostu horrendalna łapówka. A przepłacać nie lubimy.
Poźniej niemal na każdym punkcie kontrolnym na Pamir Highway, a szczególnie przy granicy z Afganistanem, żądano od nas łapówek. Ale - w porównaniu z tym przejściem granicznym - był to absolutny PIKUŚ, dwa stanowcze zdania N. i jechaliśmy dalej.
***
Im niżej słońce było nad horyzontem, im piękniejsze roztaczały się przed nami widoki, tym lepsze mieliśmy humory… Nagle, za którymś z kolei zakrętem, ukazało nam się jezioro Kara-kul w całej swej okazałości. Widok był tak piękny i tak zupełnie różny od wszystkiego, co widzieliśmy do tej pory w podróży, że postanowiliśmy zjechać z szutrowej drogi i rozbić się na noc tutaj na wyżynie.
Niestety wiatr hulający po płaskowyżu okazał się być na tyle silny, że zapewne nie dałby nam w nocy pospać . A poszukiwania jakiejkolwiek skały, wydmy, czy wzniesienia, które osłoniłyby trochę nasz obóz - nie dość, że spełzły na niczym, to jeszcze napsuły nam nerwów i niemal zakończyły się wtarabanieniem w ledwo widoczny w piasku drut kolczasty.... Jechaliśmy w stronę jeziora i wioski Karak-kul, najpierw mając przed sobą szeroką równinę, a następnie mając po prawej stronie brzeg jeziora, a po lewej - na wyciągnięcie ręki - chińską granicę (ale o tym trochę więcej trochę później
;))
Zatrzymaliśmy się na chwilę na przydrożnym cmentarzu. Cmentarze w Azji Środkowej to w ogóle jest osobny temat. I to temat - rzeka. Temat na miarę poradzieckich przystanków autobusowych. W Uzbekistanie na cmentarzach dominują małe ceglane mauzolea, w Kirgistanie - metalowe “klatki”, w tym niektóre z nich - w kształcie rdzewiejących szkieletów jurt (vide: http://c7.alamy.com/comp/D9TBKH/moslem- ... D9TBKH.jpg lub http://www.takeusanywhere.com/wp-conten ... SC9249.jpg) Były to moje “ulubione” elementy środkowoazjatyckiej “sztuki” cmentarnej. “Za życia - nomadem, po śmierci - nomadem…” Tymczasem w badachszańskim nagrobkom i langgarom często towarzyszyły stosy kamieni oraz rogi ibexów i owiec Marco Polo.
Minęliśmy senną wioskę Kara-kul i na nocleg zatrzymaliśmy się nad samym brzegiem jeziora. Rozbiliśmy namioty w szaroburym piachu, spałaszowaliśmy pierwsze LYOfoody, środkowoazjatycki chleb - nan i co tam jeszcze dobrego mieliśmy z Osz. I dopóty dopóki przeraźliwy ziąb nie zagonił nas do namiotów podziwialiśmy to obłędnie rozgwieżdżone, tadżyckie niebo…
DZIEŃ 17. i 18 / PAMIR: PRZEZ PRZEŁĘCZ AK-BAITAL DO MURGHABU I BULUNKUL
Pierwsza noc w Tadżykistanie, pierwsza noc na wysokości niemal 4000 m n.p.m. Wczorajsze przewyższenie - czyli podjazd z 963 m n.p.m. /Osz/ na 4280 m n.p.m. /Przełęcz Kyzylart/ w 4 godziny - prezentowało się całkiem imponująco, ale zarazem też nieco nieodpowiedzialnie... Czuliśmy się jednak bardzo dobrze. Tylko B. trochę narzekał, że w nocy szumiało w uszach, ale jakby nie było - póki co ofiar w ludziach brak.
Przed zaśnięciem zaplanowaliśmy sobie z B., że wstaniemy na wschód słońca. Tak! Na pewno wstaniemy na wschód słońca nad Jeziorem Kara-kol. Ale nie przeczuwaliśmy, że dobre dwie godziny zajmie słońcu wyjście zza wielkiej góry, która wystrzeliwała w niebo tuż za naszymi namiotami… Skoro już jednak obudziliśmy się tak pogańsko wcześnie, postanowiliśmy wywlec nasze rozleniwione tyłki z przytulnego namiotu (cóż za oksymoron…) i to była najlepsza możliwa decyzja.
Chyba z dobre pół godziny, jak nie dłużej, tkwiliśmy na brzegu jeziora, wpatrując się jak zahipnotyzowani w spektakl, który rozgrywał się nad jeziorem, nie zważając na wiatr i chłód. Gnane wiatrem pasma chmur maszerowały po niebie w równoległych rzędach - prosto na nas. A po zboczach gór po drugiej stronie jeziora wędrowały leniwie pomarańczowe plamy porannego światła. Na co komu kawa, jeśli poranek serwuje takie widoki…
Co ciekawe dokładnie w tym samym czasie, gdy tam staliśmy - wpatrując się w szczyty na drugim brzegu jeziora - za tamtym przeciwległym pasmem gór Andrzej Bargiel wspinał się właśnie na pamirski Pik Korżeniewskiej w ramach rekordowego zdobywania tytułu “Śnieżnej Pantery”.
***
Zwinęliśmy grzecznie obóz i wyruszyliśmy w stronę Murghabu. Jedziemy teraz przez zdecydowanie najmniej gościnny i zupełnie bezludny odcinek Pamirskiego Traktu. Naszym jedynym towarzystwem są wszędobylskie świstaki, których jest tu zatrzęsienie. Na widok auta wyściubiają ciekawskie główki z norek i przyglądają się nam z zainteresowaniem. Niektóre natomiast leniwie oddają się przyjemniejszym aktywnościom…
;)
Na załączonym obrazku: THUG LIFE
:lol:
Przed nami kilka godzin drogi przez niemalże marsjański, surrealistyczny krajobraz, przez strome, rudo-brunatne sześcio- i siedmiotysięczniki. Wspinamy się coraz wyżej i wyżej - na najwyższy punkt Pamirskiego Traktu. 4655 m n.p.m. - Przełęcz Ak-Baital. Gdzie okiem nie sięgnąć - tylko skały i piach, żadnej zieleni. I tak kilometrami. Powracające towarzystwo słupów na chińskiej granicy traktujemy niemalże jak nagłe odwiedziny starego przyjaciela. Do dziś nie mogę pojąć, jak chłopakom mogła się podobać najbardziej właśnie ta część Pamir Highway... Co za masochizm!
:roll:
Na załączonym obrazku: Takimi małymi kamieniami wyznacza się "objazdy", oberwane krawędzie jezdni i inne niebezpieczne miejsca na drodze. Tutaj akurat ostrzegały przed zerwanym mostem na rzece. Lepsze to niż nic, ale zgadnijcie, jak dobrze je widać w nocy... I dlatego właśnie tak odradzana jest jazda Pamir Highway po zmroku
;)
***
Wreszcie Murghab. Najwyżej położone miasto w Tadżykistanie, a niegdyś - w całym Związku Radzieckim. A zarazem - po Chorogu - największe miasto w regionie. Chociaż “miasto” to naprawdę dużo powiedziane… Murghab wygląda bowiem trochę tak, jakby na tym łagodnym, brunatnym zboczu wzgórza ktoś rozsypał trochę małych, szarych i białych klocków lego. Te białe - to domki mieszkańców, te szare - to kontenery, w których mieszczą się stargany murghabskiego targu, dziś niestety w większości zamknięte. Na poboczu drogi stoi jeszcze kilka chińskich ciężarówek. Na skrzyżowaniu ulic - kilka wielkich zardzewiałych beczek z benzyną. Do tego jedna szkoła, jeden pomnik Lenina i ot, całe miasto.
Niestety mój organizm nie jest w nastroju na dogłębną eksplorację murghabskich zakamarków. Dopadła mnie jednak choroba wysokościowa. Gorączka, dreszcze i mdłości… Znów ledwo słaniam się na nogach. Gdy moja Ekipa wyrusza na targ po prowiant, zostaję w samochodzie, łykam tabletki i oddaję się smętnym rozważaniom pt. czy i kiedy zacznie wreszcie działać… Pocieszam się, że zatrzymamy się tu jeszcze raz, w drodze powrotnej. Tankujemy do pełna na jednej ze "stacji" - benzynę wlewają do wiadra, a z wiadra lejkiem do auta. I ruszamy dalej.
Łukasz Kosowski napisał:Zdjęcia prześliczne i zapowiada się super. Dokończ tą relację dla dobra forumowiczów, bo brakuje tutaj fajnych i praktycznych relacji z Azji SrodkowejDzięki za motywację, postaram się dotrwać do końca
;) W ubiegłym roku przed wyjazdem przeczytałam wszystko co tylko było na Forum o Azji Centralnej, w poszukiwaniu wiadomości i inspiracji, także czas się odwdzięczyć. Tym bardziej, że region jest przepiękny <3
Antek12 napisał:Najlepsze zdjęcia tutaj na forum !Jak już skończysz tą relację, to poprosimy o te 3 wcześniejsze z równie pięknymi zdjęciami !Wow, dziękuję!
:o Póki co mam cichą nadzieję, że uda mi się chociaż z jedną relacją dobrnąć do końca ;P
Ja wiem, że się powtarzam (tzn za innymi powtarzam), ale te zdjęcia są naprawdę świetne!Pisz dalej, a jak Ci się nie będzie chciało pisać, to chociaż zdjęcia wrzuć.
marcinsss napisał:Ja wiem, że się powtarzam (tzn za innymi powtarzam), ale te zdjęcia są naprawdę świetne!Pisz dalej, a jak Ci się nie będzie chciało pisać, to chociaż zdjęcia wrzuć.dzięki, takich "powtórzeń" nigdy nie za wiele
;) postaram się wieczorem ogarnąć Biszkek i moją ulubioną część wyjazdu - konną wyprawę nad jezioro Song-Kol.
Jak tak się przyglądam to w tym Biszkeku chyba aż tak beznadziejnie nie jest. Przynajmniej Kino Rosja, Pałac Ślubów Muzeum Narodowe i cyrk wygladają niczego sobie.
Zgoda, tylko że to właśnie były pojedyńcze budynki, które same w sobie nie tworzyły interesującej tkanki miasta - moim zdaniem. Ja osobiście wolałam Taszkient, a nawet Osz i Nukus
;) O Samarkandzie i Chiwie nawet nie wspominając
;) Ale tak jak mówię - to wszystko powierzchowne opinie, musiałabym tam pobyć dużo dłużej, czy nawet pomieszkać, żeby ferować bardziej kompetentne oceny.
Mnie akurat interesują pojedyncze budynki lub budowle - w dużej mierze dla nich od lat wybieram się do tych trzech stanów. Ale tak - obok jest lepiej. W Taszkiencie jest ten odleciany hotel Uzbekistan, a Tadżykistan to już w ogóle raj pod tym względem. Widzieliście te przystanki z wycinka sfery?
Hmm, mój ulubiony przystanek też był sferyczny - takie coś między spłaszczonym pomidorem a chińskim czajnikiem na herbatę
;) - ale był w Kirgistanie, wiec nie wiem czy myślimy o tym samym. Możesz podesłać jakiś link do zdjęcia? Przystanki to faktycznie jest osobna (i obłędna!) historia. Można by z dobre pół roku spędzić w sowietstanach tropiąc tylko i wyłącznie co bardziej kosmiczne konstrukcje. Pewnie zresztą widziałeś cykl zdjęć "przystankowych" Chistophera Herwiga?
Matulu, najpiękniejsze zdjęcia jakie widziałam! Gratuluję! Kirgistan odwiedziliśmy tego lata, więc z tym większą przyjemnością czytam relację. PS byliśmy w tym samym hostelu w Kochkor
:) Pani Gospodynii cud miód
:)
edytinha napisał:No cóż, powtórzę za innymi: cudne zdjęcia i bardzo ciekawa relacja!!! Gratuluje!dziękuję! dzisiaj wjedzie najpiękniejsza część (mam nadzieję
;)), a przynajmniej część najpiękniejszej części
;)
@gecko Mam lustrzankę "pełną klatę" - starego Nikona D700 i 3 szkła:-Sigmę 24-135mm f/2.8-4 - obiektyw którym zrobiłam większość wrzuconych tu zdjęć, ale którego nie polecam; jest to bardzo stare i tanie szkło o kiepskiej jakości - szczególnie w rogach obrazu na niskich przysłonach i na pełnej ogniskowej; ale zakres ogniskowych jest świetny i spoko jasność, dlatego miałam go najczęściej podpiętego - w planach była przesiadka na nowego Tamrona 24-70mm f/2.8- Sigmę 35mm f/1.4 - wszystkie kadry z mocno rozmytym tłem są z tego obiektywu; mam świetny model, który błyskawicznie i celnie ostrzy, także jestem bardzo z tego szkła zadowolona- Sigmę 10-20 mm f/4.5-5.6 - jest to szkoło na DX, którego używam do FX, co sprawia, że na ogniskowej 10mm mam 100% czarną winietę w rogach, którą muszę usuwać w postprocesie - dlatego polecam, ale nie do pełnej klatki.To cały mój zestaw, plus filtr ND1000 i filtr polaryzacyjny. Gabarytowo jest to wszystko strasznie wielkie, ciężkie i uciążliwe. Podczas ostatniego wyjazdu na Kaukaz ten sprzęt zajmował pół mojego 28-litrowego plecaka i obiecałam sobie, że nigdy więcej. Dlatego w tym roku planuję przesiadkę na bezlusterkowca, najprawdopodobniej Sony
:)
marcino123 napisał:@Japonka76 "zdjęcia roku 2017" chyba już nie trzeba nawet zakładać...
;)@nenyan zgłosiłem relację, do konkursu, więc już nie masz wyjścia: musisz grzecznie dokończyć pisanie
:PHahah
:P
:shock: To się dopiero nazywa motywacja! "zdjęcia roku 2017"?
:o No to Was trochę rozczaruję - najbliższe 3 dni wyjazdu to dużo tekstu, mało zdjęć (i to jeszcze tylko z telefonu)
:D Nie dość, że byliśmy cały czas w drodze, to sensacje żołądkowe skutecznie zniechęcały mnie do sięgania po aparat
:?
:oops: Ale mam nadzieję, że wspólnie dojedziemy wreszcie nad to Morze Aralskie, a raczej to co z niego zostało.
No świetne to jest! Nie mogę się doczekać kolejnych części, a jednocześnie już teraz zaczynam się bać, że niedługo skończysz...
:)A czemu mi się tak podoba? Świetne zdjęcia, niewątpliwie... ale również świetne pióro. Fantastycznie przeplatasz opisy osobistych przeżyć z wiadomościami przewodnikowymi o kulturze, historii i przyrodzie.A co do "Stanów", to już wcześniej byłem przekonany, że trzeba tam pojechać. Po przeczytaniu Twoich opisów i zobaczeniu zdjęć chcę tam być jak najszybciej, teraz, zaraz, już! I rezerwuję sobie najbliższy wolny termin (wakacje 2019
:) ).A Ty pisz, pisz, pisz.... A później gdzieś pojedź, zrób dużo zdjęć, wróć i znowu pisz...
marcinsss napisał:No świetne to jest! Nie mogę się doczekać kolejnych części, a jednocześnie już teraz zaczynam się bać, że niedługo skończysz...
:)A czemu mi się tak podoba? Świetne zdjęcia, niewątpliwie... ale również świetne pióro. Fantastycznie przeplatasz opisy osobistych przeżyć z wiadomościami przewodnikowymi o kulturze, historii i przyrodzie.A co do "Stanów", to już wcześniej byłem przekonany, że trzeba tam pojechać. Po przeczytaniu Twoich opisów i zobaczeniu zdjęć chcę tam być jak najszybciej, teraz, zaraz, już! I rezerwuję sobie najbliższy wolny termin (wakacje 2019
:) ).A Ty pisz, pisz, pisz.... A później gdzieś pojedź, zrób dużo zdjęć, wróć i znowu pisz...Dziękuję!!!! Bardzo baaardzo cieszy, że ktoś dobrowolnie czyta te moje historyjki
:D A tym bardziej, jeżeli zachęcą do kupienia lotu do Biszkeku! Chociaż staram się co rok być w innym państwie (bo przecież "jeszcze tyle do zobaczenia"), to nad szybkim powrotem do Azji Środkowej sama się poważnie zastanawiam - można tam doświadczyć tyle serdeczności, tyle bezinteresownej gościnności - a przecież masowa turystyka z czasem to zmieni. Trzeba więc zdążyć przed nią!
;) Ale na 2018 rok też mam inny plan - póki co marzą mi się Chiny... Może będzie też z tego relacja, choć na razie skupiam się na dokończeniu tej
;) I uspokajam - jesteśmy chyba dopiero w połowie
;)
Za dużo miejsc, za mało czasu i kasy.
:)Chiny uważam, że już przegapiłem, bo kilka lat temu było znaaacznie taniej. A są na liście od dawna.W 2018 w wakacje USA, bo się nam zaraz ważność dziesięcioletniej wizy skończy. Eh, jak sobie przypomnę, że kiedy ją załatwiałem to USD był po ok. 2,00 PLN. Trzeba było wtedy jechać...Ale na 2019 Azja Centralna... no chyba, że Iran
:DAle co ja Ci się tu wcinam w relację...
nenyan napisał:Ale przypadek!!
:D A dokąd śmigaliście? Nad Song-Kol? Długo byliście w KG? I najważniejsze - będzie ralacja?
:)) Chętnie bym poczytała, chyba z tych wszystkich miejsc, w których byłam, KG jest tym, którego mam największy niedosyt <3Śmigaliśmy nad Kel Ukok, na Song-Kol nie starczyło nam już czasu:( Również mam niedosyt na tyle duży, że kombinuję jakby tam wrócić na wiosnę/lato 2018.
;) Postaram się coś niebawem wrzucić z Kirgistanu i Kazachstanu
:) Na pewno będzie filmik
:)
Relacja palce lizac
:)OT glowa do gory wyskakiwalbys wtedy z 4$ za galon, a dzisiaj pewnie z 2,70 $chociaz co stan to inna cenamarcinsss napisał:W 2018 w wakacje USA, bo się nam zaraz ważność dziesięcioletniej wizy skończy. Eh, jak sobie przypomnę, że kiedy ją załatwiałem to USD był po ok. 2,00 PLN. Trzeba było wtedy jechać...Ale na 2019 Azja Centralna... no chyba, że Iran
:D
marcinsss napisał:Za dużo miejsc, za mało czasu i kasy.
:)Chiny uważam, że już przegapiłem, bo kilka lat temu było znaaacznie taniej. A są na liście od dawna.W 2018 w wakacje USA, bo się nam zaraz ważność dziesięcioletniej wizy skończy. Eh, jak sobie przypomnę, że kiedy ją załatwiałem to USD był po ok. 2,00 PLN. Trzeba było wtedy jechać...Ale na 2019 Azja Centralna... no chyba, że Iran
:DAle co ja Ci się tu wcinam w relację...No patrz, nie ma przypadków!
:D Też mi się 10-letnia wiza USA kończy w 2019 /kiedy to minęło
:(((/, mój pierwotny plan na przyszły rok zakładał roadtrip Chicago-Alaska, a kolejną relacją z moich dotychczasowych wyjazdów ma być: Route 66 - z Chicago do LA i z powrotem przez najpiękniejsze miasta i parki narodowe US
;) Także pisz kiedy jedziesz i dokąd dokładnie - chętnie się podzielę moimi ukochanymi miejscówkami
:))) Głównie przyrodniczymi, bo uwielbiam geografię Ameryki Północnej. Wszystko niby jak u nas, ale tak z 10 razy większe i bardziej
;)
W Rosji nie byłam (choć Syberia zimą chodzi mi po głowie bardzo...), więc trudno porównywać, ale -stany faktycznie są niesamowicie różnorodne, bardzo pozytywnie do nas nastawione i relatywnie niewielkie (dobra, przy Rosji chyba wszystko jest "relatywnie niewielkie"
;) ) - także przyjemnie się podróżuje
:)
"Nie mogłam sobie odmówić i jestem teraz szczęśliwą posiadaczką fotki (która jednakże nie nadaje się do publikacji
;)) na tym jakże zjawiskowym tygrysie
:mrgreen: "Ja na Waszym miejscu namówiłbym A. do tego żeby jednak zdjęciem się podzieliła. Po pierwsze aby oddać hołd lokalnemu fotografowi. Po drugie... nie pożałujecie
:twisted:
bartoszm napisał:Ja na Waszym miejscu namówiłbym A. do tego żeby jednak zdjęciem się podzieliła. Po pierwsze aby oddać hołd lokalnemu fotografowi. Po drugie... nie pożałujecie
:twisted:No to Ania czekamy na fotę... Nie wolno robić takich rzeczy "mam ale nie pokażę"
;)Poza tym relacja fantastyczna, przeglądnęłam poboeżnie, ale czeka mnie piękna lektura
:)
@nenyan Twoje zdjęcia są tak niesamowite że szczęka opada. Bez wątpienia najpiękniejszy zestaw zdjęć jaki kiedykolwiek widziałam. I do tego cudowna wyprawa, gratulacje
:)
maginiak napisał:@nenyan Twoje zdjęcia są tak niesamowite że szczęka opada. Bez wątpienia najpiękniejszy zestaw zdjęć jaki kiedykolwiek widziałam. I do tego cudowna wyprawa, gratulacje
:)Wow, dziękuję! <3
:) Cieszę się bardzo, jeśli moje zdjęcia i historie chociaż trochę oddają klimat tych miejsc! A w rzeczywistości było tam naprawdę jeszcze fajniej i piękniej
:)
Genialne ujęcia! I świetna relacja
:) Dzięki Twojej fotorelacji jak widzisz @Wildlife tourist może w końcu przekona się do cieplejszych klimatów i będzie nam dane zmienienie kierunku wakacji z północnego na południowy - cieplejszy
:D
Niesamowita wyprawa i fantastyczna, rzetelna relacja okraszona wspaniałymi zdjęciami, począwszy od widoków, przez ujęcia lokalsów, aż po foty nieba.Uszanowanie dla autorki za wyjątkowo lekką klawiaturę i czas poświęcony na napisanie relacji.
;)
BooBooZB napisał:Niesamowita wyprawa i fantastyczna, rzetelna relacja okraszona wspaniałymi zdjęciami, począwszy od widoków, przez ujęcia lokalsów, aż po foty nieba.Uszanowanie dla autorki za wyjątkowo lekką klawiaturę i czas poświęcony na napisanie relacji.
;)@BooBooZB dziękuję
:-) naprawdę super takie pozytywne słowa słyszeć od Ciebie, jestem wielką fanką Twoich podróży i relacji!
:)
firley7 napisał:Gratulacje za niezwykłą relację.Mam nadzieję, że będzie kontynuacja i pojawią się następne
:)Dzięki
:) Następne są w planach, ale niestety pewnie dopiero po wakacjach
;)
nenyan napisał:... Także na pewno nie jest to moja ostatnia opowiedziana na Forum podróżnicza historia
;)Pisz, pisz, pisz, pisz, pisz, pisz... i wołaj, jak coś napiszesz!Cudownie było podróżować z Tobą i mam nadzieję na więcej...Może jakąś książkę dałoby się z tego zrobić? Zupełnie się na tym nie znam, ale zorientuj się...Może oprócz przyjemności z pisania miałabyś jeszcze środki na kolejne wyjazdy? Czego Tobie, sobie i pozostałym czytelnikom życzę
:)
@marcinsss dziękuję!
:shock: i <buraczany rumieniec> Ale trafiłeś... własna książka to moje niespełnione marzenie z dzieciństwa
:lol: Tylko, że jeśli już pisać książki podróżnicze, to ja bym chciała takie jak Colin Thubron albo Paul Theroux, a do takiego poziomu, stylu i kontentu to sporo, oj spooooro, mi brakuje
;) Niemniej jednak miałam niesamowitą frajdę z pisania relacji. Do tego stopnia, że już pierwszego dnia po jej zakończeniu włączył mi się "syndrom odstawienia" i już-teraz-natychmiast chciałam zaczynać następną! @igore dzięki!
:) Przez ponad połowę naszej wyprawy podróżowaliśmy w międzynarodowym składzie, dlatego też włączyło mi się myślenie dwujęzyczne. Co ciekawe, nie przepadam za anglicyzmami - w literaturze, natomiast w przypadku internetów jestem zdecydowanie bardziej liberalna
;)
nenyan napisał: ... jeśli już pisać książki podróżnicze, to ja bym chciała takie jak Colin Thubron Code:Jeden z najbardziej znanych i utytułowanych brytyjskich pisarzy podróżników, autor kilkunastu książek o podróżach na Bliski Wschód, do Azji Środkowej i Wschodniej oraz Rosji. W 2008 roku został zaliczony przez magazyn "The Times" do grona pięćdziesięciu największych powojennych pisarzy brytyjskich. Ambitnie... I co, od razu byś tak chciała? Od pierwszej książki?Może zacznij od tego, co już masz. Czytałem książki, które były dużo słabsze niż ta relacja. A jednak ktoś je wydał.Jak pisałem, zupełnie się na tym nie znam, ale wyobrażam sobie, że trzeba się zgłosić do jakiegoś branżowego wydawnictwa z gotowym fragmentem, pokazać kilka zdjęć i może coś z tego wyjdzie.Nie ma chyba lepszego planu na życie, niż utrzymywać się z robienia tego, co kochasz.
:DChyba zaczynam brzmieć jak jakiś "koucz"...nenyan napisał: ... już-teraz-natychmiast chciałam zaczynać następną! I co Cię powstrzymało? Z tego, co wiem, materiały masz...
:D
@marcinsss tylko brak czasu mnie powstrzymuje
;) niestety wieczory po pracy będę musiała teraz poświęcić mniej przyjemnym sprawom niż zdjęcia, pisanie i postowanie <rozpacz> ale - żeby nie było - ja tu jeszcze wrócę!
;)a taki "kołczing" czasem dobrze człowiekowi robi - przynajmniej mnie tam zawsze trzeba było łopatologicznie tłuc pewne rzeczy do głowy
;)
-- 10 Sty 2018 00:15 -- Rewelacyjne zdjecia! Czytam twoje wspomnienia z wyprawy do Azji z prawdziwa przyjemnoscia. -- 10 Sty 2018 00:15 -- Rewelacyjne zdjecia! Czytam twoje wspomnienia z wyprawy do Azji z prawdziwa przyjemnoscia.
@nenyan Jestem oczarowana! Tym bardziej, że byłam w tych okolicach i wracam tam w tym roku, tak bardzo się zakochałam! Przeczytałam relację i chciałam zapytać o wyprawę konną z Koczkoru - jak załatwialiście? Jakiś konkretny człowiek/ biuro, cokolwiek? Nie wiem czy było to już na forum, mogło mi gdzieś umknąć ...
@niebieskooka @adamek cieszę się, dziękuję bardzo!
:) @Agrafka Geografka trekking robiliśmy z Kyrgyz Nature - www.easttours.kg
:) naprawdę polecamy! i zazdroszczę wyprawy w te rejony w tym roku
:)
dwa dni byłam z Wami w podróży...i chcę jeszcze
;) zdjęcia full wypas, rewelacja i nie wiem, co jeszcze!!!no i sama relacja bardzo szczegółowa, ciekawa na maksa
:)
rety @socka dzięki!! ale się pozytywnie robi, jak się takie komentarze czyta
:)
:) 2 dni czytania, 27 dni w podróży, a pisania - aż 40
;) teraz mi go brakuje i właśnie się przymierzam do kolejnej fotograficznej historii - tym razem jednak bardziej wakacyjnej, niż wyprawowej. także - mam nadzieję - do przeczytania!
Hej, dzięki za tą relację! Nie tylko świetnie się czyta, ale też jest bardzo przydatna od strony praktycznej - w sierpniu/wrześniu też się wybieram w te rejony i na pewno nie raz skorzystam z Twoich informacji
:)Mam trochę głupie pytanie: nie baliście się, że coś Wam się stanie podczas jazdy konnej bez kasku? Też bym chciała namówić swoją ekipę na taki rajdzik, ale trochę się obawiam, bo mam głęboko wpojoną zasadę, że bez kasku/toczka na konia się nie siada, a w dodatku poza mną chyba nikt z uczestników nie ma żadnego doświadczenia w jeździe konnej... Tym bardziej że w razie wypadku nie ma co liczyć na jakąś szybką pomoc medyczną.
@k4te może nie tyle się baliśmy, co byliśmy świadomi zagrożeń i związanego z takim rajdem konnym ryzyka. Infrastruktura turystyczna w Kirgistanie jest słabo rozwinięta i niestety nie sądzę, by udało się znaleźć operatora, który umożliwi na czas rajdu wypożyczenie kasku/toczka
:( Tym bardziej, że nie spotkaliśmy w KG żadnej poruszającej się konno osoby, która by w kasku/toczku jeździła. Ale może coś się w przeciągu 1,5 roku zmieniło
:) W każdym razie np. kajaka w całym państwie nie udało nam się wypożyczyć!Monopolistą w zakresie organizacji konnych rajdów, pieszych trekkingów i wszelkich innych aktywności outdorowych jest w Kirgistanie CBT /coś jak nasze PTTK/, które ma swoje siedziby w niemal wszystkich większych miastach i miasteczkach. Także jeżeli ktoś może mieć dostępne kaski/toczki do wypożyczenia, to chyba tylko oni. Z tym, że my postanowiliśmy zaryzykować i nie zdecydowaliśmy się na CBT, bo naczytaliśmy się w internecie dość nieciekawych opinii o CBT Koczkor, czyli filii organizującej horse treki nad jezioro Song-kol - i to pomimo tego, że trasy rajdów konnych (od 3-dniowych do 9-dniowych) mięli naprawdę bardzo ciekawe! Część naszej ekipy, która nie pojechała z nami do Uzbekistanu, a postanowiła poeksplorować petroglify w kirgiskich górach, korzystała z przewodnika z ramienia CBT Dżalal-Abad i... chłopak był kompletnie nieprzygotowany na panujące warunki - do tego stopnia, że znajomi podzielili się z nim ciepłymi ubraniami i kurtką przeciwdeszczową, bo by chyba zamarzł, do tego kilkakrotnie zgubił szlak - koniec końców to oni nawigowali... podobno niemal w ogóle nie bywał w górach, a na tym szlaku nie był nigdy. Także z CBT może być naprawdę różnie. W 2016 roku Kyrgyz Tours było jedyną alternatywą do CBT jaką udało mi się znaleźć w zakresie organizacji rajdów konnych - ich strona internetowa była wówczas prowadzona wyłącznie po rosyjsku i wyglądała jak z wczesnych lat 90, także też nie wzbudzała szczególnego zaufania, ale byliśmy całkiem zadowoleni. Rajd odbywa się w odległości 3-4 godzin jazdy jeepem od Koczkoru - najbliższego punktu pomocy medycznej.
nenyan napisał:@k4te może nie tyle się baliśmy, co byliśmy świadomi zagrożeń i związanego z takim rajdem konnym ryzyka. Infrastruktura turystyczna w Kirgistanie jest słabo rozwinięta i niestety nie sądzę, by udało się znaleźć operatora, który umożliwi na czas rajdu wypożyczenie kasku/toczka
:( Tym bardziej, że nie spotkaliśmy w KG żadnej poruszającej się konno osoby, która by w kasku/toczku jeździła. Ale może coś się w przeciągu 1,5 roku zmieniło
:) W każdym razie np. kajaka w całym państwie nie udało nam się wypożyczyć!Monopolistą w zakresie organizacji konnych rajdów, pieszych trekkingów i wszelkich innych aktywności outdorowych jest w Kirgistanie CBT /coś jak nasze PTTK/, które ma swoje siedziby w niemal wszystkich większych miastach i miasteczkach. Także jeżeli ktoś może mieć dostępne kaski/toczki do wypożyczenia, to chyba tylko oni. Z tym, że my postanowiliśmy zaryzykować i nie zdecydowaliśmy się na CBT, bo naczytaliśmy się w internecie dość nieciekawych opinii o CBT Koczkor, czyli filii organizującej horse treki nad jezioro Song-kol - i to pomimo tego, że trasy rajdów konnych (od 3-dniowych do 9-dniowych) mięli naprawdę bardzo ciekawe! Część naszej ekipy, która nie pojechała z nami do Uzbekistanu, a postanowiła poeksplorować petroglify w kirgiskich górach, korzystała z przewodnika z ramienia CBT Dżalal-Abad i... chłopak był kompletnie nieprzygotowany na panujące warunki - do tego stopnia, że znajomi podzielili się z nim ciepłymi ubraniami i kurtką przeciwdeszczową, bo by chyba zamarzł, do tego kilkakrotnie zgubił szlak - koniec końców to oni nawigowali... podobno niemal w ogóle nie bywał w górach, a na tym szlaku nie był nigdy. Także z CBT może być naprawdę różnie. W 2016 roku Kyrgyz Tours było jedyną alternatywą do CBT jaką udało mi się znaleźć w zakresie organizacji rajdów konnych - ich strona internetowa była wówczas prowadzona wyłącznie po rosyjsku i wyglądała jak z wczesnych lat 90, także też nie wzbudzała szczególnego zaufania, ale byliśmy całkiem zadowoleni. Rajd odbywa się w odległości 3-4 godzin jazdy jeepem od Koczkoru - najbliższego punktu pomocy medycznej.Dzięki za wyczerpującą odpowiedź
:) Właśnie wyczytałam z Twojej relacji niezbyt pochlebne zdanie o CBT, tymczasem przewodnik Lonely Planet na co drugiej stronie opiewa wspaniałość Community Based Tourism we wszystkich krajach Azji Centralnej
:lol: Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy akurat ten konkretny przewodnik LP będzie dobry, bo odniosłam wrażenie że jakoś strasznie tam namawiają na jakieś zorganizowane wycieczki, zupełnie jak nie LP
;)
@k4te Wiem właśnie!
:D My korzystaliśmy w Azji Centralnej z trzech przewodników Bradt - wprawdzie do kirgiskiej edycji zaglądaliśmy najrzadziej, bo też nie była nam aż tak bardzo potrzebna, ale w Tadżykistanie i Uzbekistanie byliśmy z nich naprawdę zadowoleni
:)A co do CBT... cóż, chyba brak konkurencji sprawia, że różnie jest z tą jakością usług
;) Ale też nie chciałabym generalizować i całkowicie dyskredytować CBT, bo byłoby to na pewno nieuczciwe w stosunku do wielu rzetelnych i zaangażowanych pracowników i przewodników. W 2016 roku w internetach natknęłam się na negatywne opinie w sumie tylko o CBT w Koczkorze. Wydaje mi się też, że jest o wiele większa szansa na trafienie na sensownego przewodnika, gdy zna się w stopniu komunikatywnym rosyjski. Przypuszczam, że kiepskie doświadczenia moich znajomych eksplorujących petroglify wynikały też z tego, że potrzebowali anglojęzycznego przewodnika - i pewnie ten, którego dostali, był jedynym jakiego CBT Jalal Abad dało radę im na szybko zorganizować
;)
Super relacja, swietnie napisana i z pieknymi zdjeciami.@nenyan, bardzo ladnie kadrujesz. Uczono mnie tak 30 lat temu. Fajnie, ze sie jeszcze zwraca uwage na kadrowanie, mimo ze dodaje to kilka(nascie) sekund do kazdego ujecia.Ach, te ciagle wymowki "chodz juz, kazde zdjecie robisz 5 minut!"
8-)
@p.wl dzięki! podróżuję głównie z delikwentami o takich samych fotograficznych zainteresowaniach, więc nawet jeśli ktoś woli zachody słońca, kto inny architekturę, a kto inny street photo - to jesteśmy dla siebie wyrozumiali
;) a mąż... cóż, mąż wiedział na co się pisze zostając mężem, więc niech by spróbował teraz narzekać ;p
Świetna relacja!!! Zdjęcia i opis pobudzają wyobraźnie. Zachęciła mnie ona do przeorganizowania wyjazdu do Azji i rozszerzenia o Kirgistan. Mam w głowie mnósto pytan i zastanawiam się czy w jakiś sposób mogłabym je Tobie zadać niekoniecznie pisząc tu na forum
:)
@Mary Glu na wszystkie pytania chętnie odpowiem
:) możesz śmiało pytać tu w wątku - a nuż się jeszcze komuś odpowiedź przyda, albo bezpośrednio w wiadomości prywatnej.
świetna relacja i piękne, magiczne zdjęcia! Ruszam do Azji Środkowej we wrześniu, po przeczytaniu Twojej relacji tym bardziej nie mogę się doczekać!
:)
@alala dzięki i niezapomnianej wyprawy!
:) ja właśnie odpisałam Tobie i @Mary Glu na maile z wyjazdowymi zapytaniami... i - ni stąd, ni zowąd - zaczęłam kombinować, że "a może by tak wrócić do Kirgistanu w przyszłym roku? no na tydzień chociaż. albo chociaż na dwa..."
;)
Hej, mam takie pytanko praktyczne: ile dokładnie zajęło Wam to kółko w Tadżykistanie? Nie mogę się doliczyć, na razie wygląda mi to tak:Kara-kul do Bulunkul -> 2 dniBulunkul-Langar -> 1 dzieńLangar – okolica Ishkashim (Garm Chashna) -> 1 dzieńDo miejsca gdzieś między Murgabem a granicą –> kolejne 2 dniDobrze to rozpisałam, czy gdzieś się pogubiłam?I pytanie numer 2: czy da się robić tą trasę szybciej? Oczywiście w granicach rozsądku, wiadomo, że nie chodzi o to, żeby jechać ciurkiem i nigdzie się nie zatrzymywać, ale może coś można bez żalu pominąć, albo efektywniej wykorzystać czas od wschodu do zachodu?Usiłujemy ustalić trasę naszej sierpniowej wycieczki i na razie wychodzi mi, że ni hu-hu
:D Za dużo rzeczy, za mało czasu.
@k4te wszystko się zgadza, granicę z KG przekraczaliśmy 7-ego dnia. Moim zdaniem nie ma szans, żeby to zrobić szybciej
:( Tak jak pisałam w relacji - czasy z Google mają się nijak do rzeczywistości. Być może jeżeli będziecie cisnąć non-stop, bez żadnych postojów, każdego dnia jadąc tak daleko jak tylko się da, wyrzucając z planu Bulunkul i przy założeniu, że nic nie opóźni Waszego przejazdu - ugracie jeden dzień. Ale rzecz jasna szczerze to odradzam. My sami byliśmy wykończeni naszym tempem, wielooooma godzinami dziennie w aucie i czuliśmy, że zrobiliśmy tą trasę co najmniej 3-4 dni za szybko. Chyba niczego z tej podróży nie żałuję tak bardzo, jak tego że tak przemknęliśmy przez ten Badachszan
:( A co jeszcze macie w planach? Może co innego warto byłoby wyrzucić na korzyść Pamiru?
@nenyan właśnie niestety mamy ogólnie mało czasu na tej wycieczce, bo jesteśmy starymi, nudnymi dziadami i musimy wracać do pracy
:lol: więc łącznie tylko 2,5 tygodnia. W Kirgistanie chcieliśmy jechać nad Song Kul i zrobić trek do jeziora Ala Kol z Karakol z takich większych atrakcji.Ogólnie póki co, z racji ograniczenia czasowego zdecydowaliśmy zacząć od Tadżykistanu, tzn. prosto z Biszkeku jechać przez Jalalabad i Osz z przystankiem na aklimatyzację w okolicy Piku Lenina, zrobić mniej więcej takie kółko jak Wy, a potem wracając z Tadżykistanu pojechać nad Song Kul (myśleliśmy właśnie o jakimś horse treku, ale widzę, że chyba marna na to szansa), a stamtąd wzdłuż południowego brzegu Issyk-Kul do Karakol na ten trek do Ala Kol i back to Biszkek, no ale szczerze wątpię, że to się wszystko zmieści, więc pewnie w Kirgistanie trzeba będzie z czegoś zrezygnować... No i tak kombinuję jakie mamy opcje optymalizacji czasowej
:)
hahah
:D @k4te faktycznie, planujecie niesamowicie intensywną podróż! w takim razie pewnie zrobiłabym tak: jeżeli uda Wam się zorganizować horsetrek nad Song-kol - wybrałabym Song-kol i olała Ala Kol, natomiast jeśli nie uda się zorganizować rajdu konnego nad SK - wybrałabym trekking do Ala Kol
:)
Relacja została przeczytana przeze mnie po raz drugi. Zachwycają zarówno przepiękne zdjęcia, jak i ta lekkość pióra.Dzięki Tobie mam w planach zrobić podobną trasę w przyszłym roku (... najpóźniej za dwa lata
:D)Z niecierpliwością czekam na Twoją kolejną relacje.
k4te napisał:@nenyan właśnie niestety mamy ogólnie mało czasu na tej wycieczce, bo jesteśmy starymi, nudnymi dziadami i musimy wracać do pracy
:lol: więc łącznie tylko 2,5 tygodnia. W Kirgistanie chcieliśmy jechać nad Song Kul i zrobić trek do jeziora Ala Kol z Karakol z takich większych atrakcji.Ogólnie póki co, z racji ograniczenia czasowego zdecydowaliśmy zacząć od Tadżykistanu, tzn. prosto z Biszkeku jechać przez Jalalabad i Osz z przystankiem na aklimatyzację w okolicy Piku Lenina, zrobić mniej więcej takie kółko jak Wy, a potem wracając z Tadżykistanu pojechać nad Song Kul (myśleliśmy właśnie o jakimś horse treku, ale widzę, że chyba marna na to szansa), a stamtąd wzdłuż południowego brzegu Issyk-Kul do Karakol na ten trek do Ala Kol i back to Biszkek, no ale szczerze wątpię, że to się wszystko zmieści, więc pewnie w Kirgistanie trzeba będzie z czegoś zrezygnować... No i tak kombinuję jakie mamy opcje optymalizacji czasowej
:)Sorry że odgrzebuję temat, ale jestem ciekaw k4te czy udało się spiąć Wasz plan? Też chciałem zrobić ze znajomymi taką trasę i będziemy mieli na to ~17 dni.
Specjalnie zarejestrowałem się, żeby dodać komentarz. Bardzo urzekła mnie cała relacja, zdjęcia są niesamowite, a w szczególności portrety, nie tylko Twojego autorstwa. :) Cała ekipa zdaje się być zgranym zespołem, chociaż pewnie o połowie problemów, które was spotkały nie opowiedziałaś. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że jeszcze spotkam się z relacjami z waszych wyjazdów. Uzbekistan, po ogłoszeniu zniesienia wiz od 1 lutego, znalazł się na liście miejsc, które planuję odwiedzić.
Specjalnie zarejestrowałem się, żeby dodać komentarz. Bardzo urzekła mnie cała relacja, zdjęcia są niesamowite, a w szczególności portrety, nie tylko Twojego autorstwa.
:) Cała ekipa zdaje się być zgranym zespołem, chociaż pewnie o połowie problemów, które was spotkały nie opowiedziałaś. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że jeszcze spotkam się z relacjami z waszych wyjazdów. Uzbekistan, po ogłoszeniu zniesienia wiz od 1 lutego, znalazł się na liście miejsc, które planuję odwiedzić.
jakubandrzejczyk napisał:Specjalnie zarejestrowałem się, żeby dodać komentarz. Bardzo urzekła mnie cała relacja, zdjęcia są niesamowite, a w szczególności portrety, nie tylko Twojego autorstwa.
:) Cała ekipa zdaje się być zgranym zespołem, chociaż pewnie o połowie problemów, które was spotkały nie opowiedziałaś. Tak czy inaczej, mam nadzieję, że jeszcze spotkam się z relacjami z waszych wyjazdów. Uzbekistan, po ogłoszeniu zniesienia wiz od 1 lutego, znalazł się na liście miejsc, które planuję odwiedzić.dziękuję!
:) bardzo to fajne, że po roku od napisania ktoś tu jeszcze wpada, a do tego specjalnie rejestruje się, żeby zostawić po sobie ślad!
:) natomiast co do kolejnej relacji, to pewnie powinna się już pisać, bo wróciłam z 2-miesięcznej podróży po Chinach w październiku, ale... chociaż z wyjazdu przywiozłam 1TB zdjęć i dwa grube dzienniki zapisywane drobnym maczkiem, na bieżąco notatkami, to jakoś nie mogę się zebrać. chyba jeszcze za świeże są te wspomnienia, a i wrażenia z Chin mam raczej mieszane
;)a Uzbekistan polecam. wprawdzie Kirgistan i Tadżykistan bardziej przypadły mi do gustu, a uzbeckie "zabytki" niewiele mają wspólnego z autentycznością - jednak jak się podejdzie do tego z dystansem, to jest to naprawdę bardzo ciekawe miejsce
:)
Ciekawa relacja, dobrze skadrowane zdjęcia i przepiękne kolory. Aż chciałoby się wsiąść w samolot i zobaczyć to na własne oczy.Łyżką dziegciu w tej beczce miodu są dla mnie Twoje wstawki w języku angielskim. Nie rozumiem co to ma na celu. Wspominasz o reportażach, o swoich ulubionych autorach. Czy Oni też tak robią? Czy o co chodzi? Chcesz pochwalić się swoją znajomością języka obcego? Z chęcią poznam odpowiedź na te pytania.Pozdrawiam i czekam na inną relację, z równie świetnymi zdjęciami.
@marcinsss dzięki! póki co wczytuję się w Twoją amerykańską relację, bo już planuję kolejny wyjazd - w kwietniu!
:))@rmk nie nie robią i nie nie chcę się pochwalić (bo i nie ma czym)
:) wstawki anglojęzyczne wynikały z tego, że podróżowaliśmy w anglojęzycznym towarzystwie i po prostu zostawały mi w głowie i czasem pasowały bardziej niż polskie odpowiedniki. a co do kolejnej relacji - zdjęcia się dopiero edytują, jeszcze trochę to potrwa
;)
zarejestrowałam się po to, żeby podziękować za relację. Fotografie niesamowite. Bardzo ciągnie mnie w tamte rejony, dlatego z wielką chęcią przeczytałam całą relację.
@Monika MaS?? wow, dziękuję! <3 to bardzo miłe, szczególnie że minęło już tyle lat od tamtego wyjazdu i tej relacji... a niestety czasu brak na dokończenie / pisanie kolejnych
:( w każdym razie, rozumiem dobrze fascynację Azją Środkową i życzę, by udało się tam pojechać i wrócić z wspaniałymi doświadczeniami i wspomnieniami!
nenyan napisał:@Monika MaS?? wow, dziękuję! <3 to bardzo miłe, szczególnie że minęło już tyle lat od tamtego wyjazdu i tej relacji... a niestety czasu brak na dokończenie / pisanie kolejnych
:( w każdym razie, rozumiem dobrze fascynację Azją Środkową i życzę, by udało się tam pojechać i wrócić z wspaniałymi doświadczeniami i wspomnieniami!Czerpię z forum pełnymi garściami, czytam dużo relacji - ale to co tutaj przeczytałem i zobaczyłem bije wszystko na głowę :O Tym bardziej że w marcu wybieram się do Kirgistanu - niestety na tydzień.Podróżuj, ciesz się życiem i dziel się wiedzą dalej!!! pozdrawiam
nenyan@Monika MaS?? wow, dziękuję! <3 to bardzo miłe, szczególnie że minęło już tyle lat od tamtego wyjazdu i tej relacji... a niestety czasu brak na dokończenie / pisanie kolejnych
:( w każdym razie, rozumiem dobrze fascynację Azją Środkową i życzę, by udało się tam pojechać i wrócić z wspaniałymi doświadczeniami i wspomnieniami!
@nenyan rewelacyjna relacja, dziękuję nawet teraz po latach! A tak z innej beczki, może relacjonujesz inne wyprawy w innych miejscach? Jeśli tak i jest to gdzieś ogólnodostępne, to będę bardzo wdzięczny za namiary. Pozostaje mi życzyć kontynuowania takich eskapad!
nenyan@Monika MaS?? wow, dziękuję! <3 to bardzo miłe, szczególnie że minęło już tyle lat od tamtego wyjazdu i tej relacji... a niestety czasu brak na dokończenie / pisanie kolejnych
:( w każdym razie, rozumiem dobrze fascynację Azją Środkową i życzę, by udało się tam pojechać i wrócić z wspaniałymi doświadczeniami i wspomnieniami!
@nenyan rewelacyjna relacja, dziękuję nawet teraz po latach! A tak z innej beczki, może relacjonujesz inne wyprawy w innych miejscach? Jeśli tak i jest to gdzieś ogólnodostępne, to będę bardzo wdzięczny za namiary. Pozostaje mi życzyć kontynuowania takich eskapad!
DanioNaSniadanio napisał:nenyan@Monika MaS?? wow, dziękuję! <3 to bardzo miłe, szczególnie że minęło już tyle lat od tamtego wyjazdu i tej relacji... a niestety czasu brak na dokończenie / pisanie kolejnych
:( w każdym razie, rozumiem dobrze fascynację Azją Środkową i życzę, by udało się tam pojechać i wrócić z wspaniałymi doświadczeniami i wspomnieniami!@nenyan rewelacyjna relacja, dziękuję nawet teraz po latach! A tak z innej beczki, może relacjonujesz inne wyprawy w innych miejscach? Jeśli tak i jest to gdzieś ogólnodostępne, to będę bardzo wdzięczny za namiary. Pozostaje mi życzyć kontynuowania takich eskapad!@DanioNaSniadanio Dziękuję pięknie! Bardzo mi miło!
:)Na chwilę obecną jedyna moja obecność w internetach to zamieszczanie zdjęć z moich bliższych i dalszych wyjazdów o tu
:arrow: https://www.instagram.com/ania_wojtowicz_photostories/
:) Czasem, jak mnie natchnie, to takie mini-relacje dotyczące danego zdjęcia zamieszczam w jego opisie. I póki co na tym się niestety kończy moja twórczość pamiętnikarska
;)
Wreszcie wyjechaliśmy na zieloną, rozłożystą równinę. Dolina rzeki Kyzyl-suu to kolejne piękne miejsce w Kirgistanie warte zatrzymania się na dużo dłużej niż tylko na “poproszę do pełna” w miasteczku Sary Tasz, a na przykład na odbywające się tu co jakiś czas nomad games - tradycyjne konne gry i walki, takie jak chociażby wspomniane już wcześniej kupkari (w powszechnej wersji - z truchłem kozy, a nie w tej tamerlańskiej z ledwo żywym niewolnikiem ;))
Dolinę Kyzyl-suu otaczają dwa łańcuchy górskie - od północy Góry Alajskie, z których właśnie wyjechaliśmy, na południu - rysujące się wyraźnie i dumnie na horyzoncie graniczne Góry Trans-alajskie - ze swoim najwyższym szczytem, w Tadżykistanie znanym pod nazwą Avicenna Peak, a w Kirgistanie i prawdopodobnie wszędzie indziej na świecie - pod legendarną nazwą Pik Lenina.
Wyjeżdżamy z Sary Tasz, żegnamy napotkane na drodze dzieciaki i obieramy słynną szosę M41 prosto na południe, prosto w Pamir. Przed nami ostatnie równinne kilometry, a potem - aż do tadżyckiego Murghabu - tylko góry, góry i góry… 227 kilometrów przez niemal zupełnie bezludne, surowe i niegościnne tereny. Google Maps pokazuje mi teraz, że wystarczyłoby nam obecnie 3 godz. 5 min. by pokonać ten odcinek (sic!) W rzeczywistości dotarcie do Murghabu zajęło nam tak jakby nieco dłużej: niemal 10 godzin nieustannej jazdy + trwającą 2 godziny karkołomną kontrolę na tadżyckiej granicy + 8 godzin snu w namiotach nad Jeziorem Kara-kol…
***
Jadąc Pamir Highway (taaak, miał fantazję ten, kto wymyślił tą szumną nazwę dla takiej błotnistej szutrówki…) do Badachszanu, granicę pomiędzy Kirgistanem a Tadżykistanem przejeżdżamy na Przełęczy Kyzylart Pass. Jednak graniczne punkty kontrolne Kirgistanu i Tadżykistanu usytuowane w odległości niemal 25 kilometrów od siebie. Kirgiski - u stóp podjazdu na przełęcz, tadżycki - niemal na samej przełęczy. Kontrola w kirgiskim punkcie nie trwa długo. Jesteśmy więc dobrej myśli. Mentalnie jesteśmy już jedną nogą i dwoma kołami w Tadżykistanie. Już, już… robimy wesołe fotki na przełęczy, prawie witamy się z gąską (tudzież owcą Marco Polo ;))...
Ale wtedy wydarza się tadżycka kontrola graniczna. Trzy rdzewiejące kontenery, wszyscy celnicy - w mundurach i z bronią długą. Nie stoimy w kolejce, bo gdzie tu kolejka… jesteśmy jedynym samochodem na granicy. Ale po drugiej stronie szlabanu znajdziemy się dopiero za 2 godziny...
Pokonywanie granic mamy przećwiczone, a do tego mam wrażenie, że my - Polacy - “doświadczenie granicy” mamy gdzieś zakodowane w genach. Podświadomie wiemy co wolno, a co nie. Żeby się nie odzywać. Najlepiej wcale. A gdy już trzeba, gdy zapytają - mówić jak najmniej. Nie zostawiać ważnych przedmiotów na wierzchu. Nie zostawiać otwartych drzwi auta. Nie dać się sprowokować.
N. jest najlepszy w te klocki, pomimo najsłabszej znajomości rosyjskiego. Na rozkaz celnika wysiada z auta z paszportami i papierami. Niknie w pierwszym kontenerze.
Mijają minuty, mija pół godziny, godzina…
N. ze dwa razy przechodzi z konteneru do konteneru, nie spoglądając ani razu w naszą stronę. Widzę, że jest wściekły, poirytowany do granic możliwości. Siedzimy w aucie w absolutnym milczeniu, skupieni i wyczuleni na każdy dźwięk dochodzący z zewnątrz.
Mija kolejna godzina…
Wreszcie wraca N. Nie odzywa się nawet słowem, rusza błyskawicznie i wjeżdżamy w Tadżykistan. Na pytania nie odpowiada…
Znamy się tyle lat, a nigdy N. w takim stanie nie widziałam. Zawsze opanowany. Keeping his cool nawet jak się pali i wali, nawet kiedy wszyscy już dawno spanikowali. Im trudniejsze warunki, tym większy potrafi zachować balans, dystans i spokój.
Dopiero po 30 kilometrach zaczyna odpowiadać na pytania. Jak to on - szczątkowo, “żeby powiedzieć jak najmniej” - więc co tam się działo naprawdę pewnie nigdy się dokładnie nie dowiemy… Że celnicy chcieli ponad 100 USD łapówek, że nie chciał tyle zapłacić, że jeden się rzucał, że otarło się prawie o szarpaninę...
By wjechać do Tadżykistanu potrzebowaliśmy:
- wizę tadżycką (80 USD od osoby + koszty pośrednictwa, bo wizę wyrabia się w Berlinie) - CHECK!
- specjalny permit na wjazd do GBAO (20 USD od osoby) - CHECK!
- dokumenty, umożliwiające wjazd wypożyczonym kirgiskim autem za granicę - CHECK!
I tyle. Wszystko mieliśmy. O tym, że przy przekraczaniu granicy celnicy żądają czasem kolejnych “opłat” czytaliśmy przed wyjazdem w internetach. Nie znaleźliśmy żadnych informacji, które potwierdzałyby ich zasadność, wręcz przeciwnie - z większości jasno wynikało, że jest to po prostu horrendalna łapówka. A przepłacać nie lubimy.
Poźniej niemal na każdym punkcie kontrolnym na Pamir Highway, a szczególnie przy granicy z Afganistanem, żądano od nas łapówek. Ale - w porównaniu z tym przejściem granicznym - był to absolutny PIKUŚ, dwa stanowcze zdania N. i jechaliśmy dalej.
***
Im niżej słońce było nad horyzontem, im piękniejsze roztaczały się przed nami widoki, tym lepsze mieliśmy humory… Nagle, za którymś z kolei zakrętem, ukazało nam się jezioro Kara-kul w całej swej okazałości. Widok był tak piękny i tak zupełnie różny od wszystkiego, co widzieliśmy do tej pory w podróży, że postanowiliśmy zjechać z szutrowej drogi i rozbić się na noc tutaj na wyżynie.
Niestety wiatr hulający po płaskowyżu okazał się być na tyle silny, że zapewne nie dałby nam w nocy pospać . A poszukiwania jakiejkolwiek skały, wydmy, czy wzniesienia, które osłoniłyby trochę nasz obóz - nie dość, że spełzły na niczym, to jeszcze napsuły nam nerwów i niemal zakończyły się wtarabanieniem w ledwo widoczny w piasku drut kolczasty.... Jechaliśmy w stronę jeziora i wioski Karak-kul, najpierw mając przed sobą szeroką równinę, a następnie mając po prawej stronie brzeg jeziora, a po lewej - na wyciągnięcie ręki - chińską granicę (ale o tym trochę więcej trochę później ;))
Zatrzymaliśmy się na chwilę na przydrożnym cmentarzu. Cmentarze w Azji Środkowej to w ogóle jest osobny temat. I to temat - rzeka. Temat na miarę poradzieckich przystanków autobusowych. W Uzbekistanie na cmentarzach dominują małe ceglane mauzolea, w Kirgistanie - metalowe “klatki”, w tym niektóre z nich - w kształcie rdzewiejących szkieletów jurt (vide: http://c7.alamy.com/comp/D9TBKH/moslem- ... D9TBKH.jpg lub http://www.takeusanywhere.com/wp-conten ... SC9249.jpg) Były to moje “ulubione” elementy środkowoazjatyckiej “sztuki” cmentarnej. “Za życia - nomadem, po śmierci - nomadem…” Tymczasem w badachszańskim nagrobkom i langgarom często towarzyszyły stosy kamieni oraz rogi ibexów i owiec Marco Polo.
Minęliśmy senną wioskę Kara-kul i na nocleg zatrzymaliśmy się nad samym brzegiem jeziora. Rozbiliśmy namioty w szaroburym piachu, spałaszowaliśmy pierwsze LYOfoody, środkowoazjatycki chleb - nan i co tam jeszcze dobrego mieliśmy z Osz. I dopóty dopóki przeraźliwy ziąb nie zagonił nas do namiotów podziwialiśmy to obłędnie rozgwieżdżone, tadżyckie niebo…
Pierwsza noc w Tadżykistanie, pierwsza noc na wysokości niemal 4000 m n.p.m. Wczorajsze przewyższenie - czyli podjazd z 963 m n.p.m. /Osz/ na 4280 m n.p.m. /Przełęcz Kyzylart/ w 4 godziny - prezentowało się całkiem imponująco, ale zarazem też nieco nieodpowiedzialnie... Czuliśmy się jednak bardzo dobrze. Tylko B. trochę narzekał, że w nocy szumiało w uszach, ale jakby nie było - póki co ofiar w ludziach brak.
Przed zaśnięciem zaplanowaliśmy sobie z B., że wstaniemy na wschód słońca. Tak! Na pewno wstaniemy na wschód słońca nad Jeziorem Kara-kol. Ale nie przeczuwaliśmy, że dobre dwie godziny zajmie słońcu wyjście zza wielkiej góry, która wystrzeliwała w niebo tuż za naszymi namiotami… Skoro już jednak obudziliśmy się tak pogańsko wcześnie, postanowiliśmy wywlec nasze rozleniwione tyłki z przytulnego namiotu (cóż za oksymoron…) i to była najlepsza możliwa decyzja.
Chyba z dobre pół godziny, jak nie dłużej, tkwiliśmy na brzegu jeziora, wpatrując się jak zahipnotyzowani w spektakl, który rozgrywał się nad jeziorem, nie zważając na wiatr i chłód. Gnane wiatrem pasma chmur maszerowały po niebie w równoległych rzędach - prosto na nas. A po zboczach gór po drugiej stronie jeziora wędrowały leniwie pomarańczowe plamy porannego światła. Na co komu kawa, jeśli poranek serwuje takie widoki…
Co ciekawe dokładnie w tym samym czasie, gdy tam staliśmy - wpatrując się w szczyty na drugim brzegu jeziora - za tamtym przeciwległym pasmem gór Andrzej Bargiel wspinał się właśnie na pamirski Pik Korżeniewskiej w ramach rekordowego zdobywania tytułu “Śnieżnej Pantery”.
***
Zwinęliśmy grzecznie obóz i wyruszyliśmy w stronę Murghabu. Jedziemy teraz przez zdecydowanie najmniej gościnny i zupełnie bezludny odcinek Pamirskiego Traktu. Naszym jedynym towarzystwem są wszędobylskie świstaki, których jest tu zatrzęsienie. Na widok auta wyściubiają ciekawskie główki z norek i przyglądają się nam z zainteresowaniem. Niektóre natomiast leniwie oddają się przyjemniejszym aktywnościom… ;)
Na załączonym obrazku: THUG LIFE :lol:
Przed nami kilka godzin drogi przez niemalże marsjański, surrealistyczny krajobraz, przez strome, rudo-brunatne sześcio- i siedmiotysięczniki. Wspinamy się coraz wyżej i wyżej - na najwyższy punkt Pamirskiego Traktu. 4655 m n.p.m. - Przełęcz Ak-Baital. Gdzie okiem nie sięgnąć - tylko skały i piach, żadnej zieleni. I tak kilometrami. Powracające towarzystwo słupów na chińskiej granicy traktujemy niemalże jak nagłe odwiedziny starego przyjaciela. Do dziś nie mogę pojąć, jak chłopakom mogła się podobać najbardziej właśnie ta część Pamir Highway... Co za masochizm! :roll:
Na załączonym obrazku: Takimi małymi kamieniami wyznacza się "objazdy", oberwane krawędzie jezdni i inne niebezpieczne miejsca na drodze. Tutaj akurat ostrzegały przed zerwanym mostem na rzece. Lepsze to niż nic, ale zgadnijcie, jak dobrze je widać w nocy... I dlatego właśnie tak odradzana jest jazda Pamir Highway po zmroku ;)
***
Wreszcie Murghab. Najwyżej położone miasto w Tadżykistanie, a niegdyś - w całym Związku Radzieckim. A zarazem - po Chorogu - największe miasto w regionie. Chociaż “miasto” to naprawdę dużo powiedziane… Murghab wygląda bowiem trochę tak, jakby na tym łagodnym, brunatnym zboczu wzgórza ktoś rozsypał trochę małych, szarych i białych klocków lego. Te białe - to domki mieszkańców, te szare - to kontenery, w których mieszczą się stargany murghabskiego targu, dziś niestety w większości zamknięte. Na poboczu drogi stoi jeszcze kilka chińskich ciężarówek. Na skrzyżowaniu ulic - kilka wielkich zardzewiałych beczek z benzyną. Do tego jedna szkoła, jeden pomnik Lenina i ot, całe miasto.
Niestety mój organizm nie jest w nastroju na dogłębną eksplorację murghabskich zakamarków. Dopadła mnie jednak choroba wysokościowa. Gorączka, dreszcze i mdłości… Znów ledwo słaniam się na nogach. Gdy moja Ekipa wyrusza na targ po prowiant, zostaję w samochodzie, łykam tabletki i oddaję się smętnym rozważaniom pt. czy i kiedy zacznie wreszcie działać… Pocieszam się, że zatrzymamy się tu jeszcze raz, w drodze powrotnej. Tankujemy do pełna na jednej ze "stacji" - benzynę wlewają do wiadra, a z wiadra lejkiem do auta. I ruszamy dalej.