0
ziemekb 31 stycznia 2018 01:36
Image

Idziemy ładnie urządzoną ścieżką, nie bardzo męczącą, może 20 minut. W pewnym momencie paręnaście metrów w dół taki obrazek. Coś tam musi jednak do poskubania przez owce gdzieś rosnąć.

Image

Na górze spotykamy trzech Jordańczyków (a może Palestyńczyków?) – ojca i dwóch prawie dorosłych synów. Koniecznie chcą nam coś pokazać. Wprawdzie niewiele mówią po angielsku, ale doskonale rozumiemy, że szukają swego Jeruzalem. Pytają nas, czy je widzimy, szukają na mapach w telefonie zawiedzeni, że nie ma Internetu, doceniają moją mapę offline. Między sobą spierają się, gdzie ono jest, przeświadczeni, że na pewno widzą.
W pewnym momencie wpadają na pomysł i pytają, czy mamy teleskop. Są nieco zawiedzeni, że nie, ale pożyczamy im lustrzankę by popatrzyli przez zooma. Jednak dalej nie są pewni. Zostawimy ich na górze po kilkunastu minutach nadal wpatrzonych we wzgórza na kolejnych planach za Morzem Martwym i przeświadczonych, że każdy z nich tą Jerozolimę gdzieś tam widzi.
My nie widzieliśmy, ale może oni tak jak Mojżesz, mogli zobaczyć więcej. Bardzo symboliczna scena. Widok tak czy owak zachwyca.

Image

Zjeżdżamy w dół, jakieś 1000 metrów musimy zjechać na kilkunastu kilometrach. Widokowo jest nadal niesamowicie. Skalista pustynia, która w zasięgu wzroku ma mnóstwo różnych odcieni, czarne bazaltowe rumowiska, skały bure, beżowe, piaskowe, różowe.

Image

Szosa momentami lekko wyżarta, przekształca się we wstęp do offroadu, nachylenie w zestawieniu z kątem poszczególnych agrafek powoduje we mnie lekki dreszczyk emocji. Dobrze, że automat ma tryb manualny i że nic zasadniczo z przeciwka nie jedzie. Sporo jeździłem po górskich i bardzo górskich drogach i nawet ta różnica wysokości nie jest największą pokonaną w życiu na tak krótkim odcinku (na Teneryfie można sobie z poziomu morza wjechać w godzinkę pod Teide, na jakieś 2300 m), ale wrażenie i tak jest. Potem asfalt wraca do jordańskiej normy, czyli jest równy i gładki.
Jeszcze takie widoczki.

Image


Mentalnie przygotowywaliśmy dzieci, że kąpiel w Morzu Martwym raczej nie dojdzie do skutku. Oficjalne źródła mówią, że jest ona możliwa na terenie resortów, przy czym najtańszy z nich ma mniej więcej kosztować dla nas 5x20 JOD. Na dziko po pierwsze się nie da, po drugie jest niebezpiecznie.
Ale żeby się tak męczyć? Plaża, leżaki, luksusy i to jeszcze za pinset złoty? Nie o takie morze walczyliśmy. Ale po cichu liczymy na realizację projektu DEADSEA4FREE. Jest podobno takie jedno miejsce, w którym ma być wodospad, gdzie po kąpieli człowiek się umyje, cisza, natura, spokój, żadnych resortów, bezpieczne zejście do wody itd. Aha – akurat. Jest faktycznie takie miejsce, zaznaczone nawet na Open Street Map. Stoi kilkadziesiąt aut, nie ma gdzie zaparkować, zakazy zatrzymywania i na dodatek policja stoi tuż obok, roboty drogowe i ogólny syf.
Po dłuższej dyskusji, okrzykach, płaczu (Co? To niesprawiedliwe! Po co myśmy tu przyjeżdżali! To nie fair!) decyzja - tu kąpieli na pewno nie będzie.
No i co - ja nie znajdę?
Przemieszczamy się powoli, uspokojone nieco emocje, kontemplujemy piękne widoki klifów nad Morzem Martwym, zmieniające się co chwilę barwy wody i solne utwory pod klifami.

Image

Image

Image

Image

Dojeżdżamy do ujścia Wadi Mujib

Image

i próbujemy tam znaleźć jakieś miejsce zejścia do wody, bo cypelek z prawej strony jest obiecujący. Na cypelku teren wyglądający jak porzucony plac budowy, idą tam na dodatek jacyś ludzie – wyglądają jak miks turystów miejscowych i niemiejscowych, to idziemy za nimi.
Okazuje się, że porzucony plac budowy to ośrodek domków, który z pewnością ma własną plażę i z pewnością nie wygląda jakby był lub miał w najbliższym czasie być czynny. Co z tego, że nie wygląda (czy wszystkie bliskowschodnie hotele na pewno wyglądają, jakby były czynne?), jak z budy zwanej recepcją wyłazi smutny typ i pyta czy mamy rezerwację. Rezerwację niby czego? My tak tylko byśmy sobie proszę pana chcieli zajrzeć na plażę, dzieciom pokazać. Że niby nie można? Że jest panu przykro? Nam też.
(pisząc te słowa sprawdzam, że miejsce to, o nazwie Mujib Chalets, jest niewątpliwie czynne, rezerwowalne po 76 JOD za dwuosobowy domek i na dodatek z rzadka tylko dostępne oraz cieszy się świetnymi opiniami na booking i TA; cóż: z wierzchu wygląda zgoła odstręczająco, ale pozory mogą mylić, a w końcu najbardziej liczy się lokalizacja; nie wiem jak plaża - do plaży nie dotarliśmy, gdyż pan z recepcji nie chciał się dać przekonać, że może nas tam wpuścić)

Niemal upadły projekt odżywa, gdy około 5 kilometrów na południe od ujścia Wadi Mujib (i nie, nie umiem dokładnie zaznaczyć miejsca na mapie i podać namiarów, ale powiedzmy między 4,5 a 5,5 kilometra) dostrzegamy zaparkowane przy szosie dwa auta, małą drogę w dół i ludzi na brzegu.
Oczywiście auta są z wypożyczalni, a ludzie to turyści. Jednak powoduje to wybuch radości, porzucenie wszelkich myśli o niebezpieczeństwach łażenia po solnej skorupie i dziesiątkach (podobno) osób, które znikły w solnych zapadliskach. Zejście do plaży jest dość łatwe, nie ma żadnych ogrodzeń, choć trzeba iść na przełaj.
Widok ogólny miejsca w stronę Wadi Mujib:

Image

Może nawet trzeba nam niezwłocznie odebrać prawa rodzicielskie za narażanie dzieci na utratę życia lub na osierocenie. Ale humor już wszyscy do końca dnia mieli doskonały. Nawet ci, co nabrali wody w oczy i w przełyk.
Tylko gazety nie wzięliśmy, więc zdjęcia z kąpieli publikacji nie podlegają, bo bez gazety nic nie są warte i niewystarczająco dowodzą zasolenia.
Bo najważniejsza jest tam jednak sól. W naprawdę dowolnych formach. Popatrzcie, co tu komentować.

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

Image

W końcu udaje nam się wszystkim wyleźć z wody, prawie nie pociąć nóg, okąpać się wodą z flaszek zabezpieczoną rano w znikomej ilości i ruszyć dalej. Aż taka agresywna ta sól znów nie jest, następne trzy godziny w aucie przeżyjemy bez większych problemów. Na drugi raz wziąłbym tak jednak przynajmniej po dwa litry wody na osobę.
Cieszymy się zachodem słońca, przy resztkach światła oglądamy cudne widoki na prowadzącej w górę od miejscowości Fifa doskonałej, wygodnej choć krętej szosie w stronę Tafilah. W czasie jazdy odbieram telefon – to właściciel hotelu z Dany chce się upewnić, czy przyjedziemy i czy ma nam przygotować kolację.
To w sumie miłe z jego strony, ale nie wiedząc jeszcze co nas tam czeka, preferujemy dziś stopa na przydrożną shawarmę (generalnie na wyjeździe dzieci przerabiają znany przebój i powstaje utwór "Shawarma in my dining room" ;) ) i zatrzymujemy się w jednym z miasteczek – wstyd, ale nawet nie wiem którym, bo jemy najpyszniejszą z dotychczasowych, z najbardziej entuzjastycznym wkładem chłopaka, który ją przyrządza, przy zaangażowaniu obsady kilku okolicznych sklepików w znalezienie krzesełek, żebyśmy usiedli (choć wcale nie musimy) i mozolną, choć spontaniczną z wykorzystaniem wszystkich języków świata konwersację.
Do Dany docieramy koło 7 wieczór. Niespecjalnie wiemy, co jest dookoła, ale widać piękne gwiady. Upał nieco zelżał ;) jest może 4 stopnie (Dana jest na wysokości około 1250 m). Rani, właściciel polecanego tu na forum przez @Washington obiektu o nazwie Dana Moon Hotel wita nas entuzjastycznie. Słowo hotel w nazwie jest może nieco na wyrost, to ewidentnie bardziej hostel, czemu zresztą Rani nie zaprzecza, ale twierdzi, że wg prawa jordańskiego każdy taki obiekt to hotel, tylko ten jego nie ma żadnej gwiazdki. Nie jest szczególnie ciepło, a piecyk naftowy w hallu grzeje, to prawda, ale zapach jaki wydziela jest upiorny. Jednak nas cieszy gorący prysznic, w którym zmywamy z siebie po kolei całą sól. Cieszy też gościnność - zaraz pojawia się gorąca herbata, tym razem w wariancie z cynamonem, którą raczy nas i pozostałych (2) gości – Francuzkę i Holenderkę Rani, opowiadając swoje historie. Umawiamy się z nim, że kolację w swej restauracji przygotuje nam jutro. Proszę tylko, by wziął pod uwagę, że porcje które przygotował dziewczynom, jak zrobi pięć takich dla nas, to będzie je sam jadł przez następne kilka dni. Mówi, że zapowiadali się jeszcze inni goście, więc zrobił dużo jedzenia... Od razu dodam, że Dana Moon Hotel także polecamy, choć trzeba wziąć poprawkę na spartańskie raczej warunki. Ale cena też jest niska - 15 JOD za dwójkę.
Dzień, w którym mimo chwilowego kryzysu wszystko nam się właściwie udało, kończy się równie dobrze jak się zaczął. Co można robić w Danie, opowiem w kolejnej części.-- 12 Lut 2018 00:25 --

Dzień 11 - Rezerwat Dana

Co można robić w Danie?
To proste. Należy zachłysnąć się świeżym powietrzem i iść przed siebie. Po iluś tam latach zaglądania w znane i mniej znane miejsca człowiek trochę się rozbestwia i nie wszystko robi na nim aż takie wrażenie. Dana mimo wszystko robi. Pewnie to także kwestia konkretnej chwili. Wcześniej na tym wyjeździe trochę brakowało nam takich dni spędzonych od początku do końca „na łonie”, kontaktu z przyrodą. Po to się jedzie do Dany.
Po nocy przespanej w większości z posiadanych ubrań, w śpiworach i pod kocami jest nam całkiem ciepło. Ranek zaczyna się miłym akcentem ułatwiającym pobudkę i wyjście do restauracji Raniego na śniadanie – pod naszym oknem defilują osiołki i nawet dają się pokarmić nieco już zmęczonymi pitami, które znajdujemy w plecaku.

Image

Okazuje się, że świat wokół wygląda nieco inaczej niż sobie wyobrażaliśmy, a tuż spod hotelu mamy naprawdę niezły widok na dolinę Wadi Dana i samą wioskę. Wystarczy przejść jakieś 30 metrów i widać tak

Image
Podobny widok jest też z tarasu, który odkrywamy trochę później.
Tu nie ma co za dużo gadać, tam trzeba pojechać i przejść choćby samym głównym szlakiem przez Wadi Dana.
Z rzeczy praktycznych: szlaków jest kilkanaście, przy czym w teorii na większości z nich wymagany jest słono płatny przewodnik, lecz nie dotyczy to głównego szlaku doliną. Wstęp do rezerwatu jest teoretycznie płatny 8 JOD (4JOD za dzieci). Jordańczycy płacą 2,5 JOD.
Powtórzyło się u nas dokładnie to, co przeczytaliśmy wcześniej u @Washington. Nasz gospodarz mówi, że aby zapłacić za wstęp, musielibyśmy pójść do Visitor Center. Jest jednak zdecydowanie przeciwny tej opłacie i mówi, że to haracz, który nie ma nic wspólnego z utrzymaniem rezerwatu ani w żaden sposób nie jest to przeznaczane na potrzeby lokalnej społeczności. Ponadto wg jego słów po wiosce i okolicy możemy chodzić bez jej uiszczania, a jest to konieczne dopiero, gdy wchodzimy w głąb rezerwatu. Ważąc argumenty za i przeciw uznajemy, że skoro miejscowy człowiek (który na dodatek teoretycznie ma dostać prowizję z opłaty za wstęp) tak mówi, to dobrowolnie haraczu nie zapłacimy.
Główny szlak Wadi Dana ma tę zaletę, że jest dziecinnie prosty w orientacji i nie sposób naprawdę zgubić drogi. Jednak nie musi to dotyczyć szlaków bocznych. Ściany doliny i wąwozów bocznych są bardzo strome i można napotkać nieoczekiwane urwiska. Nie namawiam do wynajmowania przewodnika (bo nigdy nie namawiam, lubię chodzić swoimi ścieżkami i w swoim tempie), ale trzeba na możliwe trudności poza głównym szlakiem, gdyby ktoś chciał być tam dłużej niż jeden dzień, wziąć poprawkę. Określając długość wycieczki trzeba mieć na uwadze, że Dana jest na wysokości 1250 metrów i do poziomu około 800 metrów schodzi się mniej więcej godzinę, w dużej części jezdną szutrówką, ale cholernie stromą. My uznaliśmy, że zejdziemy mniej więcej trzy godziny w dół, chwilę popiknikujemy i wrócimy tuż przed zachodem słońca. Jak na nasze tempo marszu był to plan optymalny, ale osobom mniej zaprawionym kondycyjnie podejście powrotne może dać troszkę w kość. Punkt, gdzie teoretycznie należy zawrócić nie mając biletu, jest na wysokości mniej więcej 750 metrów, nieco ponad godzinę od wioski. Można tak wywnioskować z odrapanej tablicy „entry with valid permit only”. Zignorowaliśmy ją i poszliśmy dalej, może do 6-7 kilometra od wioski. Szlakiem można dojść po 13 kilometrach do absurdalnie drogiego i kontrowersyjnego Feynan Ecolodge. W ciągu całego dnia spotkaliśmy czworo turystów maszerujących w górę (pewnie stamtąd), a po południu idącego z przeciwka Duńczyka, prawdopodobnie trenującego lekkoatletykę, bo po krótkiej konwersacji z nami poszedł dalej w dół i mniej więcej pół godziny później minął nas z powrotem twierdząc, iż doszedł do miejsca, gdzie i my byliśmy (tylko nam zajęło to około godziny sama droga w górę…) Prócz tego kilku pasterzy i ich stada, i nikogo więcej.
Popatrzcie sami i oceńcie, czy warto:

Image
Widok z końca wioski na dolinę

Image
Tak można iść ponad 25 km, aż do Wadi Araba i granicy z Izraelem

Image
Coś tam też rośnie

Image
Już bliżej dna doliny

Image

Image

Image
Na dole

Image
Strażnik doliny

Image
i jego kumple

Image

I jeszcze takie obrazki

Image

Image

Image


Sama Dana jest wsią właściwie opuszczoną, z ciekawymi zabudowaniami z czasów ottomańskich. Zachowanymi z reguły w stopniu średnim.

Image

Środki transportu obowiązują tradycyjne. Chociaż osioł z rurą wydechową?

Image

Jest tam kilka miejsc noclegowych, poza Dana Moon jeszcze dwa inne nieco droższe hotele prywatne, a także guesthouse prowadzony przez zawiadujące rezerwatem RSCN (Królewskie Towarzystwo Ochrony Przyrody) o cenach mocno absurdalnych (w rodzaju 100 JOD za czteroosobowy pokój lub 70 JOD za dwójkę ze wspólną łazienką). Na terenie samej doliny można skorzystać z noclegu na prowadzonym przez RSCN kempie (ceny równie, a nawet bardziej absurdalne, tzn tyle samo mniej więcej za nocleg w namiocie) lub we wspomnianym Ecolodge. Napisałem, że kontrowersyjny, bo sama idea rzekomej „ekoturystyki” wydaje mi się mocno naciągana. Ale być może nie rozumiem zasad zrównoważonej turystyki z utrzymaniem integralności kulturowej środowisk lokalnych i ich wspieraniem i minimalizacji „śladu węglowego”. Kto chętny, może zapłacić ca. 120JOD za dwuosobowy pokój (nawet z pełnym żarciem) w miejscu na pewno pięknym.
Nam wydawało się, że nocując w miejscu prowadzonym przez Raniego, który w Danie się urodził, potem kilka lat pracował poza wioską, by zgromadzić pieniądze na otwarcie biznesu, a teraz dalej zbiera je, by kiedyś odremontować znajdujący się naprzeciwko hotelu stary rodzinny, chwilowo walący się dom, też wspieramy lokalne środowisko i nie naruszamy jego integralności kulturowej.
Rani stosuje się do naszych wskazówek, by nie marnować jedzenia i podaje nam kolację w nieco mniejszej ilości niż poprzedniego dnia dziewczynom. Chociaż, czy na pewno?

Image

Danie o nazwie maghlouba jest proste i dosyć nam smakuje, chociaż mogłoby zawierać nieco więcej warzyw. Ponoć powinno, jak mówią wpisy na blogach kulinarnych. Żeby mieć pewność, że nie wyjdziemy głodni, Rani zrobił jeszcze zupę soczewicową. No i oczywiście mnóstwo beduińskiej whisky, która fajnie grzeje.
Przy kolacji i później długo z nim gadamy. Dużo i chętnie opowiada o swoim życiu tutaj. Pyta nasze dziewczyny, czy nie zechciałyby za parę lat wyjść za niego, bo może być mu trudno znaleźć miejscową kandydatkę na żonę, która chciałaby zamieszkać w takim miejscu. Niezwłocznie też oferuje w zamian rękę swej ewentualnej przyszłej córki dla Mikołaja.
Cóż, Iga zawsze marzyła o prowadzeniu restauracji… Na razie odkładamy negocjacje tego kontraktu na później.
Rani prowadzi swój hotel/hostel/guesthouse i restaurację od około 3 lat. Obiekt dzierżawi od państwa. Trochę narzeka, że koszty są duże, ale z drugiej strony jest optymistą i docenia fakt, że tej zimy jest znacznie lepiej, niż w poprzednich latach, co kilka dni ma gości, a zdarzały się wcześniej okresy, że nie miał ich nawet miesiąc. Bardzo też docenia Polaków i twierdzi, że są dominującą grupą turystów odwiedzających jego miejsce. Co roku jesienią ma, jak mówi, gości długoterminowych z Polski - grupę archeologów i studentów archeologii z Krakowa. Napomyka też coś o naszych doskonałych alkoholach. Niestety, nie mamy nic, co w naturalny sposób należałoby w tym momencie wyciągnąć z plecaka.
Rozmowa przeciąga się do późnej nocy. Analizujemy przy herbacie i papierosach różne aspekty polityki bliskowschodniej, mechanizm wystawiania opinii na Tripadvisorze i bookingu oraz cechy turystów różnych narodowości ze szczególnym uwzględnieniem kilku znajdujących się na czarnej liście gospodarza. Dużo ciekawych rzeczy też mówi o życiu taksówkarza w Akabie – zna je dobrze, pracował w tej roli cztery lata, lecz Akaba była dla niego za szybka, za głośna, za wielka, dlatego wrócił do wioski, z której pochodzi. Między innymi dowiadujemy się, że z 10 JOD które są nienegocjowalną stawką za kurs z granicy do miasta ten wredny koleś, „menedżer” kasuje 3, a przy dłuższych kursach ta stawka rośnie. Zatem 7 JOD wydaje się maksymalną kwotą za kurs powrotny, skoro brak haraczu, który kierowca musi zapłacić w drugą stronę. W Akabie jest 25 firm taksówkowych i każda z nich stoi na granicy jednego dnia, a każdy z kierowców liczy na złoty strzał w postaci kursu do Ammanu lub przynajmniej Petry, co z reguły nie następuje.
Gdy w pewnym momencie przedstawiam Raniemu niemożliwą do przecenienia dla polskich turystów opiniotwórczą rolę forum F4F oraz wspominam o pozytywnym wpisie na temat jego miejsca, jest tak rozanielony że proponuje nam gazowy grzejnik do pokoju (z czego jednak nie korzystamy nie chcąc się udusić w nocy).
Lubię takie wieczorne gadki. Jasne, że zawsze trzeba brać poprawkę na te wszystkie opowieści dziwnej treści i solidną dawkę autokreacji, ale tu widać, że facet rzeczywiście ma jakiś pomysł na życie i że zależy mu na pozytywnych doznaniach turystów, a na maksymalnej kasie niekoniecznie. Ma świadomość, że jego „hotel” nie ma pięciu gwiazdek i mieć nie będzie, ale stara się robić co może. Polecam to miejsce – jest czysto, spokojnie, bezpiecznie i tanio – tak jak ma być. Żeby jeszcze było choć trochę cieplej….
Gdyby jeszcze kiedyś dane było nam wrócić do Jordanii, to Dana byłaby na pewno miejscem do bardziej dogłębnej eksploracji. Myślę, że może kiedyś udałoby się przejść choć częścią Szlaku Jordańskiego, który szczegółowo opisują wspomniani tu w pierwszym poście "Wapniaki w drodze", odcinkiem z Dany do Małej Petry. Nie mam tylko wyrobionego poglądu, jaka pora roku jest optymalna. W styczniu w dzień jest bardzo przyjemnie, lecz noce nie należą do najcieplejszych. Może marzec?
W kolejnej części będzie o tym, dlaczego warto kupić trzydniowy bilet do Petry, gdzie tam warto zajrzeć poza utartym szlakiem oraz o tym, że wrocławianie są wszędzie, a już w ogóle wszędzie są couchsurferzy. Zapraszam, gdy się napisze i zdjęcia się przygotują.12, 13 i 14 dzień - Petra

A tak w ogóle, co to ta Petra? Tak zapytał mnie w ostatni piątek kolega z pracy, gdy z zapałem namawiałem go do wyjazdu do Jordanii omawiając liczne miejsca, które zobaczyć można. Myślałem, że o Petrze słyszał każdy. Sam o Petrze marzyłem od jakichś dwudziestu lat, gdy nie udało nam się zrealizować projektu Syria/Jordania/Liban, z lenistwa czy poczucia, że przecież jeszcze kiedyś.... W ten sposób np. Palmyry do oglądania już nie ma, a i tak Palmyra jest średnio istotna biorąc pod uwagę liczbę ofiar wojny...
Pytanie kolegi spowodowało, że chwilę się zastanowiłem nad sposobem opowiedzenia o naszej wizycie tam. Ale jednak mimo wszystko zakładam, że na pytanie "Co to ta Petra" czytelnicy relacji na tym akurat forum umieszczonej odpowiedź już znają, a gdyby nie, to powtarzanie rzeczy napisanych już na sto różnych sposobów w przewodnikach, relacjach, blogach, w tej akurat kwestii mija się z celem. Jeden z nowych cudów świata. Trudno być oryginalnym pisząc o Petrze. Że jest zachwycająca, że zaskakuje in plus nawet, jeśli się nastawiasz że będzie fantastyczna. Tak, to wszystko prawda.
Nasze spotkanie z Petrą trwało trzy dni. Uznaliśmy, że skoro kosztuje to tyle kasy, to prawdopodobnie warto dołożyć po 5 JOD za dodatkowe dni, żeby nie żałować czegoś, co pominiemy. Ilu ludzi, tyle koncepcji. Gdy jednego dnia wchodziliśmy tam, jak na nas w porze wczesnej, czyli o 9.30, pierwsze wycieczki z dalszych części Azji już opuszczały teren. Można? Pewnie tak. Ale dla nas Petra to także, a może przede wszystkim, paradoksalnie spotkanie z pięknymi, a na dodatek prawie pustymi górami.
W tej części relacji zapraszam przede wszystkim do obejrzenia zdjęć, z miejsc oczywistych i mniej oczywistych.
Pierwszy dzień, w którym łbów mało wiatr nam nie pourywał, ale raczej nie padało, poświęciliśmy na te najbardziej znane. A zatem Siq, ulica fasad, Skarbiec, teatr. Na nas duże wrażenie zrobiły grobowce królewskie. Ludzi wielu, lecz jak na atrakcję klasy światowej - pustawo. Dodatkowo szlak nad Skarbiec - Al Khubtha Trail, niemal zupełnie pusty, a z pewnością godny przejścia (około 45 minut w jedną stronę).
Tak to wyglądało na ulicy fasad i w okolicach teatru
Image

Image

Image

Grobowce królewskie

Image

Image

Image

Image

Widoki znad grobowców z kawałkiem teatru

Image

Osiołek zaparkowany pod jednym z grobowców

Image

Dalej w górę, nad Skarbiec i piękny widok na teatr


Dodaj Komentarz

Komentarze (23)

108588 31 stycznia 2018 08:25 Odpowiedz
czekamy na dalszą część relacji. proszę o krótkie info co się zadziało w Wadi Rum, że musieliście zmienić plany? lecimy za 3 tygodnie i nie ukrywam, że Wadi Rum to chyba numer jeden naszych planów oraz zabookowane 2 noclegi :)
ziemekb 31 stycznia 2018 09:37 Odpowiedz
W Wadi Rum jako takim nic specjalnego się nie zadziało. Chcieliśmy koniecznie je zobaczyć i zostawiliśmy to sobie na koniec, bojąc się, że jeśli zaczniemy od Wadi Rum, to już nic się nam więcej tak nie spodoba. Pogoda jednak poprzedniego dnia dała nam strasznie w kość, zmokliśmy i zmarzliśmy niemiłosiernie na szlaku z Petry do Małej Petry, a na noc zapowiadano już wcześniej mróz i śnieg w wyżej położonych rejonach, w Wadi Rum zaś deszcz i wiatr i niewiele wyższe temperatury kolejnej nocy. Ponieważ nocleg w namiocie w dzikim miejscu nie jest dla nas atrakcją samą w sobie, a perspektywa oglądania gwiazd zapowiadała się mizernie, to założyliśmy, że dokonamy pobieżnego rekonesansu, a do Wadi Rum może jeszcze kiedyś wrócimy z własnym namiotem na dłuższą wędrówkę. Okazało się to słuszną decyzją, o czym w dalszej części relacji. Przy wystarczającej determinacji można dużo zobaczyć na piechotę bez wynajmowania jeepa. Dziś wieczorem pierwsza część konkretów i zdjęć, które się właśnie przystosowują do publikacji.
108588 31 stycznia 2018 15:28 Odpowiedz
czekamy na całą relację
littleboy1989 1 lutego 2018 07:33 Odpowiedz
czy tylko ja nie widzę zdjęć ?
arcco 1 lutego 2018 11:07 Odpowiedz
Teraz zdjęcia widoczne. Czekam na dalszą część relacji.
just7 5 lutego 2018 20:01 Odpowiedz
Witam. Czekamy na ciąg dalszy :).
108588 6 lutego 2018 10:45 Odpowiedz
wyjazd za 3 tygodnie - trasa taka sama - czekam z niecierpliwością na dalszą część relacji :) fajnie napisana, inne podejście do tematu! gratuluję Panie Redaktorze :)
ziemekb 6 lutego 2018 11:22 Odpowiedz
Do redaktora czegokolwiek, to mi i mojemu stylowi niestety daleko :oops: . Niemniej dziękuję za wsparcie. Ja po prostu staram się przedstawiać jakieś tam urywki, coś co zapadło w pamięć i rzeczy niekoniecznie oczywiste, nie pierwszoplanowe bo o oczywistych piszą przewodniki, choć nie zawsze skutecznie. Poza tym jeśli ewentualnie komuś się podoba, to zasługę proszę przypisać Autorce zdjęć. Moje są tak naprawdę komentarze do nich. Pozdrawiam i zapraszam do czytania dalszej części relacji, gdy się opublikuje.Ziemek
108588 7 lutego 2018 09:15 Odpowiedz
kolejna część relacji - udana jak poprzednie! w Madabie nocleg wybrany z booking oczywiście w tym samym hotelu - więc z pewnością potwierdzę obecność malunku córki :)oczywiście z niecierpliwością czekamy na cd! :)
just7 21 lutego 2018 13:49 Odpowiedz
Bardzo interesująco piszesz. Dziękujemy. Poproszę o dokładny namiar na polecaną przez Ciebie knajpkę w Wadu Musa. Będziemy tam za 2 tygodnie:)
ziemekb 21 lutego 2018 14:17 Odpowiedz
Knajpka, o której piszę, nazywa się "Why not restaurant" i jest w istocie dziurą w ścianie z pięcioma - sześcioma stolikami. Znajduje się przy głównym rondzie w Wadi Musa - innego ronda nie zaobserwowałem. Przy tym samym, przy którym jest mająca najlepsze oceny na tripadvisorze restauracja Al Wadi, tylko tak jakby z przeciwnej strony. Jak dla nas ta ostatnia była lekko przytłaczająca rozmiarem i trochę taka "Cepeliada", a poza tym już od wspomnianej w poście rodzinki z Krakowa dostaliśmy pozytywną opinię o miejscu Hishama, więc tam poszliśmy. Nie sposób nie znaleźć. Fajerwerków u Hishama nie będzie, wielkiego wyboru też, ale za to dobre, świeże żarcie robione na bieżąco, dwa - trzy dania do wyboru, zupka - owszem. No i okazja do fajnej rozmowy pewnie też. Dziękuję za dobre słowa o relacji - wreszcie muszę skończyć, bo czuję, że zaczynam przynudzać i za długie toto, ale finał jakiś musi powstać ;)
108588 21 lutego 2018 15:12 Odpowiedz
ja też czekam na finał! wyjazd mamy we wtorek i tak fajnie się czyta "świeżutką" relację :)
just7 22 lutego 2018 10:28 Odpowiedz
Dzięki za namiar. Z pewnością skorzystamy. Czekamy na dalszą relację z wyprawy.
smirek 26 lutego 2018 10:25 Odpowiedz
@ziemekb - dzięki za tę relację. Świetnie się czyta, mnóstwo przydatnych szczegółów i fajne zdjęcia! Fantastyczna rodzinna wyprawa, pomimo rozmaitych kaprysów aury. Tak trzymać!
consigliero 26 lutego 2018 10:36 Odpowiedz
@ziemekb ja też ślę podziękowania, za informacje też. Gratuluję samozaparcia na wycieczkach. Co do zachowania miejscowych przewodników, cóż bywa i tak, pamiętam jak nas chciano koniecznie zabrać na wycieczkę do wodospadu w rejonie Agadiru w momencie gdy byliśmy już tam na parkingu, na szczęście poróżnili się między sobą i mogliśmy w miarę spokojnie odjechać.
108588 26 lutego 2018 12:37 Odpowiedz
@ziemekb - ja również dziękuję! doczekałam się przed naszym wyjazdem (lot jutro) do zamknięcia relacji i doczytałam z pełnym zainteresowaniem do końca. życzę sobie (trochę to egoistyczne?) spotykać na szlakach TAKICH POLAKÓW! pozdrawiamy!
okiemserca 17 marca 2018 18:45 Odpowiedz
Dzieki za opis @ziemekb . Chciałem Cie zapytać o osobistą opinię - gdybyś wiedząc co wiesz planował wyjazd raz jeszcze to...". Będziemy 11 dni w Jordania (przylot do Ammanu, wypożyczenie auta - objazd wzdłuż Morza martwego do Petry i Wadi Rum - powrót: Dana i autostradą do Madaba na 2-3 noce. stąd objazd okolic tj. Zamki na pustyni, Amman, Jerash)Patrząc na zdjęcia różnych relacji i blogów mam wrażenie że najatrakcyjniejsze dla mnie będą : spacery wzdłuż Wadi przy Morzu Martwym, Petra i Wadi Rum. Lubie zabytki i historyczne miejsca ale na zdjęciach Zamek karak (pominęliście) i te zamki pustynne wyglądają jakoś mało ciekawie. Amman z teatrem tez nie porusza gdy widziałem już mase takich miejsc w Turcji). Napis zprosze czy te pustynne zamki i Amman zrobiły na tobie wrażenie czy raczej to był klasyczny punkt to zobaczenia ale bez szału. Zastanawiam sie czy na północy, przed wylotem nie być krócej i zobaczyć tylko Madabe i okolice oraz Jaresh - w zamian za to dłuzej zostać na południu (na Petre mam 3 dni, na Wadi rum 2 noce :-), Dana niestety tylko pół dnia - a moze warto więcej
ziemekb 29 marca 2018 20:59 Odpowiedz
Z opóźnieniem, ale odpowiadam. Gdybyśmy jeszcze raz tak i na tyle dni jechali, pominąłbym jeden dzień w Ammanie. Wolałbym dłużej pobyć w Danie. Zamki pustynne zrobiły spore wrażenie. Kto wie czy jakbyśmy mieli mniej czasu, nie odpuściłbym także Dżerasz. Ruiny fajne, ale mocno odbudowane. Jeśli na koniec chcecie być w Madabie, a auto bierzecie z lotniska, równie dobrze możecie w ogóle odpuścić nocleg w Ammanie i wyskoczyć tam na jeden dzień, dla załapania klimatu. Co do Karak, na to nie starczyło czasu po prostu. Mam nadzieję, że to jeszcze przydatne w ogóle...
okiemserca 31 marca 2018 17:02 Odpowiedz
jasne, dziekimy lecimy dopiero jesienią, pierwszym lotem KRK-AMM :-)
pietrucha 26 września 2018 21:57 Odpowiedz
Bardzo ciekawie się czyta Twoją relację, zawiera ona również wiele wskazówek :) Super, że wybraliście się na pieszą przechadzkę po pustyni. Tutaj pojawiają się moje pytania odnośnie do Wadi Rum:- czy od głównej drogi do Visitors Center/ Wadi Rum Village jeżdżą głównie jeepy z turystami czy widziałeś wiele lokalsów przemierzających tę trasę? Pytam, pod kątem autostopa. - jesteśmy młodzi i sprawni i oceniając nasze poprzednie doświadczenie z pustynią, będziemy w stanie przejść do 30 km. gdybyś miał cały dzień od rana do nocy na pieszą wędrówkę to jakie miejsca byś zobaczył tak, aby powstała pętla? :)
pabloo 27 września 2018 15:43 Odpowiedz
Jeśli chcesz zrobić Wadi Rum na piechotę i masz pytania, to proponuję zajrzeć na bloga obecnego tu użytkownika „wapniaki w drodze", bo go chyba jeszcze nie znalazłeś. A odnosząc się do pytania pierwszego, to o którą główną drogę Ci chodzi? Autostradę Akaba - Amman, czy już tą odbiegającą od niej? Generalnie samochody „lokalsów" na tej trasie to albo jadące z turystami, albo po turystów. Stopa idzie złapać, choć pewnie większość kierowców będzie spodziewała się jakiejś zapłaty.
pietrucha 27 września 2018 20:54 Odpowiedz
Tak, teraz już ich znalazłem w innym wątku.Chodzi mi o autostradę, bo z niej do Wadi Rum Village jest 30 km, ale odpowiedziałeś już na moje pytanie. Dzięki :)
consigliero 28 października 2018 06:08 Odpowiedz
Przygotowujemy się do krótkiego wyjazdu do Jordanii i próbuję znaleźć jakieś informacje co do wypożyczenia samochodu. Nasz wyjazd będzie od 9.11 do 23.11 i będzie łączony z Izraelem. Nie wiem skąd brać samochód, chodzi o polecane firmy, jeżeli takie są. Samochód jest dla nas istotny bo chcielibyśmy tym razem zobaczyć Wadi Rum.