W Petrze co chwilę spotykamy kolejne "most beautiful view" - zawsze w miejscu, gdzie Beduini sprzedają herbatę i pamiątki. Tę trafną obserwację przeczytaliśmy na blogu Wapniaków w drodze. Faktycznie. Tam nad Skarbcem też tak jest.
Skarbca nie wrzucam, bo przecież obfotografowany przez wszystkich i na milion sposobów. Ale różne inne widoki też niczego sobie.
Cały praktycznie ten pierwszy dzień jest szary, siny, mroczny. Petra jest wielokolorowa, złota, brunatna, fioletowa i różowa, ale na naszych zdjęciach niekoniecznie to widać. Nie podrasowaliśmy ich w kierunku intensywnego różu, bo takich maksymalnie kolorowych i kontrastowych jest w sieci zatrzęsienie. Tak jak widać, było w tym styczniu. Ale gdy się poczeka, nadchodzi "złota godzina" i jest wtedy tak:
Kończymy szybkim marszem w stronę wyjścia. Reguła jest taka, że teren trzeba opuścić do zachodu słońca. Troszkę niepotrzebnie się tym przejmujemy, ale przynajmniej marsz nas rozgrzewa. Pod wieczór można nawet zrobić zdjęcie pustego Siqu. Tylko my zakłócamy widok:
Nie trzeba było aż tak szybko - za nami jeszcze sporo ludzi, a jedna z chińskich wycieczek, tak akurat im wypadło, dopiero zmierza w stronę Skarbca. Wolimy jednak wyjść około 17, by nikt się nie czepiał.
Docieramy do hotelu. Po drodze historia z cyklu "nie ufaj GPS". Nie wiem jak nam się to udało, lecz za sprawą nawigacji i pilota na siedzeniu pasażera wjeżdżam pod prąd w stromą ulicę prowadzącą do (a raczej od) naszego hotelu. Nic na to nie wskazywało, lecz wyraźnie wskazują kierowcy jadący z przeciwka. Jakiś facet macha rękoma, niemal wykonuje "Rejtana" na środku ulicy, byśmy mogli spokojnie (no, powiedzmy) zawrócić... Bez strat w ludziach i pojazdach się nam to w końcu udaje. W hotelu akcent humorystyczny dla nas, ale dla Mikołaja już nie koniecznie. Dostajemy zgodnie z prośbą dwa pokoje obok siebie (w Peace Way rodzinnych nie ma), a w naszym pokoju dowód zaangażowania hotelu w sprawę. W postaci łóżeczka niemowlęcego. Niezupełnie poprawne wnioski wyciągnęli z mojej informacji, że będzie nas pięcioro, ale dostawki być nie musi i postanowili jednak dostawkę nam zapewnić. Dziewczyny podśmiewają się z "dzidziusia", ale on się obraża i chowa gdzieś za dużym łóżkiem, byśmy przypadkiem go nie zmusili do spania w kompromitujących okolicznościach. W końcu "krakowskim targiem" ustalamy, że ponieważ jest wykładzina i to miękka, a nawet czysta, będzie spał w legowisku na glebie. Z akcentów krakowskich - w hotelu spotykamy parę krakowian podróżujących z córeczką. Wymieniamy się doświadczeniami z podróży i zdobywamy bezcenną rekomendację gastronomiczną. Nieco dowiadujemy się też o mechanizmach działania biznesu turystycznego w Wadi Rum - nie jest to optymistyczne. Coś jakby mafia podobno... Z gastronomią w Wadi Musa jest o tyle słabo, że może niekoniecznie nawet jest bardzo drogo, choć pewnie drożej niż w nieturystycznych miejscach, ale jakoś tak - mało autentycznie. Opieramy się na ocenach innych osób. My uderzamy do miejsca, które rekomendują nam nasi nowi znajomi. Wiemy, że ma wyglądać wyjątkowo mało zachęcająco i że się tym mamy nie zniechęcać. No i faktycznie, znajdujemy na samym rondzie takie miejsce, wchodzimy i słyszymy - "no dobrze, że jesteście, czyli jednak was dogoniliśmy, właśnie się zastanawialiśmy czy was spotkamy". Ki czort? W sumie miłe. Dorota szybciej ogarnia rzeczywistość. To nasi znajomi z podróży do Ammanu, Szczepan i Marta z Wrocławia. No i mała Pola, która już jest maskotką knajpki. Szybka wymiana doświadczeń, potwierdzenie że warto tu zostać na jedzonko. Miejsce, dawniej "Spicy Way" nazywa się teraz "Why not restaurant", choć połowa starego szyldu jeszcze została. Hisham, który ją prowadzi, rządzi tu od kilku tygodni, ma mnóstwo planów, choć na razie nic jeszcze nie zdążył zmienić poza jedzeniem. Robi je w zasadzie sam, jest dobre, proste i niedrogie, przynajmniej jak na Wadi Musa. Codziennie zupa, jedno - dwa dania główne, oprócz tego sandwiche kebabowe i falafelowe. Wszystko na granicy fastfoodu, jednak niesamowicie dobre, okraszone ciekawą rozmową. Siedzimy tam strasznie długo, rozmawiamy z wrocławianami i jest nam bardzo fajnie, tak naturalnie to przebiega, jak byśmy się znali od dawna. Rozmawiamy też z Hishamem i czujemy, że facet ma pomysł na to, co chciałby robić, mnóstwo pozytywnej energii. Cieszy go, że przychodzą ludzie podróżujący w zwykły sposób, nie szukający na siłę wytwarzanej etnicznej otoczki, preferujący miejsca mniej wypasione, bardziej lokalne. Na stole pojawia się herbata. Drobiazg, ale w takim akurat miejscu nie spodziewalibyśmy się bezinteresownej gościnności. Jeszcze tu wrócimy...
Kolejnego dnia pogoda jest bardziej łaskawa. Słońce, przyjemne ciepełko już od rana. Decydujemy się zobaczyć te fragmenty Petry, po których naprawdę mało kto chodzi. Tuż przed wejściem do Siqu można odbić w prawo - przy budce policji turystycznej i bardziej rozbudowanym sklepiku z pamiątkami trzeba skierować się w stronę kilkudziesięciometrowego naturalnego tunelu.
Tu zaczyna się przejście Wadi al Muthlim. To nie jest oficjalnie udostępniony szlak, więc nie wiem, czy teoretycznie wolno nim chodzić. W praktyce można i oceniamy to jako jedną z lepszych atrakcji w Petrze. Przejście spokojnym krokiem zajmuje mniej niż godzinę, ale krajobrazowo jest niesamowicie. No to po kolei, tak jak się to idzie od fragmentów szerszych do naprawdę wąskich i spektakularnych:
Zgubić się nie sposób, trzeba iść w dół wadi. Trudności technicznych brak, jedynie po niedawnym deszczu kilka większych kałuż do przeskoczenia albo przejścia "na zapieraczkę" górą. W czasie ulewy zdecydowanie odradzamy, można sobie tam łatwo wyobrazić efekt "flash flood". Po przejściu wąwozu wychodzimy prosto na nieco mniej znane jakieś fasady i grobowce.
Jeśli po wyjściu z Wadi Muthlim pójdziemy w lewo, po marszu niezbyt długim znacznie szerszą już Wadi al Mataha dojdziemy do Grobowców Królewskich. Bardzo polecamy przejście tą drogą alternatywnie do obleganego Siqu - zwłaszcza na kolejny dzień zwiedzania.
My na ten dzień zaplanowaliśmy jeszcze dalsze przejścia. Opędziwszy się od oferujących przejazdy na osłach po schodach do Klasztoru idziemy w stronę Al Habs - zamku krzyżowców. Po drodze takie miejsca:
nieco eksponowane przejście półką skalną
i naprawdę niezły widok w nagrodę
I oczywiście znów jakaś fasada
Dalej kierujemy się na Umm al Biyara. Jest to dość wybitna góra, trochę w kształcie Szczelińca w Górach Stołowych. Wejście momentami jest dość eksponowane i oczywiście bez jakichkolwiek form ubezpieczeń, choć w dużej mierze idzie się po schodach. Podejście naprawdę strome. Zaczyna się w okolicy, gdzie dawno wykute groty wciąż służą celom mieszkalnym.
Są solary i antena satelitarna. Co gorsza, są też "dzikie dzieci" przekonujące nas, że są głodne i jeden dinar rozwiąże ten problem. Na szczęście, nie próbują za nami iść na górę. Dla równowagi, napotykamy fajny akcent. Czy to białe krokusy?
Wielokolorowe skały to cecha charakterystyczna Petry. Tu festiwal barw:
Tutaj także:
Ze szlaku widać Petrę, ale także nowe Wadi Musa
Schodząc z góry dostrzegamy takie np cuda:
Dochodzimy do drogi, orientujemy się, że jest późno. Wielbłądy już chyba mają fajrant,
osiołki także:
No i znów zrobiła się piękna, "złota godzina"...
Bardzo udany dzień. W Wadi Muthlim nie spotykamy nikogo, a na szlaku na Umm Biyara dwoje turystów. Widać, że zdecydowana większość ludzi ogranicza się do zaliczenia głównych atrakcji, nie zastanawiając się nawet nad odbiciem w bok. Nie wartościuję tego - nam brakuje trochę łażenia po kamieniach, kontaktu z przyrodą. Może dziwnie, ale Petra to właśnie zapewnia. Oddech historii i to nie do końca poznanej, to jedno. A przyroda - jest po prostu piękna. Wieczorem kolacja, powtórnie we wrocławskim składzie. Dyskutujemy z Hishamem nad metodami ulepszenia jego restauracji. W pewnym momencie, gdy opowiada nam o swoich różnych doświadczeniach z podróży, pracy w różnych miejscach świata oraz o naszych dalszych planach na podróż po Jordanii, dochodzimy do spraw naprawdę ważnych. Znacie couchsurfing? - pyta nas Hisham... To fantastyczna sprawa. Mam taką grotę koło Małej Petry i czasami, jak mam czas i ochotę i nie mam za dużo pracy, mogę tam hostować ludzi. Nie chcecie przespać się w grocie? Albo pod gwiazdami? No i cóż - nie uważam, że couchsurferzy są jakkolwiek lepszą częścią ludzkości. Ale jest duża szansa, że gdy spotka się kogoś naprawdę otwartego, pełnego różnych idei, z pomysłem na życie - że to będzie CS... Wymieniamy się z Hishamem kontaktami (nie bacząc na ewentualne badanie telefonów przez izraelskie służby bezpieczeństwa na lotnisku; gdy później zapytają mnie, czy kogoś poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy się z nim w Jordanii, powiem, nie kłamiąc, że głównie właścicieli hoteli i restauracji
;) i umawiamy się na nocne gadki przy ogniu pod gwiazdami, kiedyś za parę lat, gdy jego knajpa będzie już najbardziej znanym lokalem w całym Wadi Musa i wciąż przyjaznym, a my wrócimy sprawdzić, jak mu poszło...
Trzeci dzień w Petrze. Przebiegamy przez Siq, ignorujemy Skarbiec, ponieważ dziś ma padać od południa, a my chcemy jeszcze przejść na Ołtarz Ofiarowania, zejść Wadi Farasha i dotrzeć pod Klasztor, a jak się będzie dało, to dojść do Małej Petry. Początkowo jest dobrze, ciepło, wiosennie i znów widzimy kwitnące krokusy. A może to nie krokusy, bo niby skąd by mieli w Jordanii mieć krokusy?
Kilka widoków ze szlaku w stronę Ołtarza Ofiarowania i dalej Wadi Farasha, piękne skały, fasady...
Tu w tle dobrze widać Umm al Biyara, na który właziliśmy poprzedniego dnia - to duże i płaskie.
Kolory skał - uczta nie tylko dla geologa
Tak zwany Grób Żołnierza - w Wadi Farasha
Jeszcze na tym zdjęciu wyżej nic nie zapowiadało pogodowej katastrofy, zapowiadanej przez synoptyków na kilka najbliżych dni.
Ale już poniżej widać, że ciemno jest znów i szaro. Nie tylko osiołki parkuje się w grotach, ale pickupy także:
A gdzie to towarzystwo parkuje, pojęcia nie mam. Dużo ich na schodach w stronę Klasztoru.
A gdy już się Klasztor zobaczy i stwierdzi, czy lepszy on od Skarbca, czy wprost przeciwnie, to należy iść w stronę podpowiadaną przez GPS, bo widoki czekają przednie. Czyli trzeba trawersem po skałach obejść od północy górę, pod którą powstał klasztor. Żeby dużo nie gadać - zdjęcia. Jest ich ograniczona ilość, bowiem niemal co do joty sprawdziła się prognoza i od godziny 13.00 mamy z przerwami deszcz, wichurę oraz pierwszy w tym roku i pierwszy w naszej Jordanii grad. Mogę zatem stwierdzić, że szlak do Małej Petry (jest to także fragment wspomnianego w poście o Danie Szlaku Jordańskiego) jest niewątpliwie piękny, z tym że z drugiej jego części stosunkowo niewiele widziałem spod kaptura... Zobaczcie (szlak, nie kaptur)
Pierwsza część szlaku jest po momentami dość wąskich (ca. 2 metry) półkach i nad sporym luftem. Kto nie lubi takich okoliczności, lepiej niech nie idzie. Choć w większości miejsc są schody, to jest gdzie polecieć. Szlaku druga część jest płaska i widokowa. Zaraz tak lunie z chmury widocznej na załączonym obrazku, że nam się wszystkiego odechce. Fotografowania także. Orientacja prosta, GPS przydatny, choć niekonieczny.
Dla tych, co by chcieli Petrę 4free, zaznaczam nie namawiając do złego, że w połowie szlaku jest budka policji turystycznej. Myślę, że przy lepszej pogodzie pewnie ktoś tam siedzi. Gdy my szliśmy, żywej duszy tam nie było. Zresztą nikogo nie widzieliśmy na całym szlaku aż do obozowisk beduińskich tuż przed Małą Petrą. Tym akcentem kończą się zdjęcia z Petry i Małej Petry. Do Małej Petry docieramy w stanie zmiętolonym i wymoczonym. Na dodatek wejść się tam w tym akurat momencie nie da, bowiem w wąwozie płynie regularna rzeczka, wzbierająca z minuty na minutę. Jesteśmy więc wściekli. Brak perspektyw na jakiekolwiek rozpogodzenie i dotarcie dokądkolwiek powoduje podjęcie negocjacji z jednym ze sprzedawców pamiątek i herbaty. Już jest ich całkiem sporo przy wejściu do Małej Petry. Negocjujemy jednak nie pamiątki, lecz transport do Wadi Musa. Finalnie facet okazuje się mało asertywny (albo ja zbyt wściekły) i zadowala się kwotą 5 JOD. To chyba niezła cena. Nie jest jednak wliczone standardowe wycieranie szyb i to budzi nieco emocji w czasie jazdy, albowiem pan oburącz wyciera je chusteczkami higienicznymi a droga nie jest prosta. Angażuję się w to zadanie, by uspokoić Żonę i by przekonać kierowcę do złapania jedną ręką kierownicy. Docieramy do hotelu zmordowani, przemoczeni i wymarznięci. Temperatura wynosi 4 stopnie, a znając prognozy na kolejny dzień realnie oceniamy, że nasz zapał do mistycznego przeżycia w postaci noclegu w zaaranżowanym dla turystów beduińskim campie na pustyni w Wadi Rum jest zupełnie żaden. Już wcześniej zdecydowaliśmy, że spędzimy tam tylko jedną noc, teraz zmiana planów i bookujemy hotel w Akabie. Zajrzymy jutro do Wadi Rum i spróbujemy zobaczyć je na szybko, ale bez nocowania. Szkoda, ale nie mamy ochoty wymarznąć kolejnego już dnia bez perspektyw na doschnięcie i jakiekolwiek ciepło. Wieczorem idziemy na kolację. Tym razem na stół wjeżdża z miejsca mnóstwo gorącej herbaty, bo Hisham widzi w jakim stanie jesteśmy. Później jeszcze zrobi nam ad hoc słodkości (niebo w gębie!) - tahini z syropem daktylowym... Dowiadujemy się, że w nocy lub rano ma padać śnieg, więc wyjazd z Wadi Musa wcale nie jest pewny. Hisham potwierdza, że w takich sytuacjach zdarza się zamknięcie drogi. Nas to nie załamuje, mamy drobną rezerwę czasową lecz pewne Włoszki, które następnego dnia jadą do Tel Awiwu na samolot wydają się zaniepokojone... Podsumować Petrę jest równie trudno, jak zacząć o niej mówić mądrze. Zatem = jechać! Na jak najdłużej i intensywnie. I chodzić po "psich ścieżkach", bo na głównym szlaku ludzi sporo, choć w styczniu nie tłum. Jednak na tych bocznych prawie nikogo nie ma. Jest mnóstwo miejsc zaskakujących nagłym widokiem, jakimś detalem, kolorem skały. Uważam osobiście, że trzy pełne dni w Petrze, zwłaszcza zimą, gdy do zachodu słońca teoretycznie trzeba wrócić, nie są nadmiernym wydłużeniem pobytu tam.
Mozolnie klecona relacja dobiegnie końca niebawem. O tym czy w Wadi Rum jest mafia jeepowa i co może tam pieszy, no i może jeszcze o dalszych formach plażingu nad Morzem Czerwonym napiszę w ciągu paru dni.Dzień 15 – Wadi Rum . Plus skrót z dni 16 - 18, czyli Akaba i Eilat raz jeszcze.
Rano okazuje się, że katastroficzne prognozy tak całkiem się nie sprawdziły. Znaczy, śniegu nie ma, można jechać. Biorąc pod uwagę, że gdzieś na Costa Blanca podobno właśnie jest rekordowo ciepły styczeń, a w Wadi Musa jakieś 3 stopnie powyżej zera i w całej Jordanii ponoć generalnie zima iluśtamlecia, to nasze intuicje pogodowe delikatnie tylko zawiodły. Trochę tylko denerwują nas przychodzące od czasu do czasu wiadomości od znajomych w stylu – wam to dobrze, ciepło tam macie. I to nas nie załamie. Jedziemy bez niespodzianek, do czasu. Bo na Kings Highway, gdy wyjeżdżamy jeszcze nieco wyżej, robi się tak:
czekamy na dalszą część relacji. proszę o krótkie info co się zadziało w Wadi Rum, że musieliście zmienić plany? lecimy za 3 tygodnie i nie ukrywam, że Wadi Rum to chyba numer jeden naszych planów oraz zabookowane 2 noclegi
:)
W Wadi Rum jako takim nic specjalnego się nie zadziało. Chcieliśmy koniecznie je zobaczyć i zostawiliśmy to sobie na koniec, bojąc się, że jeśli zaczniemy od Wadi Rum, to już nic się nam więcej tak nie spodoba. Pogoda jednak poprzedniego dnia dała nam strasznie w kość, zmokliśmy i zmarzliśmy niemiłosiernie na szlaku z Petry do Małej Petry, a na noc zapowiadano już wcześniej mróz i śnieg w wyżej położonych rejonach, w Wadi Rum zaś deszcz i wiatr i niewiele wyższe temperatury kolejnej nocy. Ponieważ nocleg w namiocie w dzikim miejscu nie jest dla nas atrakcją samą w sobie, a perspektywa oglądania gwiazd zapowiadała się mizernie, to założyliśmy, że dokonamy pobieżnego rekonesansu, a do Wadi Rum może jeszcze kiedyś wrócimy z własnym namiotem na dłuższą wędrówkę. Okazało się to słuszną decyzją, o czym w dalszej części relacji. Przy wystarczającej determinacji można dużo zobaczyć na piechotę bez wynajmowania jeepa. Dziś wieczorem pierwsza część konkretów i zdjęć, które się właśnie przystosowują do publikacji.
wyjazd za 3 tygodnie - trasa taka sama - czekam z niecierpliwością na dalszą część relacji
:) fajnie napisana, inne podejście do tematu! gratuluję Panie Redaktorze
:)
Do redaktora czegokolwiek, to mi i mojemu stylowi niestety daleko
:oops: . Niemniej dziękuję za wsparcie. Ja po prostu staram się przedstawiać jakieś tam urywki, coś co zapadło w pamięć i rzeczy niekoniecznie oczywiste, nie pierwszoplanowe bo o oczywistych piszą przewodniki, choć nie zawsze skutecznie. Poza tym jeśli ewentualnie komuś się podoba, to zasługę proszę przypisać Autorce zdjęć. Moje są tak naprawdę komentarze do nich. Pozdrawiam i zapraszam do czytania dalszej części relacji, gdy się opublikuje.Ziemek
kolejna część relacji - udana jak poprzednie! w Madabie nocleg wybrany z booking oczywiście w tym samym hotelu - więc z pewnością potwierdzę obecność malunku córki
:)oczywiście z niecierpliwością czekamy na cd!
:)
Knajpka, o której piszę, nazywa się "Why not restaurant" i jest w istocie dziurą w ścianie z pięcioma - sześcioma stolikami. Znajduje się przy głównym rondzie w Wadi Musa - innego ronda nie zaobserwowałem. Przy tym samym, przy którym jest mająca najlepsze oceny na tripadvisorze restauracja Al Wadi, tylko tak jakby z przeciwnej strony. Jak dla nas ta ostatnia była lekko przytłaczająca rozmiarem i trochę taka "Cepeliada", a poza tym już od wspomnianej w poście rodzinki z Krakowa dostaliśmy pozytywną opinię o miejscu Hishama, więc tam poszliśmy. Nie sposób nie znaleźć. Fajerwerków u Hishama nie będzie, wielkiego wyboru też, ale za to dobre, świeże żarcie robione na bieżąco, dwa - trzy dania do wyboru, zupka - owszem. No i okazja do fajnej rozmowy pewnie też. Dziękuję za dobre słowa o relacji - wreszcie muszę skończyć, bo czuję, że zaczynam przynudzać i za długie toto, ale finał jakiś musi powstać
;)
@ziemekb - dzięki za tę relację. Świetnie się czyta, mnóstwo przydatnych szczegółów i fajne zdjęcia! Fantastyczna rodzinna wyprawa, pomimo rozmaitych kaprysów aury. Tak trzymać!
@ziemekb ja też ślę podziękowania, za informacje też. Gratuluję samozaparcia na wycieczkach. Co do zachowania miejscowych przewodników, cóż bywa i tak, pamiętam jak nas chciano koniecznie zabrać na wycieczkę do wodospadu w rejonie Agadiru w momencie gdy byliśmy już tam na parkingu, na szczęście poróżnili się między sobą i mogliśmy w miarę spokojnie odjechać.
@ziemekb - ja również dziękuję! doczekałam się przed naszym wyjazdem (lot jutro) do zamknięcia relacji i doczytałam z pełnym zainteresowaniem do końca. życzę sobie (trochę to egoistyczne?) spotykać na szlakach TAKICH POLAKÓW! pozdrawiamy!
Dzieki za opis @ziemekb . Chciałem Cie zapytać o osobistą opinię - gdybyś wiedząc co wiesz planował wyjazd raz jeszcze to...". Będziemy 11 dni w Jordania (przylot do Ammanu, wypożyczenie auta - objazd wzdłuż Morza martwego do Petry i Wadi Rum - powrót: Dana i autostradą do Madaba na 2-3 noce. stąd objazd okolic tj. Zamki na pustyni, Amman, Jerash)Patrząc na zdjęcia różnych relacji i blogów mam wrażenie że najatrakcyjniejsze dla mnie będą : spacery wzdłuż Wadi przy Morzu Martwym, Petra i Wadi Rum. Lubie zabytki i historyczne miejsca ale na zdjęciach Zamek karak (pominęliście) i te zamki pustynne wyglądają jakoś mało ciekawie. Amman z teatrem tez nie porusza gdy widziałem już mase takich miejsc w Turcji). Napis zprosze czy te pustynne zamki i Amman zrobiły na tobie wrażenie czy raczej to był klasyczny punkt to zobaczenia ale bez szału. Zastanawiam sie czy na północy, przed wylotem nie być krócej i zobaczyć tylko Madabe i okolice oraz Jaresh - w zamian za to dłuzej zostać na południu (na Petre mam 3 dni, na Wadi rum 2 noce
:-), Dana niestety tylko pół dnia - a moze warto więcej
Z opóźnieniem, ale odpowiadam. Gdybyśmy jeszcze raz tak i na tyle dni jechali, pominąłbym jeden dzień w Ammanie. Wolałbym dłużej pobyć w Danie. Zamki pustynne zrobiły spore wrażenie. Kto wie czy jakbyśmy mieli mniej czasu, nie odpuściłbym także Dżerasz. Ruiny fajne, ale mocno odbudowane. Jeśli na koniec chcecie być w Madabie, a auto bierzecie z lotniska, równie dobrze możecie w ogóle odpuścić nocleg w Ammanie i wyskoczyć tam na jeden dzień, dla załapania klimatu. Co do Karak, na to nie starczyło czasu po prostu. Mam nadzieję, że to jeszcze przydatne w ogóle...
Bardzo ciekawie się czyta Twoją relację, zawiera ona również wiele wskazówek
:) Super, że wybraliście się na pieszą przechadzkę po pustyni. Tutaj pojawiają się moje pytania odnośnie do Wadi Rum:- czy od głównej drogi do Visitors Center/ Wadi Rum Village jeżdżą głównie jeepy z turystami czy widziałeś wiele lokalsów przemierzających tę trasę? Pytam, pod kątem autostopa. - jesteśmy młodzi i sprawni i oceniając nasze poprzednie doświadczenie z pustynią, będziemy w stanie przejść do 30 km. gdybyś miał cały dzień od rana do nocy na pieszą wędrówkę to jakie miejsca byś zobaczył tak, aby powstała pętla?
:)
Jeśli chcesz zrobić Wadi Rum na piechotę i masz pytania, to proponuję zajrzeć na bloga obecnego tu użytkownika „wapniaki w drodze", bo go chyba jeszcze nie znalazłeś. A odnosząc się do pytania pierwszego, to o którą główną drogę Ci chodzi? Autostradę Akaba - Amman, czy już tą odbiegającą od niej? Generalnie samochody „lokalsów" na tej trasie to albo jadące z turystami, albo po turystów. Stopa idzie złapać, choć pewnie większość kierowców będzie spodziewała się jakiejś zapłaty.
Tak, teraz już ich znalazłem w innym wątku.Chodzi mi o autostradę, bo z niej do Wadi Rum Village jest 30 km, ale odpowiedziałeś już na moje pytanie. Dzięki
:)
Przygotowujemy się do krótkiego wyjazdu do Jordanii i próbuję znaleźć jakieś informacje co do wypożyczenia samochodu. Nasz wyjazd będzie od 9.11 do 23.11 i będzie łączony z Izraelem. Nie wiem skąd brać samochód, chodzi o polecane firmy, jeżeli takie są. Samochód jest dla nas istotny bo chcielibyśmy tym razem zobaczyć Wadi Rum.
W Petrze co chwilę spotykamy kolejne "most beautiful view" - zawsze w miejscu, gdzie Beduini sprzedają herbatę i pamiątki. Tę trafną obserwację przeczytaliśmy na blogu Wapniaków w drodze. Faktycznie. Tam nad Skarbcem też tak jest.
Skarbca nie wrzucam, bo przecież obfotografowany przez wszystkich i na milion sposobów. Ale różne inne widoki też niczego sobie.
Cały praktycznie ten pierwszy dzień jest szary, siny, mroczny. Petra jest wielokolorowa, złota, brunatna, fioletowa i różowa, ale na naszych zdjęciach niekoniecznie to widać. Nie podrasowaliśmy ich w kierunku intensywnego różu, bo takich maksymalnie kolorowych i kontrastowych jest w sieci zatrzęsienie. Tak jak widać, było w tym styczniu. Ale gdy się poczeka, nadchodzi "złota godzina" i jest wtedy tak:
Kończymy szybkim marszem w stronę wyjścia. Reguła jest taka, że teren trzeba opuścić do zachodu słońca. Troszkę niepotrzebnie się tym przejmujemy, ale przynajmniej marsz nas rozgrzewa. Pod wieczór można nawet zrobić zdjęcie pustego Siqu. Tylko my zakłócamy widok:
Nie trzeba było aż tak szybko - za nami jeszcze sporo ludzi, a jedna z chińskich wycieczek, tak akurat im wypadło, dopiero zmierza w stronę Skarbca. Wolimy jednak wyjść około 17, by nikt się nie czepiał.
Docieramy do hotelu. Po drodze historia z cyklu "nie ufaj GPS". Nie wiem jak nam się to udało, lecz za sprawą nawigacji i pilota na siedzeniu pasażera wjeżdżam pod prąd w stromą ulicę prowadzącą do (a raczej od) naszego hotelu. Nic na to nie wskazywało, lecz wyraźnie wskazują kierowcy jadący z przeciwka. Jakiś facet macha rękoma, niemal wykonuje "Rejtana" na środku ulicy, byśmy mogli spokojnie (no, powiedzmy) zawrócić... Bez strat w ludziach i pojazdach się nam to w końcu udaje.
W hotelu akcent humorystyczny dla nas, ale dla Mikołaja już nie koniecznie. Dostajemy zgodnie z prośbą dwa pokoje obok siebie (w Peace Way rodzinnych nie ma), a w naszym pokoju dowód zaangażowania hotelu w sprawę. W postaci łóżeczka niemowlęcego. Niezupełnie poprawne wnioski wyciągnęli z mojej informacji, że będzie nas pięcioro, ale dostawki być nie musi i postanowili jednak dostawkę nam zapewnić. Dziewczyny podśmiewają się z "dzidziusia", ale on się obraża i chowa gdzieś za dużym łóżkiem, byśmy przypadkiem go nie zmusili do spania w kompromitujących okolicznościach. W końcu "krakowskim targiem" ustalamy, że ponieważ jest wykładzina i to miękka, a nawet czysta, będzie spał w legowisku na glebie. Z akcentów krakowskich - w hotelu spotykamy parę krakowian podróżujących z córeczką. Wymieniamy się doświadczeniami z podróży i zdobywamy bezcenną rekomendację gastronomiczną. Nieco dowiadujemy się też o mechanizmach działania biznesu turystycznego w Wadi Rum - nie jest to optymistyczne. Coś jakby mafia podobno...
Z gastronomią w Wadi Musa jest o tyle słabo, że może niekoniecznie nawet jest bardzo drogo, choć pewnie drożej niż w nieturystycznych miejscach, ale jakoś tak - mało autentycznie. Opieramy się na ocenach innych osób. My uderzamy do miejsca, które rekomendują nam nasi nowi znajomi. Wiemy, że ma wyglądać wyjątkowo mało zachęcająco i że się tym mamy nie zniechęcać. No i faktycznie, znajdujemy na samym rondzie takie miejsce, wchodzimy i słyszymy - "no dobrze, że jesteście, czyli jednak was dogoniliśmy, właśnie się zastanawialiśmy czy was spotkamy". Ki czort? W sumie miłe. Dorota szybciej ogarnia rzeczywistość. To nasi znajomi z podróży do Ammanu, Szczepan i Marta z Wrocławia. No i mała Pola, która już jest maskotką knajpki. Szybka wymiana doświadczeń, potwierdzenie że warto tu zostać na jedzonko. Miejsce, dawniej "Spicy Way" nazywa się teraz "Why not restaurant", choć połowa starego szyldu jeszcze została. Hisham, który ją prowadzi, rządzi tu od kilku tygodni, ma mnóstwo planów, choć na razie nic jeszcze nie zdążył zmienić poza jedzeniem. Robi je w zasadzie sam, jest dobre, proste i niedrogie, przynajmniej jak na Wadi Musa. Codziennie zupa, jedno - dwa dania główne, oprócz tego sandwiche kebabowe i falafelowe. Wszystko na granicy fastfoodu, jednak niesamowicie dobre, okraszone ciekawą rozmową. Siedzimy tam strasznie długo, rozmawiamy z wrocławianami i jest nam bardzo fajnie, tak naturalnie to przebiega, jak byśmy się znali od dawna. Rozmawiamy też z Hishamem i czujemy, że facet ma pomysł na to, co chciałby robić, mnóstwo pozytywnej energii. Cieszy go, że przychodzą ludzie podróżujący w zwykły sposób, nie szukający na siłę wytwarzanej etnicznej otoczki, preferujący miejsca mniej wypasione, bardziej lokalne. Na stole pojawia się herbata. Drobiazg, ale w takim akurat miejscu nie spodziewalibyśmy się bezinteresownej gościnności. Jeszcze tu wrócimy...
Kolejnego dnia pogoda jest bardziej łaskawa. Słońce, przyjemne ciepełko już od rana. Decydujemy się zobaczyć te fragmenty Petry, po których naprawdę mało kto chodzi. Tuż przed wejściem do Siqu można odbić w prawo - przy budce policji turystycznej i bardziej rozbudowanym sklepiku z pamiątkami trzeba skierować się w stronę kilkudziesięciometrowego naturalnego tunelu.
Tu zaczyna się przejście Wadi al Muthlim. To nie jest oficjalnie udostępniony szlak, więc nie wiem, czy teoretycznie wolno nim chodzić. W praktyce można i oceniamy to jako jedną z lepszych atrakcji w Petrze. Przejście spokojnym krokiem zajmuje mniej niż godzinę, ale krajobrazowo jest niesamowicie. No to po kolei, tak jak się to idzie od fragmentów szerszych do naprawdę wąskich i spektakularnych:
Zgubić się nie sposób, trzeba iść w dół wadi. Trudności technicznych brak, jedynie po niedawnym deszczu kilka większych kałuż do przeskoczenia albo przejścia "na zapieraczkę" górą. W czasie ulewy zdecydowanie odradzamy, można sobie tam łatwo wyobrazić efekt "flash flood". Po przejściu wąwozu wychodzimy prosto na nieco mniej znane jakieś fasady i grobowce.
Jeśli po wyjściu z Wadi Muthlim pójdziemy w lewo, po marszu niezbyt długim znacznie szerszą już Wadi al Mataha dojdziemy do Grobowców Królewskich. Bardzo polecamy przejście tą drogą alternatywnie do obleganego Siqu - zwłaszcza na kolejny dzień zwiedzania.
My na ten dzień zaplanowaliśmy jeszcze dalsze przejścia. Opędziwszy się od oferujących przejazdy na osłach po schodach do Klasztoru idziemy w stronę Al Habs - zamku krzyżowców. Po drodze takie miejsca:
nieco eksponowane przejście półką skalną
i naprawdę niezły widok w nagrodę
I oczywiście znów jakaś fasada
Dalej kierujemy się na Umm al Biyara. Jest to dość wybitna góra, trochę w kształcie Szczelińca w Górach Stołowych. Wejście momentami jest dość eksponowane i oczywiście bez jakichkolwiek form ubezpieczeń, choć w dużej mierze idzie się po schodach. Podejście naprawdę strome. Zaczyna się w okolicy, gdzie dawno wykute groty wciąż służą celom mieszkalnym.
Są solary i antena satelitarna. Co gorsza, są też "dzikie dzieci" przekonujące nas, że są głodne i jeden dinar rozwiąże ten problem. Na szczęście, nie próbują za nami iść na górę.
Dla równowagi, napotykamy fajny akcent. Czy to białe krokusy?
Wielokolorowe skały to cecha charakterystyczna Petry. Tu festiwal barw:
Tutaj także:
Ze szlaku widać Petrę, ale także nowe Wadi Musa
Schodząc z góry dostrzegamy takie np cuda:
Dochodzimy do drogi, orientujemy się, że jest późno. Wielbłądy już chyba mają fajrant,
osiołki także:
No i znów zrobiła się piękna, "złota godzina"...
Bardzo udany dzień. W Wadi Muthlim nie spotykamy nikogo, a na szlaku na Umm Biyara dwoje turystów. Widać, że zdecydowana większość ludzi ogranicza się do zaliczenia głównych atrakcji, nie zastanawiając się nawet nad odbiciem w bok. Nie wartościuję tego - nam brakuje trochę łażenia po kamieniach, kontaktu z przyrodą. Może dziwnie, ale Petra to właśnie zapewnia. Oddech historii i to nie do końca poznanej, to jedno. A przyroda - jest po prostu piękna.
Wieczorem kolacja, powtórnie we wrocławskim składzie. Dyskutujemy z Hishamem nad metodami ulepszenia jego restauracji. W pewnym momencie, gdy opowiada nam o swoich różnych doświadczeniach z podróży, pracy w różnych miejscach świata oraz o naszych dalszych planach na podróż po Jordanii, dochodzimy do spraw naprawdę ważnych.
Znacie couchsurfing? - pyta nas Hisham... To fantastyczna sprawa. Mam taką grotę koło Małej Petry i czasami, jak mam czas i ochotę i nie mam za dużo pracy, mogę tam hostować ludzi. Nie chcecie przespać się w grocie? Albo pod gwiazdami?
No i cóż - nie uważam, że couchsurferzy są jakkolwiek lepszą częścią ludzkości.
Ale jest duża szansa, że gdy spotka się kogoś naprawdę otwartego, pełnego różnych idei, z pomysłem na życie - że to będzie CS... Wymieniamy się z Hishamem kontaktami (nie bacząc na ewentualne badanie telefonów przez izraelskie służby bezpieczeństwa na lotnisku; gdy później zapytają mnie, czy kogoś poznaliśmy i zaprzyjaźniliśmy się z nim w Jordanii, powiem, nie kłamiąc, że głównie właścicieli hoteli i restauracji ;) i umawiamy się na nocne gadki przy ogniu pod gwiazdami, kiedyś za parę lat, gdy jego knajpa będzie już najbardziej znanym lokalem w całym Wadi Musa i wciąż przyjaznym, a my wrócimy sprawdzić, jak mu poszło...
Trzeci dzień w Petrze. Przebiegamy przez Siq, ignorujemy Skarbiec, ponieważ dziś ma padać od południa, a my chcemy jeszcze przejść na Ołtarz Ofiarowania, zejść Wadi Farasha i dotrzeć pod Klasztor, a jak się będzie dało, to dojść do Małej Petry.
Początkowo jest dobrze, ciepło, wiosennie i znów widzimy kwitnące krokusy. A może to nie krokusy, bo niby skąd by mieli w Jordanii mieć krokusy?
Kilka widoków ze szlaku w stronę Ołtarza Ofiarowania i dalej Wadi Farasha, piękne skały, fasady...
Tu w tle dobrze widać Umm al Biyara, na który właziliśmy poprzedniego dnia - to duże i płaskie.
Kolory skał - uczta nie tylko dla geologa
Tak zwany Grób Żołnierza - w Wadi Farasha
Jeszcze na tym zdjęciu wyżej nic nie zapowiadało pogodowej katastrofy, zapowiadanej przez synoptyków na kilka najbliżych dni.
Ale już poniżej widać, że ciemno jest znów i szaro. Nie tylko osiołki parkuje się w grotach, ale pickupy także:
A gdzie to towarzystwo parkuje, pojęcia nie mam. Dużo ich na schodach w stronę Klasztoru.
A gdy już się Klasztor zobaczy i stwierdzi, czy lepszy on od Skarbca, czy wprost przeciwnie, to należy iść w stronę podpowiadaną przez GPS, bo widoki czekają przednie. Czyli trzeba trawersem po skałach obejść od północy górę, pod którą powstał klasztor. Żeby dużo nie gadać - zdjęcia. Jest ich ograniczona ilość, bowiem niemal co do joty sprawdziła się prognoza i od godziny 13.00 mamy z przerwami deszcz, wichurę oraz pierwszy w tym roku i pierwszy w naszej Jordanii grad. Mogę zatem stwierdzić, że szlak do Małej Petry (jest to także fragment wspomnianego w poście o Danie Szlaku Jordańskiego) jest niewątpliwie piękny, z tym że z drugiej jego części stosunkowo niewiele widziałem spod kaptura... Zobaczcie (szlak, nie kaptur)
Pierwsza część szlaku jest po momentami dość wąskich (ca. 2 metry) półkach i nad sporym luftem. Kto nie lubi takich okoliczności, lepiej niech nie idzie. Choć w większości miejsc są schody, to jest gdzie polecieć. Szlaku druga część jest płaska i widokowa. Zaraz tak lunie z chmury widocznej na załączonym obrazku, że nam się wszystkiego odechce. Fotografowania także. Orientacja prosta, GPS przydatny, choć niekonieczny.
Dla tych, co by chcieli Petrę 4free, zaznaczam nie namawiając do złego, że w połowie szlaku jest budka policji turystycznej. Myślę, że przy lepszej pogodzie pewnie ktoś tam siedzi. Gdy my szliśmy, żywej duszy tam nie było. Zresztą nikogo nie widzieliśmy na całym szlaku aż do obozowisk beduińskich tuż przed Małą Petrą.
Tym akcentem kończą się zdjęcia z Petry i Małej Petry. Do Małej Petry docieramy w stanie zmiętolonym i wymoczonym. Na dodatek wejść się tam w tym akurat momencie nie da, bowiem w wąwozie płynie regularna rzeczka, wzbierająca z minuty na minutę. Jesteśmy więc wściekli. Brak perspektyw na jakiekolwiek rozpogodzenie i dotarcie dokądkolwiek powoduje podjęcie negocjacji z jednym ze sprzedawców pamiątek i herbaty. Już jest ich całkiem sporo przy wejściu do Małej Petry. Negocjujemy jednak nie pamiątki, lecz transport do Wadi Musa. Finalnie facet okazuje się mało asertywny (albo ja zbyt wściekły) i zadowala się kwotą 5 JOD. To chyba niezła cena. Nie jest jednak wliczone standardowe wycieranie szyb i to budzi nieco emocji w czasie jazdy, albowiem pan oburącz wyciera je chusteczkami higienicznymi a droga nie jest prosta. Angażuję się w to zadanie, by uspokoić Żonę i by przekonać kierowcę do złapania jedną ręką kierownicy.
Docieramy do hotelu zmordowani, przemoczeni i wymarznięci. Temperatura wynosi 4 stopnie, a znając prognozy na kolejny dzień realnie oceniamy, że nasz zapał do mistycznego przeżycia w postaci noclegu w zaaranżowanym dla turystów beduińskim campie na pustyni w Wadi Rum jest zupełnie żaden. Już wcześniej zdecydowaliśmy, że spędzimy tam tylko jedną noc, teraz zmiana planów i bookujemy hotel w Akabie. Zajrzymy jutro do Wadi Rum i spróbujemy zobaczyć je na szybko, ale bez nocowania. Szkoda, ale nie mamy ochoty wymarznąć kolejnego już dnia bez perspektyw na doschnięcie i jakiekolwiek ciepło.
Wieczorem idziemy na kolację. Tym razem na stół wjeżdża z miejsca mnóstwo gorącej herbaty, bo Hisham widzi w jakim stanie jesteśmy. Później jeszcze zrobi nam ad hoc słodkości (niebo w gębie!) - tahini z syropem daktylowym... Dowiadujemy się, że w nocy lub rano ma padać śnieg, więc wyjazd z Wadi Musa wcale nie jest pewny. Hisham potwierdza, że w takich sytuacjach zdarza się zamknięcie drogi. Nas to nie załamuje, mamy drobną rezerwę czasową lecz pewne Włoszki, które następnego dnia jadą do Tel Awiwu na samolot wydają się zaniepokojone...
Podsumować Petrę jest równie trudno, jak zacząć o niej mówić mądrze. Zatem = jechać! Na jak najdłużej i intensywnie. I chodzić po "psich ścieżkach", bo na głównym szlaku ludzi sporo, choć w styczniu nie tłum. Jednak na tych bocznych prawie nikogo nie ma. Jest mnóstwo miejsc zaskakujących nagłym widokiem, jakimś detalem, kolorem skały. Uważam osobiście, że trzy pełne dni w Petrze, zwłaszcza zimą, gdy do zachodu słońca teoretycznie trzeba wrócić, nie są nadmiernym wydłużeniem pobytu tam.
Mozolnie klecona relacja dobiegnie końca niebawem. O tym czy w Wadi Rum jest mafia jeepowa i co może tam pieszy, no i może jeszcze o dalszych formach plażingu nad Morzem Czerwonym napiszę w ciągu paru dni.Dzień 15 – Wadi Rum . Plus skrót z dni 16 - 18, czyli Akaba i Eilat raz jeszcze.
Rano okazuje się, że katastroficzne prognozy tak całkiem się nie sprawdziły. Znaczy, śniegu nie ma, można jechać. Biorąc pod uwagę, że gdzieś na Costa Blanca podobno właśnie jest rekordowo ciepły styczeń, a w Wadi Musa jakieś 3 stopnie powyżej zera i w całej Jordanii ponoć generalnie zima iluśtamlecia, to nasze intuicje pogodowe delikatnie tylko zawiodły. Trochę tylko denerwują nas przychodzące od czasu do czasu wiadomości od znajomych w stylu – wam to dobrze, ciepło tam macie.
I to nas nie załamie. Jedziemy bez niespodzianek, do czasu. Bo na Kings Highway, gdy wyjeżdżamy jeszcze nieco wyżej, robi się tak: