Dodatkowo w dolnym odcinku grobli, na plaży Gyra (nieco powyżej miejsca, gdzie na googlepams zaznaczony jest Milos Beach Resort) można zobaczyć pozostałości wiatraków. Nie są one specjalnie stare (pochodzą z przełomu XVIII i XIX wieku) i kiedyś było ich siedem, z czego do dziś przetrwały dwa w całości i jeden bez dachu. Używano ich do mielenia zboża, które importowano – uwaga, uwaga – z… Rosji. Dlatego też wiatraki miały częściowo rosyjskie „imiona”, m.in. wiatrak Orloffa i Moshovicza. Zdjęcie historyczne (autorstwa znanego nam już Dörpfelda) z 1905 roku (znalezione w google), a zaraz po nim współczesne.
Warto dodać, że okolica wiatraków jest również bardzo popularna wśród miłośników kite’a i windsurferów. Jest tu więc zdecydowanie bardziej tłoczno.
Tymczasem my, napełnieni ciszą i spokojem, byliśmy gotowi na kolejny przystanek – Monaster Faneromeni. Jest to stosunkowo popularne miejsce wśród turystów i miejscowych (sądząc po ilości aut na parkingu) i najważniejsze miejsce kultu religijnego na wyspie. Klasztor powstał w 1634 roku w miejscu dawnej świątyni Artemidy i miejsca spotkań wczesnych chrześcijan (podobno był tu sam apostoł Paweł). W XVIII wieku budynek poddano przebudowie, pod której dwukrotnie się spalił. To, co widzimy współcześnie, to forma nadana budynkowi w XIX wieku. Obecnie monastyr jest częściowo udostępniony do zwiedzania – turyści mogą wejść na zielony dziedziniec, do kaplicy, i do muzeum z kolekcją pięknych prawosławnych ikon. Można również zrobić zdjęcie z widokiem na stolicę i plaże przy lagunie. W ogrodach od strony parkingu przygotowano mini-zoo dla dzieci. Uwaga – wymagany jest przyzwoity strój (zakryte ramiona i kolana).
Na monastyrze zakończyliśmy pierwszą część dnia poświęconą zabytkom. W drugiej części dnia mieliśmy zaplanowany relaks i plażowanie na zachodnim wybrzeżu. W tym celu udaliśmy się najpierw do Agios Nikitas, które zrobiło na nas bardzo przyjemne wrażenie – miasteczko jest malutkie i typowo po grecku biało-niebieskie. Wydaje mi się, że mógłby to być dobry punkt wypadowy dla fanów plażowania – miasteczko ma połączenia ze stolicą i okolicznymi plażami, np. Kathisma czy Porto Kastiki, a na plaże Milos można dojść na piechotę. Życie w miasteczku koncentruje się wzdłuż głównej ulicy szczelnie wypełnionej knajpkami i wzdłuż niewielkiej plaży. Tu właśnie siadamy w jednym z barów na szybki obiad. Wygląda na to, że jedzenie tak przysłoniło nam wszystko inne, że zapomnieliśmy zrobić zdjęć
;)
Po obiedzie ruszamy w dalszą drogę na kolejną plażę – Kathisma. Po drodze zatrzymujemy się na jednym z punktów widokowych. Mamo, jaka ta woda jest niebieska!
Plaża Kathisma jest plażą z pełną infrastrukturą. Na górze, nad parkingiem i plażą, znajdują się bary, które poza z basenami i przebieralniami dodatkowo mają swoje leżaki i parasole na dole, przy plaży. Zasada jest prosta – zamawiasz w barze, korzystasz
;) Tak też zrobiliśmy, tym bardziej, że w końcu zrobiło się ciepło! Kolejne dwie godziny upłynęły nam na kąpielach i wygrzewaniu się na słońcu.
Jeżeli ktoś preferuje plaże nieco mniej uturystycznione, to na zachodnim wybrzeżu na pewno znajdzie coś dla siebie. W zasadzie plaża jest tu co kawałek – Avali, Kavalikefta, Megali Petra, Gialos, jak również cała masa plaż mniejszych, niezonaczonych – do wyboru do koloru. Wszędzie jest pięknie. Niestety, nie da się już od strony lądu dotrzeć na plażę Egremni – po ostatnim trzęsieniu ziemi zawalił się kawałek klifu, ścieżka i schody. Zostaje droga wodna.
Natomiast naszym ostatnim celem nie była już plaża (bo dwie najbardziej znane plaże, czyli Porto Katsiki i Egremi mieliśmy w planach odwiedzić w trakcie rejsu dnia kolejnego), ale latarnia morska, położona na przylądku Lefkadas, od którego białych klifów pochodzi podobno nazwa wyspy (gr. leukas – biały). Droga na przylądek była bardzo malownicza, ale też długa i dość trudna. W efekcie zajęła nam dobrą godzinę.
Czy było warto? Hmmmm, chyba raczej nie. Latarnia nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, a klify równie dobrze widać od strony wody.
Poza tym dawno nie było żadnej wpadki, prawda? No więc na koniec zaliczyliśmy dwie
;) Po pierwsze okazało się, że polecana nam przez google droga z przylądka w stronę Vassiliki to ledwie ścieżynka wycięta w krzakach. Nie chcieliśmy ryzykować życia naszego Polo, które mimo nawet mocnego silnika terenówką jednak nie było. W efekcie musieliśmy wrócić się prawie godzinę na północ, więc do zachodu słońca na przylądku nie doczekaliśmy
:P
Natomiast ostatnią wpadkę zaliczyliśmy na zakończenie dnia przy wyborze restauracji. Korzystając z tego, że mieliśmy auto, zatrzymaliśmy się w położonej nieco powyżej Ponti tawerny Batzanakias, podobno najlepszej w okolicy. Zameldowaliśmy się tam tuż po otwarciu i chyba dostaliśmy jedzenie z dnia poprzedniego
;) Zwinęliśmy się wobec tego bardzo szybko i chwilę później, pod bezproblemowym zwrocie auta, ratowaliśmy się piwem i gyrosem w sprawdzonej już wcześniej restauracji Marys. Polecamy nie tylko linuksowcom
;)
Tak też zakończył się przedostatni dzień naszych wakacji. Czy polecam objazdówkę po wyspie? Mimo mniejszych i większych wpadek zdecydowanie tak. Jednak z perspektywy czasu widzę, że praktyczniej byłoby podzielić tę wycieczkę na dwie części: jeden dzień na wschód wyspy i stolicę, a drugi na plaże na zachodnim brzegu wyspy. I taką też rekomendacją kończę.
Tymczasem przed nami ostatni odcinek.
CDN.Dzień 6 – rejs
Wygląda na to, że w poprzednim odcinku pomyliłam się w liczeniu dni
;) Dzień piąty definitywnie nie był przedostatnim, szósty z resztą też nie
;)
Szósty dzień był za to dniem z w miarę dobrą prognozą pogody, więc zdecydowaliśmy się to wykorzystać i wybrać się na rejs. Nie wiem, czy była to kwestia końca sezonu, pogody (niekorzystny wiatr) czy problemów z rejsami wcześniej w tygodniu, ale wybór rejsów był dość ograniczony. Jeden z nich był typowo kąpielowy, a drugi bardziej „zbiorczy” – czyli wciśnięto do niego maksymalnie dużo atrakcji, żeby zadowolić jak najwięcej potencjalnych zainteresowanych. Jako że maksymalnie dużo atrakcji to nasze drugie imię, wybór nie był specjalnie trudny. Po powrocie z objazdówki potwierdziliśmy udział, zapłaciliśmy i dostaliśmy plan, który miał obejmować: - plaże Egremni i Porto Katsiki, - wizytę w miasteczku Fiskardo na Kafalonii, - postój kąpielowy w okolicach Itaki, - wizytę w jaskini Papanikolis na Meganisi, - opłynięcie wyspy Skorpios wraz z przystankiem kąpielowym.
Zatem ahoj przygodo, płyniemy! Nasz statek, Nidri Star II, już czekał na nas w promieniach porannego słońca.
Oczywiście rejs musiał się zacząć od małego fakapu – przy wejściu obsługa informowała, że ze względu na niekorzystny wiatr i fale z programu wypadł pierwszy punkt, czyli podpłynięcie na plażę Egremni. Musieliśmy ograniczyć się do położonego bliżej Porto Katsiki. Reszta wycieczki miałaa już przebiegać bez zmian.
Po wypłynięciu kierujemy się w stronę latarni na przylądku, na którym byliśmy dnia poprzedniego. Białe klify prezentują się od strony wody równie dobrze. Co kawałek widać małe plaże, dostępne dla małych prywatnych łodzi.
Nasz statek natomiast dzielnie płynie pod wiatr i falę. Niestety, już w tym miejscu niektórzy pasażerowie okazują się mieć mniej dzielne żołądki
;) Załoga rozdaje pierwsze tabletki i woreczki.
Tymczasem przed nami plaża Porto Katsiki – o tej porze dnia jeszcze pusta i osłonięta od słońca przez imponujące klify.
Po przybiciu do brzegu mamy ok. godziny czasu do zagospodarowania. Ponieważ jest jeszcze dość chłodno, rezygnujemy z kąpieli i wspinamy się na klif pod schodach. Na górze jest parking, a przy nim mała knajpa, gdzie wypijamy kawę delektując się widokiem.
Wraz z upływem czasu na parkingu pojawia się coraz więcej aut wypełnionych amatorami opalania i kąpieli. W słońcu plaża prezentuje się iście instagramowo – białe kamienie, pasiaste parasole i idealnie niebieska woda. Pozostaje pytanie, czy w kolejnym sezonie nadal będzie można tu dojechać/dopłynąć – po ostatnim zawaleniu się kawałka klifu na pobliskim Zakynthos wytypowano do zamknięcia kilka plaż o podobnym charakterze, w tym m.in. Porto Katsiki.
My tymczasem zostawiamy za sobą nasz pierwszy przystanek i udajemy się w stronę Kefalonii, do położonego na północy miasteczka Fiskardo. Po drodze jeszcze raz możemy rzucić okiem na latarnię, wybrzeże Lefkady i okoliczne wyspy.
Fiskardo jest typową grecką nadmorską miejscowością położoną w małej zatoczce. Miasteczko ma swój specyficzny klimat, który zawdzięcza m.in. stosunkowo starej jak na Wyspy Jońskie zabudowie – Fiskardo jako jedyne miasto na wyspie wyszło bez szwanku po dużym trzęsieniu ziemi z lat 50. Kapitan daje nam wolne 1,5 godziny, akurat wystarczająco na niespieszny spacer po wąskich uliczkach i wczesny obiad w jednej z knajpek nad zatoką.
Jednak z Fiskadro najbardziej zapamiętam tysiące drewnianych penisów, które dosłownie wylewały się ze sklepików na ulicę. Kutalonia!
Kolejnym punktem wycieczki był przystanek na kąpiel na Itace. Muszę przyznać, że ten punkt wycieczki był naprawdę dobrze zorganizowany. Kapitan podpłynął do plaży a małej zatoczce, wysadził nas i odpłynął na pewną odległość. Dzięki temu mogliśmy cieszyć się kąpielą bez zapachu spalin z silnika statku.
Po kąpieli czekał nas dłuższy odcinek do kolejnego punktu. Na szczęście pogoda dopisywała i pozwalała się cieszyć pięknymi widokami. Był to jeden z przyjemniejszych momentów rejsu.
Mniej więcej w połowie drogi kapitan zaczął snuć opowieść o atrakcji, którą mieliśmy zobaczyć za chwilę, stopniowo budując napięcie. Druga wojna światowa, okręt podwodny… Atmosfera niczym z Sensacji XX wieku
;) Przed nami jaskinia Papanikolis.
A teraz serio – jaskinia nosi nazwę jednego z kilku okrętów podwodnych, którymi marynarka grecka dysponowała w trakcie II wojny światowej. Po inwazji Włoch na Grecję, jak już po upadku Grecji, okręt operował na Morzu Śródziemnym. Lokalna legenda głosi, że w trakcie niektórych operacji kapitan ukrywał okręt właśnie w tej jaskini. Nie powiem, zainteresowało mnie to, bo za czasów szkolnych trochę się o WŚII na morzu naczytałam, a temat okrętów podwodnych interesował mnie szczególnie.
Tymczasem kapitan naszej jednostki po dość brawurowym manewrze wpływa do wnętrza jaskini i następuje wielkie rozczarowanie, przynajmniej dla mnie :/ Jaskinia jest raczej niewielka i nie wiem, jak miałby się tu zmieścić 60-metrowy okręt podwodny, dodatkowo mający ze 4 metry zanurzenia. Ta historia trafia u mnie zatem do kategorii urban legend…
Nasza wizyta w jaskini nie trwa zbyt długo – nasz statek jest na tyle duży, że nie ma opcji kąpieli. Płyniemy dalej.
Naszym ostatnim celem jest wyspa Skorpios, znana głównie z bycia prywatną wyspą Arystotelesa Onasisa. To tu magnat wziął ślub z Jackie Kennedy i to tu został pochowany w prywatnym mauzoleum (spoczywa tu też dwójka jego dzieci). W 2013 roku wnuczka Onasisa, Athina, sprzedała wyspę właścicielowi AS Monaco, Dmitrijowi Rybołowlewowi, który z kolei podarował ją swojej córce. Transakcja nie uzyskała do dziś akceptacji greckiego rządu, który twierdzi m.in., iż wyspa została sprzedana wbrew ostatniej woli Onasisa. Nie przeszkodziło to jednak nowym właścicielom urządzić się na wyspie i zamienić ją w małą twierdzę. Na brzegu co kawałek widać wielkie napisy sugerujące spragnionym kontaktu z luksusem trzymanie się z daleka. Widzieliśmy również patrolujące okolicę wyspy szybkie motorówki.
@greg1291Nie napisałam nieznana, tylko jakby nieznana, a to różnica. A poza tym - czy to, ze biura organizują dokądś wycieczki od razu decyduje o tym, że coś robi się dobrze znane? W przypadku Lefkady tak nie jest, ilość informacji o wyspie jest dość ograniczona, również na naszym forum. Ale zmienię nieco tytuł, może będzie mniej kontrowersyjny
;)
metia napisał:Zatem tak, poniższa relacja* zabierze Was na jedną z mniej znanych greckich wysp
;) Przy moim Skyrosie, Lefkada brzmi wręcz jak wielka metropolia, wszystkim znana, chociażby ze słyszenia.Nie zmienia to faktu, że mam ochotę poczuć grecki klimat, więc z przyjemnością czekam na kontynuację:-)
I co dalej z relacją? Zastanawiam się nad tym kierunkiem i chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej, bo rzeczywiście konkretnych informacji ze świecą szukać..
;-)
@kamaRelacja póki co stoi, bo szlag trafił mi zdjęcia :/ Jestem w trakcie ich odzyskiwania, ale jeszcze trochę to potrwa, bo część odzyskała się w zupełnie przypadkowej kolejności i mozolnie dopasowuję je do poszczególnych dni pobytu/atrakcji. Może w weekend majowy ruszę dalej. Póki co jeżeli masz pytania, pisz śmiało na priv, spróbuję napisać, ile będę mogła.
metia napisał:Znacie kogoś, kto nie był na greckich wyspach? Dobra, pewnie znacie. Ale czy jest ktoś taki na forum? Kreta, Santorini, Zakyntos, Kos, Korfu, Mykonos, Itaka, Rodos, Skiatos i dziesiątki innych - do wyboru, do koloru. A czy o Lefkadzie ktoś z drogich forumowiczów słyszał?Ja nie byłam na żadnej wyspie (zwiedzałam tylko kontynentalną Grecję), bo mnie tam zwyczajnie nie ciągnie.
:lol: Ale o Lefkadzie słyszałam.
8-)
Tak jakoś do Vasiliki nie dotarłem ,jednak moja ubiegłoroczna wrześniowa wyprawa na wyspy greckie miała początek na Zante a koniec na Korfu. Tym razem odwiedziłem 5 wysp pokonując po kolei promem między nimi. Na Lefkadę dotarłem już po pobycie na Kefalonii i wylądowałem w samym centrum Nydri. Przeraził mnie cały tłum turystów rodem z byłej Jugosławii ,Rumunii,Macedonii, Bułgarii itp Całkiem inny klimat niż na pięknej Kefalonii. Dosłownie miasteczko przypomniało mi gwarną Malię czy Hersonissos na Krecie. Jednak złego słowa nie powiem o innych częściach wyspy.Chcąc sobie zrobić taki trip po Wyspach Jońskich to z Zakynthos promy na Kefalonię kursują z Agios Nikolaos na pólnocy wyspy do Pesady za 9 e natomiast do portu w Skala trzeba najpierw płynąć do Kyllini na Peloponezie i dopiero z tamtąd na Kefalonię. Z Kefalonii na Lefkadę prom pływa z Fiskardo do Nidri a z Sami do Vasiliki już nic nie ma / polikwidowali/Z Lefkady na Korfu już trzeba przez ląd jechać autobusem do Igoumenitsy i promem np. do Lefkimmi lub Kerkiry, można też z Parga popłynąć na Paxi a z niej też do Lefkimmi na Korfu.
@andrzejdzNa Nydri ponarzekam w kolejnym odcinku
;) Dla mnie to było takie Mielno do kwadratu. Dobrze, że nie mieszkaliśmy tam, bo bym chyba uciekła. W Sidari na Korfu też było imprezowo, ale główna ulica Nydri to po prostu turystyczna maskara.Co do transportu z Vasiliki do Fiscardo, to nie wiem dokładnie. Duży port był częściowo w remoncie, niedostępny dla większych jednostek, więc założyłam, że brak rejsów stamtąd jest chwilowy.
Vasiliki to jedno s bardziej znanych windsurfigowych spotów. I znam sporo ludzi którzy jeżdżą do Grecji od 15 lat i nie bardzo coś więcej widzieli niż Levkadę
Na wyspie nie byłam, ale sporo się o niej na innych forach i blogach naczytałam. Ale nie ma się czemu dziwić skoro jest tu skupisko pięknych plaż (znany, co wiąże się z tłumem oczywiście w sezonie). Z przyjemnością poczytam i poglądach, w tym roku początkwo był nawet plan, że na Lefce spędzimy urlop wakacyjny - jak to my dojazd samochodem
:mrgreen:
Osobiście przekonuje mnie możliwość dojechania na Lefkadię samochodem.
:PChwilowo road tripy mam zawieszone na rzecz poruszania się na własnych kończynach, ale może jeszcze dożyję dnia, kiedy mi się zechce pojeździć po Europie... i będę w posiadaniu samochodu, po którym będę się spodziewała czegoś więcej niż stanięcia na środku drogi bez ostrzeżenia.
Dziekuje za super relację, za wiele konkretnych spostrzeżen którymi chciałas sie podzielic poswięcając swój czas. Przy tym świetny język , kilka razy sie uśmiałem ( np. historie z tym prądem i finał z prądem w hotelu Katowicach ale za to bez wody
:))Jade w tym roku do Nidri na tydzien i właśnie zastanawiałem sie co warto a co nie (folderowe info z biur podroży malo konkretne). Chcę objechać Lefkadę skuterem i na szczęscie od Ciebie sie dowiedziałem że do Egremni nie ma dojazdu i że raczej szkoda czasu na droge lądową do Porto Katsiki. Także rozwiałaś mój miraż na temat Ionian Islands cruise (durnopływanie
:) więc wezmę cos krótszego a bardziej treściwego.Wielkie dzękiiiiiiiskier43
Dodatkowo w dolnym odcinku grobli, na plaży Gyra (nieco powyżej miejsca, gdzie na googlepams zaznaczony jest Milos Beach Resort) można zobaczyć pozostałości wiatraków. Nie są one specjalnie stare (pochodzą z przełomu XVIII i XIX wieku) i kiedyś było ich siedem, z czego do dziś przetrwały dwa w całości i jeden bez dachu. Używano ich do mielenia zboża, które importowano – uwaga, uwaga – z… Rosji. Dlatego też wiatraki miały częściowo rosyjskie „imiona”, m.in. wiatrak Orloffa i Moshovicza. Zdjęcie historyczne (autorstwa znanego nam już Dörpfelda) z 1905 roku (znalezione w google), a zaraz po nim współczesne.
Warto dodać, że okolica wiatraków jest również bardzo popularna wśród miłośników kite’a i windsurferów. Jest tu więc zdecydowanie bardziej tłoczno.
Tymczasem my, napełnieni ciszą i spokojem, byliśmy gotowi na kolejny przystanek – Monaster Faneromeni. Jest to stosunkowo popularne miejsce wśród turystów i miejscowych (sądząc po ilości aut na parkingu) i najważniejsze miejsce kultu religijnego na wyspie. Klasztor powstał w 1634 roku w miejscu dawnej świątyni Artemidy i miejsca spotkań wczesnych chrześcijan (podobno był tu sam apostoł Paweł). W XVIII wieku budynek poddano przebudowie, pod której dwukrotnie się spalił. To, co widzimy współcześnie, to forma nadana budynkowi w XIX wieku. Obecnie monastyr jest częściowo udostępniony do zwiedzania – turyści mogą wejść na zielony dziedziniec, do kaplicy, i do muzeum z kolekcją pięknych prawosławnych ikon. Można również zrobić zdjęcie z widokiem na stolicę i plaże przy lagunie. W ogrodach od strony parkingu przygotowano mini-zoo dla dzieci. Uwaga – wymagany jest przyzwoity strój (zakryte ramiona i kolana).
Na monastyrze zakończyliśmy pierwszą część dnia poświęconą zabytkom. W drugiej części dnia mieliśmy zaplanowany relaks i plażowanie na zachodnim wybrzeżu. W tym celu udaliśmy się najpierw do Agios Nikitas, które zrobiło na nas bardzo przyjemne wrażenie – miasteczko jest malutkie i typowo po grecku biało-niebieskie. Wydaje mi się, że mógłby to być dobry punkt wypadowy dla fanów plażowania – miasteczko ma połączenia ze stolicą i okolicznymi plażami, np. Kathisma czy Porto Kastiki, a na plaże Milos można dojść na piechotę. Życie w miasteczku koncentruje się wzdłuż głównej ulicy szczelnie wypełnionej knajpkami i wzdłuż niewielkiej plaży. Tu właśnie siadamy w jednym z barów na szybki obiad. Wygląda na to, że jedzenie tak przysłoniło nam wszystko inne, że zapomnieliśmy zrobić zdjęć ;)
Po obiedzie ruszamy w dalszą drogę na kolejną plażę – Kathisma. Po drodze zatrzymujemy się na jednym z punktów widokowych. Mamo, jaka ta woda jest niebieska!
Plaża Kathisma jest plażą z pełną infrastrukturą. Na górze, nad parkingiem i plażą, znajdują się bary, które poza z basenami i przebieralniami dodatkowo mają swoje leżaki i parasole na dole, przy plaży. Zasada jest prosta – zamawiasz w barze, korzystasz ;) Tak też zrobiliśmy, tym bardziej, że w końcu zrobiło się ciepło! Kolejne dwie godziny upłynęły nam na kąpielach i wygrzewaniu się na słońcu.
Jeżeli ktoś preferuje plaże nieco mniej uturystycznione, to na zachodnim wybrzeżu na pewno znajdzie coś dla siebie. W zasadzie plaża jest tu co kawałek – Avali, Kavalikefta, Megali Petra, Gialos, jak również cała masa plaż mniejszych, niezonaczonych – do wyboru do koloru. Wszędzie jest pięknie. Niestety, nie da się już od strony lądu dotrzeć na plażę Egremni – po ostatnim trzęsieniu ziemi zawalił się kawałek klifu, ścieżka i schody. Zostaje droga wodna.
Natomiast naszym ostatnim celem nie była już plaża (bo dwie najbardziej znane plaże, czyli Porto Katsiki i Egremi mieliśmy w planach odwiedzić w trakcie rejsu dnia kolejnego), ale latarnia morska, położona na przylądku Lefkadas, od którego białych klifów pochodzi podobno nazwa wyspy (gr. leukas – biały). Droga na przylądek była bardzo malownicza, ale też długa i dość trudna. W efekcie zajęła nam dobrą godzinę.
Czy było warto? Hmmmm, chyba raczej nie. Latarnia nie robi jakiegoś wielkiego wrażenia, a klify równie dobrze widać od strony wody.
Poza tym dawno nie było żadnej wpadki, prawda? No więc na koniec zaliczyliśmy dwie ;) Po pierwsze okazało się, że polecana nam przez google droga z przylądka w stronę Vassiliki to ledwie ścieżynka wycięta w krzakach. Nie chcieliśmy ryzykować życia naszego Polo, które mimo nawet mocnego silnika terenówką jednak nie było. W efekcie musieliśmy wrócić się prawie godzinę na północ, więc do zachodu słońca na przylądku nie doczekaliśmy :P
Natomiast ostatnią wpadkę zaliczyliśmy na zakończenie dnia przy wyborze restauracji. Korzystając z tego, że mieliśmy auto, zatrzymaliśmy się w położonej nieco powyżej Ponti tawerny Batzanakias, podobno najlepszej w okolicy. Zameldowaliśmy się tam tuż po otwarciu i chyba dostaliśmy jedzenie z dnia poprzedniego ;) Zwinęliśmy się wobec tego bardzo szybko i chwilę później, pod bezproblemowym zwrocie auta, ratowaliśmy się piwem i gyrosem w sprawdzonej już wcześniej restauracji Marys. Polecamy nie tylko linuksowcom ;)
Tak też zakończył się przedostatni dzień naszych wakacji. Czy polecam objazdówkę po wyspie? Mimo mniejszych i większych wpadek zdecydowanie tak. Jednak z perspektywy czasu widzę, że praktyczniej byłoby podzielić tę wycieczkę na dwie części: jeden dzień na wschód wyspy i stolicę, a drugi na plaże na zachodnim brzegu wyspy. I taką też rekomendacją kończę.
Tymczasem przed nami ostatni odcinek.
CDN.Dzień 6 – rejs
Wygląda na to, że w poprzednim odcinku pomyliłam się w liczeniu dni ;) Dzień piąty definitywnie nie był przedostatnim, szósty z resztą też nie ;)
Szósty dzień był za to dniem z w miarę dobrą prognozą pogody, więc zdecydowaliśmy się to wykorzystać i wybrać się na rejs. Nie wiem, czy była to kwestia końca sezonu, pogody (niekorzystny wiatr) czy problemów z rejsami wcześniej w tygodniu, ale wybór rejsów był dość ograniczony. Jeden z nich był typowo kąpielowy, a drugi bardziej „zbiorczy” – czyli wciśnięto do niego maksymalnie dużo atrakcji, żeby zadowolić jak najwięcej potencjalnych zainteresowanych. Jako że maksymalnie dużo atrakcji to nasze drugie imię, wybór nie był specjalnie trudny. Po powrocie z objazdówki potwierdziliśmy udział, zapłaciliśmy i dostaliśmy plan, który miał obejmować:
- plaże Egremni i Porto Katsiki,
- wizytę w miasteczku Fiskardo na Kafalonii,
- postój kąpielowy w okolicach Itaki,
- wizytę w jaskini Papanikolis na Meganisi,
- opłynięcie wyspy Skorpios wraz z przystankiem kąpielowym.
Zatem ahoj przygodo, płyniemy! Nasz statek, Nidri Star II, już czekał na nas w promieniach porannego słońca.
Oczywiście rejs musiał się zacząć od małego fakapu – przy wejściu obsługa informowała, że ze względu na niekorzystny wiatr i fale z programu wypadł pierwszy punkt, czyli podpłynięcie na plażę Egremni. Musieliśmy ograniczyć się do położonego bliżej Porto Katsiki. Reszta wycieczki miałaa już przebiegać bez zmian.
Po wypłynięciu kierujemy się w stronę latarni na przylądku, na którym byliśmy dnia poprzedniego. Białe klify prezentują się od strony wody równie dobrze. Co kawałek widać małe plaże, dostępne dla małych prywatnych łodzi.
Nasz statek natomiast dzielnie płynie pod wiatr i falę. Niestety, już w tym miejscu niektórzy pasażerowie okazują się mieć mniej dzielne żołądki ;) Załoga rozdaje pierwsze tabletki i woreczki.
Tymczasem przed nami plaża Porto Katsiki – o tej porze dnia jeszcze pusta i osłonięta od słońca przez imponujące klify.
Po przybiciu do brzegu mamy ok. godziny czasu do zagospodarowania. Ponieważ jest jeszcze dość chłodno, rezygnujemy z kąpieli i wspinamy się na klif pod schodach. Na górze jest parking, a przy nim mała knajpa, gdzie wypijamy kawę delektując się widokiem.
Wraz z upływem czasu na parkingu pojawia się coraz więcej aut wypełnionych amatorami opalania i kąpieli. W słońcu plaża prezentuje się iście instagramowo – białe kamienie, pasiaste parasole i idealnie niebieska woda. Pozostaje pytanie, czy w kolejnym sezonie nadal będzie można tu dojechać/dopłynąć – po ostatnim zawaleniu się kawałka klifu na pobliskim Zakynthos wytypowano do zamknięcia kilka plaż o podobnym charakterze, w tym m.in. Porto Katsiki.
My tymczasem zostawiamy za sobą nasz pierwszy przystanek i udajemy się w stronę Kefalonii, do położonego na północy miasteczka Fiskardo. Po drodze jeszcze raz możemy rzucić okiem na latarnię, wybrzeże Lefkady i okoliczne wyspy.
Fiskardo jest typową grecką nadmorską miejscowością położoną w małej zatoczce. Miasteczko ma swój specyficzny klimat, który zawdzięcza m.in. stosunkowo starej jak na Wyspy Jońskie zabudowie – Fiskardo jako jedyne miasto na wyspie wyszło bez szwanku po dużym trzęsieniu ziemi z lat 50. Kapitan daje nam wolne 1,5 godziny, akurat wystarczająco na niespieszny spacer po wąskich uliczkach i wczesny obiad w jednej z knajpek nad zatoką.
Jednak z Fiskadro najbardziej zapamiętam tysiące drewnianych penisów, które dosłownie wylewały się ze sklepików na ulicę. Kutalonia!
Kolejnym punktem wycieczki był przystanek na kąpiel na Itace. Muszę przyznać, że ten punkt wycieczki był naprawdę dobrze zorganizowany. Kapitan podpłynął do plaży a małej zatoczce, wysadził nas i odpłynął na pewną odległość. Dzięki temu mogliśmy cieszyć się kąpielą bez zapachu spalin z silnika statku.
Po kąpieli czekał nas dłuższy odcinek do kolejnego punktu. Na szczęście pogoda dopisywała i pozwalała się cieszyć pięknymi widokami. Był to jeden z przyjemniejszych momentów rejsu.
Mniej więcej w połowie drogi kapitan zaczął snuć opowieść o atrakcji, którą mieliśmy zobaczyć za chwilę, stopniowo budując napięcie. Druga wojna światowa, okręt podwodny… Atmosfera niczym z Sensacji XX wieku ;) Przed nami jaskinia Papanikolis.
A teraz serio – jaskinia nosi nazwę jednego z kilku okrętów podwodnych, którymi marynarka grecka dysponowała w trakcie II wojny światowej. Po inwazji Włoch na Grecję, jak już po upadku Grecji, okręt operował na Morzu Śródziemnym. Lokalna legenda głosi, że w trakcie niektórych operacji kapitan ukrywał okręt właśnie w tej jaskini. Nie powiem, zainteresowało mnie to, bo za czasów szkolnych trochę się o WŚII na morzu naczytałam, a temat okrętów podwodnych interesował mnie szczególnie.
Tymczasem kapitan naszej jednostki po dość brawurowym manewrze wpływa do wnętrza jaskini i następuje wielkie rozczarowanie, przynajmniej dla mnie :/ Jaskinia jest raczej niewielka i nie wiem, jak miałby się tu zmieścić 60-metrowy okręt podwodny, dodatkowo mający ze 4 metry zanurzenia. Ta historia trafia u mnie zatem do kategorii urban legend…
Nasza wizyta w jaskini nie trwa zbyt długo – nasz statek jest na tyle duży, że nie ma opcji kąpieli. Płyniemy dalej.
Naszym ostatnim celem jest wyspa Skorpios, znana głównie z bycia prywatną wyspą Arystotelesa Onasisa. To tu magnat wziął ślub z Jackie Kennedy i to tu został pochowany w prywatnym mauzoleum (spoczywa tu też dwójka jego dzieci). W 2013 roku wnuczka Onasisa, Athina, sprzedała wyspę właścicielowi AS Monaco, Dmitrijowi Rybołowlewowi, który z kolei podarował ją swojej córce. Transakcja nie uzyskała do dziś akceptacji greckiego rządu, który twierdzi m.in., iż wyspa została sprzedana wbrew ostatniej woli Onasisa. Nie przeszkodziło to jednak nowym właścicielom urządzić się na wyspie i zamienić ją w małą twierdzę. Na brzegu co kawałek widać wielkie napisy sugerujące spragnionym kontaktu z luksusem trzymanie się z daleka. Widzieliśmy również patrolujące okolicę wyspy szybkie motorówki.