0
biechu 30 lipca 2018 19:08
WP_20180701_12_11_31_Pro.jpg



WP_20180701_12_32_07_Pro.jpg



WP_20180701_12_32_18_Pro.jpg



WP_20180701_12_41_03_Pro.jpg



Z Pura Gunung Kawi udajemy się do Goa Gajah. Parking przed wejściem do świątyni, tym razem płatny 5k. Kolejny raz mnóstwo straganów m.in. z sarongami. Sama świątynia znów w konwencji rządzących sił matki natury, lecz jednak uważam, że jeżeli goni Was czas możecie sobie ją darować. Nas najbardziej skusił w przewodniku opis oddalonej o jakieś 40-50min spaceru świątyni, do której należy dojść poprzez tarasy ryżowe. Dłuższą chwilę szukamy tej ścieżki, nawet podążamy za mieszkańcami z nadzieją, że może nas do niej doprowadzą, jednak jej nie odnajdujemy. Nikt w środku również nie bardzo wiedział o jaką świątynie nam chodzi, więc finalnie z niej rezygnujemy. Zwijamy mandżur i wracamy do Ubud.

WP_20180701_13_56_13_Pro.jpg



WP_20180701_14_09_24_Pro.jpg



WP_20180701_14_15_09_Pro.jpg




Chcemy zostawić samochód w miejscu gdzie śpimy i zawołać Graba, aby udać się do centrum Ubud, ale okazuje się to dość skomplikowane, otóż nikt nie chce przyjechać te kilka kilometrów na obrzeża! Po kilku nie udanych próbach rezygnujemy i swoim samochodem jedziemy na miasta. Z parkingiem jest dość ciężko, więc zostawiamy go kawałek z boku, na parkingu przy Monkey Forest i dalej poruszamy się już pieszo. I tutaj samym Ubud jesteśmy mocno rozczarowani, bo nie widzimy w nim nic szczególnego - tłok, hałas, jeżeli ktoś jak mantrę powtarza „nie jedźcie do Kuty, jedźcie do Ubud” to niestety nie dostrzegam, aż tak znacznej różnicy – i tu i tu totalna komercha. Włóczymy się po ulicach by w końcu zjeść obiadokolację. Trafiamy na bardzo dobre jedzenie w warungu zlokalizowanym na deptaku.

512.JPG



513.JPG



W międzyczasie robi się już ciemno postanawiamy, że nie będziemy wracać od razu na nocleg tylko skoczymy jeszcze na targ nocny, żeby poczuć azjatycki klimat tych miejsc. I tutaj spore rozczarowanie, położony jest on kilka dobrych kilometrów na uboczu, więc jazda do niego zajęła dobre pół godziny, a po za samym targu spodziewałem się więcej. Jedna część to typowa część handlowa, na której znajdziemy odzież i obuwie prosto z kraju Wielkiego Muru, druga część to już bardziej atrakcyjne miejsce a mianowicie street food. Dzieciaki czekające na swoje porcje słodkości z wypiekami na twarzy to coś co nas tam najbardziej urzekło. Nie decydujemy się, żeby coś spróbować, aby jednak ograniczyć możliwość wystąpienia przygód żołądkowych. Co ciekawe jesteśmy jedynymi nie tubylcami na całym placu, ale nie wzbudzamy zbytniego zainteresowania. Zdjęć też nie robimy, ponieważ jednak odczuwamy lekki dyskomfort by fotografować ludzi podczas spożywania posiłków ;). Największym plusem całego wypadu jest to, że wracając natrafiamy na dobrze zaopatrzony sklep w którym robimy zakupy m.in. ‘awaryjne’ ciastka do samochodu ;) i tutaj udaje nam się kupić również wtyczkę do gniazda wraz z preparatem przeciw komarom – cena ok 30k. Komary na Bali są, nas kilkukrotnie ukąsiły pomimo tego że stosowaliśmy repelenty każdorazowo wchodząc w gąszcz roślin bądź poruszając się po zmroku, a warto dodatkowo mieć takie urządzenie na noc. Wracamy, podłączamy aparat do ładowania! I do spania, jutro kolejny intensywny dzień!

Koszty:
- samochód 108USD/6dni + 100 USD kaucja – zwrócona w ostatni dzień. Płatne w dolarach.
- benzyna – 130k za ok. 20l. – tankowaliśmy benzynę o nazwie ‘Premium’ cena 6,5k/litr <3
- wstęp do każdej z w/w świątyń po 15k – 6 x 15k = 90k
- parking – 5k
- zakupy (w tym wtyczka przeciw komarom) – 130k
- obiadokolacja 125k /w tym soki/.Co do postu wyżej to... yyy. nie wiem?;) Serio, mam wydatki spisane na kartce, dzień po dniu, ale nie robiłem podsumowania zbiorczego. Z grubsza licząc (z wszystkimi zakupami przed, szczepionkami, ubezpieczeniem, dojazdami itd.) szacuję, że ok. 9k pln/2os/3tygodnie. Obiecuję, że zweryfikuję to po zakończeniu pisania relacji.

02.07.2018r.
Z samego rana jedziemy do Monkey Forest. Jesteśmy na miejscu kilkanaście minut po otwarciu. Tam spędzamy ponad dwie godziny. Makaków zatrzęsienie, nam się podobało ;). Akurat trafiliśmy na porę karmienia więc dodatkowymi atrakcjami są bójki o jedzenie ;) Sam park ładnie położony, wkomponowany w dżunglę, oczywistą oczywistością, że jest to atrakcja stricte nastawiona na turystów, aczkolwiek uważam, że warto się tam wybrać. Małpy podczas całego pobytu na Bali spotkaliśmy jedynie jeszcze tylko w Uluwatu, więc jeśli nastawiacie się, że są na każdym kroku to możecie się nieco zawieść.
Zabawną sytuacją było to gdy w walce o śniadanie makaki ganiały jeden za drugim, w pewnym momencie biegnąc wprost na rosłego mężczyznę, który samo to zjawisko zaakcentował głośnym piskiem ;).
Im wcześniej będziecie tym mniej tłoczno na miejscu, duży parking dostępny przed samym parkiem.


540.JPG



571.JPG



572.JPG



586.JPG



594.JPG



605.JPG



615.JPG



Z Monkey Forest udajemy się do kolejnej świątyni, a mianowicie Taman Ayun. Pech chciał, że natrafiamy na spore korki, przez co sama podróż nieco się przedłuża. Na miejscu zaskakująca rzecz! Brak straganów! ;) Była to jedyna świątynia, którą odwiedziliśmy wokół której nie było tłumu sprzedawców ;) Sama świątynia otoczona jest fosą co charakterystycznie odróżnia ją od pozostałych, które zwiedzaliśmy. Podziwiamy strzeliste świątynie, które mi osobiście do tej pory najbardziej kojarzyły się z architekturą Bali. Spacerujemy wzdłuż muru obserwując kobietę i dziewczynkę, które zajmują się sprzątaniem ołtarzyków połączonym z wymianą podarków dla bóstw.


629.JPG



649.JPG



658.JPG



668.JPG



669.JPG



673.JPG



Ze świątyni kierujemy się na pola ryżowe, których naprawdę nie mogliśmy się doczekać. Naszym wyborem było Jatiluwih - jedyne pola ryżowe wpisane na listę UNESCO. Dotarcie na miejsce zajmuje nam nieco ponad godzinę.
Warto kolejny raz podkreślić, że poruszanie się po Bali jest dość wolne, zarówno ze względu na stan dróg (trafiały nam się takie odcinki, że jedynie na 1 biegu byliśmy w stanie je pokonywać, inaczej pourywalibyśmy któreś z kół), ich szerokość oraz duże natężenie ruchu.
Po dojechaniu na miejscu czas na obiad. Wybieramy Warung Ada Di Jatiluwih zgodnie z rekomendacjami na tripadvisorze i tu mamy największe rozczarowanie podczas całego wyjazdu. Jedzenie było po prostu niesmaczne. Sami posiadają wielką reklamę, że w rankingu tripadvisora zajmują pierwsze miejsce wśród okolicznych knajp, a nam tam nic nie smakowało, włączając w to soki. Szczerze odradzam.

Jednak były to jedynie złe dobrego początki, im dalej od drogi tym piękniej! Co prawda jesteśmy już w okresie po zbiorach ryżu, zdecydowana większość jest w fazie wczesnego wzrostu, ale i tak robi to na nas niesamowite wrażenie. Wśród pól wytyczone są szlaki, którymi w zależności od tego ile macie czasu lub jak dobrze czujecie się kondycyjnie możecie wybrać jego długość. My decydujemy się na najdłuższy. Początkowo szlaki te biegną razem później się rozchodzą. Niedługo po tym jak wchodzimy na szlak spotykamy Balijczyka, który opowiada nam o samym procesie produkcji ryżu. Na Jatiluwih uprawia się czerwony ryż, którego okres wzrostu trwa aż 6 miesięcy – w porównaniu do tych popularniejszych odmian nam znanych z półek sklepów osiedlowych, gdzie ten czas jest znacznie krótszy od 2 do 3 miesięcy.
Podążając naszą trasą obserwujemy pracę rolników, którzy w zdecydowanej większości używają już maszyn do wykonywania prac polowych, aczkolwiek spotykamy również jednego z nich który prace te wykonuje przy pomocy woła. Po drodze mijamy kolejną świątynię, lecz nie zatrzymujemy się w niej. Wybór najdłuższej trasy pozwala nam na obserwację, życia codziennego Balijczyków – przechodzimy obok sporego gospodarstwa rolnego w którym hoduje się sporo trzody chlewnej, drobiu – przy pracy pomagają już kilkuletnie dzieci. Po drodze natrafiamy na znany owoc - durian ;) Sama trasa spektakularne widoki oferuje jedynie na początku, im dalej tym przestają one być aż tak malownicze jak na początku, jeżeli chcecie jedynie popodziwiać same kaskady ryżowe to wystarczy wybrać krótszą trasę, nawet być może tę najkrótszą. Oboje byliśmy w adidasach, aczkolwiek nie ma tam bardzo stromych podejść czy zejść, więc w japonkach/klapkach też pewnie dacie radę.


679.JPG



695.JPG



710.JPG



714.JPG



716.JPG



720.JPG



741.JPG



742.JPG



749.JPG



752.JPG



757.JPG



761.JPG



782.JPG



A teraz pytanie za sto punktów? Jak poznać Polaka za granicą? Nie! Nie po skarpetkach i sandałach!;) Po tym, gdy prosi Cię abyś ‘make me a photo’ ;) Serio! Jeżeli ktoś zwracał się do nas ze zwrotem ‘make a photo’ od razu przechodziliśmy na polski – stuprocentowa skuteczność :)


Sama przechadzka zajmuje nam ponad 1,5h, niespiesznym tempem. W planach mieliśmy jeszcze odwiedzić Bedugul, ale ze względu na stan dróg oraz to, że cała wycieczka sporo nam się wydłużyła a także, że powrót po zachodzie słońca może być dość stresujący odpuszczamy. Zakładaliśmy sporo mniej czasu na Jatiluwih, jednak tak nas urzekły pola ryzowe, że poświęciliśmy im sporo więcej czasu niż początkowo myśleliśmy.
W drodze powrotnej obmyślamy plan na kolejny dzień. W końcu na Bali to nasz ostatni nocleg rezerwowany z Polski, resztę mieliśmy dograć na miejscu w myśl, zobaczymy co przyniesie nam życie. Wstępny plan przed przyjazdem zakładał, że z Ubud pojedziemy do Loviny, podziwiać delfiny. Jednak biorąc pod uwagę czas przejazdu, porzucamy ten pomysł – utwierdza nas w tym właściciel naszego noclegu mówiąc o ok. 3h jazdy w jedną stronę.

Pamiętacie, że bardzo spodobał nam się snorkeling na Gili? Więc to determinuje nasz kolejny cel! Sporo czytaliśmy o rafie koralowej oraz wrakach zatopionych w okolicach Amed. W międzyczasie sprawdzamy również predykcje co do zagrożenia ponownym wyziewem z wulkanu Agung, ze względu na dość bliską odległość pomiędzy tymi dwoma punktami. Okazuje się, że prawdopodobieństwo nie jest zbyt wysokie, co tylko utwierdza nas w celu naszej dalszej przygody.
Koszty:
- Monkey Forest – 100k.
- Prakingi i zakupy – 25k
- Taman Ayun – 40k
- Jatiluwih – 80k
- obiad na Jatiluwih – 180k
- nocleg 3 noce wraz ze śniadaniami w Ubud – 1 050k.

03.07.2018r.

Po śniadaniu zbieramy się w kierunku Amed zahaczając po drodze o wodospad Tegenungan. Dojeżdżamy bez problemów na parking (bezpłatny) przy samym wodospadzie i udajemy się do kasy po bilety. Do wodospadu prowadzą schody, których jak dobrze pamiętam jest ponad 100. Widoki niesamowite, sami spójrzcie ;).


804.JPG



814.JPG



816.JPG



828.JPG



851.JPG



Pogoda nas nie rozpieszczała, jeden z nielicznych dni było mocno pochmurno, domyślam się, że w dniu słonecznym jest tam jeszcze piękniej. Po drodze sporo miejsc gdzie można zrobić sobie pamiątkowe zdjęcia np. z drewnianymi skrzydłami ;) Bardzo fajna miejscówka, przy dobrej pogodzie można wykąpać się również w okolicach wodospadu. Warto tutaj wstąpić.

Z wodospadu kierujemy się już bezpośrednio do Amed. Droga zajmuje nam znów sporo czasu. Po dojeździe ogarniamy na miejscu nocleg przy południowej części Amed Beach, przy której znajduje się przepiękna rafa koralowa, szybki obiad i wypożyczamy sprzęt do nurkowania (maska, rurka, 2x zestaw płetw – jeden zestaw maska+rurka mamy swój) na pozostałą część dnia. Pływamy wśród koralowców i wielokolorowych ryb – znów jesteśmy zachwyceni ;) Po dłuższej chwili wracamy na nocleg, gdzie zostawiliśmy samochód i udajemy się kilka kilometrów dalej w celu eksploracji zatopionego wraku japońskiej marynarki wojennej. Samo miejsce nieźle oznaczone, przy drodze bezpłatny parking gdzie zostawiamy samochód i schodami schodzimy na plażę. Sam wrak znajdujemy również bez problemu, kilka osób pływa wokół niego, ponadto znajduje się on jedynie kilkanaście metrów od brzegu. Pomimo pochmurnego dnia pod wodą statek prezentuje się fenomenalnie, a fauna i flora która go pokrywa i w nim zamieszkuje dodaje tylko kolorytu całemu wydarzeniu.
Z powodu braku słońca i dość późnej pory w wodzie robi się dość chłodno, dlatego po około pół godziny wychodzimy na brzeg i wracamy na zachód słońca na wzniesienie niedaleko naszego noclegu na tzw. Jameluk Viewpoint. Jesteśmy na początek tego spektaklu, obserwując również rybaków wypływających na wieczorno-nocne połowy. Sam zachód jest na tyle widowiskowy że ma miejsce z wulkanem w tle!
Na samym wulkanie dostrzegamy w kilku miejscach płomienie/lawę. Dopytujemy później naszego gospodarza czy zjawisko to sygnalizuje zbliżające się kłopoty? Dementuje nasze obawy, uznając, że to dość powszechne zjawisko.
Na kolacje udajemy się do Amed Sea View Warung. I jest przepysznie! Warung prowadzi małżeństwo, którym pomagają córki w wieku szkolnym, które bardzo się starają. Jest to pierwszy warung w którym oprócz czekadełka dostaliśmy również poczęstunek w postaci owoców po posiłku – urzekło nas to dość mocno. Samo jedzenie przepyszne zarówno szaszłyki jak i świeżutka ryba, z gwarancją, że została złowiona w tym samym dniu, w którym jest podawana. Po tygodniu na ryżu/kluskach decydujemy się wymienić ten dodatek na frytki ;). Uważam, że był to najlepszy posiłek na Bali!


881.JPG



885.JPG



891.JPG



892.JPG



893.JPG



Koszty:
- wstęp wodospad – 30k
- zakupy – 75k
- obiad - 110k
- 2xpiwo – 70k
- kolacja + 2xpiwo - 180k
- nocleg wraz ze śniadaniem – 250k
- zestaw do nurkowania - (maska, rurka, 2x zestaw płetw) – 50k.04.07.2018r.
Rano budzi nas już pełne słońce, szybkie śniadanie i jedziemy w przeciwnym kierunku niż dzień wcześniej w celu eksploracji drugiego z zatopionych statków w okolicy, tym razem amerykańskiego USS Liberty. Samo odnalezienie miejsca również nie jest kłopotliwe, od Amed ok. 30 minut jazdy samochodem. Samochód zostawiamy na parkingu jednego z hoteli - nikt nie chciał za to żadnej opłaty. Na plaży spotykamy Australijczyka, który również na własną rękę chce odnaleźć wrak i znów jest to dziecinnie proste. Dosłownie – ponieważ dwójka nastoletnich chłopaków pływa nad nim wskazując nam jednocześnie miejsce gdzie go odnajdziemy ;) Sam wrak robi na nas jeszcze większe wrażenie niż zatopiony japoński statek. Efekt potęguje fakt bezchmurnego nieba i promienie słoneczne załamujące się pod taflą wody i padające na jego powierzchnię. Wrak ma ponad 100 metrów więc jest co oglądać, oczywiście staje się on również domem dla wielu stworzeń. W samym wraku przynajmniej kilkanaście osób zdobywa doświadczenie w nurkowaniu z butlą. Nie przeszkadzamy sobie nawzajem, ponieważ oni nurkuja na dużych głębokościach. O obecności nurków przypominają nam jedynie bąbelki - pływanie w nich to niezła frajda. Nigdy nie pływaliśmy w oranżadzie, ale właśnie tak wyobrażamy to sobie:) Na pewno następnym razem zdecydujemy się na tę formę aktywności! W samym Amed jest mnóstwo miejsc, gdzie można wykupić tę atrakcję. Tutaj zostajemy dłużej niż przy wraku japońskim, aczkolwiek mamy dość napięty harmonogram więc z tyłu głowy gdzieś odczuwamy goniący nas czas. Po powrocie do Amed robimy jeszcze szybki snorkeling wśród rafy koralowej niedaleko naszego noclegu, żeby zobaczyć ją w pełni okazałości podczas bezchmurnego dnia. I znów poziom ekscytacji jest naprawdę wysoki ;) Umawiamy się, że poświęcimy tutaj jedynie pół godziny i będziemy musieli się zwijać. Jest to zdecydowanie zbyt krótki czas i niestety z bólem serca wychodzimy na brzeg. Oddajemy sprzęt zabieramy swoje bagaże i udajemy się w kierunku kolejnego punktu wyprawy - Besakih. Po drodze w planie mamy jeszcze odwiedzić wioskę tubylców Tenganan Pegringsingan zamieszkiwaną przez plemię Bali Aga – z przewodnika wynikało, iż żyją oni w zgodzie z dawnymi wartościami i obyczajami.

Po drodze przydałoby się zatankować samochód, co nie jest taką łatwą sprawą, otóż na kilku mijanych stacjach brak benzyny Premium. Co ciekawe podczas całego pobytu w Indonezji nie widzieliśmy innych stacji benzynowych niż firmy Petramina, a ceny paliwa na każdej z nich są takie same, bez znaczenia czy to Bali czy Jawa. Petramax najdroższy typ benzyny był już ok. 50% droższy – jednak nadal to jakieś 2,2-2,3zł ;). Po chwili znajdujemy stacje na której tankujemy Premium. Jest też jeszcze typ paliwa Solar – ok. 5k/litr ale jego nie testowaliśmy. Jako ciekawostkę dodam, że liczba oktanowa dla Premium i Petramax jest niższa niż ta znana z naszych stacji benzynowych, odpowiednio 88 i 92.

Zahaczamy jeszcze o pałac wodny Tirtagangga – tutaj pierwszy raz spotykamy tłumy turystów. Jak wcześniej opisywałem, ludzi w atrakcjach turystycznych nie było strasznie dużo, natomiast tutaj ciężko było uchwycić kadr bez innych osób. Samo otoczenie bardzo zadbane, aczkolwiek ciężko spędzić tu więcej niż 30 minut. Fajnie skacze się pomiędzy betonami na wodzie, można zrobić niezłe zdjęcia i to chyba by było na tyle ;) Jeżeli specjalnie macie dołożyć godzinę, dwie jazdy by tutaj wstąpić możecie sobie tę atrakcję odpuścić – my mieliśmy ją po drodze i po pół godziny jedziemy dalej.

905.JPG



916.JPG



923.JPG



927.JPG



Dojeżdżamy do Tenganan Pegringsingan i wieeeelkie rozczarowanie. Właściwie to nie wiem czemu, może dlatego że spodziewałem się typowego skansenu? A tam co prawda można zakupić rękodzieło ale praktycznie nic poza tym ciekawego tam nie ma. Największą uwagę przykuwają kolorowe koguty?! Jeżeli rozważacie czy tutaj zaglądnąć to strata czasu, gdyby nie byłoby to nam po drodze, zjechaliśmy dosłownie kilometr z trasy to rozczarowanie myślę, że byłoby jeszcze bardziej spotęgowane. Zwijamy się stamtąd czym prędzej i udajemy prosto do Besakih.

935.JPG




Dodaj Komentarz

Komentarze (7)

misio-jasio 1 sierpnia 2018 14:38 Odpowiedz
Mała uwaga, czy możesz na samej górze przypiąć mapkę z naniesioną trasą, nawet mocno orientacyjną? Z góry dzięki, dobry post!
katka256 7 sierpnia 2018 22:26 Odpowiedz
Czekam na cd
rallyman 9 sierpnia 2018 22:49 Odpowiedz
Wróciły wspomnienia z zeszłorocznego wyjazdu... Czekam na resztę....
drazliwy 21 sierpnia 2018 16:02 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja i piękne zdjęcia :) ile w sumie wyniósł Was wyjazd za 2 osoby - jeśli mogę uzyskać taką informację w ramach tej "transparentności" ;)
drazliwy 21 sierpnia 2018 18:36 Odpowiedz
Bardzo fajna relacja i piękne zdjęcia :) ile w sumie wyniósł Was wyjazd za 2 osoby - jeśli mogę uzyskać taką informację w ramach tej "transparentności" ;)
qbaqba 23 sierpnia 2018 10:24 Odpowiedz
Szacun za jazdę samochodem. Mnie by nie powiem co strzeliło w tych korkach ;)
travelerka 27 sierpnia 2018 20:57 Odpowiedz
Indonezja to mój cel na 2019 :). Piękna podróż. Czytam z wypiekami na twarzy :)