Na powyższym zdjęciu pośród tych łodzi stylizowanych na wikingowe, zakamuflował się mój żółty szerszeń. Czy ktoś dostrzeże tę niezłomną jednostkę pływającą?
;)
Do ujścia rzeki do Altafjordu zostało mi około 20 kilometrów rzeki o spokojnym nurcie. Na chwile mogę odlecieć, a właściwie odpłynąć
;)
Gdy widzę,że zbliżam się nieuchronnie do płycizny, stosuję taktykę, której dałem nazwę "daj się ponieść fantazji", kładę się wówczas w pozycji horyzontalnej w kajaku, podnosząc zarazem jak najwyżej jego poziom zanurzenia (środek ciężkości rozkłada się równomiernie), a prąd znosi mnie na głębsze wody. Niemalże jak Fridtjof Nansen, wg którego jego statek Fram uwięziony w lodach, wraz z dryfującym pakiem lodowym miał niegdyś przepłynąć przez biegun północny (ostatecznie nie miało to miejsca). Teoria była opierana na drewnie dryfowym, które przepływało tysiące kilometrów z Syberii do Grenlandii. No może porównanie "trochę" nietrafione
;) Nansen opublikował książki, które również zostały wydane w Polsce: (dla fanów owych klimatów)
Quote:
Wśród nocy i lodów (1897, wydanie polskie 1898) Fram w Arktyce (1897, wydanie polskie SEL 2011) Podróż do Bieguna Północnego (1896, wydanie polskie 1898) Eskimowie, ich kraj, życie i obyczaje (1891, wydanie polskie 1907)
Po kolejnych 3 godzinach dopływam przed ujście rzeki do Altafjordu. Lokalizuję fajne miejsce na nocleg pod mostem. Do lotniska mam rzut beretem, idę na spacer podładować baterię w telefonach, aparacie oraz MP3, a także zorientować się w lotach na kolejny dzień. W Coop markecie kupuję grilla i robię turbo - obiad pod mostem
:P .
Jestem szczęśliwy z faktu dostania się i spłynięcia wzdłuż kanionu Alta. Nie omieszkuję tego uczcić piwkiem Isbojrn. Na zmęczeniu po dwóch już lekka faza.
;) Nad Altą przechodzi ulewa, ale pod mostem mam idealne miejsce.
Wieczorem jadę autobusem do centrum, licząc, że w sobotę coś się będzie dziać wśród lokalnej społeczności. A, że nie dzieje się totalnie nic, to dość szybko wracam i spędzam we własnym, 1 - osobowym gronie wieczór pod mostem.
Mapka:
Dzień. 11
W nocy większy przypływ niż zakładałem porywa mi jogurt i sok, które miały być docelowo na śniadanie. Skandal
:!: Oczywiście przez mój błąd i niedopatrzenie. Tym bardziej szkoda, że w niedzielę sklepy były zamknięte. Dzień wcześniej zaklepałem loty ALF - TOS - SOJ. Kolejnym przystankiem mojej wyprawa miała być rzeka Reisa.
Z czystym sumieniem mogę napisać, że polecam bilet Explore Norway, który zakupiłem przed wyjazdem (1550 NOK). Szczególnie przy wyprawie tego typu i elastyczności planu. A same Linie Wideroe to największa regionalna linia lotnicza w Norwegii.
Quote:
Według stanu na 24 stycznia 2011, flota Towarzystwa Lotniczego Widerøe (Widerøes Flyveselskap) składa się z 42 samolotów : 20 samolotów Bombardier Dash 8Q-100 z 39 miejscami 3 samoloty Bombardier Dash 8Q-200 z 39 miejscami 8 samolotów Bombardier Dash 8Q-300 z 50 miejscami 11 samolotów Bombardier Dash 8Q-400 z 78 miejscami
Loty są w większości krótkie, nie ma serwisu pokładowego poza czekoladką dla każdego z pasażerów. Na szczęście przyzwoicie, jeśli chodzi o miejsce na nogi. Jakby nie patrzeć Finnmark "przeleciałem" wzdłuż i w szerz.
;)
O 18.00 ląduje w Soerkjosen.
Nie mam żadnego noclegu i idę przed siebie trochę na żywioł. Miasteczko jest bardzo małe i generalnie mało znane na tle całej Norwegii. Dotacje rządowe nie docierają tu i centrum turystycznym regionu pozostaje Tromso.
Nocuje w lesie z miejscem na ognisko. Dość nietypowo może wyglądać kajak po środku lasu
;) . Z czasem pada lekki deszcz, tu i przydaje się płachta biwakowa.
Gdy kładę się spać, nieoczekiwanie pojawia się dwóch miejscowych Norwegów. Przysiadają się do ogniska, po krótkiej rozmowie jeden przynosi 3 piwa i przez kilka godzin gadamy o wszystkim i o niczym. Region jak się od nich dowiaduje jest kapitalny do kilkugodzinnych oraz kilkudniowych (w zależności od preferencji i możliwości) wycieczek pieszych. Soerkjosen i jego bliski brat - miasteczko Storslett są też świetne na oglądanie zorzy, niebo jest tu mniej "zanieczyszczone" światłem (w Tromso i Alcie mimo wszystko o to ciężko). Moim planem była jednak rzeka Reisa.
Rano miałem w planie wrócić na lotnisko i skontaktować się z firmą Saraelv, z która już wcześniej byłem w kontakcie mailowym.Dni 12.-13.
Rano wracam na lotnisko, by sprawdzić pocztę. Zero odzewu ze strony firmy "ogarniającej" rzekę Reisę - Saraelv. Co ciekawe, telefonów także nie odbierali. Zostawiam większość bagażu na lotnisku i idę do miejscowego spożywczaka. Po drodze pytam dwóch miejscowych, którzy wyglądali mi na "kumatych" o stan rzeki. Nie zostawiali złudzeń - poziom b.niski, najniższy od lat. Na początek planowanego spływu miałem zostać przetransportowany łodzią. Była to jedna z rzeczy, która średnio mi się widziała - płynąłbym w górę łodzią motorową, a następnie w dół kajakiem. Niejako wiedziałbym co mnie czeka, a fajnie mieć jakiś pierwiastek niepewności.
Miałem pewne złe przeczucia co do tej rzeki, bije się przez dłuższą chwilę z myślami, ale ostatecznie odpuszczam temat. Nic na siłę. Bukuję wieczorny lot do Tromso i nazajutrz do Vardo przez Kirkenes. W planie wypranie rzeczy w hostelu (jest taka możliwość za free),a wcześniej spacer na lekko na okoliczne wzgórze Truisku.
Szlak na Truisku to 1,7 km dość stromego podejścia z widokiem wynagradzającym krótką, acz wymagającego wędrówkę. Na szlaku sporo miejscowych, od najmłodszych do tych "w kwiecie wieku".
;) Ze szczytu rozpościera się panorama na Sorkjossen i jego lotnisko. Na górze chatka z księgą gości i wszelkimi dobrami by przeżyć na wypadek, gdyby ktoś utknął w górach. Jest coś niesamowitego,jakaś magia w nich.... Osobiście bardziej pociągają mnie takie niewielkie łupiny gdzieś na krańcach świata, czy to Grenlandii, czy Spitsbergenie niż taka Burj Khalifa w Dubaju. Ot, takie zboczenie.
Wieczorem wracam do Tromso.
1-dniowa wycieczka do Vardo wyszła spontanicznie. O Vardo wiedziałem bardzo niewiele, coś o tamtejszej twierdzy i palonych na stosie czarownicach. Bez dwóch zdań mogę przyznać,że mieścina tego dnia skradła me serce.
;)
Vardo jest najdalej wysuniętym na wschód miastem w Norwegii. Jako jedyne też leży już w strefie arktycznej, dla porównania - na tej samej szerokości co Point Barrow na Alasce.
Quote:
Najstarsze ślady osadnictwa na obszarze Vardø datowane są na 7000–6000 lat p.n.e. Na początku XIV w. zbudowano pierwszy kościół, a król Norwegii Haakon V Magnusson rozpoczął na wyspie Vardøya około 1307 roku budowę pierwszego, niezachowanego zamku Vardøhus (współczesną zachowaną twierdze wzniesiono w latach 1734–1738). Osada, dzięki swojemu strategicznemu położeniu, odgrywała znaczną rolę jako najbardziej wysunięty na wschód punkt Królestwa Norwegii (1523–1814 Królestwo Danii i Norwegii). Podstawą gospodarki było rybołówstwo i handel.
Lotnisko z miasteczkiem łączy podwodny tunel. Zakaz ruch pieszego. Szybko udaje mi się złapać stopa. W pierwszej kolejności kieruję swe kroki ku twierdzy Vardo. To tu podczas wojny najdłużej powiewała norweska flaga, nim ostatecznie twierdzę przejęli naziści.
Eksponaty prezentują codzienne życie w twierdzy na przestrzeni lat. Wstęp 30 NOK. Sporo opisów, oczywiście w kilku językach.
Vardo przede wszystkim słynie z czarownic. W XVII wieku spalono tu co najmniej 91 osób (w tym 77 kobiet), wszystkie na stosie. Biorąc pod uwagę gęstość zaludnienia na północy Norwegii , to śmiało można rzec, że życie straciła spora część tamtejszej społeczności. W 2011 roku w Vardo postawiono obelisk, by uczcić ich pamięć - Steilneset Memorial.
Quote:
Pomnik został zbudowany we współpracy dwóch artystów: szwajcarskiego architekta Petera Zumthora i francusko-amerykańskiej artystki Louise Bourgeois. Pomnik składa się z dwóch części: rzeźby Bourgeois oraz tzw. „Memory hall” autorstwa Zumthora.
Choć zazwyczaj jestem sceptyczny wobec tego typu architektonicznych wizji, to miejsce naprawdę robi wrażenie. W środku płonie ogień w czarnej części po lewej stronie, z kolei w tym długim korytarzu pali się 91 świateł ku czci każdej osoby, ze szczegółowym opisem każdego przypadku. Tu przechodzą mi ciary. Steilneset Memorial jest przesiąknięte emocjami. Jak powszechnie wiadomo, sąd w tamtych czasach, także w Norwegii, skazywał za rzekome "czary" wiele niewinnych osób. Zeznania pokazują, że ludzie wierzyli, że magia była czymś co się otrzymywało poprzez jedzenie: mógł to być zanieczyszczony magią chleb, mleko lub piwo. W całej Europie spłonęło wówczas ok. 40.000 osób.
foto: Wikipedia
Quote:
Procesy odbywały się seriami: część z nich miała miejsce w okolicach 1620 roku, a część na początku 1660 roku. Za każdym razem około 20-30 osób było skazywanych na smierć.
Przez "Memory Hall" przechodzę sam. Turystów w mieście praktycznie brak.
Po wyjściu kieruje się do Pomor Museum. W XVIII–XIX w. dużą rolę odgrywał handel z rosyjskimi Pomorcami.
W środku sporo artefaktów i historia relacji norwesko - rosyjskich na wielu płaszczyznach w tamtych czasach. Oczywiście z handlem na czele. Jako,że nie miałem o nich wcześniej pojęcia, z zaciekawieniem spędzam tu prawie godzinę.
Spacerując po Vardo, napotykam też sporo murali. Poniższy spodobał mi się szczególnie:
Kilkunastu artystów przybyło niegdyś do Vardo i namalowało ponad 40 murali, głównie na opuszczonych budynkach. W samym mieście wiele budynków na sprzedaż, coraz mniej osób chce mieszkać na dalekiej północy Norwegii. 23.listopada zapada tu noc polarna. Słońce wschodzi ponownie po niespełna 2 miesiącach - 21.stycznia.
U Chińczyka (a właściwie Taja
;) ) jem obiad - najtaniej i duża porcja, a późnym popołudniem kieruje się na wybrzeże.
Niezamieszkana wyspa Hornøya (w tle), jest najdalej wysuniętym na wschód punktem Norwegii, a zarazem rezerwatem - zamieszkują ją tysiące ptaków. Na brzegu po stronie miasta postawiony został swoisty schron - obserwatorium. Na wyspie regularnie kursują promy z przewodnikiem, a możliwy jest nawet nocleg w latarni morskiej.
Wieczorny lot z 3 technicznymi stopami - w Batsfjord, Berlevag i Hammerfeście, by z powrotem być w Tromso. Niezmiennie obłędne widoki za oknem, które mi się nie nudzą. W Tromso ucieka mi ostatni autobus i do hostelu idę piechotą. O 2 "w nocy" jestem na miejscu.
;)Poprawione (w poście relacji, cytowanego przez Ciebie nie mogę zmienić).Tak czy owak - dzięki za uwagę.Dzień 14.
Z rana idę do Tromso Outdoor Activities (500 metrów od hostelu), gdzie 2 tygodnie wcześniej zostawiłem do przechowania swój rower. Istnieje szansa, że gdybym zostawił go przypiętym albo nawet nieprzypiętym gdzieś w mieście, to pozostałby nienaruszony. Z rowerem była jednak przyczepka, sakwy, druga część zapasów, które potencjalnie mogły kogoś podkusić. Za przechowanie roweru płaciłem 50NOK/dzień.Cenę przy samym odbiorze jeszcze mi obniżono.
Mój pierwotny plan zakładał jazdę mając kajak na przyczepce,ale po przejechaniu pewnego dystansu, naprawdę z bólem serca, musiałem z tej opcji zrezygnować. Kajak po uzgodnieniu z właścicielem w hostelu, zostawiam u niego na przechowanie. W jakiś jesienno - zimowy przedłużony weekend muszę się wrócić do Tromso po mojego dzielnego, mocno już sfatygowanego przyjaciela.
Trasa Tromso - Svolvaer to perełka, jeśli chodzi o trasy rowerowe w regionie. Przede mną ponad 300 km jazdy wzdłuż wybrzeża, przez kameralne wioski rybackie i piaszczyste plaże. Wczesnym popołudniem po 2 tygodniach w kajaku i na własnych nogach, wsiadam na rower.W planie 30 - 70km dziennie, sporo podjazdów i zjazdów.
Normalnie wycieczka taka, w pakiecie z wypożyczeniem roweru, przewozem bagażu, noclegami i posiłkami kosztuje 12950 koron.Rozłożona na 9 dni.
Po minięciu lotniska opuszczam wyspę Tromsoya, przejeżdżając mostem na Kvaloyę, zaczyna dość mocno padać i chowam się na stacji benzynowej. Pada dość intensywnie przez 1,5 godziny, rozważam nawet nocleg gdzieś na obrzeżach Tromso. Deszcz jednak ustaje, a ja ruszam dalej w drogę.
Jadę wzdłuż Kvaløysletta, na wstępie rozruchowo, głównie jazda po płaskim terenie. Potem dość długi podjazd po minięciu Kaldfjordu. Nadchodzi kolejna ulewa, nie ma specjalnie gdzie się schować, pozostaje się przebrać i jechać jeszcze kawałek przed siebie. Ostatecznie śpię przy jedynym domku w okolicy (zamknięty).
Przez zawirowania w związku z zostawieniem kajaka, przepakowanie, dwie ulewy, przyjeżdżam tylko 25 km. Na plus, że mam dostawę jedzenia, którego miałem już lekkie braki przez ostatnie dni. Przy rowerze czekała też na mnie nowa książka.Ta pierwsza (Wyspa - usprawiedliwienie bezsensownych podróży) została na półce hostelu w Tromso. Mam nadzieję,że umili niejednej osobie wieczór, a może i całą podróż.
Nadchodzi też swego rodzaju dzień kryzysowy. Na ma jednak co załamywać rąk, taki zawsze się trafi podczas tego typu samotnej podróży. Leje przez cały wieczór. Jak to jednak głosi hymn pewnej drużyny z Anfield Road (pozdro @Bartek Krzemiński), po burzy słońce wychodzi zza chmur i tak też było tym razem.
;)
Mapka:
Dzień 15.
Jako,że nie mam już ze sobą kajaka, który świetnie w nocy pełnił funkcję materaca, uruchamiam opcję rezerwową light - spanie na folii bąbelkowej. Nie jest źle, do czasu gdy większość bąbli nie popęka
;)
Pogoda już znacznie lepsza, choć deszcz łapie mnie jeszcze na pół godziny w miejscowości Sjotun. W sam raz na przerwę, rozprostowanie pleców i drugie śniadanie. Dalej kilka podjazdów, jak i zjazdów w stronę Sommarøy. Podczas ostatniego etapu mojej podróży, czyli trasy Tromso - Svolvaer, na śniadanie już regularnie wjeżdżał liofilizat. W pasie i na twarzy coraz mniej. Około południa dojeżdżam do Brensholmen, skąd mam przeprawę na spektakularną wyspę Senja.
Prom z Brensholmen to Bothamn kursuje w sezonie (26.4. - 02.9.) 6 razy dziennie. Miałem niespełna 2 godziny czekania, które wykorzystuje głównie na wylegiwanie się w słońcu nieopodal wioski Sommarøy (w dosłownym tłumaczeniu letnia wyspa) - słynącej z rybołóstwa i turystyki. Wcześniej wyczytałem, że warto wspiąć się na szczyt Hillesøytoppen, skąd rozpościera się piękny widok na Senję.
Prom z rowerem kosztuje mnie 120 NOK. Na pokładzie wykorzystuję możliwość podładowania telefonów. Sam rejs trwa niespełna godzinę. Poza mną w miarę równolegle od Tromso jedzie jeden podróżnik z Austrii. W sumie się dziwiłem, bo w ciągu roku wcale dużo na rowerze nie jeżdżę, a do tego ciągnąłem za sobą 6 - kilogramową przyczepkę, która bynajmniej nie ułatwiała mi jazdy. Mój rower to też żadne cudo - Unibike, używka kupiona na olxie za 400zł. Kolega z Austrii dysponował typową kolarzówką na cienkich kołach. Zresztą - nie to przecież chodzi, kto jedzie szybciej. Senja od początku zachwyca.
Poza Svalbardem, to największa norweska wyspa. Jej zachodni brzeg oblewany jest przez Ocean Arktyczny. Tego dnia dojeżdżam do największego miasteczka wyspy - Senjahoppen. Wokół mnie malownicza okolica, dzika i zróżnicowana przyroda. Na Senję warto się wybrać też z tego względu, iż jest znacznie mniej zatłoczona niż Lofoty w sezonie.
W Senjahoppen ciężko znaleźć mi miejsce na zrobicie tarpa. Cały okoliczny teren leży jest u podnóża wzgórza, gdzie teren jest bardziej podmokły. Nie mam już siły jechać dalej, czekałby mnie podjazd przez kolejny tunel. Nie decyduje się też na jazdę do Mefjordvær. Swoją drogą przejazdy przez tunele są tu stworzone z myślą o cyklistach. Przed tunelem można ubrać (wziąć ze skrzynki) odblaskową kamizelkę i zostawić ją w skrzynce po drugiej stronie tunelu. Ja oprócz tego odpadam lampki. Najdłuższy tunel na mojej trasie miał prawie 4 km.
Może i komuś podpadnę, a wiem też, że w historii f4free zdarzały się różne przypadki. Tak czy owak - nie mogąc znaleźć lepszego miejsca, tej nocy śpię w pomieszczeniu na narzędzia na cmentarzu.
Mapka: (nie wiedzieć czemu google nie strawił tym razem roweru jako środka transportu).
Tak się składa, że jeszcze się muszę się po kajak wrócić
:)Dzień 16.
Z samego rana opuszczam cmentarz, chyba wszyscy jeszcze śpią.
;) Na czczo przejazd przez tunel Geitskards. Przy piaszczystej plaży (jednej z dwóch tak spektakularnych na Senji) w Ersfjord konsumuję śniadanie. Przyznaję - jestem laikiem, jeśli chodzi o plaże w ciepłych krajach. Parę jednak na własne oczy widziałem, tym niemniej swego zdania nie zmienię - najpiękniejsze plaże są na północy. Może nie stricte ta na Senji, bowiem mój no.1 na tej płaszczyźnie to wciąż islandzki Hornstrandir ( relacja ). A tu na Senji? Nie ma parawanów, dacie wiarę?
;) Ludzi też nie za dużo.
Kolejno zjazd w dół do Ersjordsstrandy, a następnie wzdłuż Ersfjorden i Steinsfjordu. W Senjahoppen porzucam przyczepkę. Jej pierwotne przeznaczenie (kajak) nie znalazło zastosowania, a dodało mi tylko dodatkowych kilogramów. Pod koniec wyprawy, mój ucięty do granic ekwipunek bez problemu mieszczę w sakwach i na bagażniku. Bez przyczepki jedzie mi się nieco lżej, choć na podjazdach niejednokrotnie wypruwam sobie flaki. Otaczające mnie jednak okoliczności nie należą do najbrzydszych.
;)
Wygląda, jakby dobrze kontrolowała płomień. Rozważałem kuchenki Bushbox, ale jeszcze wokół tego tematu "pochodzę".Fajnie, że korzystasz z tarpa. Robiłem tak w Pakistanie, do czasu aż spotkałem kobrę
;)
Wspaniały wyjazd! Tak samo ciekawa relacja! Mam nadzieję, że wkrótce będzie okazja o tym pogadać na żywo!Obawiam się, że na mięsko bym się jednak nie skusiła [emoji23]Wysłane z mojego Redmi Note 4 przy użyciu Tapatalka
Eh, kolejny nowy rejon do odwiedzenia, jakos sama polnoc Skandynawii nie byla na mojej liscie ale trzeba to bedzie zmienic. Widziales tam moze jakies wypozyczalnie kajakow?
Szczerze mówiąc podziwiam Cię, czytałem kilka Twoich relacji. Nie dość, że mistrzostwo świata to jeszcze z relacji wynika, że normalny i skromny z Ciebie facet
:) Pozdrawiam!
BooBooZB napisał:[...] nie ryzykuję, w szczególności po ubiegłorocznych doświadczeniach z Grenlandii. Z tyłu głowy miałem też informację od dobrego wujka @OradeaOrbea , który zapewniał, że w przypadku powtórki z Grenlandii osobiście mi łeb u-ye-bieI dobry wujek słowa by dotrzymał!
:twisted: Patent z tarpem / płachtą biwakową zamiast namiotu przetestowałem na Spitsbergenie i na Grenlandii. Ciężko wracać do noszenia namiotu (nawet jedynki), szczególnie jak się napiera na lekko w warunkach letnich. Chociaż w Twoim przypadku „na lekko” oznacza coś nieco innego - wagowo i sprzętowo - niż u innych
8-)Pisz, pisz, czekamy na więcej!
Quote:Szczerze mówiąc podziwiam Cię, czytałem kilka Twoich relacji. Nie dość, że mistrzostwo świata to jeszcze z relacji wynika, że normalny i skromny z Ciebie facet
:) Pozdrawiam!Wzajemnie pozdrawiam! Niezmiernie miło mi się czyta takiego posta
;) I niewątpliwie mobilizuje do dalszego pisania.
Super relacja! Jako emerytowany kajakarz wczuwam się mocno
:)Aż pozazdrościłem i też sobie popływałem ostatnio, ale w skali którą podałeś (1-6) to u mnie skala trudności była 0, mimo że otwarte morze (Adriatyk), w wannie są większe fale.... Ok, jednego dnia zrobiło się 2-3, chociaż bardziej niż 'lekki, a niespodziewany wiaterek' przyczynił sie do tego sam sprzet - zawodowy kajak plażowy marki Big Mama's Kayak
;-) Brak 'góry' i relatywnie wysoko położony środek ciężkości i była mała walka. Sprzęt niezatapialny, ale pod koniec wody w srodku równo z burtą. Jak wydłubie zdjęcia/filmy z GoPro, to przy jakiejś okazji pokaże. No i pogodę też trafieś unikalną jak na Norwegię, szczęście sprzyja odważnym
:)
U mnie kilka razy na Grenlandii (link do relacji) jak większe fale przelały się "przez pokład", to było niedaleko opcji yellow submarine
;) Do tego woda w okolicach zera i wówczas bez suchego kombinezonu i fartuchów. Teraz to się miło wspomina, ale wówczas nie było to śmiechu.A co do pogody, to sami Norwegowie / Finowie przecierali oczy ze zdumienia i mówili, że aż takich upałów (w sensie 33-38 C) nie uświadczyli na północy NIGDY w swoim życiu. Na wodzie ta temperatura nie jest aż tak odczuwalna, oczywiście nakrycie wody niezbędne plus regularne praktykowanie namoczenia czapki i aplikacji wody na rozgrzany łeb
;)@BrunoJ piona - pozdrawiam
;)
BooBooZB napisał:Jadę wzdłuż Kvaløysletta, na wstępie rozruchowo, głównie jazda po płaskim terenie. Potem dość długi podjazd po minięciu Kaldfjordu....ale tego, że nie „zajrzałeś rowerem” do Ersfjordbotn, będąc od niego o 3 długości kajaka, to Ci jeszcze długo nie wybaczę
;)
Dzięki za to, że wirtualnie mogłam wziąć udział w Twoim "triathlonie".W dużej mierze przyczynił się do tego Twój intro film z epicką muzyką (czyja to?).Potem, podczas kolejnych dni wędrówki było coraz lepiej i lepiej...Podsumowując w 2 słowach: świetna relacja
:)
Cała przyjemność po mojej stronie.
;) A co do muzyki:Hans Zimmer - Chevaliers de Sangreal ALL VERSIONS★The Da Vinci Code (Chevaliers de Sangreal) 0:02, ★ Angels and Demons (503) 4:08, ★ Inferno (Life Must Have Its Mysteries) 6:20
BooBooZB napisał:Tak się składa, że jeszcze się muszę się po kajak wrócić
:)Wracaj proszę, wczoraj byłem w ersfjordbotn i tylko twojego kajaka tam brakowało
:) Mega relacja!
Wysłane z mojego Redmi 5 Plus przy użyciu Tapatalka
@JanuszOnTour - jest moc na tym zdjęciu!
:P @BrunoJ - jakby nie patrzeć, jeszcze zostało parę różnych metod na przemieszczanie się czy to po Norwegii czy gdzieś indziej
;) Plus sporo jeszcze do przejścia, ale tak czy owak kajaka nie mogę przecież ot tak zostawić
:oops:
Bardzo fajna relacja, ciekawe zdjęcia - Norwegia wygląda bajecznie! Dzięki, że się tym z nami podzieliłeś
:)! Gratuluję wytrwałości, dążenia do celu, wytrzymania w trudnych warunkach i ogólnie odbycia takiej podróży
:)!
Rewelacja !!!!! po prostu nie mogłam się oderwać !!!Wracają wspomnienia z miejsc, w których byłam, odkrywasz nowe miejsca i możliwości.Podziwiam i trzymam kciuki za następne wyprawy. I relacje
;)
Cześć Zbyszku, świetna relacja, wspaniała przygoda samotnika, bardzo cenię wskazówki logistyczne - świetnie przygotowana i zaplanowana wyprawa. Czekamy na relację na żywo w Nadarzynie już niedługo. Pozdrawiam i do zobaczenia.
@jack.strong - cóż, na pewno nie w tym roku w Nadarzynie
;) Prędzej przy okazji prywatnych spotkań lub kiedyś gdzieś, zatem do zobaczenia.Dzięki za słowa uznania.@lesna8 - wiem,że znane są Ci doskonale te okolice, a więc po cichu liczyłem,że relacja będzie przystępna.
;) Pozdrawiam!
Uff, doczytałam do końca.Relacja - petarda, podróż - bomba. Tęskni się za czasami, gdy też się podróżowało w pojedynkę. Żałuję że wtedy zwykle ograniczałam się do miast, bez takiego kontaktu z przyrodą... i spania na cmentarzach.
:DWysłane z TupTapTok
@travelerka - dzięki
;) @Cerro - Tobie także dziękuję za miłe słowa i przebrnięcie przez całość.I przecież nigdy nie jest za późno na przyrodę i dzicz w pojedynkę.A w innej konstelacji przecież może być równie fajnie, a czasem lepiej.Plus zdecydowana większość z nas, jak nie wszyscy, dostąpią prędzej czy później zaszczytu wyspania się na cmentarzu.
:P
świetna relacja jak zawsze zresztą
;) a co do...Quote: a planowałem spać w kajaku lub na folii bąbelkowej już widzę siebie jak całą noc pękam te bąbelki...taki nałóg
:lol:
Na powyższym zdjęciu pośród tych łodzi stylizowanych na wikingowe, zakamuflował się mój żółty szerszeń. Czy ktoś dostrzeże tę niezłomną jednostkę pływającą? ;)
Do ujścia rzeki do Altafjordu zostało mi około 20 kilometrów rzeki o spokojnym nurcie. Na chwile mogę odlecieć, a właściwie odpłynąć ;)
http://vimeo.com/285874584
Gdy widzę,że zbliżam się nieuchronnie do płycizny, stosuję taktykę, której dałem nazwę "daj się ponieść fantazji", kładę się wówczas w pozycji horyzontalnej w kajaku, podnosząc zarazem jak najwyżej jego poziom zanurzenia (środek ciężkości rozkłada się równomiernie), a prąd znosi mnie na głębsze wody. Niemalże jak Fridtjof Nansen, wg którego jego statek Fram uwięziony w lodach, wraz z dryfującym pakiem lodowym miał niegdyś przepłynąć przez biegun północny (ostatecznie nie miało to miejsca). Teoria była opierana na drewnie dryfowym, które przepływało tysiące kilometrów z Syberii do Grenlandii. No może porównanie "trochę" nietrafione ;) Nansen opublikował książki, które również zostały wydane w Polsce: (dla fanów owych klimatów)
Fram w Arktyce (1897, wydanie polskie SEL 2011)
Podróż do Bieguna Północnego (1896, wydanie polskie 1898)
Eskimowie, ich kraj, życie i obyczaje (1891, wydanie polskie 1907)
Po kolejnych 3 godzinach dopływam przed ujście rzeki do Altafjordu. Lokalizuję fajne miejsce na nocleg pod mostem. Do lotniska mam rzut beretem, idę na spacer podładować baterię w telefonach, aparacie oraz MP3, a także zorientować się w lotach na kolejny dzień. W Coop markecie kupuję grilla i robię turbo - obiad pod mostem :P .
Jestem szczęśliwy z faktu dostania się i spłynięcia wzdłuż kanionu Alta. Nie omieszkuję tego uczcić piwkiem Isbojrn. Na zmęczeniu po dwóch już lekka faza. ;) Nad Altą przechodzi ulewa, ale pod mostem mam idealne miejsce.
http://vimeo.com/285877197
Wieczorem jadę autobusem do centrum, licząc, że w sobotę coś się będzie dziać wśród lokalnej społeczności. A, że nie dzieje się totalnie nic, to dość szybko wracam i spędzam we własnym, 1 - osobowym gronie wieczór pod mostem.
Mapka:
W nocy większy przypływ niż zakładałem porywa mi jogurt i sok, które miały być docelowo na śniadanie. Skandal :!: Oczywiście przez mój błąd i niedopatrzenie. Tym bardziej szkoda, że w niedzielę sklepy były zamknięte. Dzień wcześniej zaklepałem loty ALF - TOS - SOJ. Kolejnym przystankiem mojej wyprawa miała być rzeka Reisa.
Z czystym sumieniem mogę napisać, że polecam bilet Explore Norway, który zakupiłem przed wyjazdem (1550 NOK). Szczególnie przy wyprawie tego typu i elastyczności planu. A same Linie Wideroe to największa regionalna linia lotnicza w Norwegii.
20 samolotów Bombardier Dash 8Q-100 z 39 miejscami
3 samoloty Bombardier Dash 8Q-200 z 39 miejscami
8 samolotów Bombardier Dash 8Q-300 z 50 miejscami
11 samolotów Bombardier Dash 8Q-400 z 78 miejscami
Loty są w większości krótkie, nie ma serwisu pokładowego poza czekoladką dla każdego z pasażerów. Na szczęście przyzwoicie, jeśli chodzi o miejsce na nogi. Jakby nie patrzeć Finnmark "przeleciałem" wzdłuż i w szerz. ;)
O 18.00 ląduje w Soerkjosen.
Nie mam żadnego noclegu i idę przed siebie trochę na żywioł. Miasteczko jest bardzo małe i generalnie mało znane na tle całej Norwegii. Dotacje rządowe nie docierają tu i centrum turystycznym regionu pozostaje Tromso.
Nocuje w lesie z miejscem na ognisko. Dość nietypowo może wyglądać kajak po środku lasu ;) . Z czasem pada lekki deszcz, tu i przydaje się płachta biwakowa.
Gdy kładę się spać, nieoczekiwanie pojawia się dwóch miejscowych Norwegów. Przysiadają się do ogniska, po krótkiej rozmowie jeden przynosi 3 piwa i przez kilka godzin gadamy o wszystkim i o niczym. Region jak się od nich dowiaduje jest kapitalny do kilkugodzinnych oraz kilkudniowych (w zależności od preferencji i możliwości) wycieczek pieszych. Soerkjosen i jego bliski brat - miasteczko Storslett są też świetne na oglądanie zorzy, niebo jest tu mniej "zanieczyszczone" światłem (w Tromso i Alcie mimo wszystko o to ciężko). Moim planem była jednak rzeka Reisa.
Rano miałem w planie wrócić na lotnisko i skontaktować się z firmą Saraelv, z która już wcześniej byłem w kontakcie mailowym.Dni 12.-13.
Rano wracam na lotnisko, by sprawdzić pocztę. Zero odzewu ze strony firmy "ogarniającej" rzekę Reisę - Saraelv. Co ciekawe, telefonów także nie odbierali. Zostawiam większość bagażu na lotnisku i idę do miejscowego spożywczaka. Po drodze pytam dwóch miejscowych, którzy wyglądali mi na "kumatych" o stan rzeki. Nie zostawiali złudzeń - poziom b.niski, najniższy od lat. Na początek planowanego spływu miałem zostać przetransportowany łodzią. Była to jedna z rzeczy, która średnio mi się widziała - płynąłbym w górę łodzią motorową, a następnie w dół kajakiem. Niejako wiedziałbym co mnie czeka, a fajnie mieć jakiś pierwiastek niepewności.
Miałem pewne złe przeczucia co do tej rzeki, bije się przez dłuższą chwilę z myślami, ale ostatecznie odpuszczam temat. Nic na siłę. Bukuję wieczorny lot do Tromso i nazajutrz do Vardo przez Kirkenes. W planie wypranie rzeczy w hostelu (jest taka możliwość za free),a wcześniej spacer na lekko na okoliczne wzgórze Truisku.
Szlak na Truisku to 1,7 km dość stromego podejścia z widokiem wynagradzającym krótką, acz wymagającego wędrówkę. Na szlaku sporo miejscowych, od najmłodszych do tych "w kwiecie wieku". ;) Ze szczytu rozpościera się panorama na Sorkjossen i jego lotnisko. Na górze chatka z księgą gości i wszelkimi dobrami by przeżyć na wypadek, gdyby ktoś utknął w górach. Jest coś niesamowitego,jakaś magia w nich.... Osobiście bardziej pociągają mnie takie niewielkie łupiny gdzieś na krańcach świata, czy to Grenlandii, czy Spitsbergenie niż taka Burj Khalifa w Dubaju. Ot, takie zboczenie.
Wieczorem wracam do Tromso.
1-dniowa wycieczka do Vardo wyszła spontanicznie. O Vardo wiedziałem bardzo niewiele, coś o tamtejszej twierdzy i palonych na stosie czarownicach. Bez dwóch zdań mogę przyznać,że mieścina tego dnia skradła me serce. ;)
Vardo jest najdalej wysuniętym na wschód miastem w Norwegii. Jako jedyne też leży już w strefie arktycznej, dla porównania - na tej samej szerokości co Point Barrow na Alasce.
Lotnisko z miasteczkiem łączy podwodny tunel. Zakaz ruch pieszego. Szybko udaje mi się złapać stopa. W pierwszej kolejności kieruję swe kroki ku twierdzy Vardo. To tu podczas wojny najdłużej powiewała norweska flaga, nim ostatecznie twierdzę przejęli naziści.
Eksponaty prezentują codzienne życie w twierdzy na przestrzeni lat. Wstęp 30 NOK. Sporo opisów, oczywiście w kilku językach.
Vardo przede wszystkim słynie z czarownic. W XVII wieku spalono tu co najmniej 91 osób (w tym 77 kobiet), wszystkie na stosie. Biorąc pod uwagę gęstość zaludnienia na północy Norwegii , to śmiało można rzec, że życie straciła spora część tamtejszej społeczności. W 2011 roku w Vardo postawiono obelisk, by uczcić ich pamięć - Steilneset Memorial.
Choć zazwyczaj jestem sceptyczny wobec tego typu architektonicznych wizji, to miejsce naprawdę robi wrażenie. W środku płonie ogień w czarnej części po lewej stronie, z kolei w tym długim korytarzu pali się 91 świateł ku czci każdej osoby, ze szczegółowym opisem każdego przypadku. Tu przechodzą mi ciary. Steilneset Memorial jest przesiąknięte emocjami. Jak powszechnie wiadomo, sąd w tamtych czasach, także w Norwegii, skazywał za rzekome "czary" wiele niewinnych osób.
Zeznania pokazują, że ludzie wierzyli, że magia była czymś co się otrzymywało poprzez jedzenie: mógł to być zanieczyszczony magią chleb, mleko lub piwo. W całej Europie spłonęło wówczas ok. 40.000 osób.
foto: Wikipedia
Przez "Memory Hall" przechodzę sam. Turystów w mieście praktycznie brak.
Po wyjściu kieruje się do Pomor Museum. W XVIII–XIX w. dużą rolę odgrywał handel z rosyjskimi Pomorcami.
W środku sporo artefaktów i historia relacji norwesko - rosyjskich na wielu płaszczyznach w tamtych czasach. Oczywiście z handlem na czele. Jako,że nie miałem o nich wcześniej pojęcia, z zaciekawieniem spędzam tu prawie godzinę.
Spacerując po Vardo, napotykam też sporo murali. Poniższy spodobał mi się szczególnie:
Kilkunastu artystów przybyło niegdyś do Vardo i namalowało ponad 40 murali, głównie na opuszczonych budynkach. W samym mieście wiele budynków na sprzedaż, coraz mniej osób chce mieszkać na dalekiej północy Norwegii. 23.listopada zapada tu noc polarna. Słońce wschodzi ponownie po niespełna 2 miesiącach - 21.stycznia.
U Chińczyka (a właściwie Taja ;) ) jem obiad - najtaniej i duża porcja, a późnym popołudniem kieruje się na wybrzeże.
Niezamieszkana wyspa Hornøya (w tle), jest najdalej wysuniętym na wschód punktem Norwegii, a zarazem rezerwatem - zamieszkują ją tysiące ptaków. Na brzegu po stronie miasta postawiony został swoisty schron - obserwatorium. Na wyspie regularnie kursują promy z przewodnikiem, a możliwy jest nawet nocleg w latarni morskiej.
Wieczorny lot z 3 technicznymi stopami - w Batsfjord, Berlevag i Hammerfeście, by z powrotem być w Tromso. Niezmiennie obłędne widoki za oknem, które mi się nie nudzą. W Tromso ucieka mi ostatni autobus i do hostelu idę piechotą. O 2 "w nocy" jestem na miejscu. ;)Poprawione (w poście relacji, cytowanego przez Ciebie nie mogę zmienić).Tak czy owak - dzięki za uwagę.Dzień 14.
Z rana idę do Tromso Outdoor Activities (500 metrów od hostelu), gdzie 2 tygodnie wcześniej zostawiłem do przechowania swój rower. Istnieje szansa, że gdybym zostawił go przypiętym albo nawet nieprzypiętym gdzieś w mieście, to pozostałby nienaruszony. Z rowerem była jednak przyczepka, sakwy, druga część zapasów, które potencjalnie mogły kogoś podkusić. Za przechowanie roweru płaciłem 50NOK/dzień.Cenę przy samym odbiorze jeszcze mi obniżono.
Mój pierwotny plan zakładał jazdę mając kajak na przyczepce,ale po przejechaniu pewnego dystansu, naprawdę z bólem serca, musiałem z tej opcji zrezygnować. Kajak po uzgodnieniu z właścicielem w hostelu, zostawiam u niego na przechowanie. W jakiś jesienno - zimowy przedłużony weekend muszę się wrócić do Tromso po mojego dzielnego, mocno już sfatygowanego przyjaciela.
Trasa Tromso - Svolvaer to perełka, jeśli chodzi o trasy rowerowe w regionie. Przede mną ponad 300 km jazdy wzdłuż wybrzeża, przez kameralne wioski rybackie i piaszczyste plaże. Wczesnym popołudniem po 2 tygodniach w kajaku i na własnych nogach, wsiadam na rower.W planie 30 - 70km dziennie, sporo podjazdów i zjazdów.
Normalnie wycieczka taka, w pakiecie z wypożyczeniem roweru, przewozem bagażu, noclegami i posiłkami kosztuje 12950 koron.Rozłożona na 9 dni.
Po minięciu lotniska opuszczam wyspę Tromsoya, przejeżdżając mostem na Kvaloyę, zaczyna dość mocno padać i chowam się na stacji benzynowej. Pada dość intensywnie przez 1,5 godziny, rozważam nawet nocleg gdzieś na obrzeżach Tromso. Deszcz jednak ustaje, a ja ruszam dalej w drogę.
Jadę wzdłuż Kvaløysletta, na wstępie rozruchowo, głównie jazda po płaskim terenie. Potem dość długi podjazd po minięciu Kaldfjordu. Nadchodzi kolejna ulewa, nie ma specjalnie gdzie się schować, pozostaje się przebrać i jechać jeszcze kawałek przed siebie. Ostatecznie śpię przy jedynym domku w okolicy (zamknięty).
Przez zawirowania w związku z zostawieniem kajaka, przepakowanie, dwie ulewy, przyjeżdżam tylko 25 km. Na plus, że mam dostawę jedzenia, którego miałem już lekkie braki przez ostatnie dni. Przy rowerze czekała też na mnie nowa książka.Ta pierwsza (Wyspa - usprawiedliwienie bezsensownych podróży) została na półce hostelu w Tromso. Mam nadzieję,że umili niejednej osobie wieczór, a może i całą podróż.
Nadchodzi też swego rodzaju dzień kryzysowy. Na ma jednak co załamywać rąk, taki zawsze się trafi podczas tego typu samotnej podróży. Leje przez cały wieczór. Jak to jednak głosi hymn pewnej drużyny z Anfield Road (pozdro @Bartek Krzemiński), po burzy słońce wychodzi zza chmur i tak też było tym razem. ;)
Mapka:
Jako,że nie mam już ze sobą kajaka, który świetnie w nocy pełnił funkcję materaca, uruchamiam opcję rezerwową light - spanie na folii bąbelkowej. Nie jest źle, do czasu gdy większość bąbli nie popęka ;)
Pogoda już znacznie lepsza, choć deszcz łapie mnie jeszcze na pół godziny w miejscowości Sjotun. W sam raz na przerwę, rozprostowanie pleców i drugie śniadanie. Dalej kilka podjazdów, jak i zjazdów w stronę Sommarøy. Podczas ostatniego etapu mojej podróży, czyli trasy Tromso - Svolvaer, na śniadanie już regularnie wjeżdżał liofilizat. W pasie i na twarzy coraz mniej. Około południa dojeżdżam do Brensholmen, skąd mam przeprawę na spektakularną wyspę Senja.
Prom z Brensholmen to Bothamn kursuje w sezonie (26.4. - 02.9.) 6 razy dziennie. Miałem niespełna 2 godziny czekania, które wykorzystuje głównie na wylegiwanie się w słońcu nieopodal wioski Sommarøy (w dosłownym tłumaczeniu letnia wyspa) - słynącej z rybołóstwa i turystyki. Wcześniej wyczytałem, że warto wspiąć się na szczyt Hillesøytoppen, skąd rozpościera się piękny widok na Senję.
Prom z rowerem kosztuje mnie 120 NOK. Na pokładzie wykorzystuję możliwość podładowania telefonów. Sam rejs trwa niespełna godzinę. Poza mną w miarę równolegle od Tromso jedzie jeden podróżnik z Austrii. W sumie się dziwiłem, bo w ciągu roku wcale dużo na rowerze nie jeżdżę, a do tego ciągnąłem za sobą 6 - kilogramową przyczepkę, która bynajmniej nie ułatwiała mi jazdy. Mój rower to też żadne cudo - Unibike, używka kupiona na olxie za 400zł. Kolega z Austrii dysponował typową kolarzówką na cienkich kołach. Zresztą - nie to przecież chodzi, kto jedzie szybciej. Senja od początku zachwyca.
Poza Svalbardem, to największa norweska wyspa. Jej zachodni brzeg oblewany jest przez Ocean Arktyczny. Tego dnia dojeżdżam do największego miasteczka wyspy - Senjahoppen. Wokół mnie malownicza okolica, dzika i zróżnicowana przyroda. Na Senję warto się wybrać też z tego względu, iż jest znacznie mniej zatłoczona niż Lofoty w sezonie.
W Senjahoppen ciężko znaleźć mi miejsce na zrobicie tarpa. Cały okoliczny teren leży jest u podnóża wzgórza, gdzie teren jest bardziej podmokły. Nie mam już siły jechać dalej, czekałby mnie podjazd przez kolejny tunel. Nie decyduje się też na jazdę do Mefjordvær. Swoją drogą przejazdy przez tunele są tu stworzone z myślą o cyklistach. Przed tunelem można ubrać (wziąć ze skrzynki) odblaskową kamizelkę i zostawić ją w skrzynce po drugiej stronie tunelu. Ja oprócz tego odpadam lampki. Najdłuższy tunel na mojej trasie miał prawie 4 km.
Może i komuś podpadnę, a wiem też, że w historii f4free zdarzały się różne przypadki. Tak czy owak - nie mogąc znaleźć lepszego miejsca, tej nocy śpię w pomieszczeniu na narzędzia na cmentarzu.
Mapka: (nie wiedzieć czemu google nie strawił tym razem roweru jako środka transportu).
Z samego rana opuszczam cmentarz, chyba wszyscy jeszcze śpią. ;) Na czczo przejazd przez tunel Geitskards. Przy piaszczystej plaży (jednej z dwóch tak spektakularnych na Senji) w Ersfjord konsumuję śniadanie. Przyznaję - jestem laikiem, jeśli chodzi o plaże w ciepłych krajach. Parę jednak na własne oczy widziałem, tym niemniej swego zdania nie zmienię - najpiękniejsze plaże są na północy. Może nie stricte ta na Senji, bowiem mój no.1 na tej płaszczyźnie to wciąż islandzki Hornstrandir ( relacja ). A tu na Senji? Nie ma parawanów, dacie wiarę? ;) Ludzi też nie za dużo.
Kolejno zjazd w dół do Ersjordsstrandy, a następnie wzdłuż Ersfjorden i Steinsfjordu. W Senjahoppen porzucam przyczepkę. Jej pierwotne przeznaczenie (kajak) nie znalazło zastosowania, a dodało mi tylko dodatkowych kilogramów. Pod koniec wyprawy, mój ucięty do granic ekwipunek bez problemu mieszczę w sakwach i na bagażniku. Bez przyczepki jedzie mi się nieco lżej, choć na podjazdach niejednokrotnie wypruwam sobie flaki. Otaczające mnie jednak okoliczności nie należą do najbrzydszych. ;)