Trafiamy na obiad do T-Marbouta. Miejsce oceniane na Google Maps na 4,5 przy ponad 2 000 ocen, lokalizacja: https://goo.gl/maps/tEqoGKUBVXsiQY1TA Mijesce jest w nowoczesnym stylu, oprócz tradycyjnej kuchni libańskiej oferuje współczesne dania. Menu tylko na QR code. Aktualne menu tutaj: https://menu.omegasoftware.ca/tmarbouta Zamawiamy: Eggplant Mutabbal (pasta z bakłażana), wątróbkę w melasie z granata, Kibbe Mloukiyeh (kotleciki z mięsa i jakiejś kaszy z orzechami włoskimi i granatem), pieczone ziemniaki, lebanese burger (z kurczaka) + frytki i woda. Cena za wszystko ok: 600 000 LBP (na 2 osoby)
Wracamy do Airbnb na piechotę, żeby zobaczyć możliwie dużo życia. Przechodzimy ponownie przez Hamrę i dzielnicę muzułmańską. Mijamy 4 osobową rodzinę na skuterze (częsty widok w biedniejszych częściach Libanu) i plątaninę drutów.
Na koniec dnia, nadal w muzułmańskiej dzielnicy trafiam do fryzjera. Będąc w bardziej egzotycznym kraju staram się skorzystać z lokalnego fryzjera. Cena za strzyżenie włosów z myciem to 100 000 LBP, golenie zarostu (maszynką): 50 000 LBP. Z tego co widziałem takie ceny są w całej dzielnicy muzułmańskiej. Usługa jest bardzo dobrze wykonana.
Imigranci w Libanie
Spacerując po Bejrucie wiele razy natknąłem się na imigrantów z czarnej Afryki, Bangladeszu i Azji (Filipinki). Temat bardzo mnie zaintrygował, nie spodziwałem się aż tak ich dużej liczby, w szczególności że Liban od kilku lat jest ogarnięty kryzysem. Okazuje się, że temat jest dużo bardziej złożony. Poniżej zdjęcie czarnoskórych imigrantów na ulicach Bejrutu:
Szacunki mówią, że aktualnie w Libanie może znajdować się 250 tysięcy imigrantów (z czego 150-100 tys z Etiopii, po kilkadziesiąt tysięcy z Filipin i Bangladeszu) – w kraju ogarniętym kryzysem, gdzie mieszka 5 mln ludzi (z czego 1,5 mln to Syryjczycy). Imigranci Ci znajdują zatrudnienie (głównie jako pomoce domowe) dzięki systemowi Kafala – system gdzie osoba sprowadzająca pracownika jest jego sponsorem, a umowa o pracę może być wypowiedziana jedynie za zgodą pracodawcy (sponsora). Zgodnie z systemem kafala pracownicy sprowadzenie w ten sposób do Libanu są wyłączeni z prawa. Niestey, wielu pracowników jest źle traktowanych przez swoich pracodawców, a standardem w wielu mieszkaniach klasy średniej są pokoje dla maid o powierzchni ok 3m2! Zarobki kobiet pracujących jako maid są niewielki, bo około 150 USD/miesiąc + wyżywienie, kobiety te są dostępne na każde skinienie pracodawcy, nie ma mowy o etacie = 8h. Jeszcze kilka lat temu wielu Libańczyków posiadało jedną, albo dwie poomce, ze względu na kryzys wiele osób musiało z tego zrezygnować (nadal dość dużo osób posiada taką pomoc). Poniżej zdjęcia rozkładu mieszkania 215 m2 w lepszej dzielnicy Bejrutu i lista pomieszczeń (jest nawet wydzielony playroom dla dzieci):
Dzień trzeci zaczynamy standardowo od śniadania. Niestety, z racji niedzieli w najbliższej okolicy nie ma otwartych miejsc, więc jesteśmy zmuszeni poszukać czegoś innego. Ostatecznie pada na Tusk Bakery, w pobliżu dzielnicy ormiańskiej, do której jak się okazuje spontanicznie trafimy na trochę dłużej. Nie mam zbyt dużo czasu, gdyż o 12 mamy autobus do Tripoli. Najpierw kilka zdjęć z porannej, leniwej, opustoszałej, niedzielnej okolicy (Geitawi), okolica jest typowo mieszkaniowa, zabudowana przez niskie bloki i domy jednorodzinne przyklejone do bloków. Na pierwszy rzut oka wygląda chaotycznie i nieuporządkowanie, jest lepiej niż w dzielnicy muzułmańskiej.
Uwagę zwraca zagospodarowanie balkonów i tarasów. Libańczycy lubią spędzać wolny czas przesiadując na tarasach. Na zdjęciach można zobaczyć dość dobre wyposażenie potwierdzające stwierdzenie, na tarasach można zobaczyć sprzęt do gotowania i telewizory (co sugeruje, że jest bezpiecznie).
Z racji tego, że Bejrut jest pagórkowaty, w niektórych punktach mamy ładny widok na miasto i otaczające je wzgórza. Ponizej Bejrut w promieniach wschodzącego słońca.
Docieramy do Tusk bakery (nawet w Libanie miesza były premier ? ), tutaj mały zonk, piec uruchamiają dopiero o 9:30, wiec bierzemy croissanty i kawę. Croissant smakuje podobnie jak we Francji, kawa nie jest espresso, tak bardzo popularnym w Libanie, a americano o dość delikatnym smaku. Miejsce jest nowoczesne, nawet trochę hipsterskie (co prawda w piwnicy, ale z elementami industrialnego i nowoczesngo wystroju). Menu jest dostępne online, przy pomocy QR code. Trafiamy tutaj na polski akcent – sedes Cersanit ?.
Mając trochę czasu idziemy do dzielnicy ormiańskiej, jak się okazuje jest to bardzo dobra decyzja. Możemy zobaczyć zupełnie inną część Bejrutu. Bejrut i Liban to prawdziwa mieszanka kultur i religii. W jednym mieście mamy kilka zupełnie różnych dzielnic, w których możemy poczuć się, jak przenosząc sie do innego kraju. W dzielnicy Burdż Hammud, tak nazywa się dzielnica ormiańska wita nas wyższa zabudowa, w stylu bloków mieszkalnych i liczne nazwy pochodzące od ormiańskich nazwisk.
Na ulicach jest bardzo dużo ormiańskich akcentów, ogłoszenia w języku ormiańskim, flagi Armenii. Tutaj potwierdza się fakt, że Ormianie, podobnie jak Żydzi przykładają dużą wagę do swojej odrębności.
Bierzemy dodatkową kawę, popularne w Libanie espresso, do kupienia na każdym rogu (cena w Bejrucie to 10 000 LBP).
Będąc w dzielnicy ormiańskiej trafiamy do Ghazar Bakery, z racji tego, że przed piekarnią była kolejka (co sugeruje wysoką jakość), więc uznaliśmy że koniecznie musimy spróbować. Nie pomyliliśmy się. Zamawiamy lachmajun, ajran i tahinov (ormiański chleb z tahini, cukrem i cynamonem). Ceny są niskie, lachmajun kosztuje 20 000 LBP. Warto wybrać się tutaj na śniadanie. Praca pre, duża ekipa przygotowuje na bieżąco pieczywo. Na uwagę zwraca pozycja kobiety wśród Ormian, w piekarni pracuje pani przyjmująca zamówienia i obslugująca kasę, wygląda jakby ona miałą tutaj największą władzę, rzecz rzadko spotykana wśród muzułmanów. Lokalizacja Ghazar Bakery: https://goo.gl/maps/SsmmdRCaaWWJvK6Z8 Poniżej kilka zdjęć, niezwykle klimatyczne miejsce, w środku jest odrobina miejsca, żeby zjeść.
Robi się późno, więc kierujemy się do mieszkania zabrać bagaże. Po drodze kolejne interesujące obrazki, jak stary, ale zadbany Rolls Royce i klasyk.
Mijamy inny cud techniki – nadal na chodzie, wyładowany po brzegi ?.
Okazuje się, że tego dnia w dzielnicy odbywa się półprofesjonalny bieg, mijają nas grupki biegaczy.
Po drugiej stronie ulicy ulokował się klimatyczny, rozstawiony z auta warzywniak.
Dzień 3 - 16.10.2022 – niedziela, część druga – Tripoli Bierzemy Bolt na Martyrs Square, tym razem taksówkarz nie wspomina o żadnej dopłacie.
Tripoli to miasto portowe, na północy Libanu, zamieszkiwane przez ok 250 tys ludzi, w 95% przez muzułmanów.
Do Tripoli dojedziemy autobusem Connexion, który odjeżdża z Martyrs Square (łatwo zidentyfikować punkt odjazdu – duży parking przy którym prawie zawsze stoi jakiś autobus, dokładnie tutaj: https://goo.gl/maps/1u3VUCSRYvD4t2nu9). Rozkład jazdy na dany miesiąc publikowany jest na Facebooku. Strona internetowa przewoźnika https://www.connexion-lb.com/ Cena: 100 000 LBP/osoba.
Autobus przyjeżdża z 30 minutowym opóźnieniem. Czas przejazdu do Tripoli to 1,5h. Standard autobusu całkiem ok – autobus wyprodukowany ok 15 lat temu, nie ma toalety, jest nawiew i całkiem pusto (na spokojnie można zająć 2 miejsca).
Ważna informacja dla osób poszukujących sprawdzonego transportu do Byblos i Batroun – na trasie kierowca zatrzymywał się, żeby wysadzić osoby po drodze, na podstawie tego wnioskuję że jest możliwość dotarcia do tych miejscowości cywilizowanym transportem zorganizowanym, który ma wyznaczony rozkład jazdy. Podbno jest opcja marszrutek, ale nie jest tak dobrze zorganizowana, jak Connexion.
Autobus Connexion zatrzymuje się w pobliżu głównego placu, kilka minut na piechotę od naszego miejsca. Z placu odjeżdżają inne minibusy i prywatne auta zbierające ludzi, odjeżdżające jak zapełnią się (jest ich dość mało – dosłownie kilka). Przy placu znajduje się taki oto opuszczony budynek pomalowany w barwy libańskie.
W Tripoli zostaniemy na 2 noce, nocujemy w City Guest House. Niestety, jest mała dostępność noclegów w przystępnych cenach (kolejna opcja była 2 razy droższa, a standard niewiele wyższy). Z tego względu rezerwujemy przez Booking.com City Guest House. Cena za 2 osoby w prywatnym pokoju, ze wspólną łazienką to 30 USD. Miejsce całkiem w porządku (można przyczepić się do wspólnej łazienki – nie było to dużym problemem ze względu na 3 prysznice, 2 toalety i maksymalnie kilkanaście dostępnych miejsc, z czego w trakcie naszego pobutu było zajętych kilka), lokalizacja 5 minut na piechotę od głównego placu, w promieniu kilkusetmetrów od souku, miejsca z jedzeniem i sklepy oddalone nawet o 1 min. Na duży plus – prąd dostępny niemal przez całą dobę.
Plan po przyjeździe jest następujący: wejście na cytadelę, obiad, spokojny spacer po zakamarkach miasta.
Po rozpakowaniu się idzeimy na cytadelę (Tripoli Citadel). Obiekt został wybudowany przez krzyżowców w XII wieku, odbudowaną w XIX wieku przez Osmanów – przez co straciła swój pierwotny charakter. Efekt rekonstrukcji możemy oglądać w dzisiejszych czasach. Lokalizacja cytadeli : https://goo.gl/maps/LNa4F5GeuQLw4fWQ7
Przy wejściu znajduje się dużo wojska.
Wejście jest płatne, nie wiem jaka jest dokładnie cena, pan w kasie wziął z 2 osoby 20 000 LBP albo 50 000 LBP i nie wystawił biletu ?. Wizyta w cytadeli pozwala zobaczyć, jak wiele lat temu wyglądał zamek na terenach Bliskiego Wschodu. Z mojej perspektywy brakuje większej ilości informacji odnośnie tego, co dokładnie znajdowało się w poszczególnych częściach cytadeli + jakaś ciekawostka dajaca efekt wow. Niestety, ze względu na aktualną sytuację w Libanie i dużą korupcję nie należy spodziewać się dużego postępu w temacie w najblizszym czasie.
Jeśli ktoś jest mniej zainteresowany architekturą i historią, na pewno na cytadelę warto wybrać się dla widoku. Możemy zobaczyć widok z perspektywy 360 stopni na Tripoli. Widok jest z jednej strony interesujący – możemy zobaczyć jak miasto mogło wuglądać 200 lat temu, z drugiej przygnębiający – widać bałągan i brud i chaotyczną zabudowę. Smaczku zdjęciom dodaje boisko ze sztuczną trawą. Widok przypomina trochę Fez w Maroku.
Spadł deszcz (jak to w klimacie śródziemnomorskim – krótki ale bardzo intensywny), więc na chwilę postanawiamy ukryć się pod łukiem. Po chwili przychodzi do nas trzech Holendrów. Zamieniami z nimi kilka słów. Okazuje się, że jeden z nich mieszka na stałe w Libanie i obwozi znajomych po kraju. Zapytałem go jak żyje się obcokrajowcom w Libanie. Na plus wymienił klimat i niższe ceny (mieszkań i jedzenia), niż w Holandii. Narzekał na korupcję - nawet na najniższym szczeblu, przykładowo (sprawne) załatwienie formalności w urzędzie wymaga zapłaty łapówki albo wizyty z przyjacielem z Libanu. Deszcz na chwilę uspokoił się, kierujemy się w stronę souku. Z racji zabetonowania znacznej powierzchni miasta i ulokowania cytadeli na wzgórzu ulice zamieniają się w rwące potoki i niestety rzekę śmieci.
@M_Karol Czy oprócz 10 kg walizki w Cyprus Airways można mieć jeszcze jakiś plecak, czy tylko jedną sztukę bagażu?Zakładam, że ta cena lotu to powrotnego, a nie w jedną stronę?
Ja też?tym bardziej, że byliśmy prawie w tym samym terminie, bo od 10.10-19.10. Zrobiliśmy pętelkę z noclegami w Tyrze, Zahlé, Baszari i na koniec w Byblos
Mały update dla zainteresowanych dalszym ciągiem relacji. Ostatnio byłem trochę zabiegany - niespodziewana większa ilość pracy + sprawy osobiste, stąd małe zastopowanie. Ciąg dalszy na pewno nastąpi.
Trafiamy na obiad do T-Marbouta. Miejsce oceniane na Google Maps na 4,5 przy ponad 2 000 ocen, lokalizacja: https://goo.gl/maps/tEqoGKUBVXsiQY1TA
Mijesce jest w nowoczesnym stylu, oprócz tradycyjnej kuchni libańskiej oferuje współczesne dania. Menu tylko na QR code. Aktualne menu tutaj: https://menu.omegasoftware.ca/tmarbouta
Zamawiamy: Eggplant Mutabbal (pasta z bakłażana), wątróbkę w melasie z granata, Kibbe Mloukiyeh (kotleciki z mięsa i jakiejś kaszy z orzechami włoskimi i granatem), pieczone ziemniaki, lebanese burger (z kurczaka) + frytki i woda. Cena za wszystko ok: 600 000 LBP (na 2 osoby)
Wracamy do Airbnb na piechotę, żeby zobaczyć możliwie dużo życia. Przechodzimy ponownie przez Hamrę i dzielnicę muzułmańską. Mijamy 4 osobową rodzinę na skuterze (częsty widok w biedniejszych częściach Libanu) i plątaninę drutów.
Na koniec dnia, nadal w muzułmańskiej dzielnicy trafiam do fryzjera. Będąc w bardziej egzotycznym kraju staram się skorzystać z lokalnego fryzjera. Cena za strzyżenie włosów z myciem to 100 000 LBP, golenie zarostu (maszynką): 50 000 LBP. Z tego co widziałem takie ceny są w całej dzielnicy muzułmańskiej. Usługa jest bardzo dobrze wykonana.
Imigranci w Libanie
Spacerując po Bejrucie wiele razy natknąłem się na imigrantów z czarnej Afryki, Bangladeszu i Azji (Filipinki). Temat bardzo mnie zaintrygował, nie spodziwałem się aż tak ich dużej liczby, w szczególności że Liban od kilku lat jest ogarnięty kryzysem. Okazuje się, że temat jest dużo bardziej złożony.
Poniżej zdjęcie czarnoskórych imigrantów na ulicach Bejrutu:
Szacunki mówią, że aktualnie w Libanie może znajdować się 250 tysięcy imigrantów (z czego 150-100 tys z Etiopii, po kilkadziesiąt tysięcy z Filipin i Bangladeszu) – w kraju ogarniętym kryzysem, gdzie mieszka 5 mln ludzi (z czego 1,5 mln to Syryjczycy). Imigranci Ci znajdują zatrudnienie (głównie jako pomoce domowe) dzięki systemowi Kafala – system gdzie osoba sprowadzająca pracownika jest jego sponsorem, a umowa o pracę może być wypowiedziana jedynie za zgodą pracodawcy (sponsora). Zgodnie z systemem kafala pracownicy sprowadzenie w ten sposób do Libanu są wyłączeni z prawa. Niestey, wielu pracowników jest źle traktowanych przez swoich pracodawców, a standardem w wielu mieszkaniach klasy średniej są pokoje dla maid o powierzchni ok 3m2! Zarobki kobiet pracujących jako maid są niewielki, bo około 150 USD/miesiąc + wyżywienie, kobiety te są dostępne na każde skinienie pracodawcy, nie ma mowy o etacie = 8h. Jeszcze kilka lat temu wielu Libańczyków posiadało jedną, albo dwie poomce, ze względu na kryzys wiele osób musiało z tego zrezygnować (nadal dość dużo osób posiada taką pomoc).
Poniżej zdjęcia rozkładu mieszkania 215 m2 w lepszej dzielnicy Bejrutu i lista pomieszczeń (jest nawet wydzielony playroom dla dzieci):
Dla zainteresowanych tematem podaję linki do artykułów o imigrantach w Libanie:
https://www.aljazeera.com/features/2021 ... in-lebanon
https://beirut-today.com/2020/06/05/how ... t-workers/
https://english.alaraby.co.uk/analysis/ ... nt-workersDzień 3 - 16.10.2022 – niedziela, część pierwsza: Bejrut, dzielnica ormiańska
Dzień trzeci zaczynamy standardowo od śniadania. Niestety, z racji niedzieli w najbliższej okolicy nie ma otwartych miejsc, więc jesteśmy zmuszeni poszukać czegoś innego. Ostatecznie pada na Tusk Bakery, w pobliżu dzielnicy ormiańskiej, do której jak się okazuje spontanicznie trafimy na trochę dłużej. Nie mam zbyt dużo czasu, gdyż o 12 mamy autobus do Tripoli.
Najpierw kilka zdjęć z porannej, leniwej, opustoszałej, niedzielnej okolicy (Geitawi), okolica jest typowo mieszkaniowa, zabudowana przez niskie bloki i domy jednorodzinne przyklejone do bloków. Na pierwszy rzut oka wygląda chaotycznie i nieuporządkowanie, jest lepiej niż w dzielnicy muzułmańskiej.
Uwagę zwraca zagospodarowanie balkonów i tarasów. Libańczycy lubią spędzać wolny czas przesiadując na tarasach. Na zdjęciach można zobaczyć dość dobre wyposażenie potwierdzające stwierdzenie, na tarasach można zobaczyć sprzęt do gotowania i telewizory (co sugeruje, że jest bezpiecznie).
Z racji tego, że Bejrut jest pagórkowaty, w niektórych punktach mamy ładny widok na miasto i otaczające je wzgórza. Ponizej Bejrut w promieniach wschodzącego słońca.
Docieramy do Tusk bakery (nawet w Libanie miesza były premier ? ), tutaj mały zonk, piec uruchamiają dopiero o 9:30, wiec bierzemy croissanty i kawę. Croissant smakuje podobnie jak we Francji, kawa nie jest espresso, tak bardzo popularnym w Libanie, a americano o dość delikatnym smaku. Miejsce jest nowoczesne, nawet trochę hipsterskie (co prawda w piwnicy, ale z elementami industrialnego i nowoczesngo wystroju). Menu jest dostępne online, przy pomocy QR code. Trafiamy tutaj na polski akcent – sedes Cersanit ?.
Mając trochę czasu idziemy do dzielnicy ormiańskiej, jak się okazuje jest to bardzo dobra decyzja. Możemy zobaczyć zupełnie inną część Bejrutu. Bejrut i Liban to prawdziwa mieszanka kultur i religii. W jednym mieście mamy kilka zupełnie różnych dzielnic, w których możemy poczuć się, jak przenosząc sie do innego kraju.
W dzielnicy Burdż Hammud, tak nazywa się dzielnica ormiańska wita nas wyższa zabudowa, w stylu bloków mieszkalnych i liczne nazwy pochodzące od ormiańskich nazwisk.
Na ulicach jest bardzo dużo ormiańskich akcentów, ogłoszenia w języku ormiańskim, flagi Armenii. Tutaj potwierdza się fakt, że Ormianie, podobnie jak Żydzi przykładają dużą wagę do swojej odrębności.
Bierzemy dodatkową kawę, popularne w Libanie espresso, do kupienia na każdym rogu (cena w Bejrucie to 10 000 LBP).
Będąc w dzielnicy ormiańskiej trafiamy do Ghazar Bakery, z racji tego, że przed piekarnią była kolejka (co sugeruje wysoką jakość), więc uznaliśmy że koniecznie musimy spróbować. Nie pomyliliśmy się. Zamawiamy lachmajun, ajran i tahinov (ormiański chleb z tahini, cukrem i cynamonem). Ceny są niskie, lachmajun kosztuje 20 000 LBP. Warto wybrać się tutaj na śniadanie. Praca pre, duża ekipa przygotowuje na bieżąco pieczywo. Na uwagę zwraca pozycja kobiety wśród Ormian, w piekarni pracuje pani przyjmująca zamówienia i obslugująca kasę, wygląda jakby ona miałą tutaj największą władzę, rzecz rzadko spotykana wśród muzułmanów.
Lokalizacja Ghazar Bakery: https://goo.gl/maps/SsmmdRCaaWWJvK6Z8
Poniżej kilka zdjęć, niezwykle klimatyczne miejsce, w środku jest odrobina miejsca, żeby zjeść.
Robi się późno, więc kierujemy się do mieszkania zabrać bagaże. Po drodze kolejne interesujące obrazki, jak stary, ale zadbany Rolls Royce i klasyk.
Mijamy inny cud techniki – nadal na chodzie, wyładowany po brzegi ?.
Okazuje się, że tego dnia w dzielnicy odbywa się półprofesjonalny bieg, mijają nas grupki biegaczy.
Po drugiej stronie ulicy ulokował się klimatyczny, rozstawiony z auta warzywniak.
Dzień 3 - 16.10.2022 – niedziela, część druga – Tripoli
Bierzemy Bolt na Martyrs Square, tym razem taksówkarz nie wspomina o żadnej dopłacie.
Tripoli to miasto portowe, na północy Libanu, zamieszkiwane przez ok 250 tys ludzi, w 95% przez muzułmanów.
Do Tripoli dojedziemy autobusem Connexion, który odjeżdża z Martyrs Square (łatwo zidentyfikować punkt odjazdu – duży parking przy którym prawie zawsze stoi jakiś autobus, dokładnie tutaj: https://goo.gl/maps/1u3VUCSRYvD4t2nu9). Rozkład jazdy na dany miesiąc publikowany jest na Facebooku. Strona internetowa przewoźnika https://www.connexion-lb.com/ Cena: 100 000 LBP/osoba.
Autobus przyjeżdża z 30 minutowym opóźnieniem. Czas przejazdu do Tripoli to 1,5h. Standard autobusu całkiem ok – autobus wyprodukowany ok 15 lat temu, nie ma toalety, jest nawiew i całkiem pusto (na spokojnie można zająć 2 miejsca).
Ważna informacja dla osób poszukujących sprawdzonego transportu do Byblos i Batroun – na trasie kierowca zatrzymywał się, żeby wysadzić osoby po drodze, na podstawie tego wnioskuję że jest możliwość dotarcia do tych miejscowości cywilizowanym transportem zorganizowanym, który ma wyznaczony rozkład jazdy. Podbno jest opcja marszrutek, ale nie jest tak dobrze zorganizowana, jak Connexion.
Autobus Connexion zatrzymuje się w pobliżu głównego placu, kilka minut na piechotę od naszego miejsca. Z placu odjeżdżają inne minibusy i prywatne auta zbierające ludzi, odjeżdżające jak zapełnią się (jest ich dość mało – dosłownie kilka). Przy placu znajduje się taki oto opuszczony budynek pomalowany w barwy libańskie.
W Tripoli zostaniemy na 2 noce, nocujemy w City Guest House. Niestety, jest mała dostępność noclegów w przystępnych cenach (kolejna opcja była 2 razy droższa, a standard niewiele wyższy). Z tego względu rezerwujemy przez Booking.com City Guest House. Cena za 2 osoby w prywatnym pokoju, ze wspólną łazienką to 30 USD. Miejsce całkiem w porządku (można przyczepić się do wspólnej łazienki – nie było to dużym problemem ze względu na 3 prysznice, 2 toalety i maksymalnie kilkanaście dostępnych miejsc, z czego w trakcie naszego pobutu było zajętych kilka), lokalizacja 5 minut na piechotę od głównego placu, w promieniu kilkusetmetrów od souku, miejsca z jedzeniem i sklepy oddalone nawet o 1 min. Na duży plus – prąd dostępny niemal przez całą dobę.
Plan po przyjeździe jest następujący: wejście na cytadelę, obiad, spokojny spacer po zakamarkach miasta.
Po rozpakowaniu się idzeimy na cytadelę (Tripoli Citadel). Obiekt został wybudowany przez krzyżowców w XII wieku, odbudowaną w XIX wieku przez Osmanów – przez co straciła swój pierwotny charakter. Efekt rekonstrukcji możemy oglądać w dzisiejszych czasach.
Lokalizacja cytadeli : https://goo.gl/maps/LNa4F5GeuQLw4fWQ7
Przy wejściu znajduje się dużo wojska.
Wejście jest płatne, nie wiem jaka jest dokładnie cena, pan w kasie wziął z 2 osoby 20 000 LBP albo 50 000 LBP i nie wystawił biletu ?.
Wizyta w cytadeli pozwala zobaczyć, jak wiele lat temu wyglądał zamek na terenach Bliskiego Wschodu. Z mojej perspektywy brakuje większej ilości informacji odnośnie tego, co dokładnie znajdowało się w poszczególnych częściach cytadeli + jakaś ciekawostka dajaca efekt wow. Niestety, ze względu na aktualną sytuację w Libanie i dużą korupcję nie należy spodziewać się dużego postępu w temacie w najblizszym czasie.
Jeśli ktoś jest mniej zainteresowany architekturą i historią, na pewno na cytadelę warto wybrać się dla widoku. Możemy zobaczyć widok z perspektywy 360 stopni na Tripoli. Widok jest z jednej strony interesujący – możemy zobaczyć jak miasto mogło wuglądać 200 lat temu, z drugiej przygnębiający – widać bałągan i brud i chaotyczną zabudowę. Smaczku zdjęciom dodaje boisko ze sztuczną trawą. Widok przypomina trochę Fez w Maroku.
Spadł deszcz (jak to w klimacie śródziemnomorskim – krótki ale bardzo intensywny), więc na chwilę postanawiamy ukryć się pod łukiem. Po chwili przychodzi do nas trzech Holendrów. Zamieniami z nimi kilka słów. Okazuje się, że jeden z nich mieszka na stałe w Libanie i obwozi znajomych po kraju. Zapytałem go jak żyje się obcokrajowcom w Libanie. Na plus wymienił klimat i niższe ceny (mieszkań i jedzenia), niż w Holandii. Narzekał na korupcję - nawet na najniższym szczeblu, przykładowo (sprawne) załatwienie formalności w urzędzie wymaga zapłaty łapówki albo wizyty z przyjacielem z Libanu.
Deszcz na chwilę uspokoił się, kierujemy się w stronę souku. Z racji zabetonowania znacznej powierzchni miasta i ulokowania cytadeli na wzgórzu ulice zamieniają się w rwące potoki i niestety rzekę śmieci.