Patrząc na poniższe zdjęcie – czuję się jak 200 lat temu, jedynie samochody i panel słoneczny psują odczucie.
Na szybko przechodzimy przez opustoszały souk, ze względu na porę - niedziela późnym popołudniem i deszcz (więcej zdjęć i informacji w kolejnym dniu relacji). Tutaj niestety deszcz i śmieci też daja o sobie znać.
Na obiad bierzemy kebab, kupiony po drugiej stronie ulicy, niemal na przeciwko hostelu - ok 100 m w kierunku placu (nie jest oznaczony na Google Maps). Jest to jedyne miejsce, gdzie mężczyzna nie zgadza się na zrobienie zdjęcia i również jedyne, w którym można było odczuć gorzsze traktowanie kobiety – jak powietrze, rozmawia tylko ze mną -mężczyzną. Wracając do posiłku, mięso jest świeże, wisi na hakach i jest mielone na bieżąco. Na miejscu jest pradziwy grill z węgielkami. Kebab jest wyjatkowo smaczny, jest to jeden z najlepszych kebabów jakie jadłem w ostatnim czasie. Skład: szaszłyk z mielonego mięsa kurczaka, dużo warzyw, sos jogutowow-czosnkowy, frytki (ze świeżego ziemniaka), wszystko zawinięte w pitę. Cena 100 000 LBP/sztuka. Polecam.
Wybieramy się na wieczorny spacer po mieście. Chcemy zobaczyć możliwie dużo, dopóki jest jasno. Mijamy reklamę gabinetu lekarza zajmującego się bezpłodnością. Jak widać, podobnie jak w Europie, tak i w Libanie, w tradycyjnym muzułmańkim mieście ludzie są świadomi tematu bezpłodności i podejmują leczenie.
Na przeciwko wejścia do meczetu (Taynal Mosque) trafiamy na genialne, świeżo wyciskane soki. Najbardziej do gustu przypadł sok (tak na prawdę smoothie) z awokado (z dodatkiem mleka – tak powiedział sprzedawca; moim zdaniem zawierał sok z cytryny bo był wyczuwalny kwaśny posmak i zachowywał idealnie zielony kolor). Cena soku z awokado: 30 000 LBP/0,5l. Świeżowyciskany sok z granatu: 35 000 LBP/0,5l. Jeśli ktoś będzie w tej okolicy, koniecznie warto spróbować.
Trafiamy na skwer, w pobliżu souku, z racji tego, że jest niedziela wieczorem, gra LaLiga, dokładnie Real vs Barcelona. Na placu siedzą tłumy mężczyzn i ekscytują się meczem przy sziszy, zero alkoholu, nawet w kawiarni nikt nie pije kawy, a wszyscy palą sziszę. Trudno zrozumieć której stronie kibicuje tłum, najważniejsze ze jest jakaś rozrywka. Smutnym widokiem są dzieci, na oko 10-12 lat palące sziszę.
Niezainteresowani piłką nożną grają w planszówki.
Na ulicy mijamy rozpalony grill, młodzież w ten sposób robi kolację. Z perspektywy turysty z Europy autentyczne i interesujące zjawisko.
Ostatnią ciekawostką dnia jest piekarnia, do zwiedzenia której zapraszają nas pracujący w środku ludzie. Piekarnia wygląda na tradycyjną, jak gdyby funkcjonowała tutaj od 100 lat i tylko nieznacznie od tego czasu się zmieniła. Uwagę zwraca męzczyzna bez butów, palący w środku papierosa, zachowanie nie do pomyślenia w Europie.
Dzień 4 - 17.10.2022 – poniedziałek, Tripoli, część 1 Poniedziałek, początek nowego tygodnia zaczynamy tradycyjnie, od śniadania. Na śniadanie idziemy do Akra (miejsce polecane w przewodnikach, polecone również w guest housie). Lokalizacja tutaj: https://goo.gl/maps/p8TRNuYKnGbfwWKM8
Zamawiamy fatteh (gotowana ciecierzyca z jogurtem, obficie oblana oliwą z dodatkiem przypraw) i foul medames (gotowany bób z ciecierzycą, oblany oliwą) do tego standardowo w zestawie dostajemy kiszonki i warzywa + chlebek. Tym razem dostajemy mały gratis od lokalu – hummus. Odkryciem dnia jest świetne komponowanie się hummusu z kiszonkami. Zestaw widoczny na zdjęciu + woda kosztował 180 000 LBP. Akra wygląda na miejsce niezwykle popularne wśród Libańczyków, jest sporo ludzi, w tym rodziny z dziećmi. Jako kelnerki pracuja kobiety, co nie jest takie oczywiste w tradycyjnym, muzułmańskim społeczeństwie. W menu znajduje się dosłownie kilka potraw typowych dla kuchni libańskiej. Zdecydowanie polecam Akra na śniadanie w Tripoli.
Tripoli jest miastem bardziej tradycyjnym i znacznie biedniejszym od Bejrutu. Z tego względu w przeciwieństwie do stolicy na ulicach jest wielu sprzedawców ulicznych. Po śniadaniu poszukujemy kawy, na ulicach miasta można zobaczyć wielu mężczyzn spzedających kawę z dużych, metalowych dzbanów, podgrzewanych węgielkami (niemal na każdym rogu). Bierzemy, okazuje się, że jedna taka kawa kosztuje 3 000 LBP (czyli 0,36 PLN!). Niestety, jest to kawa instant. Jak się później okazuje w Tripoli nie jest łatwo kupić prawdziwą kawę, jaką znamy chociażby z Bejrutu.
Ostatecznie udaje się kupić prawdziwą kawę. Kawę wypada połączyć z czymś słodkim, na ulicach jest wielu sprzedawców oferujących słodycze. Słodycze oferowane na ulicznych straganach w większości przypadków są proste – w stylu biszkopt w syropie cukrowym z ozdobnym orzeszkiem itp. U jednego z takich sprzedawców zaopatrujemy się w porcję orzeszków w karmelu, smakują jak orzeszki z karmelem wyjęte ze Snickersa. Porcja jest ogromna (szacuję, że ok 150g), cena to 30 000 LBP. Poniżej uliczny sprzedawca słodyczy.
Plan na dzień zakłada odwiedzenie fabryki mydła. Zanim tam dotrzemy przechodzimy przez souk i zahaczamy o hammam. Hamma ładnie wygląda, jest jednym z niewielu miejsc nastawianych na turystów, pomimo tego że moim zdaniem nie ma zbyt dużo do zaoferowania. Jest to też jedyne miejsce, w którym czułem się, że ludzie chcą na turyście zarobić, nie mając zbyt wiele do zaoferowania w zamian (jak w Maroku). Ciekawe wrażenie robi mieniąca się kopuła, niczym gwiazdy. Nie polecam nie odradzam, jeśli nie macie czasu, można pominąć miejsce. Zdjęcia hammamu
Fabryka mydła to zakład rzemieślniczy prowadzony przez rodzinę Sharkass, na pierwszym piętrze XIV wiecznego budynku, dokładnie w tym samym miejscu od ponad 200 lat! Koniecznie musimy pamiętać, że zakład zlokalizowany jest na pierwszym piętrze, na parterze znajdują się sklepy oferujące mydła, ale w znacznie wyższej cenie, w dodatku nie mające wiele wspólnego z zakładem. Metody produkcji nie zmieniły się znacznie przez 200 lat, mydło nadal jest wykonywane ręcznie przy wykorzystaniu oliwy, soli, sody i zapachów. Przekraczając progi zakładu można poczuć się jak 200 lat temu. Na miejscu spotykamy dwie kobiety – córki właściciela zakładu, jedna z nich przybliża odrobinę historię miejsca. Z tego, co się dowiaduję, mydło różni się od mydła z Aleppo w Syrii typem oliwy. Zakład jest zlokalizowany tutaj: https://goo.gl/maps/ieKtEUD2YYHsH9NA8 Dla zainteresowwanych linki do artykułów o miejscu z Al Jazera: https://www.aljazeera.com/gallery/2016/ ... -tradition
Na dole będzie coś takiego, my idziemy na górę.
Na górze zastajemy taki widok
Wchodząc dalej widzimy bańki z oliwą i chemikaliami, suszące się mydło oraz mydło zapakowane i gotowe do sprzedaży. Mydło suszy się na powietrzu przez minimum miesiąc zanim trafi do sprzedaży. Mydło produkowane przez zakład sprzedawane jest dla klientów indywidualnych – do kupienia na miejscu oraz do większych odbiorców, do dalszej odsprzedaży.
Suszące się mydło
Poniżej właściwa częśc pracowni, gdzie ważone i mieszane są składniki. Tutaj znajduje się stół, na którym przycinane jest mydło. Przycinanie odbywa się ręcznie, jedynie przy użyciu metalowej żyłki. Tutaj nic się nie marnuje, skrawki mydła pakowane są w worki i wykorzystywane jako środek piorący.
Pracownię często odwiedzają dyplomaci, z tego, co udaje się dowiedzieć - każdego dnia pojawia się tutaj grupka turystów. Na ścianach wiszą dyplomy i zdjęcia gości – ponizej zdjęcie ambasadora Francji.
Na koniec kilka zdjęć mydeł i cen. Do kupienia są małe cudeńka, jak kule, winogrona itp. Dla zorientowania – cena 1 kg zapakowanego mydła to 136 000 LBP (ok 17 zł), czyli podobnie jak analogiczna ilość mydła w markecie w Polsce. Można też kupić mydło na sztuki, przykładowe ceny poniżej. Gorąco polecam wizytę w tym miejscu, jest to unikalne miejsce, nie spotykane w Europie, w którym możemy zobaczyć jak przed wiekami było wytwarzane mydło. Dodatkowo, w okazyjnej cenie możemy dokonać zakupu.
Po wizycie w fabryce idziemy na główny skwer i tam szukamy transportu do opuszczonej stacji kolejowej. O ile w Bejrucie są jakieś busiki (o nie znanym rozkładzie jazdy i kierunku), o tyle w Tripoli nie ma komunikacji miejskiej. Z racji tego, że przejazd taxi jest nudny, bierzemu tuk tuka. Tuk tuk świetnie sprawdza się w zakorkowanym mieście, jest zwinny niczym motocykl, a może zabrać dwóch dorosłych pasażerów. Cena za przejazd to 100 000 LBP. Taksówkarz ostrzega, żeby się pilnować w okolicy bo ktoś może wyrwać mi portfel. Nic się nie stało, nie było żadnej niebezpiecznej sytuacji. Trzeba zawsze mieć się na baczności. Naszym oczom ukazują się cysterny, w całkiem dobrym stanie. Spodziewałem się, że będzie dużo gorzej. Aż dziwne, że nikt w odpowiednim czasie (jak jeszcze były na chodzie) nie próbował ich sprzedać, w ostateczności pociąć na złom.
Aktualnie stacja kolejowa jest zamknięta, w całym Libanie od lat 90’ nie kursuja regularne pociągi, ostatnie przejazdy miały miejsce 20 lat temu. Kres koleji w Libanie położyła wojna domowa w lata 70 i 80. Na dobrą sprawę od tego czasu w kraju nie funkcjonuje kolej. A szkoda, na pewno ma ogrony potencjał. Z koleją wiąże się interesująca informacja, gdyż rząd w Libanie przeznacza znaczne środki na kolej (w 2020 roku, równowartość 2 mln USD po czarnorynkowym kursie), pomimo tego, że w kraju nie kursują pociągi, nie ma również realnych planów wznowienia infrastruktury kolejowej. Łatwo domyślić się, w czyich kieszeniach znikają pieniędze. W czasach świetności (koniec XIX i początek XX wieku), w Tripoli, na stacji, której zdjęcia można zobaczyć powyżej i ponizej zatrzymywał się słynny Orient Express. W tych czasach, tereny dzisiejszego Libanu miały połączenie z Syrią, Izraelem, Irakiem i Turcją. Kilka zdjęć opuszczonych lokomotyw.
Dzień 4 - 17.10.2022 – poniedziałek, Tripoli, część 2 Po wizycie na opusczonej stacji kolowej mijamy część magazynowo-przemysłową i docieramy do dzielnicy El Mina. ElMina to portowa część Tripoli, obejmująca cypel wdzierający się w morze. Ta część miasta wygląda bardziej nowocześnie i uporządkowanie, chociaż wnętrze dzielnicy jest podobne – do tego co widizmy w pobliżu souku. Natomiast na wybrzeżu znajduje się dużo względnie zadbanych budynków, jest promenada i port. Na obiad idziemy do upatrzonego wcześniej Al Mustafa Fish Restaurant. Lokalizacja: https://goo.gl/maps/ELdH9R11zSXr1ji28 Miejsce wybrane wcześniej ze względu na bardzo dobrą ocenę na Google Maps – 4,6. Będziemy mieli okazję przekonać się czy ocena odpowiada rzeczywistości. Pierwsze zaskoczenie, w środku nie ma ryb ... Ryby są świeże, do osobistego wyboru na zewnątrz. Sami wybieramy ryby, ryby są następnie ważone i przygotowywane wg naszego życzenia (smażenie/grilowanie). Wybór ryb i owoców morza jest dość spory, m.in. dorada, skrzydlica, krewetki. Bierzemy skrzydlicę (nie często można zjeść świeżą), krewetki, małe rybki i jeszcze czwartą rybę.
W środku spotykamy kobietę – Libankę mieszkającą w Australii (już druga taka osoba spotkana w trakcie wyjazdu), która zdecydowanie poleca miejsce i podpowiada, że obsługa może wyjąć kręgosłup i ości z ryby, na co jest już za późno ?. Na stół wjechały ryby, świetnie przygotowane, odpowiednio delikatne i dobrze przyprawione. Krewetki jedne z najlepszych jakie jadłem w życiu. Patyk dużych krewetek jak na zdjęciu kosztuje 80 000 LBP (2 USD). Jedyne małe zastrzeżenie do frytki, ryby lepiej komponowałyby się z ziemniakami.
@M_Karol Czy oprócz 10 kg walizki w Cyprus Airways można mieć jeszcze jakiś plecak, czy tylko jedną sztukę bagażu?Zakładam, że ta cena lotu to powrotnego, a nie w jedną stronę?
Ja też?tym bardziej, że byliśmy prawie w tym samym terminie, bo od 10.10-19.10. Zrobiliśmy pętelkę z noclegami w Tyrze, Zahlé, Baszari i na koniec w Byblos
Mały update dla zainteresowanych dalszym ciągiem relacji. Ostatnio byłem trochę zabiegany - niespodziewana większa ilość pracy + sprawy osobiste, stąd małe zastopowanie. Ciąg dalszy na pewno nastąpi.
Patrząc na poniższe zdjęcie – czuję się jak 200 lat temu, jedynie samochody i panel słoneczny psują odczucie.
Na szybko przechodzimy przez opustoszały souk, ze względu na porę - niedziela późnym popołudniem i deszcz (więcej zdjęć i informacji w kolejnym dniu relacji). Tutaj niestety deszcz i śmieci też daja o sobie znać.
Na obiad bierzemy kebab, kupiony po drugiej stronie ulicy, niemal na przeciwko hostelu - ok 100 m w kierunku placu (nie jest oznaczony na Google Maps). Jest to jedyne miejsce, gdzie mężczyzna nie zgadza się na zrobienie zdjęcia i również jedyne, w którym można było odczuć gorzsze traktowanie kobiety – jak powietrze, rozmawia tylko ze mną -mężczyzną. Wracając do posiłku, mięso jest świeże, wisi na hakach i jest mielone na bieżąco. Na miejscu jest pradziwy grill z węgielkami. Kebab jest wyjatkowo smaczny, jest to jeden z najlepszych kebabów jakie jadłem w ostatnim czasie. Skład: szaszłyk z mielonego mięsa kurczaka, dużo warzyw, sos jogutowow-czosnkowy, frytki (ze świeżego ziemniaka), wszystko zawinięte w pitę. Cena 100 000 LBP/sztuka. Polecam.
Wybieramy się na wieczorny spacer po mieście. Chcemy zobaczyć możliwie dużo, dopóki jest jasno. Mijamy reklamę gabinetu lekarza zajmującego się bezpłodnością. Jak widać, podobnie jak w Europie, tak i w Libanie, w tradycyjnym muzułmańkim mieście ludzie są świadomi tematu bezpłodności i podejmują leczenie.
Na przeciwko wejścia do meczetu (Taynal Mosque) trafiamy na genialne, świeżo wyciskane soki. Najbardziej do gustu przypadł sok (tak na prawdę smoothie) z awokado (z dodatkiem mleka – tak powiedział sprzedawca; moim zdaniem zawierał sok z cytryny bo był wyczuwalny kwaśny posmak i zachowywał idealnie zielony kolor). Cena soku z awokado: 30 000 LBP/0,5l. Świeżowyciskany sok z granatu: 35 000 LBP/0,5l. Jeśli ktoś będzie w tej okolicy, koniecznie warto spróbować.
Trafiamy na skwer, w pobliżu souku, z racji tego, że jest niedziela wieczorem, gra LaLiga, dokładnie Real vs Barcelona. Na placu siedzą tłumy mężczyzn i ekscytują się meczem przy sziszy, zero alkoholu, nawet w kawiarni nikt nie pije kawy, a wszyscy palą sziszę. Trudno zrozumieć której stronie kibicuje tłum, najważniejsze ze jest jakaś rozrywka. Smutnym widokiem są dzieci, na oko 10-12 lat palące sziszę.
Niezainteresowani piłką nożną grają w planszówki.
Na ulicy mijamy rozpalony grill, młodzież w ten sposób robi kolację. Z perspektywy turysty z Europy autentyczne i interesujące zjawisko.
Ostatnią ciekawostką dnia jest piekarnia, do zwiedzenia której zapraszają nas pracujący w środku ludzie. Piekarnia wygląda na tradycyjną, jak gdyby funkcjonowała tutaj od 100 lat i tylko nieznacznie od tego czasu się zmieniła. Uwagę zwraca męzczyzna bez butów, palący w środku papierosa, zachowanie nie do pomyślenia w Europie.
Dzień 4 - 17.10.2022 – poniedziałek, Tripoli, część 1
Poniedziałek, początek nowego tygodnia zaczynamy tradycyjnie, od śniadania. Na śniadanie idziemy do Akra (miejsce polecane w przewodnikach, polecone również w guest housie). Lokalizacja tutaj: https://goo.gl/maps/p8TRNuYKnGbfwWKM8
Zamawiamy fatteh (gotowana ciecierzyca z jogurtem, obficie oblana oliwą z dodatkiem przypraw) i foul medames (gotowany bób z ciecierzycą, oblany oliwą) do tego standardowo w zestawie dostajemy kiszonki i warzywa + chlebek. Tym razem dostajemy mały gratis od lokalu – hummus. Odkryciem dnia jest świetne komponowanie się hummusu z kiszonkami. Zestaw widoczny na zdjęciu + woda kosztował 180 000 LBP. Akra wygląda na miejsce niezwykle popularne wśród Libańczyków, jest sporo ludzi, w tym rodziny z dziećmi. Jako kelnerki pracuja kobiety, co nie jest takie oczywiste w tradycyjnym, muzułmańskim społeczeństwie. W menu znajduje się dosłownie kilka potraw typowych dla kuchni libańskiej. Zdecydowanie polecam Akra na śniadanie w Tripoli.
Tripoli jest miastem bardziej tradycyjnym i znacznie biedniejszym od Bejrutu. Z tego względu w przeciwieństwie do stolicy na ulicach jest wielu sprzedawców ulicznych. Po śniadaniu poszukujemy kawy, na ulicach miasta można zobaczyć wielu mężczyzn spzedających kawę z dużych, metalowych dzbanów, podgrzewanych węgielkami (niemal na każdym rogu). Bierzemy, okazuje się, że jedna taka kawa kosztuje 3 000 LBP (czyli 0,36 PLN!). Niestety, jest to kawa instant. Jak się później okazuje w Tripoli nie jest łatwo kupić prawdziwą kawę, jaką znamy chociażby z Bejrutu.
Ostatecznie udaje się kupić prawdziwą kawę. Kawę wypada połączyć z czymś słodkim, na ulicach jest wielu sprzedawców oferujących słodycze. Słodycze oferowane na ulicznych straganach w większości przypadków są proste – w stylu biszkopt w syropie cukrowym z ozdobnym orzeszkiem itp. U jednego z takich sprzedawców zaopatrujemy się w porcję orzeszków w karmelu, smakują jak orzeszki z karmelem wyjęte ze Snickersa. Porcja jest ogromna (szacuję, że ok 150g), cena to 30 000 LBP.
Poniżej uliczny sprzedawca słodyczy.
Plan na dzień zakłada odwiedzenie fabryki mydła. Zanim tam dotrzemy przechodzimy przez souk i zahaczamy o hammam. Hamma ładnie wygląda, jest jednym z niewielu miejsc nastawianych na turystów, pomimo tego że moim zdaniem nie ma zbyt dużo do zaoferowania. Jest to też jedyne miejsce, w którym czułem się, że ludzie chcą na turyście zarobić, nie mając zbyt wiele do zaoferowania w zamian (jak w Maroku). Ciekawe wrażenie robi mieniąca się kopuła, niczym gwiazdy. Nie polecam nie odradzam, jeśli nie macie czasu, można pominąć miejsce.
Zdjęcia hammamu
Fabryka mydła to zakład rzemieślniczy prowadzony przez rodzinę Sharkass, na pierwszym piętrze XIV wiecznego budynku, dokładnie w tym samym miejscu od ponad 200 lat! Koniecznie musimy pamiętać, że zakład zlokalizowany jest na pierwszym piętrze, na parterze znajdują się sklepy oferujące mydła, ale w znacznie wyższej cenie, w dodatku nie mające wiele wspólnego z zakładem. Metody produkcji nie zmieniły się znacznie przez 200 lat, mydło nadal jest wykonywane ręcznie przy wykorzystaniu oliwy, soli, sody i zapachów. Przekraczając progi zakładu można poczuć się jak 200 lat temu.
Na miejscu spotykamy dwie kobiety – córki właściciela zakładu, jedna z nich przybliża odrobinę historię miejsca. Z tego, co się dowiaduję, mydło różni się od mydła z Aleppo w Syrii typem oliwy.
Zakład jest zlokalizowany tutaj: https://goo.gl/maps/ieKtEUD2YYHsH9NA8
Dla zainteresowwanych linki do artykułów o miejscu z Al Jazera:
https://www.aljazeera.com/gallery/2016/ ... -tradition
Na dole będzie coś takiego, my idziemy na górę.
Na górze zastajemy taki widok
Wchodząc dalej widzimy bańki z oliwą i chemikaliami, suszące się mydło oraz mydło zapakowane i gotowe do sprzedaży. Mydło suszy się na powietrzu przez minimum miesiąc zanim trafi do sprzedaży. Mydło produkowane przez zakład sprzedawane jest dla klientów indywidualnych – do kupienia na miejscu oraz do większych odbiorców, do dalszej odsprzedaży.
Suszące się mydło
Poniżej właściwa częśc pracowni, gdzie ważone i mieszane są składniki. Tutaj znajduje się stół, na którym przycinane jest mydło. Przycinanie odbywa się ręcznie, jedynie przy użyciu metalowej żyłki. Tutaj nic się nie marnuje, skrawki mydła pakowane są w worki i wykorzystywane jako środek piorący.
Pracownię często odwiedzają dyplomaci, z tego, co udaje się dowiedzieć - każdego dnia pojawia się tutaj grupka turystów. Na ścianach wiszą dyplomy i zdjęcia gości – ponizej zdjęcie ambasadora Francji.
Na koniec kilka zdjęć mydeł i cen. Do kupienia są małe cudeńka, jak kule, winogrona itp. Dla zorientowania – cena 1 kg zapakowanego mydła to 136 000 LBP (ok 17 zł), czyli podobnie jak analogiczna ilość mydła w markecie w Polsce. Można też kupić mydło na sztuki, przykładowe ceny poniżej. Gorąco polecam wizytę w tym miejscu, jest to unikalne miejsce, nie spotykane w Europie, w którym możemy zobaczyć jak przed wiekami było wytwarzane mydło. Dodatkowo, w okazyjnej cenie możemy dokonać zakupu.
Po wizycie w fabryce idziemy na główny skwer i tam szukamy transportu do opuszczonej stacji kolejowej. O ile w Bejrucie są jakieś busiki (o nie znanym rozkładzie jazdy i kierunku), o tyle w Tripoli nie ma komunikacji miejskiej. Z racji tego, że przejazd taxi jest nudny, bierzemu tuk tuka. Tuk tuk świetnie sprawdza się w zakorkowanym mieście, jest zwinny niczym motocykl, a może zabrać dwóch dorosłych pasażerów. Cena za przejazd to 100 000 LBP. Taksówkarz ostrzega, żeby się pilnować w okolicy bo ktoś może wyrwać mi portfel. Nic się nie stało, nie było żadnej niebezpiecznej sytuacji. Trzeba zawsze mieć się na baczności.
Naszym oczom ukazują się cysterny, w całkiem dobrym stanie. Spodziewałem się, że będzie dużo gorzej. Aż dziwne, że nikt w odpowiednim czasie (jak jeszcze były na chodzie) nie próbował ich sprzedać, w ostateczności pociąć na złom.
Aktualnie stacja kolejowa jest zamknięta, w całym Libanie od lat 90’ nie kursuja regularne pociągi, ostatnie przejazdy miały miejsce 20 lat temu. Kres koleji w Libanie położyła wojna domowa w lata 70 i 80. Na dobrą sprawę od tego czasu w kraju nie funkcjonuje kolej. A szkoda, na pewno ma ogrony potencjał. Z koleją wiąże się interesująca informacja, gdyż rząd w Libanie przeznacza znaczne środki na kolej (w 2020 roku, równowartość 2 mln USD po czarnorynkowym kursie), pomimo tego, że w kraju nie kursują pociągi, nie ma również realnych planów wznowienia infrastruktury kolejowej. Łatwo domyślić się, w czyich kieszeniach znikają pieniędze.
W czasach świetności (koniec XIX i początek XX wieku), w Tripoli, na stacji, której zdjęcia można zobaczyć powyżej i ponizej zatrzymywał się słynny Orient Express. W tych czasach, tereny dzisiejszego Libanu miały połączenie z Syrią, Izraelem, Irakiem i Turcją.
Kilka zdjęć opuszczonych lokomotyw.
Dzień 4 - 17.10.2022 – poniedziałek, Tripoli, część 2
Po wizycie na opusczonej stacji kolowej mijamy część magazynowo-przemysłową i docieramy do dzielnicy El Mina. ElMina to portowa część Tripoli, obejmująca cypel wdzierający się w morze. Ta część miasta wygląda bardziej nowocześnie i uporządkowanie, chociaż wnętrze dzielnicy jest podobne – do tego co widizmy w pobliżu souku. Natomiast na wybrzeżu znajduje się dużo względnie zadbanych budynków, jest promenada i port.
Na obiad idziemy do upatrzonego wcześniej Al Mustafa Fish Restaurant. Lokalizacja: https://goo.gl/maps/ELdH9R11zSXr1ji28
Miejsce wybrane wcześniej ze względu na bardzo dobrą ocenę na Google Maps – 4,6. Będziemy mieli okazję przekonać się czy ocena odpowiada rzeczywistości.
Pierwsze zaskoczenie, w środku nie ma ryb ... Ryby są świeże, do osobistego wyboru na zewnątrz. Sami wybieramy ryby, ryby są następnie ważone i przygotowywane wg naszego życzenia (smażenie/grilowanie). Wybór ryb i owoców morza jest dość spory, m.in. dorada, skrzydlica, krewetki. Bierzemy skrzydlicę (nie często można zjeść świeżą), krewetki, małe rybki i jeszcze czwartą rybę.
W środku spotykamy kobietę – Libankę mieszkającą w Australii (już druga taka osoba spotkana w trakcie wyjazdu), która zdecydowanie poleca miejsce i podpowiada, że obsługa może wyjąć kręgosłup i ości z ryby, na co jest już za późno ?.
Na stół wjechały ryby, świetnie przygotowane, odpowiednio delikatne i dobrze przyprawione. Krewetki jedne z najlepszych jakie jadłem w życiu. Patyk dużych krewetek jak na zdjęciu kosztuje 80 000 LBP (2 USD). Jedyne małe zastrzeżenie do frytki, ryby lepiej komponowałyby się z ziemniakami.