Nazajutrz odwiedzę Park Narodowy Lawachara , który znajduje się w prowincji Sylhet, prawie 350km na północy wschód od Dhaki.
Stay tuned!!!Chcę się na cały dzień wyrwać z Dhaki na łono natury i zobaczyć jak wygląda Bangladesz na prowincji. Na oku mam Park Narodowy Lawachara, który według relacji z netu da się zobaczyć w jeden dzień. Muszę niestety użyć lokalnego biura turystycznego. Dogadałem się z przez whatsappa z Ontu z agencji poleconej przez @Carta. Ontu zaproponował całodzienny trip za 25000 taka. Negocjowałem tą kwotę przez dwa dni i Ontu nie posunął się ani o 10groszy! Zapytałem inne agencje ale tylko jedna odpowiedziała za taki sam trip kwotą 22000 taka ale z zastrzeżeniem, że musze znaleźć minimum 4 osoby. Potrzebuję jednak aby mnie ktoś tam zawiózł (to daleko, do przejechania prawie 350km obie strony) więc zgadzam się na propozycję Ontu. Wyjazd mam o 6 rano a powrót będzie około 21-ej. Rano przyjeżdża po mnie Rabbi, który będzie moim przewodnikiem. To młody chłopak, dobrze mówiący po angielsku. Robi MBA na miejscowym uniwersytecie i dorabia sobie jako guide dla obcokrajowców. Pochodzi z raczej bogatej rodziny, jego dziadek był nawet członkiem lokalnych władz. Rodzina wysłała go na studia do Dhaki i wspiera go finansowo.
O 6 rano nie ma jeszcze korków więc w miarę sprawnie wydostajemy się z miasta. Droga zajmie nam prawie 4,5 godziny w jedną stronę. Za oknami niekończące się pola ryżu i mnóstwo cegielni
Przejeżdżamy przez szereg małych miejscowości i wiosek. W niektórych z nich są przydrożne bazary:
Mnóstwo warzyw, których nie znam
Lokalesi wyglądają bardzo ciekawie a i ja wzbudzam niemałą sensację łażąc między stoiskami, wszyscy są mili i się uśmiechają
Czystość dookoła "aż razi"
Około 8 rano jemy śniadanie, oczywiście w wersji bangladeskiej
Linie kolejowe budowane były jeszcze za czasów brytyjskich, na jednym z przejazdów łapie nas szlaban:
Pociągi są przeładowane tylko w czasie ichniejszych świąt, wtedy mnóstwo ludzi podróżuje w tym samym czasie i można oglądać stada ludzi na dachu. Dzisiaj jest spokojnie.
W prowincji Sylhet zaczynają się plantacje herbaty, jesteśmy blisko granicy z Indiami. Ten region nie był historycznie związany z Bengalem, którego wschodnia część tworzy Bangladesz ale zorganizowano tu referendum i miejscowi postanowili pozostać w młodej republice zamiast dołączyć do Indii.
Dojeżdżamy do bram parku
Ceny jak zwykle wyższe dla obcokrajowców.
Trzeba wziąć miejscowego przewodnika, ścieżki w parku nie są oznaczone. Idziemy na prawie 3-godzinny trekking.
Nie będzie żadnych wspinaczek ani błota więc zwykle buty sportowe wystarczają.
Park przecina linia kolejowa, kręcono tu w 1956 roku sceny do filmu bazowanego na powieści Juliusza Verna „W 80 dni dookoła świata”
Pierwsza cześć trekkingu jest przez tropikalny las deszczowy
Trafiam na stado gibonów – ale są głośne!
Jedyne na co trzeba uważać to gigantyczne pajęczyny, króluje na nich prządka olbrzymia
Ale są i inne pająki, tu ciekawy „rogaty” Macracantha spider:
Przechodzimy przez pola uprawne, rosną tu wspaniałe i pachnące cytryny – dlaczego takich nie ma w naszych sklepach!
A tu plantacja jednej z najbardziej ostrych papryk na świecie, gatunek Naga Morich. Rabbi przyznaje, że nawet miejscowi nie jedzą jej bezpośrednio, dodaję się ją tylko jako przyprawę dla smaku.
Wow, spotykam nagle parę turystów (są z Brazylii), są tak samo zaskoczeni jak ja i twierdzą, że jestem jedynym innym turystą, którego spotkali w ciągu całego pobytu. Z wzajemnością! Odwiedzamy małą wioskę po drodze. Mieszka w niej jedno z wielu lokalnych i odrębnych językowo, kulturowo i religijnie plemion
Mieszkańcy trudnią się hodowlą składników betelu (pieprz żuwny oraz palma betelowa)
Betel jest jedną z bardziej popularnych używek w Azji, klasyfikowany na świecie na czwartym miejscu po kofeinie, nikotynie i alkoholu. Większość kierowców, których spotkałem żuje betel, spluwają co chwilę czerwoną śliną.
Do zbierania liści służą mieszkańcom specjalne noże
Ale tutaj pośród dżungli podziwiam piękno przyrody: lokaleski, kwiaty i motyle:
Dalej po drodze spotykam kobiety, które tutaj zbierają drewno
Trekking w dżungli kończymy szklaneczką miejscowej herbaty:
Rabbi zawozi mnie na planacje herbaty, jest to część większego regiony herbacianego należącego do Assam:
Te drzewa pomiędzy sadzonkami herbaty posadzone są celowo, zapewniają trochę cienia zbieraczom w skwarze dnia. Co ciekawe zbieraniem liści herbaty zajmują się prawie wyłącznie imigranci z Indii, których sprowadzili tu jeszcze Brytyjczycy. Mieszkają w swoich wioskach i nie integrują się z ludźmi z Bangladeszu. Zapytałem ile zarabia zbieracz herbaty. Stawka to 2 dolary dziennie!! Obok plantacji herbaty sadzi się kauczukowce, tak wygląda zbiór kauczuku:
hiszpan napisał:Nie mam niestety czasu aby popłynąć w taki rejs gdzieś do południowych krańców Bangladeszu, może następnym razem Płynąłem takim, tylko trochę mniejszym (paddle steamerem) do Barisal. Klasa ekonomiczna wyglądała dokładnie tak samo.Old Dhaka jest super, właśnie dla takich miejsc warto podróżować.
:)
hiszpan napisał:Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem. To niestety nie jest takie czarno-białe. Pytanie, co robiłyby te dzieci, gdyby nie pracowały?Czy one i ich rodziny miałyby co jeść i gdzie spać? Poza tym gdy przestaniemy kupować ubrania "Made in Bangladesh", zachodni giganci odzieżowi przeniosą produkcję gdzieś indziej. Po katastrofie w Rana Plaza w 2013 świat na chwilę się oburzył, ale również w Twojej relacji widać, że niewiele się zmieniło. Dzięki za relację. Miło było wrócić do Bangladeszu.
@ratajczak @Martinuss Foty dopiero uczę się robić bo sprawiłem sobie w zeszłym roku Sony a7 III z obiektywem Tamron 28-200. Ale też są tu foty ze starego dobrego Iphona 13Pro
Dzięki @hiszpan za fajną relację. Właśnie jestem w drodze do Bangladeszu i Twoja relacja trochę podniosła mnie na duchu, bo nie mogę powiedzieć, że zdecydowałem się na tę samodzielną podróż z pełnym przekonaniem. Nawet odezwałem się już do Rabbiego i proponuje mi by jego żona mnie we środę obwoziła po mieście (bo on jest w trakcie obwożenia innej grupy).Do tego przewodnika z pierwszego dnia nie masz czasem kontaktu?P.S. Prognoza pogody mówi, że faktycznie, desz tam jednak nie bangla.
hiszpan napisał:Jak podejdziesz pod Pink Palace to ktoś się na pewno nawinie a nadbrzeże niedaleko.Już opuściłem Bangladesz. W Pink Palace byłem z żoną Rabbiego, do którego kontakt tu zostawiłeś. Sam Pink Palace nie zachwycał, ale wrażenia z Bangladeszu niesamowite. Nie jest to kraj dla turystów mało doświadczonych. To krok dalej niż Wietnam, Tajlandia czy Kambodża. A moim zdaniem nawet dalej niż Indie (pozdrawiam z Kalkuty). Ale jak ktoś już wiele świata przemierzył, to Bangladesz może być dobrym wyborem na wycieczkę. A podobno rejony poza miastami są nawet faktycznie ładne.
Nazajutrz odwiedzę Park Narodowy Lawachara , który znajduje się w prowincji Sylhet, prawie 350km na północy wschód od Dhaki.
Stay tuned!!!Chcę się na cały dzień wyrwać z Dhaki na łono natury i zobaczyć jak wygląda Bangladesz na prowincji. Na oku mam Park Narodowy Lawachara, który według relacji z netu da się zobaczyć w jeden dzień. Muszę niestety użyć lokalnego biura turystycznego.
Dogadałem się z przez whatsappa z Ontu z agencji poleconej przez @Carta. Ontu zaproponował całodzienny trip za 25000 taka. Negocjowałem tą kwotę przez dwa dni i Ontu nie posunął się ani o 10groszy! Zapytałem inne agencje ale tylko jedna odpowiedziała za taki sam trip kwotą 22000 taka ale z zastrzeżeniem, że musze znaleźć minimum 4 osoby.
Potrzebuję jednak aby mnie ktoś tam zawiózł (to daleko, do przejechania prawie 350km obie strony) więc zgadzam się na propozycję Ontu. Wyjazd mam o 6 rano a powrót będzie około 21-ej. Rano przyjeżdża po mnie Rabbi, który będzie moim przewodnikiem. To młody chłopak, dobrze mówiący po angielsku. Robi MBA na miejscowym uniwersytecie i dorabia sobie jako guide dla obcokrajowców. Pochodzi z raczej bogatej rodziny, jego dziadek był nawet członkiem lokalnych władz. Rodzina wysłała go na studia do Dhaki i wspiera go finansowo.
O 6 rano nie ma jeszcze korków więc w miarę sprawnie wydostajemy się z miasta. Droga zajmie nam prawie 4,5 godziny w jedną stronę. Za oknami niekończące się pola ryżu i mnóstwo cegielni
Przejeżdżamy przez szereg małych miejscowości i wiosek. W niektórych z nich są przydrożne bazary:
Mnóstwo warzyw, których nie znam
Lokalesi wyglądają bardzo ciekawie a i ja wzbudzam niemałą sensację łażąc między stoiskami, wszyscy są mili i się uśmiechają
Czystość dookoła "aż razi"
Około 8 rano jemy śniadanie, oczywiście w wersji bangladeskiej
Linie kolejowe budowane były jeszcze za czasów brytyjskich, na jednym z przejazdów łapie nas szlaban:
Pociągi są przeładowane tylko w czasie ichniejszych świąt, wtedy mnóstwo ludzi podróżuje w tym samym czasie i można oglądać stada ludzi na dachu. Dzisiaj jest spokojnie.
W prowincji Sylhet zaczynają się plantacje herbaty, jesteśmy blisko granicy z Indiami. Ten region nie był historycznie związany z Bengalem, którego wschodnia część tworzy Bangladesz ale zorganizowano tu referendum i miejscowi postanowili pozostać w młodej republice zamiast dołączyć do Indii.
Dojeżdżamy do bram parku
Ceny jak zwykle wyższe dla obcokrajowców.
Trzeba wziąć miejscowego przewodnika, ścieżki w parku nie są oznaczone. Idziemy na prawie 3-godzinny trekking.
Nie będzie żadnych wspinaczek ani błota więc zwykle buty sportowe wystarczają.
Park przecina linia kolejowa, kręcono tu w 1956 roku sceny do filmu bazowanego na powieści Juliusza Verna „W 80 dni dookoła świata”
Pierwsza cześć trekkingu jest przez tropikalny las deszczowy
Trafiam na stado gibonów – ale są głośne!
Jedyne na co trzeba uważać to gigantyczne pajęczyny, króluje na nich prządka olbrzymia
Ale są i inne pająki, tu ciekawy „rogaty” Macracantha spider:
Przechodzimy przez pola uprawne, rosną tu wspaniałe i pachnące cytryny – dlaczego takich nie ma w naszych sklepach!
A tu plantacja jednej z najbardziej ostrych papryk na świecie, gatunek Naga Morich.
Rabbi przyznaje, że nawet miejscowi nie jedzą jej bezpośrednio, dodaję się ją tylko jako przyprawę dla smaku.
Wow, spotykam nagle parę turystów (są z Brazylii), są tak samo zaskoczeni jak ja i twierdzą, że jestem jedynym innym turystą, którego spotkali w ciągu całego pobytu. Z wzajemnością!
Odwiedzamy małą wioskę po drodze. Mieszka w niej jedno z wielu lokalnych i odrębnych językowo, kulturowo i religijnie plemion
Mieszkańcy trudnią się hodowlą składników betelu (pieprz żuwny oraz palma betelowa)
Betel jest jedną z bardziej popularnych używek w Azji, klasyfikowany na świecie na czwartym miejscu po kofeinie, nikotynie i alkoholu. Większość kierowców, których spotkałem żuje betel, spluwają co chwilę czerwoną śliną.
Do zbierania liści służą mieszkańcom specjalne noże
Ale tutaj pośród dżungli podziwiam piękno przyrody: lokaleski, kwiaty i motyle:
Dalej po drodze spotykam kobiety, które tutaj zbierają drewno
Trekking w dżungli kończymy szklaneczką miejscowej herbaty:
Rabbi zawozi mnie na planacje herbaty, jest to część większego regiony herbacianego należącego do Assam:
Te drzewa pomiędzy sadzonkami herbaty posadzone są celowo, zapewniają trochę cienia zbieraczom w skwarze dnia. Co ciekawe zbieraniem liści herbaty zajmują się prawie wyłącznie imigranci z Indii, których sprowadzili tu jeszcze Brytyjczycy. Mieszkają w swoich wioskach i nie integrują się z ludźmi z Bangladeszu. Zapytałem ile zarabia zbieracz herbaty. Stawka to 2 dolary dziennie!!
Obok plantacji herbaty sadzi się kauczukowce, tak wygląda zbiór kauczuku: