Na koniec wizyta w lokalnym sklepiku firmowym na zakupy zapasów dobrej herbaty ?
Idziemy na lunch w knajpce dla miejscowych, tu je się rękami, ja zadowalam się łyżką, którą wspaniałomyślnie mi przynieśli
Wracamy po południu, w miarę spokojny przejazd zakłóca nam w pewnym momencie gigantyczny korek:
Dopytujemy i okazuje się, że miejscowi robotnicy postanowili zastrajkować na środku drogi w miejscowości – chcą podwyżki płac (2 dolary dziennie to jednak chyba trochę mało) No klops, czekanie w korku na wiele godzin. Na szczęście podpytani lokalesi wskazują nam objazd polnymi drogami, nie przejadą tam ciężarówki (chociaż próbują) a nam osobówką może się uda. Na objeździe wąskimi dziurawymi drogami dzieją się dantejskie sceny wymijania się na żyletkę.
Ponieważ co chwilę utykamy to mam możliwość popatrzenia na miejscowych, którzy tłumnie przychodzą pooglądać ten niespodziewany ruch na ich lokalnej drodze:
Ufff, w końcu po godzinie walki wydostajemy się znowu na asfalt do Dhaki. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy jednej z przetwórni ryżu. Jest pole, na którym zbiera się kłosy:
Potem suszy się je w specjalny sposób:
A na koniec przesypuje do worków. Tę ostatnią robotę wykonują głównie kobiety i dzieci
Tak, praca dzieci w Bangladeszu normalność, trudno się patrzy na zmęczone dziecko, umęczone pracą a nie zabawą lub lekcjami:
Worki rozwożone są przeładowanymi do granic możliwości ciężarówkami
A potem ten ryż trafia do konfekcji i ląduje w naszym markecie pod jakimś znanym brandem….
Nasza toyota jest przerobiona na gaz. Rabbi opowiada mi, że wszystkie stacje sprzedające gaz są czynne tylko do 18. Straciliśmy trochę czasu w korku i na objeździe więc jak zajechaliśmy do pierwszej stacji to ukazał się nam spory korek. Takie obrazki to pamiętam z końcówki PRL-u tylko. Pod koniec dnia wszyscy chcą naraz zatankować:
Szukamy kolejnej stacji, wszędzie spore korki, niestety nie udaje się zatankować gazu przed 18, gazowe dystrybutory są wyłączane a stacje gazowe ogradzanie sznurkiem. Jak niepyszny Rabbi musi zatankować zwykłą benzynę aby dowieźć mnie do Dhaki.
Wieczorem koszmarne korki w Dhaka na dojazdówkach, jakoś się przebijamy i ląduję mega zmęczony w hotelu po 21. Tym razem obsługa była zadowolona, bo przecież byłem cały dzień „w dobrych rękach” miejscowego biura podróży.
Dogadałem się z Rabbim, że ostatniego dnia przyjedzie po mnie jeszcze raz i pokaże mi przedmieścia Dhaki oraz starożytną stolicę Bengalu – Sonargaon. Na koniec odwiezie mnie na lotnisko po południu.
c.d.n.Pakuję się rano do samochodu już z wszystkimi bagażami. W Dhace nigdy nie wiadomo kiedy miasto stanie w korkach. Zwykle dzieje się tak przy najmniejszym deszczu lub wypadku (których tu jest tu sporo - wyczytałem w gazecie). Rozważałem objazd Sonargaon transportem publicznym ale po pierwsze mam po południu samolot więc za duże ryzyko spóźnienia a po drugie Bangladesz nawiedziła fala wielkich upałów, trwająca już dwa tygodnie. Temperatury w cieniu przekraczają 42C więc podróż klimatyzowanym samochodem zdecydowanie bardziej mi odpowiada.
Rabbi cieszy się jak dziecko, to jego pierwszy raz gdy zostanie przewodnikiem samodzielnie. Uzgodnił ze mną cały plan co chcę zobaczyć i co on poleca, potem skrupulatnie podliczył i nawet się mocno nie targowałem widząc jego zapał. Ruszamy rano jeszcze kiedy jest w miarę pusto na ulicach. Sonargaon jest położony niecałe 30km od mojego hotelu. Wyjeżdżamy na przedmieścia Dhaki gdzie buduje się nowe bloki:
Ale dojście do nich już muszą mieszkańcy załatwić sobie we własnym zakresie – więc wszędzie są rozwiązania typu „wieczna prowizorka”
Zatrzymujemy się przy przydrożnym bazarze, Rabbi kupuje sobie na śniadanie pyszne placuszki, to lokalny przysmak. Przy drodze właściwie jest wielki ciąg straganów ze wszystkim, wypieki sąsiadują z targiem kóz a ten z kolei z płatnerzem wyrabiającym ciekawie wyglądające maczety
Mijamy kilka cegielni i wpadam na pomysł zobaczyć taką z bliska. Żaden problem, dojeżdżamy osobówką jak najdalej się da i idziemy z Rabbim obejrzeć z bliska wyrób cegieł.
Obok cegielni jest poletko gliny, gdzie grzebią i ryją głównie kobiety. Nie ma tu podziału ról, każdy ciężko pracuje.
Chłopaki zaciekawieni niesamowicie moją osobą na prośbę Rabbiego pokazują mi każdy zakątek cegielni. Mogę nawet zajrzeć do wielkiego pieca, gdzie wypala się cegły.
To nie jest łatwa i przyjemna praca….
O BHP i odzieży ochronnej oczywiście nikt tu nie słyszał
Rabbi koniecznie chce mi pokazać jeden z najstarszych meczetów dawnego Sonargaon – Goaldi Mosque.
Wybudowany w XVI wieku jest jednym z niewielu oryginalnych budynków z wczesnego okresu państwa Bengalskiego. Tu dostaję piękny wykład z historii regionu. Bengal jako historyczna kraina został podzielony na część hinduską i muzułmańską. Przy odzyskiwaniu niepodległości półwyspu indyjskiego, część zachodnia ze stolicą w Kalkucie przypadła Indiom a część wschodnia Pakistanowi. Do 1971 roku Bangladesz czyli Bengal Wschodni lub Pakistan Wschodni był częścią państwa Pakistan. Dopiero od prawie 50 lat Bangladesz jest całkowicie niepodległy. Bardzo są z tego dumni i jak wspominałem ich „Ojciec Narodu” - Sheikh Mujibur Rahman portretowany jest wszędzie w pozie z kiwającym palcem co miało właśnie oznaczać odzyskanie niepodległości. Rabbi zabiera mnie na nadbrzeże wielkiej rzeki Meghna, przecinającej Bangladesh, pijemy herbatkę streetfoodową (obowiązkowo z mlekiem) i wsiadamy na lokalną łódeczkę
Płyniemy na wyspę Nolchor aby zobaczyć jedną z lokalnych wiosek (to już prowincja Chittagong).
Są i "wille" w pierwszej linii z widokiem na rzekę
;)
Po drodze mamy rendez-vouz z wielkim statkiem ale na szczęście nasz flisak jest ogarnięty!
Krowy wracają z pastwiska przechodząc przez bród.
W wiosce Nolchor oglądam i zaglądam do środka oryginalnych domów miejscowego plemienia. Rabbi tłumaczy, że czasami przywozi tu turystów więc lokalesi nie są aż tak zaskoczeni moją obecnością. Co nie znaczy, że tłumnie nie podchodzą aby zobaczyć „białego człowieka” z bliska.
Za pozwoleniem robię fotki miejscowym. Oczywiście dziewczynkom i kobietom nie wolno robić zdjęć co skrupulatne przestrzegam.
hiszpan napisał:Nie mam niestety czasu aby popłynąć w taki rejs gdzieś do południowych krańców Bangladeszu, może następnym razem Płynąłem takim, tylko trochę mniejszym (paddle steamerem) do Barisal. Klasa ekonomiczna wyglądała dokładnie tak samo.Old Dhaka jest super, właśnie dla takich miejsc warto podróżować.
:)
hiszpan napisał:Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem. To niestety nie jest takie czarno-białe. Pytanie, co robiłyby te dzieci, gdyby nie pracowały?Czy one i ich rodziny miałyby co jeść i gdzie spać? Poza tym gdy przestaniemy kupować ubrania "Made in Bangladesh", zachodni giganci odzieżowi przeniosą produkcję gdzieś indziej. Po katastrofie w Rana Plaza w 2013 świat na chwilę się oburzył, ale również w Twojej relacji widać, że niewiele się zmieniło. Dzięki za relację. Miło było wrócić do Bangladeszu.
@ratajczak @Martinuss Foty dopiero uczę się robić bo sprawiłem sobie w zeszłym roku Sony a7 III z obiektywem Tamron 28-200. Ale też są tu foty ze starego dobrego Iphona 13Pro
Dzięki @hiszpan za fajną relację. Właśnie jestem w drodze do Bangladeszu i Twoja relacja trochę podniosła mnie na duchu, bo nie mogę powiedzieć, że zdecydowałem się na tę samodzielną podróż z pełnym przekonaniem. Nawet odezwałem się już do Rabbiego i proponuje mi by jego żona mnie we środę obwoziła po mieście (bo on jest w trakcie obwożenia innej grupy).Do tego przewodnika z pierwszego dnia nie masz czasem kontaktu?P.S. Prognoza pogody mówi, że faktycznie, desz tam jednak nie bangla.
hiszpan napisał:Jak podejdziesz pod Pink Palace to ktoś się na pewno nawinie a nadbrzeże niedaleko.Już opuściłem Bangladesz. W Pink Palace byłem z żoną Rabbiego, do którego kontakt tu zostawiłeś. Sam Pink Palace nie zachwycał, ale wrażenia z Bangladeszu niesamowite. Nie jest to kraj dla turystów mało doświadczonych. To krok dalej niż Wietnam, Tajlandia czy Kambodża. A moim zdaniem nawet dalej niż Indie (pozdrawiam z Kalkuty). Ale jak ktoś już wiele świata przemierzył, to Bangladesz może być dobrym wyborem na wycieczkę. A podobno rejony poza miastami są nawet faktycznie ładne.
Na koniec wizyta w lokalnym sklepiku firmowym na zakupy zapasów dobrej herbaty ?
Idziemy na lunch w knajpce dla miejscowych, tu je się rękami, ja zadowalam się łyżką, którą wspaniałomyślnie mi przynieśli
Wracamy po południu, w miarę spokojny przejazd zakłóca nam w pewnym momencie gigantyczny korek:
Dopytujemy i okazuje się, że miejscowi robotnicy postanowili zastrajkować na środku drogi w miejscowości – chcą podwyżki płac (2 dolary dziennie to jednak chyba trochę mało)
No klops, czekanie w korku na wiele godzin. Na szczęście podpytani lokalesi wskazują nam objazd polnymi drogami, nie przejadą tam ciężarówki (chociaż próbują) a nam osobówką może się uda.
Na objeździe wąskimi dziurawymi drogami dzieją się dantejskie sceny wymijania się na żyletkę.
Ponieważ co chwilę utykamy to mam możliwość popatrzenia na miejscowych, którzy tłumnie przychodzą pooglądać ten niespodziewany ruch na ich lokalnej drodze:
Ufff, w końcu po godzinie walki wydostajemy się znowu na asfalt do Dhaki.
Zatrzymaliśmy się jeszcze przy jednej z przetwórni ryżu. Jest pole, na którym zbiera się kłosy:
Potem suszy się je w specjalny sposób:
A na koniec przesypuje do worków. Tę ostatnią robotę wykonują głównie kobiety i dzieci
Tak, praca dzieci w Bangladeszu normalność, trudno się patrzy na zmęczone dziecko, umęczone pracą a nie zabawą lub lekcjami:
Worki rozwożone są przeładowanymi do granic możliwości ciężarówkami
A potem ten ryż trafia do konfekcji i ląduje w naszym markecie pod jakimś znanym brandem….
Nasza toyota jest przerobiona na gaz. Rabbi opowiada mi, że wszystkie stacje sprzedające gaz są czynne tylko do 18. Straciliśmy trochę czasu w korku i na objeździe więc jak zajechaliśmy do pierwszej stacji to ukazał się nam spory korek. Takie obrazki to pamiętam z końcówki PRL-u tylko. Pod koniec dnia wszyscy chcą naraz zatankować:
Szukamy kolejnej stacji, wszędzie spore korki, niestety nie udaje się zatankować gazu przed 18, gazowe dystrybutory są wyłączane a stacje gazowe ogradzanie sznurkiem.
Jak niepyszny Rabbi musi zatankować zwykłą benzynę aby dowieźć mnie do Dhaki.
Wieczorem koszmarne korki w Dhaka na dojazdówkach, jakoś się przebijamy i ląduję mega zmęczony w hotelu po 21. Tym razem obsługa była zadowolona, bo przecież byłem cały dzień „w dobrych rękach” miejscowego biura podróży.
Dogadałem się z Rabbim, że ostatniego dnia przyjedzie po mnie jeszcze raz i pokaże mi przedmieścia Dhaki oraz starożytną stolicę Bengalu – Sonargaon. Na koniec odwiezie mnie na lotnisko po południu.
c.d.n.Pakuję się rano do samochodu już z wszystkimi bagażami. W Dhace nigdy nie wiadomo kiedy miasto stanie w korkach. Zwykle dzieje się tak przy najmniejszym deszczu lub wypadku (których tu jest tu sporo - wyczytałem w gazecie).
Rozważałem objazd Sonargaon transportem publicznym ale po pierwsze mam po południu samolot więc za duże ryzyko spóźnienia a po drugie Bangladesz nawiedziła fala wielkich upałów, trwająca już dwa tygodnie. Temperatury w cieniu przekraczają 42C więc podróż klimatyzowanym samochodem zdecydowanie bardziej mi odpowiada.
Rabbi cieszy się jak dziecko, to jego pierwszy raz gdy zostanie przewodnikiem samodzielnie. Uzgodnił ze mną cały plan co chcę zobaczyć i co on poleca, potem skrupulatnie podliczył i nawet się mocno nie targowałem widząc jego zapał.
Ruszamy rano jeszcze kiedy jest w miarę pusto na ulicach. Sonargaon jest położony niecałe 30km od mojego hotelu. Wyjeżdżamy na przedmieścia Dhaki gdzie buduje się nowe bloki:
Ale dojście do nich już muszą mieszkańcy załatwić sobie we własnym zakresie – więc wszędzie są rozwiązania typu „wieczna prowizorka”
Zatrzymujemy się przy przydrożnym bazarze, Rabbi kupuje sobie na śniadanie pyszne placuszki, to lokalny przysmak. Przy drodze właściwie jest wielki ciąg straganów ze wszystkim, wypieki sąsiadują z targiem kóz a ten z kolei z płatnerzem wyrabiającym ciekawie wyglądające maczety
Mijamy kilka cegielni i wpadam na pomysł zobaczyć taką z bliska. Żaden problem, dojeżdżamy osobówką jak najdalej się da i idziemy z Rabbim obejrzeć z bliska wyrób cegieł.
Obok cegielni jest poletko gliny, gdzie grzebią i ryją głównie kobiety. Nie ma tu podziału ról, każdy ciężko pracuje.
Chłopaki zaciekawieni niesamowicie moją osobą na prośbę Rabbiego pokazują mi każdy zakątek cegielni. Mogę nawet zajrzeć do wielkiego pieca, gdzie wypala się cegły.
To nie jest łatwa i przyjemna praca….
O BHP i odzieży ochronnej oczywiście nikt tu nie słyszał
Rabbi koniecznie chce mi pokazać jeden z najstarszych meczetów dawnego Sonargaon – Goaldi Mosque.
Wybudowany w XVI wieku jest jednym z niewielu oryginalnych budynków z wczesnego okresu państwa Bengalskiego. Tu dostaję piękny wykład z historii regionu. Bengal jako historyczna kraina został podzielony na część hinduską i muzułmańską. Przy odzyskiwaniu niepodległości półwyspu indyjskiego, część zachodnia ze stolicą w Kalkucie przypadła Indiom a część wschodnia Pakistanowi. Do 1971 roku Bangladesz czyli Bengal Wschodni lub Pakistan Wschodni był częścią państwa Pakistan. Dopiero od prawie 50 lat Bangladesz jest całkowicie niepodległy. Bardzo są z tego dumni i jak wspominałem ich „Ojciec Narodu” - Sheikh Mujibur Rahman portretowany jest wszędzie w pozie z kiwającym palcem co miało właśnie oznaczać odzyskanie niepodległości.
Rabbi zabiera mnie na nadbrzeże wielkiej rzeki Meghna, przecinającej Bangladesh, pijemy herbatkę streetfoodową (obowiązkowo z mlekiem) i wsiadamy na lokalną łódeczkę
Płyniemy na wyspę Nolchor aby zobaczyć jedną z lokalnych wiosek (to już prowincja Chittagong).
Są i "wille" w pierwszej linii z widokiem na rzekę ;)
Po drodze mamy rendez-vouz z wielkim statkiem ale na szczęście nasz flisak jest ogarnięty!
Krowy wracają z pastwiska przechodząc przez bród.
W wiosce Nolchor oglądam i zaglądam do środka oryginalnych domów miejscowego plemienia. Rabbi tłumaczy, że czasami przywozi tu turystów więc lokalesi nie są aż tak zaskoczeni moją obecnością. Co nie znaczy, że tłumnie nie podchodzą aby zobaczyć „białego człowieka” z bliska.
Za pozwoleniem robię fotki miejscowym. Oczywiście dziewczynkom i kobietom nie wolno robić zdjęć co skrupulatne przestrzegam.