Wszystko dzieje się tu powoli, Rabbi zabiera mnie do lokalnej szkoły i nawet mogę zrobić fotkę na lekcji, oczywiście jak już wszystkie dzieci się na mnie napatrzą (no i telefonów nie mają)
Wszędzie lata mnóstwo szpaków srokatych
Po powrocie na stały ląd degustuję lokalną colę. Chciałem zrobić zdjęcie sprzedawcy więc wypadało coś od niego kupić
A oto jaka moda panuje w Bangladeszu. To wszystko jest farbowane kolorową henną, marchewka to ostatni krzyk mody wśród Panów ?
Jedziemy w końcu zobaczyć słynne Panam City. Bogaci kupcy hinduscy wybudowali tutaj w XIX wieku piękny market dla swoich towarów trochę na styl europejski pomieszany z wpływem Mogołów. Niestety to wszystko zostało porzucone podczas jednego z pogromów religijnych, hinduscy kupcy uciekli a miejscowi uznali to miejsce za przeklęte więc niszczeje tak do dzisiaj.
Cała uliczka ma raptem 600m
Niedaleko znajduje się antyczny mostek, ciągle w użyciu
Tuż obok możemy podziwiać Sonargaon Museum z willą bogatego kupca.
Zatrzymuje mnie tu policja, ale tylko po to aby zrobić sobie ze mną kilka fotek, już się przyzwyczaiłem...
Wystawa w muzeum nie rzuca jakoś na kolana, wypada mi obejrzeć bo Rabbi bardzo chce mi pokazać parę eksponatów i dzieła miejscowego artysty. W środku nie wolno robić fotek ale jedną przemyciłem – zabawki dla dzieci:
Po lunchu w miejscowej knajpce (znowu nie przemogłem się aby jeść palcami), jedziemy podpatrzeć jak działa miejscowy przemysł odzieżowy. Całe przedmieścia Dhaki zastawione są takimi fabryczkami, kilkupiętrowymi budynkami z zakratowanymi oknami, gdzie miejscowi (kobiety, mężczyźni i niestety dzieci) trudnią się wyrobem doskonale znanych nam ubrań.
Rabbi zawodzi mnie do dzielnicy gdzie wykonuje się ozdabiane tkaniny. Tutaj praca dzieci wre:
No widok pracy dzieci a jeszcze przy ubraniach, które można kupić w sklepach w Polsce jest mocno przygnębiający. Nikt nie próbuje tu niczego ukryć, mogę wchodzić do dowolnego zakładu i robić fotki. Więc robię…
Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem. To mój ostatni akord w Dhace. Rabbi oznajmia, że lepiej już około 15.30 ruszyć na lotnisko bo po południu możemy utknąć, miał taką przygodę z turystami w zeszłym roku i była afera z kupnem nowych biletów – opowiada. Żegnam się z Bangladeszem, prawie trzy dni intensywnego zwiedzania. Klimaty podobne do indyjskich ale zarazem zupełnie inne. Bangladesz ma ambicję rozwoju, inwestuje w darmowe szkoły i uczelnie wyższe. Nie widać takiego rozwarstwienia kastowego jak w Indiach. No i na razie nie widać też turystyki. Tutaj Rabbi rozmarza się, chciałby założyć własną firmę i zrobić ofertę turystyczną nie tak sztampową jak duże biura w mieście. Zawieźć turystów w nieoczywiste miejsca, pokazać jak mieszkają miejscowi, zaproponować regionalną kuchnię, pokazać trochę więcej przyrody niż tylko Dhaka i okolice. Życzę mu powodzenia oczywiście, jest na dobrej drodze.
Ja wsiadam do Emirates i wracam w niedzielę wieczorem do Polski na dwie przesiadki. A w poniedziałek o 9.30 już w pracy za biurkiem planuję kolejną wyprawę…
hiszpan napisał:Nie mam niestety czasu aby popłynąć w taki rejs gdzieś do południowych krańców Bangladeszu, może następnym razem Płynąłem takim, tylko trochę mniejszym (paddle steamerem) do Barisal. Klasa ekonomiczna wyglądała dokładnie tak samo.Old Dhaka jest super, właśnie dla takich miejsc warto podróżować.
:)
hiszpan napisał:Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem. To niestety nie jest takie czarno-białe. Pytanie, co robiłyby te dzieci, gdyby nie pracowały?Czy one i ich rodziny miałyby co jeść i gdzie spać? Poza tym gdy przestaniemy kupować ubrania "Made in Bangladesh", zachodni giganci odzieżowi przeniosą produkcję gdzieś indziej. Po katastrofie w Rana Plaza w 2013 świat na chwilę się oburzył, ale również w Twojej relacji widać, że niewiele się zmieniło. Dzięki za relację. Miło było wrócić do Bangladeszu.
@ratajczak @Martinuss Foty dopiero uczę się robić bo sprawiłem sobie w zeszłym roku Sony a7 III z obiektywem Tamron 28-200. Ale też są tu foty ze starego dobrego Iphona 13Pro
Dzięki @hiszpan za fajną relację. Właśnie jestem w drodze do Bangladeszu i Twoja relacja trochę podniosła mnie na duchu, bo nie mogę powiedzieć, że zdecydowałem się na tę samodzielną podróż z pełnym przekonaniem. Nawet odezwałem się już do Rabbiego i proponuje mi by jego żona mnie we środę obwoziła po mieście (bo on jest w trakcie obwożenia innej grupy).Do tego przewodnika z pierwszego dnia nie masz czasem kontaktu?P.S. Prognoza pogody mówi, że faktycznie, desz tam jednak nie bangla.
hiszpan napisał:Jak podejdziesz pod Pink Palace to ktoś się na pewno nawinie a nadbrzeże niedaleko.Już opuściłem Bangladesz. W Pink Palace byłem z żoną Rabbiego, do którego kontakt tu zostawiłeś. Sam Pink Palace nie zachwycał, ale wrażenia z Bangladeszu niesamowite. Nie jest to kraj dla turystów mało doświadczonych. To krok dalej niż Wietnam, Tajlandia czy Kambodża. A moim zdaniem nawet dalej niż Indie (pozdrawiam z Kalkuty). Ale jak ktoś już wiele świata przemierzył, to Bangladesz może być dobrym wyborem na wycieczkę. A podobno rejony poza miastami są nawet faktycznie ładne.
Życie w wiosce toczy się normalnie
Miejscowi uprawiają paprykę i orzeszki ziemne
Wszystko dzieje się tu powoli, Rabbi zabiera mnie do lokalnej szkoły i nawet mogę zrobić fotkę na lekcji, oczywiście jak już wszystkie dzieci się na mnie napatrzą (no i telefonów nie mają)
Wszędzie lata mnóstwo szpaków srokatych
Po powrocie na stały ląd degustuję lokalną colę. Chciałem zrobić zdjęcie sprzedawcy więc wypadało coś od niego kupić
A oto jaka moda panuje w Bangladeszu. To wszystko jest farbowane kolorową henną, marchewka to ostatni krzyk mody wśród Panów ?
Jedziemy w końcu zobaczyć słynne Panam City. Bogaci kupcy hinduscy wybudowali tutaj w XIX wieku piękny market dla swoich towarów trochę na styl europejski pomieszany z wpływem Mogołów.
Niestety to wszystko zostało porzucone podczas jednego z pogromów religijnych, hinduscy kupcy uciekli a miejscowi uznali to miejsce za przeklęte więc niszczeje tak do dzisiaj.
Cała uliczka ma raptem 600m
Niedaleko znajduje się antyczny mostek, ciągle w użyciu
Tuż obok możemy podziwiać Sonargaon Museum z willą bogatego kupca.
Zatrzymuje mnie tu policja, ale tylko po to aby zrobić sobie ze mną kilka fotek, już się przyzwyczaiłem...
Wystawa w muzeum nie rzuca jakoś na kolana, wypada mi obejrzeć bo Rabbi bardzo chce mi pokazać parę eksponatów i dzieła miejscowego artysty. W środku nie wolno robić fotek ale jedną przemyciłem – zabawki dla dzieci:
Po lunchu w miejscowej knajpce (znowu nie przemogłem się aby jeść palcami), jedziemy podpatrzeć jak działa miejscowy przemysł odzieżowy. Całe przedmieścia Dhaki zastawione są takimi fabryczkami, kilkupiętrowymi budynkami z zakratowanymi oknami, gdzie miejscowi (kobiety, mężczyźni i niestety dzieci) trudnią się wyrobem doskonale znanych nam ubrań.
Rabbi zawodzi mnie do dzielnicy gdzie wykonuje się ozdabiane tkaniny. Tutaj praca dzieci wre:
No widok pracy dzieci a jeszcze przy ubraniach, które można kupić w sklepach w Polsce jest mocno przygnębiający. Nikt nie próbuje tu niczego ukryć, mogę wchodzić do dowolnego zakładu i robić fotki. Więc robię…
Na moją uwagę o tych dzieciach Rabbi tylko wzrusza ramionami – Przecież widzisz tą biedę dookoła, tu nie mamy innego wyjścia, przynajmniej te dzieci coś robią i będą miały jakieś umiejętności a praca dzieci jest tańsza dla pracodawców, lepsza konkurencja – No ta argumentacja jakoś mnie nie przekonuje. Może spojrzę następnym razem na metkę i jeżeli to będzie „Made in Bangladesh” to podwójnie się zastanowię przed zakupem.
To mój ostatni akord w Dhace. Rabbi oznajmia, że lepiej już około 15.30 ruszyć na lotnisko bo po południu możemy utknąć, miał taką przygodę z turystami w zeszłym roku i była afera z kupnem nowych biletów – opowiada.
Żegnam się z Bangladeszem, prawie trzy dni intensywnego zwiedzania. Klimaty podobne do indyjskich ale zarazem zupełnie inne. Bangladesz ma ambicję rozwoju, inwestuje w darmowe szkoły i uczelnie wyższe. Nie widać takiego rozwarstwienia kastowego jak w Indiach.
No i na razie nie widać też turystyki. Tutaj Rabbi rozmarza się, chciałby założyć własną firmę i zrobić ofertę turystyczną nie tak sztampową jak duże biura w mieście. Zawieźć turystów w nieoczywiste miejsca, pokazać jak mieszkają miejscowi, zaproponować regionalną kuchnię, pokazać trochę więcej przyrody niż tylko Dhaka i okolice.
Życzę mu powodzenia oczywiście, jest na dobrej drodze.
Ja wsiadam do Emirates i wracam w niedzielę wieczorem do Polski na dwie przesiadki. A w poniedziałek o 9.30 już w pracy za biurkiem planuję kolejną wyprawę…